Plastusiowy pamiętnik i Przygody Plastusia - Maria Kownacka - ebook

Plastusiowy pamiętnik i Przygody Plastusia ebook

Maria Kownacka

4,7
29,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Przygody Plastusia, małego bohatera z plasteliny ulepionego przez siedmioletnią Tosię, są od pokoleń najbliższą serca Polaków opowieścią o świecie pierwszoklasistów. Pamiętnik szkolnych i domowych przygód „spisany” przez Plastusia jest nierozerwalnie związany z pełnymi wdzięku ilustracjami Zbigniewa Rychlickiego, jednego z najwybitniejszych grafików, jedynego Polaka nagrodzonego Światową Nagrodą IBBY w dziedzinie ilustracji dziecięcej.

Ten elegancki tomik Plastusiowego pamiętnika i Przygód Plastusia został uzupełniony o specjalnie przygotowany rozdział o Marii Kownackiej i stworzonej przez nią postaci Plastusia – najbardziej rozpoznawalnej ikonki polskiej literatury dziecięcej. Wydanie ma charakter kolekcjonerski; każdy egzemplarz posiada swój unikalny numer, widoczny po otwarciu książki.

 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 157

Oceny
4,7 (22 oceny)
17
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewalichtor

Nie oderwiesz się od lektury

Plastus jest super bardzo go kocham Natalia
00
leonjat13

Nie oderwiesz się od lektury

Pierwsza ulubiona lektura. Jak powiedziało moje dziecko bardzo spoko
00



IlustracjeZbigniew Rychlicki
Opracowanie graficzne okładkiKasia Kołodziej
Opracowanie graficzne i składMaja Niedbał
Aneks jubileuszowy
Tekst, dobór zdjęć i ilustracjiAleksandra Michałowska, Agata Wójcicka-Kołodziej
Materiały wykorzystane w aneksie jubileuszowym pochodzą z Izby Pamięci Marii Kownackiej oraz z archiwum Wydawnictwa Siedmioróg.
Wydanie zostało przygotowane w porozumieniu z Izbą Pamięci Marii Kownackiej pod patronatem Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej ul. Słowackiego 5/13 m. 74.
Żaden fragment książki nie może być powielany ani reprodukowany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-66837-75-1
© Copyright by Siedmioróg, Wrocław 2021
Księgarnia internetowawww.siedmiorog.pl
Wrocław 2021
Konwersja:eLitera s.c.

JAK POWSTAŁ „PLASTUSIOWY PAMIĘTNIK”

Było to bardzo dawno temu. Wasze mamusie nosiły wówczas jeszcze krótkie sukienki, a czesały się w warkoczyki z kokardkami albo obcinały włosy „na poleczkę”.

Redaktorka „Płomyczka” umyśliła sobie wtedy, żebym koniecznie pisała opowiadanie o szkole, które ciągnęłoby się w pisemku przez cały rok, a bohaterem opowiadania miał być taki ludzik z drzewa czy też z gałganków.

A ja wcale nie miałam ochoty o tym pisać!

– To będzie bardzo nudne! – powiedziałam.

Ale jak redaktorka coś postanowi, to na to nie ma sposobu!...

Co tu począć?

Od czego jednak człowiek ma przyjaciół?!...

Miałam taką siedmioletnią przyjaciółkę, Krysię. Nie czesała się ani w warkoczyk z kokardkami, ani „na poleczkę”, tylko nosiła czuprynę, jak chłopak i palce miała zawsze pomalowane atramentem, bo właśnie przestała pisać ołówkiem i zaczynała gryzmolić pierwsze kulfony – piórem! A oprócz tego opowiadała i ozdabiała wspaniałymi rysunkami dziwne i piękne historie. Nieraz naradzałyśmy się z Krysią, o czym by tu ciekawym do „Płomyczka” napisać.

Myślę więc sobie: „Pójdę do Krysi, ona na pewno poradzi!”.

Krysia wysłuchała mnie poważnie i mówi:

– Masz rację, jeżeli „on” będzie z drzewa albo z gałganków, to do niczego! Wyjdzie nudziarstwo!... Ale czekaj, siądziemy na ławce, może się coś wymyśli. Więc usiedliśmy na ławce pod krzakiem jaśminu – miś Krysi, Krysia i ja. Popodpieraliśmy głowy – miś łapką, a my – rękami... Myślimy... Myślimy...

I nic... Nikt z nas jakoś ani rusz – nic nie możemy wymyślić...

Ale Krysia mnie pociesza:

– Czekaj, nic się nie martw, to się samo znajdzie!

I rzeczywiście. W dwa dni potem do moich drzwi – buch!... buch!... buch!... ktoś gwałtownie zakołatał. Biegnę co tchu otworzyć – we drzwiach stoi Krysia.

Oczy jej płoną, spod beretu wygląda wiecheć czupryny, tornister przerzucony przez jedno ramię.

– Już mam!... Już wiem!... – krzyczy od progu.

– Co masz, co wiesz, Krysiu?!...

– Wiem, z czego „on” będzie!...

I Krysia zdziera z pleców tornister, z tornistra wyjmuje piórnik, a z piórnika, moi kochani – tyciusieńkiego ludzika jak ziarnko fasoli, z perkatym nochalkiem i odstającymi uszami. Stawia go sobie na dłoni i woła:

– Widzisz!... Teraz rozumiesz, z c z e g o „o n” będzie?!...

Kiwnęłam głową w zachwycie.

– Rozumiem. Z p l a s t e l i n y!...

– A na imię będzie mu P l a s t u ś! Takeśmy sobie z Tosią umyśliły! Bo to Tosia go ulepiła na lekcji!

– A któż to jest ta Tosia?

– Tosia to moja koleżanka. Ona jest najlepsza ze wszystkich. Musisz koniecznie napisać o Tosi i o Plastusiu!... Rozumiesz, można mu będzie dolepić uszy, jakie się chce, rozwałkować nos jak trąbę słoniową, no i będzie mieszkał stale u Tosi w piórniku!

– A może i o tobie napisać?

– Nie, o mnie nie pisz, ja jestem zawsze rozczochrana i palce mam zawsze uwalane atramentem!

– To wiesz, może ten Plastuś będzie wojował z atramentem, żeby dzieciom palców nie brudził?

– Tak... tak... niech wojuje i niech ma tysiąc przygód! A o Tosi, jaka ona jest, to już ja ci opowiem i przyprowadzę ją do ciebie!

* * *

Odtąd Plastuś stał na moim stole, a pamiętnik jego pisało się tak łatwo, jakby naprawdę on sam opowiadał w nim swoje przygody.

A teraz... Powiem wam w sekrecie: Krysia teraz już jest dorosła, pracuje jako lekarz i nawet nosi okulary.

Otóż jeżeli kiedy będzie was prześwietlała pani doktor, która nosi biały fartuch i okulary, jeżeli z wami wesoło pożartuje, a na jej biurku, obok różnych mądrych przyrządów, będzie stał Plastuś – poznacie go zaraz po odstających uszach i perkatym nochalu! – to zapytajcie wtedy pani doktor, czy jej na imię K r y s t y n a...

To będzie na pewno ta właśnie Krysia, która wymyśliła Plastusia...

* * *

Od tego czasu minęło wiele lat.

„Plastusiowy pamiętnik” pierwszy raz ukazał się w „Płomyczku” 2 września 1931 roku, a w książce wyszedł po raz pierwszy w roku 1936.

„Plastusiowy pamiętnik” tłumaczony jest na wiele języków obcych i zdaje się, że wszędzie, gdzie się ukaże – jest bardzo lubiany przez dzieci. Nic dziwnego – przecież dzieci na całym świecie mają piórniki i wojują z atramentem!

MARIA KOWNACKA

DLACZEGO NAZYWAM SIĘ PLASTUŚ

Jestem malutki ludzik z plasteliny.

Dlatego na imię mi Plastuś.

Mam śliczne mieszkanie: oddzielny drewniany pokoik. Obok mnie, w drugim pokoju, mieszka tłuściutka, biała guma. Ta guma nazywa się „myszka”. A zaraz koło gumki mieszkają cztery błyszczące, ostre stalówki. A z drugiej strony, w długim korytarzu, mieszka pióro, ołówek i scyzoryk. Z początku nie wiedziałem, jak się nasz dom nazywa. Teraz już wiem: piórnik.

Naszą gospodynią jest mała Tosia.

Na lekcji rysunków siedziałem na ławce w rowku koło ołówka. Ołówek mi opowiedział, skąd się tu wziąłem.

To było tak:

Na pierwszej lekcji, zaraz po wakacjach, było lepienie z plasteliny. Pani rozdała dzieciom zieloną i czerwoną plastelinę i dzieci lepiły, co same chciały. Bronka ulepiła gniazdo z jajeczkami. Wicuś ulepił grzybki, chłopcy spod okna ulepili samoloty, a Tosia ulepiła mnie – takiego malutkiego ludzika.

Ja mam duży, czerwony nos, odstające uszy i zielone majteczki. Wszyscy powiedzieli w klasie, że jestem śliczny.

Tosia mi zrobiła ołówkiem oczy i zaraz zacząłem patrzeć na wszystkie strony. A jak Tosia przylepiła mi uszy, to zaraz zacząłem słuchać, co się w klasie dzieje.

I teraz wszystko widzę i słyszę, i mieszkam sobie w Tosinym piórniku.

O PAMIĘTNIKU W CZERWONYM ZESZYCIKU

Pióro i stalówka nie lubią lekcji rysunków, bo muszą siedzieć w piórniku.

A Tosia, ołówek, scyzoryk, guma-myszka i ja, Plastuś, najlepiej lubimy rysunki.

Na lekcjach rysunków jest okropnie wesoło, bo wszyscy wyskakujemy z piórnika. Ołówek i guma latają po papierze: co ołówek narysuje, to guma zetrze.

Ołówek ciągle sobie nos łamie, a scyzoryk – ciach... ciach... ciach... musi mu nos zaostrzyć. A ja siedzę w rowku koło kałamarza i przyglądam się.

Wczoraj były wycinanki; to jeszcze zabawniejsze.

Wyskoczyły z torby błyszczące nożyczki i kolorowe papiery. Tosia cięła papierki na kawałki i naklejała.

To było bardzo ładne.

A potem zostało dużo kawałków niepotrzebnego papieru. Ja ten papier pozbierałem i poskładałem.

Scyzoryka poprosiłem, to mi go obciął.

Stalówkę poprosiłem, to mi go przedziurawiła.

Niteczkę poprosiłem, to mi go przewiązała.

I mam zeszycik taki, jak ma Tosia.

Mój zeszycik ma w środku białe kartki, a okładkę czerwoną. Mój zeszycik jest taki duży, jak Tosi paznokieć, i leży w moim piórnikowym pokoiku na samym dnie.

A potem pozbierałem wszystkie połamane noski od ołówka i piszę teraz nimi w zeszyciku swój pamiętnik.

Będę opisywał wszystko, co się u nas w szkole dzieje.

O KLEKSIKU Z KAŁAMARZA, CO NA NIKOGO NIE ZWAŻA

Dzisiaj rano Tosia otworzyła piórnik.

Ołówek podskoczył, bo myślał, że go Tosia wyjmie. Guma-myszka podskoczyła, bo myślała, że ją Tosia wyjmie.

A Tosia nie wyjęła ani ołówka, ani gumy-myszki, tylko... pióro!

Wyjęła Tosia zielone pióro.

Stalówki zaraz się napuszyły – czekają, którą Tosia wybierze?... Każda chce być pierwsza.

Wyjęła Tosia złotą stalówkę, zatknęła do obsadki i mówi:

– Tyś stalówka ze złota, będziesz ładnie pisała.

Stalówka – skrzypu... skrzypu... gryzdu... gryzdu... po papierze smaruje. A co się ruszy, to kulfona usadzi. A co się posunie, to o papier zawadzi. A co ją Tosia przyciśnie, to z niej atrament pryśnie.

Tosi pot na czole wystąpił.

– Oj, lepiej było pisać ołówkiem!

A ołówek wysadził z piórnika łebek w czerwonym kapeluszu i woła do pióra:

– Choć masz stalówkę ze złota, bazgrzesz jak kura pazurem koło płota!

Ale pióro na to nie zważa, tylko skrzypu... skrzypu... gryzdu... gryzdu... pisze coraz lepiej.

Już prawie pół strony zapisało.

Aż tutaj, na samym środku stronicy – hyc! ze stalówki czarny, brzydki kleksik!

Zrobiła się awantura.

Przyleciała na ratunek różowa bibuła: piła atrament, piła, sama się uczerniła – nic nie pomogło.

Przyleciała na ratunek guma-myszka: tarła, tarła: cały ogonek sobie zdarła – nic nie pomogło.

Kleks jak siedział, tak siedzi, czarnym okiem na wszystkich łypie. Czarny język wszystkim pokazuje i woła:

– Jestem kleksik z kałamarza, co na nikogo nie zważa!...

A ołówek zerka z piórnika i cieszy się, że lepszy od pióra, bo nigdy kleksików nie robi.

A biedna Tosia płacze i płacze, że jej kleks stronicę zepsuł.

Co tu robić?

ŻADNA BEKSA NIE POMOŻE NA KLEKSA

Tosia płacze i płacze...

Co tu robić?

Nikt się nie odważa iść do kałamarza – ja się odważyłem.

Myślę sobie: „Raz kozie śmierć!...”.

Stanąłem przed kałamarzem, ukłoniłem się pięknie: szastnąłem lewą nogą w prawą stronę, szastnąłem prawą nogą w lewą stronę – nachyliłem się nad nim i powiadam grzeczniutko:

– Mości kałamarzu, pilnuj atramentu, żeby nam w zeszytach nie robił zamętu!...

A tu atrament – bulgu... bulgu... bulgu... aż zakipiało w kałamarzu.

Więc się okropnie zląkłem i już chciałem uciekać, ale nic, powtarzam jeszcze raz, jeszcze grzeczniej:

– Panie kałamarzu, pilnuj twych kleksików, żeby nie niszczyły Tosi zeszycików...

A kałamarz – huru... buru! nasrożył się okrutnie i wrzasnął:

– Mości Plastusiu, pilnuj swojego wielkiego nosa! Nie wsadzaj go w kałamarze, bo ci się zaraz umaże!

A ja nic, tylko mówię jeszcze raz, jeszcze grzeczniej, że Tosia płacze i płacze o te kleksiki i żeby co poradził.

A kałamarz na to, że:

– Tosia jest beksa, to nie pomoże na kleksa. Niech się uczy pisać ładnie, to kleksik z pióra nie spadnie!

Więc mu podziękowałem za radę, ukłoniłem się grzecznie: szastnąłem lewą nogą w prawą stronę, szastnąłem prawą nogą w lewą stronę i wróciłem do piórnika.

A tu wszyscy w śmiech – cha... cha... cha! – i – cha... cha!

– Patrzcie, patrzcie, co się święci, Plastuś ma nos w atramencie!

Ja się przeglądam w nowej stalówce, a mój piękny nos, co go tak ładnie zawsze wycieram, calutki umazany na czarno...

Prawdę powiedział ten kałamarz...

WIELE KRZYKU O WYCIERACZKĘ W PIÓRNIKU

A tu wraca pióro... atrament ze stalówki aż kapie. Umazał się ołówek, umazała się guma-myszka, umazały się stalówki, umazał się kto żywy w piórniku, i to nie nos – ale cały.

A ja się z nich śmieję od ucha do ucha.

– A widzicie, nie kpijcie z cudzej biedy!

Sięgnęła Tosia po ołówek i umazała sobie palce. Zajrzała do piórnika i za głowę się złapała.

Tego już było za wiele.

Co tu począć z tym atramentem?

Ale Tosia na wszystko znajdzie radę.

Poprosiła do pomocy igłę, nitkę i błyszczący naparsteczek. Wzięła śliczne, kolorowe gałganki.

Szyła... szyła... wycinała.

Uszyła wycieraczkę do pióra.

A ta wycieraczka jak jaka książeczka. Ma dwie kartki niebieskie i dwie kartki czerwone, a brzegi wycinane w ząbeczki.

Wszyscy w piórniku krzyczeli, każdy chciał, żeby koło niego mieszkała. Ja też krzyczałem, żeby mieszkała koło mnie, ale Tosia kazała jej mieszkać w kącie, pod stalówką od pióra.

Jak pióro wraca do piórnika, to wycieraczka wyciera stalówkę z atramentu, póki nie błyszczy jak złoto.

Teraz już atrament nikomu nosa ani boków nie poplami.

Jaka ta nasza Tosia mądra!

O TOSI, O BRONKU I O MYSIM OGONKU

Muszę dziś trochę napisać o Tosi.

Tosia ma niebieskie oczy – takie jak moje.

Tosia ma nosek – nie taki duży, czerwony jak mój, tylko taki sobie zwyczajny nosek, ale niezgorszy.

Tosia ma dwa uszka – nie takie piękne i odstające jak moje, ale też niezgorsze. A za tymi uszkami Tosia ma dwa czarne warkoczyki.

Takich warkoczyków to ani ja nie mam, ani nikt. Te warkoczyki są najładniejsze. Sterczą każdy w inną stronę, a na końcu mają kokardki. Te kokardki od święta są rozmaite: czerwone i zielone, a na co dzień – granatowe. Dzisiaj rano to się pokłóciłem z tą niemądrą gumą-myszką o Tosi warkoczyki. Guma-myszka powiada, że Tosi warkoczyki to są jak jej ogonek.

– Jak to, jak twój ogonek? – pytam.

– A tak – nie słyszałeś, jak Bronek z ostatniej ławki wołał na przerwie, że Tosi warkoczyki to są „mysie ogonki”?...

Więc się okropnie zezłościłem, zacisnąłem pięści i zawołałem:

– Czy miałaś kiedy czerwoną, zieloną albo granatową kokardkę na końcu ogonka?!...

Guma-myszka zlękła się i powiedziała, że żadnej nie miała.

– No widzisz – powiadam – to czemu się puszysz? Co Tosi warkoczyk, to Tosi warkoczyk, a nie twój ogonek! Tosi warkoczyki są długie na palec i grube na palec i mają na końcu kokardki: czerwone, zielone albo granatowe!

Ja się kłócę z gumą-myszką, a tu patrzę, Tosia siedzi i popłakuje. Już wysadziłem nogę z piórnika, żeby lecieć ją pocieszyć, a tu właśnie podeszła do niej pani i pyta, czego Tosia płacze.

A Tosia mówi:

– O mysie ogonki...

A pani zaczęła się śmiać i mówi:

– To wiesz, Tosiu, najlepiej je obciąć, bo to i czyściej, i zdrowiej, i nikt się z warkoczyków śmiać nie będzie.

Na drugi dzień ledwo zerknąłem z piórnika – widzę: Tosia ma warkoczyki obcięte!... Z początku żal mi się zrobiło, ale potem patrzę: Tosia ma grzyweczkę i równo obcięte włoski, i takie puszyste, wymyte, i jeszcze jej ładniej niż w warkoczykach. Więc zagrałem na nosie tej niemądrej gumie-myszce i zawołałem:

– A widzisz! Już Tosia nie ma mysich ogonków!...

O MOIM BIEDNYM NOSIE I O SZKARADNEJ ZOSI

Dziś usiadła koło nas nowa koleżanka.

Ta koleżanka jest taka mała jak Tosia, więc będzie siedziała z nami w pierwszej ławce. Tej koleżance na imię jest Zosia. Jak tylko ta Zosia usiadła koło Tosi, zaraz zajrzała do naszego piórnika.

Ja głowę wysadziłem, żeby jej się lepiej przyjrzeć, a ona prast! prędko piórnik zamknęła i mój śliczny nos mi przygniotła!

Tosia tyle razy piórnik zamykała i nigdy, nigdy nosa mi nie przygniotła!

Zacząłem okropnie płakać.

Tosia pewno usłyszała, bo otworzyła piórnik, wyjęła mnie i aż się za głowę złapała.

A tamta Zosia, wstrętna, aż się pokłada na ławce ze śmiechu!

Nos miałem spłaszczony jak placek, obu dziurkami do góry.

Tosia, widząc moje zmartwienie, wzięła trochę czerwonej plasteliny i dorobiła mi nos jeszcze większy i jeszcze piękniejszy.

Kiedy wróciłem do piórnika – wszyscy mi zazdrościli.Potem ta Zosia poprosiła Tosię, żeby jej pożyczyła ołówka. Ołówek wcale nie miał ochoty iść do tej Zosi, ale Tosia go wyjęła, dała jej i zamknęła piórnik.

Położyłem się więc na moim pamiętniku i zasnąłem, a tu mnie budzą jakieś jęki.

Guma-myszka szturcha mnie w bok.

– Wstawaj, wstawaj, Plastusiu! Zobacz, co się dzieje z ołówkiem!

Zrywam się, patrzę: ołówek leży w swojej przegródce cały pogryziony... Jego śliczne boczki całe pokiereszowane.

– Co ci się stało? – pytam.

A biedny ołówek jęczy:

– Oj!... oj!... to ta szkaradna Zosia...

– Co ona ci zrobiła?...

– Pogryzła mi boczki i mój śliczny blaszany kapelusz, bo nie mogła zrobić zadania.

– A co jej na to Tosia powiedziała?

– Nic jej nie powiedziała.

Wszyscy w piórniku okropnie się oburzyli i powiedzieli, że nikt nie da się więcej tej Zosi pożyczyć!...

Guma-myszka zapiszczała:

– Co tu robić?...

– Ona was wszystkich poniszczy jak mnie – zajęczał ołówek.

– Ja ją w palec zatnę! – zazgrzytał scyzoryk.

– My ją atramentem powalamy! – zatrzeszczały stalówki.

– Ja jej poślę na zeszyt dziesięć kleksów! – zadudnił kałamarz.

– Ja jej zamażę wszystko w zeszycie! – pisnęła guma-myszka.

Tylko biedny ołówek niczym się nie odgrażał, leżał bez ducha, z pogryzionymi boczkami i z pogryzionym kapeluszem.

Podesłaliśmy mu wycieraczkę od pióra, żeby mu było miękko, ale nic mu to nie pomogło. Boczki się nie zagoiły.

O ZOSI NISZCZYCIELCEHISTORIA SMUTNA WIELCE

Dzisiaj rano, ledwo Tosia otworzyła piórnik, zaraz Zosia woła:

– Tosiu, daj no mi scyzoryk, odkręcę tę śrubkę w ławce!

Scyzoryk nie zdążył się nasrożyć, a tu zgrzyt... zgrzyt... już miał ostrze wyszczerbione o żelazną śrubkę.

Ale Zosia nie zważa na to, kręci dalej. Wtem ostrze ześlizguje się ze śrubki prosto w palec Zosi.

– A to wstrętny scyzoryk!

Zosia rzuciła go i owinęła krwawiący palec chusteczką.

Zaczęło się ćwiczenie.

– Oj, nie mam stalówki! Tosiu, pożycz mi stalówkę!

Tosia zaraz pożyczyła stalówkę.

Zosia gryzmoli, nie widzi, że atrament pryska ze stalówki, że całe palce atramentem powalane.

W końcu przycisnęła tak mocno, że... trach! stalówka pękła.

A na stronicę skoczyło dziesięć kleksów!

– Oj! Co to będzie? Przyjdzie pani, będzie się gniewła!

Ale Zosia znowu:

– Tosiu! Pożycz mi gumę!

Chwyciła Zosia biedną gumę-myszkę – trze... trze... zamazała całą stronicę.

– To jest guma do ołówka, atramentu nią nie zetrzesz!

Więc Zosia w płacz, a Tosia ją pociesza:

– Nie płacz, Zosiu, powoli nauczysz się wszystkiego... nie będziesz kaleczyła się scyzorykiem, nie będziesz robiła kleksów w zeszycie, nie będziesz łamała stalówek.

Wszyscyśmy w piórniku powiedzieli, że ta nasza Tosia to jest za dobra...

O TYM, JAK TO Z PORZĄDKIEM BYŁO,ALE DOBRZE SIĘ SKOŃCZYŁO

Oj! Co to było! Co to było!

Pani pod koniec lekcji sprawdzała porządek w klasie.

Otworzyła pani nasz piórnik i zawołała:

– Tosiu, ja myślałam, że ty jesteś porządna dziewczynka, a tu – scyzoryk wyszczerbiony, stalówka złamana, ołówek pogryziony, a guma-myszka i cały piórnik powalane atramentem! To dopiero ładny porządek!

Tosia stała ze spuszczoną głową i ani słówka nie powiedziała.

Ja zerwałem się, zacząłem machać rękami i chciałem krzyczeć, że Tosia nic nie winna, że to Zosia tak nas poniszczyła, że Tosia o nas dba, że dawniej u nas w piórniku było czyściutko jak w szklance.

Chciałem to wszystko powiedzieć, ale nic nie powiedziałem, bo nie mogę być skarżypytą i zresztą mam taki cichy, plastelinowy głosik, że pani nic by z pewnością nie usłyszała. Ale wyjrzałem z piórnika na Zosię i krzyknąłem, jak tylko mogłem najgłośniej i najgrubiej:

– Zosiu, czy ci nie wstyd?!

A Zosia siedziała czerwona jak burak i patrzyła w ławkę. Zdaje się, że jej było wstyd.

Dalej nie wiem, co się stało, bo Tosia zamknęła piórnik, ale scyzoryk podważył troszeczkę wieczko i znowu zacząłem wyglądać...

Patrzę, a tu pani znowu stoi przy nas, głaszcze Tosię po głowie i mówi:

– Ja wiedziałam, Tosiu, że z ciebie porządna i dzielna dziewczynka.

A potem pani odeszła, a Zosia z Tosią jak się nie zaczną ściskać a całować, a beczeć... tylko im się głowy trzęsły.

Te dziewczyny to są beksy. Wolałbym, żeby Tosia była chłopcem. Ale może by nie była taka dobra. Sam nie wiem, muszę się zapytać pióra.

Po tym wszystkim domyśliliśmy się w piórniku, że Zosia musiała się sama przyznać do winy. Może i ta Zosia będzie jeszcze niezgorsza. Ano, zobaczymy.

O FARBACH I O KŁOPOCIE WIELKIM,