Po prostu człowiek. Tres noveles ejemplares y un prologo - Miguel de Unamuno - ebook

Po prostu człowiek. Tres noveles ejemplares y un prologo ebook

Miguel de Unamuno

0,0

Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i hiszpańskiej. W trzech przykładowych powieściach i prologu Miguel de Unamuno (1864–1936) w nowatorski sposób analizuje relacje między pisarzem a jego twórczością. Bohaterowie dwóch pierwszych powieści – „Dwie matki” i „Markiz de Lumbria” – to postacie, które życie wyciąga z kolein racjonalności: jak choćby sfrustrowana matka Raquel, która zmusza kochanka do spłodzenia dla niej dziecka z inną kobietą; lub Karolina, córka arystokratycznej rodziny, która będzie miała syna narzeczonego swojej siostry, który, choć nieślubny, stanie się pierworodnym. W niczym innym jak tylko w całym człowieku rozwiązuje się konflikt uczuć. „Po prostu człowiek” to naprawdę przyjemna lektura.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 260

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Miguel de Unamuno

 

Po prostu człowiek

Tres noveles ejemplares y un prologo

 

 

tłumaczyłEdward Boyé

 

Książka w dwóch wersjach językowych:

polskiej i hiszpańskiej.

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Tekstpolski wg edycji z roku 1928.

Teksthiszpański wg edycji z roku 1920.

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-719-1

 

 

 

OD TŁUMACZA

 

 Na pierwszych stronach swego największego arcydzieła „El sentimiento trajico de la vida” („Uczucie tragiczne życia”) Unamuno afirmuje w energiczny sposób „konkretnego i całkowitego człowieka”, „człowieka z krwi i ciała”, jako centralny punkt dyskusji. Wielki filozof z Salamanki oczywiście nie gardzi filozofią, można powiedzieć nawet, że nie istnieje taki system at filozoficzny, któregoby nie znał, jednakże poprzez filozofię, szuka filozofa, „człowieka z krwi i ciała”, który rozczłonkowywuje się w sylogizmach na papierze. Człowiek Kant, człowiek Spinoza – to dla Unamuna klucze do odnośnych systematów. Zamiast szukać źródła książek w książkach chronologicznie wcześniejszych, Unamuno szuka go w najbardziej sekretnych zakamarkach duszy autora. Zdaje sobie doskonale z tego sprawę, że analizując w ten sposób witalne źródła myślenia, niszczy swój obiektywizm, lub też, jak sam powiada, zmusza myśl do odrzucenia maski objektywizmu. Prawda dla niego – to zawszewalka – „agonia” – w greckim sensie tego słowa – wiecznie żywa w sercu człowieka. Unamuno, opanowany całkowicie tą ideą, stara się uwolnić człowieka od obsłonek i ozdób intelektualnych, przyzwyczajając go do kontemplowania własnego, nagiego „ja” w obliczu Boga. Oto posłannictwo, jakie Unamuno, z płomiennym przekonaniem, wniósł do życia hiszpańskiego na początku XX w. Było to posłannictwo uniwersalne, o charakterze religijnym, jednakże nie polityczne, ani nacjonalne. Właśnie dzięki swemu uniwersalizmowi i naciskowi, położonemu na jednostkę, w jej związkach z Bogiem – wywołało ono wielki wpływ na umysłowość Hiszpanów. W istocie rzeczy posłannictwo to było jednoznaczne z nowym sformułowaniem jedności chrześcijańskiej, w liberalnym i współczesnym środowisku, dowodząc afirmacji ultrahiszpańskich walorów, jeżeli już nie antagonistycznych w stosunku do Europy, to przynajmniej całkowicie niezależnych, dzięki swej oryginalności.

 Unamuno był czystym Baskiem i dlatego też, jak każdy Bask dążył ku monodeizmowi, posiadając więcej darów siły, niż wdzięku. Formował się umysłowo w zupełnej samotności, zamknięty wśród murów swego ukochanego uniwersytetu w Salamance, na którym wykładał literatury klasyczne. Nie będąc nigdy nacjonalistą – w tym wypadku można mówić raczej o antynacjonalizmie był do głębi, do szpiku kości pisarzem narodowym.Jego silna natura wyrażała się zawsze z mocą.Jego niezależna i indywidualna osobowość przejawiała się w całej postaci i obliczu, w strukturze głowy, której każda kość zwracała na siebie uwagę, nie mówiąc już o magnetyzmie agresywnych ócz i o wyzywającej postawie, ożywiającej tę całość. W czasie swego pobytu w Madrycie, Unamuno ubierał się z wyszukaną niedbałością. „Biedny poszukiwacz Boga” zarówno zaniedbaniem stroju, jak i rzekomym ubóstwem stylu chciał odstraszyć od siebie wszystkich dobrze wychowanych półgłówków, dla których rzeczą decydującą przy zawarciu znajomości, jest t. zw. „pierwsze dobre wrażenie”.

 Unamuno wymagał od swych czytelników walki i ze swej strony czynił wiele, aby walka ta była jaknajuciążliwsza. Dopiero nauczywszy się na pamięć wszystkich karkołomnych sofizmatów logicznych i kokieterii naopak, przejdziemy drogą ironii sokratycznej ku wzgórzom Attyki, leżącej tak blisko rodzinnych gór baskijskich, jak sztuka Platona, zbogacona dwudziestoczterowiekowym dorobkiem trudu i cierpienia ludzkiego, leży blisko sztuki profesora literatur klasycznych na uniwersytecie w Salamance – Don Miguela de Unamuno.

 W książce „Oberman” Senancoura znalazł Unamuno pewnego dnia ścisłe sformułowanie swego „Tragicznego uczucia życia”: „L’homme est périssable; il se peut, mais périssons en resistant, et si le néant nous est reservé, faisons ou moins que ça ne soit pas une justice”.

 Oto etyczna zasada trudnego życia! Kontynuacją tej zasady stała się dobra nowina kichotyzmu, którą propagował Unamuno, począwszy od 1905 roku w swym komentarzu lirycznym do filozofii narodowej w „ Żywocie Don Kichota i Sanczo Pansy”, oraz w wspaniałym szkicu „Grobowiec Don Kichota”. Była to moralność męczennika i apostoła, która niejednokrotnie, dzięki fatalizmowi, wyglądała na moralność faryzeusza. Tylko śmierć mogła jej zapewnić autentyczność.

 Literatura hiszpańska jest w dziele Unamuna, jakby moralną ekspozycją Hiszpanii. Interpretując dzieło, obnażamy losy tego nieszczęśliwego narodu. Unamuno to Hiszpan, który się formował na przełęczy dwóch wieków, to ucieleśniona sprzeczność. Wydaje się, że broni tego, co zwalcza, że potrzebuje antagonisty, aby móc afirmować samego siebie. Jednakże sprzeczności te, wówczas gdy rzeczywiście występują na jaw, nie dotykają prawie nigdy esencji i istoty myśli Unamuna. Jeżeli w stosunku do Hiszpanii postawa jego jest sprzeczna, to trzeba dodać, że wyraża ona zarazem istotę dramatu hiszpańskiego, dramatu Unamuna, który, wiodąc walkę z obrońcami pewnej określonej tradycji, toczy ją jednocześnie z samym sobą. Tak zwany w Hiszpanii tradycjonalizm był poniekąd kainizmem. Prześladowało się heretyka nie dlatego, że jego doktryny zagrażały zbawieniu dusz jego braci, lecz przeto, że miał jakieś doktryny i że nie zasłaniał się tym powiedzeniem: „nie pytaj się mnie, który jestem ignorantem”.

 Na gruncie śmiertelnego, hiszpańskiego marazmu kiełkowała kainowa nienawiść i zazdrość. Najgorsza, moralna i intelektualna nienawiść zażegła stosy Inkwizycji, aby potem rzucać pociski na miasta i wsie, w czasie wojny domowej. Nienawiść, siejąca grozę, zrodziła strach przed wszystkim, co jest prawdziwą wolnością i siłą. Ona to nadała życiu hiszpańskiemu straszliwą monotonię, wszczepiła umysłowościom lęk przed przemyśleniem czegoś do końca, przed ostatnią konsekwencją; ona to sprowadziła na Hiszpanię największe katastrofy. Dlatego też Unamuno chciał rozpocząć reformę od głębin chorej duszy hiszpańskiej, tam gdzie zapuściło korzenie największe zło. Na nic się nie zdadzą reformy inne, na nic, choćby najgwałtowniejsze polityczne i społeczne rewolucje, jeżeli Hiszpania nie przejdzie przez proces „metarytmu”, jeżeli nie zmieni całkowicie rytmu tych elementów organicznych które ją tworzą („La juventud intelectual espaniola”). Ubiegło więcej niż czterdzieści lat od napisania tych słów w książce „En torno al casticimo”. Czterdzieści lat „stawania się narodu w jestestwie swoim”, czyli erupcji problematów hiszpańskich w literaturze półwyspu. Przy końcu tego długiego łańcucha czasu – okresu bezpłodnego w polityce, a zarazem tak literacko urodzajnego, Hiszpanie, już w przeddzień wojny domowej 1936 roku znaleźli się na tym samym miejscu, co Unamuno w roku klęski na Kubie (1898), która miała nadać nazwę całemu jego pokoleniu „odrodzicieli” (regeneradores). Wówczas rewolucja była tylko groźbą. Skończyło się na literaturze, na wspaniałej literaturze, która miała rzucić hasło „Trzeba zabić na głucho grobowiec Cyda i wziąć się do Syzyfowych prac”.

 Dzisiaj nie można już mówi o takiej rewolucji. Kainizm hiszpański sprowadził na ziemię półwyspu katastrofę bez precedensów w historii. Nic prócz nienawiści nie przejdzie zeń do literatury, również zatopionej we krwi. Czyż zresztą może stać się inaczej?

 Współczesny Kain, Joaquin Manegro, czytając poemat Byrona, pisze w swym pamiętniku: „Czy po mojej śmierci, moja dusza będzie istniała? I czy moją duszą będzie właśnie moja nienawiść? Inaczej być chyba nie może! Taka nienawiść – to wyraz istoty wiecznej. Istota doczesna nie mogłaby tak nienawidzieć, jak ja nienawidziłem”. W tych słowach Kaina, zatroskanego o zagrobowe losy swej namiętności, odzwierciedla się unamunowska pasja głodu pełnego życia i woli przetrwania. Z pragnienia nieśmiertelności w „Uczuciu tragicznym życia” rodzi się jednak nie nienawiść, lecz miłość, która wiedzie nas ku tworzeniu Boga, powiedziawszy jaśniej: nadawania świadomości wszechświatom.

 Było wiele takich momentów, w których mogła zachwiać się wiara w Unamuna, gdyż wydawał się on raczej tym, co marzy o doskonałości, niż samym wzorem. Wierzył, że on właśnie był Hiszpanią i dlatego też nie bał się błądzić, nie chcąc zdawać nikomu z tego sprawy. Był trybunałem i ludem w jednej osobie. Jednakże los chciał, aby wielki poeta rozwinął ostatnie sceny swej roli na najbardziej ponurej widowni, jaka kiedykolwiek stała się udziałem Hiszpanii, aby zderzył się z krwawymi komediantami patriotyzmu, w trakcie tragikomicznego incydentu na Uniwersytecie w Salamance, gdy wygłosiwszy mowę rektorską, usłyszał w odpowiedzi okrzyk generała Milian Astray’a: „Śmierć Inteligencji” (Muerte a inteligencia”). Jakiej wartości nabierają obecnie słynne szkice „O kryzycie patriotyzmu” oraz owe słowa Sanczy de Aizpeitia, zwrócone do Don Kichota i tak zawsze uczuciowo cenne dla Unamuna: „Ja, ja nie miałbym być rycerzem?“

 Wówczas w Salamance cała jego istność moralna sprzęgła się po raz ostatni, w definitywny sposób z etycznym imperatywem. Unamuno wstąpił w fazę „agonii”, którą poprzednie jego dzieła pozwalają wyobrazić sobie ze wszystkimi szczegółami. Należy ją w sobie przeżyć, aby uświadomić sobie potrzebę tego „metarytmu” w życiu Hiszpanii, zanim przyszłe pokolenia, skrzepiwszy swego ducha, dzięki majestatycznemu wzorowi Unamuna, nie będą miały już potrzeby powracać do tego dramatu, którego jedynym możliwym rozwiązaniem była już tylko jego śmierć.

 

* * *

 

 „Episodios nacionales” Benito Perez Galdosa formowały w literaturze hiszpańskiej, na przełęczy dziewiętnastego i dwudziestego wieku, świadomość zbiorowości. „Nowele Wzorowe”, „Mgła”, „Miłość i pedagogia” czy Abel Sanchez Unamuna formują świadomość tylko własnego „ja” – „el propio ser”. Galdos, pisząc olbrzymią „Komedię ludzką” miał przed oczyma, jako wzory, Hiszpanów swego czasu. W dziełach swych pozostawił nam ludzi, których psychologię zrozumie każdy Europejczyk, od Wołgi po Manzanares.

 Hiszpanie Galdosa są tak uniwersalni, jak Hiszpanie Cervantesa, Hiszpanie Unamuna tak indywidualni, jak on sam. Na krosnach ich duchowego życia przesuwają się te same czarnoiczerwone pasma: przeznaczenie, śmierć i miłość.

 Anhel Guerra, Fortunato i Jacinta, Pepet czy Maxi Galdosa, należący stanowo do jakiejś klasy społecznej, lub etnograficznie do pewnej prowincji, rzuceni są na tło obyczajowego życia Hiszpanii; Raquel i Berta, Don Juan lub Aleksander Gomez Unamuna są jedynie emanacją arcy-hiszpańskiej, a zarazem jakże arcy-europejskiej duszy swego twórcy. Te personifikacje namiętności sprowadzają się zasadniczo do dwóch indywidualnych pasyj Unamuna: głodu pełnego życia i pragnienia nieśmiertelności. Urzędowi krytycy „chorujący na chorobę lenistwa umysłowego”, z tej „encarnación de su propio ser”, chcieli wyprowadzić błędny wniosek, że protagoniści powieści i nowel, jako tezy i symbole, sztucznie uczłowieczone, wogóle istnieć nie mogą. „Symbol może się jednak stać człowiekiem, a koncepcja prawdziwą osobą” – odpowiada krytykom Unamuno. „Wierzę w tragedię dwumianu Newtona, myślę także, że hiperbola chciałaby dosięgnąć swej asymptoty. Geometra, któryby odczuł to zrozpaczone pragnienie, mógłby przedstawić hiperbolę, jako istotę bardzo tragiczną”. A dalej: „Zaręczam ci czytelniku, że jeżeli Gustaw Flaubert czuł, jak mówią, symptomaty otrucia, gdy pisał „panią Bovary” – to ja czułem, że umieram, gdy August Perez jęczał przede mną na 287 stronie mego romansu „Mgła”: „Ależ ja chcę żyć, jak chcę żyć, Don Miguelu!”, lub gdy mój Aleksander Gomez miał pociągnąć za cyngiel rewolweru.

 Powiedzą: „Dlatego, że August Perez – to ty! Po stokroć nie! Wszystkie postacie moich powieści wydobyłem z własnej mojej duszy, z mojej wewnętrznej rzeczywistości, którą zaludnia cały tłum ludzi. Lecz przecież oni nie są mną! Któż ja jestem? Któż jest ten, który się podpisuje, jako Miguel de Unamuno? Jeden z moich protagonistów, jeden z typów, stworzonych przeze mnie?

 A ów „ja” ostateczny, „ja” transcedentalny, „ja” najwyższy? Tylko Bóg może odpowiedzieć na to pytanie!

 „Mgła” i „Trzy nowele wzorowe” są wysiłkiem, zmierzającym ku oswobodzeniu powieści z formułek konwencjonalno-tradycyjnych, ku zidentyfikowaniu powieści z życiem. Stendhalowskie zwierciadło sztuki zostało tu zastąpione przez życie samo. Destrukcyjny zamiar autora (rozkład powieści, jako rodzaju literackiego) ujawnił się już w tytule. Swoją książkę nazwał Unamuno nie nowela (powieść) lecz „nivola” (słowo w języku hiszpańskim nie istniejące).

 Poeta Malherbe, gdy mu Racan zarzucał pewne usterki w wersyfikacji, odpowiedział ze spokojem „Eh bien, monsieur, si ce n’est un sonnet, c’est une sonette”. Unamuno dla mistyfikacji użył terminu „nivola”, a krytycy trzymający się kurczowo kategorii artystycznych, uwierzyli święcie, że autor jest odkrywcą rodzaju literackiego „nivoleria”.

 Jak pisarze helleńscy, Unamuno jest jednocześnie filozofem i artystą. Nie ma poezji bez filozofii, nie ma filozofii bez poezji. „Totidem est poetari, atque philosophari” – mówi Spinoza.

 Ale – podczas gdy filozofia transcedentalna w uporządkowanym świecie zjawisk widziała realizację zadania wyższego – Unamuno przesuwa akcent wartościujący na płynność substancji i w tym już odzwierciadla się ideologia filozofii, orjentującej się biologicznie. Myśl Unamuna nie zastyga w surowych, niezmiennych ramach jakichś systematów filozoficznych; nieznany jest jej także konflikt, płynący ze zderzenia się obudzonej świadomości z chęcią do statycznego ujęcia życia. Filozofię autora „Mgły” możnaby nazwać wiecznym komentowaniem myśli i czynów człowieka, ciągle nowych czynów i ciągle nowych myśli, pod coraz to nowym kątem widzenia. We „Mgle” realizuje się nietzscheańska sentencja „prawda dnia dzisiejszego jest kłamstwem jutra” i dylemat, znany bohaterom d’Annunzia: „O rinnovarsi o morire”. W miarę postępu akcji autor zmusza protagonistów do odrzucania jednych prawd przejściowych i afirmowania przejściowych prawd innych.

 „Mówią, że zmieniam idee jak koszule? To doskonale! Dowodzi bowiem, że mam trochę koszul na zmianę. Większość ludzi chodzi zupełnie nago, lub też nosi wiecznie to samo ubranie, dopóki nie spadnie z nich ono podarte na strzępy... Inteligencja stworzona jest dla życia, a nie życie dla inteligencji..”.

 Człowiek Unamuna, jak i człowiek Pirandella musi stawać nieustannie oko w oko z życiem płynnym, nieuchwytnym, irracjonalnym; pod naporem chaosu istnienia pękają mu jego prowizoria, przypadkowości i duchowe, zaktualizowane formy.

 Przy tej konfrontacji z chaosem – w konstrukcji powieściowej nie może istnieć symetria i porządek – pracę koordynowania i klasyfikowania pozostawia autor czytelnikom. Lecz owa chaotyczność tyczy się tylko akcji. Myśl Unamuna pod maską groteskowości i ironii sokratycznej, rozwija się od początku do końca logicznie i harmonijnie. Jaskrawe światło świadomości przedziera raz wraz tę mgłę psychiczną, wśród której błądzą ślepi bohaterowie, a na którą zzewnątrz umie spojrzeć tylko pies, Orfeusz, wypowiadający orację imieniem autora.

 Nowele i powieści dzieją się w świecie ducha. Punkty styczności ze światem zewnętrznym sprowadzono do minimum. Nawet ulica, ten zwykły rząd domów i sklepów, jest dla Unamuna warsztatem tkackim, na który m przechodnie tkają pasma nienawiści, gniewu i zazdrości, czy miłości („Mgła”).

 Fragmentaryczna akcja, polegająca na konflikcie dusz, rozprasza się i rozprzęga co chwila. Prawdopodobnie rozprzęgłyby się także psychiki bohaterów, gdyby ich nie trzymała w ryzach namiętność. Ta namiętność a ich życie to jedno. Dlatego też Aleksandra Gomez („Poprostu człowiek”) moglibyśmy nazwać personifikacją zdobyczej woli męskiej, nieugiętej nawet w walce ze śmiercią, Karolonę i Raquel („Dwie matki”), personifikacją barbarzyńskiego głodu macierzyństwa, a Joaquina Manegro („Abel Sanchez”) – wcieleniem nienawiści.

 Jakaż jest rzeczywistość istotna, rzeczywistość nieśmiertelna tych ludzi i ich twórcy, Unamuna?

 „Człowiek, którego na sposób Kanta, możnaby nazwać neumenicznym, ten człowiek idealny, ten imperatyw kategoryczny winien żyć w świecie fenomenologicznym, czyli w świecie pozorów.

 Musi też śnić o życiu, które jest snem. Z antogonizmów tych ludzi realnych powstają tragedie, komedie, powieści i nowele. Lecz rzeczywistość jest rzeczywistością wewnętrzną. Czy rozumiecie Zygmunta i Don Kichota, którzy śnili o życiu? Rzeczywistością w życiu Don Kichota nie były wiatraki, lecz olbrzymy. Wiatraki to pozory. Olbrzymi byli neumeniczni i substancjalni. Sen jest rzeczywistością, twórczością, życiem, także i wiara, jako źródło rzeczywistości jest życiem. Wierzyć – to tworzyć, tworzyć – to żyć (Prolog).

 Widzimy, że punkt oparcia przesunął się wyraźnie w sferę wewnętrznej rzeczywistości tworzenia. Dzięki tej twórczej rzeczywistości, Unamuno przy pomocy „El licenciado de Vidrio” Cervantesa stwarza od nowa samego siebie, lub też we „Mgle” staje się pretekstem, potrzebnym na to, aby historia Augusta Perez, historia innych typów, jako też jego własna historia mogły się pojawić na świecie.

 

* * *

 

 „La palabra este producto social se ha hecho para mentir”. „Słowo, jak każdy wytwór życia społecznego jest kłamstwem”. Człowiek, gdy mówi, kłamie, gdy zaś mówi sam ze sobą, t.zn. myśli, wiedząc o tym, że myśli, kłamie samemu sobie. „ Ihr müsst nicht durch Widerspruch vervirren. Sobald man spricht, beginnt man schon zu irren” – powiedział Schopenhauer. Słowo, jako ekspresja naszego świata wewnętrznego, nie istnieje, tak jak nie istnieje prawda w słowach. Poza impulsami i instynktami życia fizjologicznego, wszystko jest kłamstwem i zmyśleniem. Nawet myśl jest pojęciem mitologicznym, ponieważ zastanawiamy się nie tyle nad rzeczami, ile nad słowami. Nie ma myśli, któraby była zdolna uwolnić od despotyzmu słowa. Każda nasza idea, złączona jest organicznie z językiem, którym mówimy, z indywidualną zbiorową historią naszego kraju. Dlatego też rewolucja języka jest najtrudniejszą i najistotniejszą rewolucją – bez niej zrewolucjonizowanie naszych myśli i idei będzie tylko pozorne („La riforma del castellano”).

 Zgodnie z tą maksymą, pastwą zimnej i sarkastycznej krytyki Unamuna pada przede wszystkim działalność filologiczna człowieka, ciemiężąca despotycznie życie naszego ducha.

 Destrukcyjny styl, który się rodzi z tej walki z filologią, ma pewne pokrewieństwa ze stylem futurystów. „On doit disposer les substantifs au hasard de leur naissance” – głosił Marinetti, miażdżąc przymiotnik i przysłówek i tworząc łańcuchy analogij. „On doit disposer les mots aux evénements de la vie de mes protagonistes” – powiedziałby Unamuno. A jeśli w działaniu takich protagonistów, jak August Perez z „Mgły” lub Juan z „Dwóch matek” trudno jest doszukać się linii ich charakteru i logicznego związku z ich życiem duchowym – to i słowo, jako ekspresja tego chaosu, musi być także chaotyczne i nieskoordynowane. Zrezygnowawszy ze słowa „idealnie nagiego”, stojącego w związku z wyrażaną ideą, stosuje Unamuno w swych dziełach niesłychaną ekonomię środków artystycznych, według maksymy: mówić jak najmniej, a wyobrażać jak najwięcej. Dlatego też, zamiast właściwych zdań, mamy raczej ich szkielety, zamiast słów – rzuty myśli lub wybuchy pasji. Estetyka autora „Mgły” nie jest ogrodem pięknych, sztucznie wyhodowanych kwiatów, lecz sadem owocobrania – przeciwnie cechuje ją jakby pogarda dla ornamentyki stylistycznej i tradycyjnego porządku słowa.

 

 

PO PROSTU CZŁOWIEK

 

PROLOG

 

I

 

 Trzy nowele wzorowe i jeden prolog! Równie dobrze mógłbym nadać tej książce tytuł: „Cztery nowele wzorowe”. Cztery? Dlaczego? Ponieważ prolog niniejszy jest także nowelą. „Nowelą” – zapamiętajmy to dobrze, a nie „nivolą”.

 Terminem „nivola” ochrzciłem moją powieść „Mgłę”. Był to wynalazek na użytek moich krytyków... powiedzmy... krytyków!

 Umieli z niego skorzystać, ponieważ odpowiadał doskonale ich umysłowemu lenistwu. Umysłowe lenistwo krytyków polega na tym, że każdy z tych panów nawiązuje do tradycji, nie odbiegając w swych sądach ani na krok od sądów swego poprzednika.

 Oto cecha charakterystyczna ludzi, poświęcających się tak zwanej „krytyce”.

 W „prologu” będziemy powracali niejednokrotnie do noweli, „nivoli” i „nivolizacji”. Jeśli mówię „my”, używając pompatycznej formy pierwszej osoby liczby mnogiej, to dlatego, że jest nas dwóch: ty czytelniku i ja!

 A teraz zobaczmy, co ma oznaczać przymiotnik „wzorowy”, czy też „przykładny”. Miguel de Cervantes nazwał „wzorowymi” swoje opowieści, które pojawiły się po Don Kichocie. W „Prologu” tłomaczy ten tytuł w sposób następujący: „nie ma wśród nich ani jednej, którejby nie można było postawić za wzór”.

 Później dodaje: „Moim zamiarem było spopularyzować w Hiszpanii grę w bilard. W grze tej może przyjmować udział każdy, nie obawiając się „pecha”, ani nie narażając na szwank swego ciała. Za szlachetnymi i pożytecznymi rozrywkami należy się uganiać, zamiast unikać ich”.

 „Nie zawsze przecież spędza się czas w świątyniach, nie zawsze głosi się z kazalnic natchnione słowa, nie zawsze także zajmuje się interesami. Są w życiu godziny wytchnienia, kiedy, chcąc nie chcąc trzeba dać wypocząć nieszczęśliwemu umysłowi.

 Oto dlaczego zakłada się cieniste aleje i ogrody, muruje fontanny...

 Tutaj zmuszony jestem wyznać, że raczejbym sobie uciął rękę, niż dopuścił do publikacji tej książki, gdybym był choć przez chwilę przekonany, że lektura moich nowel może podsunąć czytelnikowi złą myśl, lub zdrożne pragnienie.

 Nie jestem już na tyle młody, abym mógł sobie drwić z „tamtego świata”. Mam lat pięćdziesiąt pięć, przy czym dziewięć uważam za darowane z łaski losu, który mnie obdarzył także pięknym kikutem”.

 Z powyższego widzimy więc, że Cervantes primo: nie doszukiwał się w swych nowelach jakichś wzorów moralnych. (Chodziło mu o to, co my dziś nazywamy estetyką). Secundo: że pomysł nazwania nowel „wzorowymi” przyszedł mu do głowy, już po ich napisaniu. Ten sam fakt odnosi się do mojej osoby.

 Prolog ten późniejszy jest chronologicznie od nowel, które poprzedza, tak jak gramatyka późniejszą jest od języka, którym rządzi. – Wykład moralny rodzi się zawsze ex-post z analizy aktów występku czy cnoty.

* * *

 Prolog jest pewnym rodzajem noweli: nowelą moich nowel, a jednocześnie wyjaśnieniem mojej „nowelizacji’, czy też „nivolizacji”.

 Nazwałem te nowele „przykładnymi” czy „wzorowymi”, ponieważ daję je jako wzór: życia i rzeczywistości.

 Rzeczywistości!!

 Ich protagoniści, to znaczy ludzie, którzy walczą (jeżeli nic nie macie przeciwko temu, będę tak zawsze nazywał moich bohaterów), są realni, bardzo realni, rzeczywistością bardzo wewnętrzną, rzeczywistością, którą nadają sobie sami, w akcie czystej woli, pragnąc być, lub pragnąc nie być, niezależnie od swych łaskawych czytelników...

 

II.

 

 Nie ma pojęcia względniejszego, niż pojęcie realizmu w literaturze. Jakaż jest bowiem istota tego realizmu?

 W poematach – a najlepsze powieści, czy nowele, są poematami – jak i w całej zresztą twórczości artystycznej, rzeczywistość jest rzeczywistością wewnętrzną, najzupełniej różną od tego, co krytycy rozumieją pod nazwą „realizmu”.

 Poeta nie wyłania na świat swych postaci, według metod tego realizmu. Typy realistów są tylko manekinami, poruszanymi za sznurek, które z fonografem w brzuchu, powtarzają zdania maestra Pedro (Don Pedro popisujący się swymi marionetkami w epizodach Don Kichota) usłyszane przez niego na ulicach, rynkach i w kawiarniach.

 Jakaż jest rzeczywistość wewnętrzna, rzeczywistość istotna, rzeczywistość nieśmiertelna, rzeczywistość poetycka i twórcza człowieka? Nie chodzi o to, czy to będzie człowiek z krwi i ciała, czy też postać tylko fikcyjna.

 Don Kichot jest przecież równie rzeczywisty, jak Cervantes, Makbet i Hamlet, jak Szekspir, a mój August Perez miał prawdopodobnie swoje racje, gdy na stronie 280 i 231 mego romansu „Mgła” tłomaczył mi, że jestem tylko pretekstem, potrzebnym na to, aby jego historia, historia innych typów, jakoteż i moja własna historia mogły się pojawić na świecie.

 Tutaj muszę się odwołać do zręcznej teorii d’Olivier’a Wandell Holmes’a w jego „The Autocrate of the Breakfast Fable III” o „Trzech Janach” i „Trzech Tomaszach”. Według tej teorii, gdy Jan i Tomasz rozmawiają z sobą, mamy jednocześnie sześć osób, które przyjmują udział w rozmowie.

TRZECH JANÓW.

 Jan rzeczywisty, znany jedynie swemu twórcy.

 Jan idealny Jana, nigdy Jan realny, częstokroć od tego realnego bardzo różny.

 Jan idealny Tomasza, nigdy Jan realny, ani Jan Jana, częstokroć od tych obydwóch zupełnie odmienny.

TRZECH TOMASZÓW.

 Tomasz realny.

 Tomasz idealny Tomasza.

 Tomasz idealny Jana.

 To znaczy, ten, który istnieje, ten, który wierzy, że jest i ten, który wyobraża sobie kogoś innego.

 Pójdę inną drogą, niż uczony amerykański Wandell Holmes i powiem, że prócz tego kim jesteśmy dla Boga – jeśli wogóle dla Boga kimś jesteśmy – prócz tego, kim jesteśmy dla innych, lub też prócz tego, co sobie o nas samych wyobrażamy, istnieje jeszcze jedno ważne zagadnienie: „Kimbyśmy się stać chcieli”.

 Otóż właśnie to nasze pragnienie jest w głębi nas naszą prawdziwą rzeczywistością, naszą siłą twórczą. Będziemy zbawieni, lub potępieni, bez względu na to, kim byliśmy, lecz ze względu na to, kimbyśmy się stać chcieli. Bóg nas wynagrodzi, lub za karę zmusi nas do wieczystego trwania w tym kształcie, jaki sobie dla nas samych obraliśmy.

 Muszę dodać, że zarówno wśród ludzi z krwi i ciała, jak i wśród ludzi fikcji powieściowej istnieją typy, które pragną istnieć oraz typy, które istnieć nie pragną. Ci ostatni – to bohaterzy, istniejący, wbrew ich własnej woli.

 Zanim przejdę dalej, muszę wyjaśnić, że pragnąć nie być, to nie znaczy to samo, co pragnąć być. Zachodzą tutaj cztery możliwości: dwie pozytywne: a) pragnąć być, b) pragnąć nie być, i dwie negatywne: c) nie pragnąć być, d) nie pragnąć nie być.

 Podobnie jak na przykład można wierzyć: że Bóg istnieje, wierzyć, że Bóg nie istnieje, nie wierzyć, że Bóg istnieje i nie wierzyć, że Bóg nie istnieje.

 A wierzyć, że Bóg nie istnieje, to nie jest to samo, co nie wierzyć, że Bóg istnieje, tak jak pragnąć nie być, nie znaczy jeszcze pragnąć być.

 Z kogoś, kto nie chce być, trudno jest wydobyć żywą postać bohatera powieściowego, natomiast inaczej się ma sprawa z tym, kto chce nie być. Ten, kto nie chce być, niekoniecznie musi zaraz popełnić samobójstwo!

 Jakto? I to się wam wydaje niejasne, zawikłane? Dobrze zatem! Przyjmijcie jednak do wiadomości, że w takim razie nigdy się wam nie uda stworzyć rzeczywistych, żywych postaci. Nie będziecie się też umieli rozkoszować żadnym romansem, nawet gdyby to był romans waszego własnego życia.

 Ten tylko bowiem może się cieszyć prawdziwie z dzieła sztuki, kto je w sobie stworzył, lub dzięki któremu odtworzył i przetworzył samego siebie.

 Oto dlaczego Cervantes w prologu do swych „Nowel wzorowych” mówi o „godzinach przetwarzania”. Ja osobiście stworzyłem się od nowa, dzięki jego „El licenciado de Vidrio”.

 – „El licenciado de Vidrio”, to byłem ja!!

 

III.

 

 Ustaliliśmy zatem, że człowiek realny „realis”, najbardziej „res” – istnieje, gdyż działa, – zaś ten, kto chce być, lub też być nie chce, jest twórcą. Jednakże ów człowiek, którego, na sposób Kanta, możemy nazwać neumenicznym, ten człowiek idealny, ten imperatyw kategoryczny, winien żyć w święcie fenomenologicznym, czyli w świecie pozorów. Musi też śnić o życiu, które jest snem.

 Z antagonizmów tych ludzi realnych powstają tragedie, komedie, powieści i nowele. Lecz rzeczywistość jest rzeczywistością wewnętrzną! Czy rozumiecie Zygmunta (Bohater dramatu Calderona de la Barca „życie Snem”) i Don Kichota, którzy śnili o życiu? Rzeczywistością w życiu Don Kichota były nie wiatraki, lecz olbrzymy! Wiatraki, to pozory! Olbrzymi byli neumeniczni i substancjalni. Sen jest rzeczywistością, twórczością, życiem! Wiara, według św. Pawła, jest substancją rzeczy, na które się oczekuje, a to na co się oczekuje jest wszak snem! Wiara, jako źródło rzeczywistości, jest życiem! Wierzyć, to tworzyć! Odyssea to romans bardzo realny. Czyż mniej realny wówczas, gdy nam opowiada o cudach snu, które każdy realista wykluczyłby z pewnością ze swego dzieła sztuki?

 

IV.

 

 Znam, znam piosenkę krytyków, którzy się „dobrali” do moich powieści. Romanse filozoficzne, tezy powieściowe, symbole, personifikowane koncepcje, szkice w formie dialogów... i tak dalej, bez końca.

 Doskonale! Niech im tak będzie! Jednak człowiek, człowiek realny, który pragnie być, lub który być nie pragnie, jest symbolem, a symbol może się wszak stać człowiekiem! Tak samo rzecz się ma z koncepcją, która może się przekształcić w osobę powieściową.

 Sądzę, że hiperbola pragnie daremnie dosięgnąć swojej asymptoty. Geometra, który by odczuł to rozpaczliwe pragnienie współzlania się w jedno, mógłby przedstawić hiperbolę jako osobę i to osobę tragiczną. Sądzę także, że elipsa chciałaby posiadać dwa środki. Wierzę w tragedię, czy w romans dwumianu Newtona. Nie jestem tylko pewien, czy Newton tę tragedię odczuwał.

 Zaręczam ci czytelniku, że jeśli Gustaw Flaubert czuł, jak mówią, w swym organizmie symptomaty zatrucia, podczas gdy tworzył swój romans – uchodzący za najlepszy wśród realistycznych romansów – „Madame Bovary”, – to ja czułem, że umieram, gdy mój August Perez, na 287 stronie romansu „Mgła”, jęczał przede mną, a raczej we mnie: „Ależ ja chcę żyć Don Miguelu, ja chcę żyć, chcę żyć!”.

 „Ponieważ August Perez to ty” – powiedzą mi! Nieprawda! Wszystkie osoby romansów, wszystkich protagonistów wydobyłem z mej duszy, z mojej wewnętrznej rzeczywistości, którą zaludniają całe tłumy. Ale to jeszcze nie dowód, aby oni mieli być mną. Któż ja jestem? Kto jest ten, który się podpisuje jako Miguel de Unamuno? Jeden z moich bohaterów, z mych tworów, z mych protagonistów? A ów ja ostateczny, wewnętrzny, najwyższy – „ ów” ja transcedentalny i niezmienny? Któż go zna?

 Tylko Bóg może odpowiedzieć na te pytania.

 A teraz powiem wam, że te mgliste postacie, postacie, które nie przybywają do nas ani z południa, ani z północy, postacie, które nie chcą być, ani nie chcą nie być, lecz pozwalają się prowadzić bezwolnie, postacie, zapełniające nasze współczesne romanse hiszpańskie – w ogóle nie istnieją. Nie istnieją, mimo wszystkich swych charakterystycznych szczegółów. Nic nie pomogą gestykulacje, szczególne oznaki, nałogi, nawet chodzenie o kulach, skoro brak im indywidualizmu i rzeczywistości wewnętrznej.

 Nigdy nie pokazują nam swej nagiej duszy.

 Prawdziwego człowieka odkrywa się, lub tworzy w jednym momencie, w jednym zdaniu, w jednym krzyku.

 Tak jest u Szekspira, Jeśli chcesz stworzyć czytelniku bohaterów tragicznych, komicznych, lub romantycznych, nie kolekcjonuj ich cech charakterystycznych, nie staraj się obserwować życia zewnętrznego tych, którzy żyją wraz z tobą.

 Złącz swe istnienie z ich istnieniem, otocz ich swoją miłością – a przede wszystkim czekaj na dzień (który zresztą może wcale nie nadejść), gdy w jednym krzyku, jednym geście, czy zdaniu zdradzę ci „duszę swej duszy”.

 Uchwyć ten moment, pozwól mu się rozwinąć jak ziarnu, które wyda w tobie postać prawdziwie rzeczywistą.

 Może uda ci się zrozumieć wówczas lepiej od twego przyjaciela Jana, lub twego przyjaciela Tomasza, kto to jest ten Jan, lub Tomasz, którzy pragną być, lub też być nie pragną.

 Balzac nie był człowiekiem światowym. Nie tracił czasu na zbieranie „przyczynków” – nie notował tego, co widział, lub słyszał. Nosił świat w sobie.

 

V.

 

 Czy to jest dla was jasne?

 Wysiłek, który czynimy, aby nasza twórczość stała się jasna i zrozumiała, jest innego rodzaju tragedią. Ten „prolog” zaś jest innym romansem. Romansem mych romansów i mych nowel, tych „Trzech nowel wzorowych”, które będziesz czytał, czytelniku, o ile oczywiście już sam „prolog” od czytania cię nie odstraszy.

 Wiem, że obecnie w Hiszpanii romanse pochłaniają głównie kobiety! Przepraszam! Nie kobiety! Raczej matrony, panie i dziewice! Wiem również, że te panie i panienki lubują się w czytaniu przede wszystkim tych romansów, których spowiednik czytać im zabrania!

 Czułostkowość oczyszczona ze śniedzi, pornografia, z której bije fala smrodu! Nie uciekają od tego, co je zmusza do myślenia, raczej od tego, co im się wzruszać każe. Emocja nieco odmienna od dobrze znanej emocji kobiecej, kończącej się zawsze i nieuchronnie....

 Lepiej jednak nie kończyć.

 Owe damy wpadają w ekstazę, wobec manekina, ubranego w suknię, jeśli tylko suknię tę skrojono według ostatniej mody, wobec negliżu i pół-nagości. Jedynie szlachetna i odważna nagość napełnia je wstrętem! Przede wszystkim zaś nagość duszy!

 Tak się mniej więcej przedstawia współczesny romans hiszpański. Literatura? Tak! – li-tera-tu-ra! Nic więcej jak literatura! Przedmiot, podlegający prawom zaofiarowania i zbytu, prawom importu, eksportu, kontroli granicznej i granicznych ceł.

 A oto moje panie i panowie te „Trzy nowele wzorowe”. Jestem przekonany, że ich protagoniści będą żyli, nawet, gdyby byli skazani na izolację i zapomnienie.

 Jestem pewien, tak jak jestem pewien i tego, że sam żyć będę!

 Jak? Gdzie? Jak długo? – Jeden Bóg raczy wiedzieć o tym!!

 

MARKIZ DE LUMBRIA

 

 Rodowa rezydencja markiza de Lumbria, zwana „pałacem” przez nieokrzesanych, półdzikich mieszkańców zapadłego miasteczka Lorenza, wydawała się arką patriarchalnych wspomnień. W pałacu wszystkie okna i drzwi były szczelnie pozamykane, dzięki czemu siedziba robiła wrażenie niezamieszkałej. Na fasadzie pałacu widniała olbrzymia tarcza herbowa. Front wychodził na plac katedralny, gdzie po lewej stronie wznosił się barokowy, ciężki gmach jakiejś fabryki. Nad miastem Lorenza niebo prawie nigdy nie bywa pochmurne, dlatego też pałac tonął przez cały dzień w słońcu. Broniąc się przed jego promieniami, trzeba było zamykać okna i drzwi. Senior markiz de Lumbria, arcy-świetny pan don Rodryg Suarez y Tejada nienawidził słońca i świeżego powietrza. Miał zwyczaj powtarzać: Kurz uliczny i światło słoneczne niszczą mieszkanie, szkodzą połyskowi mebli – a poza tym – ach!... te muchy!!” Markiz de Lumbria odczuwał paniczną trwogę przed muchami. Przed chwilą mogły przecież sfrunąć z łachmanów jakiegoś parszywego żebraka, lub trędowatego. Mogły go zarazić jakąś gminną chorobą. Mieszkańcy Lorenza i okolic byli przecież tak okropnie brudni!

 Po stronie północnej, pod murami pałacu w głębokim wąwozie płynęła rzeka. Bluszcz piął się ku górze i pokrywał zieloną suknią olbrzymie mury. Markiz szanował ten bluszcz (tak chciała tradycja rodziny), aczkolwiek jego liście były nader wygodnym schronieniem dla szczurów i innych zwierzątek. Markiz lubił przesiadywać na balkonie, gdzie nie było much ani słońca. Czytał, kołysany szmerem rzeki, która mruczała gniewnie w swym ciasnym łożysku, bryzgając pianą i rozbijając się o skały.

 Markiz de Lumbria mieszkał w pałacu, wraz ze swymi córkami, starszą Karoliną, młodszą Luizą, oraz ze swą drugą żoną, donią Vincentą. Pani markizowa miała umysł bardzo chaotyczny. Lubiła spać po całych dniach, jeśli zaś przypadkiem nie spała, użalała się ciągle na wszystkich i wszystko, specjalnie zaś na hałasy i niepokoje. Obawa markizy przed hałasem była równie wielka, jak obawa markiza przed słońcem i muchami. Podczas gdy małżonek spędzał popołudnia letnie na balkonie, obramionym bluszczem, rozkoszując się cieniem i słuchając samotnego śpiewu wód, małżonka pozostawała w salonie. Zagłębiona wygodnie w staroświeckim fotelu, pokrytym satyną, która nie spłowiała od słońca, ponieważ jej nigdy słońce nie dotknęło, pozwalała się kołysać ciszy, wiejącej z placu przed katedrą.