Po co nam była ta wojna! - Peter Hitchens - ebook + książka

Po co nam była ta wojna! ebook

Hitchens Peter

4,3

Opis

Czy druga wojna światowa była „dobrą wojną”, jak głosi mit rozpowszechniony w krajach, które wyszły z niej zwycięsko? I czy musiała wybuchnąć we wrześniu 1939 roku z powodu Polski? Brytyjski konserwatywny dziennikarz i publicysta Peter Hitchens się z tym nie zgadza.

Twierdzi, że jednym z ważniejszych powodów rozpętania światowego konfliktu były brytyjskie gwarancje dla granic Polski zagrożonej przez agresywną politykę Hitlera. Co gorsza, rząd Jego Królewskiej Mości w pełni zdawał sobie sprawę, że z racji słabości swych sił lądowych nie będzie w stanie wypełnić tych gwarancji. Tak się stało – po niemieckiej agresji na Polskę Londyn wypowiedział wojnę III Rzeszy (i nakłonił do tego Paryż), ale pozostawił polskiego sojusznika na pastwę losu. Hitchens uważa, że należało poczekać z wystąpieniem przeciwko Hitlerowi i wykorzystać ten czas na odpowiednie przygotowania.

Rozprawia się też z innymi obiegowymi opiniami na temat II wojny światowej: że doszło do niej w celu ratowania ludności żydowskiej przed nazistami, że Niemcy rzeczywiście planowały inwazję na Wyspy Brytyjskie (według autora Hitler tylko wywierał presję, aby zmusić Londyn do zawarcia pokoju), wreszcie że Wielka Brytania należy do grona zwycięzców. Uważa tę ostatnią tezę za głęboko fałszywą wobec utraty statusu najważniejszego mocarstwa Zachodu na rzecz USA, ogromnych strat ludzkich i materialnych oraz rychłego rozpadu imperium kolonialnego. To książka idąca pod prąd, mająca sprowokować czytelnika do myślenia wbrew utartym schematom, w której poczesne miejsce zajmuje sprawa polska. Do tego napisana barwnie, przystępnym językiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 451

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MJakubik

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
AStrach

Dobrze spędzony czas

Ciekawe studium, warte przeczytania - inna niż nasza perspektywa.
00

Popularność




Wstęp do wyda­nia pol­skiego

Wstęp do wyda­nia pol­skiego

Jak Wielka Bry­ta­nia zgu­biła Pol­skę

Czy Wielka Bry­ta­nia wygrała czy prze­grała drugą wojnę świa­tową? Odpo­wiedź na to pyta­nie wydaje się pro­sta i bez­dy­sku­syjna. Oczy­wi­ście, że wygrała! Adolf Hitler pal­nął sobie w łeb, woj­ska III Rze­szy ska­pi­tu­lo­wały, a spory kawał Nie­miec zna­lazł się pod oku­pa­cją bry­tyj­ską. Pre­mier Win­ston Chur­chill zajął miej­sce przy stole, na któ­rym przy­wódcy wiel­kich mocarstw kre­ślili mapę nowego świata, który naro­dził się z wojen­nej pożogi.

Pro­blem w tym, że to tylko pozory. O tym, czy kraj wygrał, czy prze­grał wojnę, nie prze­są­dzają bowiem pla­katy ze zna­kiem V jak Vic­tory roz­le­pione na rogach ulic. Nie decy­duje o tym entu­zjazm tłu­mów wyma­chu­ją­cych kolo­ro­wymi cho­rą­giew­kami na para­dzie zwy­cię­stwa. Nie, to są wszystko sprawy dru­go­rzędne. Można prze­cież – o czym my, Polacy, wiemy dosko­nale – być człon­kiem zwy­cię­skiej koali­cji i prze­grać wojnę z kre­te­sem.

Jakie są więc pra­wi­dłowe kry­te­ria? Jak oce­nić, czy wojna zakoń­czyła się porażką, czy zwy­cię­stwem? Wystar­czy posłu­żyć się logiką. I porów­nać siłę i pozy­cję mię­dzy­na­ro­dową pań­stwa sprzed wybu­chu wojny i po niej. Jeżeli stało się potęż­niej­sze lub utrzy­mało swoje zna­cze­nie – wojnę wygrało. Jeżeli słab­sze – wojnę prze­grało.

Zasto­sujmy tę metodę do Wiel­kiej Bry­ta­nii i jej zbroj­nych zma­gań w latach 1939–1945. Cóż się oka­zuje? To, że prawda jest dokład­nie odwrotna do powszech­nych wyobra­żeń. Wielka Bry­ta­nia wcale dru­giej wojny świa­to­wej nie wygrała. Wielka Bry­ta­nia ją prze­grała!

W bar­dzo prze­ko­nu­jący spo­sób udo­wad­nia to Peter Hit­chens w swo­jej bły­sko­tli­wej książce, którą trzy­ma­cie Pań­stwo w rękach. Wska­zuje w niej na trzy zasad­ni­cze sprawy:

– Wielka Bry­ta­nia w wyniku dru­giej wojny świa­to­wej stra­ciła swoje impe­rium kolo­nialne.

– Wielka Bry­ta­nia w wyniku dru­giej wojny świa­to­wej utra­ciła swoją potęgę gospo­dar­czą.

– Wielka Bry­ta­nia w wyniku dru­giej wojny świa­to­wej utra­ciła pozy­cję świa­to­wego super­mo­car­stwa.

Wszystko to bez­pow­rot­nie!

Druga wojna świa­towa była momen­tem prze­ło­mo­wym w dzie­jach impe­rium bry­tyj­skiego. Ze świa­to­wej eks­tra­klasy Wielka Bry­ta­nia została prze­sta­wiona do dru­giej ligi. I tkwi tam do dzi­siaj.

Docie­kliwy czy­tel­nik zapewne zada w tym miej­scu pyta­nie. Skoro Wielka Bry­ta­nia prze­grała drugą wojnę świa­tową, to z kim ją prze­grała? Prze­cież III Rze­sza w 1945 roku znaj­do­wała się w jesz­cze gor­szym sta­nie. Zgoda, Niemcy rów­nież prze­grali drugą wojnę świa­tową, choć po kil­ku­dzie­się­ciu latach – w prze­ci­wień­stwie do Wiel­kiej Bry­ta­nii – udało im się odbu­do­wać swoją pozy­cję hege­mona Sta­rego Kon­ty­nentu.

Wielka Bry­ta­nia oczy­wi­ście nie prze­grała wojny z Niem­cami, lecz ze… Sta­nami Zjed­no­czo­nymi. Druga wojna świa­towa dla Ame­ryki rów­nież była dzie­jo­wym momen­tem zwrot­nym. Ale nie był to, jak dla Albionu, moment upadku zna­cze­nia i potęgi. Odwrot­nie – dla Sta­nów Zjed­no­czo­nych był to moment wej­ścia na drogę do glo­bal­nej domi­na­cji. Jedno świa­towe super­mo­car­stwo chwiej­nym kro­kiem zeszło ze sceny histo­rii, a w jego miej­sce na scenę żwawo wkro­czyło nowe. Zmierzch sta­rego impe­rium stał się jed­no­cze­śnie brza­skiem nowego. Mało tego, to pierw­sze stało się wasa­lem dru­giego. Uza­leż­nione od niego mili­tar­nie, gospo­dar­czo i poli­tycz­nie musiało się zado­wo­lić upo­ka­rza­jącą rolą „młod­szego brata”. Nie­źle, gdy się pomy­śli, że jesz­cze sto pięć­dzie­siąt lat wcze­śniej Ame­ryka była bry­tyj­ską kolo­nią!

„Wypo­wia­da­jąc Hitle­rowi wojnę, Anglia i Fran­cja ponad wszelką wąt­pli­wość nie osią­gnęły swo­ich celów – pisze Peter Hit­chens. Oba te kraje dążyły do tego, żeby pozo­stać w klu­bie Wiel­kich Mocarstw. Rów­nież oba zostały popro­szone, choć za każ­dym razem odbyło się to ina­czej, o opusz­cze­nie tego klubu, tyle tylko że na pocie­sze­nie pozo­sta­wiono im roz­ma­ite mało warte bły­skotki, pozor­nie świad­czące o wiel­ko­ści. Obu pozwo­lono na posia­da­nie bez­u­ży­tecz­nej broni jądro­wej oraz prawa do weta w Radzie Bez­pie­czeń­stwa ONZ, z któ­rych to atry­bu­tów mogły jed­nak korzy­stać tylko po uprzed­nich kon­sul­ta­cjach z super­mo­car­stwem – ich spon­so­rem”.

Naj­cie­kaw­sze, że naj­lep­sze książki to takie, które zostały napi­sane wbrew obo­wią­zu­ją­cym tren­dom. Takie, któ­rych auto­rzy mają odwagę pod­wa­żać świę­to­ści. Sta­wiać nie­wy­godne pyta­nia i nowa­tor­skie tezy. Sprze­ci­wiać się obo­wią­zu­ją­cym zaka­zom i naka­zom, nie przej­mu­jąc się kry­tyką i obu­rze­niem sta­rych auto­ry­te­tów.

Taka jest bez wąt­pie­nia książka Petera Hit­chensa. Jest nie tylko cie­kawa i świet­nie napi­sana, ale także dia­bel­nie nie­po­prawna poli­tycz­nie. Bo skoro uznamy, że Wielka Bry­ta­nia, wcho­dząc do wojny prze­ciwko Niem­com, uru­cho­miła reak­cję łań­cu­chową, która dopro­wa­dziła ją do samo­za­głady, to może wcale do tej wojny nie powinna była wcho­dzić? Zamiast wojo­wać z Adol­fem Hitle­rem, może nale­żało się z nim uło­żyć? Oddać Europę Niem­com, i sku­pić się na obro­nie swo­jej pozy­cji na morzach i odle­głych lądach? Czyli doko­nać podziału świata na strefy wpły­wów nie ze Sta­li­nem, jak to miało póź­niej miej­sce w Jał­cie, ale z Hitle­rem. Nie jest tajem­nicą, że nie­miecki dyk­ta­tor nie miał nic prze­ciwko takiemu roz­wią­za­niu. Mało tego, sojusz z Wielką Bry­ta­nią przez wiele lat był jego marze­niem i obse­sją.

W tym miej­scu wkra­czamy jed­nak na pole histo­rii alter­na­tyw­nej. Dal­sze roz­wa­ża­nia „co by było, gdyby” – zosta­wiam Tobie, drogi Czy­tel­niku. Książka Po co nam była ta wojna jest bez wąt­pie­nia zna­ko­mitą pod­stawą do takich pasjo­nu­ją­cych roz­wa­żań.

***

Dzieło Petera Hit­chensa jest szcze­gól­nie inte­re­su­jące dla Po-laków. Spora jego część poświę­cona jest bowiem gene­zie wybu­chu dru­giej wojny świa­to­wej. Czyli odwiecz­nemu pyta­niu, które od lat wzbu­dza namiętne dys­ku­sje Pola­ków: czy to Pol­ska wcią­gnęła Wielką Bry­ta­nię do wojny, czy też może odwrot­nie – to Wielka Bry­ta­nia wcią­gnęła do wojny Pol­skę?

Wielu Pola­ków na­dal świę­cie wie­rzy w wer­sję numer jeden. Czyli że Wielka Bry­ta­nia 3 wrze­śnia 1939 roku przy­stą­piła do wojny, kie­ru­jąc się „moral­nym obo­wiąz­kiem” i „miło­ścią do wal­czą­cej o wol­ność Pol­ski”. A wcze­śniej z tych samych szla­chet­nych pobu­dek udzie­liła Pol­sce gwa­ran­cji nie­pod­le­gło­ści…

Jest to oczy­wi­ście pomysł śmieszny. Dzie­cięca wręcz naiw­ność. Jak wia­domo, Bóg obda­rzył naród pol­ski wie­loma przy­mio­tami, ale nie­stety nie zna­lazł się wśród nich zmysł poli­tyczny; zro­zu­mie­nie tego, na czym polega bru­talna gra, jaką jest poli­tyka mię­dzy­na­ro­dowa. Tu nie ma miej­sca na uczu­cia, tu nie ma przy­ja­ciół. Są tylko twarde, reali­zo­wane bez­względ­nie inte­resy.

W rze­czy­wi­sto­ści udzie­lone nam 31 marca 1939 roku bry­tyj­skie gwa­ran­cje były cyniczną pułapką. Wielka Bry­ta­nia była już wów­czas zde­cy­do­wana na wojnę z Niem­cami. Chciała jed­nak zro­bić wszystko, aby ta wojna nie zaczęła się na Zacho­dzie, tylko na Wscho­dzie Europy. Dla­tego wła­śnie zapro­po­no­wała Pol­sce sojusz, któ­rego zawar­cie spro­wo­ko­wało Hitlera do zaata­ko­wa­nia naszego kraju.

Hit­chens pasjo­nu­jąco rekon­stru­uje tę koron­kową, makia­we­li­styczną grę. Pod­kre­śla, że już w momen­cie udzie­le­nia nam gwa­ran­cji przy­wódcy Wiel­kiej Bry­ta­nii dosko­nale zda­wali sobie sprawę, że nie będą w sta­nie w żaden spo­sób pomóc Pol­sce. Były to więc gwa­ran­cje bez pokry­cia.

Co przy­świe­cało wów­czas bry­tyj­skiej dyplo­ma­cji? Według Hit­chensa reali­zo­wała ona trzy cele:

Pierw­szym było zyska­nie na cza­sie. Będący oczy­wi­stą kon­se­kwen­cją gwa­ran­cji Lon­dynu atak Hitlera na Pol­skę odsu­wał bowiem o kilka bez­cen­nych mie­sięcy atak na Zachód. W tym okre­sie Wielka Bry­ta­nia mogła się szy­ko­wać do wojny.

Dru­gim było unie­moż­li­wie­nie odno­wie­nia i wzmoc­nie­nia soju­szu mię­dzy Pol­ską a Niem­cami. Zawią­za­nia tego soju­szu tego Lon­dyn oba­wiał się bowiem wręcz panicz­nie.

Trze­cim celem udzie­le­nia Pol­sce gwa­ran­cji było uwi­kła­nie Hitlera w dłu­go­trwały, wyczer­pu­jący kon­flikt na wscho­dzie Europy. Ale oczy­wi­ście nie z Pol­ską. Już w 1939 roku Wielka Bry­ta­nia liczyła bowiem na to, że w nie­da­le­kiej przy­szło­ści uda jej się wcią­gnąć do koali­cji anty­nie­miec­kiej Zwią­zek Sowiecki.

Hit­chens w swo­jej książce powo­łuje się m.in. na bada­nia Simona New­mana, który prze­ana­li­zo­wał posie­dze­nia rządu bry­tyj­skiego w 1939 roku, także te, na któ­rych zde­cy­do­wano o udzie­le­niu Pol­sce owych nie­szczę­snych gwa­ran­cji.

„Możemy się prze­ko­nać – pisze Hit­chens – że nawet nie uwzględ­niano tego, że wtedy – ani póź­niej – Wielka Bry­ta­nia jest zupeł­nie nie­zdolna do udzie­le­nia pomocy mili­tar­nej, Pol­sce gdyby ją zaata­ko­wano. Współ­cze­sni czy­tel­nicy mogą tylko dojść do wnio­sku, iż rząd bry­tyj­ski dobrze zda­wał sobie sprawę z tego, że nie może pod­jąć – i nie podej­mie – żad­nych kro­ków w razie takiego ataku. Uznał wsze­lako, iż nie ma to i tak żad­nego zna­cze­nia. Pol­ska jako pań­stwo nie miała też bowiem żad­nego zna­cze­nia dla tego rządu”.

Sam New­man w swo­jej, nieco już zapo­mnia­nej, książce Gwa­ran­cje bry­tyj­skie dla Pol­ski ujmo­wał zaś sprawę nastę­pu­jąco: Jest zna­mienne, że metoda, jaką wybrali w tym celu, pole­gała na prze­rzu­ce­niu począt­ko­wej fazy wojny na kogoś innego. Bry­tyj­czycy byli na­dal świa­domi swej sła­bo­ści mili­tar­nej. Jak to parę dni póź­niej Hali­fax powie­dział swemu sekre­ta­rzowi Harvey­owi: «Chcemy zyskać na cza­sie, gdyż każdy mie­siąc przy­spa­rza nam 600 samo­lo­tów wię­cej». Czyż naj­lep­szym spo­so­bem zyska­nia na cza­sie nie było skie­ro­wa­nie nie­miec­kiej machiny wojen­nej na Pol­skę? Zda­niem sze­fów sztabu Pol­ska mogłaby się bro­nić przez „parę mie­sięcy”. A to ozna­czało o wiele wię­cej samo­lo­tów dla Wiel­kiej Bry­ta­nii.

Bry­tyj­czycy – w prze­ci­wień­stwie do Pola­ków – to ludzie, któ­rzy potra­fią wycią­gać wnio­ski z histo­rii. Angiel­scy przy­wódcy pamię­tali więc dosko­nale, że pierw­szą wojnę świa­tową udało im się wygrać przy pomocy żoł­nie­rzy rosyj­skich. Dla­czego nie powtó­rzyć tego sce­na­riu­sza i teraz? Według Petera Hit­chensa bry­tyj­skie elity wła­dzy od początku praw­dzi­wego part­nera do pro­wa­dze­nia wojny na dwa fronty z Niem­cami upa­try­wały nie w sła­bej Pol­sce, ale w Związku Sowiec­kim. To dla­tego w zawar­tym w 1939 roku ukła­dzie sojusz­ni­czym z War­szawą Lon­dyn umie­ścił zastrze­że­nie, że będzie bro­nił Pol­ski tylko i wyłącz­nie przed Niem­cami. To dla­tego po 17 wrze­śnia 1939 roku Win­ston Chur­chill wyra­ził pełne zro­zu­mie­nie dla bol­sze­wic­kiego najazdu na Pol­skę: „Widać było jak na dłoni, że gwa­ran­cje te skie­ro­wane są wyłącz­nie prze­ciw Niem­com, zostały zaś tak prze­bie­gle sfor­mu­ło­wane, że nie doty­czyły sytu­acji zaist­nia­łej, gdy Pol­skę naje­chali rów­nież Rosja­nie – pisze Hit­chens. – Było to celowe i świet­nie prze­my­ślane. Cho­dziło bowiem o zacho­wa­nie furtki umoż­li­wia­ją­cej nawią­za­nie w przy­szło­ści poro­zu­mie­nia ze Sta­li­nem”.

I dalej: „Woj­ska radziec­kie zna­la­zły się teraz znacz­nie bli­żej Ber­lina niż przed wybu­chem wojny. Tak oto wyła­niał się z mroku zarys przy­szłego poro­zu­mie­nia ze Sta­li­nem. W osta­tecz­nym roz­ra­chunku Pol­skę można było poświę­cić na ołta­rzu dale­ko­sięż­nych inte­re­sów Anglii i Fran­cji. Lecz ZSRR na­dal pozo­sta­wał poten­cjal­nym sojusz­ni­kiem. A zatem nie wolno go było poważ­nie ura­zić, bo unie­moż­li­wi­łoby to w przy­szło­ści nawią­za­nie przy­mie­rza. Nie­wska­zane byłoby bodaj tylko sym­bo­liczne potę­pie­nie Moskwy za inwa­zję Pol­ski, nie wspo­mi­na­jąc już o wypo­wia­da­niu jej z tego powodu wojny”.

Sce­na­riusz zawią­za­nia soju­szu bry­tyj­sko-sowiec­kiego wymie­rzo­nego w III Rze­szę niósł oczy­wi­ście dla Pol­ski śmier­telne nie­bez­pie­czeń­stwo. Jak bowiem ostrze­gał w 1939 roku genialny Wła­dy­sław Stud­nicki, Anglia będzie musiała Sowie­tom za udział w woj­nie prze­ciwko Niem­com zapła­cić. A czym może im zapła­cić? Oczy­wi­ście Pol­ską. Już wów­czas – jesz­cze zanim padły pierw­sze strzały dru­giej wojny świa­to­wej – można było prze­wi­dzieć Jałtę. Przy­szłą zdradę naszego, pożal się Boże, alianta.

Jakie było więc wyj­ście z tej strasz­li­wej sytu­acji, w jakiej zna­la­zła się Pol­ska w roku 1939? Odpo­wiedź jest pro­sta. I udzie­lało jej już wielu zna­ko­mi­tych pol­skich publi­cy­stów i histo­ry­ków, m.in.: Wła­dy­sław Stud­nicki, Sta­ni­sław Cat-Mac­kie­wicz, pro­fe­sor Jerzy Łojek czy pro­fe­sor Paweł Wie­czor­kie­wicz.

Pol­ska nie powinna była dać się wcią­gnąć Wiel­kiej Bry­ta­nii w pułapkę. Wia­ro­łomne bry­tyj­skie gwa­ran­cje nale­żało po pro­stu odrzu­cić. I utrzy­mać dotych­cza­sowy kurs naszej dyplo­ma­cji, czyli kurs na Ber­lin. Nale­żało uło­żyć się z Niem­cami, aby zyskać na cza­sie.

Pol­ska w przeded­niu dru­giej wojny świa­to­wej powinna pro­wa­dzić taką samą poli­tykę, jaką pro­wa­dziła Wielka Bry­ta­nia. Czyli sta­rać się odsu­nąć od sie­bie pierw­sze, strasz­liwe ude­rze­nie Hitlera. I skie­ro­wać je w innym kie­runku. W naszym przy­padku – na Zachód. Na Fran­cję.

Nie­stety, nasze ówcze­sne elity wła­dzy pod­jęły inną decy­zję. Ufne w bry­tyj­ski i fran­cu­ski sojusz wzięły na sie­bie najazd Hitlera. Pol­scy przy­wódcy z entu­zja­zmem sko­czyli na główkę do pustego basenu, a potem byli bar­dzo zdzi­wieni, że nie było w nim wody.

„Tylko Polacy tak się cie­szyli, że wojna się od nich zaczyna – pisał Sta­ni­sław Cat-Mac­kie­wicz – tylko Polacy zacho­wali się wobec tej rze­czy, tak poważ­nej jak wojna z Hitle­rem, jak chło­piec, który nie śpi całą noc, bo się boi, że go starsi nie zabiorą na polo­wa­nie na kaczki. Wszy­scy inni – wszy­scy – sta­rali się zaosz­czę­dzić swe siły na finisz wojny”.

Pol­ski czy­tel­nik zapewne będzie się zży­mał i pro­te­sto­wał, czy­ta­jąc nie­po­chlebne opi­nie, jakie Peter Hit­chens wygła­sza pod adre­sem II Rze­czy­po­spo­li­tej. Nazywa ją m.in.: „małą dzielną anty­se­micką Pol­ską, kra­jem dyk­ta­tury woj­sko­wej, sza­ka­lem z Cie­szyna”. W innym miej­scu pisze z prze­ką­sem, że „poszli­śmy [my, Bry­tyj­czycy – przyp. red.] na wojnę, by bro­nić agre­syw­nego i anty­se­mic­kiego despo­ty­zmu”. Pol­ska została w tych frag­men­tach książki przed­sta­wiona w spo­sób kary­ka­tu­ralny.

Czy­tel­niku, nie obu­rzaj się i nie dener­wuj! Podejdź do tego chłodno i wycią­gnij wnio­ski. Opi­nie, które wygła­sza Hit­chens, są bowiem dokład­nym odzwier­cie­dle­niem opi­nii, jaką o Pol­sce miała bry­tyj­ska elita wła­dzy w 1939 roku.

Pora, aby Polacy zeszli wresz­cie na zie­mię. W Wiel­kiej Bry­ta­nii nikt nas nie kochał ani nie lubił. Wprost prze­ciw­nie, Pol­ska miała fatalną prasę jako kraj będący „pie­kłem dla Żydów” i jako „sojusz­nik Hitlera”, który ode­grał „haniebną rolę” w roz­bio­rze bied­nej, demo­kra­tycz­nej Cze­cho­sło­wa­cji.

Wielka Bry­ta­nia nie tylko Pol­ski nie lubiła, ale nie miała rów­nież w Pol­sce żad­nych żywot­nych inte­re­sów. Ba, od samego początku – od 1918 roku – zawsze mie­li­śmy Bry­tyj­czy­ków prze­ciwko sobie. To nie przy­pa­dek, że idea roz­bio­ro­wej Linii Cur­zona naro­dziła się wła­śnie w Lon­dy­nie. Bez zro­zu­mie­nia tych pod­sta­wo­wych fak­tów, które Hit­chens uka­zuje nam szcze­rze – bez taryfy ulgo­wej i bez obłudy – nie poj­miemy prawdy o roku 1939. A prawda ta jest gorzka i smutna. Wielka Bry­ta­nia ni­gdy nie uwa­żała nas za poważ­nego sojusz­nika. Uwa­żała nas jedy­nie za ofiarę, którą można rzu­cić na pożar­cie Hitle­rowi, aby zaspo­koić jego pierw­szy głód.

Książka Petera Hit­chensa ma bez wąt­pie­nia olbrzy­mie walory poznaw­cze. Jest nie tylko mode­lo­wym przy­kła­dem tego, w jaki spo­sób powinno się pisać o histo­rii. Czyli cie­ka­wie, dra­pież­nie, bez prze­mil­czeń; wbrew obo­wią­zu­ją­cej aktu­al­nie „wykładni dzie­jów”. Hit­chens nie tylko potrafi posta­wić ostre tezy, potrafi ich rów­nież bra­wu­rowo bro­nić.

Dla pol­skiego czy­tel­nika książka ta może rów­nież słu­żyć jako otrzeź­wie­nie i poucza­jąca lek­cja. Roz­bija ona bowiem w proch roman­tyczne mity, jakim hoł­duje spora część naszego spo­łe­czeń­stwa. Poka­zuje praw­dziwe kulisy wiel­kiej euro­pej­skiej gry, któ­rej padli­śmy ofiarą. Kulisy decy­zji, które dopro­wa­dziły do naj­więk­szej klę­ski, jaka spa­dła na Pol­skę w jej dłu­gich, obfi­tu­ją­cych w klę­ski dzie­jach.

Bo choć zga­dzam się z Hit­chen­sem, że Wielka Bry­ta­nia dru­giej wojny świa­to­wej wcale nie wygrała, to jed­nak warto znać pro­por­cje. I pamię­tać, że kata­strofa Pol­ski była znacz­nie więk­sza, bar­dziej dotkliwa niż kata­strofa Wiel­kiej Bry­ta­nii. A tra­giczny dla nas rok 1945 był jedy­nie kon­se­kwen­cją roku 1939.

Piotr Zycho­wicz

Podzię­ko­wa­nia autora

Podzię­ko­wa­nia autora

Chyba nikomu nie będzie zbyt­nio zale­żało na tym, by jego nazwi­sko łączono z tą książką, nie­mniej chciał­bym zło­żyć podzię­ko­wa­nia tym, bez któ­rych ni­gdy by ona nie powstała. Nikogo z grona tych osób – no powiedzmy, pra­wie nikogo – nie należy obwi­niać za przy­kry i smętny ton, jaki z niej prze­bija, jak rów­nież za to, że jej treść nie u wszyst­kich znaj­dzie uzna­nie. Nie wspo­mnę już o tym, że przy­czyni się ona zapewne, co zresztą było do prze­wi­dze­nia, do powsta­nia nie­po­ro­zu­mień.

Przede wszyst­kim muszę tu wspo­mnieć o moich rodzi­cach: koman­do­rze porucz­niku Royal Navy Ericu Hit­chen­sie oraz Yvonne Hit­chens, peł­nią­cej służbę w Women’s Royal Naval Service1. Zbli­żył ich do sie­bie burz­liwy czas dru­giej wojny świa­to­wej, która nazna­czyła ich swoim pięt­nem do końca życia. Obojga zabra­kło, i to daleko zbyt wcze­śnie, żeby mogli poznać tę książkę.

Gdy­bym tylko zaznał bodaj w poło­wie tego, co oboje wycier­pieli dla mnie i dla mojego poko­le­nia, nie­wąt­pli­wie zro­zu­mie­li­by­śmy się lepiej. Ni­gdy jed­nak nie zapo­mnia­łem, i nie zapo­mnę, że mój ojciec, jedyna znana mi osoba pozo­sta­jąca w służ­bie czyn­nej pod­czas ostat­niej wojny, ni­gdy nie był zupeł­nie pewien, kto wła­ści­wie oka­zał się jej zwy­cięzcą. Bo też sam ni­gdy nie miał poczu­cia, że żyje w zwy­cię­skim kraju ani też (choć swój wła­sny udział w woj­nie okre­ślał jako bar­dzo skromny), iż jego kraj odpo­wied­nio go wyna­gro­dził. Pomysł napi­sa­nia książki wyszedł od niego. Mojej matce zaś zawdzię­czam przy­gnę­bia­jące poczu­cie tego, że dla wielu osób czas pokoju po wygra­nej woj­nie przy­no­sił jakże czę­sto roz­cza­ro­wa­nie, zakłó­cane nie­kiedy przez upiory bar­dziej inspi­ru­ją­cej prze­szło­ści. Znaczny wpływ wywarła na mnie, i bar­dzo mi rów­nież pomo­gła, książka Patricka Bucha­nana Chur­chill, Hitler i nie­po­trzebna wojna, choć na­dal nie zga­dzam się z wie­loma wnio­skami, które autor w niej zawarł.

Być może zasko­cze­niem dla wielu będą wyrazy wdzięcz­no­ści, które chciał­bym zło­żyć Deni­sowi Mac­Shane’owi, który ponie­kąd był ojcem chrzest­nym tej książki. Dzięki deba­cie, w któ­rej star­łem się z Deni­sem w kwe­stii zwią­za­nej z Europą, szczę­śli­wie pozna­łem Joannę God­frey z wydaw­nic­twa I.B. Tau­ris. Joanna pochop­nie zapy­tała mnie, czy mam jakiś pomysł na napi­sa­nie książki, i wcale się nie żach­nęła, gdy zapro­po­no­wa­łem jej wła­śnie tę. Muszę dodać, że jej sto­su­nek do mnie od tam­tej pory się nie zmie­nił. Na szcze­gól­nie podzię­ko­wa­nia z mojej strony zasłu­guje rów­nież Sarah Terry, która przy­jęła na sie­bie dener­wu­jący i nie do pozaz­drosz­cze­nia obo­wią­zek zre­da­go­wa­nia książki, czy­niąc to ze zdu­mie­wa­ją­cym spo­ko­jem, z cier­pli­wo­ścią i humo­rem. Skła­dam też wyrazy sza­cunku Ale­xowi Bil­ling­to­nowi, który na uciąż­li­wych i męczą­cych eta­pach przy­go­to­wy­wa­nia tek­stu do druku wyro­zu­miale zno­sił wciąż wpro­wa­dzane przeze mnie, coraz to nowe drobne zmiany i poprawki, jak rów­nież moje ataki paniki.

Bez­gra­niczną wdzięcz­ność winien jestem mojej żonie Eve za to, że wycier­piała moją pracę nad kolejną książką, co nie­stety ode­brało nam obojgu wiele cen­nego czasu.

Wresz­cie, podob­nie jak poprzed­nio, pra­gnę wyra­zić raz jesz­cze nie­ustanny podziw dla biblio­te­ka­rzy z Lon­don Library, raju dla pro­wa­dzą­cych wszel­kie kwe­rendy, bez któ­rych pomocy ta książka ni­gdy by nie powstała. Jeśli znaj­dzie ona uzna­nie, to w dużej czę­ści wła­śnie dzięki nim. Jed­no­cze­śnie z więk­szym niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej naci­skiem oświad­czam, że na mnie i tylko na mnie spada odpo­wie­dzial­ność za wszystko, co można jej zarzu­cić.

Wpro­wa­dze­nie

Wpro­wa­dze­nie

Mit, który kocha­łem: The Navy’s here!

Jest zima 1959 roku. W chłod­nej, antycz­nej wyso­kiej sali szkoły pod­sta­wo­wej w hrab­stwie Sus­sex sie­dzę i pil­nie pra­cuję wraz z kole­gami, a tym­cza­sem roz­cią­ga­jące się za oknami spo­kojne, malow­ni­cze i wie­kowe mia­sto pogrąża się w mroku. Ciszę prze­ry­wają tylko dźwięki kwa­dran­sów odmie­rza­nych przez kate­dralny zegar. Sku­pie­nie malu­jące się na naszych twa­rzycz­kach świad­czy o ogrom­nej kon­cen­tra­cji na tym, co robimy. Gdyby ujrzał nas wtedy kto­kol­wiek żyjący współ­cze­śnie, mógłby rzec, że oto spra­wu­jemy obrzędy jakie­goś oso­bli­wego i tajem­ni­czego kultu. A jed­nak jest to jedyna godzina w tygo­dniu zajęć prze­zna­czona na prace mode­lar­skie, wspa­niały punkt pro­gramu zajęć w ówcze­snych szko­łach z inter­na­tem w tam­tych bez­pow­rot­nie minio­nych cza­sach. Modele te pako­wane były w kar­to­nowe pudełka jaskra­wej barwy, zdobne wyobra­że­niami samo­lo­tów, czoł­gów i okrę­tów wojen­nych przed­sta­wio­nych w tchną­cych teatral­no­ścią soczy­stych sce­nach, wśród dział try­ska­ją­cych poma­rań­czo­wym ogniem oraz dymów bitwy. Wewnątrz pudełka znaj­do­wało się tro­chę roz­cza­ro­wu­jąco nie­wiel­kich kawał­ków sza­rego pla­stiku, kap­sułki z kle­jem, a do tego nieco nie­po­ręcz­nych kal­ko­ma­nii. Za pomocą wszyst­kich tych przed­mio­tów, jak rów­nież naszej wła­snej wyobraźni sta­ra­li­śmy się odtwa­rzać emo­cje wojny, która prze­szła nam koło nosa, lecz w któ­rej wal­czyli nasi ojco­wie, a matki cier­piały nie­do­sta­tek i głód.

Ta nie­dawna wojna jest domi­nu­ją­cym tema­tem naszych poważ­nych roz­mów, źró­dłem sto­so­wa­nych przez nas meta­for oraz w ogóle kształ­tuje nasze myśle­nie. Jed­no­cze­śnie jest ona dla nas moralną busolą, w niej tkwi geneza naszego współ­cze­snego kodeksu dobra i zła, odwagi i samo poświę­ce­nia. Wielu naszych nauczy­cieli zacho­wało stop­nie wojsk lądo­wych i mary­narki. Na przy­kład aryt­me­tyki uczył mnie koman­dor porucz­nik Royal Navy, a geo­gra­fii – koman­dor Royal Mari­nes. Jeden z dyrek­to­rów szkoły, do któ­rej uczęsz­cza­łem, posia­dał sto­pień majora i uczest­ni­czył w pro­jek­to­wa­niu stan­dar­do­wego pojem­nika na amu­ni­cję uży­wa­nego potem w naszej armii. Bez żad­nego wstydu czy zaże­no­wa­nia odmie­nia­li­śmy przez wszyst­kie przy­padki słowo Glory (Chwała), zupeł­nie jak­by­śmy byli radziec­kimi pro­pa­gan­dy­stami radio­wymi. My, chłopcy, mie­li­śmy Men of Glory, książkę wypeł­nioną krze­pią­cymi na duchu opo­wie­ściami o wojen­nym męstwie i odwa­dze. Osią­gnęła tak ogromny suk­ces, że autor, Mac­do­nald Hastings, napi­sał jej dal­szy ciąg: More Men of Glory. Bo też Chwały było wtedy pod dostat­kiem. Dziew­częta miały zaś Women of Glory (pod redak­cją Clif­forda Makinsa), w któ­rej znaj­do­wały się poru­sza­jące opisy przy­pad­ków rów­nie wiel­kiego męstwa repre­zen­tan­tek ich płci. Dzielne dąże­nie ku dobru w obli­czu strasz­li­wego wroga – oto naczelny punkt naszej wiary. Wie­dzę o tym, jak być dobrym, jak żyć god­nie i uczci­wie, czer­piemy z wyda­rzeń pod Dun­kierką, z D-Day2; dostar­czają nam jej rów­nież zma­ga­nia w bir­mań­skiej dżun­gli;: sło­wem, wszystko to są miej­sca, gdzie Bry­tyj­czycy, nie­za­leż­nie od ich pocho­dze­nia spo­łecz­nego, opie­rają się nie­przy­ja­ciel­skim zdo­byw­com. Do tej samej kate­go­rii należą nocne star­cia naszych okrę­tów eskor­tu­ją­cych kon­woje z U-Bootami pod­czas sztor­mów i w trza­ska­ją­cym mro­zie, jak rów­nież to, co się działo w nie­miec­kich obo­zach jeniec­kich na Ślą­sku. Przy­po­wie­ści o miło­sier­nym Sama­ry­ta­ni­nie czy też o synu mar­no­traw­nym nie umy­wają się do tego wszyst­kiego. Nawet Ukrzy­żo­wa­nie jakoś bled­nie i nik­nie w jaskra­wych roz­bły­skach eks­plo­du­ją­cych bomb pod­czas nalo­tów lot­ni­czych oraz bla­sku wiel­kich słu­pów ognia pocho­dzą­cych z pło­ną­cej ropy na pla­żach Dun­kierki. Nocą jest to ogień, za dnia – słupy dymu. Oto i wojna, dopiero od nie­dawna ukryta za hory­zon­tem czasu, w któ­rej nie­stety nie było dane nam, chłop­com, uczest­ni­czyć, a która zdo­mi­no­wała ze szczę­tem nasze chło­pięce umy­sły. A model, który sobie wybra­łem, być może, ponie­waż pocho­dzę z rodziny o tra­dy­cjach wojen­no­mor­skich, przed­sta­wia nasz nisz­czy­ciel HMS „Cos­sack”. Zaci­ska­jąc z prze­ję­cia zęby, oble­pio­nymi kle­jem pal­cami z naj­wyż­szą uwagą skła­dam w całość deli­katne ele­menty, co jest trudną sztuką. Pró­buję przy tym w jakże dzie­cinny spo­sób naśla­do­wać gło­sem huk bomb i poci­sków arty­le­ryj­skich oraz ryk sil­nika gwał­tow­nie nur­ku­ją­cego samo­lotu. Wszy­scy czy­nią podob­nie, mozo­ląc się nad mode­lami spit­fire’ów, hur­ri­cane’ów i czoł­gów Sher­man.

Na­dal poru­sza mnie do głębi epi­zod z udzia­łem „Cos­sacka”, który pod­czas mroź­nej nocy 1940 roku zmu­sił do zatrzy­ma­nia się, a potem doko­nał abor­dażu na nie­miecki okręt pomoc­ni­czy, zaopa­trze­nio­wiec floty „Alt­mark”, śmiało i ryzy­kow­nie gwał­cąc przy tym neu­tral­ność Nor­we­gii. Tchnęło to wiel­kim roman­ty­zmem: oto i jeden z ostat­nich epi­zodów sta­ro­mod­nej, patrio­tycz­nej i rycer­skiej wojny z (pozor­nie) zwy­czaj­nym nie­przy­ja­cie­lem, nim jesz­cze roz­po­częły się zma­ga­nia, które bez reszty i bez­pow­rot­nie zmie­niły jej obli­cze. W ładowni „Alt­marka” znaj­do­wało się trzy­stu bry­tyj­skich jeń­ców prze­ka­za­nych przez nie­mieckiego raj­dera, okręt pan­cerny „Admi­ral Graf Spee”, mają­cych tra­fić do obo­zów w III Rze­szy. Pobieżne kon­trole prze­pro­wa­dzone przez jed­nostki Mary­narki Nor­we­skiej nie wykryły ich obec­no­ści, toteż „Alt­markowi” pozwo­lono kon­ty­nu­ować rejs.

To jed­nak nie zado­wo­liło koman­dora Phi­lipa Viana, nel­so­now­skiego dowódcę 4. flo­tylli nisz­czy­cieli, który pod­niósł swoją flagę wła­śnie na HMS „Cos­sack”. On sam był męż­czy­zną o podłuż­nej, szczu­płej twa­rzy, cecho­wały go zaś chłodna, nie­mal stra­ceń­cza odwaga oraz nie­prze­nik­niony spo­kój i opa­no­wa­nie mary­na­rza wal­czą­cego w daw­nym stylu. Pła­cono mu za to, żeby wal­czył, on zaś nie przy­wykł brać pie­nię­dzy za darmo. Spoj­rze­niem stale przy­mru­żo­nych oczu potra­fił przej­rzeć wszel­kie fał­szywe tłu­ma­cze­nia, wybiegi i wykręty. Zmu­sił „Alt­marka” do skie­ro­wa­nia się na skały3 i wysłał na jego pokład grupę abor­da­żową. Mary­na­rze prze­do­stali się tam uzbro­jeni w kor­de­lasy – co zda­rzyło się po raz ostatni w naszej dłu­giej histo­rii mor­skich bitew4. Po wdar­ciu się pod pokład, sto­su­jąc bez­li­to­sną prze­moc wobec każ­dego Niemca, który sta­nął im na dro­dze, usły­szeli głosy wzy­wa­jące po angiel­sku ratunku. Odpo­wie­dzieli okrzy­kiem: The Navy’s here!5.

Obec­nie już żadną miarą nie potra­fię oddać sło­wami rado­ści, pocie­sze­nia i otu­chy, jakimi słowa te prze­nik­nęły mnie do głębi; były one dla mnie sym­bo­lem świata bez­piecz­nego, cie­płego i życz­li­wego, w któ­rym obo­wią­zy­wały zasady honoru i spra­wie­dli­wo­ści. Uoso­bie­niem tego wszyst­kiego stała się piękna, przy­sa­dzi­sta, szara syl­wetka HMS „Cos­sack”, maja­cząca groźną ciem­no­ścią na tle lodo­wa­tego Morza Pół­noc­nego6, nisz­czy­ciela o chwacko otwar­tym mostku bojo­wym (mostki zabu­do­wane mogli sobie mieć na okrę­tach cudzo­ziemcy albo mamin­synki) oraz cudow­nie zawa­diac­kich kształ­tach, zwo­do­wa­nego, podob­nie jak inne jed­nostki wojenne, po to, by wal­czył i poszedł na dno w bitwie – takie też było rów­nież jego prze­zna­cze­nie i jego osta­teczny los.

Moja pla­sti­kowa replika stała się obiek­tem dewo­cji, a nawet, rzekł­bym bał­wo­chwal­czego kultu, choć nikomu z moich ówcze­snych kole­gów ze szkoły kate­dral­nej nawet by przez myśl nie prze­szło, by to dostrzec i kry­ty­ko­wać. W tam­tych bowiem cza­sach dzieci trzy­mano z daleka od trud­nych i nie­po­ko­ją­cych kwe­stii reli­gij­nych, tak jak ukry­wano przed nami podobne sprawy zwią­zane z sek­sem. Gdy doro­śniemy, będziemy mieli dużo czasu na pozna­nie tych rze­czy – tak wtedy rozu­mo­wano. Jed­nak pseu­do­re­li­gijny aspekt dru­giej wojny świa­to­wej wyra­żał się (i na­dal wyraża) w czymś wię­cej ani­żeli wyłącz­nie w nabo­żeń­stwach pamięci, które im bar­dziej wojna znika w otchłani odle­głej prze­szłości, tym one same jakoś dziw­nie stają się coraz wspa­nial­sze i coraz bar­dziej wido­wi­skowe. Ów kon­flikt, jak żaden inny, ota­cza szcze­gólna cześć i sza­cu­nek. Ten rodzaj niby-reli­gii można dostrzec – gdy ktoś jest czujny na ten pro­blem – w Ben­tley Priory, sie­dzi­bie dowódz­twa myśliw­skiego RAF-u pod­czas bitwy o Anglię. Upa­mięt­nia ją witraż. Jest to o tyle cie­kawe, że witraż to prze­cież forma sztuki reli­gij­nej, podob­nie jak hymn jest formą muzyki reli­gij­nej. Domi­nu­ją­cym moty­wem rze­czo­nego witraża jest syl­wetka myśliwca Spit­fire obró­co­nego dzio­bem do góry, tak że mocno przy­po­mina krzyż. To naśla­dow­nic­two innego wia­do­mego krzyża oraz innej wia­do­mej ofiary idzie nawet dalej, niż szli wspo­mi­na­jący żałob­nie pierw­szą wojnę świa­tową w hym­nie (nie­gdyś sze­roko zna­nym) O Valiant Hearts i suge­ru­jący, że śmierć tysięcy można porów­nać z ofiarą zło­żoną przez Chry­stusa. Oto szcze­gól­nie kon­tro­wer­syjny jego frag­ment:

„Still stands His Cross from that dread hour to this,

Like some bri­ght star above the dark abyss;

Still, thro­ugh the veil, the Vic­tor’s pity­ing eyes

Look down to bless our lesse Calva­ries”7.

Tyle tylko, że ów hymn jest dziś nie­mal zupeł­nie zapo­mniany. Ja sam, choć stale uczęsz­czam do kościo­łów tra­dy­cyj­nych wspól­not, sły­sza­łem go tylko raz (wymru­czany przez wier­nych nie­zna­ją­cych słów i melo­dii). Przy­czyna leży głów­nie w tym, że pogląd, jakoby wojna lat 1914–1918 była Wielką Wojną w Imię Cywi­li­za­cji, czy też, że była ona Wojną Mającą Poło­żyć Kres Wszel­kim Woj­nom, znik­nął cał­ko­wi­cie i bez­pow­rot­nie. Sfor­mu­ło­wa­nie „Wojna Mająca Poło­żyć Kres Wszel­kim Woj­nom” można spo­tkać w lite­ra­tu­rze pięk­nej oraz publi­cy­styce tam­tej epoki, lecz dla nas jest wprost nie­po­jęte, że ludzie zupeł­nie otwar­cie wtedy w to wie­rzyli. Czy przy­szłe poko­le­nia będzie w rów­nym stop­niu zdu­mie­wać nasze wręcz reli­gijne uświę­ce­nie mitu Słusz­nej Wojny? Tak prze­wi­duję, choć chwila, gdy ono rap­tow­nie się zakoń­czy, nadej­dzie w jesz­cze nie­zna­nej nam przy­szło­ści.

Pogląd gło­szący, że pierw­sza wojna świa­towa była Wojną Mającą Poło­żyć Kres Wszel­kim Woj­nom roz­wiał się oczy­wi­ście jak dym we wrze­śniu 1939 roku, gdy rze­czy­wi­stość, i to bar­dzo bru­tal­nie, dowio­dła, iż była to Wojna, Która Nie Poło­żyła Kresu Woj­nom. A nawet rów­nie dobrze można by ją nazwać Wojną, Która Dopro­wa­dziła Bez­po­śred­nio do Kolej­nej Wojny. Wspo­mniany pogląd zastą­piło nowe prze­świad­cze­nie, jakoby wojna lat 1939–1945 (począt­kowa data tego kon­fliktu poda­wana jest róż­nie, w zależ­no­ści od kraju) była Słuszną Wojną. Wojna ta – takie utrzy­muje się prze­ko­na­nie – była tak dalece słuszna, że ludzie usta­wicz­nie chcie­liby znów w niej uczest­ni­czyć, by pła­wić się w jej szla­chet­nych ide­ałach.

Jej pasje8, przy­po­wie­ści z nią zwią­zane, jej posta­cie są dziś lepiej znane niż biblijne. Trium­falny wjazd do Jero­zo­limy, Ostat­nią Wie­cze­rzę, zdradę w Ogro­dzie Oliw­nym, Ukrzy­żo­wa­nie, Zmar­twych­wsta­nie, wie­cze­rzę w Emmaus, a także zstą­pie­nie Ducha Świę­tego wśród pło­mieni – wszystko to zastą­piły współ­cze­sne motywy: oto i Win­ston na pustyni, nie­po­si­la­jacy się sza­rań­czą i mio­dem dzi­kich psz­czół, tylko palący cygara i popi­ja­jący szam­pana, a choć, podob­nie jak dawni pustel­nicy znie­wa­żany, oplu­wany i wygnany, to jed­nak posia­da­jący dar pro­ro­czy. Mamy więc zdradę w Mona­chium, cudowne prze­trwa­nie cnót i morale pod­czas klę­ski pod Dun­kierką oraz w bitwie o Anglię, i wresz­cie, wraz z lądo­wa­niem w Nor­man­dii, zmar­twych­wsta­nie wol­no­ści i demo­kra­cji. Fetują to wszystko i z życz­li­wym uśmie­chem wspie­rają takie feto­wa­nie Stany Zjed­no­czone Ame­ryki Pół­noc­nej, boskie przez swoją dobroć, bogac­two i siłę – zwłasz­cza odkąd użyły stwo­rzo­nych przez czło­wieka pio­ru­nów w Hiro­szi­mie i Naga­saki. Sym­bo­lem wiary w Wiel­kiej Bry­ta­nii jest Spit­fire, co cie­kawe – broń defen­sywna, naj­bar­dziej znana z tego, że uchro­niła nas przed domnie­maną inwa­zją. Rów­nież, choć nieco tylko rza­dziej, bom­bo­wiec Avro Lan­ca­ster bywa obiek­tem czci. Lecz ów samo­lot był bez­sprzecz­nie bro­nią ofen­sywną, wsze­lako z gatunku tych, któ­rymi wolimy zbyt­nio nie zaprzą­tać sobie głowy. Egzem­pla­rze obu tych maszyn zostały zacho­wane jako żywe reli­kwie, uczest­ni­cząc w Bat­tle of Bri­tain Memo­rial Fli­ghts, kiedy to wzbi­jają się w powie­trze z oka­zji naszych uro­czy­sto­ści pań­stwo­wych, w tym także ślu­bów człon­ków rodziny kró­lew­skiej9, zupeł­nie jakby były jakimś sakra­men­tem.

Wiara w Słuszną Wojnę stała się tak potężna, że nawet celowe zabi­ja­nie lud­no­ści cywil­nej w strasz­li­wych nalo­tach na uboż­sze dziel­nice miast nie jest by­naj­mniej uspra­wie­dli­wiane, lecz zostało uświę­cone przez wyznaw­ców nowego kultu. Oto sir Arthut Har­ris, który bez poczu­cia winy, wyraź­nie i nie­dwu­znacz­nie dążył aktyw­nie do zgła­dze­nia tylu Niem­ców, ile to tylko moż­liwe, został upa­mięt­niony pomni­kiem w cen­trum Lon­dynu, odsło­nię­tym przez samą Kró­lową Matkę10. Bodaj tylko naj­ła­god­niej­sze kry­ty­ko­wa­nie takich ata­ków wywo­łuje (co ja, autor, sam mogę potwier­dzić) urazę i wście­kłość, a nawet bywa odbie­rane jako oso­bi­sta znie­waga. Jed­no­cze­śnie ogromna rola, jaką ode­grał w woj­nie Zwią­zek Radziecki Sta­lina, impe­rium taj­nej poli­cji, obo­zów nie­wol­ni­czej pracy, tor­tur i mon­stru­al­nej tyra­nii, jest nie­mal cał­ko­wi­cie zapo­mniana. Nie tylko prze­waż­nie zapo­mi­namy o ist­nie­niu Gulagu, o któ­rym wiemy zresztą i tak nie­wiele, jed­no­cze­śnie (i słusz­nie) nie zapo­mi­na­jąc ani na moment o nie­miec­kich obo­zach śmierci i pracy przy­mu­so­wej, ale też rzadko wspo­mi­namy o udziale Sta­lina w poko­na­niu Hitlera. Wyka­zu­jemy przy tym zadzi­wia­jącą igno­ran­cję o jego pak­cie z III Rze­szą z 1939 roku, o zagar­nię­ciu przez Rosjan połowy ówcze­snej Pol­ski (bez­pow­rot­nym) oraz o agre­sji ZSRR na Fin­lan­dię. Nie­wiele też wiemy o wiel­kich bitwach lądo­wych, które roz­strzy­gnęły o wyniku wojny w Euro­pie. Nic nam abso­lut­nie nie wia­domo o dziw­nym, powi­kła­nym kon­flik­cie rosyj­sko-japoń­skim, zupeł­nie nie­po­dob­nym do pozo­sta­łych zma­gań wojen­nych.

Powód tej nie­pa­mięci jest oczy­wi­sty. Skoro bowiem była to Słuszna Wojna, wojna prze­ciw siłom Zła, to jakże mogła zostać wygrana za pomocą tak nie­go­dzi­wego mocar­stwa, na dobitkę tego, któ­rym przez następne pięć­dzie­siąt lat jakoby pogar­dza­li­śmy? Fin­lan­dia, nie­omal nasz sojusz­nik w roku 1940, dążyła do zacho­wa­nia nie­za­leż­no­ści od ZSRR, pozo­sta­jąc w latach 1941–1944 w nie­for­mal­nym soju­szu z Hitle­rem. Ów kraj sta­nął w obli­czu lustrza­nego odbi­cia dyle­matu moral­nego Wiel­kiej Bry­ta­nii. Oto jego naj­więk­szym wro­giem był despo­tyczny i zbrod­ni­czy Zwią­zek Radziecki. Naj­po­tęż­niej­szy wróg Związku Radziec­kiego, despo­tyczna i zbrod­ni­cza III Rze­sza mogłaby pomóc Finom prze­trwać. Jed­nak ceną tego prze­trwa­nia był sojusz z ohyd­nym reżi­mem. Tak więc Fin­lan­dia posta­wiła na nie­wła­ści­wego konia, ów epi­zod został jej jed­nak przez grzecz­ność zapo­mniany.

Ma to rów­nież odnie­sie­nie do kil­ku­na­stu innych, zgoła dziw­nych i bez­pre­ce­den­so­wych zda­rzeń, jakie zaszły w Skan­dy­na­wii w latach 1940–1945; zwłasz­cza do postę­po­wa­nia cywi­li­zo­wa­nej, socjal­de­mo­kra­tycz­nej Szwe­cji, która otwo­rzyła swoje gra­nice i udo­stęp­niła linie kole­jowe, umoż­li­wia­jąc nie­miec­kim (czy też, jak to się obec­nie przy­jęło mawiać, nazi­stow­skim) woj­skom swo­bodny prze­jazd tam, gdzie miały gnę­bić i prze­śla­do­wać innych. Ów epi­zod jest zresztą mało znany poza Skan­dy­na­wią, lecz wspo­mi­nają go do dziś z gory­czą Nor­we­go­wie, jego główna ofiara. Pod­czas nie­miec­kiego ataku na ZSRR Szwe­cja umoż­li­wiła trans­lo­ka­cję całej dywi­zji pie­choty Wehr­machtu, mają­cej uczest­ni­czyć w tej inwa­zji, przez swoje tery­to­rium z Nor­we­gii do Fin­lan­dii. A trzeba tu nad­mie­nić, iż była to jedy­nie drobna część znacz­nie więk­szego tran­zytu wojsk w dłu­gim cza­sie. Ów dłu­go­trwały, bez­sporny i wsty­dliwy epi­zod przed­sta­wia się dziś jako kry­zys w histo­rii Szwe­cji, jed­nak szwedzcy histo­rycy spie­rają się, czy rze­czy­wi­ście był to kry­zys, czy może tylko gra pozo­rów, mająca ukryć to, iż w inten­cjach Sztok­holmu leżało wyłącz­nie prze­pusz­cze­nie Niem­ców przez wła­sne tery­to­rium. Ale też teo­lo­gia Słusz­nej Wojny wymaga w znacz­nej mie­rze sto­so­wa­nia takich uni­ków, ukry­wa­nia i prze­mil­cze­nia nie­wy­god­nych fak­tów oraz zapo­mi­na­nia.

A co możemy powie­dzieć o osta­tecz­nych posta­no­wie­niach odno­szą­cych się do powo­jen­nego świata, zawar­tych w Jał­cie? Gdy spoj­rzeć na to chłod­nym okiem, tamta cyniczna kon­fe­ren­cja była jed­nym wiel­kim wymu­sze­niem hara­czu, przy czym głów­nym reke­tie­rem był Sta­lin, a mocar­stwa zachod­nie zastra­szo­nymi prze­zeń ofia­rami; na dobitkę był to nie­po­rów­na­nie znacz­nie bar­dziej haniebny przy­kład appe­ase­mentu, niż w roku 1938 mogliby roz­wa­żać uczest­nicy kon­fe­ren­cji mona­chij­skiej. W następ­stwie tego mało­dusz­nego układu miliony nie­win­nych i bez­bron­nych osób prze­ka­zano okrut­nemu cudzo­ziem­skiemu zdo­bywcy. Wiele z nich – na przy­kład Koza­ków – wysłano w spo­sób haniebny w zaplom­bo­wa­nych wago­nach kole­jo­wych wprost pod lufy kara­bi­nów plu­to­nów egze­ku­cyj­nych NKWD. Ludzie ci mieli uza­sad­nione powody, żeby oba­wiać się o swoje życie, lecz ich żar­liwe prośby o pozwo­le­nie pozo­sta­nia na Zacho­dzie zostały zigno­ro­wane. Bez­sprzecz­nie spe­ne­tro­wa­nie naszego esta­bli­sh­mentu przez sym­pa­ty­ków komu­ni­stycz­nego impe­rium powstrzy­my­wało nas przez tak długi czas od przy­zna­nia, że pań­stwo radziec­kie to twór odra­ża­jący i łaj­dacki. Być może jed­nak jedną z przy­czyn tej powścią­gli­wo­ści było nasze zakło­po­ta­nie, że pozo­sta­jemy z nim w soju­szu.

W podobny spo­sób prze­świad­cze­niu, jakoby pojał­tań­ska Europa była kon­ty­nen­tem wol­nym i spra­wie­dli­wym, zadały poważny kłam uchwały kon­fe­ren­cji pocz­dam­skiej. W myśl jej posta­no­wień zwy­cię­skie mocar­stwa uznały za słuszne to, co dziś ucho­dzi­łoby za „czystki etniczne”, doko­ny­wane na nie­sły­chaną skalę. Prze­ra­ża­jące okrop­no­ści tego epi­zodu, kiedy to sprzy­mie­rzeni jedy­nie na papie­rze zobo­wią­zali się do pro­wa­dze­nia tych wysie­dleń „w spo­sób upo­rząd­ko­wany i ludzki”11, są dobrze udo­ku­men­to­wane. Ku naszemu wsty­dowi pozo­stają one nie­mal zupeł­nie nie­znane, wyjąw­szy nie­wiel­kie grono pro­fe­sjo­nal­nych histo­ry­ków, któ­rych zawód wymaga pamię­ta­nia o takich spra­wach. A jed­nak uchwały pocz­dam­skie sta­no­wiły jeden z naj­waż­niej­szych ele­men­tów dzie­jów współ­cze­snej Europy. Jed­nak wolimy o nim nie pamię­tać, ponie­waż nie pasuje on do obrazu nas samych, jaki hołu­bimy. Tak oto samo­uspra­wie­dli­wia­jąca się legenda okrywa w dzi­waczny spo­sób, niczym puszy­sty kocyk dzie­cięcy, szkie­lety i rumo­wi­sko.

Ów pseu­do­na­bożny, absur­dalny z punktu widze­nia histo­rii obraz wojny naj­sil­niej wyraża nie­zwy­kłe malo­wi­dło ścienne góru­jące w sali, gdzie odby­wają się posie­dze­nia Rady Bez­pie­czeń­stwa ONZ. Według samej orga­ni­za­cji rze­czone dzieło sztuki „przed­sta­wia wysiłki podej­mo­wane przez czło­wieka, by wyzwo­lić się z mrocz­nej prze­szło­ści wojny i nie­wol­nic­twa i dążyć do lep­szego życia oraz przy­szło­ści roz­świe­tlo­nej przez naukę i sztukę”12. Jed­nak ów malu­nek, któ­rego auto­rem jest nor­we­ski arty­sta Per Las­son Krohg, znacz­nie przy­po­mina pod wzglę­dem formy witraż kościelny i wypeł­nia go pseu­do­re­li­gijna (nie­ko­niecz­nie chrze­ści­jań­ska) sym­bo­lika. Skuci więź­nio­wie uwal­niani są z lochów; dzieci trzy­mają gołę­bie i zry­wają jabłka z gałęzi; Feniks odra­dza się z popio­łów; magiczne świa­tło wpada przez otwarte podwoje; wielki biały koń staje dęba; żoł­nierz odkłada na bok kara­bin; uśmiech­nięte pro­mien­nie grupy w tra­dy­cyj­nych stro­jach radują się; posta­cie męskie i kobiece odwa­żają złoto albo patrzą przez mikro­skopy bądź tele­skopy. Górna część tej sce­ne­rii jest bar­dziej oświe­tlona niż dolna, bo jej dolne par­tie spo­wija cień. Poni­żej umiera w ciem­no­ściach zło­wrogi smok, w któ­rego trze­wiach tkwi miecz. W cen­trum klę­czy para zato­piona naj­wy­raź­niej w modli­twie; oboje mocno ści­skają wza­jem­nie swoje przed­ra­miona. Ona trzyma kwiaty. Cie­kawe, że ta sama para poja­wia się rów­nież na innym, mniej opty­mi­stycz­nym obra­zie tego samego autora. Per Krohg wiele wycier­piał pod­czas nie­miec­kiej oku­pa­cji swego kraju i przez rok wyko­ny­wał prace przy­mu­sowe. Para usy­tu­owana pośrodku muralu w ONZ nie­zmier­nie przy­po­mina posta­cie z głę­boko melan­cho­lij­nego stu­dium, które ów arty­sta nama­lo­wał, gdy Niemcy zaj­mo­wali Nor­we­gię, co przy­nio­sło mu wiele cier­pień. Nic więc dziw­nego, że klę­ska III Rze­szy wypeł­niła go nie­mal reli­gijną rado­ścią, podob­nie zresztą jak wiele innych osób w oku­po­wa­nych kra­jach – zwłasz­cza gdy nie zostały one oddane pod wła­dzę Sta­lina. Malo­wi­dło w sali obrad Rady Bez­pie­czeń­stwa przed­sta­wia począ­tek nowej ery – ery wol­no­ści i oświe­ce­nia, a zara­zem nie tylko koniec wojny, lecz także zakoń­cze­nie całego sta­dium dzie­jów ludz­ko­ści, zara­nie nowej epoki pokoju, bra­ter­stwa i dobro­bytu.

To prze­świad­cze­nie, że żyjemy w świe­cie, który uszla­chet­nia wojna pro­wa­dzona prze­ciw czy­stemu złu, dobrze wyra­ził, w typowy spo­sób, wybitny przed­sta­wi­ciel mojej gene­ra­cji. Jego wyso­kość książę Karol, książę Walii i Korn­wa­lii, następca bry­tyj­skiego tronu – bo wła­śnie jego mam na myśli – wystą­pił w audy­cji reli­gij­nej radia BBC Tho­ught for the Day, wyemi­to­wa­nej 22 grud­nia 2016 roku. Oto jego wypo­wie­dziane wów­czas słowa: „Uro­dzi­łem się w roku 1948 – nie­długo po zakoń­cze­niu dru­giej wojny świa­to­wej, w któ­rej poko­le­nie moich rodzi­ców wal­czyło i umie­rało w zma­ga­niach z nie­to­le­ran­cją, prze­ra­ża­ją­cym eks­tre­mi­zmem oraz prze­ciw­sta­wia­jąc się nie­ludz­kiej pró­bie eks­ter­mi­no­wa­nia żydow­skiej popu­la­cji w Euro­pie. Jest dla mnie wprost nie­po­jęte, że bez mała sie­dem­dzie­siąt lat póź­niej na­dal trwają na naszych oczach podobne potworne prze­śla­do­wa­nia. Naszą powin­no­ścią wobec tych, któ­rzy cier­pieli i umie­rali tak strasz­liwą śmier­cią, jest nie­do­pusz­cze­nie do powtó­rze­nia się zbrodni prze­szło­ści”13.

Teza, jakoby ostat­nia wojna była (chyba że przy­god­nie) „walką z nie­to­le­ran­cją, potwor­nym eks­tre­mi­zmem oraz nie­ludzką próbą eks­ter­mi­no­wa­nia żydow­skiej popu­la­cji w Euro­pie”, jest, jak uwa­żam, nie­mal cał­ko­wi­cie bez­pod­stawna, co dalej udo­wod­nię. Gdy­byż to była prawda! Co gor­sza, takie poglądy skła­niają ludzi do moral­nego uspra­wie­dli­wia­nia współ­cze­snych wojen z wyboru.

Lecz to wła­śnie takie wojny, wsz­czy­nane w imie­niu słusz­no­ści oraz cywi­li­za­cji, zawio­dły nas bez­po­śred­nio – takie jest moje zda­nie – ku „potwor­nym prze­śla­do­wa­niom”, o któ­rych wspo­mniał książę. Mówił rów­nież o ogrom­nych poto­kach uchodź­ców, ucie­ka­ją­cych wtedy z Bli­skiego Wschodu, który stał się strefą znisz­cze­nia oraz polem sek­ciar­skiej nie­na­wi­ści. Wiele prze­ma­wia za stwier­dze­niem, iż uchodźcy ci, któ­rzy prze­by­wa­jąc na wygna­niu, czę­sto sta­wali się eko­no­micz­nymi migran­tami, sta­no­wili pro­dukt zamie­rzo­nych i o pozor­nie szla­chet­nych inten­cjach inter­wen­cji Zachodu. Inge­ro­wa­nie w sprawy wewnętrzne Afga­ni­stanu, a potem inwa­zja na ów kraj, co miało rów­nież odnie­sie­nie do Iraku, Libii i Syrii, przy­czy­niły się do zaist­nie­nia tego kry­zysu. We wszyst­kich powyż­szych przy­pad­kach ode­grała w pew­nej mie­rze wiara w Słuszną Wojnę z lat 1939–1945 oraz pra­gnie­nie, by na niej się wzo­ro­wać. W cza­sach gdy tra­dy­cyjne wojny kolo­nialne i tery­to­rialne zde­cy­do­wa­nie wyszły z mody, tylko kon­cep­cja ide­ali­stycz­nej, słusz­nej wojny mogła uspra­wie­dli­wić te poczy­na­nia w zachod­nich demo­kra­cjach. Dopiero póź­niej, kiedy to przej­rze­li­śmy na oczy i zmie­ni­li­śmy nasz styl myśle­nia, a naszych emo­cji już nie roz­pa­lał ide­alizm – dopiero wtedy zaczęły się pod­no­sić głosy żąda­jące uka­ra­nia odpo­wie­dzial­nych za zbrod­nie wojenne wywo­łane przez te kon­flikty. Dopro­wa­dziło jed­nak do nich ogólne akcep­to­wa­nie uto­pij­nej wojny.

Wojna z Hitle­rem stała się – i na­dal pozo­staje – wojną tak dalece zide­ali­zo­waną, tak dalece ide­olo­giczną, że zabra­kło w niej miej­sca na takie sta­ro­świec­kie bry­tyj­skie cnoty jak wspa­nia­ło­myśl­ność wobec prze­ciw­nika czy tez zdol­ność do auto­iro­nii. A prze­cież pozwa­lano na takie postę­po­wa­nie – ba, nawet do niego zachę­cano – pod­czas prze­cież jaw­niej cynicz­nych zma­gań z lat 1914–1918. Byli­by­śmy więc bar­dzo zasko­czeni, gdyby w cza­sie ostat­niej wojny żoł­nie­rze prze­ciw­nych stron urzą­dzili sobie na linii frontu chwi­lowy rozejm z oka­zji Bożego Naro­dze­nia. A nasi lot­nicy ni­gdy nie zrzu­ci­liby z powie­trza wień­ców pod­czas pogrzebu nie­miec­kiego pilota, opa­trzo­nego sło­wami: „Męż­nemu i god­nemu prze­ciw­ni­kowi”, tak jak to miało miej­sce, gdy w roku 1918 skła­dano do grobu szczątki Man­freda von Rich­tho­fena. Ow­szem, pod­czas pierw­szej wojny świa­to­wej Niemcy mogli być dla nas Hunami, nie byli oni jed­nak żadną miarą ide­olo­gicz­nym wro­giem, nosi­cie­lem nie­to­le­ran­cji i prze­ra­ża­ją­cego eks­tre­mi­zmu. Stało się powszechną prak­tyką wśród piszą­cych obec­nie o woj­nie 1939–1945 sto­so­wa­nie takich okre­śleń jak: „nazi­stow­skie okręty wojenne”, „nazi­stow­skie lot­nic­two” i „nazi­stow­skie woj­ska”, choć prze­cież bar­dziej byłoby tu na miej­scu słowo „nie­miec­kie”. Bez­sprzecz­nie bowiem na wszyst­kich fron­tach wal­czyło wielu naro­do­wych socja­li­stów. Jed­nak ich mun­dury i sztan­dary były w więk­szo­ści naro­dowe, nie zaś par­tyjne. Na dobitkę wiele celów mili­tar­nych, w imię któ­rych wal­czyli, uzna­łyby bez zastrze­żeń demo­kra­tyczne rządy nie­miec­kie z cza­sów sprzed obję­cia wła­dzy przez Hitlera. Zna­mienne, że w odnie­sie­niu do żoł­nie­rzy oraz w ogóle do sił zbroj­nych ZSRR, naszego sojusz­nika przez więk­szą część tego samego kon­fliktu, rzadko sto­so­wany jest przy­miot­nik „komu­ni­styczny”, choć w tej sytu­acji byłoby to wszak kon­se­kwentne i logiczne.

Naj­oso­bliw­szą i naj­bar­dziej zna­mienną ofiarą tej nowej zaja­dłej formy ide­ali­zmu stał się nie­szczę­sny P.G. Wode­ho­use, nie­wąt­pliwy patriota, lecz zagu­biony niczym dziecko w mean­drach bie­żą­cej poli­tyki, który był zdzi­wiony i zasko­czony tym, że trak­tuje się go jak zdrajcę ojczy­zny za to tylko, że żar­to­wał ze swo­jego inter­no­wa­nia14. Na długo wcze­śniej napi­sał on powieść saty­ryczną The Swoop!, paro­dię sen­sa­cyj­nych tytu­łów Wil­liama Le Queuxa15 jak rów­nież podob­nych mu auto­rów, w któ­rej prze­po­wie­dział on nie­miecką inwa­zję na Anglię, i to przed rokiem 1914. Ale bo też wtedy takie rze­czy były dopusz­czalne. Jed­nak poczu­cie humoru Wode­ho­use’a nie odpo­wia­dało nowym cza­som. On sam tkwił duchem naj­czę­ściej gdzieś poza aktu­alną teraź­niej­szo­ścią, w wiecz­no­tr­wa­łym raju wiej­skich rezy­den­cji, maje­sta­tycz­nych cio­tek i zbzi­ko­wa­nych ary­sto­kra­tów. Nie­wy­klu­czone, że o jego wie­dzy, iż ist­nieje ktoś taki jak Hitler, świad­czy jeden jedyny frag­ment z pocho­dzą­cej z 1936 roku jego noweli Buried Tre­asure. Jak to zwy­kle u Wode­ho­use’a fabuła jest absur­dalna i nie­po­ważna; oto i ów frag­ment: „Sytu­acja w Niem­czech stała się przed­mio­tem dys­ku­sji przy barze w «Wytchnie­niu Węd­ka­rza»; wyra­żono ogólne prze­ko­na­nie, że Hitler stoi na roz­drożu i że nie­ba­wem oko­licz­no­ści znu­szą go do pod­ję­cia jakichś kon­kret­nych kro­ków. Jego obecne poczy­na­nia, jak oświad­czył któ­ryś «Whi­sky splash», wysoce zna­mio­nują nie­zde­cy­do­wa­nie.

– Będzie więc musiał albo go zapu­ścić, albo zgo­lić – rzekł. – Bo prze­cież nie może tak bez końca się wahać. Albo ma się wąsik, albo się go nie ma. Trze­cia moż­li­wość nie ist­nieje”.

Oczy­wi­ście coś podob­nego nijak się ma do wojny total­nej, jej natury, reguł oraz ide­olo­gii. Taka postawa autora jest wprost nie­po­jęta dla tych, któ­rzy dobrze wie­dzą, jakie dno moralne osią­gnęło pań­stwo Hitlera, nim osta­tecz­nie upa­dło, co jed­nak w tam­tych cza­sach nikomu nawet by przez myśl nie prze­szło. W tym kon­tek­ście jakże inte­re­su­jące jest to, co pisali naj­więksi prze­ciw­nicy Hitlera przed rokiem 1945, oka­zuje się bowiem, że nie mieli oni nawet w poło­wie poję­cia, jak naprawdę sprawy wyglą­dają. Nazy­wają go wpraw­dzie gwał­tow­nym, okrut­nym i nie­to­le­ran­cyj­nym tyra­nem, jed­nak zwy­kłego euro­pej­skiego chowu. Bo też nie wie­dzieli tego, co my wiemy. Nie usi­ło­wali pod­trzy­my­wać popar­cia dla wojny w dużym demo­kra­tycz­nym kraju, któ­rego oby­wa­tele nie­zbyt byli skłonni do wyrze­cze­nia się coraz dostat­niej­szego życia na rzecz racjo­no­wa­nia żyw­no­ści, zaciem­nień i obo­wiąz­ko­wego poboru do woj­ska.

Toteż gdy wybu­chła totalna ide­olo­giczna wojna, która go wchło­nęła, Wode­ho­use na­dal nie poj­mo­wał, jak dalece różni się ona od poprzed­niej. Uznał, że wpraw­dzie został zatrzy­many przez Hunów, groź­nych, bo groź­nych, lecz prze­cież tak naprawdę komicz­nych, z któ­rych mógł się pośmiać. Sądził, że obecna wojna to po pro­stu kolejny kon­flikt naro­dów, w któ­rym znaj­dzie się też nieco miej­sca dla lek­kiego humoru. Na swoje nie­szczę­ście to nie Huno­wie go schwy­tali, tylko nazi­ści, któ­rych wtedy, pod koniec roku 1940, nale­żało już brać poważ­nie, choć na początku tego samego roku można ich było – na upar­tego – trak­to­wać nawet i bez­tro­sko. W kome­dii jed­nak kore­la­cja czasu decy­duje o wszyst­kim. Wcze­sna bry­tyj­ska pro­pa­ganda wojenna prze­waż­nie ude­rzała w podobne tony co Wode­ho­use, pre­zen­tu­jąc Hitlera jako absur­dalną, śmieszną figurę, a Niem­ców jako masze­ru­ją­cych zama­szy­ście Pru­sa­ków. Była wtedy nawet pio­senka (po maju 1940 roku rzadko się ją wpraw­dzie już sły­szało) o tym, jak to „zawie­simy pra­nie na Linii Zyg­fryda”. Zawo­dowi żoł­nie­rze ser­decz­nie jej nie­na­wi­dzili. Rów­nież w nakrę­co­nym w 1940 roku fil­mie Dyk­ta­tor Hitler został spa­ro­dio­wany przez Char­liego Cha­plina jako klaun. I wła­śnie dla­tego ów obraz trudno się dziś ogląda. Twórcy takich mate­ria­łów byli rów­nie naiwni co Wode­ho­use, co trzeba im jed­nak wyba­czyć, ponie­waż tak wielu się śmiało z podob­nych spraw i rze­czy pod­czas dłu­gich począt­ków wojny, świę­cie prze­ko­na­nych, że pro­wa­dzą zwy­czajną wojnę ze zwy­czaj­nym wro­giem.

Jed­nak w roku 1939, jak rów­nież na początku następ­nego roku bar­dzo nie­wiele osób spoza Nie­miec dys­po­no­wało szer­szą wie­dzą na ten temat, a już w naj­mniej­szym stop­niu bry­tyj­ska klasa poli­tyczna. Wśród zacie­trze­wio­nych kry­ty­ków Wode­ho­use’a, prze­ko­na­nych o słusz­no­ści swo­jego potę­pie­nia tego co (w nor­mal­nym świe­cie i według wszel­kich roz­sąd­nych kry­te­riów) było drob­nym uchy­bie­niem, znaj­do­wała się oso­bliwa postać Duffa Coopera16. Ów jeden z naj­bliż­szych sprzy­mie­rzeń­ców Chur­chilla jest po dziś dzień naj­bar­dziej powa­żany za to, że sta­nął „po wła­ści­wej stro­nie” pod­czas Wiel­kiej Zdrady Cze­cho­sło­wa­cji w roku 1938. Był on wier­nym uczniem potęż­nego Chur­chilla. Lecz nawet już wtedy można było zadać pyta­nie, po czy­jej stro­nie wła­ści­wie stoi, zwa­żyw­szy na praw­do­po­dobny rezul­tat wojny pomię­dzy Wielką Bry­ta­nią z jej maleń­kimi siłami lądo­wymi, bro­nioną w powie­trzu przez dwu­pła­towce, a Niem­cami Hitlera w roku 1938? Prze­świad­cze­nie, że wojna bry­tyj­sko-nie­miecka mogłaby wtedy „zatrzy­mać Hitlera”, jest zadzi­wia­jąco roz­po­wszech­nione. Być może przy­czyna leży w tym, że więk­szość Angli­ków bar­dzo słabo zna geo­gra­fię Europy Wschod­niej, nie wie­dząc (przy­kła­dowo), że Wie­deń leży bar­dziej na wschód niż Praga. W następ­stwie ansz­lusu jesie­nią 1938 roku Cze­cho­sło­wa­cja została pozba­wiona wszel­kich moż­li­wo­ści sku­tecz­nej obrony, ponie­waż została oto­czona z trzech stron przez tery­to­ria oraz lot­ni­ska nie­miec­kie. W kolej­nych roz­dzia­łach tej książki przed­sta­wię zresztą Coopera rów­nież w nieco innym świe­tle. Jed­nak to, w jaki spo­sób potrak­to­wał on Wode­ho­use’a, było wcze­snym ostrze­że­niem – oto bowiem ujaw­niła się w dzia­ła­niu moc i potęga mitu Słusz­nej Wojny. W słusz­nej woj­nie prze­ciw­nik nie może być ot po pro­stu prze­ciw­nikiem. Musi być zawsze uoso­bie­niem zła, i wła­śnie to decy­duje, że z nim wal­czymy.

Czym ta książka nie jest

Druga wojna świa­towa, podob­nie jak wszyst­kie inne wyda­rze­nia, które ule­gły mito­lo­gi­za­cji, jest tema­tem nie­bez­piecz­nym. Rzecz oso­bliwa, bez­po­śred­nio po zakoń­cze­niu była ona przez kilka lat przed­mio­tem bar­dziej racjo­nal­nych i roz­sąd­nych ana­liz oraz dys­ku­sji ani­żeli obec­nie, a to dla­tego że pokaźna liczba osób odgry­wa­ją­cych znaczne role w życiu spo­łecz­nym sama jej doświad­czyła.

Wsze­lako od tam­tej pory wojna ta utrwa­liła się i zesta­liła, sta­jąc się legendą, zwłasz­cza wśród mojego poko­le­nia, co odarło ją ze wszel­kich niu­an­sów. Prze­ko­na­nie, iż była to nie­za­prze­czal­nie i bez­wa­run­kowo Słuszna Wojna, roz­po­wszech­niło się z nad­zwy­czajną szyb­ko­ścią, ostat­nio zaś jesz­cze je utwier­dziły póź­niej­sze Słuszne Wojny, jakoby na niej wzo­ro­wane.

Zwo­len­nicy kon­cep­cji Słusz­nej Wojny by­naj­mniej nie twier­dzą, że była to już ostat­nia wojna, co prak­ty­ko­wali obrońcy kon­fliktu roz­po­czę­tego w roku 1914 aż do roku 1939, kiedy stało się to z oczy­wi­stych wzglę­dów nie­moż­liwe. Oni wie­dzą lepiej.

Tak więc ów mit prze­trwał, nie­na­ru­szony przez serię kon­flik­tów, zarówno o małej, jak i więk­szej skali, jakie potem nastą­piły, nawet wów­czas gdy (tak jak w byłej Jugo­sła­wii czy też ostat­nio na Ukra­inie) na tych samych polach bitew­nych, co w latach 1939–1945 ście­rali się ze sobą ci sami prze­ciw­nicy – tyle że we współ­cze­snych mun­du­rach – co wtedy. Wprost prze­ciw­nie, pro­pa­ga­to­rami kon­cep­cji „Słusz­nej Wojny” są za każ­dym razem ci, któ­rzy chcą wię­cej wojen, zawsze sta­ra­jąc się prze­ko­nać nas przy tym, że rów­nież one byłyby „słuszne”. Pasjo­nu­jące było zaś patrzeć, jak Ser­bo­wie i Rosja­nie, któ­rych w latach 40. uzna­wa­li­śmy za naszych „szla­chet­nych sojusz­ni­ków” na Bał­ka­nach i na Ukra­inie, zna­leźli się na prze­ciw­le­głych bie­gu­nach; w tych bowiem współ­cze­snych woj­nach naszymi sojusz­ni­kami zostali Chor­waci i Ukra­ińcy, któ­rzy jed­nak czę­sto­kroć sta­wali zde­cy­do­wa­nie „nie po naszej stro­nie” w roku 1941.

Dla­czego jed­nak tak bar­dzo trudno jest kry­ty­ko­wać fan­ta­zję zwaną Słuszną Wojną? Bo też i tak jest. Ci, któ­rzy ośmie­lają się to czy­nić szybko, zostają oskar­żeni o sym­pa­tie pro­na­zi­stow­skie, defe­tyzm, moralną obo­jęt­ność, oraz podobne nie­piękne przy­wary. Ja jed­nakowoż wszel­kie tego typu zarzuty skwi­tuję krót­kim: „Nie poczu­wam się do winy”.

Nie chcę przy tym ranić niczy­ich uczuć. Tych uczuć pozo­stało zresztą już i tak bar­dzo nie­wiele. Ogólną nie­chęć do kry­ty­ko­wa­nia wojny nie można, prawdę powie­dziaw­szy, wytłu­ma­czyć tak­tow­nym pra­gnie­niem, żeby przy­pad­kiem nie ura­zić tych, któ­rzy w niej uczest­ni­czyli. Jed­nak żyje ich już bar­dzo nie­wielu. Więk­szość jej kom­ba­tan­tów (jak na przy­kład mój ojciec) wspo­mi­nało ją smęt­nie i bez żad­nych sen­ty­men­tów. Ci zaś, któ­rzy pro­wa­dzili ją aż do końca, już dawno spo­częli w gro­bach, toteż możemy sobie daro­wać dba­łość o ich uczu­cia. Jedna z naj­bar­dziej pro­mi­nent­nych jej postaci; ten, który miał naj­więk­szy udział w ukształ­to­wa­niu jej obrazu w naszych umy­słach, zmarł, gdy byłem jesz­cze ucznia­kiem i para­do­wa­łem w krót­kich spoden­kach. Lecz pomimo to na­dal czuję się nie­swojo, gdy pomy­ślę, o czym zamie­rzam tu napi­sać.

Naj­bar­dziej oba­wiam się, że będzie to prze­ina­czone, roz­myśl­nie źle zro­zu­miane, czy też błęd­nie bądź fał­szy­wie zin­ter­pre­to­wane przez osoby nie­chcące, by rze­czony mit rewi­do­wano. A sta­nie się tak, ponie­waż ów mit – mit wojny w dobrej spra­wie, pro­wa­dzo­nej dla dobra ludz­ko­ści – został ostat­nimi czasy zasad­ni­czym czyn­ni­kiem wielu kam­pa­nii na rzecz nowych wojen. W tych zaś kam­pa­niach Chur­chill oraz jego poczy­na­nia są nie­ustan­nie przy­wo­ły­wane w cha­rak­te­rze uza­sad­nie­nia, bez względu na to, jak bar­dzo wąt­pliwe mogą być tego rodzaju porów­na­nia. W życiu codzien­nym tak zwane prawo Godwina powiada, że ten, kto pierw­szy użyje w jakiej­kol­wiek dys­ku­sji porów­na­nia, w któ­rym wystę­puje Hitler, od razu ją prze­grywa. W kam­pa­niach pro­wo­jen­nych taki ktoś zostaje zwy­cięzcą. W takich kon­flik­tach wro­giem jest zawsze Hitler, orę­dow­ni­kami wojny nie­zmien­nie bywają Chur­chill i pre­zy­dent Roose­velt, jeśli zaś cho­dzi o prze­ciw­ni­ków wojny, to zawsze jest nim Neville Cham­ber­lain, rzecz­nik hań­bią­cego appe­ase­mentu.

Tak też było gdy w czerwcu 1950 roku ame­ry­kań­ski pre­zy­dent Harry S. Tru­man otrzy­mał infor­ma­cję o agre­sji Korei Pół­noc­nej na Połu­dniową. Do tego czasu Stany Zjed­no­czone trzy­mały się z dala od Korei, ponie­waż znaj­do­wała się ona poza „linią obrony” USA. Jed­nak obawa przed appe­ase­men­tem zmie­niła ów stan rze­czy, albo też oka­zała się ona uży­teczna przy wyja­śnia­niu Ame­ry­ka­nom przy­czyny zasad­ni­czej zmiany w poli­tyce zagra­nicz­nej, która zmu­siła ich kraj do inter­wen­cji. Oto, co napi­sał Tru­man: „Przy­po­mnia­łem sobie, jak za każ­dym razem, ile­kroć demo­kra­cje pozo­sta­wały bez­czynne, ośmie­lało to agre­so­rów do kon­ty­nu­owa­nia swo­ich poczy­nań. Komu­nizm dzia­łał w Korei podob­nie jak Hitler, Mus­so­lini i Japoń­czycy dzie­sięć, pięt­na­ście i dwa­dzie­ścia lat wcze­śniej. […] Gdyby się temu nie prze­ciw­sta­wić, ozna­cza­łoby to trze­cią wojnę świa­tową, tak jak podobne incy­denty dopro­wa­dziły do wybu­chu dru­giej wojny świa­to­wej17”.

Potem, w grud­niu 1950 roku, pod­czas wojny kore­ań­skiej, powie­dział, co nastę­puje: „Podej­miemy wszel­kie hono­rowe kroki, żeby unik­nąć powszech­nej wojny. Jed­nak na pewno nie zaan­ga­żu­jemy się w poli­tykę appe­ase­mentu. Mona­chium nauczyło świat, że bez­pie­czeń­stwa nie można kupić za cenę appe­ase­mentu18.

A pod­czas wojny o Kanał Sueski Anthony Eden (choć był zbyt wstrze­mięź­liwy, żeby przy­wo­łać w tym kon­tek­ście nazwi­sko Hitlera) porów­nał egip­skiego przy­wódcę Gamala Abdela Nasera do Mus­so­li­niego, prze­strze­ga­jąc, że za „ule­ga­nie faszy­zmowi” płaci się wyso­kie koszty.

Wiele przy­kła­dów, kiedy to Ame­ry­ka­nie sto­so­wali takie porów­na­nia, podaje Nor­man Solo­mon w zna­ko­mi­tym eseju, dostęp­nym w Inter­ne­cie: „This Guy is a Modern-day Hitler”19.

Pod­czas zaś kon­fe­ren­cji pra­so­wej 28 lipca 1965 roku, ame­ry­kań­ski pre­zy­dent Lyn­don John­son rów­nież powo­łał się na lek­cję Mona­chium, uza­sad­nia­jąc coraz inten­syw­niej­sze zaan­ga­żo­wa­nie się jego kraju w wojnę wiet­nam­ską. Oto, co wtedy rzekł: „Kapi­tu­la­cja w Wiet­na­mie też nie przy­nie­sie pokoju, ponie­waż postę­po­wa­nie Hitlera w Mona­chium nauczyło nas, że suk­ces tylko wzmaga żądzę agre­sji”. Można też podać przy­kłady jesz­cze bar­dziej absur­dal­nych para­leli. Oto na przy­kład 15 lutego 1984 roku, pod­czas sesji World Affa­irs Coun­cil w Bosto­nie, ame­ry­kań­ski sekre­tarz stanu Geo­rge Schultz wypo­wie­dział takie oto słowa: „Popro­si­łem kilku moich dobrych przy­ja­ciół, któ­rzy poznali Niemcy w latach 30., żeby udali się tam [do Nika­ra­gui]; oto, co usły­sza­łem od nich po powro­cie: «Byłem w wielu komu­ni­stycz­nych kra­jach, lecz Nika­ra­gua to zupeł­nie coś innego. Tam czło­wiek ma wra­że­nie, że prze­bywa w nazi­stow­skich Niem­czech»”.

Być może naj­bar­dziej nie­do­rzecz­nym spo­śród tych wszyst­kich fał­szy­wych porów­nań była „hitle­ry­za­cja” panam­skiego despoty Manu­ela Noriegi w sierp­niu 1989 roku Law­rence Eagle­bur­ger, zastępca sekre­ta­rza stanu USA, bez­sprzecz­nie zasad­nie oskar­żył Noriegę o udzie­la­nie bez­piecz­nego schro­nie­nia prze­myt­ni­kom nar­ko­ty­ków, pra­nie brud­nych pie­nię­dzy, jak rów­nież dopusz­cze­nie do tego, że Panama stała się punk­tem prze­rzu­to­wym koka­iny. Stwier­dził on jed­nak rów­nież, co zakra­wało na wie­rutny non­sens, że: „Jest to nie­wąt­pli­wie taka sama agre­sja, jaką była agre­sja Adolfa Hitlera na Pol­skę 50 lat temu. Jest to agre­sja prze­ciw nam wszyst­kim, toteż pew­nego dnia trzeba będzie poło­żyć jej kres”. Wkrótce potem Stany Zjed­no­czone naje­chały Panamę, pozba­wiły wła­dzy Noriegę i uwię­ziły go.

Gdy wresz­cie w czerwcu 1990 roku iracki dyk­ta­tor Sad­dam Husajn zajął Kuwejt, pre­zy­dent Geo­rge Bush (star­szy) oświad­czył: „Pół wieku temu naród nasz, oraz cały świat, drogo zapła­cił za ugła­ski­wa­nie agre­sora, któ­rego nale­żało, i można było, w porę zatrzy­mać. Tego błędu już nie popeł­nimy”. Lecz nawet i to porów­na­nie nie było uza­sad­nione i sen­sowne. Stany Zjed­no­czone oka­zy­wały pobłaż­li­wość Husaj­nowi, gdy Irak zaata­ko­wał Iran. Ponadto uczy­niły zde­cy­do­wa­nie zbyt mało, by odstrę­czyć go od inwa­zji na Kuwejt – jesz­cze przed tym fak­tem. Pod­czas zadzi­wia­ją­cego spo­tka­nia Husajna z panią April Gla­spie, amba­sa­do­rem USA w Iraku, które odbyło się 25 lipca 1990 roku, na osiem dni przed zaata­ko­wa­niem Kuwejtu, przy­wódca iracki zadał jej nastę­pu­jące pyta­nie: „Jeśli zacho­wamy kon­trolę nad czę­ścią Szatt al-Arab – naszym celem stra­te­gicz­nym w woj­nie z Ira­nem – pój­dziemy na ustęp­stwa wobec Kuwejtu. Gdy­by­śmy jed­nak zostali zmu­szeni do wybie­ra­nia pomię­dzy zatrzy­ma­niem połowy Szatt al-Arab oraz Iraku w peł­nych gra­ni­cach [według Sad­dama inte­gralną czę­ścią Iraku był Kuwejt, który uwa­żał on za utra­coną pro­win­cję swego kraju], wów­czas zre­zy­gnu­jemy z cało­ści tej rzeki, bro­niąc jed­nak naszych praw do Kuwejtu po to, by Irak zacho­wał taki kształt tery­to­rialny, jaki pra­gniemy. (pauza) Jakie jest sta­no­wi­sko Sta­nów Zjed­no­czo­nych w tej kwe­stii?”.

Oto i odpo­wiedź, jakiej udzie­liła pani Gla­spie: „Nie wyra­żamy żad­nego sta­no­wi­ska doty­czą­cego mię­dzy­arab­skich kon­flik­tów, do któ­rych należy wasz spór z Kuwej­tem. Sekre­tarz [stanu James] Baker pole­cił mi poło­żyć akcent na tre­ści oświad­cze­nia prze­ka­za­nego Ira­kowi po raz pierw­szy w latach 60., mówią­cego, że kwe­stia Kuwejtu nie doty­czy Ame­ryki”.

W jed­nej z rela­cji z tej roz­mowy znaj­duje się (ujęty w nawiasy) komen­tarz: „Sad­dam uśmie­cha się”20. Lecz 23 wrze­śnia 1990 roku „New York Times” opu­bli­ko­wał inną wer­sję tej roz­mowy, pod­czas któ­rej, według gazety, pani Gla­spie oświad­czyła, co nastę­puje: „Nie mamy żad­nego sta­no­wi­ska wobec kon­flik­tów mię­dzy­arab­skich, jak na przy­kład doty­czą­cych waszego sporu gra­nicz­nego z Kuwej­tem. Pod koniec lat 60. pra­co­wa­łam w Amba­sa­dzie Ame­ry­kań­skiej w Kuwej­cie. W myśl otrzy­ma­nej wtedy instruk­cji mie­li­śmy nie wyra­żać żad­nego sta­no­wi­ska w tej kwe­stii; ponadto nie doty­czyła ona Ame­ryki. James Baker pole­cił naszemu ofi­cjal­nemu rzecz­ni­kowi, by trzy­mać się ści­śle tej instruk­cji. Mamy nadzieję, że zdo­ła­cie roz­wią­zać ten pro­blem, wyko­rzy­stu­jąc wszel­kie odpo­wied­nie spo­soby, za pośred­nic­twem Che­dli Kli­biego [Che­dli Klibi, ówcze­sny sekre­tarz gene­ralny Ligi Państw Arab­skich], albo też pre­zy­denta Muba­raka [przy­wódcy Egiptu]. Liczymy na szyb­kie roz­wią­za­nie tych kwe­stii”21.

Żadna z tych wer­sji nie wyraża chur­chil­low­skiej deter­mi­na­cji, by pozo­stać nie­ugię­tym za wszelką cenę. Obie nato­miast bar­dziej chyba przy­po­mi­nają w swej wymo­wie wcze­sną reak­cję dyplo­ma­tyczną tegoż Chur­chilla na wkro­cze­nie wojsk nie­miec­kich do Nad­re­nii; „Ostatni Lew” wezwał wtedy z naci­skiem i zde­cy­do­wa­nie do… kolej­nych nego­cja­cji.

Wpraw­dzie panią Gla­spie uspra­wie­dli­wiano, jed­nak nawet jej obrońcy przy­znali, że John Kelly, asy­stent ame­ry­kań­skiego sekre­ta­rza stanu do spraw Bli­skiego Wschodu, pod­czas wystą­pie­nia przed Komi­sją Spraw Zagra­nicz­nych Izby Repre­zen­tan­tów, został zapy­tany przez prze­wod­ni­czą­cego frak­cji repu­bli­ka­nów Lee Hamil­tona: „Czy pod­pi­sa­li­śmy z Kuwej­tem trak­tat o wza­jem­nej obro­nie, który obli­go­wałby nas do udzie­le­nia pomocy temu pań­stwu w wypadku inwa­zji jego tery­to­rium przez Irak?”. Kelly przy­znał, że taki trak­tat nie ist­nieje22. A było to 31 lipca, na dwa dni przed iracką inwa­zją na Kuwejt. Oto kolejny przy­kład kon­wen­cjo­nal­nej dyplo­ma­cji, pozba­wio­nej umie­jęt­no­ści traf­nego wej­rze­nia w przy­szłość. W tym wypadku siła tej prze­po­wiedni ozna­cza moż­li­wość, że ci wszy­scy, któ­rzy przy­wo­łują ducha Win­stona Chur­chilla, są prze­ko­nani, iż nie opu­ści ich on w chwili próby. Tyle tylko że nie­stety rzadko towa­rzy­szy im on w rze­czy­wi­stym świe­cie i jego realiach.

Z zaświa­tów wywo­łano także ducha Neville’a Cham­ber­la­ina, by wes­przeć jego auto­ry­te­tem wezwa­nia do wojny prze­ciw serb­skiemu przy­wódcy Slo­bo­da­nowi Miloševićowi. W stycz­niu 1999 roku David Nyhan, komen­ta­tor „Boston Globe” napi­sał, że jest on „czymś naj­bar­dziej zbli­żo­nym do Hitlera, wobec czego Europa sta­nęła w ostat­nim pół­wie­czu”23. Rów­nież mniej wię­cej wła­śnie wtedy pre­zy­dent Bill Clin­ton porów­nał Miloševića do nie­miec­kiego Führera: „Tak więc, chcę dziś mówić do Pań­stwa o Koso­wie, lecz pamię­taj­cie jedno – sprawa doty-czy naszych war­to­ści. Co by się bowiem stało, gdyby ktoś posłu­chał Win­stona Chur­chilla i prze­ciw­sta­wił się odpo­wied­nio wcze­śniej Adol­fowi Hitle­rowi?”24. A „Washing­ton Post” napi­sał, że: „Pre­zy­dent nie­dwu­znacz­nie porów­nał Miloševića do Hitlera”25. Wszel­kie wąt­pli­wo­ści, czy należy wsz­cząć z nim wojnę, zostały, ma się rozu­mieć, potę­pione i nazwane „ugła­ski­wa­niem”. Sytu­acja powtó­rzyła się pod­czas dru­giej wojny irac­kiej, kiedy to nijak nie zdo­łano wyka­zać, by ów kraj sta­no­wił jakie­kol­wiek zagro­że­nie dla innych państw. Ówcze­sny bry­tyj­ski pre­mier Tony Blair, argu­men­tu­jąc na rzecz poli­tyki, któ­rej zwień­cze­niem była ame­ry­kań­sko-bry­tyj­ska inter­wen­cja w Iraku w roku 2003, użył podob­nego porów­na­nia. Po stwier­dze­niu, że on, pre­mier bry­tyj­ski, nie kwe­stio­nuje szcze­ro­ści swo­ich opo­nen­tów, przy­po­mniał, iż w latach 30. XX wieku wie­lo­krot­nie sta­rano się ugła­ski­wać „faszyzm” po to, by unik­nąć wojny. „Więk­szość przy­zwo­itych i peł­nych naj­lep­szych inten­cji osób utrzy­my­wało wtedy, że nie ma potrzeby dążyć do kon­fron­ta­cji z Hitle­rem, rzecz­nicy zaś prze­ciw­nego sta­no­wi­ska byli pod­że­ga­czami wojen­nymi” […] Gdy uznano, że nie prze­ciw­sta­wimy się faszy­zmowi, opi­nia ta zyskała popu­lar­ność, a ci, któ­rzy ją wyra­żali, uznali, że takie postę­po­wa­nie jest wysoce uza­sad­nione, zaś oni sami są zacnymi ludźmi… jed­nak, jak się oka­zało, był to błędny pogląd”26. W kwiet­niu 2017 roku Sean Spi­cer, rzecz­nik pre­zy­denta Trumpa, użył być może naj­bar­dziej nie­prze­ko­ny­wa­ją­cego porów­na­nia nale­żą­cego do podob­nej kate­go­rii. Otóż po tym, gdy Stany Zjed­no­czone oskar­żyły syryj­skiego pre­zy­denta Baszara al-Asada o uży­cie broni che­micz­nej, Trump zasu­ge­ro­wał, że Asad jest nawet gor­szy od nie­miec­kiego dyk­ta­tora: „No wie­cie, oto jest przed wami ktoś rów­nie nik­czemny jak Hitler, który jed­nak nie zni­żył się do tego, żeby użyć broni che­micz­nej”27. Odpo­wie­dział mu szy­der­czy śmiech.

Jed­nak porów­na­nia tego na­dal uży­wano, choćby nawet spo­ty­kało się ono z naj­gor­szym szy­der­stwem. Oto w czerwcu 2017 roku Trump skry­ty­ko­wał poli­tykę swo­jego poprzed­nika wobec Kuby (znie­sie­nie embarga i ogólne nawią­za­nie rela­cji dyplo­ma­tycz­nych oraz gospo­dar­czych bez więk­szego zna­cze­nia mili­tar­nego). Bli­scy współ­pra­cow­nicy pre­zy­denta Trumpa w Bia­łym Domu poin­for­mo­wali ame­ry­kań­skie media, że ini­cja­tywa Obamy „jest zban­kru­to­waną poli­tyką appe­ase­mentu”.

Żeby było zabaw­niej, jedyne rze­czy­wi­ste przy­padki aktyw­nej poli­tyki appe­ase­mentu, poczy­na­jąc od kon­fe­ren­cji jał­tań­skiej, spo­ty­kały się z uzna­niem, tudzież z wie­loma pochwa­łami ze strony waż­nych postaci poli­tycz­nych, wpły­wo­wych mediów oraz śro­do­wisk poli­tycz­nego esta­bli­sh­mentu. Po raz pierw­szy cho­dziło o „pro­ces poko­jowy” roz­wi­ja­jący się na Bli­skim Wscho­dzie, poczy­na­jąc od roku 1970, kiedy to mie­niący się sojusz­ni­kami Izra­ela zaczęli nakła­niać ów kraj do przy­ję­cia opcji „zie­mia za pokój”. To samo można powie­dzieć w odnie­sie­niu do układu mona­chij­skiego. Na mocy jego posta­no­wień Cze­cho­sło­wa­cja została zmu­szona do wyrze­cze­nia się czę­ści swo­ich tery­to­riów, w zamian za co nie stała się celem bez­po­śred­niej agre­sji woj­sko­wej i bom­bar­do­wań. Jed­nak osta­tecz­nym celem tego układu było zmniej­sze­nie napięć w zewnętrz­nych mocar­stwach, ukon­ten­to­wa­nia ich dyplo­ma­tów, oraz spra­wie­nia satys­fak­cji ich rzą­dów.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Pomoc­ni­cza kobieca for­ma­cja Royal Navy pod­czas obu wojen świa­to­wych – liczyła do 5500 kobiet pod­czas pierw­szej wojny świa­to­wej i do 75 000 pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej. W 1993 r. sca­lona z Royal Navy (przyp. tłum.). [wróć]

Dzień roz­po­czę­cia ope­ra­cji Over­lord, czyli lądo­wa­nia alian­tów w Nor­man­dii 6 czerwca 1944 r. (przyp. tłum.). [wróć]

Tak w ory­gi­nale, jed­nak według dostęp­nych źró­deł gdy „Cos­sack” dobił dzio­bem do lewej burty „Alt­marka”, pomię­dzy nad­bu­dówką na śród­o­krę­ciu i nad­bu­dówką rufową nie­miecki kapi­tan Hein­rich Dau pod­dał swój sta­tek, lecz w tej samej chwili jego trzeci ofi­cer dosko­czył do tele­grafu maszy­no­wego i nadał sygnał „cała wstecz”. Wtedy doszło do abor­dażu, a w powsta­łym zamie­sza­niu kapi­tan Dau ponow­nie roz­ka­zał uru­cho­mić sil­niki na bieg wsteczny. Wów­czas „Alt­mark”, kru­sząc lód, zaczął się cofać ku lądowi, by po kilku minu­tach osiąść na skale (przyp. tłum.). [wróć]

Jim Rho­des, były czło­nek załogi „Cos­sacka”, napi­sał w kwiet­niu 2002 r. w biu­le­ty­nie HMS „Cos­sack” Asso­cia­tion (sto­wa­rzy­sze­nie byłych człon­ków załóg dwóch bry­tyj­skich nisz­czy­cieli pod taką nazwą, człon­ków ich rodzin oraz przy­ja­ciół i miło­śni­ków tych jed­no­stek – przyp. tłum.), że sam widział z kor­de­la­sem jed­nego z człon­ków grupy abor­da­żo­wej, a cztery inne kor­de­lasy prze­cho­wy­wano na pokła­dzie dla celów repre­zen­ta­cyj­nych. [wróć]

„Mary­narka jest tutaj!” (przyp. tłum.). [wróć]

Miej­scem zatrzy­ma­nia „Alt­marka” i bry­tyj­skiego abor­dażu był nor­we­ski fiord Jössing (przyp. tłum.). [wróć]

Jego Krzyż trwa w bez­ru­chu od tam­tej godziny grozy aż do tej/ Niczym gwiazda pło­nąca ponad mroczną otchła­nią/ Lito­ściwe oczy Zwy­cięzcy, uta­jone i w ciszy, lito­ści­wie patrzą na nas/ Bło­go­sła­wiąc nasze pomniej­sze Kal­wa­rie. [wróć]

Tu w zna­cze­niu biblij­nym: świa­dec­twa o wyda­rze­niach od uro­czy­stego wjazdu Jezusa do Jero­zo­limy do jego zmar­twych­wsta­nia (przyp. tłum.). [wróć]

Uświet­nia­jący te oka­zje uro­czy­sty prze­lot zacho­wa­nych jesz­cze samo­lo­tów Spit­fire, Hur­ri­cane i Lan­ca­ster (nie­kiedy także innych typów); uczest­ni­czą one rów­nież w poka­zach lot­ni­czych na Wyspach Bry­tyj­skich i kon­ty­nen­cie euro­pej­skim (przyp. tłum.). [wróć]

Arthur Tra­vers Har­ris (1892–1984), zwany Rzeź­ni­kiem Har­risem, bry­tyj­ski mar­sza­łek Royal Air Force, reali­za­tor stra­te­gii nalo­tów dywa­no­wych na III Rze­szę; w latach 1942–1945 dowódca alianc­kiej floty bom­bow­ców w Euro­pie (przyp. tłum.). [wróć]

Cyt. według uchwał kon­fe­ren­cji pocz­dam­skiej z 2 VIII 1945 r., za: Wiek XX w źró­dłach. Wybór tek­stów źró­dło­wych z pro­po­zy­cjami meto­dycz­nymi dla nauczy­cieli, stu­den­tów i uczniów, opr. Mela­nia Sobań­ska-Bon­da­ruk i Sta­ni­sław Bogu­sław Lenard, War­szawa 1998, t. 3, s. 236. [wróć]

Powyż­szy cytat dostępny jest pod adre­sem: https://www.unmul­ti­me­dia.org/photo/detail.jsp?id=516/51629&key=27&query=mural&so=o&sf=date (przyp. aut.). [wróć]

Pełne wystą­pie­nie księ­cia Karola znaj­duje się tutaj: http://www.bbc.co.uk/pro­gram­mes/po4m613z (przyp. aut.). [wróć]

Cho­dzi o P.G. Wode­ho­use’a (1881–1975), pisa­rza bry­tyj­skiego, autora sztuk teatral­nych oraz sce­na­riu­szy fil­mo­wych, lecz przede wszyst­kim zna­nych i poczyt­nych (także w Pol­sce) powie­ści humo­ry­stycz­nych o mło­dym lor­dzie Ber­tra­mie Wooste­rze i jego kamer­dy­ne­rze Jeeve­sie. Wybuch dru­giej wojny świa­to­wej zastał go we Fran­cji; zatrzy­many i przej­ściowo inter­no­wany i wię­ziony przez Niem­ców (pozwo­lono mu zamiesz­kać wraz z żoną w Paryżu), udzie­lił wtedy wywiadu przed­sta­wi­cie­lowi ame­ry­kań­skiej sieci CBS (Stany Zjed­no­czone nie uczest­ni­czyły jesz­cze wtedy w woj­nie), wygło­sił też pięć saty­rycz­nych poga­da­nek radio­wych, emi­to­wa­nych potem przez nie­miec­kie radio do odbior­ców w USA i w Anglii. W woj­nie uznany z tego powodu za kola­bo­ranta i zdrajcę ojczy­zny. Kam­pa­nię prze­ciw niemu roz­po­częło bry­tyj­skie Mini­ster­stwo Infor­ma­cji, i to wbrew zale­ce­niom zarządu BBC. Zda­nie szefa tego resortu, Duffa Coopera, jed­nak prze­wa­żyło, a on sam naka­zał Wil­lia­mowi Coope­rowi pisu­ją­cemu pod pseu­do­ni­mem „Cas­san­dra” w „Daily Mir­ror” gwał­towne zaata­ko­wa­nie Wode­ho­use’a na falach radio­wych. Pisarz osie­dlił się po woj­nie w USA jako dobro­wolny wygna­niec, jed­nak jego utwory na­dal cie­szyły się dużą popu­lar­no­ścią (podob­nie jak wcze­śniej, pod­czas wojny). W roku 1975, na sześć tygo­dni przed śmier­cią, otrzy­mał od kró­lo­wej Elż­biety II tytuł szla­checki. Spra­wie jego domnie­ma­nej zdrady Geo­rge Orwell poświę­cił jeden ze swo­ich naj­wspa­nial­szych ese­jów „W obro­nie P.G. Wode­ho­use’a” (przyp. tłum.). [wróć]

Cho­dzi o Wil­liama Tuf­nella Le Queuxa (1864–1927), bry­tyj­sko-fran­cu­skiego pisa­rza (autora przede wszyst­kim powie­ści szpie­gow­skich, sen­sa­cyj­nych, kry­mi­nal­nych oraz dresz­czow­ców), radiowca i dzien­ni­ka­rza; Hit­chens odnosi się do jego sen­sa­cyj­nej powie­ści z 1906 r. (prze­ło­żo­nej na pol­ski wyda­nej rok póź­niej także w Kra­ko­wie jako Rok 1910: najazd nie­miecki na Anglię) The Inva­sion of 1910 doty­czą­cej prze­biegu i następstw hipo­te­tycz­nej inwa­zji nie­miec­kiej na Wyspy Bry­tyj­skie. Stała się ona mię­dzy­na­ro­do­wym best­sel­le­rem i przy­nio­sła mu ogromne dochody (przyp. tłum.). [wróć]

Alfred Duff Cooper (1890–1954), bry­tyj­ski poli­tyk i dyplo­mata pocho­dze­nia ary­sto­kra­tycz­nego, lite­rat nie­po­śled­niego talentu, absol­went Eton i Oks­fordu, we wcze­snych latach życia noto­ryczny pijak i hazar­dzi­sta, także (przez bar­dzo długi czas) słynny uwo­dzi­ciel kobiet. U schyłku pierw­szej wojny słu­żył w eli­tar­nym pułku gre­na­die­rów kró­lew­skich; w roku 1919 poślu­bił ucho­dzącą wów­czas za naj­pięk­niej­szą kobietę w Anglii lady Dianę Man­ners, eks­cen­tryczną ary­sto­kratkę, przy­ja­ciółkę – podob­nie jak on sam – naj­bar­dziej wpły­wo­wych osób na Wyspach (którą rów­nież noto­rycz­nie zdra­dzał). W roku 1924 został posłem do Izby Gmin z ramie­nia kon­ser­wa­ty­stów (ów man­dat pia­sto­wał przez pięć lat); także już wtedy wyko­ny­wał różne misje dla bry­tyj­skiej służby zagra­nicz­nej, a w 1928 roku został mia­no­wany pod­se­kre­ta­rzem ds. finan­so­wych w Mini­ster­stwie Wojny. Do Izby Gmin powró­cił w 1931 roku:pozo­stał w ławach posel­skich do 1954 r. W latach 1931–1947 peł­nił roz­ma­ite wyso­kie funk­cje rzą­dowe; m.in. w 1935 r. został mini­strem wojny, a w. 1937 r. Pierw­szym Lor­dem Admi­ra­li­cji. Jako prze­ciw­nik poli­tyki appe­ase­mentu Cham­ber­la­ina (do któ­rego upadku mocno się potem przy­czy­nił) zre­zy­gno­wał z tych funk­cji w 1938 r.. W rzą­dzie Chur­chilla był mini­strem infor­ma­cji, sta­łym przed­sta­wi­cie­lem rządu w Sin­ga­pu­rze, łącz­ni­kiem rządu z Wol­nymi Fran­cu­zami, wresz­cie od 1944 r. amba­sa­do­rem bry­tyj­skim we Fran­cji. Uszlach­cony, wyco­fał się z poli­tyki, poświę­ca­jąc się głów­nie lite­raturze. W Wiel­kiej Bry­ta­nii przy­zna­wana jest pre­sti­żowa nagroda lite­racka Duff Cooper Prize (przyp. tłum.). [wróć]

Memo­irs by Harry S. Tru­man: Years of Trial and Hope, t. 2, Nowy Jork, 1956, s. 331–333 (przyp. aut.). [wróć]

„Radio and tele­vi­sion report to the Ame­ri­can people on the Natio­nal Emer­gency”, „Public Paper sof the Pre­si­dents of the Uni­ted Sta­tes: Harry S. Tru­man, 1950”, t. 6 (15 grud­nia 1950), s. 742. Pełny tekst można zna­leźć tu: https://www.tru­man­li­brary.org/public­pa­pers/index.php?pid=993&st=&st1= (przyp. aut.). [wróć]

Nor­man Solo­mon, „This Guy is a Modern-day Hitler”, 26 lipca 2005. Pełny tekst: https://www.alter­net.org/story/23735/%27this_guy_is_a_modern-day_hitler%27 (przyp. aut.). [wróć]

Glo­bal Rese­arch, „Gulf War docu­ments: meeting between Sad­dam Hus­sein and US Ambas­sa­dor to Iraq April Gla­spie”, 30 maja 2012 r. Pełny tekst: http;//www.glo­bal­re­se­arch.ca/gulf-war-docu­ments-meeting-between-sad­dam-hus­sein-and-ambas­sa­dor-to-iraq-april-gla­spie/31145 (przyp. aut.). [wróć]

Pełny tekst tej wer­sji: http;//www.nyti­mes.com/1990/09/23/world/con­fron­ta­tion-in-the-gulf-excerpts-from-iraqi-docu­ment-on-meeting-with-us-envoy.html?page­wan­ted=all (przyp. aut.). [wróć]

„A bum rap for April Gla­spie – Sad­dam and the start of the Iraq War”, „Asso­cia­tion for Diplo­ma­tic Stu­dies and Tra­ining” [strona inter­ne­towa]. Pełny tekst: http://adst.org/2016/02/ a-bum-rap-for-april-gla­spie-sad­dam-and-the-start-of-the-iraq-war/ (przyp. aut.). [wróć]

David Nyhan, „US ene­mies are enjoy­ing the show”, „Boston Globe, 20 stycz­nia 1999 r. (przyp. aut.). [wróć]

Pełna trans­kryp­cja wystą­pie­nia pre­zy­denta Clin­tona znaj­duje się tutaj: http;//www.pre­si­dency.ucsb.edu/ws/?pid=57294 (przyp. aut.). [wróć]

Bar­ton Gel­l­man, „U.S. allies launch air attack on Yugo­slav mili­tary tar­gets”, „Washing­ton Post”, 25 marca 1999 r. (przyp. aut.). [wróć]

Cyto­wane przez Jac­kie Ash­ley w „No moving a prime mini­ster whose mind is made up”, „Guar­dian”, 1 marca 2003 r. (przyp. aut.). [wróć]

Rze­czony klip można zna­leźć na kilku inter­ne­to­wych stro­nach z wia­do­mo­ściami, m.in. tutaj: https;//washing­ton­post.com/news/the-fix/wp/2017/04/11/sean-spi­cer-some­one-as-despi­ca­ble-as-hitler-didnt-even-sink-to-using-che­mi­cal-weapons/?utm_term=.6b37b01aa68d (przyp. aut.). [wróć]