12,81 zł
Tomik wierszy znanego autora tekstów piosenek, będący swoistą kroniką ważnych wydarzeń w jego życiu, zapisem wrażeń z miejsc, które odwiedził, sytuacji, które widział, myśli, które go nękały. Niemal reporterski sposób narracji, lakoniczność opisów i szczerość emocjonalna, a przy tym pełnia metafory poetyckiej, to niezaprzeczalne walory poezji Cygana.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 39
Opracowanie graficzne: Andrzej Barecki
Korekta: zespół
Na okiadce wykorzystano rysunek Jerzego Panka
Zdjęcie autora w książce: © Hanna Prus
Copyright © by Jacek Cygan
Copyright © by Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 2011
ISBN 978-83-244-0260-1
Wydawnictwo ISKRY
ul. Smolna 11,00-375 Warszawa
tel./faks (22) 827-94-15
www.iskry.com.pl
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Przyjaciołom, bez których…
Żeby został po mnie chociaż odcisk rzęsy
na powierzchni muszli.
Spojrzenie zastygłe w bursztynie.
Jedno zdanie odbite w węglu.
Spieszę się, chcę zdążyć przed lodowcem.
Z czymś ważnym, swoim.
Pęka obroża koła podbiegunowego.
Zrywa się łańcuch najbliższego równoleżnika.
Lodowiec pędzi prosto na mnie. Wybieram
morenę czołową i mimo bólu, odciskam się, odciskam…
Nic z tego. Słaby odcisk w lodzie mojego lewego ucha
rozpuszcza globalne ocieplenie.
Na via Flaminia 82, w Rzymie, piję kawę.
Jest koniec października, słoneczne południe.
Stoi tu drzewo oliwne.
Jego gałęzie prawie wchodzą na mój stolik „all’aperto”.
Nagle spostrzegam ze zdumieniem, że wiszące oliwki są dwukolorowe:
Z góry zielone, od dołu granatowe.
Jakby ziemia odbijała teraz, jesienią, mniej światła.
– Oliwki ciemnieją od spodu – myślę z miną odkrywcy.
Oczy mojej Mamy, która niedawno ociemniała,
Pozostały jasne.
RZYM, 2007
Czy ty też tak masz, że przyjeżdżasz do obcego miasta
i biegniesz w znane sobie miejsce, by zobaczyć
umierające napisy na murach?
Czy tak masz, że ciągnie cię do ledwo widocznych starych szyldów,
niedoświetlonych przeźroczy, którym czas zostawił już tylko
niepowtarzalny kontur?
I byś wdrapywał się na ścianę i ratował każdą literę?
Albo krążysz po ulicach i podświadomie szukasz
słów odpadających od ściany, z których czas wypił wszystkie siły.
Czy masz odkryte przez siebie w różnych miejscach świata kawałki tynku,
jak ten z gasnącym szyldem „Vitrerie ETS. J.” w starym Antibes, przy
Place du Safranier, gdzie Kazantzakis napisał „Greka Zorbę”?
I za każdym razem odwiedzasz je, żeby sprawdzić,
ile kroków mają jeszcze do grobu?
Albo jedziesz do Wilna i na frontonie kościoła bazylianów,
który jest jednym wielkim płaczem, patrzysz w oczy świętym
na konających freskach? I dziwisz się, że czas nie tknął oczu,
całe postacie zaś starł chropowatą ręką. Może oczy malowano inną farbą?
Czy ty też tak masz, że te stare napisy stają się twoimi ołtarzami,
miejscami świętymi, ale nikomu o tym nie mówisz, żeby nie powiedzieli,
że w tych miejscach świętych jesteś taki staroświecki?
Wiesz, jak się morze obchodzi z murami?
Morze wypija krew nawet z kamieni.
Tu prawie każdy dom jest jak rozbitek,
Co w oceanie umiera z pragnienia.
Wenecja pisze na swych starych murach
Imiona ulic. To są jej murale.
Jak fresk oglądam napis: „Campo Santo Stefano”.
Nie jakieś tam tabliczki zardzewiałe.
I cóż, że farba odchodzi od ciała,
Że skóra marszczy się, flaczeje, kruszy?
Sól trawi ranę? Kogo to obchodzi?
Wenecja z morzem gra o swoją duszę.
Morze chce niszczyć, lecz jak znaleźć obiekt,
Kiedy na murach, w dwie przeciwne strony,
Dwie duże strzałki do: „Piazza San Marco”.
Sam zabłądziłem nie raz. Niewykluczone,
Że morze też zabłądzi. Straci zapał.
Zmęczy się, stanie, da spokój niszczeniu.
Popatrzy tylko wzrokiem kurtyzany,
Która nie zdąży spełnić zamówienia.
Zgrzyt, hałas, szum, trwa aria vaporetto,
Solo gondoli na Canale Grande.
A wszystko po to, by zagłuszyć dramat,
Który tu obok dzieje się naprawdę.
Trauma palazzi, co w słońcu, z uśmiechem,
Oczami okien odbijają niebo,
A stopy wiecznie zanurzone w wodzie
Gniją, wydając z siebie trupi odór.
Głaszczę litery na murach Wenecji,
Bo jest to dla mnie triumf ludzkiej woli.
Chodzę po śmierci, ostrożnie stawiam stopy tak,
aby nie nadepnąć na rany tych, którzy kłębią się
na marmurowych posadzkach sieneńskiego Duomo.
Oni ciągle ze sobą walczą, w każdej sekundzie
zabijają się w tym świętym Domu, jakby to było
najlepsze miejsce do prowadzenia wojen.
Od stuleci trwa tu nieprzerwanie Rzeź Niewiniątek,
a walki są tak żarliwe, że zady koni buchają parą,
a śmiertelny pot zrasza marmurowe torsy.
Boję się, że narodzę się znowu i będę jednym z nich
– miażdżony przez konie, przebijany włócznią,
przygnieciony ciałami tych, którzy padli przede mną,
zabici dokładniej.
I będę leżał na podłodze mojej ukochanej katedry
smagany cieniami pręgowanych kolumn,
krwawiący niemym krzykiem.
WRZESIEŃ 2005–LIPIEC 2007
Dlaczego Bóg tak chciał, żeby nikt nie umierał z własną twarzą?GIUSEPPE TOMASI DI LAMPEDUSA „LAMPART”
W domu Schillera w Weimarze skrzypią podłogi.
– Wszystko tu mniejsze niż w Goethes Wohnhaus – mówi Agata.
Z prywatności człowieka zostaje kilka prostych zdań:
Tu spał, tu jadł, tu pisał, tu umierał.
Ile widzimy w życiu twarzy umarłych?
Śmierć bierze watkę nasączoną tonikiem
I jak wytrawna wizażystka ściera z twarzy
Powagę i radość, pewność i zwątpienie,