Pleban - Patryk Nowodworski - ebook

Pleban ebook

Patryk Nowodworski

3,6

Opis


"Pleban" Patryka Nowodworskiego to straszna historia o duchach, która dotyczy dawnej i mrocznej zależności między księdzem, domem a pewną rodziną. Jest to także opowieść o cierpieniu, grzechu i wybaczaniu.

Młody człowiek obudziwszy się rano stwierdza, iż ma całkowitą pustkę w głowie. Niby wie, że obok niego leży śpiąca żona, że ma dziecko, ale nie potrafi „złapać” kontaktu z rzeczywistością. Przytrafia mu się to już kolejny raz w życiu. Jego ciało wykonuje pewne podstawowe czynności niejako z automatu. Po upływie kilku lat, wraz z żoną kupuje od sędziwego proboszcza stary dom, do którego się przeprowadzają. Tam zaczynają dziać się dziwne rzeczy, które z początku sugerują mu, iż posiadłość, którą nabył jest nawiedzona, jednak wraz z odkrywaniem tajemnic domu, prawda okazuje się znacznie bardziej … mroczna i zaskakująca.

Autor jest młodym człowiekiem, który próbuje odnaleźć się, jako pisarz. Jego pierwszą wydaną powieścią była „Kochanka”- komediowy romans z elementami erotyki. Tym razem spróbował swoich sił w nieco innym gatunku literackim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 179

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (5 ocen)
1
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Patryk Nowodworski "Pleban"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2013 Copyright © by Patryk Nowodworski, 2013

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok Zdjęcie okładki © Nomad_Soul - Fotolia.com Zdjęcie okładki © Felix Pergande - Fotolia.com

ISBN: 978-83-7900-045-6

Wydawnictwo Psychoskok ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242 02 02, kom.665-955-131

Patryk Nowodworski

P L E B a N

Wydawnictwo Psychoskok 2013 Konin

Początek

Przebudziłem się około ósmej rano. Otworzyłem oczy i spojrzałem na wiszący nade mną sufit. Był to zwykły ‘kawałek’ stropu, pomalowany białą farbą. Bez wyrazu. Żadnych ornamentów, niczego. Ot zwykła tandeta. Jestem projektantem, ale nie jakimś tam projektantem wnętrz, lecz dobrym inżynierem. Przynajmniej to pamiętam. Obróciłem głowę w lewą stronę i zauważyłem śpiącą obok mnie kobietę. Nie kojarzyłem jej. Niby wiedziałem, że jest to moja żona, ale czułem wewnętrznie, iż w ogóle jej nie znam.

Wstałem. Chciałem, a w zasadzie to musiałem iść do łazienki. W głowie miałem całkowitą pustkę, kompletnie nie potrafiłem przypomnieć sobie, gdzie się ona znajduje? Na szczęście moje ciało wiedziało. Innymi słowy, trafiłem do niej na tzw. czuja. Wszedłem do malutkiego pomieszczenia. Wielkością przypominało ono raczej komórkę na narzędzia niż łazienkę.

W prawym narożniku ściany stała malutka kabina prysznicowa, obok której znajdował się sedes z maleńką umywalką. Podszedłem do ubikacji, podniosłem deskę klozetową i się wysikałem. Następnie spłukałem wodę i odwróciłem się w stronę umywalki. Nad nią wisiała mała szafka z lustrem. Spojrzałem na nie i zobaczyłem w nim swe odbicie. Na pierwszy rzut oka mogłem mieć około trzydziestu kilku lat, jednak w rzeczywistości czułem się znacznie starszym człowiekiem. Już trzeci raz w życiu tracę kontakt z otaczającym mnie światem. Mianowicie zapominam, kim jestem. Pojawiam się w jakimś miejscu, dokądś zmierzam, by powrócić w inne miejsce. Boję się o tym komukolwiek powiedzieć, gdyż nie pamiętam poprzednich razów, wiem tylko tyle, że miały miejsce. Dlatego nie potrafię powiedzieć, czy i kiedy dokładnie się urodziłem, z jakiego miejsca pochodzę i dokąd podążam.

Nagle dobiegł mnie głos kobiety:

— Jarku! No chodź tu do mnie! — opłukałem twarz zimną wodą i odpowiedziałem.

— Już idę — ciężko jest człowiekowi, który budzi się pewnego dnia i nie wie, gdzie jest. Wszystko wydaje mu się znajome, ale jednocześnie bardzo obce. Właśnie tak się teraz czułem. Otworzyłem drzwi i ujrzałem ponętną nagość mojej żony (jak sądzę), leżącą na łóżku z rozłożonymi szeroko nogami.

— Wejdź we mnie — rzekła do mnie rozkazującym tonem.

Cóż więc mogłem zrobić? Przecież jej nie odmówię, bo wtedy także i sobie odmówiłbym tej fizycznej przyjemności. Jednak, kiedy uprawialiśmy seks, myślami byłem zupełnie gdzieś indziej. Posuwiste ruchy bioder wykonywane przeze mnie machinalnie i odruchowo nie sprawiały mi przyjemności, nie czułem nastroju, który jak mi się wydaje – czuć powinienem. Na szczęście mojej żonie się podobało. Nagle doszliśmy! Gdy spoceni położyliśmy się obok siebie, spojrzała na mnie i powiedziała:

— Mam nadzieję, że tym razem to wystarczy, bym ponownie zaszła w ciążę?

— Nie martw się — zacząłem — zaszłaś i urodzisz dokładnie za dziewięć miesięcy, tak więc różnica wieku między naszymi dziećmi będzie wynosić dokładnie rok. – Właściwie sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Skąd mi to przyszło do głowy?

— a skąd u ciebie taka dokładna wiedza? — spytała mnie kobieta z delikatnym uśmiechem na ustach.

— Tak jest za każdym razem — odpowiedziałem i odwróciłem się na drugi bok.

— a ty, co? Nie idziesz dzisiaj do pracy? — zapytała.

— Aha. Do pracy, fakt — odparłem i wstałem. Ponownie dzisiejszego poranka zacząłem wykonywać instynktownie pewne, konkretne czynności.

W pracy jak to w pracy. Ciężko, czasami nudno a niekiedy ciekawie. Jedna rzecz się zgadzała, ta którą pamiętałem. Pracowałem w biurze projektowym jako projektant. Moja żona nie pracowała, lecz mimo to moje zarobki wystarczały nam do prowadzenia, że tak powiem, całkiem dostatniego życia. Wraz z upływem czasu zacząłem odczuwać szczęście. Stałem się zakochanym a przede wszystkim spełnionym mężem i ojcem. Życie w ‘świadomości’ oraz realnego poznawania przeze mnie swej żony a także pierwszego dziecka – synka – sprawiło, iż powiązała mnie z nimi jakaś autentyczna więź. Powoli uczucie, które było gdzieś głęboko we mnie umiejscowione, zaczęło wydostawać się na zewnątrz. Po upływie roku zapomniałem już o poprzedniej utracie świadomości i zacząłem żyć tak, jakbym znał ich od dawna.

Kiedyś, pewnego dnia spytałem się żony:

— Gdzie są nasze zdjęcia ślubne?

— Wiesz co, powinny być w kartonie u nas w sypialni — odpowiedziała.

— Pójdę je zobaczyć — odrzekłem.

Poszedłem do pokoju. Otworzyłem drzwi od szafy i sięgnąłem pudełko. Niestety, oprócz ostatnich zdjęć, które notabene sam zrobiłem, nie znalazłem w nim żadnych, innych fotografii. Dziwne! Zupełnie jakby moje życie zaczęło się rok temu!

— i co, znalazłeś?

— Nie! Nie ma żadnych zdjęć!

— Muszą być. Pokaż! — otworzyła karton raz jeszcze i zaczęła przeglądać zdjęcia, lecz szukanych najpierw przeze mnie fotek, również i ona znaleźć nie mogła.

— Widzę, że ty też nie możesz ich znaleźć.

— No fakt. Nie mogę. Na pewno gdzieś się zawieruszyły. Znajdziemy je później. Chodź, położymy dzieci spać, a później zajmiemy się trochę sobą.

— Dobrze — odpowiedziałem. Trochę – co prawda – zaskoczyła mnie jej reakcja na brak szukanych fotografii, ale nie przejąłem się nią zbytnio. — Pewnie wie, gdzie mogą się znajdować, więc nie robi z tego dramatu. — Pomyślałem sobie.

Lecz prawdę mówiąc, jak zacząłem się nad tym jednak nieco głębiej zastanawiać, to w całym jej postępowaniu znalazłoby się trochę więcej dziwnych zachowań, których znaczenia powinny zwrócić moją większą uwagę. Nie przejęcie się zagubionymi fotografiami, fakt, iż urodziła córeczkę dokładnie w rok po narodzinach syna oraz to, że nigdy nie wspominała o swoich ani moich rodzicach. Nie było! Nie istniał w naszych rozmowach czas przeszły. Mam tu na myśli wydarzenia, które musiały wydarzyć się przed moim – skądinąd – nagłym pojawieniem się w łóżku, obok niej. Jednak dałem się przekonać! Dałem się wciągnąć w tę grę, iż nie liczy się przeszłość a przyszłość. Dlatego pewnego dnia rozpoczęliśmy rozmowę na temat zakupu, tudzież wybudowania przez nas domu.

— Co powiesz na to, gdybyśmy zbudowali sobie swoje gniazdko? — spytała mnie pewnej marcowej nocy.

— a stać nas na wybudowanie domu?

— Jesteś tak bardzo zajęty swoją pracą, że nawet nie zauważyłeś, kiedy udało mi się odłożyć na koncie dość sporą kwotę. Ponadto mamy to mieszkanie w bloku, które możemy przecież sprzedać. To jak?

— Nie chcę niczego budować — odparłem. — Jest pewien dom, który chciałbym ci pokazać. — Powiedziałem jej, nie wiedząc, o czym właściwie gadam.

— a gdzie on się znajduje? — zapytała

— Niedaleko Bystrzycy Kłodzkiej — odpowiedziałem.

— Byłeś tam? Kiedy?

— Widziałem ogłoszenie w internecie — odpowiedziałem, ale nie była to prawda. Obraz tego domu miałem w swojej głowie od początku, tj. Od kiedy pamiętam. Sam nie wiem, czy jest on wytworem moich snów, czy może innego życia?

— To jedźmy go zobaczyć! Przy okazji sobie wypoczniemy.

— W porządku — odpowiedziałem.

Gdy znaleźliśmy ‘go’ w Kotlinie Kłodzkiej od razu zrozumiałem, że był to właśnie ten dom z moich snów. Dlatego jak tylko go zobaczyłem, poczułem, że muszę wejść w jego posiadanie. Cóż w nim było takiego, co nie pozwalało mi odejść? Co sprawiało, że musiałem ten budynek kupić? Nie wiem! Odnosiłem wrażenie, że jak na niego patrzyłem to on mnie w jakiś niewytłumaczalny sposób hipnotyzował. W głowie cały czas słyszałem cichy szept – 'kup mnie'. Zebranie potrzebnej na zakup domu kwoty zajęło nam cztery lata.

Jak wyglądał ów cudowny budynek, który tak mocno zawładnął mą wyobraźnią? Na zewnątrz swoją bryłą przypominał ogromną stodołę. Parter i piętro zbudowane były z kamienia, tego polnego, ale ciętego. Ściany nośne domu były grube na czterdzieści a czasem i nawet na pięćdziesiąt centymetrów. Strych był drewniany. Dachówki ceglane (tzw. ‘Karpiówka’), w wielu miejscach popękane i czarne od sadzy na ‘dzień dobry’ nadawały się do wymiany. Okna skrzyniowo-drewniane, mimo upływu czasu i surowych warunków atmosferycznych zachowały swą użyteczność, co akurat mnie nie zdziwiło, gdyż budowniczowie tego budynku zużyli do ich produkcji wyselekcjonowanej tarcicy świerkowej, wyrobionej z miejscowych drzew, które – że tak powiem – najlepiej się do tego nadawały.

Właściciel tego obiektu, jak się dowiedzieliśmy, nie żył już od paru lat. Nie posiadał również żadnej bliższej, tudzież dalszej rodziny, dlatego dom przekazał pod jurysdykcję kurii. Ta – nie mając funduszy na jego remont – postanowiła pozbyć się niewygodnej dla niej nieruchomości. Jedynym warunkiem, jaki trzeba było spełnić przy nabyciu tego domu, była akceptacja zamieszkania w nim pewnej, starszej kobiety, która dotychczas opiekowała się tym domem. Kobieta miała tam spędzić ostatnie lata swojego życia.

Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy pomyślałem sobie, że nie zabawi z nami zbyt długo, gdyż wydało mi się, że jest ona bardzo blisko śmierci. Na całe szczęście miała w nim (domu) wydzielone jak gdyby odrębne mieszkanie z własną kuchnią, łazienką oraz dwoma pokojami i — co mnie osobiście lekko podkurwiło — małą kapliczką, ponieważ uznałem, że będą mnie jej modły wkurwiać. No, ale cóż? Tak bywa. Jak się kupuje posiadłość od kościoła, to należy liczyć się z różnymi przeciwnościami.

Formalności niezbędne przy zakupie nieruchomości poszły gładko. Nie ma w sumie co się dziwić, ponieważ proboszcz, który pośredniczył w sprzedaży miał spore znajomości, zwłaszcza u Burmistrza Bystrzycy Kłodzkiej. Tak więc, między decyzją o zakupie a dniem przeprowadzki minęły zaledwie dwa miesiące.

Przyjazd

Z naszego starego mieszkania w Poznaniu wyjechaliśmy około czwartej nad ranem. Żeby nie zaspać, nastawiłem sobie budzik w telefonie. Ciekawa rzecz taki budzący telefon. Po odzyskaniu świadomości trochę potrwało, zanim przyzwyczaiłem się do tych wszystkich cudów techniki. Jak już mówiłem, wyglądałem na trzydzieści kilka lat, ale duchowo czułem się znacznie starszym. Zastanawiające jest to, że tak samo jak w przypadku mojej pracy, również w tym moje ciało samo za mnie myślało. Dziewięćdziesiąt procent rzeczy, które wykonywałem – niejako pierwszy raz – robiłem odruchowo.

Podobnie było z pierwszą jazdą samochodem, rowerem itp. Na szczęście człowiek jest takim stworzeniem, które szybko się uczy, błyskawicznie przyswajając sobie różne nowe rzeczy. Jedynie, co odczuwałem to momenty, w których coś się zmieniało. Jest to niesamowite uczucie, gdy siedzisz sobie spokojnie i nagle czujesz, że potrafisz zrobić jakąś nową rzecz. Jakby ktoś obcy – może istota wyższa – wpisała ci ‘nowe’ do głowy.

Przez te cztery lata wykonywałem różne czynności, tak jakbym wykonywał je przez całe swoje życie, z tą wszakże różnicą, iż ja tego okresu w ogóle nie pamiętam. Istniała jeszcze jedna sprawa, która nie dawała mi spokoju! Mianowicie moja rodzina. Czasami miałem wrażenie, że jest ona nierzeczywista i nieprawdziwa, a tylko wymyślona na potrzebę chwili. Naturalnie z całych sił starałem się walczyć z tym uczuciem, lecz niestety pewne wydarzenia skutecznie mnie blokowały. Jedno z nich miało miejsce właśnie w trakcie naszej przeprowadzki do nowego domu.

Jechaliśmy już ze dwie godziny i gdy dojeżdżaliśmy do Wrocławia, Kasia zmieniała stację radiową. W momencie, w którym ona środkowym palcem lewej dłoni naciskała przycisk do zmiany programu radiowego, ja chciałem chwycić ją za dłoń. Moja ręka przeleciała przez przegub jej ręki, po czym spoczęła na dźwigni zmiany biegów. Zamarłem na chwilę, by następnie spojrzeć na nią. Kasia jednak sprawiała wrażenie, jakby tego nawet nie zauważyła, będąc dalej zainteresowana jedynie zmianą stacji.

— Chwyć mnie za rękę — powiedziałem do niej.

— o co ci chodzi?

— o nic. Po prostu proszę cię, byś chwyciła mnie za rękę.

— W porządku — odparła i postąpiła zgodnie z moją prośbą. Dotknęła mnie, ale był to jakiś inny dotyk. Tak cholernie zimny, przeraźliwie zimny.

— Co ty masz takie zmrożone palce? — Zapytałem ją.

— Od zawsze takie mam. Zapomniałeś już?

— Nie. Tak tylko pytam.

— To dobrze. Kochanie, jak będzie po drodze jakaś stacja benzynowa, to się na niej zatrzymaj. Muszę skorzystać z toalety, a poza tym z wielką ochotą napiłabym się kawy, bo nie chcę tutaj wypominać pewnemu panu, że przez jego pośpiech nie wzięliśmy ze sobą termosu, w którym notabene napój ten się znajdował.

— Ha, ha, ha. Teraz to się mówi trudno. Jak będzie po drodze stacja, to się na niej zatrzymam. Sam się chętnie napiję ‘małej czarnej’.

— Dobrze. O zobacz, tam jest jakaś — powiedziała, wskazując ręką światła zbliżającej się do nas stacji.

— No to super. Może też zatankować samochód? — spytałem.

— Możesz, zwłaszcza że tu powinno być tańsze paliwo niż tam w górach — odparła.

— o parę groszy na pewno. Chociaż ten ostatni raz zatankujemy te tańsze. Od teraz, gdy będziemy mieszkać w rezydencji, to rzadko kiedy będziemy ją opuszczać. — Powiedziałem i zjechałem na parking mieszczący się obok budynku stacji benzynowej.

Zatrzymaliśmy się i Kasia poszła kupić dwie kawy. Również i ja wysiadłem z samochodu, by choć na chwilę rozprostować kości. Z przednich kieszeni spodni wyciągnąłem paczkę papierosów i z nieukrywaną przyjemnością jednego papieroska sobie zapaliłem. Stałem tak patrząc w gwiazdy, paląc i wsłuchując się w szum raz za razem jadących po szosie pojazdów. Nagle usłyszałem szept:

— Wracasz — natychmiast rozejrzałem się po okolicy, ale nikogo nie zauważyłem. Byłem sam przy samochodzie, a dzieciaki siedzące w pojeździe – spały. — Wracasz, lecz tym razem na zawsze. — Ponownie usłyszałem ten przerażający szept.

Zacząłem chodzić wokoło auta, szukać, rozglądać się próbując namierzyć źródło tajemniczego głosu. Nachyliłem się, po czym zajrzałem pod samochód. Niestety tam też niczego nie znalazłem. Wstałem więc na nogi i spojrzałem w stronę stacji. W oknie zobaczyłem stojącą z twarzą przy szybie Kasię, która dodatkowo opierała swe dłonie o szklaną taflę. Usta miała otwarte, jakby chciała mi coś powiedzieć lub wykrzyczeć. W tym momencie ‘ciary’ przeszły mi po plecach i to całkiem konkretne. Dlatego wyciągnąłem z paczki kolejnego papierosa, próbując zapalić go trzęsącymi się rękoma. Niestety oprócz mych trzęsących się dłoni, zerwał się również dość silny wiatr, więc musiałem się w jej stronę obrócić plecami, by móc bez przeszkód odpalić ćmika. Nim odwróciłem się z powrotem w stronę stacji, zaciągnąłem się ze dwa razy.

— Aaaaa! — wrzasnąłem, kiedy zobaczyłem przed sobą Kasię. — Czy ona kurwa wyrosła spod ziemi? — Pomyślałem sobie.

— Dlaczego wrzeszczysz? Wystraszyłam cię?

— Nie, tylko zamyśliłem się i nie spodziewałem się ciebie.

— Jak nie mnie, to kogo?

— Co kogo?

— Kogo się spodziewałeś? Kochanki?

— Ha, ha, bardzo śmieszne. Nie tak szybko. Myślałem, że dłużej tam posiedzisz.

— Aha.

— Dawaj tą kawę — wyciągnąłem rękę w jej stronę — strasznie chce mi się pić.

— Spokojnie, tylko się nie oparz. Może być gorąca.

— Ok kotku, przecież wiem, że może być gorąca.

— Pamiętaj tylko, że ciebie ostrzegałam.

— Zapamiętam sobie — odpowiedziałem, po czym zrobiłem łyk czarnego napoju. Z przykrością musiałem jednak stwierdzić, iż do gorącej wiele jej brakowało.

— Co, jak ci smakuje?

— Bardzo dobra, ino jakaś taka mało gorąca. Po twoich przestrogach sądziłem, że będzie ‘wrzątek’.

— Niestety kawa z automatu właśnie taka wychodzi. Dobrze, pij szybciej.

— Gdzie się tak śpieszysz? — spytałem.

— Do domu — odpowiedziała — do domu.

— No dobrze, już jedziemy. Gotowa do dalszej podróży?

— Jak zawsze.

— Ok.

Ruszyliśmy z kopyta. W tym całym zamieszaniu jak zwykle zapomniałem zatankować samochód. Na całe szczęście paliwa nie powinno nam zabraknąć. Chcieliśmy tylko jak najszybciej dojechać na miejsce. Dalsza droga minęła nam głównie na słuchaniu wszelakich audycji radiowych, muzyki puszczanej w radio a także rozmowach o niczym.

Obserwując swoją żonę odniosłem wrażenie, iż wie dokąd jedziemy. Znaczy się Kasia dokładnie wiedziała, dokąd zmierzamy, mi chodzi bardziej o to, że nie widziałem na jej twarzy żadnej oznaki podniecenia, czy też ciekawości. Wyglądała tak, jakby doskonale znała ten dom, jakby mieszkała w nim przez kilkadziesiąt lat minimum. Trochę mnie to zastanawiało. Rozumiem, że można mieć dobre lub złe przeczucia odnośnie jakiejś rzeczy, miejsca czy ludzi.

No, ale do diaska, żeby tak całkowicie nie okazywać żadnych uczuć? Wielokrotnie podczas drogi chciałem ją o to zapytać, ale jakoś nie potrafiłem wydusić z siebie tego pytania. W sumie to nie wiem, dlaczego? Może bałem się odpowiedzi? Tylko jak można bać się odpowiedzi, nie znając jej?

Przez doświadczenia, które człowiek zdobywa podczas swojego życia. Z biegiem lat uczymy się wyczuwać typ i rodzaj odpowiedzi. Podobnie jest z pytaniem ‘Czy wyjdziesz za mnie?’ Przecież z dziewięćdziesiąt procent mężczyzn, którzy je zadają, znają, tudzież przeczuwają odpowiedź. Po czym więc ją wnoszą? Myślę, że dokonują racjonalnego zestawienia pozytywnych emocji z negatywnymi (uczucia miłości, które noszą w sercach oraz chęć, by wspólnie przeżyć resztę życia), w wyniku czego wychodzi im prawdopodobna odpowiedź. Podobnie było w tej chwili ze mną. Po wnikliwej obserwacji zachowywania się Kasi postanowiłem nie być aż tak bardzo dociekliwym i z ewentualnymi pytaniami zaczekać do osiągnięcia celu naszej podróży.

Kiedy wyjeżdżaliśmy z Poznania, mieliśmy nad głowami piękne, bezchmurne oraz gwieździste niebo. Jednakowoż im dalej na południe, tym pogoda stawała się coraz gorsza. W momencie, w którym znajdowaliśmy się za Kłodzkiem, niebo było już ołowiane. W pewnej chwili zaczął nawet padać drobny deszcz. Szczerze mówiąc, nie była to najlepsza pogoda do przeprowadzki, ale cóż mogliśmy zrobić? Na aurę wpływu nikt nie ma. Może jedynie wojsko, ale nie sądzę, by z powodu naszego przyjazdu chcieliby zagwarantować nam błękitne niebo. Właśnie przed chwileczką skręciłem w prawą stronę i zjechałem z drogi głównej w podporządkowaną, dalej jadąc w stronę wioski, w której znajdowała się nasza posiadłość.

Na miejsce przybyliśmy około godziny ósmej trzydzieści rano. Razem z żoną ustaliliśmy, że przyjedziemy dzień wcześniej niż reszta naszych rzeczy. Do wykonania tej dosyć karkołomnej przeprowadzki wynająłem swojego kuzyna, który utrzymywał się właśnie z tego rodzaju usług. Jedyny plus był taki, że wynegocjowałem z nim ‘rodzinną’ stawkę za kilometr.

Zatrzymałem samochód na wybrukowanym wielkimi, marmurowymi płytami podjeździe, po czym wyłączyłem silnik i powiedziałem:

— No, wreszcie dojechaliśmy. Obudź dzieci — rzekłem do Kasi, której jeszcze jej wam nie przybliżyłem. Była to szczupła blondynka, no może ciemna blondynka. Miała trzydzieści dwa lata i dwa porody za sobą. Na moje szczęście, po ostatnim postanowiła wziąć się za siebie i zgubić kilka kilogramów. Muszę powiedzieć, iż udało jej się to i to nawet całkiem dobrze. Dzięki wykonywanym przez siebie ćwiczeniom podniósł się jej biust, a co za tym idzie stał się bardziej jędrny. To samo stało się z biodrami oraz z pośladkami. Rozstępy, których nabawiła się podczas ciąż, próbowała zniwelować różnymi specyfikami, jednak z dużo gorszym skutkiem, niż samo schudnięcie. Chociaż mi one nie przeszkadzały. Były następstwem zbyt gwałtownego przybierania na wadze podczas stanu błogosławionego, do którego przecież także i ja czynnie się przyczyniłem, więc traktowałem je jako ‘frycowe’. Jak już wspominałem wcześniej, dzięki naszej, że tak się wyrażę – miłości, urodziło nam się dwoje wspaniałych istot. Syn był starszy. Na imię miał Janek. Młodsza od niego o rok (dokładnie) siostra miała na imię Zuzia.

— Dobrze, a ty idź może do tej kobiety i powiedz jej, że właśnie przyjechaliśmy.

— Przecież widziała nas jak wjeżdżaliśmy — odrzekłem.

— Skąd wiesz?

— Bo stała w oknie — odpowiedziałem i wysiadłem z samochodu. Podszedłem do drzwi, które prowadziły do jej mieszkania i zapukałem. Cisza. Zapukałem ponownie, odwracając jednocześnie głowę w stronę auta, by sprawdzić, czy Kasia ubiera dzieci. Upewniwszy się, że tak właśnie jest, z powrotem stanąłem frontem do drzwi i ponownie zapukałem, z tą jednak różnicą, iż tym razem zrobiłem to dłonią zaciśniętą w pięść. Nagle za sobą usłyszałem chrapliwy głos:

— Mieli państwo przyjechać dopiero jutro — tak mocno się wystraszyłem tego zupełnie nieoczekiwanego głosu, że aż podskoczyłem.

— a pani skąd się tutaj wzięła? — spytałem, pamiętając przecież, iż pięć minut temu widziałem ją stojącą w oknie.

— Byłam nazbierać chrustu na opał. Noce są już takie zimne — odrzekła.

— Jak nazbierać chrustu? Przecież widziałem jak stała pani w oknie i obserwowała nas, gdy wjeżdżaliśmy na posesje?

— Musiało się panu coś przewidzieć. Od półgodziny chodzę po lesie i zbieram patyki.

— Może. Za wcześnie chyba dzisiaj wstałem — powiedziałem, mając przed oczyma tamtą postać z okna. Dałbym sobie obciąć głowę, iż ją tam widziałem. Ten sam czepek, te same ubranie. Normalnie jakby siostra bliźniaczka. Jedynie, co mnie w tej chwili zastanawiało to to, iż wyglądała, jakby stała za bardzo brudną szybą.

— Na szczęście umyłam wczoraj szyby w oknach, więc nie muszę już tyle palić światła.

— Co pani zrobiła? — spytałem z niedowierzaniem i spojrzałem w okna raz jeszcze. Kurwa, faktycznie! Szyby tak czyste, jakby przed chwilą wstawił je szklarz. — Halo, no gdzie pani jest? — Rozejrzałem się, ale kobieciny już koło mnie nie było. Spojrzałem w stronę pojazdu i ujrzałem gestykulującą w moją stronę Kasię. Lekko skołowany podszedłem do auta i otworzyłem drzwi.

— Weź Zuzię.

— Widziałaś, ta stara babinka już chrust zbiera.

— Rozmawiałeś z nią? — zapytała mnie zdziwiona.

— a co, nie widziałaś jej? Jak szła z tymi patykami? — spytałem.

— Nie, ale ja byłam zajęta ubieraniem dzieci, więc mogłam jej nie zauważyć — odparła.

— Może masz rację. Chodźmy do naszego nowego domu.

Do budynku wchodziło się przez duże, dębowe drzwi. Poprzedni właściciel nie wymieniał ich chyba od nowości, kuria zresztą też nie. Zamontowany w nich był stary, nie wiem, może jeszcze przedwojenny zamek. Kiedy zobaczyłem klucze, spytałem się, czy istnieje jakakolwiek szansa, by ktoś mógłby mi je dorobić? Wtedy stary proboszcz odpowiedział mi, że nikt mi ich nie dorobi i najlepiej będzie, jak po prostu wymienię całe drzwi. Z faktu, iż prawie wszystkie oszczędności wydaliśmy na zakup tej posiadłości, doszliśmy z żoną do wniosku, że motyw wymiany drzwi odłożymy na inny, znacznie późniejszy termin.

W momencie, w którym otwierałem wejście, rozległ się przeraźliwy zgrzyt starych, wysuszonych zawiasów, a z nieba gwałtownie lunęło deszczem. Szybko weszliśmy do środka, od razu zamykając za sobą drzwi. Stanęliśmy w korytarzu, choć może trafniej byłoby użyć słowa ‘przedsionku’. Po naszej lewej stronie – również za dębowymi drzwiami – znajdowała się kuchnia. Weszliśmy do niej i położyliśmy nasze bagaże na kamiennej podłodze. Pomieszczenie było ogromne (jak na kuchnię), miało chyba z dwadzieścia kilka metrów kwadratowych powierzchni. Po środku niej stał szeroki oraz długi stół, a wokoło niego ustawionych było dwanaście krzeseł. Z prawej strony od wejścia znajdował się stary, ogrzewany węglem piec kaflowy wraz z małym piecykiem, przydatnym do wypiekania chleba.

Proboszcz przysięgał mi na wszystkich znanych mu świętych (nie pytałem tylko, czy znanych mu osobiście), że piec ten działa. Osobiście mnie i żonie od razu przypadł do gustu (piec oczywiście) i nie pozbylibyśmy się go nawet wtedy, gdyby miał nam służyć wyłącznie do ozdoby. Mimo to postanowiłem, że jak tylko jakoś się tu urządzimy, wezwę kominiarza, by sprawdził podłączenie, czy wszystko jest w porządku i czy bez obaw będziemy mogli z niego korzystać.

Naprzeciwko wejścia z lewej strony były same okna. Po prawej przy oknie znajdował się zlewozmywak, a także stara lodówka, która w teorii miała być sprawna. Ja jednak wolałem poczekać, aż jutro przywiozą nam własną. Na kuchennej podłodze były ułożone granitowe płyty o dwucentymetrowej grubości oraz czerwonej barwie. Kamienne płyty zostały tak spasowane, by postronnemu widzowi wizualnie przypominały jednobryłowy, ogromny kamień. Ten, kto zaprojektował tę podłogę, musiał być artystą i projektantem w jednej osobie.

— Wiesz, co? Chodźmy teraz na samą górę, tam rozłożymy od razu nasze rzeczy — powiedziałem do Kasi, po czym wziąłem dwie najcięższe walizki.

— To