Pilot św. Teresy - Jerzy Bandrowski - ebook

Pilot św. Teresy ebook

Jerzy Bandrowski

5,0

Opis

 

Léon Bourjade, właściwie Jean-Pierre Léon Bourjade – francuski pilot, jeden z czołowych francuskich asów myśliwskich okresu I wojny światowej. Autor 28 zwycięstw powietrznych. Należący do ścisłego grona Balloon Busters – pilotów mających więcej niż pięć zestrzeleń balonów obserwacyjnych.

 

 

Od najmłodszych lat jego marzeniem było zostanie misjonarzem. W 1908 roku rozpoczął nowicjat w Issoudin w Hiszpanii. W 1914 roku przeniósł się do Szwajcarii na studia teologiczne.

 

Po wybuchu wojny powrócił do Francji i wstąpił do armii. Przez trzy lata służył w artylerii. W 1917 roku został przeniesiony do lotnictwa. W dniu 17 czerwca uzyskał dyplom pilota i został skierowany na zaawansowany kurs pilotażu do Pau. Po ukończeniu kursu został przydzielony do 152 eskadry, w której służył do końca wojny. Początkowo latał na samolotach Nieuport, a następnie po wyekwipowaniu eskadry w nowe samoloty w marcu 1918 roku na SPAD S.XIII.

 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 77

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 JERZY BANDROWSKI
PILOT ŚW. TERESY
BOHATERSKIE  DZIEJE  OJCA  BOURJADE

Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok Konin 2018

Jerzy Bandrowski „Pilot św. Teresy”

Copyright © by Antoni Stefański, 1934

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018

Zabrania się rozpowszechniania, kopiowania

lub edytowania tego dokumentu, pliku

lub jego części bez wyraźnej zgody wydawnictwa.

 Tekst jest własnością publiczną (public domain)

ZACHOWANO PISOWNIĘ

I WSZYSTKIE OSOBLIWOŚCI JĘZYKOWE.

Skład: Adam Brychcy

Projekt okładki: Adam Brychcy

Wydawnictwo: Księgarnia św. Wojciecha

Poznań, 1934

ISBN: 978-83-8119-335-1

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

HOŁD MALUCZKIEMU

 Dnia 30 lipca 1925 r. do przystani Port Leon na wyspie Yule, jednej z niezliczonych wysp Oceanji w okręgu brytyjskiej Nowej Gwinei, zawinął piękny wojenny statek francuski „Aldebaran“, stacjonowany na oceanie Spokojnym, a teraz wracający do Francji. Statek spuścił szalupy, do których wsiedli oficerowie w białych płóciennych garniturach i podzwrotnikowych hełmach korkowych, oraz marynarze w koszulach w błękitne paski i w białych spodniach. Na tyle statku powiewała, jak w dni wielkich uroczystości, trójkolorowa chorągiew Francji.

 Szalupy skierowały się ku wybrzeżu wyspy, zamieszkałej przez jakich dwadzieścia do dwudziestu pięciu tysięcy napół dzikich Papuasów i przez garść misjonarzy katolickich Najśw. Serca Jezusowego, Francuzów, Szkotów, Australijczyków, zebranych ze wszystkich stron świata bojowników i pracowników Bożych. Są to ludzie cisi i pokornego serca, dalecy od próżności i ambicyj ludzkich, lecz wysoko trzymający sztandar Legji Chrystusowej. Widok szalup, płynących z wojennego statku, zadziwił ich.

 Marynarze po wylądowaniu stają w ordynku wojskowym. Maszerują w stronę misji, a gdy tam już dotarli, kapitan statku Benoist pyta:

 — Gdzie jest grób ojca Bourjade'a?

 Ojca Bourjade'a? Mój Boże! Był to jeden z najpokorniejszych ojców, cichy, niezmordowany misjonarz, daleki od wszystkiego, co światowe, i pracujący z całem oddaniem nad urabianiem dusz papuaskich wśród febrycznych, podzwrotnikowych bagnisk. Czegóż ten pełen godności i wojskowej wyniosłości kapitan wojennego statku, otoczony świtą oficerów w niepokalanej bieli, może chcieć od biednego zmarłego misjonarza? Jakimże znowu zgiełkiem świata chce wraz z oddziałem marynarzy napełnić cmentarz, na którym odpoczywa utrudzony wielce pracownik Boży?

 Zaniepokojeni trochę ojcowie wiodą kapitana z jego oddziałem na grób o. Bourjade'a. Kwitną na nim lilje czerwone, które zasadził jeden z braci szkockich. Oddział marynarzy ustawia się po obu stronach grobu. Widać morze, lasy, dalekie góry, niezbadane dotychczas i pełne tajemnic. Jest cisza.

 A nagle rozlega się komenda:

 — Garde à vous!

 I komendant Benoist przemawia:

 — Ojcze Bourjade! My, marynarze floty francuskiej, przyszliśmy oddać ci cześć.

 Jesteśmy głęboko wzruszeni.

 Za spełniony przez ciebie obowiązek Francja cię wynagrodziła, ale ty porzuciłeś wszystko i przybyłeś do tego kraju, aby się poświęcić pracy pokoju. Padłeś na tem nowem polu chwały.

 W imieniu Francji, armji, mych oficerów i marynarzy wyrażam ci podziw i oddaję ci cześć. „Aldebaranowi“ zależało na tem, aby złożyć ci hołd.

 Peyriller, biograf o. Bourjade'a, dodaje:

 „W kilka godzin później „Aldebaran“ odpłynął na zachód ku dalekiej Francji. Biały statek, na którym lśniły barwy Francji, zagłębił się w morzu, ciemniejącem pod wieczór. W krótkim czasie na jaśniejszym nieco skraju horyzontu nie było już widać nic, prócz słupa dymu, przypominającego słup dymu, jaki się unosił z miejsca, w którem spadł zapalony przez francuskiego pilota obserwacyjny balon niemiecki.“

 Cóż wspólnego ma pokorny misjonarz z wysp Oceanji z tem wojennem wspomnieniem?

 Bardzo wiele. Albowiem ten cichy pracownik Boży był jednym z najlepszych bojowych pilotów francuskich, był światowej sławy pilotem-myśliwcem i specjalistą w niszczeniu obserwacyjnych balonów niemieckich podczas wielkiej wojny. Był kawalerem oficerskiego krzyża Legji Honorowej. Miał sławę i, gdyby chciał, wielką karjerę przed sobą. A został misjonarzem na jednej z wysp Oceanji i tam umarł. Z wycieńczenia i febry, zdala od świata, wśród Papuasów.

 O tym to dziwnym, świętym człowieku, przezwanym spowodu jego kultu dla św. Teresy „Pilotem św. Teresy“, opowiada niniejsza książeczka.

KRAJ RODZINNY BOURJADE'A

 Leniwemi falami pną się po stoku wzgórza domy o białych ścianach a dachach ze starej, czerwonej, lecz już poczerniałej dachówki. Domy te są bardzo stare i pamiętają niemniej dawne a niespokojne czasy. Obecnie w rozpalonej do białości godzinie południa milczą, a wnętrza ich wypełnia miły chłód, który możnaby porównać z orzeźwiającym smakiem świeżo zerwanej oliwki. (Koło domów pełno w sadach drzew oliwnych.) Jednakowoż bywały czasy, gdy ciche te domy rozbrzmiewały hukiem arkebuz i szczękiem szpad, albowiem w tym kraju oddawna walczono o skarb największy, a mianowicie o religję i wolność sumienia.

 Jest to Cos, miasteczko, w którem stoi dom rodzicielski Bourjade'a.

 W oparach południowego słońca kraj ten jest szary, bo skały są w nim białe, twarde zaś listowie południowej roślinności ma kolor tak ciemnozielony, iż zdaje się być czarnym, a mieszając się w blaskach słonecznych z jaskrawą bielą skał i ścian domów, staje się popielatym. Poniżej, przez pola, zdawałoby się bezbarwne, płynie połyskliwa rzeka Aveyron. Nad tem wszystkiem ciemno-szafirowe niebo południowej Francji, sięgającej podnóży Pirenejów.

 Jest to kraj stary, gdzie każde miasteczko i każdy dom ma swą historję. Pierwsze wrażenie, jakie odnosi podróżny z jego widoku, jest pogodne, aczkolwiek do pewnego stopnia zabarwione smętkiem kontemplacji zbyt silnego słońca. Ale to tylko wrażenie powierzchowne, bo oto choćby tylko ta rzeka Aveyron, tak leniwo płynąca i niby apatyczna, ma chwile gwałtownych wybuchów i buntu. Do mieszkańców tego kraju jakże trafnie stosuje się nasze przysłowie o „cichej wodzie, która brzegi rwie“.

 Ta skrytość, połączona z nagłemi wybuchami lub raczej z nieoczekiwanemi, lecz niezłomnemi postanowieniami, to również rys charakterystyczny Bourjade'a. Dowodzi to bardzo silnej i głębokiej uczuciowości. „Pilot św. Teresy“, jak później nazywano Bourjade'a, nie pisywał wierszy, ale śmiało mógłby się podpisać pod wierszem Alberta Flory'ego:

Jestem synem tych rycerzy,

co gardząc niskiemi sprawami,

walczyli o to, w co się wierzy,

katolicy z protestantami.

W wojnach rządzili się jedną potrzebą:

zdobyć niebo.

 Nie sądzimy jednak, aby ci ludzie, którzy zawsze gotowi byli bronić swych przekonań z orężem w ręku, nie szanowali i nie kochali się wzajemnie. Tak to już jest na świecie, że ludzie z charakterem za swoje przekonania dają życie. To jednak nie wyklucza, aby sobie w razie potrzeby nie pomagali wzajemnie, i z tego nie wynika, aby się prześladowali jadowitą złośliwością.

 Toteż nie dziw, że w rodzinie Bourjade'ów, od czasów albigensów słynącej z niezmiennych wierzeń katolickich, zdarzył się fakt, iż w czasie wielkiej rewolucji pewien protestant wpływami swemi wśród jakobinów ocalił jednego z pradziadków „Pilota św. Teresy“ od szafotu, na który skazał go teror.

ZNAK

 Jest rzeczą doprawdy dziwną i wzruszającą, że prawie wszyscy ludzie wybitniejsi czy też przeznaczeni do wielkich rzeczy w świecie ducha, jawnie są jakgdyby piętnowani i naznaczani na to w dzieciństwie zapomocą jakiegoś cudu. Znany jest nam, Polakom, cud z Mickiewiczem, który też zawsze żywił w duszy kult dla Matki Boskiej Ostrobramskiej. Polski apostoł Japonji Wojciech Męciński, również cudownie przez Matkę Boską ocalony, jako Sodalis Marianus służył jej całe życie. Ten sam cud powtarza się znowu z Leonem Bourjadem. Jako mały a bardzo żywy chłopaczek, przez nikogo niepilnowany, przełaził przez jakiś ganek — na czwartem piętrze — gdy nagle stracił równowagę i zawisł na balustradzie. Na krzyk malca, który miał wówczas cztery lata wszystkiego, zbiegli się ludzie i uratowali go. Nie mamy powodu dziwić się, że chłopaczek w swej nieświadomości próbował urządzić wycieczkę w przestrzeń błękitną. Niebo było jego żywiołem, czego też później dowiódł jako pilot. Narazie jednak uratowano go, a drżąca z trwogi matka, tuląc go do łona, wykrzyknęła:

 — Bóg postanowił cię zachować, abyś dokonał czegoś wielkiego!

 Wiadomo, że istnieją w Kościele katolickim komisje, badające tak zwane „cuda“, bo nie wszystko, co się wydaje cudownem, jest cudem. My, którzy notujemy tu poprostu fakty, nie możemy oczywiście z całą stanowczością twierdzić, że uratowanie małego Leona było istotnie cudem. Na małe dzieci zawsze wszędzie się uważa, choćby zdaleka. Często się zdarza, że dziecko wejdzie np. na okno, przestraszy się, zacznie krzyczeć, a ktoś wtedy przybiegnie i uratuje je, bo zawsze jest ktoś starszy wpobliżu. Z tego punktu widzenia rzecz biorąc, nie byłby to oczywiście żaden cud, lecz zwykły zbieg okoliczności. Jednakowoż, jeśli taki wypadek zdarzy się chłopaczkowi o sercu bardzo wrażliwem i czekającem na ideę, która właściwie nie jest niczem innem, jak tylko objawieniem, a dalej, jeśli chłopaczek, nawiedzony niem już w czwartym roku życia, odkryje w sobie powołanie, za którem iść będzie przez całe życie, to czyż to nie jest cudem?

 Starodawna rodzina Bourjade'a oddana była na usługi Kościoła i ojczyzny. Na ścianach domu wisiało wiele portretów mężów prawdziwie zasłużonych, przedewszystkiem oficerów, wśród nich zaś byli pułkownicy i jenerałowie, komendanci artylerji gwardji z czasów Napoleona III. Jeden z wujów Leona Bourjade'a padł na polu bitwy pod Montebello, prowadząc do ataku pułk piechoty. A gdy Leon był małym chłopcem, jego wuj jenerał d'Amade wojował w Marokku z Maurami, stosownie do tradycyj rodzinnych wciąż trwając na pozycjach nigdy nieginących „Książąt Niezłomnych“, którzy wiedli boje z zieloną chorągwią Mahometa.

 Tak tedy ów chłopaczek, igrający sobie w ciasnych uliczkach starego miasteczka, nie przypuszczał nawet, iż jest dziedzicem owych dziwnych rycerzy, w których piersiach serce gorzało żywym płomieniem wiary, w prawicy zaś lśnił szeroki toledański miecz.

 Wszyscy przodkowie Bourjade'a, którzy służyli Bogu w sukience duchownej, przelali na niego swą wiarę; wszyscy rycerze z jego rodu oddali mu swe bohaterstwo, i tak się stało, że Leon mógł zostać „Pilotem św. Teresy“.

 Lecz niezawsze kraj leży stężały w zadumie i kontemplacji słonecznej. Normalnie jest to kraj barw, radości życia, pięknych gajów i łąk soczystych, znakomitego wina i wesołych kompanów, słowem kraj zasobny. Niedaleko już jest Prowancja, ziemia kwiatów i poezji, z pewnością wywierająca wpływ na departamenty sąsiednie. Cała południowa Francja jest krajem skwarnego słońca i bujnego życia.

 W takim to kraju żył Bourjade, zawsze trochę nieśmiały, zadumany i trzymający się zdala od ludzi, ale dla życia bynajmniej nieusposobiony wrogo. Przeciwnie, od wczesnej młodości zajmował się bardzo żywo sportami, a jako wioślarz zdobywał nagrody i odznaczenia. Zatem nie był pozbawiony pewnej męskiej ambicji.

 Bourjade ma skłonności ascetyczne, które się w nim później rozwiną — to nie ulega wątpliwości — ale choć często pogrążony w zadumie, przecież nie był z kamienia, żył otaczającą go radością i pięknem i nieodrazu został świętym. Gdyby nie był kochał życia i świata, robiąc z niego ofiarę Bogu, ofiarowałby coś, co dla niego samego nie przedstawiało żadnej wartości. Licha byłaby to ofiara!

 W duchowem założeniu, z którego wychodził Bourjade, my widzimy pełnię ducha, ogromną radość życia i wynikający z niej potężny rozmach skrzydeł duchowych, który go niósł na podbój nowych światów. Na takich to skrzydłach ku Ziemi Świętej niosły się swego czasu dusze rycerzy krzyżowych św. Ludwika, którzy stworzyli nietylko nowe, ważne daty w historji, ale także wielką poezję, ogrojcem nowych, nieznanych kwiatów okalającą świątynię Grobu Chrystusowego.

 Dla uzupełnienia charakterystyki Bourjade'a dodajmy, że ten misjonarz potrafił być w swoim czasie doskonałym żołnierzem. Bohaterstwo jego zostało niejednokrotnie stwierdzone. Francuski biograf nazywa to „oddawaniem cesarzowi, co cesarskiego“. Zdanie to krzywdzi Bourjade'a, potomka nietylko duchownych, ale i wielu żołnierzy. On, walcząc, pragnął przedewszystkiem spełnić swój obowiązek wobec Francji, ojczyzny bohaterskiej Dziewicy Orleańskiej.

 Sam Bourjade, pominąwszy brodę, którą w wojsku francuskiem nosić wolno, na fotografji z czasów oficerskich w dobie wojny, nie wygląda zbyt ascetycznie. Blondyn z wysokiem czołem, twarz pociągła, rysy regularne i dobrotliwe. Widać w nich uduchowienie, a wielkie, czarne oczy, poczciwe i łagodne, patrzą raczej wesoło niż posępnie. Ale odrazu widać, że mundur nie jest stosownym dlań strojem i że armja nie jest jego właściwym światem. Pofałdowany, pomarszczony frencz, źle skrojony, leży na nim bez najmniejszego śladu żołnierskiego czy oficerskiego szyku. Łatwo poznać, że właścicielowi tego frencza, jakby specjalnie może do fotografji wypożyczonego, nic nie zależy ani na mundurze, ani na wojsku.

 Drobny to szczegół, lecz charakterystyczny i doskonale malujący sposób myślenia Bourjade'a.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok