Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tomik poezji zawiera utwory, które przez wiele lat pisane były „do szuflady”. Tematyka wierszy dotyczy przeżywania świata, piękna przyrody, uczuć, wrażeń i emocji związanych z ludzką egzystencją. Wiele wierszy poświęconych jest podróżom oraz rodzinnemu miastu autorki — Krakowowi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 55
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Aleksandra Rybecka, 2020
Tomik poezji zawiera utwory, które przez wiele lat pisane były „do szuflady”. Tematyka wierszy dotyczy przeżywania świata, piękna przyrody, uczuć, wrażeń i emocji związanych z ludzką egzystencją. Wiele wierszy poświęconych jest podróżom oraz rodzinnemu miastu autorki — Krakowowi.
ISBN 978-83-8221-383-6
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Trawnik pod bizantyjską kopułą w ciepłą noc ramadanu
niknące w oddali światła małych łodzi
pachnące powietrze Bosforu nagrzane słońcem lata
latarnie przy stolikach kawiarni szmer cichych rozmów
wśród barwnych chust milknące w jedwabiu słowa
pluszczące wilgocią węże nawadniają w ciemności ziemię
szumi rozlewająca się woda, a między przechodniami
między kamiennymi stolikami łaszą się koty wieczorne
stopy owijają ogonami, nikt nie słyszy miękkości ich łap
zielone połyskują w blasku latarni oczy
zwężone jak do skoku muezin przerywa wieczorną ciszę
wokół nargile kawowe, melonowe, cynamonowe
waniliowe, jak koty o zmroku daktylowe spojrzenia
nigdy nie wiesz, co zostanie w tobie na zawsze
o gorące nargile ociera się kot, ciemnołuka bizantyjka
w falującej burzy włosów biegnie wymienić gorące węgle
Istambuł 2012
Ludzie podobni ptakom
z oczami w kolorze piór drozda
z rękami wzdłuż tułowia
złożonymi jak skrzydła do lotu
który nigdy się nie odbył
w połysku zieleni obsiedli
ławki w parku, mącą wodę z fontanny
kołyszą się w tramwaju
kołyszą swój smutek
na wietrze, kroczą drogą
która jest wieczna
serce śpiewa prostą melodię
o poranku krótką
wieczorem lekko swawolną
bo minął już skwar dnia
niebieski tramwaj platforma
ptasiego porozumienia
wiozą myśli ptaki niebieskie
co sieją, orzą, zbierają
chyboczą się i turlają na zakrętach
To ty jesteś w błędzie mój świecie
myląc i zacierając
prawdziwy sens znaczeń
odrywając formanty i derywaty
zamykając usta prawdy
i prawdzie usta
współczuć należy tym, którzy ulegli
zewnętrzna powłoka pełna pustki
przestrzeń złota ukryta
nieprawdą jest
internetowa sieć i jej bezduszne łącza
biedni tułacze, tam nie ma Itaki
życie odmierzane workami wyrzuconych śmieci
60 l 75 l 80 l
wyrzuciłam już ich wiele
czasem segregowałam odpady
makulaturę zawsze osobno
życie odmierzane kroplami deszczu
wymierne są tylko rzeczy smutne
lub prozaiczne
czy można wyrzucić szczęście
czy można wyrzucić słońce
odmierzyć blask
Słoneczniki pochylają głowy ku słońcu
wielkie cykady grzeją się
choć upał pali zieleń
a u nas wiatry kołyszą letnią bujność traw
poruszają korony drzew
obłoki miłosiernie przesłaniają gorącą tarczę
taki poranek jak ten
dar Boga w chaosie życia
grzejemy się w cieple
oddychamy — choć nie widać powietrza
świat jest go pełen ma różne kolory,
temperaturę wilgotność
a każda z powietrznych form
uszczęśliwia
Nie mów już nic nie poradzisz
nadszedł koniec był długo oczekiwany
dojrzewał powoli
czekanie na uwolnienie przychodzi
wraz z pierwszymi chwilami swobody
nie pomoże wpatrywanie się w noc
wraz z dzikimi gęsiami lecącymi
w srebrnej poświacie księżyca
umarła miłość, razem z nią udręka
jestem szczęśliwa wrześniowe słońce
nigdy nie było piękniejsze
nie wracaj głupia miłości więcej
pozbieram tylko rozrzucone w nieładzie łzy
chcę wreszcie zasypiać spokojnie
i budzić się z nadzieją
w porannych promieniach chmur
chcę należeć wyłącznie do siebie
nie chcę więcej ulegać złudzeniu
Najpierw walczący i poniżany
bity więziony internowany
naród
potem wyśmiany pracy pozbawiany
na bruk wyrzucany
naród
uśmiercany młodości kwiat Staś
Grześ Bogdan we flanelowej koszuli
naród
przez matkę przytulany we łzach tonący
znów bez odwagi spoglądać w niebo
naród
i przyszedł czas swawolny
frywolnych reklam w kusych spódnicach
zalotnych dziewczyn na sprzedaż
naród
znowu samotny nie bity lecz
czemu zabity?
Naród
bez wizji przyszłości bez solidarności
wykpiony w swej biedzie bez pracy bez chleba
naród
znowu tułaczka nie stoją już dumnie
fabryki nici mebli bawełny flaneli w kratkę
naród
huty kryształu fajansów platerów
guzików fartuchów i lalek
nie płyną gorące wstęgi metalu
naród
a jednak skrzywdzili człowieka prostego
śmiechem nad krzywdą jego wybuchając
naród
Pod parasolem topoli
biegałam kiedyś
o łąko zielona
o wodo zielona
o piaszczyste dno
koniec lata
mała dziewczynka
w krótkiej sukience
znalazła wczorajszy dzień
nieposłuszna prawom fizyki
posłuszna prawom serca
może dlatego zielone ma oczy
jak woda nizinnej rzeki
zabrałeś mi wiarę
nadzieję i miłość
ale nie wszystko odbierzesz
nie jesteś panem świata
przecież byłam kiedyś żywą istotą
odnajdę siebie w zielonym
sierpniu końca lata
o łąko zielona
o wodo zielona
o piaszczyste dno
Już cicho bezgłośnie
faluje na wierze biały i czerwony
minęły defilady
echa śpiewu przecinają jeszcze
ciszę wieczoru
w płomiennych promieniach
zachodzącego słońca
ceglane mury zamku
jest jeden taki wieczór
jak dzisiaj na rzece stada białych łabędzi
na ławce siedzi dziewczyna
oparła drzewce staruszek harcerz
przekroczył dziś próg nadziei
na kolejne sto lat
spod pomników odeszły capstrzyki
posnęli spiżowi bohaterowie
odpoczywają już wieńce
łopocą tylko wstęgi
dzieci przyszłość narodu
dziewczynka z warkoczykami
na ramionach ojca
lśni złota kula na wieży ratusza
zegar wybija kolejną godzinę
błyszczy trąbka wieży mariackiej
następny raz za sto lat
a ja piszę wiersz
o miłości do Polski
której nie można się pozbyć,
której nie można zapomnieć
bez której nie można żyć
11.11.2018
Widziałam kiedyś we śnie
katedry ukryte w chmurach
Były całe z poczerniałego gotyku
srebrzysta ścieżka prowadziła ludzi
od jednej katedry do drugiej
gdzieniegdzie przepłynęła jak
biały obłok gęsta od pary chmura
trzymaliśmy się za ręce i
wędrowaliśmy. Dużo było ich za nami,
ale jeszcze więcej przed oczyma
niektóre wieże ginęły znów w gęstych obłokach
Było cicho. Katedra z Kolonii
Rouen, Notre Dame, katedra z Chartres
opactwa Cystersów z całej Europy
słońce świeciło mocno, ale nie paliło
nie bolało nic. Westminster
Św. Katarzyna, św. Brygida
Tyniec w pierzastych cirrusach. Orvieto
Mediolan, Siena. Przepuszczamy przodem
gęstego cumulusa. Sprawdzamy
ale we wnętrzach nie ma już
ciepłego blasku świec, jeśli
światło to białe i chłodne niczym błysk magnezji
Podniebienny spacer szlakiem katedr.
Zakończony.
10.09.2006
Zielonojesienne
drzewo chociaż całe w słońcu
pomiędzy gałęziami
stado gawronów i kawek
jak świat w którym tyle obłudy, że
musimy chować się za szkłami
ciemnych okularów, żeby nikt
nie dostrzegł prawdy w naszym
spojrzeniu, odgrodzeni
szybami samochodów
udajemy, że nie myślimy
a już na pewno nie czujemy
nikogo nie potrzebujemy
mamy wszystko, więc niczego nie
chcemy. Całość tworzymy
z ciemnymi okularami
przeciwsłonecznymi ochronnymi
a my wiemy: oduczyliśmy się wiernie kochać
i wszystko komuś poświęcać
oduczyliśmy się empatycznie zatracać
zdarza nam się to tylko chwilowo
Przestaliśmy zmieniać świat —
to on zaczął zmieniać nas.
12.10.2006
Udało nam się już prawie wszystko
polecieliśmy na Księżyc
zrobiliśmy zdjęcia Marsa
stworzyliśmy wirtualnie istniejące życie
w nieistniejącej przestrzeni
ale jednego nie udało się zmienić
tego, ze przy małym dziecku przez kilka lat
ktoś ciągle musi być
Latamy samolotami
i rozmawiamy mimo wielkich odległości
rozwiązujemy szybko problemy
ale długie lata trwa
zanim tupot małych stóp
stanie się szybki
a mowa prędka
17.11.2006
Trzeba przerwać tę ciszę
potem wiecznie będzie trwać
ale jeszcze nie teraz
może ktoś usłyszy
to przerywanie ciszy
12.2006
Krótki żywot filmu
nie pewnego, ale każdego
najpierw zwiastuny i zapowiedzi
staranny dobór aktorów
dubbingu muzyki
Huczna premiera w miejskim kinie
kilka miesięcy grania i śpiewania
światła i wyświetlania
dociera do ciepłej
domowej kanapy
żyje chwilę i gaśnie
2007
Nad śpiącym miastem o świcie
rozległ się wiosną skowronek
był łąkowy, jak dzieciństwo
jak pierwsza miłość kiedyś
wtórowały mu dzwonki tramwajów
pośpieszne poranne kroki przechodniów
szum miasta jeszcze nie narastał
wspomnienie czasu kiedy
człowiek odrywał się od Ziemi
03.2007
Jestem w najlepszym towarzystwie świata
w elitarnej jednostce społecznej
pośród ludzi, którzy już nie mają nadziei
są tu niekochani małżonkowie
pozostawione na przechowanie dzieci
porzuceni i nigdy nikomu niepotrzebni
złożeni niemocą opuszczeni
zdradzeni i oszukani
pogrążeni w depresji i schizofrenii
drobni wytwórcy bez swoich warsztatów,
rolnicy bez ziemi, ogrodnicy bez sadów
panie woźne i sprzątające
chcesz ich poznać zapraszam
zobaczysz świat pozbawiony obłudy
poznasz prawdziwą wartość uśmiechu
poczujesz jak niską wartość ma pieniądz
kupisz musujący cukierek u pani
w osiedlowym sklepiku
kiedyś artystki baletowej.
Oto najwspanialsza część ludzkości.
2007
Kiedyś uniesiesz mnie aniele
poczuję jak szumi wiatr
pomiędzy twoimi skrzydłami
w każdej chwili kiedy widzę ptaka
czuję jak serce bije
w pierzastej piersi, nie mów mi
że nie ma Boga
jest tam gdzie ciepło, gdzie życie
przeglądaj się w nieba błękicie
tam gdzie myśl twoja ulata
gdzie wspomnienie
ubiegłego lata,
tam znajdzie schronienie,
ukryte znaczenie.
Nie wiesz dlaczego wszystko
ułożone w ciąg zdarzeń
logiczny, nieciekawy
spójrz na to
przez tęczowy pryzmat szczęścia
zobaczysz inny świat
gdzie uczucia czyste i ludzie
bez skazy, wiem, że dzisiaj
dotknęłam anioła
jest wieczór, a ciepłem
promienieje dłoń.
2007
Kiedyś więcej było
niezrozumiałych zjawisk
po co nam wiedza o nich?
I tak bez niej umieramy
na chwilę przed śmiercią
otwieramy oczy
mówimy prawdę i
jesteśmy sobą.
2007
Ile kobiet nosi w sobie
czas ubiegłych zdarzeń
zatrzymały w sobie lata pięćdziesiąte
sześćdziesiąte,
siedemdziesiąte ubiegłego wieku
moment, kiedy były młode
chcesz wiedzieć jakie wtedy
było życie?
Popatrz na nie. Kwiecisty
deseń ich sukienek
historyczny szyk torebek
sposób w jaki mówią
dziękuję przepraszam i do widzenia
usłyszysz te odgłosy życia, które zechcesz
poczujesz świat, który wtedy istniał
i trwał zaklęty swoim czasem
Szczęście jest bardzo drogie
wolność i miłość dużo kosztują
byli tacy, którzy oddali życie
są tacy, którzy
codziennie umierają
cierpienie sączy się latami
albo umiera się natychmiast
Jest tak pięknie, jak tylko może być
Jest też gorzko
Biegają znowu
skąpane w wiosennym słońcu
kolorowe figurki dzieci
jak elfy
rozpoczyna się sezon
na pluskające fontanny
i tęcze w kroplach wody
rozpoczyna się sezon
na wodę w ciekłym i gazowym
stanie skupienia