Pocałunki w ciemności - Nell Grudzień - ebook + audiobook

Pocałunki w ciemności ebook i audiobook

Nell Grudzień

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

OPOWIEŚĆ, KTÓREJ DOŚWIADCZYSZ WSZYSTKIMI ZMYSŁAMI

Niewidomy dwudziestoletni Austin całe życie spędził w złotej klatce, w której zamknęła go nadopiekuńcza matka. Jedyną ucieczką z czterech ścian domu była muzyka. Niemal dorosły już chłopak wiąże z nią przyszłość na przekór losowi oraz oczekiwaniom innych. Jednak nie ma przy sobie zbyt wielu sprzymierzeńców i trudno mu zrobić pierwszy krok.

Gdy poznaje Tima – buntownika o niepokornej naturze – nabiera odwagi, by coś zmienić. Zaczyna smakować życie. Wprowadzony w świat pierwszych intymnych doświadczeń i uczuć odkrywa, kim jest oraz kim chce być. Postanawia zmierzyć się z losem i dorosnąć na własnych zasadach.

Historia o subtelnym odkrywaniu miłości i świata. Długo nie da o sobie zapomnieć!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 268

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 7 min

Lektor: Mateusz Kwiecień
Oceny
4,2 (80 ocen)
39
25
8
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PatrycjaMordaka99

Nie oderwiesz się od lektury

Czytałam to jeszcze w formie fanfiction i cóż, tutaj zdecydowanie lepsze zakończenie.Polecam
20
Siljen

Całkiem niezła

Przyjemne czytadło na jedno posiedzenie.
20
JanRobert

Dobrze spędzony czas

Fajna
00
Andzia_4321

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna
00
MariaWojtkowiak

Całkiem niezła

Dla młodzieży.
00

Popularność



Podobne


Redaktorka inicjująca: Agnieszka Mazurkiewicz

Redakcja: Justyna Techmańska

Korekta: Aleksandra Ptasznik, Justyna Tomas

Projekt okładki: Agnieszka Zawadka

Zdjęcia na okładce: WOSUNAN/Shutterstock (front), Mateusz Skwarczek/Agencja Wyborcza.pl (autorka)

Opracowanie graficzne, skład: Elżbieta Wastkowska, ProDesGraf

Redaktor prowadzący: Marcin Kicki

ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa

www.wydawnictwoagora.pl

Copyright © by Agora SA, 2024

Copyright © by Nell Grudzień, 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone

Warszawa 2024

ISBN: 978-83-268-4381-5

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dla tych, którzy zostali

Rozdział pierwszy

Miasto o tej porze dnia było hałaśliwe i nieprzyjazne. Głośne samochody wypełniały ulice, a ludzie zalewali chodniki, pędząc gdzieś przed siebie. Często zdarzało się, że ktoś trącał mnie ramieniem, torebką lub zahaczał o moją laskę, gdy jako jeden z nielicznych szedłem spokojnym tempem. Mój brak pośpiechu był na przekór chaotycznemu rytmowi życia dużego miasta. Tutaj wszyscy się śpieszyli, nie zwracając uwagi na otoczenie. Rozmawiali przez telefony, krzyczeli na siebie lub klęli pod nosem nieświadomi, że ktoś może ich usłyszeć. Ja zawsze słuchałem, co niektórzy mogli uznać za wścibskie.

Bez problemu dotarłem na mój przystanek autobusowy, w końcu pokonywałem tę trasę wielokrotnie. Urząd, w którym mieściła się siedziba zespołu do spraw orzekania o niepełnosprawności, był przystosowany do potrzeb osób niewidomych. Wystarczyło opuścić budynek głównym wyjściem, którego pilnował sympatyczny ochroniarz oferujący pomoc przy zejściu ze schodów, i pozwolić poprowadzić się ścieżce dotykowej. Przy pierwszym rozwidleniu skręciłem w prawo, przy drugim poszedłem prosto, aż w końcu dotarłem do smażalni ryb, skąd unosił się silny, charakterystyczny zapach. Wtedy musiałem zboczyć ze ścieżki i skręcić w lewo. Już tylko dziesięć kroków dzieliło mnie od przystanku.

Rozpoznanie przystanków autobusowych nie sprawiało mi trudności, z jakiegoś powodu miały bardzo nieprzyjemny zapach. W ich okolicach skupisko ludzi było jeszcze gęstsze i prawie każdy stał nieruchomo. To było jedno z nielicznych miejsc w centrum miasta, gdzie nikt nie pędził w nieznanym mi kierunku. Oczywiście czasami trafiałem na osoby, które nerwowo chodziły tam i z powrotem, co rozpoznawałem po oddalającym się i powracającym odgłosie obcasów uderzających o chodnik. Gorzej wychowani ludzie przepychali się przez tłum czekający na transport, zamiast obejść go dookoła, i najczęściej wpadali wtedy na mnie. Odnosiłem wrażenie, że zawsze znajdzie się ktoś, komu będę przeszkadzał.

Zmarszczyłem nos, gdy dotarł do mnie nieprzyjemny zapach spalin, a charakterystyczny warkot silnika przebił się przez otaczającą mnie nicość. Teraz nadszedł najtrudniejszy moment samotnych wyjść na miasto. Wiedziałem, że jeśli się pomylę, to będzie ostatni raz, kiedy matka wypuściła mnie gdziekolwiek bez eskorty. Byłem już dorosły i chciałem radzić sobie sam, a nie chodzić za rękę z opiekunem jak dziecko, które boi się otaczającego je świata. Szybkie ruchy powietrza wokół mnie i lekkie popchnięcia oznaczały, że właśnie rozpoczęła się zażarta walka o wejście do i wyjście z pojazdu, zanim ten odjedzie z przystanku.

– Przepraszam, jaki to numer autobusu? – rzuciłem w przestrzeń, ale nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. Ktoś jedynie warknął na mnie, że przeszkadzam, stojąc tutaj. – Jaki to numer... – urwałem w połowie pytania, gdy dobiegł mnie krótki, potrójny i piskliwy dźwięk, oznaczający, że drzwi pojazdu się zamknęły.

Ciche łupnięcie, warkot silnika i jeszcze większy smród spalin były potwierdzeniem mojej porażki. Znowu zapanowała względna cisza. Względna, ponieważ miasto nadal tonęło w hałasie swojej codzienności.

– Kurwa... – burknąłem, czując narastające podirytowanie.

Z nerwów krew zagotowała mi się w żyłach, a piekące promienie słońca uderzyły mnie prosto w twarz, gdy autobus odjechał, zabierając ze sobą cień. Sięgnąłem wolną ręką do twarzy, żeby ściągnąć okulary i wierzchem dłoni zetrzeć kropelki potu z czoła, policzków i nosa, po czym wytarłem ją o spodenki.

– To był sto siedemdziesiąt trzy.

Zaskoczony odwróciłem głowę w kierunku, z którego dobiegł mnie przyjemny, dźwięczny głos. Zapewne należał do chłopaka mniej więcej w moim wieku. Raczej był wyższy ode mnie, ponieważ głos dochodził z góry, i (chyba) miły, skoro jako jedyny udzielił odpowiedzi na pytanie nieznajomego.

– Czyli mój – mruknąłem pod nosem, po czym westchnąłem dramatycznie.

Byłem tak bardzo „samodzielny”, że nawet nie potrafiłem wsiąść do odpowiedniego autobusu. To było bardzo frustrujące.

– Mógłbyś sprawdzić, za ile minut odjeżdża następny? – poprosiłem chłopaka. Musiałem zadzwonić do matki i powiedzieć, kiedy będę z powrotem.

Ku mojemu zaskoczeniu odpowiedziała mi jedynie cisza. Wsunąłem okulary na nos, byłem całkowicie pewny, że mój rozmówca odszedł. Znowu zostałem sam i jak skończony wariat gadałem do siebie, a ci, którzy czekali na następny autobus, zapewne śmiali się ze mnie w duchu. Poczułem się zawstydzony.

– Czterdzieści trzy minuty. – Dźwięczny głos powrócił z lewej strony, a mnie zalała fala ulgi i wdzięczności.

– Dziękuję.

Tym krótkim słowem zakończyłem rozmowę z nieznajomym i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Przesunąłem kciukiem po klawiaturze, bez problemu odnajdując przycisk z cyfrą jeden, a następnie przytrzymałem go przez dłuższą chwilę, aby wybrać pierwszy z ulubionych kontaktów.

– Ale prehistoryczny telefon! – zawołał właściciel dźwięcznego głosu, który najwyraźniej nie ruszył się z miejsca.

Tym razem naprawdę byłem pewny, że odszedł, więc aż podskoczyłem, gdy się odezwał. Wiatr musiał zmienić kierunek albo chłopak podszedł jeszcze bliżej, ponieważ chwilę później poczułem przyjemną woń męskich perfum zmieszanych ze słodkim zapachem ciała. Nieznajomy najwidoczniej nigdzie się nie śpieszył, tak samo jak ja. Bezwiednie zaciągnąłem się powietrzem, by wypełnić nowym zapachem płuca aż do granic ich pojemności. Wyraziście kontrastował ze smrodem spalin, papierosów i potu, którym przesiąknięte było miasto. Nie wiedziałem, jak wygląda mój rozmówca, jednak wydawał mi się piękny. Zrobiłem niewielki krok w jego stronę, by móc jeszcze trochę rozkoszować się charakterystyczną dla niego wonią.

– Halo?! – Całkowicie zapomniałem, że wybrałem numer telefonu mamy, która teraz niecierpliwiła się po drugiej stronie słuchawki.

Szybko wróciłem na ziemię i docisnąłem komórkę do ucha.

– Umm – mruknąłem, jeszcze dość długo nie potrafiąc zebrać myśli i przypomnieć sobie, czego chciałem od mamy. – Cześć, spóźnię się trochę. Autobus mi uciekł, więc przyjadę następnym.

Naciągnąłem lekko fakty, by nie wyjść na skończoną ofermę. Matka i tak już była wobec mnie nadopiekuńcza. Uparcie nie pozwalała mi rozwinąć skrzydeł, bojąc się, że upadnę zbyt boleśnie. Właśnie dlatego przez dwadzieścia lat prowadziła mnie za rączkę, próbując uchronić przed każdą przeszkodą. Chociaż babcia twierdziła, że życie jest nieprzerwanym pasmem sukcesów i porażek, w moim przypadku jak na razie więcej było tych drugich.

– Mogę po ciebie przyjechać...

– Nie! – przerwałem mamie. – Dam sobie radę. Każdy może się spóźnić na autobus, to żadna tragedia. Zaczekam na następny, będzie za czterdzieści trzy minuty.

Po drugiej stronie słuchawki zapanowała chwila ciszy, a nieprzyjemne brzęczenie telefonu wywoływało ból ucha.

– Dobrze – odpowiedziała w końcu, a ja poczułem ulgę i nadzieję, że może choć trochę we mnie wierzy. – W razie potrzeby zadzwoń, to przyjadę.

Pożegnałem się i zakończyłem połączenie, następnie wcisnąłem moją prehistoryczną komórkę z powrotem do kieszeni spodenek. Zaciągnąłem się powietrzem, żeby sprawdzić, czy nieznajomy cały czas stoi obok mnie, i mimowolnie się uśmiechnąłem. Wyciągnąłem przed siebie rękę, walcząc, by nie zadrżała.

– Austin Harris – rzuciłem w przestrzeń, z niecierpliwością nasłuchując dźwięcznego głosu.

Dłoń, która dotknęła mojej, była gładka i aksamitna, palce szczupłe, a uścisk delikatny. Nie chciałem, żeby mnie puszczała, jednak cofnęła się dość szybko, pozostawiając po sobie jedynie przyjemne mrowienie.

– Tim – przedstawił się krótko chłopak. Zmarszczyłem nieznacznie brwi, zastanawiając się, czy to pełne imię, czy jedynie zdrobnienie, jednak nim zdołałem o to dopytać, Tim odezwał się pierwszy: – Tak właściwie to cię szukałem.

Po tych słowach wiedziałem już, że nie będzie on jedną z przypadkowo spotkanych osób, które po krótkim pojawieniu się w moim życiu znikają z niego bezpowrotnie niczym sen. Zdawał się zbyt idealny. Miał piękny głos, słodki zapach i nie uciekł przy pierwszej okazji, a do tego szukał...

– Mnie? – zdziwiłem się, gdy dotarło do mnie, co powiedział.

Dlaczego ktoś miałby mnie szukać? Zazwyczaj pozostawałem niewidzialny dla innych ludzi. Może myśleli, że skoro jestem niewidomy, to nie wiem, że są obok. Ja jednak miałem swój własny sposób, by widzieć świat – nie obrazem, lecz dźwiękiem, zapachem i dotykiem.

– Zgubiłeś coś ostatnio, prawda? – zapytał, a ja tym bardziej nie potrafiłem uwierzyć, że los postawił tego człowieka na mojej drodze.

Czyżby Tim był moją nagrodą za te wszystkie lata, gdy spotykałem prawie samych dupków lub osoby, którym było mnie jedynie żal? Może to zasługa karmy utrzymującej równowagę we wszechświecie?

– Tak... – odpowiedziałem pełen nadziei, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu, który coraz śmielej cisnął mi się na usta.

Ruch powietrza się zmienił, dotarła do mnie intensywniejsza nuta słodkiego zapachu, a wtem usłyszałem dźwięk rozpinania zamka błyskawicznego, szelest i kolejny dźwięk, tym razem zasuwania zamka.

– To twoja zguba.

Tim znowu mnie zaskoczył, nagle łapiąc mnie za nadgarstek. Chwilę później między palcami ściskałem przedmiot o znajomym kształcie i znanej mi strukturze. Przesunąłem opuszkami po sztucznej skórze, by wymacać obtarcia na rogach, czyli dokładnie tam, gdzie powinny być.

– Mój portfel! – zawołałem, ciesząc się z jego odzyskania. – Skąd go masz?

– Znalazłem go kilka dni temu. W środku są twoje dokumenty, więc przychodziłem tutaj co jakiś czas, mając nadzieję, że w końcu na ciebie wpadnę.

Ścisnąłem mocniej portfel, próbując zrozumieć zupełnie nowe uczucie, którym było przyjemne, łaskoczące ciepło tlące się w moich płucach, i oswoić się z nim. Przytuliłem do siebie odzyskany przedmiot, nie potrafiąc znaleźć słów, by opisać swoją wdzięczność.

Matka była wściekła, gdy odkryła, że dwa tygodnie temu, kiedy pojechałem z babcią do miasta na zakupy, zgubiłem portfel. Resztę dnia spędziła w różnych placówkach, zgłaszając utratę dokumentów i wypełniając liczne wnioski, bym mógł otrzymać potrzebne mi duplikaty. Nie sądziłem, że w dniu ich odbioru odzyskam oryginały.

– Naprawdę dziękuję – wykrztusiłem z siebie w końcu, wciąż nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. – Wystarczyło zanieść go na policję.

– Wolałem oddać ci go osobiście – odpowiedział, a gdy zmarszczyłem brwi, dodał: – Z pewnych prywatnych powodów.

Tim najwidoczniej wolał nie podawać mi więcej szczegółów, a ja nie zamierzałem na niego naciskać, i tak miałem u chłopaka ogromny dług wdzięczności. Otworzyłem portfel, żeby sprawdzić, ile kosztowało mnie zgubienie go.

– Jest nawet gotówka – zdziwiłem się, wymacując trzy banknoty, czyli dokładnie tyle, ile powinno być.

– Są tam trzy dyszki. Sprawdziłem, ale nie wiem, ile zgubiłeś.

– Dokładnie tyle.

– Więc jest wszystko.

Te słowa rozbrzmiały z większej odległości niż poprzednie, a to oznaczało tylko jedno – Tim oddalał się ode mnie. Pośpiesznie zrobiłem krok w jego stronę, chcąc zatrzymać go przy sobie na jeszcze kilka chwil. Naiwne pragnienie zaprzyjaźnienia się z kimś za wszelką cenę czy też zwykłej rozmowy powróciło. Naprawdę nie chciałem się z nim rozdzielać, zwłaszcza że w mojej głowie stawał się coraz piękniejszym człowiekiem. Nie tylko miał dźwięczny głos i przyjemny zapach, lecz także był uczciwy.

– Dziesięć procent znaleźnego należy do znalazcy – powiedziałem, wciąż ściskając w palcach otwarty portfel. – Dlatego...

– Nie mógłbym – przerwał mi.

Poczułem, jak miękkie dłonie układają się na moich i powstrzymują mnie przed wyciągnięciem pieniędzy. Przez chwilę trwaliśmy w bezruchu, więc wykorzystałem okazję, by po raz kolejny zaciągnąć się powietrzem przesyconym jego zapachem, aż poczułem ukłucie w żebrach. Nie wiedziałem, co w tym czasie robił Tim, oczywiście oprócz trzymania moich dłoni, ale nie chciałem, żeby przestawał.

– Litujesz się? – zapytałem, niechętnie samemu się odsuwając.

W końcu zamknąłem portfel i wsunąłem go do pustej kieszeni.

– Nie – odpowiedział. – Po prostu nie chcę pieniędzy. Poza tym i tak nie masz drobnych, a ja nie mam jak rozmienić.

– Więc pozwól się gdzieś zaprosić – wypaliłem, nawet przez moment nie zastanowiwszy się nad tym szalonym pomysłem. Nigdy nikogo nigdzie nie zapraszałem. – Chcę ci się odwdzięczyć.

Usłyszałem, jak Tim wypuszcza głośno powietrze.

– Obok poczty jest bardzo dobra lodziarnia. – Te słowa wywołały uśmiech na mojej twarzy. – Jeśli naprawdę tak bardzo chcesz się odwdzięczyć, możesz postawić mi lody. Marzę o nich, ten upał jest nieznośny.

Od razu się zgodziłem, doskonale znałem tę lodziarnię. Z babcią zaglądaliśmy do niej każdego lata przy okazji załatwiania różnych spraw na mieście. Byłem szczęśliwy, że mój plan się powiódł i udało mi się zatrzymać chłopaka na dłużej. Zaprzyjaźnienie się z kimś w niecałe czterdzieści minut było dla mnie ogromnym wyzwaniem, jednak czułem, że akurat sprzyja mi szczęście.

– W takim razie prowadź! – zawołałem radośnie. Oczywiście nie musiał tego robić, bo znałem drogę, ale Tim o tym nie wiedział.

Wyprostowałem laskę i wystawiłem łokieć, żeby pozwolić się poprowadzić, jednak i tym razem Tim mnie zaskoczył. Nie chwycił mnie za ramię, jak zwykle robiły to inne osoby, zachowując dystans, jakby mogły zarazić się ślepotą. Jego palce zacisnęły się na moich i zaczął ciągnąć mnie z powrotem w stronę smażalni ryb.

Wiedziałem, że poza ścieżką dotykową chodnik może nie być równy, że po drodze mogło czekać nas pełno krawężników, słupków, wystających płyt chodnikowych i innych przeszkód. Tym razem jednak mój strach przyćmiło pragnienie zaufania Timowi, a ja, poddając się mu, złożyłem laskę kilkoma sprawnymi ruchami, a następnie wcisnąłem ją za pasek. Zacząłem kroczyć za nieznajomym, coraz bardziej oddalając się od przystanku i wmawiając sobie, że jesteśmy tylko kolejną parą zwykłych znajomych, którzy wyszli razem na miasto.

Moja dłoń została wypuszczona, dopiero kiedy stanęliśmy w kolejce do lodziarni, a nowo poznany chłopak poinformował mnie, że niestety jest tutaj dość sporo osób, które również postanowiły ochłodzić się lodami w ten ciepły letni dzień. Nie przepadałem za latem, ponieważ nie lubiłem upałów, przez które okulary zsuwały mi się z nosa, a laska wypadała ze spoconej dłoni. Mimo to czułem, że to jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu, i pozwalałem rozrastać się nadziei związanej z tą niespodziewaną znajomością. Chciałem lepiej poznać Tima, ale żeby to się stało, powinienem nawiązać z nim jakąś rozmowę, może opowiedzieć o sobie, zapytać o jego życie. Zamiast tego stałem w kolejce i milczałem jak skończony kretyn. Jakbym zupełnie zapomniał języka w gębie. Próbowałem ułożyć w głowie jakieś zdanie, ale słowa umykały mi, rozbiegając się na boki i nie pozwalając zebrać myśli. Przez usilne próby wymyślenia, o czym mógłbym rozmawiać z chłopakiem, nawet się nie zastanowiłem, na jakie lody mam ochotę.

– Ja chyba wezmę czekoladowe, a ty? – zapytał Tim, gdy jego ręka zachęciła mnie do zrobienia kilku kroków przed siebie.

– Przeczytałbyś mi, jakie mają dzisiaj smaki?

– Ach! Nie pomyślałem, przepraszam! – zawołał, brzmiąc na szczerze przejętego.

– Nic się nie stało.

– Truskawka, malina, cytryna, wanilia, mango, śmietanka, pistacja, czekolada, orzech laskowy i... smerfowy. Jakkolwiek smakują smerfy...

Zachichotałem.

– Dla mnie malina i czekolada.

– Zatem dwa razy malina i czekolada!

Gdy w końcu dostałem do ręki wafelek o charakterystycznej fakturze, a przyjemny chłód lodów otulał moją twarz za każdym razem, kiedy przysuwałem je do ust, Tim wybrał dla nas ławkę w parku naprzeciwko lodziarni, skąd (jak twierdził) miał dobry widok na przystanek autobusowy. Usiedliśmy w cieniu. Znowu zapanowała między nami cisza, a presja, żeby się odezwać, narastała z każdą kolejną minutą.

Nie miałem doświadczenia w sprawach towarzyskich, ponieważ nigdy nie miałem przyjaciół. Chłopcy ze szkoły woleli się ze mnie wyśmiewać i mi dokuczać, niż spróbować mnie poznać. Przyklejali mi kartki z napisem „kopnij mnie” na plecy, bawili się moją laską, której potem nigdy mi nie oddawali, a raz nawet poczęstowali cukierkiem z ziemi, który był cały w piasku. Dziewczyny natomiast nigdy nie wykazywały większego zainteresowania mną, z ich strony mogłem liczyć na złośliwe chichoty i szepty, gdy tylko znajdowałem się obok. Czasami ktoś mi pomagał w mniej lub bardziej skomplikowanej czynności, litując się nad niewidomym dzieciakiem, którym już nie byłem. Miałem dwadzieścia lat, ale po liceum czułem, jakbym stanął w miejscu.

– Studiujesz? – zapytałem Tima, w końcu wyduszając przez gardło to jedno słowo.

– Jeszcze nie, w tym roku skończyłem liceum.

– Więc masz osiemnaście lat?

– Tak. A ty?

– Dwadzieścia.

– Studiujesz? – powtórzył moje wcześniejsze pytanie, sprawiając, że ponownie zachichotałem.

Miałem nadzieję, że nie robiłem tego zbyt często i że nie wydawało mu się to dziwne.

– Od dwóch lat próbuję dostać się do szkoły muzycznej, ale nie chcą przyjąć niewidomego, tłumacząc, że ich placówki i tryb zajęć nie są do tego przystosowane.

– Kiepsko. Dupki z nich.

Zachichotałem. Znowu. To na pewno musiało być już dziwne.

– Ale się nie poddaję.

– Na czym grasz?

– Fortepian.

– Mogłem się domyślić. Masz bardzo długie palce, pasujesz na pianistę.

Zupełnie niespodziewanie ciepło uderzyło w moje policzki i nie miało to nic wspólnego z żarem lejącym się z nieba.

– Naprawdę są aż takie długie?

– Umm – mruknął. – Długie i zgrabne.

– A jakie są twoje palce?

– A ja wiem? Normalne chyba.

Tym razem zaśmialiśmy się obaj, kończąc krótką wymianę zdań i skupiając się z powrotem na jedzeniu roztapiających się lodów.

Słodki smak czekolady zmieszał się z kwaśną maliną, a kropelki potu zaczęły nieśpiesznie spływać wzdłuż mojego kręgosłupa. Starałem się je ignorować, ponownie wsłuchując się w tętniące życiem miasto. Samochody pędziły ulicami, trąbienie i warkot silników wypełniały powietrze. Co jakiś czas przemykał obok nas rowerzysta, mijały rodziny z dziećmi albo ludzie spacerujący z psami. Mimo tego pędu czułem, że Tim i ja jesteśmy oddzieleni od całego świata. Siedzieliśmy spokojnie na ławce i nigdzie się nie śpiesząc, cieszyliśmy się chwilą.

Dwie kulki okazały się dla mnie zbyt dużą porcją słodyczy – dojadając lody, czułem narastające mdłości. Wstydziłem się jednak przyznać przed Timem, iż przeliczyłem swoje możliwości. Zupełnie nagle poczułem uścisk dłoni na nadgarstku, która poderwała mnie z ławki. Zachwiałem się, próbując utrzymać równowagę, ale ciągnąca mnie ręka wcale nie ułatwiała mi zadania. Resztka wafla wysunęła się spomiędzy moich palców i musiała upaść na ziemię, ale żaden z nas się tym nie przejął.

– Nie, nie, nie, nie! – krzyczał uparcie Tim, wyraźnie czymś poddenerwowany.

Teraz właściwie biegł, ciągnąc mnie za sobą. Potrafiłem myśleć tylko o tym, co czeka moje stopy przy kolejnych krokach. Podeszwy butów uderzały twardo o chodnik, gdy pozwalałem szczupłym palcom trochę za mocno ściskać mój nadgarstek i sprawiać mi ból.

Nie potknij się, nie potknij się, nie potknij się, powtarzałem w myślach niczym mantrę, która miała uchronić mnie przed upadkiem.

Oczywiście tak się nie stało. Mocne uderzenie czubka buta prawdopodobnie o wystającą płytę chodnikową wywołało ból w palcach prawej stopy i grymas na mojej twarzy. Krzyknąłem wystraszony, gdy palce Tima uparcie ciągnęły mnie naprzód, a wolną ręką zacząłem szukać w powietrzu czegoś, czego mógłbym się przytrzymać. Niestety moja dłoń natrafiła jedynie na powietrze, a następnie na szorstką płytę chodnikową. Tim na szczęście się zatrzymał, przez chwilę stał w bezruchu, zapewne czekając, aż sam wstanę, w końcu jednak kucnął przede mną, co wyczułem po zmianie położenia jego ręki.

– Boli – szepnąłem, odwracając piekącą dłoń wnętrzem do góry, by na nią podmuchać, ale Tim był pierwszy.

Jego palce delikatnie zaczęły gładzić obolałe miejsce, z którego musiałem zedrzeć sobie skórę.

– Trochę krwawisz, ale przeżyjesz – powiedział z troską w głosie. – Musisz patrzeć, jak... Och... Przepraszam.

– Nie ma sprawy, nic się nie stało – zapewniłem pośpiesznie. – Chyba że jednak nie przeżyję.

Chłopak zaśmiał się cicho, od razu łapiąc mój żart, a następnie pomógł mi wstać.

– Byłbym wdzięczny, gdybyś od teraz mówił mi o wszystkich krawężnikach i zakrętach. I przede wszystkim nie biegł – dodałem.

Nie byłem na niego zły. Co prawda, miałbym ku temu powody, w końcu to przez niego się przewróciłem. Najwidoczniej zapomniał, że jestem niewidomy, ale jedyną osobą, do której miałem żal, byłem ja sam. Czułem się zażenowany moją nieporadnością. Z całych sił próbowałem udawać przed Timem, że jest inaczej. Ale teraz na pewno dostrzegł, jak bardzo jestem wybrakowany.

Mimo wszystko Tim wciąż chichotał, utwierdzając mnie w przekonaniu, że jego śmiech jest jedną z najpiękniejszych sekwencji dźwięków na świecie. Piękniejszą nawet od pierwszej części sonaty Księżycowej, fortepianowego wykonania Canon in D czy nawet O mio babbino caro.

– Ubrudziłeś się lodami – wyjaśnił powód swojego chichotu, a ja zawstydziłem się jeszcze bardziej niż wcześniejszym upadkiem.

Pozwoliłem Timowi otrzepać mnie z kurzu, który musiał osiąść na moich ubraniach podczas upadku. Wsłuchiwałem się w otoczenie, by upewnić się, że nikt nie zwrócił na nas większej uwagi. Na szczęście nie wyłapałem żadnych szeptów czy złośliwych śmiechów, jedynie szum miasta. Drgnąłem, gdy znienacka dłoń Tima przylgnęła do mojego policzka, a kciuk zaczął intensywnie pocierać kącik ust.

– Zaschło już – mruknął bardziej do siebie niż do mnie.

Zabrał rękę tylko na krótką chwilę, a gdy ponownie poczułem jego palec w tym samym miejscu, tym razem był mokry. Położyłem dłoń na policzku, chcąc upewnić się, że naprawdę jest wilgotny.

– Czy ty... – zacząłem niepewnie. – Czy ty właśnie obśliniłeś mi twarz?

Zaśmiał się, ale nie udzielił mi odpowiedzi. Znowu złapał mnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć. Teraz jednak już nigdzie się nie śpieszyliśmy, wolniej i ostrożniej zatapialiśmy się w tłum ludzi na chodniku. Tim wziął sobie do serca moje słowa i zaczął ostrzegać mnie przed wszystkim, nawet przed gołębiem, który nie chciał zejść nam z drogi. Krok za krokiem wsłuchiwałem się w rytm stukania butów o ziemię, nie potrafiąc zmusić kącików ust, by opadły. Z jakiegoś powodu przebywanie z tym chłopakiem sprawiało, że czułem się szczęśliwy. Jego głos, zapach, to, jak mnie traktował i ciągle trzymał za rękę lub nadgarstek – lubiłem to wszystko.

– Gdzie dokładnie mieszkasz? – zapytał. Wydawało mi się, że wróciliśmy na przystanek.

– Dlaczego pytasz? Znowu spóźniłem się na autobus? – zapytałem spanikowany.

– Tak, przepraszam – westchnął. – Nie patrzyłem na zegarek. Myślałem, że dobiegniemy, ale to był głupi pomysł. Nie będę kazał ci czekać kolejnych czterdziestu minut na następny. Jeśli podasz mi adres, to sprawdzę w internecie, czy da się dojechać jakoś inaczej.

– Nie dojadę inaczej! – krzyknąłem zapewne niepotrzebnie, jednak nie potrafiłem powiedzieć tego spokojnym tonem, gdy poczułem narastającą panikę. – Jeśli wysiądę na innym przystanku niż zwykle, na pewno nie trafię do...

– Spokojnie, odprowadzę cię pod same drzwi – przerwał mi. W przeciwieństwie do mnie był całkowicie opanowany. – Przecież nie zostawiłbym cię samego, wpychając do pierwszego lepszego autobusu.

Mogłem odetchnąć z ulgą.

Z każdą chwilą utwierdzałem się w przekonaniu, że Tim naprawdę był darem od losu, który miał wynagrodzić mi lata samotności i poniżeń. Śmiał się ze mną, a nie ze mnie, żartował, był sobą i nie uważał przesadnie na słowa. Momentami obchodził się ze mną jak z najdelikatniejszą chińską porcelaną, a w innej chwili zdawał się zapominać, że jestem niewidomy. Traktował mnie jak równego sobie.

– Jest coś, ale z przesiadką – powiedział po kilku minutach ciszy, gdy wpisał mój adres w wyszukiwarkę w telefonie. – Dojedziemy na przystanek przy starej piekarni, to dwie ulice od twojego domu.

– Chyba wiem, gdzie to jest – mruknąłem.

– W takim razie w drogę!

Po tych słowach znowu złapał mnie za rękę. Poczułem ciepło na policzkach, kiedy odwzajemniłem jego uścisk, jakby było to dla mnie czymś normalnym. Jeśli Tim myślał, że tak przemieszczają się osoby niewidome ze swoimi przewodnikami, to nie chciałem wyprowadzać go z błędu. Miał miękką, gładką dłoń, której nie chciałem puszczać.

Nie musieliśmy długo czekać na autobus. Wraz z głośnym warczeniem silnika oraz piskiem otwieranych drzwi dobiegł mnie nieprzyjemny zapach spalin i starego metalu. Tim wciągnął mnie do środka, pamiętając, by uprzedzić odpowiednio wcześnie o stopniu, i znalazł dla naszej dwójki miejsca siedzące. Niestety, kiedy tylko opadliśmy na fotele, puścił moją dłoń.

– Jakich zespołów słuchasz? – zapytał, przysuwając się bliżej, by jego głos mógł przedrzeć się przez hałas panujący wewnątrz pojazdu.

Poczułem na policzku ciepły oddech, który wywołał gęsią skórkę na moich ramionach.

– Zespołów?

– Chyba powinienem zacząć od pytania, jakiej muzyki słuchasz.

– Aaa...

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Słuchałem jedynie klasycznych utworów, których następnie uczyłem się grać na fortepianie. Nigdy nie miałem żadnej potrzeby, by słuchać innego rodzaju muzyki, zwłaszcza że współczesne przeboje lecące na okrągło w radiu nigdy nie przypadały mi jakoś szczególnie do gustu. Brakowało mi w nich tego czegoś, co niosło ze sobą drżenie klawiszy fortepianu.

– Wszystkiego po trochu – odpowiedziałem, zastanawiając się, na ile było to kłamstwem.

– Masz.

Tim wcisnął mi coś do ręki. Potrzebowałem dwa razy obrócić przedmiot w palcach, by rozpoznać w nim słuchawkę, a wtedy z uśmiechem wsadziłem ją do ucha.

Od razu się przekonałem, że mamy różny gust muzyczny. Mimo to posłusznie słuchałem dość ostrego utworu, interpretując tekst śpiewany naprzemiennie przez mężczyznę i kobietę. Ku mojemu zaskoczeniu z każdą zwrotką coraz bardziej przekonywałem się do połączenia ich zupełnie różnych głosów i melodii, a moja noga zaczęła podrygiwać w rytm wygrywany na perkusji. Gdy przy trzecim refrenie poczułem, że przedramiona pokrywa mi gęsia skórka, wiedziałem, że lubię tę piosenkę.

– Podoba ci się? – zapytał, wyraźnie zadowolony z mojej reakcji.

– Bardzo. – Ruszyłem energicznie głową, przez co musiałem poprawić słuchawkę, która zaczęła wysuwać mi się z ucha.

– Skillet Surviving The Game – zdradził mi wykonawcę i tytuł. – Jeśli chcesz, to dodam ci ją do twojej playlisty. O ile pilot, z którego dzwonisz, ma w ogóle taką opcję...

Parsknąłem śmiechem, sięgając do kieszeni po telefon, by podać go Timowi.

– Mam internet w pilocie. Puścisz jeszcze raz?

– A będę mógł później puścić ci coś jeszcze?

– Tak, chętnie posłucham czegoś więcej od Skillet.

Chwilę później w moim uchu rozległa się znajoma już melodia, a noga ponownie zaczęła wystukiwać szybki rytm. Nie przestając się uśmiechać, pozwoliłem sobie oprzeć głowę o ramię Tima i maksymalnie skupić się na piosence.

* * *

Nawet nie wiedziałem, kiedy zasnąłem. Nigdy wcześniej nie zdarzało mi się zasypiać w autobusie, dlatego byłem szczerze zdziwiony, gdy nagle Tim zaczął delikatnie potrząsać moim ramieniem, powtarzając, że muszę się obudzić. Byłem całkowicie zaspany, gdy czekaliśmy razem na przystanku, gdzie mieliśmy przesiąść się do drugiego autobusu. Dziwniejsze było jednak to, że kiedy w końcu ponownie zajęliśmy miejsca w pojeździe, moja głowa od razu opadła na ramię chłopaka i z powrotem zasnąłem. Musiałem zaufać Timowi do tego stopnia, że potrafiłem poczuć się przy nim na tyle swobodnie i bezpiecznie, iż mój organizm pozwolił sobie na odpoczynek.

Niestety, gdy dojechaliśmy na miejsce, mój sen ponownie został brutalnie przerwany. Słońce musiało już zajść, zrobiło się chłodno. Wzmagający się wiatr smagał moje ciało, które osłaniały jedynie koszulka z krótkim rękawem oraz spodenki sięgające kolan. Rozbudzałem się z każdym krokiem, pozwalając chłopakowi prowadzić mnie za rękę, a przyjemny zapach stygnącego asfaltu mieszał się ze słodkim aromatem jego ciała.

– Zimno ci? – zapytał Tim, kiedy mimowolnie zacząłem się trząść.

– Przeżyję – mruknąłem, znowu czując się głupio. Nie planowałem tak późno wracać do domu, więc nie wziąłem ze sobą nic cieplejszego.

Chciałem iść dalej, ale Tim rozdzielił nasze dłonie. Wyczułem wzmożony ruch powietrza, a już po chwili ciepły materiał opadł na moje ramiona. Kolejny raz zaciągnąłem się słodkim zapachem, który teraz przylgnął do mnie wraz z nagrzaną od drugiego ciała tkaniną.

– Dziękuję – szepnąłem, znowu się rumieniąc. – Tobie nie jest zimno?

– Nie, jest spoko – mówiąc to, ponownie chwycił moją dłoń.

Ruszyliśmy w dół ulicą, a nasze kroki zsynchronizowały się, wybijając jeden rytm. Starałem się zapamiętać każdy szczegół dotyczący Tima. Jego głos, zapach, miękką skórę na dłoni, sposób chodzenia i mówienia – to wszystko nakreślało jego osobę. Nie wiedziałem, jak wygląda, ale tworzyłem jego obraz, bazując na każdym działającym zmyśle.

– Przepraszam, że zasnąłem. Trochę mi głupio – spróbowałem nawiązać rozmowę.

Wyczułem, że Tim stał się nagle milczący. Może tak jak ja był zmęczony, a może po prostu zmęczył się mną. Nie chciałem być dla niego ciężarem, ale zacząłem się obawiać, że w tym momencie właśnie tak było.

– Nic się nie stało. – Po brzmieniu jego głosu mogłem poznać, że się uśmiechnął. – Też prawie zasnąłem. Przez chwilę byłem nawet pewien, że przegapiliśmy przystanek.

Odwzajemniłem uśmiech, ale rozmowa ponownie się urwała.

Znowu zacząłem wsłuchiwać się w otoczenie, próbując znaleźć kolejny temat, byleby się odezwać. Co jakiś czas obok nas ulicą przemykały pojedyncze samochody, w kilku mijanych ogródkach były włączone zraszacze, które przyjemnie nawilżały duszne powietrze, obszczekały nas dwa psy. Nic z tego nie podsunęło mi jednak dobrego tematu rozmowy, każdy, który wpadał mi do głowy, wydawał się po prostu głupi lub dziecinny. Nie miałem w tym wprawy, nie wiedziałem, jak zagaić.

– Mogę cię o coś zapytać? – Tim odezwał się pierwszy.

– Jasne! – odpowiedziałem trochę zbyt entuzjastycznie.

– Jeśli to pytanie jest nie na miejscu, to przepraszam, ale... widzisz tylko ciemność czy coś jeszcze?

Mruknąłem, potrzebując dłuższej chwili, by zastanowić się nad odpowiedzią. Tim musiał inaczej zinterpretować moje milczenie, ponieważ w tym czasie przeprosił mnie kilka razy.

– Urodziłem się niewidomy i nie wiem, jak wygląda ciemność – wyznałem w końcu, a chłopak niespodziewanie się zatrzymał. Prawdopodobnie zaskoczyłem go tymi słowami. – Jeśli miałbym nazwać to, co widzę, użyłbym słowa „nicość”.

– Jestem totalnie niegrzeczny – westchnął, puszczając moją dłoń, by po chwili rozczochrać mi włosy. Zaśmiałem się cicho w reakcji na tę niespodziewaną czułość i odepchnąłem lekko jego rękę. – Jesteśmy na miejscu.

– Już?

– Tak.

Jeszcze nigdy powrót do domu nie wywołał takiego smutku. Czułem się dobrze w towarzystwie Tima. Pożegnanie z nim oznaczało, że znowu zostanę sam, a żal był tym większy, że już posmakowałem, jak to jest mieć obok siebie kogoś takiego.

Zawahałem się lekko i ostatecznie odnajdując w sobie resztki odwagi, śmiałości lub naiwności, wyciągnąłem z kieszeni telefon, a następnie wystawiłem go w kierunku, z którego jeszcze chwilę temu dobiegał głos Tima.

– Zapisałbyś mi swój numer? Trójkę mam wolną w skrótach – poprosiłem, czując nerwowy ucisk w brzuchu. – Może jeszcze kiedyś wyjdziemy gdzieś razem?

Stałem z wyciągniętą ręką, czując jej drżenie. Z zapartym tchem wyczekiwałem odpowiedzi, która nie nadchodziła. Cisza się przeciągała, nie było już słychać nawet samochodów, zraszaczy czy szczekających psów. Jedynie mój szybki oddech i szelest liści na wzmagającym się wietrze. Unoszący się w powietrzu zapach zwiastował nadejście burzy. Brak reakcji ze strony Tima był dla mnie wystarczającą odpowiedzią – nie chciał. Nie chciał dawać mi swojego numeru, nie chciał mieć ze mną żadnego kontaktu, a na pewno nie chciał się już ze mną spotkać. Więc jednak byłem naiwny, myśląc, że spędza ze mną czas kierowany innymi pobudkami niż zwykła litość.

– Tim? – zapytałem nicość przede mną.

Wiedziałem, że nie odszedł, ponieważ nie słyszałem żadnych kroków, a jeszcze chwilę temu czochrał moje włosy i rozmawiał ze mną jak równy z równym. Musiał tu stać i jedynie udawać, że go nie ma, wykorzystując fakt, że jestem niewidomy.

– Poszedłeś już? – Nie oczekiwałem odpowiedzi na to pytanie, ponieważ znałem ją doskonale, po prostu postanowiłem grać w jego grę i udawać głupszego, niż byłem. – Nawet się nie pożegnałeś.

Pośpiesznie wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni i wyciągnąłem zza paska złożoną laskę. Bez problemu odnalazłem ręką furtkę wiodącą na moje podwórko, znałem ją tak dobrze, że nie miałem wątpliwości, iż jestem w dobrym miejscu – przynajmniej Tim dotrzymał obietnicy i naprawdę odprowadził mnie pod dom. Pchnąłem ją, ignorując ciche skrzypienie zawiasów, a następnie rozprostowałem laskę, by już samodzielnie ruszyć wzdłuż betonowych płyt, ogrodzonych po obydwu stronach niskimi, bambusowymi tyczkami, które ułatwiały mi trafienie do domu.

– Już jestem! – zawołałem, wchodząc do środka i zatrzaskując za sobą drzwi frontowe.

Zsunąłem z nóg buty, nerwowo wycierając twarz rękawem bluzy. Nie chciałem, aby matka lub babcia zobaczyły moje łzy. Wiedziałem, że muszę wejść na niewielki stopień oddzielający przedpokój od korytarza, który prowadził w głąb domu. Prawie od razu wyczułem wibracje na panelach i usłyszałem nerwowe tupanie bosych stóp matki.

– Wiesz, która jest godzina?! – krzyknęła, zatrzymując się tuż przede mną. – Czekałam na ciebie na przystanku, ale nie było cię w autobusie. Czym przyjechałeś?

– Wybrałem inne połączenie...

– Inne połączenie?! A gdybyś się zgubił?! Gdybyś wszedł pod samochód?! Potknął się o coś i złamał nogę?!

– Przecież nic się nie stało.

– A za odrzucanie połączenia ode mnie powinieneś dostać dożywotni szlaban! – ryknęła.

– Nie odrzuciłem żadnego połączenia! – odkrzyknąłem.

– Oczywiście, samo się odrzuciło! Marsz do kąpieli i spać!

– Mogę zjeść kolację?

– Pora kolacji już dawno minęła.

Po tych słowach odeszła, nie zaczekawszy na moją odpowiedź. Przez chwilę miałem ochotę rzucić za nią laską, ale ostatecznie się powstrzymałem. Zacisnąłem zęby na dolnej wardze i wziąłem kilka głębszych oddechów, które jednak nie uchroniły mnie przed cichym szlochem.