Po drugiej stronie kartki - Jodi Picoult, Samantha van Leer - ebook

Po drugiej stronie kartki ebook

Jodi Picoult, Samantha van Leer

3,8

Opis

Druga część opowieści o księciu Oliverze, który bardzo pragnął żyć w prawdziwym świecie. Za sprawą Delilah udaje mu się w końcu wydostać spomiędzy okładek. Pomimo pewnych mniej lub bardziej zabawnych komplikacji Oliver szybko odnajduje się w szkolnej rzeczywistości i z fascynacją poznaje nowy świat. Potem jednak książka zaczyna się o niego upominać. Na skutek całego szeregu dziwnych zdarzeń rzeczywistość bohaterów opowieści i licealistów z prawdziwego świata zaczyna się poważnie komplikować. A potem daje o sobie znać tak zwane prawdziwe życie. Na szczęście okazuje się, że bajka kryje w sobie naprawdę niezwykłą moc…

Jodi Picoult jest autorką dwudziestu trzech powieści, między innymi bestsellerowych: „Już czas”, „To, co zostało”, „Pół życia”, „Tam gdzie ty”, „W naszym domu”, „Krucha jak lód”, „Przemiana”, „Dziewiętnaście minut”, „Bez mojej zgody”. Mieszka w New Hampshire wraz z mężem i trójką dzieci. Więcej informacji można znaleźć na stronie jodipicoult.com.

Samantha van Leer studiuje w Vassar College. Główny przedmiot jej studiów stanowi psychologia, poza tym uzupełnia jednak wiedzę o zagadnienia związane z rozwojem człowieka. 

Jodi i Samantha, matka i córka, wspólnie napisały książkę „Z innej bajki”, której kontynuacją jest niniejsza powieść. Mają cztery psy: Alvina, Harveya, Dudleya i Olivera. Książę z powieści dostał imię właśnie po tym ostatnim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 437

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (11 ocen)
3
4
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




POLECAMY

JODI PICOULT

BEZ MOJEJ ZGODY

ZAGUBIONA PRZESZŁOŚĆ

ŚWIADECTWO PRAWDY

DZIESIĄTY KRĄG

JESIEŃ CUDÓW

CZAROWNICE Z SALEM FALLS

W IMIĘ MIŁOŚCI

JAK Z OBRAZKA

DZIEWIĘTNAŚCIE MINUT

DESZCZOWA NOC

KARUZELA UCZUĆ

PRZEMIANA

KRUCHA JAK LÓD

DRUGIE SPOJRZENIE

W NASZYM DOMU

LINIA ŻYCIA

TAM GDZIE TY

GŁOS SERCA

PÓŁ ŻYCIA

Z INNEJ BAJKI

TO, CO ZOSTAŁO

JUŻ CZAS

Tytuł oryginału

OFF THE PAGE

Copyright © 2015 by Jodi Picoult

and Samantha van Leer

This translation published

by arrangement with Random House Children's Books,

a division of Penquin Random House LLC.

All rights reserved

Projekt okładki

© 2015 by Su Blackwell

Opracowanie graficzne okładki

Ewa Wójcik

Ilustracje w tekście

© Yvonne Gilbert & Scott M. Fischer

Zdjęcie na okładce

© Christine Blackburne

Redaktor prowadzący

Katarzyna Rudzka

Redakcja

Anna Mirkowska

Korekta

Katarzyna Kusojć

Małgorzata Denys

ISBN 978-83-8069-904-5

Warszawa 2015

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

DO KYLE’A I JAKE’A:

Mama twierdzi,

że jestem jej ulubienicą.

Wy jesteście w porządku.

Kocham Was – Sammy.

DO KYLE’A I JAKE’A:

Sammy kłamie.

Każde z Was

jest moim ulubieńcem.

Kocham Was – mama.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Ta książka nie należy do ciebie, mimo że to ty trzymasz ją w dłoni.

Sporo się wydarzyło jeszcze przed twoim przybyciem. Pewnego dnia pojawiła się iskra pomysłu, która rozpaliła wyobraźnię. Każdy kolejny płomień wypalał jedną linijkę tekstu. Ogień stopniowo rozprzestrzeniał się na kolejne rozdziały.

Gdzie wtedy byłeś? Pewnie w innej książce. Nawet nie zdawałeś sobie sprawy, co się właśnie dzieje w innym miejscu we wszechświecie.

Pod wpływem tej pożogi w powietrzu zawisł dym, z którego wyłoniły się postaci. Maszerowały przez strony, przemawiając każda swoim głosem. Te głosy nadawały im coraz wyraźniejsze kształty. Po pewnym czasie zyskały one konkretne twarze i stały się pełnoprawnymi bohaterami.

Pochwyciły linijki tekstu rozłożone na stronach. Poniosły je ze sobą – na ramionach, owinięte wokół pasa bądź zwinięte w kłębki. W ten sposób narodziła się opowieść.

A ciebie tu nadal jeszcze nie było…

Potem pewnego dnia sięgnąłeś na półkę i spośród wszystkich książek świata wybrałeś właśnie tę.

Nie zrozum mnie źle. Nie jesteś nieważny. Z chwilą otwarcia opowieści na pierwszej stronie powołałeś jej bohaterów do życia. Czy drzewo faktycznie przewraca się gdzieś w lesie, jeśli nikt tego nie słyszy? Czy postać z książki faktycznie żyje, jeśli nikt o niej nie czyta? Kiedy ty wodziłeś wzrokiem po stronach, a słowa tej historii rozbrzmiewały w twojej głowie, jej bohaterowie mogli się dla ciebie poruszać, dla ciebie mówić i dla ciebie czuć.

Właściwie trudno powiedzieć, do kogo należy opowieść. Czy jest ona własnością pisarza, który ją stworzył? Postaci, które rozgrywają jej fabułę? A może jej właścicielem jest tak naprawdę czytelnik, który tchnął życie w bohaterów?

A może oni wszyscy – pisarz, bohaterowie i czytelnik – muszą ze sobą współistnieć?

Może bez tego magicznego połączenia opowieść na zawsze pozostałaby jedynie zbiorem słów wydrukowanych na papierze.

DELILAH

CZEKAŁAM na Olivera całe życie, więc piętnaście minut więcej nie powinno robić mi różnicy. On jednak spędzi te piętnaście minut sam w autobusie, po raz pierwszy bez żadnego nadzoru, a na dodatek w towarzystwie najbardziej bezwzględnych, złośliwych i krwiożerczych istot na świecie, czyli uczniów liceum.

Z chodzeniem do liceum jest trochę tak, jak gdyby ktoś ci kazał każdego ranka wstać, rozpędzić się do stu kilometrów na godzinę, a potem uderzyć po raz kolejny głową o mur. Każdego ranka obserwuje się tę samą Darwinowską walkę o przetrwanie. Liczy się przewaga ewolucyjna: idealnie białe zęby i piersi, które za nic sobie mają prawo grawitacji, względnie kurtka szkolnej reprezentacji futbolowej, która skutecznie chroni przed trzykrotnie większymi od ciebie potworami, z daleka wyczuwającymi strach bezbronnych pierwszaków i wyczekującymi okazji, by rozgnieść ich na miazgę. Przez lata nauki w szkołach publicznych dość dobrze zdążyłam opanować sztukę bycia niewidzialną. To mnie w pewnym stopniu chroniło przed zagrożeniem.

Oliver nie ma jednak o tym wszystkim pojęcia. On był zawsze w centrum uwagi. Kompetencje społeczne ma rozwinięte jeszcze słabiej niż ten chłopak, który w zeszłym roku przyszedł w końcu do szkoły po dziewięciu latach nauki u boku rodziców w jakiejś jurcie. Właśnie dlatego tak bardzo się denerwuję na myśl o tym wszystkim, co on teraz mógłby robić nie tak.

Pewnie już od dziesięciu minut opowiada komuś o pierwszym smoku, z którym miał się okazję zmierzyć. Jemu się może wydawać, że taka relacja to świetny sposób na przełamanie pierwszych lodów, ale reszta autobusu zapewne uzna, że oto w mieście pojawił się kolejny ćpun, który sypie sobie grzybki halucynogenne do porannego omletu, ewentualnie jeden z tych, co to biegają w kapturach domowej roboty z mieczykami z gąbki za pasem i gadają po elficku. Tak czy owak, taka łatka zostaje już potem z człowiekiem na stałe.

Wiem, co mówię.

Sama od początku szkoły jestem z tych. Z tych, co to na wszystkich swoich kartkach walentynkowych w drugiej klasie napisały „Wenera górą!”. Z tych, co potrafią dosłownie wejść w ścianę, bo idą z nosem w książce. Z tych, co potwierdzają swoją przynależność do absolutnie najniższej kasty szkolnej hierarchii, bo zdarza im się przypadkowo uderzyć najpopularniejszą dziewczynę w szkole podczas treningu pływackiego.

Oliver i ja tworzymy iście bajkową parę.

Skoro już o tym mowa, to nadal nie mogę uwierzyć, że faktycznie jesteśmy parą. Mieć chłopaka to jedno, ale mieć chłopaka, który wygląda tak, jak gdyby właśnie zszedł z planu komedii romantycznej… To się nie zdarza ludziom takim jak ja. Dziewczyny przez całe życie marzą o facecie idealnym, w końcu jednak przyjmują do wiadomości, że mogą go sobie między bajki włożyć, i zadowalają się czymś innym. Ja znalazłam swojego księcia z bajki, tyle że on był w tej bajce uwięziony. Nigdy nie żył w żadnym innym świecie, więc przystosowanie się do nowej rzeczywistości stanowi dla niego pewne wyzwanie. Jak to się stało, że pojawił się właśnie tutaj? Jak to się stało, że jest mój? To długa historia. A jednocześnie największa przygoda, jaką kiedykolwiek przeżyłam.

Przynajmniej do tej pory.

– Delilah!

Odwracam się na dźwięk swojego imienia i widzę zmierzającą ku mnie Jules, moją najlepszą przyjaciółkę. Przywieramy do siebie jak magnesy. Nie widziałyśmy się całe lato. Ona trafiła na zesłanie do ciotki gdzieś na Środkowym Zachodzie, a mnie całkowicie pochłonęło zjawienie się Olivera. Irokez, którego nosiła na głowie, przeistoczył się teraz we fryzurę w stylu egipskim, tyle że w kolorze granatowym. Oczy jak zwykle pomalowała czarną kredką. Ma na sobie ciężkie buty i koszulkę z nazwą aktualnie ulubionego zespołu, Królowa i Smoki.

– No to gdzie on jest? – pyta, rozglądając się wokół siebie.

– Jeszcze go nie ma – odpowiadam. – Ciekawe, co będzie, jeśli znowu nazwał autobus swoim wiernym rumakiem.

Jules odpowiada śmiechem.

– Delilah, przecież przygotowywałaś go do tego przez całe lato. Chyba powinien sobie poradzić bez ciebie przez kwadrans w autobusie. – Nagle na jej twarzy pojawia się grymas. – Cholera, tylko mi nie mów, że będziecie z tych, co to się nie mogą od siebie odkleić, jak Brangelo – mówi, spoglądając w stronę Brianny i Angela, najbardziej znanej pary w szkole. Ten duet przejawia jakąś niezwykłą skłonność do migdalenia się przy mojej szafce właśnie wtedy, gdy chcę z niej skorzystać. – To super, że masz nowego, fajnego chłopaka, ale chyba o mnie z tego powodu nie zapomnisz, co?

– Żartujesz sobie? – mówię. – Będziesz mi musiała pomóc. Przebywanie w towarzystwie Olivera to jak opiekowanie się małym dzieckiem. Człowiek nagle sobie uświadamia, że wszystko wokół stanowi potencjalne zagrożenie.

– Idealne wyczucie czasu – mamrocze Jules. Autobus podjeżdża właśnie pod budynek szkoły.

Wszyscy wiemy, że w życiu zdarzają się takie chwile, w których czas wydaje się zwalniać. Człowiek zapamiętuje wtedy każdy najdrobniejszy szczegół: podmuch wiatru na twarzy, zapach świeżo skoszonej trawy, fragmenty rozmów, które nagle stają się tylko szmerem rozbrzmiewającym gdzieś w tle, bo pod wpływem spojrzenia drugiej osoby nie słyszy się nic oprócz bicia serca i własnego oddechu.

Oliver wysiada z autobusu jako ostatni. Wiatr mierzwi jego czarną czuprynę. Ma na sobie białą koszulkę i dżinsy, które sama mu wybrałam, a do tego bluzę z kapturem, przeciętą na ukos paskiem od skórzanej torby. Zielonymi oczami wodzi po tłumie. Wypatruje kogoś.

Na mój widok na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.

Podchodzi do mnie jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby nie był nowy i jak gdyby nie ściągał na siebie spojrzeń trzystu osób. Jak gdyby w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że najpopularniejsze dziewczyny ze szkoły właśnie poprawiają włosy i trzepoczą rzęsami niczym podczas sesji zdjęciowej. Jak gdyby za nic miał to, że chłopaki mierzą go wzrokiem jako potencjalną konkurencję. Idzie w moją stronę, jak gdyby świata poza mną nie widział.

Bierze mnie w objęcia i zupełnie bez wysiłku obraca w powietrzu, a potem stawia z powrotem na ziemi, delikatnie ujmuje moją twarz w dłonie i patrzy na mnie jak na nowo odnaleziony skarb.

– Witaj – mówi, po czym mnie całuje.

Dobrze wiem, że wszyscy się na nas gapią. Z niepomiernym zdziwieniem.

Nie powiem, do czegoś takiego mogłabym się przyzwyczaić.

*

Olivera poznałam w książce. W zeszłym roku trafiłam w szkolnej bibliotece na opowieść dla dzieci, od której nie mogłam się oderwać. Zafascynował mnie w szczególności książę, jej bohater. Czytelnicy oczywiście często zakochują się w fikcyjnych postaciach, ta moja okazała się jednak nie do końca fikcyjna. Oliver chciał się wydostać z książki, bo tam każdy dzień przebiegał tak samo. Chciał zacząć życie, które nie biegłoby według tak ściśle ustalonego scenariusza.

Podjęliśmy w tym celu kilka nieudanych prób. Użyliśmy między innymi magicznej sztalugi. Dzięki niej Oliver, co prawda, przeniósł się do rzeczywistego świata, ale pozostał płaski jak naleśnik. Ja sama też na krótki czas dałam się porwać opowieści. Pływałam z syrenami i zmagałam się z nie do końca zdrową na umyśle księżniczką zakochaną w Oliverze. Rozpaczliwe próby wydostania go spomiędzy okładek zaprowadziły mnie aż na Cape Cod. Postanowiłam odnaleźć autorkę, Jessamyn Jacobs, która napisała tę opowieść dla swojego syna Edgara po śmierci jego ojca. Ponieważ Edgar okazał się niemal wierną kopią Olivera, doskonale zastąpił go w książce. Od trzech miesięcy żył zatem w bajce, podczas gdy Oliver mieszkał na Cape Cod, gdzie wcielał się w niego. Udawał amerykański akcent, zachowywał się jak zwyczajny nastolatek, nosił ubrania z XXI wieku i tak dalej. Oliver całymi tygodniami przekonywał Jessamyn do przeprowadzki do New Hampshire, żeby móc być ze mną.

Idziemy z Oliverem korytarzem, mijając grupki dziewcząt, które ustawiły się do selfie, chłopaków usiłujących wepchnąć całą masę wszelkiego sprzętu sportowego do niewielkich szafek oraz cheerleaderki, które wpatrują się z uwagą w lusterka i nakładają szminkę z takim namaszczeniem, jak gdyby występowały właśnie w reklamie Sephory. Nagle na korytarzu pojawia się dwóch kujonów, każdy ze stertą książek mocno przyciśniętych do piersi. Odbijają się od ludzi jak piłeczki pingpongowe. Mało brakowało, a jeden z nich przewróciłby Olivera.

– Pali się czy co? – pyta Oliver.

– Nie, ale do rozpoczęcia zajęć zostało już tylko piętnaście minut. Dla kujona to znaczy, że już się pół godziny spóźnił. – Spoglądam w głąb korytarza. Oni zawsze wszędzie biegną. Zawsze.

Wędruję korytarzami ze świadomością, że wszyscy się na nas gapią. Przeciskając się przez tłum, od czasu do czasu celowo trącam Olivera, żeby mieć pewność, że naprawdę tu jest. Ja się przecież nie zaliczam do szczęściarzy. Nigdy niczego nie wygrałam na żadnej loterii, a jeśli już znajdę jakąś drobną monetę, to leży pechowo, reszką do góry. Kiedy ostatnio jadłam ciasteczko z wróżbą, to na karteczce było napisane: „Uważaj, bo jeszcze ci się uda!”. Tymczasem niespodziewanie moje marzenie się spełniło!

Zmierzając w stronę pracowni, nagle dostrzegam, że Oliver macha do ludzi. Chwytam go za rękę.

– To nie są twoi poddani – szepczę mu na ucho. Nie potrafię się na niego gniewać, bo właśnie splata swoją dłoń z moją.

Ni stąd, ni zowąd wciąga mnie w wąski boczny korytarzyk, prowadzący do pracowni fotograficznej. Niczym wprawny tancerz odwraca mnie tak, że po chwili ja opieram się plecami o ścianę, a on otacza mnie ramionami. Włosy spadają mu na oczy. Nachyla się, unosi mi podbródek i mnie całuje.

– A to za co? – pytam, rozkojarzona.

Uśmiecha się szeroko.

– Bo mogę.

Jak tu się nie uśmiechać? Trzy miesiące temu nawet nie śmiałabym sobie wyobrażać, że mogłabym dotknąć jego dłoni, a co dopiero skraść mu pocałunek przed lekcjami.

Problem z miłością polega na tym, że codzienne życie zawsze coś w niej komplikuje. Chwytam go za rękę i wzdycham:

– Bardzo bym chciała tu zostać, ale trzeba cię zaprowadzić na zajęcia.

– Dobra – odpowiada – to na czym polega moje pierwsze zadanie?

– No więc… – mówię, biorąc od niego plan lekcji. Nagłówek „Edgar Jacobs” trochę mnie zaskakuje. Nie zawsze pamiętam, że Oliver podszywa się pod kogoś innego. Dla niego to dopiero musi być trudne. – Twoje pierwsze zajęcia to chemia.

– Alchemia?

– No, nie do końca. To ma więcej wspólnego z magicznymi miksturami.

Oliver jest chyba pod wrażeniem.

– Wow, to tutaj każdy chce zostać czarodziejem?

– Nie, tylko ci, którym życie niemiłe – mruczę. Zatrzymujemy się przy rzędzie szafek. Sprawdzam na planie, która należy do niego. – Ta jest twoja.

Chwyta za zamek i marszczy brwi na widok cyfr tworzących szyfr. Po chwili coś mu jakby świta w głowie. Nagłym ruchem wyciąga sztylet i wsuwa jego czubek w miejsce klucza.

– O Boże! – Okrzyk sam wyrywa mi się z ust. Wyszarpuję mu nóż i chowam do plecaka, zanim ktoś go zdąży zobaczyć. – Chcesz trafić do aresztu?

– Dziękuję, nie skorzystam – odpowiada Oliver.

Wzdycham.

– Żadnych noży. Pod żadnym pozorem. Rozumiesz?

W jego oczach dostrzegam skruchę.

– Tutaj wszystko jest takie… inne – mówi.

– Wiem. – Dobrze rozumiem, o co mu chodzi. – Właśnie po to masz mnie. – Otwieram zamek za pomocą kodu, który został wydrukowany na odwrocie jego planu lekcji. Zastępuję oryginalne zamknięcie kłódką z kodem literowym.

– Patrz – mówię i obracam kciukiem poszczególne kółka tak, aby się ułożyły w szereg K, Z, N, S, Z. – Każdy zasługuje na szczęśliwe zakończenie.

– Coś takiego chyba powinienem zapamiętać. – Uśmiecha się do mnie szeroko i ustawia mnie plecami do szafki. – Wiesz, co jeszcze zapamiętam?

Oczy ma zielone jak letnia łąka, łatwo się w nich zagubić.

– Zapamiętam pierwszy raz, kiedy cię zobaczyłem – mówi. – W tej koszulce.

Gdy tak na mnie spogląda, z trudem przypominam sobie własne imię. Ani mi w głowie myśleć o tym, co akurat mam na sobie.

– Tak?

– Zapamiętam też pierwszy raz, kiedy zrobiłem to – dodaje, po czym nachyla się i mnie całuje.

Nagle dobiega mnie czyjś głos.

– Ekhm – mówi jakiś chłopak. – Tak się składa, że opieracie się o moją szafkę.

O rany! Jesteśmy jak Brangelo.

Natychmiast odpycham Olivera i wsuwam włosy za uszy.

– Sorry! – mamroczę. – To się więcej nie powtórzy. – Odchrząkuję. – Tak w ogóle to jestem Delilah.

Koleś otwiera drzwi szafki i przelotnie na mnie spogląda.

– Chris – mówi.

Oliver wyciąga rękę.

– Jestem Oli…

– Edgar – przerywam mu. – To jest Edgar.

– Tak, właśnie – odzywa się Oliver. – Tak mam na imię.

– Nie wydaje mi się, żebym cię tu kiedyś wcześniej widziała – mówię do Chrisa.

– Jestem nowy. Właśnie się przeprowadziliśmy z Detroit.

– Ja też się dopiero przeprowadziłem – wtrąca Oliver.

– Tak? A skąd?

– Z królestwa…

– Z Cape Cod – rzucam czym prędzej.

Chris prycha:

– Ona to cię za bardzo nie dopuszcza do głosu, stary. Dokąd idziecie?

– Edgar ma chemię z panem Zhangiem – odpowiadam.

– Super, ja też. To do zobaczenia! – Chris zamyka swoją szafkę, macha do nas i rusza przed siebie korytarzem.

Oliver odprowadza go wzrokiem.

– A to dlaczego on może machać?

Wywracam oczami. Jest dopiero kwadrans po ósmej, a ja już się czuję zmęczona.

– Wyjaśnię ci to później – odpowiadam.

Mam dość czasu, żeby przed francuskim odprowadzić jeszcze Olivera na chemię. Tuż za zakrętem dopada nas Jules. Bierze mnie pod rękę.

– Nie zgadniesz, kto ze sobą zerwał – mówi.

Oliver się uśmiecha.

– To zapewne ta słynna Jules.

– Doniesienia o mojej fantastycznej osobowości zwykle nie w pełni oddają stan rzeczywisty – wyjaśnia Jules. Taksuje Olivera wzrokiem, po czym kiwa z uznaniem głową i spogląda na mnie. – No nieźle.

– Trochę się spieszę. Chciałabym go zaprowadzić do sali pana Zhanga jeszcze przed dzwonkiem – tłumaczę się.

– Uwierz mi, że cię to zainteresuje… Allie McAndrews i Ryan Douglas!

Oliver spogląda na mnie pytającym wzrokiem.

– Król i królowa balu – wyjaśniam.

To chyba robi na nim wrażenie.

– Królewska para.

– Oni tak o sobie myślą – potwierdza Jules. – W każdym razie rozstali się. Najwyraźniej Ryan ma z wiernością takie same problemy jak z Shakespeare’em.

W zeszłym roku chodziłam z Ryanem na angielski, więc dobrze wiem, co Jules chce przez to powiedzieć.

– O wilku mowa – rzuca moja przyjaciółka.

Na naszych oczach rozgrywa się scena rodem z opery mydlanej. Zza rogu wyłania się Allie wraz ze swoją świtą. Z drugiej strony w tym samym czasie zmierza w naszą stronę Ryan. My, przypadkowi świadkowie tego zdarzenia, zamieramy w bezruchu, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na nieuchronną katastrofę.

– O, proszę! Cóż za rzadki widok – stwierdza Allie na głos. – Męska dziwka na wolności. – Dziewczęta z jej otoczenia zaczynają chichotać.

Ryan mierzy ją wzrokiem od stóp do głów.

– Czy ty już nie masz naprawdę żadnych uczuć, Allie?

Allie rzuca się na niego z pazurami, ale na szczęście w porę interweniuje James, przewodniczący stowarzyszenia LGBT, który dodatkowo sprzedaje muchy (takie do wiązania pod szyją) i prowadzi szkolenia z rozwiązywania konfliktów dla starszych uczniów sprawujących opiekę mentorską nad młodszymi.

– Kochana, wrzuć na luz – mówi do Ryana, który popycha go na ścianę.

– Spadaj, wróżko ty jedna1 – warczy na niego Ryan.

Ani się zdążyłam obejrzeć, jak Oliver gdzieś zniknął. Ruszył prosto na Ryana.

– Cholera jasna – rzuca Jules. – Musiałaś sobie znaleźć takiego bohatera?

Oliver nie zwraca jednak uwagi na Ryana. Podbiega do rozciągniętego na ziemi Jamesa. Wyciąga rękę i pomaga mu wstać.

– Wszystko w porządku?

– Tak, dzięki – odpowiada James, otrzepując ubranie.

Super, naprawdę świetnie! Oliver ma szansę dać się poznać od najlepszej strony. Wszyscy będą w nim teraz widzieć obrońcę uciśnionych.

Wszyscy, z Allie McAndrews włącznie.

Oliver kładzie rękę na ramieniu Jamesa.

– Wróżki są tu znacznie większe, niżbym się spodziewał – mówi z zachwytem w głosie.

Czas jakby na chwilę zamiera. Na twarzy Jamesa maluje się jakiś dziwny wyraz. Rozczarowanie? Rezygnacja? Ból?

Kolejne wydarzenia rozgrywają się tak szybko, że ledwo za tym wszystkim nadążam. James wyrywa się Oliverowi i popycha go tak mocno, że ten pada nieprzytomny na ziemię.

Tak… To będzie świetny rok!

Podbiegam do niego i kucam. Tłum zgromadzony wokół nas szybko się rozpierzcha, wszyscy się boją konsekwencji. Pomagam Oliverowi usiąść. Opiera się plecami o ścianę, trochę się przy tym krzywiąc.

– Niech zgadnę – mamrocze. – Słowo „wróżka” ma tu jakieś inne znaczenie?

Nie odpowiadam mu, bo nagle całą moją uwagę pochłania strużka czarnego płynu, który ścieka mu z nosa na koszulkę.

– Oliverze – mówię do niego szeptem – tusz ci leci.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

1 W jęz. ang. „wróżka” (fairy) to pogardliwe określenie homoseksualisty – przyp. tłum.