Poczekalnia - Czesław Sikorski - ebook + audiobook + książka

Poczekalnia ebook i audiobook

Czesław Sikorski

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Fabian jest u szczytu zawodowej kariery, gdy jego ambitne plany przekreśla tragiczny wypadek. Na granicy życia i śmierci musi zmierzyć się z przeszłością i ocenić swoje dotychczasowe postępowanie. Uświadamia sobie, że przez lata funkcjonował w kłamstwie – zawsze płynął z prądem i starał się nie narażać, a ważne sprawy odkładał na później, goniąc za karierą. Czy dostanie od losu jeszcze jedną szansę? I jak inni przyjmą jego przemianę?

Powieść Czesława Sikorskiego traktuje o sprawach najważniejszych – miłości, wolności i o tym, że w życiu nic nie jest za darmo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 232

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 4 min

Lektor: Kamil Maria Małanicz

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

SZCZĘŚLIWY DZIEŃ

Fabian Stacewicz obudził się tego dnia godzinę wcześniej, więc ze snu nie wyrwał go jak zwykle natarczywy dzwonek budzika. Początkowo był tym lekko poirytowany, bo z doświadczenia wiedział, że próba ponownego zaśnięcia zakończy się niepowodzeniem, będzie bezskutecznie przyciskał głowę do poduszki i przewracał się z boku na bok, co chwilę spoglądając na zegar. Kiedy jednak uświadomił sobie, że dzień, który się rozpoczął, nie będzie dla niego zwyczajny, resztki sennego odrętwienia zniknęły bez śladu, a irytacja ustąpiła miejsca podnieceniu. To właśnie dzisiaj rozstrzygnie się, czy zostanie dyrektorem handlowym firmy Rostad, czy też nadal będzie w niej zajmował mało znaczące stanowisko kierownika działu rozliczeń. Właściwie rozstrzygnęło się to już wczoraj, na wspólnym posiedzeniu zarządu i rady nadzorczej, ale dopiero dzisiaj Fabian miał się dowiedzieć o decyzji od prezesa Rostockiego.

Przeciągnął się i zdecydowanym ruchem zlikwidował ustawienie budzika, dając tym samym dłużej pospać Magdzie, która przecież dzisiaj nie musi wstawać razem z nim, i powoli, aby jej nie obudzić, spuścił nogi na podłogę. Majowe słońce znaczyło już na niej pierwsze poranne smugi. Przesunął w tym kierunku stopę i poczuł przyjemne ciepło.

Dzień zapowiadał się ładnie, co sprawiło, że z ochotą podszedł do okna. Trawa, krzewy i kwiaty w ogródku lśniły poranną rosą; drzewa po drugiej stronie pustej o tej porze ulicy rzucały długie cienie. Fabian przyjrzał się równo przyciętym krzakom i wypielęgnowanym klombom. Już zaczął napełniać się poczuciem dumy, której ów widok zawsze mu dostarczał, gdy zobaczył podejrzany ruch wokół tui rosnącej w narożniku ogródka. Za chwilę wyłonił się stamtąd chudy jamnik sąsiada, który z łatwością radził sobie z odstępem między prętami ogrodzenia i nader często odwiedzał ogródek Fabiana. Teraz też biegł sobie wolnym truchtem jak po swoim, dobrze znanym terenie. Ba, gdyby tylko biegł. Pies zatrzymał się przy wysokopiennej róży i nonszalancko podniósł tylną łapę. Sikał spokojnie, a kiedy skończył, zabrał się energicznie za rozkopywanie wypielęgnowanych rabatek.

Fabian oniemiał ze złości i już zaczął otwierać okno, aby – nie bacząc na śpiącą Magdę – krzykiem przepędzić intruza, gdy w polu widzenia ukazał się sąsiad, który przywołał swojego pupila i powędrował wraz z nim wzdłuż ulicy na poranny spacer. „Coś trzeba będzie zrobić z tym ogrodzeniem, tak dalej być nie może” – pomyślał Fabian, patrząc z bólem na wykopaną dziurę, psującą harmonię ogrodowej architektury. Postanowił powiedzieć Sobiesiakowi, żeby psa prowadził na smyczy. Mógłby też lepiej go karmić, może wtedy nie przecisnąłby się między prętami ogrodzenia.

Zwarzony tym, co zobaczył, odwrócił się od okna i kierując się do łazienki, na palcach przeszedł obok śpiącej Magdy, ufnie przytulonej policzkiem do poduszki. Kiedy szedł, jakaś myśl niezidentyfikowana, lecz przykra, tłukła mu się po głowie. To było coś, co wydarzyło się wczoraj… Ach, tak, oczywiście, odruchowo spojrzał w górę, gdzie były sypialnie dzieci, wczoraj Paweł znów wrócił do domu na rauszu.

Oparł się o ścianę przed drzwiami do łazienki i przymknął oczy. Rozmowy z Pawłem przypominały nudny rytuał, w którym Fabian swoją rolę odczuwał jako śmieszną, a nawet żałosną. Paweł miał dwadzieścia jeden lat, był na drugim roku studiów i na wszelkie wyrzuty oraz drętwe umoralniające pogadanki miał jedną odpowiedź: „Jestem dorosły, wiem, co robię, i mam nad sobą kontrolę”. Fabianowi nie pomagała świadomość, że on sam w tym wieku postępował podobnie, bo jednak była między nimi zasadnicza różnica. On kiedyś, po wypiciu alkoholu z kolegami, starał się unikać rodziców, robił wszystko, aby się nie spostrzegli, w jakim jest stanie. Może im nie chciał sprawić przykrości, może mu było wstyd, a może po prostu chciał uniknąć bury. W każdym razie był pewien, że taka konfrontacja byłaby nie na rękę nie tylko jemu, ale i jego rodzicom. A jego syn nie ma skrupułów, egzekwuje swoją, pożal się Boże, dorosłość i sprawia, że to ojciec, a nie on, czuje się zażenowany.

Położył rękę na klamce drzwi do łazienki. Kiedy dzieci były małe, wszystko było proste i wydawało się, że tak będzie zawsze, że będzie się miało na nie wpływ i chroniło je przed zagrożeniami. To błąd, który razem z Magdą popełnili. Rodzice powinni umieć dojrzewać wraz z dziećmi, przystosowywać się do ich nowych potrzeb i możliwości. Ba, tylko jak to robić? Na pewno są tacy, którym się to udaje. „Niestety, ja do nich nie należę” – pomyślał i ze złością nacisnął klamkę.

Z Kaśką też mogą być kłopoty – kontynuował ponure rozmyślania – w tym roku kończy osiemnaście lat, za rok zdaje maturę, ale już kręcą się koło domu jakieś ciemne typki, niby koledzy. Ale ci „koledzy” wydają się od niej sporo starsi, a ich wygolone głowy i grube karki są zaprzeczeniem podstawowych standardów estetycznych. No tak, ale dla mnie, a nie dla mojej córki – z goryczą skonstatował. Ona ich uważa za artystów, bo podobno na czymś brzdąkają w jakimś amatorskim zespole. Poza tym Kasia jest czupurna, niepotrzebnie zadziera z nauczycielami, kiedy jest przekonana, że ma rację. No i co z tego, że czasem rzeczywiście ją ma. Do niczego w życiu nie dojdzie, jak będzie zrażać do siebie ludzi, od których jest zależna. Ileż to razy powtarzał jej powiedzenie, które on sam często słyszał od swojego ojca: „Pokorne ciele dwie matki ssie”.

Fabian wszedł pod prysznic i dla równowagi postanowił pomyśleć o sukcesie, który go dzisiaj czeka. Nareszcie się na nim poznano. Teraz otworzą się przed nim zupełnie nowe perspektywy zawodowe. Dość już nudnej papierkowej roboty, którą się do tej pory zajmował. Teraz będzie zarządzał potężnym pionem organizacyjnym i zarabiał pieniądze, o jakich dotychczas mógł tylko pomarzyć. Będą mogli z Magdą trochę odetchnąć, bo spłata kredytu, który zaciągnęli na budowę domu, nie będzie już tak dużym obciążeniem. Ten dom kosztował ich wiele wysiłku. Zarobki Fabiana plus nauczycielska pensja Magdy to było niewiele, gdy ma się dwoje dorastających dzieci. Właściwie to, że mają własny dom i na bieżące wydatki im nie brakuje, to nie tylko zasługa banku, który udzielił im kredytu, ale przede wszystkim gospodarności Magdy i ich własnych niewygórowanych potrzeb. Teraz przyjdzie czas, żeby chcieć od życia więcej. Ale może nie powinien cieszyć się przedwcześnie? Przecież jeszcze nie wie, co wczoraj ustalono. Co prawda, prezes Rostocki zapewniał go, że to będzie raczej formalność, ale to określenie „raczej” mogło być źródłem niepokoju. „Na cieszenie się przyjdzie czas później, teraz lepiej w ogóle o tym nie myśleć” – skarcił samego siebie. Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z oczekiwaniami, to wracając z pracy, kupi szampana i wieczorem wypije go w rodzinnym gronie.

Trochę uspokojony tym postanowieniem dokończył poranną toaletę. Potem odświeżony i już kompletnie ubrany poszedł do kuchni. Idąc korytarzem, zatrzymał się przy ratanowej szafce i sięgnął po figurkę Buddy, którą ofiarował im kiedyś znajomy po powrocie z Indii. Podniósł ją do twarzy i powąchał. Przez długi czas pachniała drewnem sandałowym. Ten egzotyczny zapach był dla całej rodziny Stacewiczów wizytówką dalekiego świata, znanego im tylko z lektur i filmów. Teraz zapach już się prawie ulotnił, pozostała tylko ledwie wyczuwalna woń odległych stron. Fabian odstawił figurkę i pomyślał, że jeśli awansuje, trzeba będzie podczas urlopu wybrać się wreszcie na atrakcyjną wycieczkę z całą rodziną. Z pewnością będzie ich na to stać.

Właściwie lubił wstawać wcześniej z łóżka niż pozostali domownicy. Unikał w ten sposób oczekiwania pod drzwiami łazienki lub denerwującego dobijania się do niej przez członków rodziny, kiedy udało mu się tam dostać przed nimi. Nie musiał także z nikim uzgadniać swojego śniadaniowego menu. Wkrótce woń świeżo zaparzonej kawy połączyła się z apetycznym zapachem smażonego boczku, tworząc podnoszącą na duchu atmosferę wczesnego śniadania. Fabian rozbił dwa jajka do szklanki i przelał je na patelnię ze skwierczącym boczkiem; uważnie mieszał, aby w odpowiednim momencie skończyć smażenie. Zawartość patelni umieścił wreszcie na talerzu i zasiadł do stołu. Tkliwym wzrokiem ogarnął biało-złocistą puszystość jajecznicy i wychylił się nieco, chcąc przysunąć bliżej koszyk z pieczywem. W tym momencie koniec jego krawata miękko osiadł w parującej potrawie. Fabian poderwał się gwałtownie i zaklął głośno. Trzymając nieszczęsny krawat jak najdalej od koszuli, podszedł do zlewu. Co mnie podkusiło, żeby krawat założyć przed śniadaniem – robił sobie wyrzuty, zmywając z krawata resztki smażonych jajek. Potem zdjął go i ponownie zasiadł do śniadania. Wyborny smak jajecznicy rychło stłumił jego irytację.

W samotnym wczesnym śniadaniu Fabian najbardziej lubił moment, kiedy, już syty, małymi łyczkami popijał kawę, snując plany na nadchodzący dzień. Tym razem trudno mu jednak było cokolwiek planować. Przyjedzie do firmy i będzie czekał na wiadomość od Rostockiego. Miał nadzieję, że prezes nie każe mu czekać zbyt długo. Jego dalsze dzisiejsze zajęcia zależeć będą od tego, co mu szef powie. Propozycja objęcia stanowiska dyrektora handlowego trochę zaskoczyła Fabiana. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Dotychczasowy dyrektor Gawlik otrzymał jakąś bardzo interesującą propozycję od firmy zagranicznej i zdecydował się nagle zmienić pracę. W firmie panowało przekonanie, że Gawlika zastąpi młody, dynamiczny kierownik działu sprzedaży, Jabłoński. Firma Rostad, produkująca początkowo tylko meble plastikowe, szybko się ostatnio rozwijała, poszerzając asortyment o zabawki dla dzieci i sprzęt gospodarstwa domowego. Przypisywano to głównie aktywności Jabłońskiego, który we współpracy z marketingiem miał istotny wpływ na odkrycie nowych rynków i przyciągnięcie klientów.

Siedział nad niedopitą kawą, czując narastające emocje na myśl o tym, co go dzisiaj czeka w pracy. Zawsze chciał być ważnym menedżerem, człowiekiem, który kieruje dużym zespołem pracowników. Tacy ludzie mu imponowali. Po studiach parę lat pracował na uczelni jako asystent, ale szybko zorientował się, że ten rodzaj kariery go nie pociąga. Z tamtego czasu zapamiętał pewne zdarzenie. Przyszedł do niego ojciec studenta, znany w mieście biznesmen, położył indeks syna na biurku, rozłożył ręce i z przepraszającym uśmiechem powiedział:

– Drogi panie magistrze, wiem, że to niezgodne z wszelkimi przepisami, ale życie jest czasem nieprzewidywalne. Mój syn właśnie wchodzi na pokład samolotu, by odlecieć do Stanów. Wróci dopiero w październiku. Jedzie tam na prywatny staż, na którym powinien wiele się nauczyć. Jak pan widzi, nie ma żadnych szans, żeby zgłosił się do pana po zaliczenie. A jak mu pan nie zaliczy, to będzie musiał powtarzać rok. Krótko mówiąc, proszę pana o zrozumienie sytuacji i wpisanie trójki.

Fabian był wtedy pod wrażeniem, że ktoś tak ważny i wpływowy pofatygował się do niego z prośbą osobiście, i natychmiast postanowił pochwalić się co najmniej takim samym luzem i niezależnością wobec sztywnych przepisów. Uśmiechnął się lekko i niedbale otworzył indeks.

– Ależ oczywiście, że są sytuacje wyjątkowe. Ta z pewnością do takich należy – rzekł, wpisując ocenę dostateczną.

– Serdeczne dzięki za zrozumienie – powiedział gość. Po czym wyciągnął z kieszeni jakiś papier. – Będę zaszczycony, jeśli pan przyjmie zaproszenie do spędzenia wraz z żoną siedmiu dni w moim świeżo otwartym hotelu na Mazurach.

Fabian poczuł się nieswojo.

– Dziękuję, ale nie mogę tego przyjąć. To byłoby niestosowne…

– Panie magistrze, proszę tego nie traktować jako łapówki. Gdyby to miała być łapówka, tobym od tego zaczął naszą rozmowę. Przecież pan bezinteresownie zgodził się pójść mi na rękę. Chciałbym się więc odwdzięczyć, ale nie tylko o to mi chodzi. Widzi pan – uśmiechnął się chytrze – wychodzi ze mnie biznesowe wyrachowanie. Otóż chciałbym, żeby pan fachowym okiem spojrzał na funkcjonowanie tego hotelu podczas swojego pobytu. Chętnie wysłucham pańskich uwag. Niechże mi pan nie odmawia, przecież wakacje za pasem.

Fabian zaproszenie przyjął i wraz z Magdą spędzili uroczy tydzień w luksusowym hotelu. Zgodnie z życzeniem właściciela zanotował swoje uwagi, ale jakoś już nie było okazji, żeby mu je przekazać. Od tamtego czasu klasa owego biznesmena i jego umiejętność wpływu na ludzi stały się dla Fabiana niedościgłym wzorcem. No, ale może teraz będzie okazja, żeby próbować się do niego zbliżyć.

Usłyszał szelest skrzydeł. Na parapecie usiadła sroka, która natychmiast zerwała się do lotu, gdy Fabian zwrócił się w jej stronę. Kuchenne okno wychodziło na trawnik za domem. Dalej było ogrodzenie i rząd jodeł, za którymi stał duży dom pokryty załamującymi się na wzór podhalański płaszczyznami czerwonej dachówki. Na rozległy taras wyszła właśnie dorodna blondynka w cienkiej koszuli nocnej, pod którą jej kształty zaznaczały się wyraziście. Podeszła do drewnianej barierki i przechyliła się, patrząc w dół, co sprawiło, że jej obfite piersi zakołysały się leniwie, rozpychając miękką tkaninę koszuli. Fabian przybliżył się do okna, starając się zarazem ukryć za zasłonką. Poczuł narastające podniecenie. Blondynka weszła z powrotem do budynku, zamykając za sobą przeszklone drzwi na taras. Za tymi drzwiami Fabian nie mógł już niczego zobaczyć. Jak zwykle w takich wypadkach pojawiło się coś w rodzaju poczucia winy, doskwierającego niezbyt mocno, ale jednak odczuwalnie, że wrażenie, jakie na nim zrobiła seksowna sąsiadka, jest nie fair w stosunku do Magdy. I jak zwykle łatwo się usprawiedliwił: to tylko biologia, nic nie poradzę na to, że jestem normalnym facetem.

Dopił kawę i spojrzał na zegarek. O cholera – zaklął cicho – tyle miałem czasu, a teraz muszę się pospieszyć, żeby się nie spóźnić. Szybko włożył brudne naczynia do zlewu. Zwykle sam je zmywał po swoim śniadaniu, ale teraz nie było na to czasu. Pobiegł do szafy i sięgnął po pierwszy krawat, który był pod ręką. Potem stanął w korytarzu i wykonał swoją poranną powinność budzenia rodziny.

– Hej, śpiochy, wstawać, wstawać!

Jak zwykle pierwsza zareagowała Magda; usłyszał skrzypnięcie łóżka, a potem powolne, niepewne człapanie. Stanęła w drzwiach sypialni i wsparła się o framugę z nie w pełni jeszcze otwartymi oczami. Fabian podszedł do niej i pocałował ją w zarumieniony od snu policzek. Poczuł ciepło i znajomy zapach jej ciała, co sprawiło, że przytulił ją mocno do siebie.

– Muszę już iść – powiedział.

Magda odsunęła się od niego i spojrzała nieco trzeźwiejszym wzrokiem.

– Co ty masz za krawat? Nie bardzo pasuje do tej koszuli.

– Nie szkodzi. – Machnął ręką. – Nie mam już czasu.

Na piętrze skrzypnęły drzwi i usłyszeli Kasię:

– Tato, odwieziesz mnie do szkoły?

– Dzisiaj nic z tego, Kasiu. Ja już wychodzę.

Na górze rozległ się jęk zawodu.

Fabian jeszcze raz pocałował żonę, chwycił swoją teczkę i ruszył do drzwi. Przeszło mu przez głowę pytanie, kiedy Paweł uzna za stosowne zwlec się z łóżka. Zaraz jednak pomyślał, że budzenie syna to już dzisiaj nie jego problem, tylko Magdy. Nagle uświadomił sobie, że jest w błędzie: to nie jest problem ani jego, ani Magdy, tylko Pawła, który podobno jest dorosły. A dorośli ludzie wiedzą, kiedy mają wstać z łóżka, żeby właściwie wypełniać swoje obowiązki. Ta myśl zdawała się trafiać w sedno ich trudnych relacji z synem – tak bardzo, że aż zatrzymał się przy drzwiach.

– Zapomniałeś czegoś? – spytała Magda.

– Nie, nie, nic takiego. Cześć.

– Fabian…

Odwrócił się. Magda wyciągnęła rękę z kciukiem skierowanym w górę. Uśmiechnął się do niej i skinął głową. Chciał powiedzieć, że będzie dobrze, ale się powstrzymał. Zbiegł po kilku stopniach do garażu, wrzucił teczkę do bagażnika i wyprowadził swoją hondę na podjazd. Kupił ją okazyjnie kilka lat temu od znajomego wyjątkowo tanio, gdyż tamten szybko chciał się jej pozbyć. Lubił ten samochód, bo mimo że miał już kilkanaście lat, jeszcze nie zdarzyło się, żeby go zawiódł. No, ale teraz, gdy go już będzie stać, należałoby pomyśleć o nowym samochodzie. W końcu nie wypada, żeby dyrektor jeździł starym gratem. Zapiął pas i wyjechał za bramę. Słońce świeciło mu w oczy, ale nie opuścił osłony, wiedząc, że za chwilę znajdzie się w cieniu wysokich drzew rosnących po drugiej stronie osiedlowej uliczki.

Jechał wolno pustą ulicą. Słyszał równy, cichy szum silnika, przez otwarte okno dochodził zapach kwitnących bzów. Żywa majowa zieleń, przetykana tu i ówdzie kępami żółtych krzewów tworzyła migotliwy szpaler, którym zbliżał się do drogi prowadzącej do centrum miasta. Lubił jeździć swoją hondą ulicami osiedla, na którym mieszkał, wśród nowych domów o ciekawej architekturze, otoczonych zadbanymi, jak jego, ogrodami i trawnikami. Miał wtedy poczucie luksusu, który potrafił docenić. W końcu nie tak dawno jeszcze mieszkał w ciasnym dwupokojowym mieszkaniu w bloku.

Gdy wyjeżdżał już ze swojej uliczki, na rogu, pod starym dębem zobaczył mocno zaniedbanego mężczyznę. Rozpoznał w nim bezdomnego, który już od pewnego czasu włóczył się po osiedlu. Mężczyzna w wytartych, brudnych dżinsach i równie brudnej flanelowej koszuli stał oparty o drzewo i spode łba przyglądał się otoczeniu. Sprawiał wrażenie, jakby czegoś szukał, jednocześnie obawiając się, czy sam za bardzo nie rzuca się w oczy. Przed tym podejrzanym osobnikiem, który kręci się wokół posesji, przestrzegał Fabiana jego sąsiad Sobiesiak, ten od jamnika. Na ostatnim zebraniu mieszkańców osiedla przyjęto postanowienie, aby przepędzać stąd żebraków, bezdomnych i wszelkich włóczęgów wałęsających się bez wyraźnego celu między domami. Zdarzały się już bowiem włamania, kradzieże rzeczy pozostawionych na podwórku i zakłócanie spokoju mieszkańcom przez pijaków i narkomanów. Na tym zebraniu podjęto decyzję o ogrodzeniu i zamknięciu osiedla przed obcymi. Zanim jednak do tego dojdzie, mieszkańcy zobowiązali się do czujności wobec intruzów.

Fabian zatrzymał samochód przy dębie. Mężczyzna zdawał się tego nie zauważać, stał nieruchomo z opuszczoną głową, uporczywie patrząc sobie pod nogi. Nie gasząc silnika, Fabian spytał ostrym głosem:

– Wy do kogo?

Zaraz zrobiło mu się trochę głupio, bo formy „wy” nie lubił i nigdy nie stosował, gdy zwracał się do pojedynczej osoby, ale w tej sytuacji ani słowo „pan”, ani „ty” nie wydawało mu się stosowne.

Bezdomny poruszył się, na chwilę podniósł głowę i szybko opuścił ją z powrotem na piersi. Fabian zobaczył ciemną, zniszczoną twarz pooraną zmarszczkami, o wielodniowym siwym zaroście.

– Do nikogo, ja tylko idę tędy – powiedział niewyraźnie ochrypłym głosem.

– No, to proszę wyjść z terenu osiedla, bo wezwę policję – rzekł Fabian surowo. – Ja będę wracał za parę minut i nie chcę was tu widzieć.

Bezdomny skulił się jeszcze bardziej i oderwał się od pnia drzewa. Wolnym krokiem poszedł w kierunku ulicy okalającej osiedle. Fabian również ruszył w tamtą stronę. Dojechał do głównej drogi prowadzącej do śródmieścia i w oczekiwaniu na zmianę świateł włączył radio. Samochód wypełnił podniecony głos spikera pospiesznie wykrzykującego poranne wiadomości. Ton jego głosu, wzorowany na amerykańskich prezenterach, irytował Fabiana. Kojąco podziałała za to informacja o pogodzie – ten dzień miał być ciepły i słoneczny, a następne do niego podobne. Jak zwykle o tej porze do śródmieścia jechało się trudno. Główna droga była dwukierunkowa i do centrum ciągnął sznur samochodów, za to w przeciwnym kierunku ruch był znacznie słabszy. Po południu będzie na odwrót. Fabian wiedział jednak, że po minięciu obwodnicy na drodze się rozluźni. Rzeczywiście, kiedy przejechał rondo, ciasno spleciony sznur samochodów rozerwał się. Między pojazdami pojawiły się całkiem spore odstępy.

Bez przeszkód dojechał do firmy, która zajmowała spory teren w przemysłowej części miasta. Jej właściciele przejęli i zmodernizowali hale produkcyjne upadłej fabryki państwowej i zbudowali czteropiętrowy biurowiec, w którym na trzecim piętrze Fabian zajmował do tej pory skromny pokoik jako kierownik działu rozliczeń. Czyżby dziś miał się z niego wyprowadzić i przenieść do gabinetu na prestiżowym pierwszym piętrze? Stracił już nadzieję, że może zajmować wyższe stanowisko niż kierownik działu. Kiedy zakończył pracę na uczelni, wydawało mu się, że kariera menedżerska stoi przed nim otworem. Pracował w kilku przedsiębiorstwach, w urzędzie miasta, w elektrociepłowni, w firmie budowlanej, nigdzie jednak nie awansował do ścisłego kierownictwa. A przecież robił wiele, aby dostrzeżono jego walory: był aktywny na zebraniach, miał ciekawe pomysły, zaliczał kolejne kursy doskonalące umiejętności kierownicze, starał się nigdy nie podpadać swoim przełożonym. Wziął udział w kilku konkursach na stanowiska dyrektorskie, ale nie wygrał żadnego. W końcu trafił do Rostadu, gdzie po dwóch latach pracy na stanowisku zwykłego referenta został wreszcie kierownikiem działu rozliczeń i z wolna zaczął oswajać się z myślą, że to szczyt jego możliwości. Uwierzył w końcu w to, o czym słyszał od swoich znajomych od dawna, że o awansach na wyższe stanowiska decydują układy biznesowo-towarzyskie. Fabian byłby skłonny wejść do takiego układu, ale nikt mu tego nigdy nie proponował. A tu proszę, bez żadnego układu jest o krok od spełnienia swoich marzeń.

Chociaż przyjeżdżał tu codziennie od kilku lat, dzisiaj wyjątkowo poczuł dreszczyk emocji, gdy zobaczył wielki napis na frontonie biurowca: Rostad. Wiedział, że nazwa firmy pochodzi od pierwszych liter nazwisk jej założycieli: Rostockiego i Tadeusiaka. Ten pierwszy jest prezesem zarządu, a tego drugiego nie ma tu już od dawna. Podobno siedzi gdzieś za granicą. Wjechał na parking, starając się nie patrzeć na miejsca zarezerwowane dla członków zarządu. Zaparkował w części przeznaczonej dla personelu.

Kiedy szedł do budynku, przyszła mu do głowy niedorzeczna myśl, że wszyscy już wiedzą, jakie było postanowienie wczorajszego zebrania. Chociaż zdawał sobie sprawę, że to głupie, starał się z twarzy napotykanych osób odczytać, czy został tym dyrektorem, czy też nie. Obojętność, z jaką jak co dzień powitał go portier, a potem ten sam co zawsze krzywy uśmiech kierowniczki działu księgowości, z którą minął się na schodach, wprowadziły go w ponury nastrój. Tak przecież nie reaguje się na widok kogoś, kto nagle stał się ważny.

Rozłożył papiery na biurku, ale nie był w stanie na niczym się skupić. Co pewien czas wstawał z krzesła i przechadzał się po ciasnym pomieszczeniu, robiąc trzy kroki w jedną, a potem w drugą stronę. „Dlaczego nikt się do mnie nie odzywa?” – zastanawiał się zdenerwowany. No tak, ze złymi wiadomościami nie warto się spieszyć. Postanowił zrobić sobie kawę. Włączył elektryczny czajnik i wsypał dwie łyżeczki kawy do szklanki. Już miał ją zalewać wrzątkiem, gdy nagle odezwał się telefon.

– Pan Stacewicz? Prezes Rostocki pana prosi – usłyszał głos sekretarki szefa.

Idąc do gabinetu Rostockiego, Fabian nie mógł się uwolnić od dobrze mu znanego poczucia nieuświadomionej winy. Tak było zawsze, ilekroć go wzywano do szefa. Co zrobiłem nie tak, jak należy? Gdzie popełniłem błąd? Co się stało? Te pytania nieustannie kotłowały mu się w głowie, a im większe miał trudności z odgadnięciem swojego błędu lub niedopatrzenia, w tym większą wpadał panikę. Tym razem jednak powód wezwania był mu dobrze znany, więc skąd to poczucie winy? Jeśli wniosek Rostockiego o jego nominację nie został zaakceptowany, to przecież nie on był temu winien. Schodząc schodek po schodku, wmawiał sobie, że nic się nie stanie, gdy będzie nadal pracował na tym samym stanowisku. A może Rostocki będzie chciał mu ten brak awansu, który przecież obiecał, jakoś wynagrodzić i podniesie mu pensję? Wchodząc na korytarz na pierwszym piętrze, był już właściwie pogodzony z tym, że z jego awansu nic nie wyszło i tego właśnie dowie się za chwilę. Ze zdziwieniem przypomniał sobie, że wczoraj, a jeszcze i dzisiaj, zanim przyjechał do firmy, był prawie pewien, że awansuje, i nawet snuł plany z tym związane. Jakiż był śmieszny…

Stanął przed drzwiami sekretariatu. Na drodze do Rostockiego była jeszcze pani Ewelina, zwana przez pracowników pieszczotliwie Cerberem. Fabian kurczył się zawsze w sobie na widok jej zimnych, pozbawionych wyrazu oczu, gdy z lekką irytacją słuchała, z jakiego powodu ośmiela się zabierać czas jej szefowi. Zapukał do drzwi. Chwilę stał, nie słysząc, jak zwykle, zaproszenia. Potem ostrożnie nacisnął klamkę i lekko uchylił drzwi, wsuwając do środka głowę. Tym razem pani Ewelina zaskoczyła go zupełnie. Na jego widok poderwała się zza biurka i z uśmiechem, którego jeszcze nigdy nie widział na jej twarzy, zawołała:

– Proszę, proszę, panie Fabianie. Szef już czeka na pana. Czego się pan napije: kawy czy herbaty?

Oszołomiony tym niespodziewanie serdecznym powitaniem, Fabian wszedł, kłaniając się, do sekretariatu. Zdążył jeszcze zamówić kawę, a już sekretarka otworzyła drzwi do gabinetu prezesa, zapraszając go do środka. W przestronnym gabinecie szefa firmy sytuacja się powtórzyła. Teraz z kolei Rostocki wstał ze swojego fotela i z kordialnym uśmiechem uścisnął dłoń Fabianowi, po czym wskazał mu miejsce na kanapce przy ławie, a sam usiadł w fotelu u jej szczytu.

– No cóż, panie Fabianie – rzekł uroczyście. – Nie bawiąc się w długie przemowy, bo tego nie lubię, chcę pana oficjalnie poinformować, że postanowiliśmy pana awansować na stanowisko dyrektora handlowego. Angaż i zakres czynności wręczy panu kierownik działu zasobów ludzkich. Gratuluję.

Fabian skłonił nisko głowę.

– Dziękuję bardzo za zaufanie. Będę się starał nie zawieść oczekiwań zarządu.

Rostocki uśmiechnął się.

– No, tym bardziej że pan sam stał się właśnie członkiem zarządu.

Nagle spoważniał.

– Słusznie wspomniał pan o zaufaniu. To ma dla mnie znaczenie zasadnicze. I bynajmniej nie chodzi tu o kompetencje, bo te oceniam u pana bardzo wysoko. Chodzi mi o specyficzne cechy osobowości, które sprawiają, że człowiek nadaje się do zespołu, bo jest absolutnie wobec niego lojalny. Otóż założyłem – Rostocki znów uśmiechnął się i zmrużył jedno oko – że jest pan człowiekiem lojalnym. I nie chciałbym się pomylić.

– Oczywiście, że jestem, panie prezesie – zapewnił szybko Fabian.

Rostocki mówił dalej, jakby tego nie słysząc:

– Zdecydowałem się awansować pana, człowieka dojrzałego, który młodość ma już za sobą, a nie któregoś z tych trzydziestoletnich młodych wilków, chociaż mi to radzono, twierdząc, że są bardziej innowacyjni. Wydaje mi się bowiem, że właśnie z racji swoich doświadczeń potrafi pan być bardziej lojalny niż oni.

– Dziękuję – wtrącił Fabian.

– Bo widzi pan – ciągnął Rostocki – lojalność jest ściśle związana z posłuszeństwem. Młodemu trudno jest podporządkować się czemuś, do czego nie jest przekonany. Człowiek nieco starszy, o bogatszym doświadczeniu życiowym wie, że często lojalność wobec środowiska, do którego się należy, w tym wypadku – wobec zarządu, jest ważniejsza.

– Całkowicie się z tym zgadzam, panie prezesie. – Fabian z przekonaniem kiwnął głową.

– Jest pan pewien, że bez wahania wykona pan każde moje polecenie?

– Ależ oczywiście, jest pan przecież moim przełożonym.

– Tak? A gdybym polecił panu udusić moją sekretarkę, to też by pan to zrobił? – Rostocki powiedział to całkiem poważnie.

Fabian roześmiał się z przymusem, jak z przyciężkiego dowcipu.

– Ale pan mi tego nie poleci, prawda?

Teraz Rostocki się roześmiał.

– Ma pan rację, nie polecę. Gdzie bym znalazł lepszą sekretarkę?

Otworzyły się drzwi i do gabinetu weszła pani Ewelina z tacą, na której znajdowały się dwie filiżanki z kawą, łyżeczki, cukiernica i talerzyk z kruchymi ciasteczkami.

– A oto Ewelina. Właśnie mówiłem panu dyrektorowi o twoich wysokich kwalifikacjach – rzekł Rostocki na jej widok.

– Czuję się zaszczycona – odpowiedziała sekretarka, ustawiając filiżanki na ławie. – Ale sądzę, że panowie spotkali się jednak w innej sprawie niż ocena mojej skromnej osoby.

– Widzi pan, co klasa, to klasa – powiedział z uznaniem Rostocki i wszyscy się roześmiali.

Po wyjściu sekretarki prezes zaczął mówić, czego oczekuje od pionu handlowego pod kierownictwem Fabiana. Zwrócił uwagę na słabą, jego zdaniem, aktywność działu promocji i potrzebę poprawy pozycji firmy na rynku, zwłaszcza w województwach zachodnich. Podkreślił też konieczność wzmocnienia kadrowego działu marketingu. Fabian słuchał tego w napięciu, starając się nie uronić ani słowa. Wciąż nie był pewny, czy da sobie radę na nowym stanowisku, ale postanowił zrobić wszystko, żeby zasłużyć na pochwałę szefa i ugruntować swoją pozycję w firmie. Wiele nowego jednak nie usłyszał; uwagi Rostockiego miały charakter ogólny i nie wykraczały poza to, o czym Fabian już wcześniej wiedział. Prezes, w miarę jak mówił, robił wrażenie coraz bardziej rozkojarzonego, jakby jego myśli biegły innym torem niż słowa. Wreszcie przerwał, napił się kawy i familiarnie położył rękę na ramieniu Fabiana.

– Kolego dyrektorze – rzekł nieco uroczyście – pozwoli pan, że jeszcze raz nawiążę do lojalności, bo – jako członek zarządu – muszę pana poinformować o sprawach, o których pan do tej pory nie musiał, a może nawet nie powinien wiedzieć. Otóż, jak pan zapewne wie, współwłaścicielem firmy jest Stanisław Tadeusiak. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi, razem z nim założyłem tę firmę, ale potem nasze drogi się rozeszły. On wybrał łatwiejsze życie, siedzi w Paryżu i żyje z dywidendy. Gdyby tylko tak było, nie miałbym do niego pretensji, ale on, niestety, próbuje się mieszać w sprawy zarządzania firmą, wpływać na nasze decyzje. Bruździ nam, a my mamy związane ręce, bo to w końcu główny udziałowiec. Jak będzie chciał, to puści nas z torbami. Na razie tego nie robi, bo nie podcina się gałęzi, na której się siedzi. Ale jak mu się trafi jakiś lepszy biznes, to kto wie. Ma też tu swoich zaufanych ludzi, których nie możemy się pozbyć, chyba że moglibyśmy im udowodnić działanie na szkodę firmy lub inne poważne naruszenie regulaminu. Ci ludzie to szef marketingu Wolski i kierownik działu logistyki Porada. Obaj są w pana pionie. Mam więc do pana prośbę, a nawet więcej – zobowiązuję pana, żeby pan uważał w rozmowach z nimi. W szczególności niech pan im nie zdradza treści posiedzeń zarządu i naszych mniej oficjalnych rozmów. Mają wiedzieć tylko to, co bezpośrednio dotyczy ich pracy, i nic więcej.

– Oczywiście, panie prezesie – bąknął Fabian.

Zapadła cisza. Fabiana kompletnie zaskoczyła ta wypowiedź prezesa. Wolski, Porada… Znał ich od dawna i uważał za dobrych pracowników. Był z nimi na stopie koleżeńskiej, a z Poradą były to relacje nawet dość bliskie.

Tymczasem prezes przełknął kolejny łyk kawy i wpatrując się w Fabiana, powiedział nagle ściszonym głosem:

– I niech pan im się uważnie przygląda. Każde ich potknięcie może być dla nas przydatne jako podstawa do zwolnienia.

Teraz Fabian poczuł się dziwnie. Nie odpowiadała mu rola, jaką narzucał Rostocki, i nie wiedział, jak ma ją odgrywać. Widząc jednak wpatrzone w siebie oczy przełożonego, skinął głową i powiedział:

– Tak jest, panie prezesie.

Rostocki z ulgą odchylił się na oparcie fotela.

– Kogo pan proponuje na swojego następcę na stanowisku kierownika działu rozliczeń?

Na to pytanie Fabian był przygotowany.

– Najlepszy byłby Banasik. To moja prawa ręka i jest we wszystko od dawna wprowadzony.

Prezes z uznaniem skinął głową.

– Pan zna go lepiej niż ja, ale ja też mam o nim jak najlepsze zdanie. Więc tak zrobimy.

Z uśmiechem aprobaty spojrzał na Fabiana, potem spoważniał i zmarszczył czoło, podnosząc brwi w górę.

– No cóż, na razie to tyle, co miałem panu do powiedzenia. Teraz będziemy mieli znacznie więcej niż dotychczas okazji do rozmowy, bo gramy w jednej drużynie, a pan od jutra zajmie gabinet po drugiej stronie korytarza.

Fabian już chciał wstać z kanapki, gdy nagle prezes powstrzymał go ruchem ręki.

– Aha, jeszcze jedno. Wczoraj musiałem podjąć decyzję, która dzisiaj już należałaby do pana. Sprawa dotyczy jednego z przedstawicieli handlowych – Nowaka. Zna go pan?

– Oczywiście, on jest jednym z naszych lepszych pracowników.

– Raczej był, bo właśnie go zwolniłem.

– Ale dlaczego? – spytał zdumiony Fabian.

Rostocki rozłożył ręce w geście bezsilności.

– Bo nie myślał o interesie firmy. – Poprawił się w fotelu. – Widzi