Pieśń ostatniego minstrela - Walter Scott - ebook

Pieśń ostatniego minstrela ebook

Walter Scott

0,0

Opis

Pieśń ostatniego minstrela” to wyjątkowy poemat napisany przez Waltera Scotta.

Poemat składa się z sześciu pieśni i ilustruje zwyczaje oraz maniery, które w starożytności panowały na Granicach Anglii i Szkocji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 94

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-344-2
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Wstęp

Wiatr był północny, droga daleka,

Minstrel był stary, słaby kaleka; Poważne lice, włos jego biały, Widać, że lepsze dni kiedyś znały; Arfę, jedyną jego osłodę, Dźwigało za nim pachole młode. Był to ostatni z szkockich Minstreli, Co ze czcią niegdyś w kraju słynęli, I głosząc dzieła praojców sławnych, Uczyli młodych, iść w ślady dawnych. Lecz się, niestety, wszystko zmieniło! Współbracia jego śpią pod mogiłą; On, biedny tułacz w ojczystéj ziemi, Chciałby już tylko odpocząć z niemi. Bo cóż po życiu, gdy wszystkie jego Młode uroki serce odbiegą? Nie jemu teraz, na rączym koniu, Jak ptak swobodnie hasać po błoniu!

Nie jemu teraz, ach! już nie jemu, Pożądanemu, szanowanemu, W zamkach, na ucztach, śród grona gości, Śpiewać cześć męztwa, urok miłości, I w sercach mężów budząc wzruszenie, Z oczu piękności czerpać natchnienie! W Szkocji teraz wszystko inaczéj: Ani tych biesiad, ni tych słuchaczy! Z starymi ludźmi, zniknęły wszędy Stare zwyczaje, stare obrzędy; Przychodzień, z ciężkiém berłem w prawicy, Na Sztuartowéj zasiadł stolicy; Mroczny fanatyzm, grożąc pochodnią, Pieśń i wesołość mieni być zbrodnią. Wzgardzony śpiewak, płonąc od sromu, Musi iść żebrać z domu do domu, I dla motłochu arfę swą stroić, Którejby dźwiękiem król się mógł poić. Szedł, gdzie z śród cienia dębu i świerku Wznoszą się błyszcząc wieże Newerku. Bard zwrócił ku nim posępne oko, Wspomniał swą przeszłość, westchnął głęboko; Spójrzał dokoła — lecz nigdzie innéj Nie było niższéj strzechy gościnnéj. Drżącym więc krokiem, przez most zwodowy, Szedł ku podwojom bramy zamkowéj, Któréj żelazne rygle i brony Odbiły nieraz szturm rozpędzony, Lecz w któréj zawsze stojąc na straży, Duch gościnności witał nędzarzy.

Księżna przez okno starca ujrzała; Włos jego biały, postać nieśmiała, Wzbudziły litość; — rzekła paziowi, By go z czcią spotkać wyszli domowi. Bo choć tak można, z krwią królów bliska, Znała i ona losu igrzyska, Gdy kochająca, w lat swych zaraniu, Z dziką rozpaczą, przy rusztowaniu Lubego męża, próżno na wroga Wzywała pomsty ludzi i Boga.

Gdy zmordowane wędrowca siły Skromnym posiłkiem nieco ożyły, A widok chętnéj, dworskiéj względności, Wzbudził w nim pamięć lepszéj przeszłości: Z dawno doznaném czuciem wesela, Zapłonął w duszy ogień minstrela. Zaczął więc prawić o przodkach księżny, Co był za rycerz dziad jéj potężny, Jak gromił wrogów, jak w kraju słynął; Jak, świeć mu Panie! ojciec jéj zginął. Dodał, że jeszcze z dawniejszych dziejów Wié różne czyny wielkich Buklejów; I gdyby księżna, przez wzgląd na treści, Chciała posłuchać starca powieści,

Choć dłoń mu skrzepła, choć głos oniemiał, On — i dla czegóż wyznaćby nie miał? — On czuje w sobie dość jeszcze ducha, By śpiew zanócić godny jéj ucha. Chętnie spełniono skromne żądania, Paź go do księżny zawiódł mieszkania. Lecz skoro wstąpił w gmach jéj wspaniały, Gdzie z nią jéj dworskie damy siedziały, Możeby raczéj wolał odmowę; Tak uczuł w sobie wzruszenie nowe, Tak mu się nagłe w myślach zmąciło Wszystko co teraz, co dawniéj było; Że gdy sam w sobie upokorzony, Chciał dobyć z arfy dawne jéj tony, Uczuł, że palce moc swą straciły, Którą nadaje wiara w swe siły. Księżna odgadła co się w nim działo. A więc nie rażąc zbytnią pochwałą, W słowach jednakże miłych dla ucha, Dodała serca, zagrzała ducha, Aż stróny, w które trącał powoli, Zabrzmiały wszystkie w ton jego woli. Wtedy rad z siebie ozwał się śmieléj, Że pomni powieść dawnych minstreli, Któréj już w życiu swém poniżoném Nie miał nadziei śpiewać przed zgonem. Bo nie dla gminu pieśń ta złożona, Lecz dla dam wielkich, dla panów grona; Sam ją przed królem śpiewał za młodu, Na jednéj z świetnych uczt Holyrodu;

Pieśń tę powtórzyć chciałby w téj dobie, Nótę jéj tylko przypomni sobie. I zwolna ręką wodząc po strónach, Coraz to w innych przebiera tonach; I w czole widać walkę z pamięcią, Którém raz po raz wstrząsał z niechęcią. Aż gdy raz wzbudził znajome brzmienia, Twarz zajaśniała blaskiem natchnienia, Duch w oku starca zaiskrzył młody, Dziwny rumieniec oblał jagody, I harmonijny, choć w miarach zmienny, Rozległ się odgłos pieśni wojennnéj. — Miejsce, słuchacze, dola żebraka, Wszystko zniknęło z myśli śpiewaka; Zimna nieufność w sercu zbolałém. Nagle przed wieszczym pierzchła zapałem; I tak, gdy wszyscy wkrąg oniemieli, Nócił ostatni z szkockich Minstreli.

Pieśń pierwsza

I.

Umilkł w Branksom gwar biesiady,Do tajemnych komnat gmachu Samotna odeszła Lady. Do komnat, których drzwi potężne czary Tajemniczemi zamknęły słowami: — Słów tych nikt wspomnieć bez strachu, Powtórzyć nie śmie bez kary: — Jezus Marya zmiłuj się nad nami! Nikt oprócz Lady, za żaden skarb ziemny Nie śmiałby wstąpić w ten gmach jéj tajemny,

II.

W biesiadnéj sali gwarliwa drużyna, To stoi kołem przed ogniem komina, To znów pod ręce wzdłuż chodząc pospołu, Ciągnie rozmowy zaczęte u stołu.

Na potrząśnionych gałęźmi kamieniach Śpią psy myśliwe, i w sennych marzeniach W głos gonić zwierza zdają się śród boru, Z Tewiotstonu do Eskedalmoru.

III.

Dwudziestu dziewięciu szlachetnych rycerzy Wciąż w zamku Branksomskim gościło; Dwudziestu dziewięciu, w bogatéj odzieży, Na rozkaz ich paziów służyło; Dwudziestu dziewięciu rycerskiéj młodzieży Rumaki ich w stajniach karmiło; A wszyscy waleczni, ojczyzny nadzieja, A wszyscy są krewni hrabiego Bukleja.

IV.

Dziesięciu z nich w kolej, na pierwszy znak trwogi, Gotowych co chwila do boju lub drogi, Z orężem u pasa, z ostrogą u nogi, W dzień i w nocy nie zrzuca zbroicy; Na swych twardych puklerzach, W nierozpiętych pancerzach, Chwilę ledwo snu dadzą źrenicy; W rękawicach ze stali Za stół nawet siadali, Wino pili przez kratę przyłbicy.

V.

Dziesięciu giermków, wprawionych do broni. Trzyma przed gankiem kopije rycerzy; Trzydzieści zbrojne osiodłanych koni, Dziesięciu w rękach wodzi masztalerzy; Każdy koń z kitą piór strusich u skroni, Za każdém siodłem buzdygan się jeży; Sto innych w stajniach zostaje się w domu. — Taki jest zwyczaj na zamku Branksomu.

VI.

Dla czegóż te konie pod siodłem tak stoją? Dla czego rycerze czuwają pod zbroją? — Czuwają, by w porę brytanów szczekanie, By w porę posłyszeć strażników wołanie; By zdała nad chmurą kurzawy wzniesiony Świętego Jerzego krzyż dojrzeć czerwony; By w porę pośpieszyć i bronić swych właści, Przed Skropem, lub Percym, wsławionym z zdrad tylu, I nie dać się ubiedz Howarda napaści, Z Warkwortu, z Nawortu, z pięknego Karlilu.

VII.

Taki jest zwyczaj na zamku Branksomu. — Mężni rycerze bronią go i strzegą:

Lecz on, pan zamku, wódz Buklejów domu! Miecz jego straszny jak łyskanie gromu, Rdzewieje nad grobem jego! — Rok ledwo upłynął Jak lord Walter zginał, Gdy nie syt krwi bratniéj i mordu, Niezgodę na nowo. Straszliwą, domową, Rozniecił Karr, baron z Cessfordu. Gdy lud z nad granicy Pierzchał ku stolicy, Gdy Edymburg nawet krwią spłynął: Tam w dymach pożogi, Lord Walter bez trwogi, Broniąc swoich, walczył i zginął.

VIII.

O! straszna wojno pychy rodowéj, Wojno sąsiedzkiéj zawiści! Kto cię rozbroi? kto z Kaimowéj Zbrodni twych wodzów oczyści?… Ach! — próżno razem w pielgrzymim stroju, Do miejsc cudownych szli wszędy; Próżno za dusze poległych w boju Wspólne sprawiali obrzędy: Póki w Cessfordzie włada dom Karrów, Buklej w Etryku przewodzi: Póty zawziętość odwiecznych swarów, Z pamięcią rzezi, klęsk i pożarów, Z ojca na syna przechodzi.

IX.

Lud wojowniczy załamywał ręce Nad trumną lorda Waltera; Niewiasty w łzami uroszone wieńce Stroiły grób bohatéra. Lecz łzy ni kwiatu pozostała wdowa Nie uroniła na grobie; Nadzieja pomsty i duma surowa Dodały męztwa w żałobie. Aż gdy wkrąg patrząc na twarze żałośne, Syn mały w domu zawołał: „Pomszczę się ojca, niech tylko podrosnę!“ Żal dłużéj kryć się nie zdołał, Łkając go swemi okryła pieszczoty, I łzy jéj wdowie zlały twarz sieroty.

X.

W stroju z rozpaczy starganym, Na wiatr rzuciwszy włos, Nad ojcem swym ukochanym Anna płakała w głos. Lecz prócz żałości dziecinnéj, Był jeszcze powód łez inny: Bojaźń o przyszły los. Serce jéj gore miłością — Przed nimby tylko z ufnością

Odkryła głąb tajemnicy; Lecz twardéj matczynéj duszy, Wié, że ni zmiękczy, ni wzruszy, Prośba ni rozpacz dziewicy. Lord Kranston jéj oblubieniec, Cessfordów był pokrewieniec, Herb jeden na ich sztandarach; A wié, że matka jéj sroga, Wprzód niż ją wydać za wroga, Woli wprzód ujrzéć na marach.

XI.

Lady ród wiodła wysoki. Ojciec jéj, mędrzec głęboki, Szczep możnych Bethunów domu, Za morzem szukał nauki, I w Padwie uczył się sztuki Niedozwolonéj nikomu. Wieści krążyły u ludu, Że czynił, czego bez cudu Człek nie dokaże swą siłą; I w dzień, gdy szedł w zamyśleniu, Ni przed nim, ni za nim cieniu Od ciała jego nie było.

XII.

Po ojcu, mówią, z dziecięcia Lady tę sztukę posiadła, Że na jéj straszne zaklęcia Nadziemskie drżały widziadła. —

I oto właśnie, w swéj niedostępnéj, Zaczarowanéj wieży posępnéj, Powstawszy z gniewem, słucha łoskotu, Co się wzniósł nagle z fal Tewiotu. Ryk-że to wody, co gdy przybierze, Chce swe skaliste skruszyć nadbrzeże? Szum-że to wichru, co między lasy Z twardemi dęby idzie w zapasy? Trzęsienie ziemi, czy łoskot gromu, Co wstrzasł jak z posad mury Branksomu?

XIII.

Przerażone echem dzikiém Psy zawyły z przestrachu; Ćma puszczyków, z głośnym krzykiem, Rozpierzchła się po gmachu. Goście z miejsc się swych porwali, Tłum ku oknu się spycha: Myślą, burza! — patrzą z sali, Lecz noc jasna i cicha.

XIV.

Lady odgadła powód łoskotu. Nie był to łoskot fal Tewiotu, Nie był to wicher burzy dalekiéj. Nie grom to wstrząsnął Branksomu mury: Lady poznała, że Duch to rzeki, Przemawiał do Ducha góry.

XV.

duch rzeki.

„Śpisz-li bracie?“

duch góry.

— „Bracie, nie! — Księżyc w pełni świeci mnie. Na kobiercach moich z wrzosu, Od Skelf-hillu do Craig-crossu, Pod drzewami, nad zdrojami, Tłumy Sylfów girlandami, W przezroczystéj tańczą mgle. Wstań, i obacz tan ich zręczny, Wstań, i usłysz śpiew ich wdzięczny, Luby bracie, odwiedź mnie!“ —

XVI.

duch rzeki.

— „Nurt mój mącą łzy dziewicy, Pięknéj Anny z Branksomu, Co swéj serca tajemnicy Nie śmie zwierzyć nikomu. Powiédz ty, co widzisz gwiazdy, Prędkoż mordy i najazdy

Wezmą koniec na granicy? — Co sądzono dla dziewicy? — Gdzie jest kres jéj doli złéj? Kto ma zostać mężem jéj? —

XVII.

duch góry.

— „We mgle krąży Wóz Artura;Niedźwiedzica zamroczona Patrzy groźno; czarna chmura Stoi w pasie Oryona. Wyższe gwiazdy w ćmie obłoków — Nie wyczytać ich wyroków! Lecz nie pierwéj wszystko wróży, Wojnie koniec, ludziom zgodę, Aż się pycha upokorzy, A miłość zyszcze swobodę.“ —

XVIII.

Nadziemskie duchy mówić przestały, I łoskot umilkł w przestworze; Tewiot tylko pluska o skały, I drzewa szumią na górze. Ale w Branksomie jeszcze się szerzy Echo ich głosów złowieszcze: Bo brzmi dokoła zaklętéj wieży, I w uchu Lady brzmi jeszcze.

Porywczo i śmiało, Z postawą wspaniałą, Postąpiła ku oknu i mówi: „Góra wasza pęknie, „Rzeka w ziemię wsięknie, „Nim ja córkę oddam wrogowi!“ —

XIX.

I śpiesząc dąży przez samotne gmachy. Gdzie śród domowych i gości, Syn jéj, w pancerzu i w szyszaku z blachy, Bawi się z krzykiem radości. I małym w ręku wywijając kordem, Na kiju biega po sali, Krzycząc, że jedzie na wojnę z Cessfordem, I zamki wrogów popali. Starzy wojacy giestami i słowy Dodają dziecku ochoty; Serca ich twarde jak puklerz stalowy, Wzrusza wesołość sieroty. Patrzą, i wzajem szepcą wróżby ciche, Że byle tylko rósł w zdrowiu, Poniży kiedyś Jednorożca pychę, Wskrzesi blask Gwiazdy i Nowiu.

XX.

Lady przez chwilę z matczyném wzruszeniem Spójrzała na widok ten, I wnet, wkrąg bystro rzuciwszy spójrzeniem, Wyszła — wezwawszy za sobą skinieniem Wiljama de Deloraine.

XXI.

Z tylu rycerzy, co w zamku gościło, Nikt mu nie równał postawą i siłą; Nikt na turniejach, ni w bitew natłoku, Kopii zręczniéj nie ułożył w toku. Od błot Tarrasu, do piasków Solwaju, Nikt nie znał lepiéj mieszkańców i kraju, Gdzie stokroć z łupem uchodząc przez jary, Zmylił najlepsze Percego ogary. W niczém dlań nigdzie nie było zapory: Przez góry, rzeki, przez lasy i bory, Wié wszystkie ścieżki, i ani się boi Wczwał gnać po skałach, lub płynąć we zbroi. Jedno dla niego czas lipca czy grudnia, Ciemność północy, czy skwary południa; Niczém dla niego jest mord i pożoga, Gdy ma łup dostać, lub napaść na wroga. Pięćkroć przez Szkocką wygnany królowę, Unosił życie w kraj nieprzyjacielski: I pięćkroć wracał, gdy na jego głowę Cenę nałożyć król kazał Angielski.

XXII.

„Rycerzu! — rzekła Lady — téj nocy „Trzeba mi twojéj wiernéj pomocy. „Weź najlepszego konia ze stajni. „I co najśpieszniéj, i co najtajniéj.