Pod jemiołą - Lena M. Bielska, Sandra Biel - ebook

Pod jemiołą ebook

Lena M. Bielska, Sandra Biel

4,4

Opis

Świąteczne opowiadanie i komedia romantyczna w jednym!

Dorian od lat mieszka w górach, gdzie prowadzi pensjonat i oddaje się swojej pasji – pisaniu. Zabobony i wiejskie legendy są dla niego tylko głupim gadaniem ukochanej – i może nieco szalonej – babci. Nie wierzy w nie, ale jednocześnie boi się przekonać, czy aby na pewno nie mają w sobie choć ziarna prawdy. 

Alicja nieustannie odstrasza od siebie ludzi – nie tylko swoim gadulstwem i przesadną szczerością, ale również zamiłowaniem do magii. Kobieta nie ma szczęścia w miłości, a jedyny sukces, jaki odniosła w życiu, to dobrze prosperujący sklep ezoteryczny. Kiedy więc słyszy przepowiednię, że wkrótce się zakocha, bez wahania postanawia zaszyć się w cichym pensjonacie Doriana.

Przeznaczenia jednak nie da się tak łatwo oszukać, a już na pewno nie wtedy, gdy do pomocy wkroczy magia świąt.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 140

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (152 oceny)
101
25
16
6
4
Sortuj według:
Anetakarasek

Dobrze spędzony czas

jak pozna ta książkę nazwać w skrócie .A mianowicie zabawna, a zarazem piękna historia miłosna dwojga ludzi uciekających przed miłością . wspaniałe napisana szybka akcja jaka się rozwiązuje się błyskawicznie tak szczęśliwie kończy .niepowtarzalna historia jeszcze takiej nie czytałam przeczytałam jaw ekspresowym tempie
10
Magdalena2011

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie 🥰💯🔥
00
od_ostatniej_strony

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo pozytywna:-)
00
Agaaau

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna - można się pośmiać - mimo iż krótka niczego jej nie brakuje.
00
Nicolee00

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham, po prostu kocham. To jest historia, którą chciałaby przeżyć każda kobieta czekająca na swoją miłość. Lena i Sandra są mistrzyniami!
00

Popularność




Copyright © Lena M. Bielska, Sandra Biel

Copyright © Wydawnictwo Kreatywne

Redakcja: Alicja Chybińska

Konwersja wersji elektronicznej: Marlena Sychowska

Korekta: Marlena Sychowska

Projekt okładki: Marlena Sychowska

Grafiki: Sandra Biel, artflare

Wszelkie prawa zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.

Wydanie pierwsze

Bytom 2022

ISBN epub: 9788396681317

17 XII

Alicja

– Last Christmas… – śpiewa wokalista Wham!

Głośniki w moim ledwo toczącym się po drodze samochodzie trzeszczą nieprzyjemnie, zmieniając piękną, angielską piosenkę w wycie złego Grincha. 

– W ostatnie święta matka wezwała egzorcystę! – wrzeszczę do melodii. – Uznała, że musiał opętać mnie szatan! A we wcześniejsze rzucił mnie chłopak, trzy lata temu złamałam nogę i… – Cholera, nie dość, że skrzeczę gorzej niż radiowy Grinch, to do tworzenia tekstów również się nie nadaję. 

Jestem beztalenciem. Nigdy, ale to nigdy nie zadziałał żaden czar, który rzuciłam. Kilka razy miałam oparzenia drugiego stopnia, gdy chciałam zapieczętować zaklęcie woskiem. Raz spaliłam sobie grzywkę! A przy kolejnej próbie nawet udało mi się rozbić kryształ. Kryształ, do jasnej cholery! Przecież to… 

Jestem przeklęta.

Faceci zwykle kleją się do mnie jak rzepy do psiego ogona, aby maksymalnie po tygodniu uciec z krzykiem. A ja przecież nic takiego nie robię! Tak wiele razy miałam złamane serce, że w ostatnim czasie postanowiłam trzymać się od facetów z daleka! Nigdy więcej…

Przecież jestem normalna!

Ale widocznie również dodatkowo przeklęta. 

Czary ochronne chyba nie bardzo pomogły. Ściąganie uroków też…

Parkuję w końcu pod sklepem i wzdycham głośno, wyrzucając z głowy nieprzyjemne myśli. 

– Nareszcie w domu – mamroczę pod nosem, wyskakując z samochodu. 

I nagle robię kung-fu pandę, próbując utrzymać równowagę na oblodzonym chodniku. 

Para idąca obok obrzuca mnie niespokojnym spojrzeniem. 

– Dzień dobry! – Uśmiecham się szeroko. – Proszę uważać, bo ślisko. Szkoda nadchodzące święta spędzić z nogą w gipsie. Naprawdę, znam to z doświadczenia i szczerze nie polecam. Człowiek ma uniemożliwione swobodne poruszanie się i tylko siedzi przy stole, opychając się jedzeniem. A później zdziwienie, jak dupa w spodnie się nie mieści – wygłaszam przemowę i…

Ach, ich już nie ma… Zupełnie tak, jakby rozpłynęli się w powietrzu…

Wyciągam z kieszeni pęk kluczy i otwieram sklep. Odwracam plakietkę z napisem „Otwarte – zapraszam do krainy czarów” przodem do szyby i ruszam w głąb pomieszczenia. Zaciągam się zapachem ziół i suszonych kwiatów. Ostatnio uzupełniłam cały asortyment, więc do Nowego Roku raczej nie muszę składać zamówień. 

Choć kto wie? 

Ostatnimi czasy coraz więcej osób dołącza do grona wiedźm, przechodzi na poganizm, ewentualnie satanizm. Jeszcze oczywiście istnieją rodzimowiercy, ale ich jest stanowczo najmniej. Jednak każdy z wymienionych znajduje w moim sklepie wszystko, czego potrzebuje na drodze do zdobycia i praktykowania wiedzy magicznej.

Niestety to, że musiałam zostać przeklęta już przy urodzeniu (ewentualnie jakaś klątwa została rzucona wieki temu na moich przodków i teraz odczuwam jej skutki) powoduje, że nie mam w sobie za grosz magii. 

Jednak to mnie nie powstrzymuje. Choć sama wiedźmą nie zostałam, postanowiłam pomóc innym. Dużo pracy kosztowało mnie zebranie wszystkiego w jednym miejscu, znalezienie dostawców zarówno niezwykłych rzeczy, jak i tych najprostszych, ale za to najwyższej jakości. Zwykli ludzie nie zdają sobie sprawy, że codzienne przedmioty mogą mieć w sobie magię lub zostać wykorzystane do czarów. 

Staję w końcu za ladą i uruchamiam kasę. Zarabiam naprawdę niezłe pieniądze. A własna matka wmawia mi, że nie będę mieć klientów. Pff… kobieta się za grosz nie zna. Poza tym – to hipokrytka! Chodzi co niedzielę do kościoła, gdzie ksiądz odprawia rytuały przy ołtarzu, a mnie powtarza, że to, czym się zajmuję, to hermetyzm i wieki temu spaliliby mnie na stosie. Jeszcze, gdybym naprawdę potrafiła rzucać czary lub zaklęcia… 

I proszę bardzo – humor mi się psuje. 

Kilka minut później szczerzę się jednak serdecznie, słysząc dzwoneczek zawieszony nad drzwiami. Ten dźwięk oznacza nowego klienta. Natychmiast spoglądam w stronę wejścia.

W progu stoi starsza kobieta o romskiej urodzie. Urzekają mnie jej piękna kolorowa suknia oraz równie barwna chusta zawinięta na głowie. 

– Dzień dobry! – odzywam się radośnie. – Pomóc pani w czymś? Coś konkretnego chce pani znaleźć?

Marszczę natychmiast brwi. Może ją tym uraziłam? Wiele osób uważa ludzi pochodzenia romskiego za złodziei i pilnuje ich w swoich sklepach… 

– Albo może pani sobie pochodzić i wszystko dokładnie pooglądać. Nie uważam, że może pani coś ukraść. – No i znowu nie gryzę się w język. 

Czy ja naprawdę nie mogę od czasu do czasu zamilknąć? Czy mój mózg jest tak malutki, że myśli się w nim nie mieszczą i wszystko musi przechodzić najpierw przez aparat mowy? Jakby zwoje nerwowe nie mogły najpierw przesiać informacji i myśli?! Może to nie klątwa, a brak mózgu?

Brak piątej klepki? 

Kobieta chyba nie obraża się za moje bezmyślne kłapanie jadaczką, bo posyła mi szeroki uśmiech i rusza w moją stronę.

Oddycham z ulgą. Nie chciałabym stracić potencjalnej klientki przez niewyparzony jęzor. 

– Długo cię szukałam – odzywa się cichym, melodyjnym głosem. 

– Ach! Bo ten sklep ma taką małą witrynę i czasem trudno go zauważyć. 

Kręci głową i niespodziewanie chwyta mnie za nadgarstki. Następnie przyciąga mocno do siebie i spogląda prosto w oczy. Źrenice jej się rozszerzają. 

– Jesteś samotna. Nie potrafisz się zakochać…

Wciągam ze świstem powietrze, a po moich plecach przechodzi wstrząsający dreszcz. Natychmiast się nakręcam. Jak mogłabym nie, skoro kobieta mówi prawdę?! Normalnie wróżka! Jasnowidzka! 

– Ale zakochasz się, Alicjo, szybciej, niż myślisz. – Uśmiecha się ciepło, przesuwając kciukami po moich nadgarstkach. – Ten, który szczerze cię polubi, spojrzy ci prosto w oczy i wypowie twoje imię, przypieczętowując wasz los. 

Rozdziawiam usta.

Czyżbym słyszała przepowiednię?! 

Serce wali mi jak młotem.

Szczęście mnie rozpiera!

Przez krótki, króciutki moment jestem…

O cholera!

Po chwili w pełni dociera do mnie sens jej słów.

Nie mogę się zakochać! Nie przeżyłabym kolejnego zawodu miłosnego! Nie, nie, nie! 

– O nie, zmień, proszę, tę wróżbę, co? Może coś typu… – Wbijam w nią błagalne spojrzenie. – „A po tych świętach wcale nie przytyjesz, mimo cieszenia się wszystkimi potrawami pochłanianymi w zatrważających ilościach”?

Uśmiecha się smutno. 

– Przeznaczenia nie da się zmienić, kochanie. Możesz jedynie spróbować je oszukać. 

– Oszukać! Tak! To świetny pomysł! – krzyczę uradowana. – Czyli żaden facet nie może nazwać mnie po imieniu i będę bezpieczna. Luz, to da się zrobić. Chyba… – Zwężam powieki. – A ile czasu muszę oszukiwać to przeznaczenie, by mnie miłość nie trafiła? 

– Tylko pamiętaj… – odzywa się złowrogo. – Przeznaczenie bywa mściwe.

– Och, ono się mści na mnie przez całe życie, teraz to ja zrobię mu na złość. Więc proszę cię, powiedz mi, jaką datę ważności ma ta przepowiednia? 

Kobieta mruga nagle kilka razy i rozgląda się po sklepiku. Marszczy brwi, spoglądając na swoje dłonie zaciśnięte na moich nadgarstkach. 

– Co ja tu robię? 

Śmieję się z niedowierzaniem. 

– Świetny żart. A tak na serio, ile muszę uciekać przeznaczeniu?

– Jakiemu przeznaczeniu? – Patrzy na mnie z niezrozumieniem.

Ponownie rozdziawiam usta. Przecież ona nie mogła być w jakimś magicznym transie… 

A może jednak…? 

– Mamo! – Elegancko ubrana kobieta wpada do sklepu, a wróżka natychmiast odwraca się w jej stronę. – Ile razy ci mówiłam, żebyś nie chodziła nigdzie bez nas – karci ją. – Wszystko w porządku? 

– Tak. Ja tylko… Nie wiem, skąd się tu wzięłam. – Kręci głową i spogląda na mnie. – A pani wie?

– Przed chwilą nazwała mnie pani po imieniu i wyjawiła, jaka przyszłość mnie czeka, tak w wielkim skrócie. 

Młodsza kobieta obrzuca mnie niespokojnym spojrzeniem, po czym zerka na swoją matkę. Wzdycha głośno i obejmuje ją ramieniem, patrząc przepraszająco. 

– Bardzo panią przepraszam, ale moja mama ma objawy wczesnej demencji i zdarza jej się… Czasami wygaduje różne głupstwa. Mam nadzieję, że nie powiedziała pani nic niepokojącego. 

– Nie… – Kręcę głową. – Oprócz tego, że moja przyszłość raczej nie będzie kolorowa, to nic takiego… 

Przecież zakochanie się to dla mnie istna tragedia. Już wolałabym usłyszeć, że moje życie niebawem się skończy, choć w sumie jej słowa właśnie to oznaczają. 

Jeśli się zakocham, to umrę przez złamane po raz setny serce. 

– Rany boskie, mamo, nie możesz tak straszyć ludzi… – mówi cicho, gładząc ją po ramieniu. – Przepraszam panią raz jeszcze – rzuca, kierując się powolnym krokiem w stronę wyjścia. 

– Do widzenia – odzywa się jeszcze staruszka i, przechodząc obok kalendarza zawieszonego na filarze, stuka w niego pomarszczonym palcem. Wskazuje Sylwestra. 

O cholera jasna i wszystkie leśne skrzaty!

Muszę obmyślić plan, co zrobić, by nie dopuścić do sytuacji, w której jakiś mężczyzna wypowie moje imię, spoglądając mi w oczy. 

Jedyne, co przychodzi mi na myśl, to udać się na odludzie. Do Sylwestra jeszcze tylko dwa tygodnie. Może uda mi się znaleźć nocleg na totalnym wygwizdowie…

Wybiegam ze sklepu i na szybko zamykam go na cztery spusty. Muszę jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu i poszukać samotni. Nawet zostanie w domu jest niebezpieczne. Nawet gdybym wszystko zamawiała z dowozem, to zawsze może pojawić się dostawca, który powie do mnie po imieniu. Nie powinnam ryzykować. Oj, nie. Nie tym razem! 

Słyszysz mnie?! Nie dam ci się, o srogi losie. Nie! Nie dla mnie miłość, bo zawsze jest jednostronna! Dość mam łez! Dość cierpienia! 

Gdy parkuję pod blokiem, wyskakuję szybko z Rzępusia i pochylam głowę. Gapię się na czubki butów, byleby przypadkiem nie unieść wzroku – to byłoby bardzo ryzykowne posunięcie. 

Kiedy tylko zatrzaskuję drzwi mieszkania, dopadam laptopa i wpisuję w przeglądarkę kilka słów: nocleg, samotnia, wynajem. Bez chwili zwłoki zaczynam przeszukiwać oferty. Kilka jest interesujących, ale jednak to nie są typowe samotnie. Może i na uboczu, ale z minimum pięcioma pokojami do wynajęcia – czyli w teorii o kilka osób za dużo. 

Zbyt wielkie ryzyko.

Do stu wróżek zębuszek, czymże zasłużyłam sobie na takiego pecha?!

Nagle jedna oferta rzuca mi się w oczy. Pokój do wynajęcia w zwykłym domku na uboczu – w Wiśle. Wchodzę w komentarze i niemal płaczę ze szczęścia. 

Właściciel introwertyk, milczący! Idealnie! 

Natychmiast do niego piszę. Modlę się, by miał ten pokój wolny od zaraz aż do Nowego Roku. 

Podskakuję, otrzymując powiadomienie.

„Pani Alicjo,

mam wolny termin od osiemnastego grudnia aż do pierwszego stycznia.

Czy jest Pani zainteresowana?

Pozdrawiam”.

Chwała ci, Afrodyto! Albo… chwała komukolwiek, kto wstawił się w tym wielkim, magicznym kotle za biedną Alą.

„Tak! Cena nie gra roli (ale bez przesady, nie jestem milionerką).

Tak więc proszę się mnie spodziewać jutro wieczorem! 

Pozdrawiam i życzę miłego dnia,

Alicja Różańska”.

Odpowiedź przychodzi niemal od razu.

„Cieszę się. 

Mam nadzieję, że nie będzie Pani przeszkadzało moje milczenie (o którym zapewne przeczytała już Pani w komentarzach).

Ja także życzę miłego dnia!

Pozdrawiam serdecznie, 

Dorian Wilk”

Sapię cicho i wystukuję odpowiedź:

„Szkoda, że nie jest Pan też niesłyszący, bo ja bardzo dużo mówię, a to często irytuje innych (irytacja jest jednak bardzo eufemistycznym określeniem).

Proszę dać znać, czy Pan się właśnie nie rozmyślił i nadal mogę przyjechać”.

Jęczę żałośnie, gdy tylko dociera do mnie, że bezmyślnie klikam: „wyślij”. Jak mogłam coś takiego napisać?! 

„Spokojnie, nie rozmyśliłem się. Lubię słuchać ludzi i ich opowieści”. 

Piszczę z radości, wyrzucając ręce do góry. 

„To do zobaczenia jutro”.

Wolę się nie rozpisywać. To ma podobne skutki jak moje głupie gadanie. Zazwyczaj kończy się źle. 

„Do zobaczenia, pani Alicjo”.

18 XII

Dorian

Wycieram się dokładnie i wkładam świeże spodnie dresowe, a poprzednie wrzucam do pralki. Roztrzepuję wilgotne włosy i wyglądam z zaciekawieniem przez okno. Wzdycham głośno na widok nieustannie padającego śniegu. Cholera jasna. Całkiem niedawno skończyłem odśnieżać podjazd, żeby Alicja nie miała problemu z wjazdem, a tu za chwilę znowu będą zaspy po kolana. Mam nadzieję, że kobieta nie zrezygnuje z noclegu…

Jakoś niespecjalnie uśmiecha mi się siedzenie samemu przy wigilijnym stole, a do rodziny nie zamierzam jechać. Ostatnim razem, gdy u nich byłem, babcia próbowała mnie wyswatać ze swoją sąsiadką. Nie bardzo do niej docierało, że nie kręci mnie związek z o dziesięć lat młodszą kobietą. Nie dobiłem jeszcze do trzydziestki, ale zdecydowanie nie w głowie mi spotykanie się z osiemnastolatką.

Wciągam na stopy grube skarpetki, wciskam przez głowę ciepłą bluzę i ruszam wąskimi schodami na parter. Jakiś czas temu napaliłem w kominku, ale jeszcze nie nagrzało się na tyle, abym paradował bez koszulki. Zresztą nie wypada, żebym chodził bez ubrań, skoro lada moment ma przyjechać Alicja. 

Cholernie ciekawi mnie, co przyniesie kolejne czternaście dni. Zwykle po tym, jak ktoś wyjeżdża, siadam do komputera i piszę. Wyobraźnia działa wtedy na najwyższych obrotach. Zasłyszane historie powodują, że do głowy nieustannie wpadają świeże pomysły. Wena potrafi nie opuszczać mnie przez kolejne kilka czy nawet kilkanaście tygodni. A potem znika na parę chwil, aż znowu ktoś przyjeżdża i koło się zamyka.

Chrząkam, wyglądając przez okno przy drzwiach wejściowych i niemal natychmiast dostrzegam w oddali zbliżające się, nieco rozmazane światła samochodu. Włączam lampę nad wejściem i przekręcam klucz w drzwiach, po czym zerkam ponownie na zewnątrz. 

Samochód zatrzymuje się kilkanaście metrów od domku.

Marszczę brwi i przechylam lekko głowę. Kobieta próbuje wjechać dalej, ale koła buksują w miejscu. Nie wychodzę jednak na zewnątrz i nie krzyczę, żeby sobie darowała. Po prostu stoję i czekam.

Dam jej jeszcze chwilę, a jak nie przestanie, to…

Nie zdążę dobrze zakończyć myśli, a gasi silnik i wysiada. Obchodzi powoli samochód, przytrzymując się drzwi, jakby się bała, że się wywróci. Z bagażnika wyciąga dwie torby i przewiesza je przez ramiona. Przez chwilę siłuje się z nimi, a gdy już mam wybiec na zewnątrz, żeby jej pomóc, rusza żwawym krokiem w stronę domu. Z chwilą gdy wdrapuje się na ganek, otwieram drzwi.

W świetle żarówki bez problemu zauważam ciemne jak węgiel oczy – źrenice niemal zlewają się z tęczówkami. Blade policzki kobiety natomiast pokryte są rumieńcami. Usta ma rozchylone, jakby pokonanie niewielkiej odległości sprawiło jej ogromny trud. Bez wahania i choć cienia skrępowania obrzucam szybkim spojrzeniem resztę jej ciała. Spod czarnego płaszcza sięgającego jej niemal do kolan wystają ciemne i nieco wilgotne nogawki dżinsów. Szyję natomiast ma owiniętą czerwonym szalem, a na głowę wcisnęła wełnianą czapkę w takim samym kolorze. 

Mroźny powiew grudniowego wiatru sprawia, że mrugam i otwieram szerzej drzwi. Uśmiecham się, niemo zapraszając kobietę do środka. Mam nadzieję, że nie uzna mojego gapienia się za dziwactwo. Nie moja wina, że z natury lubię obserwować.

– Dobry wieczór – odzywa się drżącym, ale melodyjnym głosem. Szczęka zębami, jakby spędziła na mrozie kilka godzin, a nie zaledwie kilka chwil. – Przepraszam – szepce i wchodzi w głąb. – W połowie drogi siadło mi ogrzewanie. Mogę się ogrzać przy kominku? – Zanim jakkolwiek zdążę zareagować, kieruje się w stronę salonu; nie ma problemu ze znalezieniem go, skoro już od wejścia widać skrawek kanapy. 

Kiwam głową do jej pleców, choć zupełnie niepotrzebnie – przecież nie może tego zobaczyć. Pukam się mentalnie palcem w czoło, po czym zamykam drzwi, przekręcam klucz i bez słowa ruszam w stronę kuchni. Włączam czajnik, szykuję dwa kubki i wsypuję do środka liściastą herbatę. Mam nadzieję, że Alicja nie jest typem osoby, która woli te ohydne ekspresowe. Przecież tego szajsu nie da się pić. Krzywię się na samą myśl, że ktoś mógłby dobrowolnie pić to ohydztwo.

Kiedy tylko czajnik pstryka, zalewam liście i wracam do salonu. Stawiam wszystko na stoliku, wyciągam spod niego ciastka piernikowe i dopiero wtedy opadam na kanapę. Rozkładając się wygodnie, uśmiecham się nieznacznie do kobiety. 

Dalej siedzi w płaszczu. Chyba naprawdę jest jej zimno. Pluję sobie w brodę, że szybciej nie napaliłem w kominku. 

– Pięknie tu pan ma… – Rozgląda się dookoła. – Wszystko ustawione według zasad feng shui. Aż czuć pozytywną energię. 

Unoszę brew. Wiem, o czym mówi, nie jestem aż takim ignorantem, ale przy projektowaniu wnętrza zdecydowanie nie kierowałem się zasadami równowagi, tylko praktycznością. 

– O! – Klaszcze i z szerokim uśmiechem łapie kubek w dłonie. – I to się nazywa herbata! – Zaciąga się parą i przymyka powieki. – Taki piękny zapach… – Upija mały łyk, a ułamek sekundy później spomiędzy jej warg wydostaje się ciche syknięcie. – Jak zawsze musiałam się oparzyć. Pamiętaj, wariatko, że świeżo parzona herbata jest gorąca! – mamrocze, ostrożnie odstawiając naczynie. 

Śmieję się pod nosem, kręcąc głową. Najbliższe kilkanaście dni zdecydowanie upłynie w zabawnej, radosnej atmosferze. Odpowiada mi to. Ostatnia para przyprawiła mnie o ból głowy i nieprzespane noce – bynajmniej nie dlatego, że oddawali się przyjemnościom. Oni się po prostu przez cały tydzień kłócili. 

– Jaka tu cisza… – Wzdycha z rozmarzeniem. – I spokój. Tak… Tego mi było trzeba. 

No nie wiem, nie wiem…

Alicja wygląda, jakby się rozmarzyła. Wlepia wzrok w częściowo pokryte śniegiem okno. Chyba powoli robi jej się cieplej, bo odwija szalik i kładzie go na stoliku, to samo czyni z czapką. Rękawiczek musiała się pozbyć, gdy byłem jeszcze w kuchni. Z zaciekawieniem przyglądam się czarnemu rzemykowi zwisającemu jej z szyi. Próbuję się dopatrzyć zawieszki, ale musi mieć ją ukrytą pod ubraniami.

Albo nie mieć jej wcale.

– Nie do końca jest tak cicho, jak zaczynam mielić jadaczką. – Spogląda na mnie ze skruchą. – Przepraszam. Od małego cierpię na słowotok.

Kręcę głową, nieustannie się uśmiechając. Ani trochę nie przeszkadza mi gadanie. Lubię słuchać. Po stokroć wolę to, niż jakbym sam miał coś mówić. Unikam odzywania się do kobiet jak pieprzonego ognia, przy okazji robiąc z siebie niespełna rozumu wariata.

– Jak nie będzie pan już mógł mnie słuchać, to może mnie pan zdzielić łopatą do odśnieżania. 

Parskam śmiechem, z trudem się nie odzywając.

– Ze złamaną szczęką chyba trudno gadać. Chociaż… Kiedyś, po wyrwaniu zęba, miałam znieczuloną prawie całą twarz, a i tak jakoś nie potrafiłam się zamknąć. Niestety ucierpieli inni. Nie dość, że nie potrafili mnie zrozumieć, to jeszcze ich opluwałam. Z trudem przełykało się ślinę. 

Coś czuję, że jej pobyt u mnie będzie mieć spory wpływ na kolejną historię, która wyjdzie spod moich palców. 

Sięgam po kubek i upijam łyk, po czym wzdycham z zadowoleniem. Uwielbiam mieszankę czarnej herbaty z białą czekoladą o smaku waniliowo-migdałowym. 

– Choć z dwojga złego lepiej, żebym mówiła, a nie śpiewała. Toż to gorsze niż darcie się kotów w marcu. 

Sam nie śpiewam wcale tak dobrze, więc w ogóle by mi to nie przeszkadzało. 

– Sąsiad kiedyś mnie zgłosił, że prawdopodobnie kogoś zamordowałam w łazience. Niech pan sobie wyobrazi: biorę sobie prysznic i coś tam sobie śpiewam, a tu nagle słyszę huk! Więc wybiegam z kabiny, owijam się ręcznikiem, wykonując przy tym takie ruchy… –Wymachuje rękami we wszystkie strony, jakby odprawiała jakieś dziwne czary. – I prawie się wyrżnęłam na śliskich kafelkach! Ledwo udało mi się zasłonić tym ręcznikiem, a tu do mojej łazienki, prywatnej zaznaczę, wbija policjant i we mnie celuje! Z broni! Rozumie to pan!?

Wybucham gromkim śmiechem, ledwo odstawiając na czas kubek. Wlepiam rozbawione spojrzenie w Alicję i znów kręcę głową.

Tak, zdecydowanie będę miał o czym pisać. 

– Prawie się zesra… – Kaszle, rumieniąc się nieznacznie. – Bardzo się przestraszyłam. 

Uśmiecham się szczerze i delikatnie potakuję, żeby wiedziała, że rozumiem jej przerażenie w tamtym momencie. Kto by się nie przestraszył pistoletu?

Podnoszę wzrok i marszczę brwi, słysząc dochodzący z piętra dzwonek telefonu. Wzdycham i macham dłonią w stronę schodów, dając znać, że muszę na chwilę wyjść.

– Jasne! Niech pan na mnie nie zwraca uwagi, a jeśli będzie pan słyszał rozmowy, to na pewno będę po prostu gadać do siebie. 

Kiedy tylko wchodzę do sypialni, zamykam za sobą drzwi i zgarniam telefon z szafki nocnej. Wzdycham głośno, dostrzegając roześmianą twarz babci – sama ustawiła to zdjęcie na swój kontakt. Ma na głowie ciemną chustę i szczerzy się szeroko, przez co jeszcze bardziej uwydatniają się jej zmarszczki, na które lubi sobie ponarzekać.

– Halo? – mruczę ściszonym tonem.

– Odezwałeś się już do tej kobiety? – W jej głosie rozbrzmiewa wyraźne podekscytowanie.

Przewracam oczami.

– Nie i nie zamierzam. 

– Rany boskie, Dorian. W taki sposób, to ty się nigdy nie zakochasz! 

Ponownie przewracam oczami. 

– I nie przewracaj na mnie oczami! 

Przez myśl przemyka mi cała litania przekleństw. 

– Tłumaczyłem ci już, że twoje wiejskie legendy to bujdy na resorach. Nic więcej – fukam z irytacją. 

– A mimo wszystko się do niej nie odezwałeś.

– To jest tylko wiejska legenda – warczę. 

– Wiejska legenda, a jakoś zakochałam się w twoim dziadku, kiedy tylko się do mnie odezwał! – Podnosi głos, na co przymykam na moment powieki. 

Zaczyna się denerwować. Zawsze tak robi, jak protestuję, gdy próbuje mi wmówić te swoje wiejskie durnowate czary-mary.

– Zakochałaś się w nim, a on w tobie, bo do siebie pasowaliście. Po prostu między wami zaiskrzyło, i tyle. Tu nie ma…

– Odezwij się do niej – syczy. – Chyba nie chcesz zostać starym kawalerem, co?! 

– Jezu…

– I nie wymawiaj imienia Pana Boga nadaremno!

Potrząsam szybko głową, po czym mrugam i znowu nią potrząsam. Chyba się pogubiłem.

– Do niedawna wierzyłaś w pogańskich bogów…

– Mogę sobie wierzyć, w co tylko zechcę i kiedy tylko zechcę!

Wzdycham cierpiętniczo i przewracam oczami.

– Tak, wiem – burczę, gdy wciąga głośno powietrze. – Mam nie przewracać na ciebie oczami.

– Czy ja mam się za ciebie pomodlić, żebyś poszedł po rozum do głowy? 

– Muszę kończyć. 

– Dorian! 

– Na razie, babciu. Kocham cię.

Rozłączam się, zanim zdąży się na mnie wydrzeć. W mgnieniu oka wyciszam komórkę i opadam tyłkiem na brzeg łóżka, ukrywając twarz w dłoniach.

Moja babcia to wariatka.

Alicja

Uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Pan Dorian to przemiły mężczyzna i, dodatkowo, bardzo przystojny. Dłuższe włosy w kolorze gorzkiej czekolady, mocno zarysowana szczęka i głębokie spojrzenie. Nie jestem w stanie dokładnie określić, jakiego koloru ma tęczówki – coś pomiędzy niebieskim i szarym. W każdym razie jest cholernie atrakcyjnym facetem. Cholernie. 

Całe szczęście, że nie mówi! Przynajmniej nie ma szans, żebym się w nim zakochała. Jestem tu bezpieczna. 

– Słyszysz, o upierdliwe przeznaczenie?! Wal się! – odzywam się; chyba troszkę za głośno. 

Dobra. Pan Dorian wie, że jestem gadułą, ale raczej nie ma pojęcia, że mam bardzo nierówno pod kopułą. Wolałabym, by nie patrzył na mnie jak na totalną wariatkę. 

– Oj tam, od razu wariatkę… Tylko delikatnie szurniętą – mamroczę. Nie powinnam mówić o sobie w samych negatywach, bo jeszcze popadnę w depresję. A ta suka nie jest fajna, oj nie.

Podskakuję, słysząc powiadomienie o nowej wiadomości na poczcie. Wyciągam telefon i odczytuję wiadomość od… Brwi wystrzeliwują mi wysoko.

Pan Dorian: Każdy z nas ma w sobie coś z wariata. ;)

Natychmiast unoszę głowę.

Mężczyzna stoi przy schodach i się lekko uśmiecha. Możliwe, że go rozbawiłam. Chyba sobie ze mnie nie kpi… 

– Ciekawe, co pan powie, jak już stąd wyjadę. Zapewne będzie to coś w stylu: „Nareszcie ta powalona baba się stąd zmyła. Nigdy więcej!” 

Kręci głową i cmoka, po czym wystukuje coś na telefonie, a sekundę później dostaję nową wiadomość: 

Pan Dorian: Nie wiem, co musiałaby pani zrobić, żebym tak powiedział.

– Akurat z tym powiedział, to tak nie do końca… – Walę dłonią w usta, wlepiając w niego przepraszające spojrzenie. 

Facet jednak mnie zaskakuje, bo śmieje się szczerze i chowa telefon do kieszeni dresowych spodni. Nie wydaje się obrażony moimi słowami. 

Za długi jęzor! Mam za długi jęzor! 

– Ale tak szczerze… – zaczynam cicho, nadal na niego patrząc. – Nie ma pan czasami ochoty komuś wykrzyczeć w twarz, na przykład, że jest idiotą?

Ja mam tak często i zazwyczaj to robię. Może nie wyzywam ludzi, ale i tak odbierają moje słowa jako obelgi. W sumie on też już mógł kilka z nich tak odebrać. 

Dorian ściąga brwi i sądząc po poruszających się mięśniach jego twarzy, przygryza wnętrze policzka. Następnie wystawia rękę przed siebie i porusza dłonią na boki, jakby sugerował, że może czasami ma na to ochotę. 

– Jezu, jakbym nie mogła mówić, to bym się chyba… – Gryzę się w końcu w za długi jęzor i niemal natychmiast syczę. Zabolało. – Chyba powinnam się położyć. Tak. Ten stres od wczoraj powoduje, że ostatnia resztka rozumu pojechała na wczasy. Muszę się przespać, może wtedy przestanę głupio gadać. Przepraszam, ja naprawdę nie mam nic złego na myśli i, broń mnie leśny duchu zaklęty w drzewie, nie chcę pana obrazić czy znieważyć. 

Dorian kiwa głową, cicho się śmiejąc, po czym sięga po moje torby leżące na podłodze. Jakby nigdy nic przewiesza je sobie przez ramię i macha ręką w stronę schodów, spoglądając na mnie wyczekująco. 

Natychmiast podnoszę się z fotela i szybko do niego podchodzę.

– Mówiłam serio z tą łopatą do odśnieżania. Nie wniosę o odszkodowanie za ewentualny uszczerbek na zdrowiu. 

Kręci głową, posyłając mi rozbawione spojrzenie, i zaczyna wspinać się po schodach. Zatrzymuje się dopiero pod pierwszymi drzwiami po lewej stronie. Uchyla je i ponownie na nie spogląda. Natychmiast zaglądam do środka.

Łazienka!

– Jej! I tu też jest tak ślicznie. A ta wanna…!

Aż podskakuję z ekscytacji. Prysznic też jest, ale jednak ta piękna, kuta wanna…

– Oj, będę się moczyć. – Spoglądam na Doriana i uśmiecham się krzywo. – Znaczy… w wodzie będę się moczyć. 

Parska śmiechem, przygryzając przy tym wargę, po czym rusza w głąb korytarza. Otwiera kolejne drzwi i wchodzi do środka. 

Jeszcze raz obrzucam szybkim spojrzeniem łazienkę, po czym niemal biegnę za Dorianem. Tak się rozpędzam, że zatrzymuję się dopiero na jego plecach. Rozmasowuję nos – lekko ucierpiał w zderzeniu z twardymi mięśniami. 

– Przepraszam – mamroczę. – Niezdarna też jestem. 

Dorian przytrzymuje mnie za ramiona, obrzucając uważnym spojrzeniem moją twarz, po czym wypuszcza z objęć i odsuwa się o krok. Wskazuje dłonią sporej wielkości dwuosobowe łóżko, a potem kieruje się w stronę drzwi przesuwnych. Kiedy je odsuwa, moim oczom ukazuje się pusta garderoba. 

– Tu jest idealnie – mówię z wyraźnym podziwem. 

Nie przypuszczałam, że mężczyzna może mieć taki gust i tak bardzo dbać o dom. Jestem pod niemałym wrażeniem. 

– Zastanawia mnie, jak to się stało, że miał pan wolny termin w tak obleganym przez turystów czasie… Pół Polski chciało przecież spędzić święta w górach. 

Wyciąga telefon z kieszeni, a ja robię to samo – zanim urządzenie wydaje z siebie powiadomienie o nowej wiadomości. 

Pan Dorian:Kilka godzin przed Pani e-mailem para odwołała rezerwację. Nazwałbym to chyba przeznaczeniem, gdybym wierzył w tego typu bzdury.

– O, tak! Przeznaczenie to bzdury – rzucam głosem, w którym słychać napięcie. – Bujda, bajka i brawurka… czy coś. Kto by się tym przejmował? 

Unosi brew i przygląda mi się z zaciekawieniem, po czym znowu coś wystukuje na ekranie. 

Pan Dorian: Wcześniej, w salonie, krzyczała coś Pani o upierdliwym przeznaczeniu. Coś źle zrozumiałem?

– Nie – mamroczę. – Przyjechałam tu, by temu cholernemu dziadowi uciec, czy tam go oszukać. Zwał jak zwał, ale tak serio, to spadł mi pan prosto z nieba. 

Uśmiecha się i wykonuje głęboki pokłon, po czym szybko się prostuje i mruga. Wychodząc na korytarz, kiwa mi głową. 

– Kolorowych snów! – rzucam wesoło. – Życzyłabym innych, ale chyba mi nie wypada… 

Dorian śmieje się głośno, chyba trochę się przy tym krztusząc, bo sekundę później zaczyna kaszleć.

Kiedy jego kroki cichną i drzwi trzaskają, uderzam się dłonią w czoło. 

– Na bank mnie stąd wyrzuci. Daję mu maksymalnie dwa dni – mamroczę cicho i zrzucam z siebie resztę ubrań.

W samej bieliźnie podchodzę do torby i wyciągam z niej koszulę do spania. Wsuwam ją na siebie w okamgnieniu i kładę się do łóżka. Nie mam siły na prysznic, czy nawet umycie zębów – myłam je podczas ostatniego postoju, żeby nie cuchnąć za bardzo czosnkową bagietką. Dziś zrobię sobie swój osobisty dzień dziecka i lenia. Przekręcam się na bok i przymykam powieki, ale zanim uda mi się odpłynąć w przyjemną nicość, telefon mi wibruje.

Pan Dorian:Spokojnych snów, Pani Alicjo. Gdyby wstała pani przede mną, proszę mnie obudzić, żebym mógł napalić w kominku i przygotować śniadanie.

Alicja: Jak wstanę przed Panem, to na pewno dorwę się do wanny. Proszę się mną nie przejmować i się wyspać. :)

Odkładam komórkę na szafkę i wtulam się w poduszkę, uśmiechając się i mrucząc do siebie.

Tutaj jestem bezpieczna.