Pierwsza próba - Grace Reilly - ebook + audiobook

Pierwsza próba ebook i audiobook

Grace Reilly

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

64 osoby interesują się tą książką

Opis

Udzielanie korepetycji nowemu rozgrywającemu w zamian za kilka udawanych randek nie doprowadzi do niczego więcej, prawda?

James

Football jest dla mnie wszystkim – żyję, jem i oddycham tym sportem. Kiedy jednak przeniosłem się na Uniwersytet McKee, by uciec od rozproszenia uwagi, które niemal kosztowało moją przyszłość w NFL, zderzyłem się z kolejną ścianą: muszę powtórzyć i zaliczyć zajęcia z pisania, których nie zdałem na poprzedniej uczelni, albo stracę jakąkolwiek szansę na sukces. I tu pojawia się Beckett Wood, piękna, uparta koleżanka, która na dodatek jest w moim typie. Jest też moim kluczem do zaliczenia zajęć, ale ceną za jej pomoc jest udawany związek, a ja nigdy nie robię nic na pół gwizdka.

Bex

Nie zadaję się ze sportowcami, a przystojny i pewny siebie James Callahan na pierwszy rzut oka nie jest wyjątkiem. Chce, żebym pomogła mu zdać egzamin z zajęć pisarskich, ale jestem zbyt zajęta, żeby brać sobie na głowę kolejny odpowiązek. Kiedy mój były – kolega z drużyny Jamesa – nie chce zostawić mnie w spokoju, dociera do mnie, że muszę go przekonać, że ruszyłam dalej. A czy jest na to lepszy sposób niż udawanie, że spotykam się z Callahanem, który nie chce mieć nic wspólnego z prawdziwym związkiem?

Z każdym fałszywym pocałunkiem James wciąga mnie głębiej w miejsce, które mnie jednocześnie ekscytuje i przeraża.

Dlaczego sprawia, że nareszcie czuję, że żyję.

I dlaczego nie chcę, żeby to się skończyło?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 0 min

Lektor: Monika Chrzanowska
Oceny
4,1 (642 oceny)
286
197
122
27
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wnekkar
(edytowany)

Całkiem niezła

całkiem spoko, jednak bez szału. było trochę irytujących zachowań bohaterów. niektóre momenty były ucinane, zdarzały się tez błędy w tłumaczeniu, przykładowo: „ - Która twoja sypialnia? -Racja” w oryginale zapewne bohaterka odpowiedziała „right” jako sypialnia po prawej stronie, a nie zgodzenie sie
100
Bielaski

Z braku laku…

Dużo błędów. Dialogi wyrwane z kontekstu, ale to mam nadzieję, przez tłumaczenie. nie podoba mi się, że tak mega szybko między nimi zaiskrzyło. Zbyt szybko, mimo ich konserwatywnych przekonań
91
awyp1

Całkiem niezła

Było okej, ale ten motyw fake dating tutaj totalnie nie miał sensu. Tak średnio też polubiłam głównych bohaterów, dużo bardziej przypasowali mi ci drugoplanowi. Największa porażka polskiej wersji tej książki to jej tłumaczenie. Co tu się wydarzyło? Czy tłumacz nie wie, że czasami słowa mają po kilka znaczeń? Niektóre zdania brzmiały nienaturalnie, widać, że były tłumaczone. Brakuje niestety porządnej redakcji i korekty, bo to powinno być wychwycone. Tłumaczenie bardzo duży minus.
70
AnitaPietek

Dobrze spędzony czas

Ehh…. Mam ogromny problem z tą książką. Z jednej strony bardzo mi się podobała. Nie ma tutaj niepotrzebnych dramatów, rozmyślań egzystencjonalnych, podobało mi się dojrzałe podejście głównych postaci. Natomiast ogromy problem mam z tłumaczeniem tej książki. I tutaj jest wina wydawnictwa nie autorki. Znam angielski ale na pewno nie na poziomie zaawansowanym a sama widzę jak kiepsko jest ona przetłumaczona. Miałam wrażenie że tłumacz Google to robił. Nie rozumiem jak książka w tej postaci mogła zostaw wydana. Mimo wszystko polecam tę historię.
60
abilify

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
20

Popularność




Od autorki

Od autorki

Cho­ciaż w całej tej książce w miarę moż­li­wo­ści sta­ra­łam się zacho­wać wier­ność realiom fut­bolu uni­wer­sy­tec­kiego i ogól­nie spor­tów uni­wer­sy­tec­kich, będą w niej nie­ści­sło­ści – zarówno zamie­rzone, jak i niezamie­rzone.

Życzę miłej lek­tury wier­nym fanom fut­bolu!

Pełna treść ostrze­żeń znaj­duje się na mojej stro­nie inter­ne­to­wej.

Rozdział 1

1

JAMES

Wła­śnie przy­je­cha­łem na kam­pus, gdy mój tele­fon zaczął dzwo­nić. Moi dup­ko­waci młodsi bra­cia dopa­so­wali swoje dzwonki, więc za każ­dym razem, gdy któ­ryś z nich się do mnie dobija, z gło­śnika roz­brzmiewa stary utwór Brit­ney Spe­ars. Nie mam nic prze­ciwko Brit­ney. To jasne, kobieta jest bogi­nią, ale nic nie wska­zuje na to, że Baby one more time jest nume­rem jeden w kra­jo­wym ran­kingu roz­gry­wa­ją­cych dru­żyn uni­wer­sy­tec­kich.

Oczy­wi­ście te skur­wiele wie­dzą, że nie potra­fię zmie­nić dzwonka na coś nor­mal­nego. Może i mam dwa­dzie­ścia jeden lat i jak każdy w moim wieku wycho­wa­łem się z tele­fo­nem, ale zna­jo­mość tech­no­lo­gii ni­gdy nie była moją mocną stroną. Wolał­bym udu­sić się wła­snymi majt­kami, niż popro­sić któ­re­go­kol­wiek z nich o pomoc.

W porządku, dzwo­nek może mi się tro­chę podoba. Tylko tro­chę. Wysia­dam z samo­chodu i nucę, odbie­ra­jąc tele­fon, wdzięczny, że nikogo nie ma w pobliżu. Nie wypada, żeby nowy roz­gry­wa­jący Uni­wer­sy­tetu McKee spra­wiał wra­że­nie miło­śnika popu z pierw­szej dekady dwu­dzie­stego pierw­szego wieku. Muszę dbać o moją repu­ta­cję z cza­sów, gdy gra­łem dla Uni­wer­sy­tetu Sta­no­wego Luizjany.

Gdy idę w kie­runku budynku admi­ni­stra­cyj­nego, głos Coopera, szorstki i nie­cier­pliwy jak zawsze, wypeł­nia moje ucho.

– Jesteś już?

– Wciąż nie w pobliżu domu. Muszę naj­pierw poroz­ma­wiać z panią dzie­kan, pamię­tasz?

Cooper wydaje z sie­bie odgłos cha­rak­te­ry­styczny dla umie­ra­ją­cego zwie­rzę­cia.

– Stary, cze­ka­li­śmy całą wiecz­ność. Jeśli się nie pospie­szysz, zajmę apar­ta­ment wła­ści­ciela.

– A co, jeśli to ja chcę apar­ta­ment wła­ści­ciela? – Sły­szę w tle dru­giego z moich młod­szych braci, Seba­stiana.

– Powi­nien być dla kole­sia, który pie­przy naj­wię­cej, Sebby – mówi Coop. – Ty ni­gdy nie przy­pro­wa­dzasz lasek do domu, a James odma­wia sobie tej przy­jem­no­ści, dopóki nie dosta­nie się do ligi, więc pozo­staję ja.

– Wiek jest waż­niej­szy niż sta­tus fuck­boya – infor­muję go.

– Jesteś nie­wiele star­szy.

– Irlandz­kie bliź­niaki – mówię z uśmie­chem, mimo że Cooper mnie nie widzi. Pod wzglę­dem bio­lo­gicz­nym nie jeste­śmy bliź­nia­kami, dzielą nas pra­wie dwa lata. Łączą jed­nak bli­skie bra­ter­skie rela­cje, a ponie­waż nasze nazwi­sko to Cal­la­han, żart zawsze się udaje. (Cho­ciaż ni­gdy przy naszej matce, która potrafi spra­wić, że jaja wysy­chają od jed­nego spoj­rze­nia). – Prawda, bra­ciszku?

Otwie­ram drzwi, uśmie­cha­jąc się do recep­cjo­nistki. Na linii Coop i Seb na­dal się kłócą. Wiem, że mój uśmiech spra­wia, że majtki dziew­czyn wil­got­nieją. Tym razem też tak jest. Widzę moment, w któ­rym dziew­czyna – stu­dentka – prze­nosi wzrok z mojej twa­rzy na moje kro­cze.

– Hej, muszę koń­czyć. Do zoba­cze­nia wkrótce. – Roz­łą­czam się, nie dając Coope­rowi czasu na odpo­wiedź. Mimo jego zuchwa­ło­ści, wiem, że nie wykona ruchu bez wcze­śniej­szej roz­mowy ze mną. Może jed­nak mu na to pozwolę – ma rację co do tego, że nie wpusz­czam teraz dziew­czyn do swo­jego życia. Nie, jeśli chcę wygrać mistrzo­stwa kraju i dostać się do NFL w pierw­szej run­dzie.

– Hej – mówi dziew­czyna. – W czym mogę pomóc?

– Mam spo­tka­nie z dzie­kan Lio­netti. – Recep­cjo­nistka pochyla się nad reje­strem wizyt w spo­sób, który pozwala mi bez trudu zoba­czyć jej wiel­kie cycki. Są fan­ta­styczne. Może w innym wszech­świe­cie zapro­sił­bym ją na drinka, prze­spał­bym się z nią. Minęły wieki, odkąd widzia­łem cycki, a tym bar­dziej – odkąd bawi­łem się nimi. Ale to tylko roz­pro­szy­łoby moją uwagę i mogłoby się oka­zać dra­ma­tyczne w skut­kach.

Żad­nych roz­pra­sza­czy. Nie przy­je­cha­łem do McKee z innego powodu, jak tylko po to, by moje fut­bo­lowe życie wró­ciło na wła­ściwe tory… i w porządku, tak, by zdo­być dyplom. Dla­tego też jestem w biu­rze dzie­kana do spraw stu­denc­kich, zamiast na nowym boisku, bada­jąc teren.

– Imię? – pyta dziew­czyna.

– James Cal­la­han.

Jej oczy roz­sze­rzyły się w wyra­zie uzna­nia. Może jest fanką NFL i naj­pierw pomy­ślała o moim ojcu. A może prze­czy­tała coś o tym, że zmie­ni­łem szkołę. Tak czy ina­czej, wygląda na gotową wspiąć się na mnie jak na drzewo.

– Yyy, możesz wejść. Ona wie, że przyj­dziesz.

– Dzięki. – Jestem dumny, że udało mi się powstrzy­mać od mru­gnię­cia do niej. Jeśli to zro­bię, znaj­dzie mnie na kam­pu­sie i będzie twier­dzić, że jeste­śmy brat­nimi duszami.

Idę kory­ta­rzem i wcho­dzę do biura dzie­kan Lio­netti, obser­wu­jąc oto­cze­nie. Nic na to nie pora­dzę, zauwa­żam wszystko. Jestem przy­zwy­cza­jony do obser­wo­wa­nia linii defen­syw­nej prze­ciw­nej dru­żyny, szu­ka­nia sub­tel­nych zmian w jej zagra­niach, zasta­na­wia­nia się, jak będzie pró­bo­wała roz­gryźć naszą grę.

Dzie­kan Lio­netti ma wytwor­nie urzą­dzone biuro. Fan­ta­zyjne biurko z ciem­nego drewna, ze szklaną gablotą z nagro­dami za nim. Książki wzdłuż jed­nej ściany plus dwa pokryte aksa­mi­tem krze­sła, usta­wione przed dłuż­szą czę­ścią biurka w kształ­cie litery L. Za biur­kiem sie­dzi dzie­kan. Jej siwe włosy muszą być natu­ralne, opa­dają na linię pod­bródka w suro­wym bobie. Jej oczy też są łup­kowo-szare, a jej kostium w stylu lat osiem­dzie­sią­tych – zga­dłeś, szary. Wstaje, gdy mnie widzi, wycią­ga­jąc rękę w geście przy­wi­ta­nia.

– Pan Cal­la­han.

– Hej – mówię, po czym krzy­wię się wewnętrz­nie. Nie żebym o to zabie­gał, ale zazwy­czaj ludzie, zwłasz­cza kobiety, są dla mnie nieco cie­plejsi, gdy mnie poznają. Moja mama nazywa to uro­kiem Cal­la­hana. Jest nie­za­wodny… aż do teraz. Dzie­kan Lio­netti patrzy na mnie, jakby nie mogła uwie­rzyć, że stoję w jej biu­rze. Musi mieć jakąś odpor­ność na wszystko, co ma dołeczki, bo jej spoj­rze­nie się wyostrza w momen­cie, gdy sia­dam.

– Dzię­kuję, że tak szybko przy­sze­dłeś na roz­mowę – mówi. – Mam kilka infor­ma­cji na temat two­ich zajęć w tym seme­strze.

– Czy są jakieś pro­blemy? Zostało mi do zakoń­cze­nia tylko kilka pro­jek­tów z ostat­niego roku stu­diów. – Mój kie­ru­nek to mate­ma­tyka, więc więk­szość zajęć doty­czy samych liczb, ale mam też miej­sce na jeden lub dwa przed­mioty do wyboru. W tym seme­strze zapi­sa­łem się na bio­lo­gię mor­ską, która jest łatwa i nie wymaga ese­jów, Bogu dzięki. Według Seba pro­fe­sor to sta­ruch i więk­szość zajęć spę­dza na poka­zy­wa­niu fil­mów doku­men­tal­nych Natio­nal Geo­gra­phic.

Dzie­kan Lio­netti unosi siwą brew.

– Jest pewien pro­blem z two­imi zaję­ciami z pisa­nia.

Kurwa. Mam czego żało­wać, jeśli cho­dzi o zeszły rok, a to, że zanie­dba­łem naukę, jest tego naj­lep­szym przy­kła­dem. Jestem okropny w pisa­niu, ale to i tak żało­sne, że jako junior obla­łem przed­miot, który i tak mia­łem zdać na pierw­szym roku.

– Myśla­łem, że wszystko zostało prze­nie­sione.

– Począt­kowo tak, ale kiedy dokład­niej przej­rze­li­śmy twoje akta, oka­zało się, że za pierw­szym razem nie zali­czy­łeś wyma­ga­nego kursu pisa­nia. Być może na twoim poprzed­nim uni­wer­sy­te­cie poszli na ustęp­stwa dla spor­tow­ców – mówi o spor­tow­cach, jak­by­śmy wszy­scy byli cho­robą grzy­bi­czą – ale tutaj wszy­scy są równi wobec stan­dar­dów aka­de­mic­kich. Pro­fe­sor był na tyle uprzejmy, że zwol­nił miej­sce na swo­ich zaję­ciach. Będziesz je powta­rzał w tym seme­strze, ponie­waż są pro­wa­dzone tylko jesie­nią.

Czuję, że per­spek­tywa dosta­nia się na łatwe zaję­cia z bio­lo­gii mor­skiej z sekundy na sekundę staje się coraz bar­dziej ulotna. Z tonu dzie­kan Lio­netti jasno wynika, że uważa mnie za głup­szego od worka kamieni. Praw­do­po­dob­nie w ten spo­sób postrzega wszyst­kich spor­tow­ców. Co jest totalną bzdurą. To, co wyda­rzyło się zeszłej jesieni, było ano­ma­lią. Ciężko pra­co­wa­łem na swój dyplom, mając na uwa­dze słowa taty, który nie­ustan­nie nam przy­po­mina, że kariera spor­towca nie trwa długo. Nawet jeśli będę miał udaną karierę w NFL – co zamie­rzam osią­gnąć – więk­szość mojego życia będzie się toczyć po przej­ściu na spor­tową eme­ry­turę.

– Rozu­miem – burk­ną­łem.

– Zak­tu­ali­zo­wa­łam twój plan. Te zaję­cia odbędą się w cza­sie, który wybra­łeś. Jeśli masz jakieś pyta­nia, skon­tak­tuj się z moim biu­rem lub reje­stra­cją.

Wstaje. Żegna mnie bez dys­ku­sji.

Sta­ram się ukryć zaże­no­wa­nie, choć czuję, że moje uszy są gorące.

Witamy na Uni­wer­sy­te­cie McKee. Biorę głę­boki oddech i przy­po­mi­nam sobie, dla­czego tu jestem. Sto­pień, potem NFL. Muszę tylko zna­leźć spo­sób, by naj­pierw zali­czyć ten kurs.

Gdy przy­jeż­dżam do domu, Seb sie­dzi ze skrzy­żo­wa­nymi nogami na pod­ło­dze, roz­plą­tu­jąc kłę­bek kabli. Macham mu, odkła­da­jąc klu­cze na sto­lik w holu, po czym roz­glą­dam się po pokoju. Poza Sebem i jego bała­ga­nem, nie­wiele się tu jesz­cze znaj­duje – tylko skó­rzana kanapa w kształ­cie litery L, sto­lik kawowy i tele­wi­zor zamon­to­wany na ścia­nie. Kiedy zde­cy­do­wa­li­śmy się wyna­jąć to miej­sce na rok, wie­dząc, że cała nasza trójka będzie stu­dio­wała na tym samym uni­wer­sy­te­cie, w ogło­sze­niu podano, że nie jest ume­blo­wane. Mam pewne podej­rze­nia co do tego, kto zro­bił ten baj­zel.

– San­dra wysłała to wszystko – mówi Seb, cho­dząc po pokoju i gesty­ku­lu­jąc kłęb­kiem kabli. – Dostawcy usta­wili to w ten spo­sób, ale możemy to prze­su­nąć, jeśli zaj­dzie taka potrzeba.

Mama działa prze­ra­ża­jąco szybko. Jestem pewien, że gdy tylko usły­szała, że jej chłopcy – dwaj, któ­rych nosiła i jeden, któ­rego adop­to­wała – będą dzie­lić razem dom, poszła do Pot­tery Barn. Na szczę­ście dla nas ma dobry gust.

Nad nami roz­lega się trzask i obaj pod­no­simy wzrok.

– Robi prze­me­blo­wa­nie – mówi Seb. – Jak spo­tka­nie?

Wcho­dzę do kuchni. Wąt­pię, by lodówka była już zaopa­trzona, ale facet może mieć nadzieję, że jest tam przy­naj­mniej piwo. Nie piję dużo w sezo­nie, ale minie jesz­cze kilka dni, zanim wszystko ruszy pełną parą. A tu pro­szę, sze­ścio­pak stoi na jed­nej z pó­łek obok pojem­nika z ana­na­sem, kar­tonu jajek i, z jakie­goś powodu, małego sło­iczka chrzanu.

Seb poja­wia się w drzwiach, gdy nasadą dłoni naci­skam zakrętkę, by otwo­rzyć butelkę. Pusz­cza z sykiem. Biorę spory łyk i muszę wyglą­dać na rów­nie wku­rzo­nego, jak się czuję, bo Seb marsz­czy brwi.

– Co się stało?

– Dzie­kan posta­no­wiła mnie udu­pić, to się wła­śnie stało. Każe mi powtó­rzyć te zaję­cia z pisa­nia.

– To brzmi głu­pio.

– To jest głu­pie – narze­kam. – Ale spoj­rzeli w moje papiery i zoba­czyli, że na LSU1 tego nie zali­czy­łem. Wtedy, kiedy…

– Tak – mówi Seb. – Wiem.

Prze­szywa mnie ból. Zeszły rok był kata­strofą z wielu powo­dów, ale i tak tęsk­nię za Sarą. Biorę kolejny łyk piwa, roz­glą­da­jąc się po pokoju. W jadalni stoi duży stół, który przy­po­mina mi nasz dom w Port Washing­ton. Kuch­nia nie jest zła – ma mnó­stwo miej­sca do goto­wa­nia posił­ków, co reko­men­dują tre­ne­rzy spor­towi. Są drzwi na podwórko, na któ­rym znaj­duje się pale­ni­sko i kilka usta­wio­nych wokół niego krze­seł Adi­ron­dack. Kiedy Seb urzą­dzi już norę, powin­ni­śmy być w sta­nie zagrać w kilka dobrych gier.

– To miłe – mówię.

– Tak – odpo­wiada. – Więc co powie­dzia­łeś?

– No wiesz, nie mogłem się z tym kłó­cić. Obla­łem te zaję­cia.

– Ale to twój ostatni rok. Przy­je­cha­łeś tu grać w fut­bol.

– I ukoń­czyć szkołę.

Seb wzdy­cha.

– Taa, to też.

Moi rodzice nie­sa­mo­wi­cie wspie­rają moje spor­towe ambi­cje. Po czę­ści dla­tego, że tata grał w fut­bol i zna tę harówkę lepiej niż kto­kol­wiek inny. Na początku to było przede wszyst­kim jego marze­nie – aby jeden z jego chłop­ców poszedł w ślady ojca, jed­nak już dawno temu sam zaczą­łem marzyć o karie­rze spor­towca. Bez szansy na grę w lidze moje życie byłoby nie­kom­pletne. Koniec histo­rii. Ale uczono nas, że edu­ka­cja też jest ważna, więc choć sku­piam się na fut­bolu, wiem, że muszę zdo­być dyplom. Mimo że Cooper ma talent do gry w hokeja, tata nie pozwo­lił mu nawet na wzię­cie udziału w selek­cji do NHL, ponie­waż bał się, że dla ligi porzuci stu­dia i ni­gdy ich nie ukoń­czy. Z kolei Seb jesz­cze w szkole śred­niej został wybrany do dru­żyny base­bal­lo­wej, ale podą­ża­jąc za życze­niem ojca, zobo­wią­zał się do gry przez wszyst­kie cztery lata w McKee, zanim wybie­rze swoją ścieżkę kariery w MLB.

– Nie możesz popro­sić nowego tre­nera o inter­wen­cję? Prak­tycz­nie ukradł cię z LSU, chce cię tutaj.

– I być uprzy­wi­le­jo­wa­nym spor­tow­cem, za jakiego uważa mnie dzie­kan?

Seb wzru­sza ramio­nami, prze­cze­su­jąc pal­cami kosmyk blond wło­sów na gło­wie.

– Może tym razem ci się uda. Może będzie łatwiej. Albo po pro­stu będziesz wie­dział wię­cej, w końcu bie­rzesz udział w zaję­ciach w col­lege’u już od jakie­goś czasu. – Krzywi się, gdy sły­szymy kolejny trzask z góry. – I zawsze jest jesz­cze Cooper.

– Ostat­nim razem, gdy popro­si­łem go o pomoc w szkole, pra­wie go dźgną­łem. On jest nie­zno­śny.

– Dłu­go­pi­sem.

– Nie wypie­ram się moich czy­nów. To była próba dźgnię­cia i nie jest mi przy­kro.

Seb wzdy­cha.

– Cóż, może ktoś inny mógłby ci udzie­lać kore­pe­ty­cji. Nie możesz tego oblać.

– Nie. – Dopi­jam piwo kil­koma łykami i odsta­wiam szklankę do zlewu. Uczu­cie paniki, z któ­rym wal­czy­łem od czasu roz­mowy z panią dzie­kan, grozi ponow­nym poja­wie­niem się. Nie jestem dobry w pisa­niu. Ni­gdy nie byłem. Schrza­nie­nie roku, który miał mnie kata­pul­to­wać na pozy­cję roz­gry­wa­ją­cego, jest pra­wie tak złe, jak kon­tu­zja. Kon­tu­zję mógł­bym ścier­pieć, wytrzy­mać z nią przez cały sezon. A to? To jest poza moimi moż­li­wo­ściami.

Coop wkra­cza spo­cony do kuchni i wyciera twarz koszulką.

– W końcu udało mi się poskła­dać biurko. Zajęło to tylko cztery pie­przone godziny.

– Spójrz na sie­bie – mówi słodko Seb. – Powstrzy­many przez badziewne biurko.

Coop bły­ska­wicz­nie poka­zuje Sebowi środ­kowy palec.

– Więc mam pro­po­zy­cję. – Zatrzy­muje się, przy­glą­da­jąc się naszym minom. Cokol­wiek myśli, praw­do­po­dob­nie cho­dzi o imprezę, a ja nie wiem, czy mam na to teraz ener­gię.

Zamiast zacząć prze­mowę, mruży oczy.

– Dobra, z kim wal­czymy?

Rozdział 2

2

BEX

Jedną z zalet bycia star­szym stu­den­tem jest przy­słu­gu­jące mu pierw­szeń­stwo w przy­zna­wa­niu lokum w aka­de­mi­kach, dzięki czemu Laura i ja otrzy­ma­ły­śmy nie­sa­mo­wity apar­ta­ment z dwiema sypial­niami. Aneks kuchenny, salon, pry­watna łazienka, sypial­nie, które nie są sza­fami… to pra­wie wystar­czy, aby dziew­czyna zapo­mniała, że kiedy ten rok się skoń­czy, wróci do miesz­ka­nia nad rodzinną restau­ra­cją, a jej codzienne życie będzie się toczyć w pie­kle małego biz­nesu.

To ja. Jestem tą dziew­czyną.

Ale teraz sie­dzę na kana­pie, moje ramię zwisa nie­mal do pod­łogi, a san­dały zsu­wają się ze stóp. Zmianę w The Pur­ple Ket­tle, kawiarni na kam­pu­sie, skoń­czy­łam jakiś czas temu, ale jestem wykoń­czona po całym dniu na nogach, gdyż stu­denci wró­cili na uczel­nię gotowi uzbroić się w latte lub cold brew. Wola­ła­bym leżeć w łóżku, ale Laura nale­gała na pokaz mody. Naj­wy­raź­niej w salo­nie jest lep­sze oświe­tle­nie.

– Och, i mam tę śliczną mini­su­kienkę! – woła ze swo­jej sypialni. – Myśla­łam o niej na dzi­siej­szy wie­czór.

– Co jest dziś wie­czo­rem? – pytam. W pew­nym sen­sie znam już odpo­wiedź, bo to musi być impreza, ale pyta­nie brzmi „gdzie”. Brac­two? Sio­strzeń­stwo? Brac­two i sio­strzeń­stwo? Dom poza kam­pu­sem, który i tak jest pełen frat bros?

– Impreza! – krzy­czy Laura, wycho­dząc ze swo­jego pokoju. Jest w butach na wyso­kich obca­sach, które ide­al­nie eks­po­nują jej opa­lone nogi, a mała czarna sukienka przy­lega do jej krą­gło­ści jak druga skóra. Z jakie­goś powodu ma na sobie dia­bel­skie uszy i trzyma małe widły.

– I zanim powiesz, że nie przyj­dziesz, wiedz, że przyj­dziesz.

Cza­sami myślę o tym, że jeste­śmy naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami i… nie osza­ła­mia mnie to, lecz zasta­na­wia. Laura jest bystra jak dia­bli. Nie zro­zum­cie mnie źle, ale dla niej stu­dia są okre­sem towa­rzy­skiego speł­nia­nia się, nato­miast jeśli cho­dzi o mnie, to w cza­sie wol­nym od nauki oraz pracy w The Pur­ple Ket­tle jestem w Abby’s Place, gasząc pożary i pró­bu­jąc opa­no­wać chaos. Ojciec Laury jest wybit­nym praw­ni­kiem, a jej matka – rów­nie wybit­nym leka­rzem. Pod­czas gdy Laura spę­dziła jedną połowę lata we Wło­szech, a drugą – w St Barts, ja pie­lę­gno­wa­łam zła­mane serce, kłó­ci­łam się z dostaw­cami i sprze­da­wa­łam miej­sco­wym placki.

Kocham ją, ale nasze życia są zupeł­nie inne. Ona jest w McKee od pierw­szego roku swo­ich stu­diów, nato­miast w moim przy­padku mija dopiero drugi rok, odkąd prze­nio­słam się tu jako junior. Dwa lata w McKee zamiast w lokal­nym col­lege’u to abso­lut­nie mak­sy­malny czas, jaki mogę spę­dzić z dala od biz­nesu. Jego wyznacz­ni­kiem jest wyso­kość poży­czek, które mogę w miarę kom­for­towo zacią­gnąć, choć ich kwota i tak jest astro­no­miczna. Może pew­nego dnia zro­bię uży­tek z dyplomu z biz­nesu oraz z port­fo­lio foto­gra­fii, które po cichu rośnie, ale na razie plan jest taki sam jak zawsze – dom, restau­ra­cja, prze­ję­cie biz­nesu, by moja matka mogła prze­stać uda­wać, że jest na tyle zdrowa, by zaj­mo­wać się tym wszyst­kim sama. Od momentu, gdy tata znik­nął z naszego życia, nie była w sta­nie sobie z tym pora­dzić.

– Zie­mia do Bex – mówi Laura. – Podoba ci się?

Trzyma poły­sku­jącą białą sukienkę z głę­bo­kim dekol­tem oraz roz­cię­ciem na wyso­ko­ści uda.

– Dla mnie?

– Tak! – mówi. - I nie martw się, mam dla cie­bie też aniel­skie skrzy­dła i aure­olę.

– Uhm… dla­czego?

– Ponie­waż tema­tem imprezy są anioły i demony – mówi. – Czy ty w ogóle słu­chasz?

Prze­cie­ram twarz dło­nią.

– Nie – przy­znaję. – Prze­pra­szam. Jestem wykoń­czona.

Jej ramiona opa­dają.

– Mówi­łaś mi, że chcesz mieć w tym roku wię­cej życia towa­rzy­skiego.

– Życia towa­rzy­skiego, a nie karierę modelki Vic­to­ria’s Secret.

Prze­wraca oczami.

– Po pro­stu przy­mierz. Będzie na tobie cudow­nie leżeć i sprawi, że twoje cycki będą wyglą­dać bajecz­nie. Wszy­scy chłopcy będą się śli­nić na twój widok.

Biorę sukienkę, wie­dząc z doświad­cze­nia, że Laura nie odpu­ści, dopóki przy­naj­mniej jej nie przy­mie­rzę. Mam w sza­fie inną białą sukienkę, która będzie musiała wystar­czyć na to przy­ję­cie.

– A po co mi to?

– Ponie­waż musisz poka­zać wszyst­kim, że ode­szłaś od Dar­ryla! To ide­alne roz­wią­za­nie. Znajdź jakie­goś sek­sow­nego faceta, o któ­rego możesz się poocie­rać! Upij się! Po pro­stu spró­buj się dobrze bawić, Bex, pro­szę.

Latem, pod­czas jed­nej z wielu naszych sesji na Face­Time, powie­dzia­łam jej, że chcę spró­bo­wać życia towa­rzy­skiego, zanim osta­tecz­nie je zakoń­czę, prze­pro­wa­dza­jąc się z powro­tem do domu. Nie sądzę, że jestem w sta­nie znowu mieć chło­paka, ale ona ma rację, mogła­bym spró­bo­wać się z kimś umó­wić. To było dłu­gie, samotne lato. Dużo się napo­ci­łam, ale ni­gdy z przy­jem­nych powo­dów. Ni­gdy nie byłam typem panienki na jedną noc, ale na wszystko przy­cho­dzi czas, prawda?

– Przy­mie­rzę ją – mówię, wsta­jąc.

Laura pisz­czy, klasz­cząc w dło­nie.

– Ale nie obie­cuję, że ją włożę. Ani że pójdę na imprezę.

Ona tylko uśmie­cha się pogod­nie.

– Nie zapo­mnij o aure­oli.

W moim pokoju wci­skam się w sukienkę – Laura miała cał­ko­witą rację, moje cycki wyglą­dają nie­sa­mo­wi­cie – nie jestem w sta­nie zigno­ro­wać tej czę­ści mnie, która ma nadzieję, że Dar­ryl będzie tam dziś wie­czo­rem. Może Laura się nie myli. Jeśli Dar­ryl zoba­czy, że tań­czę z kimś innym, zro­zu­mie, że to koniec. Prze­cież nic innego nie zadzia­łało, mimo że to on zdra­dził.

Jak na zawo­ła­nie, ekran mojego tele­fonu się roz­świe­tla. Znowu Dar­ryl. Nie mogę uwie­rzyć, że kie­dyś uwa­ża­łam, że jest słodki. Nie­sa­mo­wite.

Teraz mam ochotę wyrwać sobie włosy z głowy.

– Przyj­dziesz dziś wie­czo­rem, prawda? Tęsk­nię za moim anio­łem. – Z jakie­goś powodu naj­bar­dziej iry­tu­ją­cym aspek­tem wia­do­mo­ści jest wie­dza Dar­ryla o tym, za kogo się prze­bie­ram. Ni­gdy nie będę dia­błem i może po czę­ści wła­śnie to jest pro­blem. Dar­ryl nie wie­rzy, że to koniec, bo przy­wykł dosta­wać dokład­nie to, czego chce, a ja nie jestem wystar­cza­jąco silna, by wbić mu do głowy, że nie jeste­śmy już parą. Tylko dla­tego, że jest aro­ganc­kim fut­bo­li­stą, który wie­rzy, że poślubi swoją dziew­czynę z col­lege’u, a ona będzie za nim podą­żać przez całą karierę, jak odbywa się to w przy­padku połowy zawod­ni­ków NFL…

Zakła­dam skrzy­dła, prze­glą­da­jąc się w lustrze wiszą­cym na drzwiach sypialni. Marsz­czę brwi. Skrzy­dła wyglą­dają śmiesz­nie, są duże i puszy­ste. To nie jest coś, co w nor­mal­nej sytu­acji chcia­ła­bym nosić przy innych ludziach. Biorę aure­olę i ją także zakła­dam – ona w jakiś spo­sób to wszystko scala. Eyeli­ner i matowa szminka dla pod­kre­śle­nia?

Dar­ryl będzie do mnie lgnął jak ćma do świa­tła, ale mam nadzieję, że inni faceci też.

Rozdział 3

3

JAMES

Szar­pię się z koł­nie­rzem, podą­ża­jąc za moimi braćmi do domu brac­twa. Chyba każda lampa w domu jest włą­czona, ponie­waż świa­tło roz­lewa się jak z wykro­jo­nej dyni i przy­się­gam, że czuję bas muzyki pod moimi sto­pami. Gdy Cooper, chcąc otwo­rzyć drzwi, kła­dzie rękę na klamce, powstrzy­muję go. Biorę głę­boki oddech i kon­ty­nu­uję ukła­da­nie koł­nie­rzyka.

Przez lata mia­łem wielu kole­gów z dru­żyny. Ważne jest, aby zro­bić dobre pierw­sze wra­że­nie, zwłasz­cza na lide­rach każ­dej z grup gra­czy. Więk­szość z nich pozna­łem pod­czas minio­bozu na początku tego mie­siąca, ale to były spo­tka­nia for­malne. Praca. Wszy­scy wie­dzieli, skąd pocho­dzę i co osią­gną­łem, więc przy­ło­ży­li­śmy się i zaczę­li­śmy przy­go­to­wa­nia do sezonu. Ale sytu­acja towa­rzy­ska, taka jak ta? To jest waż­niej­sze. Podą­żają za moimi wska­zów­kami na boisku, bo chcą zagrać dobry mecz, ale abym mógł ich poznać i zdo­być ich zaufa­nie, musimy stwo­rzyć więź. Muszę poznać każ­dego z nich nie tylko jako jed­nostkę, lecz także jako część dru­żyny. Co stu­diują? Kto dołą­czy do mnie w lidze w przy­szłym sezo­nie, a kto ma inne plany po ukoń­cze­niu stu­diów? Kto jest nowi­cju­szem? Kto jest po kon­tu­zji? Kto ma part­nerkę, któ­rej imię muszę zapa­mię­tać? Wiem, że mogę udo­wod­nić im swoją war­tość na boisku. Robi­łem to przez całe życie, ale to jest decy­du­jący moment. Nie biorę udziału w wielu impre­zach w sezo­nie, więc muszę to zro­bić teraz. Ale w tej chwili czuję się chu­jowo w moim gar­ni­tu­rze.

– Wyglą­damy jak banda mafio­sów – mówię. – Czy to na pewno ten motyw?

Jeśli wejdę tam w czar­nym gar­ni­tu­rze, czar­nej jedwab­nej koszuli, z roz­pię­tymi gór­nymi guzi­kami i wło­sami zacze­sa­nymi do tyłu, a wszy­scy inni będą w szor­tach i T-shir­tach, zamor­duję mojego brata. Prze­ko­nał mnie nawet do zało­że­nia zło­tego łań­cuszka, który zwy­kle noszę tylko na spe­cjalne oka­zje. Jedy­nym pocie­sze­niem jest to, że on wygląda rów­nie śmiesz­nie.

Coop prze­cze­suje dło­nią włosy i par­ska śmie­chem. Nie mam poję­cia, jak radzi sobie z tym kudła­tym bała­ga­nem. Wyko­rzy­stuje swój gwiaz­dor­ski sta­tus obrońcy McKee, dzięki któ­remu pra­wie wszystko ucho­dzi mu na sucho.

– Dobrze wyglą­dasz, daję słowo. Co jest bar­dziej dia­bel­skiego niż banda mafij­nych zabój­ców?

– On nie kła­mie – mówi Seb, regu­lu­jąc na nad­garstku ciężki zega­rek, który wygląda jak grat z lat osiem­dzie­sią­tych.

– To impreza tema­tyczna, jak każda orga­ni­zo­wana przez to brac­two. Głów­nie po to, by dziew­czyny ubrały się tak skąpo, jak to tylko moż­liwe. – Coop kle­pie Seba po ple­cach. – A ja jestem gotowy na małą ucztę dla oczu. Możemy wejść? A może potrze­bu­jesz jesz­cze chwili na zamar­twia­nie się?

Wypro­sto­wa­łem się.

– Nie, chodźmy.

Gdy drzwi się otwie­rają, ude­rza mnie fala dźwięku. Wszę­dzie są ludzie, na szczę­ście wszy­scy ubrani rów­nie głu­pio jak my. Beer pong2, par­kiet taneczny, roz­bie­rany poker, kilka cału­ją­cych się par, trój­kąt w kącie… stan­dard, jeśli cho­dzi o imprezy bractw.

Grupa kolesi, ewi­dent­nie z dru­żyny base­bal­lo­wej, macha do Seba, który udaje się na mecz beer ponga. Dziew­czyna ubrana w naj­krót­szą spód­niczkę, jaką kie­dy­kol­wiek widzia­łem, spo­gląda na Coopera, który z rado­ścią podąża za nią na par­kiet. Gdy­bym miał obsta­wiać, jest ona hoke­jo­wym kró­licz­kiem, który przy­szedł na tę imprezę z nadzieją, że pode­rwie wła­śnie Coopa. To spra­wia, że stoję w drzwiach, szu­ka­jąc kogo­kol­wiek, kogo znam z dru­żyny fut­bo­lo­wej.

Włosy na karku stają mi dęba, gdy zdaję sobie sprawę, że ktoś się na mnie gapi.

Kurwa, jaka ona ładna. Anioł w bieli, z pie­rza­stymi skrzy­dłami i złotą aure­olą. Opiera się o ścianę, z czer­wo­nym kub­kiem w jed­nej z deli­kat­nych dłoni, obser­wu­jąc tłum tan­ce­rzy. Jej tru­skaw­kowe blond włosy opa­dają falami wokół twa­rzy, ota­cza­jąc duże, ciemne oczy. Obcasy spra­wiają, że jej nogi wyglą­dają na dłu­gie i gib­kie. Przy­cią­gany jej spoj­rze­niem pra­wie robię krok do przodu, gdy nagle sły­szę swoje nazwi­sko. Odwra­cam się w poszu­ki­wa­niu źró­dła głosu i kątem oka widzę, jak dziew­czyna zmie­nia pozy­cję i kie­ruje się na par­kiet.

– Cal­la­han – głos mówi ponow­nie. Teraz go roz­po­znaję. Należy do Bo San­dersa, jed­nego z ofen­syw­nych gra­czy i star­szego kolegi, który jesie­nią dołą­czy do ligi. Jest tak wysoki, że góruje nad resztą impre­zo­wi­czów. Ja mam około stu osiem­dzie­się­ciu sied­miu cen­ty­me­trów wzro­stu i muszę spoj­rzeć w górę, by napo­tkać jego wzrok. Nie mogę się docze­kać, aż będzie roz­pier­da­lał linie defen­sywne prze­ciw­ni­ków. Z nim w naroż­niku będę miał kilka dni na wyko­na­nie podań. Gdy Bo do mnie dociera, wci­ska mi piwo do ręki i kle­pie po ple­cach.

– Miło cię widzieć, stary.

– San­ders – mówię, także kle­piąc go po ple­cach. – Kurwa, nosisz gar­ni­tur lepiej niż połowa chło­pa­ków tutaj.

Bo jest ubrany w ciem­no­czer­wony gar­ni­tur z poszetką zło­żoną w kie­szonce. Ten kolor świet­nie współ­gra z jego ciem­no­brą­zową kar­na­cją.

– To mój strój przed­me­czowy – mówi. – Jestem na fali, kocha­nie.

– Zapo­mnij o grze wstęp­nej, wyglą­dasz na goto­wego do selek­cji. A pozo­stali?

– Jeste­śmy w pokoju obok i gramy w pokera.

Jęk­ną­łem.

– Mam nadzieję, że nie w roz­bie­ra­nego.

– Jak­byś miał się czym mar­twić – prak­tycz­nie krzy­czy przez ramię, gdy podą­żam za nim wśród tłumu. Muzyka dudni, roz­luź­nia­jąc mnie.

Chciał­bym powie­dzieć, że nie zauwa­żam każ­dego spoj­rze­nia, jakie przy­cią­gamy, ale jesz­cze nie przy­wy­kłem do popu­lar­no­ści, która wiąże się z zaj­mo­wa­niem pierw­szego miej­sca w kra­jo­wym ran­kingu roz­gry­wa­ją­cych, nawet nie wspo­mi­na­jąc o fak­cie, iż jestem przy­stojny. Więk­szość ludzi zna moją twarz i moje umie­jęt­no­ści, więc na zain­te­re­so­wa­nie ze strony kobiet także nie mogę narze­kać. Gdy prze­ci­skamy się przez dużą grupę impre­zo­wi­czów, jakaś dziew­czyna przy­kleja do mojego paska skra­wek papieru z jej nume­rem tele­fonu. Kuszące, ale więk­sza część mnie chce wró­cić na par­kiet, zna­leźć tego małego aniołka o tru­skaw­ko­wych blond wło­sach i popro­sić do tańca.

– Cal­la­han! – ktoś inny prak­tycz­nie ryczy, gdy San­ders popy­cha mnie do przodu. Roz­po­znaję więk­szość chło­pa­ków w pokoju, co mnie uspo­kaja. Jest tam nasz kopacz Mike Jones oraz Dema­rius John­son, jeden z naj­lep­szych skrzy­dło­wych w lidze uni­wer­sy­tec­kiej. Dar­ryl Lemieux, kolejny klu­czowy skrzy­dłowy w moim arse­nale broni. Jack­son Vetch, debiu­tant, który będzie moim rezer­wo­wym roz­gry­wa­ją­cym. Nie żebym pla­no­wał dać mu choćby minutę gry. Może prze­jąć stery w przy­szłym roku, kiedy będę już w NFL.

Sia­dam obok Dar­ryla na kana­pie. Bie­rze udział w grze w pokera, ale nie jest nią zain­te­re­so­wany, bo narzeka na swoją dziew­czynę. A może byłą dziew­czynę?

– Nic nie pora­dzisz na to, że ona nie chce już być z twoim brzyd­kim tył­kiem – mówi San­ders, co wywo­łuje śmiech reszty chło­pa­ków. Zga­dzam się. Jaki jest sens tęsk­nić za kimś, kto już cię nie chce?

Ale Dar­ryl jest moim nowym kolegą z dru­żyny, co ozna­cza, że jestem po jego stro­nie.

– Jestem pewien, że doj­dzie do sie­bie i zda sobie sprawę z tego, kogo traci – mówię, kle­piąc go po ramie­niu. – Nawet się o to nie martw. – Biorę długi łyk piwa, roz­ko­szu­jąc się jego rześ­ko­ścią. Nawet jeśli wszy­scy inni są nawa­leni, to jest to jedyny drink, na który sobie dziś pozwa­lam.

– Wiesz co? – mówi Dar­ryl. – Pie­przyć ją. Nie jest lep­sza od innych dziew­czyn, które mia­łem.

– Jej cycki są ładne – mówi Fletch, jeden z D-manów3.

– Była uparta – dekla­ruje Dar­ryl. – Zawsze taka kurew­sko zajęta. Nie pozo­sta­wiła mi wyboru i musia­łem szu­kać gdzie indziej.

Ukry­wam swoje nie­za­do­wo­le­nie za kolej­nym łykiem. Nie chcę psuć atmos­fery, bo jestem tu nowy, ale takie dupki jak on pod­no­szą mi ciśnie­nie. Bo przy­ciąga mój wzrok i lekko kręci głową.

W porządku, naj­wy­raź­niej sprawa ma dru­gie dno. Łapię wska­zówkę, by się wyco­fać.

– Kto­kol­wiek zechce mnie wpro­wa­dzić w temat?

Dar­ryl bie­rze talię kart i nie­chluj­nie ją tasuje.

– To uparta dziwka, Fletch. Nie chcesz z nią zadzie­rać.

Cho­lera. Znów zaczy­namy.

– Hej – mówię. Powaga w moim tonie musi być sły­szalna, bo Fletch zamiera w poło­wie drogi po piwo, a Dema­rius pod­nosi wzrok znad tele­fonu. – Nie wiem, jak było tutaj przede mną, ale w moim zespole sza­nu­jemy kobiety.

Dar­ryl otwiera usta. Pod­no­szę rękę, by powstrzy­mać to gówno, któ­rym zamie­rza się ze mną podzie­lić.

– Nawet jeśli jest twoją byłą i myślisz, że zro­biła ci coś złego. – Patrzę mu pro­sto w oczy. – Rozu­miesz?

Dar­ryl spo­gląda na resztę grupy, prze­wra­ca­jąc oczami.

– Co dokład­nie?

– Mam powtó­rzyć? – Celowo powoli odsta­wiam piwo i odchy­lam się w fotelu. – Powi­nie­neś wie­dzieć, że nie lubię powta­rzać tego samego dwa razy.

Dar­ryl wstaje. Jego ramiona są spięte, a jasna twarz zaczer­wie­niona ze zło­ści. Na boisku będę musiał pil­no­wać, żeby nasi zawod­nicy nie roz­ju­szyli go nie­wła­ściwą drwiną. Z takim tem­pe­ra­men­tem będzie ścią­gał na sie­bie karne.

– Masz mi coś do powie­dze­nia, powiedz mi to pro­sto w twarz. Nie owi­jaj w bawełnę, Cal­la­han, to nie jest słod­kie.

Ja też wstaję. Może to głu­pie, ale cie­szę się, że prze­wyż­szam go o przy­naj­mniej dwa cale. Pochy­lam się tak, że nasze twa­rze pra­wie się sty­kają.

– W porządku. Jesz­cze raz nazwij dziew­czynę, jaką­kol­wiek dziew­czynę, dziwką lub suką, a ci przy­pier­dolę.

Szy­dzi.

– Jak­byś się odwa­żył ze mną wal­czyć.

– Nie będę z tobą wal­czyć. – Spo­glą­dam po naszych kole­gach z dru­żyny, któ­rzy sku­piają się na każ­dym sło­wie tej inte­rak­cji, jak­by­śmy byli zawod­ni­kami WWE w świe­tle reflek­to­rów. – Ale nie będę ci poda­wał.

Groźba odbija się echem po całym pokoju. Jasne, nie ude­rzę go, nawet jeśli na to zasłu­guje. Ale jeśli uczy­nię go nie­wi­dzial­nym na boisku, to gor­sze niż odsu­nię­cie na ławkę rezer­wo­wych. Dar­ryl to wie, ja to wiem i wie­dzą to wszy­scy w tym pokoju.

– O cho­lera – mówi Dema­rius. – On nie ble­fuje.

– Nie możesz tego zro­bić – odpo­wiada Dar­ryl. – Jestem jed­nym z naj­lep­szych skrzy­dło­wych w tej dru­ży­nie. Jestem potrzebny.

– Myślisz, że nie mogę? – Prze­chy­lam głowę na bok. – Jak sądzisz, dla­czego tre­ner mnie zwer­bo­wał? Żebym był sze­re­go­wym żoł­nie­rzem, czy pie­przo­nym przy­wódcą?

Usta Dar­ryla się zamy­kają, a ja spo­glą­dam po resz­cie chło­pa­ków.

– Jak myślisz? Dla­czego spę­dzam tu ostatni rok stu­diów?

– By zdo­być dla nas pie­przone mistrzo­stwo kraju – mówi Bo.

– Tak – potwier­dza Fletch. – Mistrzo­stwo kraju albo porażka.

Pstry­kam pal­cami i wska­zuję na niego.

– Dokład­nie. A jeśli chcesz mistrzo­stwa, grasz według moich zasad. Zro­zu­mia­łeś?

Moje żąda­nie wisi w powie­trzu przez dłuż­szą chwilę. W tle sły­szę muzykę, wpra­wia­jącą ściany w wibra­cje. To jest decy­du­jący moment. Nie tak go sobie wyobra­ża­łem, ale oto nad­szedł i jeśli teraz nie prze­ko­nam chło­pa­ków, ten sezon będzie pie­kłem.

Wresz­cie Bo mówi:

– Jasne, że tak, a wszy­scy inni kiwają gło­wami i wyra­żają swoje popar­cie. Ktoś kle­pie mnie po ramie­niu, ale nie odry­wam wzroku od Dar­ryla, który wygląda, jakby chciał się na mnie zamach­nąć.

– Zro­zu­mia­łem – mówi w końcu. Szorstko mnie mija i wycho­dzi z pokoju. Chry­ste, współ­czuję dziew­czy­nie, która miała nie­szczę­ście się z nim spo­ty­kać.

Rozdział 4

4

BEX

Stoję w kącie, obser­wu­jąc, jak Laura tań­czy ze swoim chło­pa­kiem Bar­rym. Po kolej­nej roz­mo­wie typu „może już skoń­czy­li­śmy” znowu są na eta­pie mie­siąca mio­do­wego i, szcze­rze mówiąc, jest bar­dzo praw­do­po­dobne, że połowa impre­zo­wi­czów będzie świad­kiem ich zbli­że­nia. W tej chwili ocie­rają się o sie­bie i całują się tak, jakby nie widzieli innych tan­ce­rzy, ener­ge­tycz­nej gry w beer ponga, odby­wa­ją­cej się po dru­giej stro­nie par­kietu, czy gry w roz­bie­ra­nego pokera, któ­rej odgłosy dobie­gają z sąsied­niego pokoju. Jestem o trzy sekundy od zerwa­nia mojej głu­piej aure­oli i ucieczki w wil­gotną sierp­niową noc. Dar­ryl przy­szedł jakiś czas temu w towa­rzy­stwie połowy dru­żyny fut­bo­lo­wej McKee. Nie zauwa­żył mnie. Na szczę­ście byłam w kącie, roz­ma­wia­jąc z kil­koma dziew­czy­nami, z któ­rymi przy­jaź­nię się dzięki Lau­rze. Ale mimo że poszedł w głąb domu, do jed­nego z wypeł­nio­nych po brzegi pokoi, czuję jego obec­ność. W zeszłym roku poczu­cie jego bli­sko­ści, nawet gdy nie byli­śmy tuż obok sie­bie, było jed­nym z lep­szych aspek­tów bycia razem. Patrząc na wskroś pokoju, mogłam spo­tkać jego wle­pione we mnie spoj­rze­nie, pod­czas gdy roz­ma­wiał z przy­ja­ciółmi. Za każ­dym razem, gdy szłam na jeden z jego meczów, był moment, w któ­rym spo­glą­dał w try­buny, jakimś cudem znaj­do­wał mnie wzro­kiem i pusz­czał do mnie oczko. Ta nie­ustanna uwaga roz­pa­lała moją skórę pozy­tyw­nie. A teraz? Moja skóra na­dal pło­nie, ale z iry­ta­cji i zaże­no­wa­nia. Nie powin­nam była tu dziś przy­cho­dzić. Nie wiem, co jest gor­sze – bać się momentu, w któ­rym jego pijany tyłek spró­buje namó­wić mnie na powrót do łóżka, czy patrzeć jak dzia­łają na niego zaloty jakiejś fut­bo­lo­wej gro­upie z brac­twa. Wiem lepiej niż kto­kol­wiek inny, jak łatwy jest dla dziew­czyny, która przy­rzeka, że jest jego naj­więk­szą fanką. Tym­cza­sem po dru­giej stro­nie pokoju otwie­rają się drzwi i wcho­dzi trzech face­tów w czar­nych gar­ni­tu­rach. Dwóch z nich ma ciemne włosy, a jeden jest blon­dy­nem – ten od razu udaje się na imprezę. Wkrótce jeden z ciem­no­wło­sych, chło­pak z brodą i łobu­zer­skim uśmie­chem, rusza na par­kiet z jakąś dziew­czyną. Trzeci męż­czy­zna naj­bar­dziej przy­kuwa moją uwagę. W prze­ci­wień­stwie do – jak zakła­dam – jego brata, nie ma brody. Nie mogę ode­rwać wzroku od jego ide­al­nie zary­so­wa­nej brody oraz od gęstych wło­sów, które w nie­sa­mo­wity spo­sób kręcą się nad jego czo­łem. Jest wysoki i dobrze zbu­do­wany, a gdy się roz­gląda… to tak, jakby zauwa­żał każdy szcze­gół.

Łącz­nie ze mną.

Prze­ły­kam ślinę, sta­ra­jąc się zacho­wy­wać swo­bod­nie, gdy czuję na sobie jego wzrok. Wtedy Bo San­ders, jeden z kole­gów Dar­ryla z dru­żyny, pod­cho­dzi się z nim przy­wi­tać. Czy on jest fut­bo­li­stą? Musi być nowy, bo go nie poznaję, a prze­cież w zeszłym sezo­nie spę­dzi­łam dużo czasu z dru­żyną. Dopi­jam resztę cie­płego piwa i ruszam przez par­kiet. Ktoś nadep­nął mi na stopę, co spra­wia, że wpa­dam na Laurę, która chi­cho­cze i mocno mnie przy­tula.

– Bex! Czyż nie bawisz się cudow­nie!? – Barry wci­ska mi w dłoń kolejny napój. – Jest zimne! – krzy­czy nie­po­trzeb­nie. To piwo jest zba­wień­czo chłod­niej­sze od poprzed­niego, więc biorę łyk. Laura całuje mnie w poli­czek, koły­sząc nami, bo jej ramiona wciąż są owi­nięte wokół mnie. Czuję jej cha­rak­te­ry­styczne per­fumy o zapa­chu kwiatu poma­rań­czy, a także piwo w jej odde­chu.

– Hej – mówię. – Zamie­rzam wyjść.

Jej usta, wciąż ide­al­nie czarne od mato­wej szminki, wykrzy­wiają się w gry­ma­sie.

– Co? Nie ma mowy! Dopiero zaczy­namy!

– Dar­ryl tu jest.

– Dar­ryl? – mówi gło­śno. – Gdzie?

Żołą­dek mi się ści­ska. Odcią­gam ją z par­kietu, z powro­tem w cień.

– Prze­stań, bo go przy­wo­łasz.

Laura staje w miej­scu i odma­wia zro­bie­nia kolej­nego kroku. Mimo że jest pijana, jej oczy są przej­rzy­ste, gdy na mnie patrzy.

– Bex, w porządku. Nie kręć się wokół niego. Pokaż mu, że nic ci nie jest.

– Ale co, jeśli jest? – Głos mi się łamie, gdy odpo­wia­dam. Laura naj­wy­raź­niej zdaje sobie sprawę z mojego bólu, ponie­waż rzuca Barry’emu prze­pra­sza­jące spoj­rze­nie i cią­gnie mnie za sobą. Wcho­dzimy na górę, mijamy kilka par będą­cych na róż­nych eta­pach zbli­że­nia i zatrzy­mu­jemy się przed jed­nymi z drzwi. Laura w nie wali. Ktoś krzy­czy, żeby­śmy sobie poszli, na co ona szar­pie za klamkę. W końcu drzwi się otwie­rają, uka­zu­jąc faceta bez koszulki, pod­cią­ga­ją­cego spodnie, a także dziew­czynę bez sta­nika, popra­wia­jącą sukienkę.

– O co ci cho­dzi?! – krzy­czy. – Wyno­cha!

Laura mówi z taką sta­now­czo­ścią, że nawet z nią nie dys­ku­tują. Wciąga mnie do środka i każe usiąść na brzegu wanny, zamy­ka­jąc drzwi i opie­ra­jąc się o nie. Zdmu­chuje włosy z oczu i bie­rze głę­boki oddech.

– Chcesz do niego wró­cić? – pyta.

– Nie – odpo­wia­dam natych­miast.

– Na­dal go kochasz?

– Boże, nie.

– Dobrze. Bo to palant prze­la­tu­jący przy­pad­kowe laski, uga­nia­jące się za spor­tow­cami.

Wykrzy­wiam twarz. Zeszłej wio­sny natknę­łam się na cały ten jego sexting, a potem wyszła na jaw histo­ria pobocz­nych łowów mojego faceta, co było gwoź­dziem do trumny naszego szybko roz­pa­da­ją­cego się związku. Pozna­łam Dar­ryla pod­czas mojego pierw­szego seme­stru w McKee, na takiej samej impre­zie jak dzi­siej­sza. Wtedy per­spek­tywa posia­da­nia chło­paka po raz pierw­szy od cza­sów liceum była zbyt kusząca, by się jej oprzeć. Pod­czas sezonu fut­bo­lo­wego łatwo było trwać w tej rela­cji. Dar­ryl był tak zajęty, że – o ile cho­dzi­łam na wszyst­kie miej­scowe mecze jego dru­żyny – nie prze­szka­dzały mu moje liczne obo­wiązki. Po zakoń­cze­niu roz­gry­wek i wraz z nadej­ściem seme­stru wio­sen­nego stał się jed­nak natar­czywy, nado­pie­kuń­czy i iry­tu­jący, a w mię­dzy­cza­sie zdra­dzał mnie z kil­koma fut­bo­lo­wymi gro­upies. Mimo mojej jasnej dekla­ra­cji, że chcę z nim zerwać, spę­dził całe lato pisząc do mnie SMS-y i dzwo­niąc, jakby myślał, że zmie­nię zda­nie. Dar­ryl Lemieux nie jest przy­zwy­cza­jony do przyj­mo­wa­nia odmowy, zwłasz­cza jeśli odma­wia kobieta. Teraz cały dystans, który zbu­do­wa­łam mię­dzy nami przez lato, kiedy on był w domu w Mas­sa­chu­setts, a ja wciąż w Nowym Jorku, znik­nął w ciągu jed­nej nocy. Na jed­nej kiep­skiej impre­zie.

– Wiem – mówię. – Nie jestem… Po pro­stu się tego boję, wiesz? Będzie pró­bo­wał roz­pa­lić moje uczu­cia na nowo, a kiedy zda sobie sprawę, że nie jestem w sta­nie się prze­ła­mać, zachowa się jak dziecko. To wła­śnie robił przez cały czas, gdy byli­śmy razem. Jeśli ktoś nie daje mu tego, czego chce, narzeka. To tak, jakby uwa­żał się za jakie­goś boga, tylko dla­tego, że potrafi zła­pać głu­pią piłkę.

Laura siada obok mnie na brzegu wanny. Spo­gląda za sie­bie i robi zde­gu­sto­waną minę.

– Uff, ktoś musi posprzą­tać tę łazienkę, jest paskudna. Ale nie­zła słu­chawka prysz­ni­cowa.

Uśmie­cham się słabo.

– Nie żału­jesz, że miesz­kasz ze mną zamiast tutaj, co?

– Zde­cy­do­wa­nie nie. To tak, jak­bym wybrała koniecz­ność pil­no­wa­nia mojej pro­stow­nicy przed sępami, zamiast życia z moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką.

Stu­kamy się ramio­nami.

– Pójdę do domu. Baw się dobrze z Bar­rym.

Zmarsz­czyła brwi.

– Jesteś pewna, że chcesz wra­cać sama tak­sówką? To będzie dro­gie.

– Coś wymy­ślę – mówię, cho­ciaż w myślach prze­kli­nam, bo ona ma rację. Kosz­towna tak­sówka, nawet jeśli wra­cam do aka­de­mika odda­lo­nego jedy­nie o około pięt­na­ście minut jazdy, znacz­nie uszczu­pli kwotę, którą zaro­bi­łam na zmia­nie w The Pur­ple Ket­tle. Mia­łam szczę­ście, że w dro­dze na imprezę mogłam się zabrać z Bar­rym.

– Dobrze – odpo­wiada, przy­cią­ga­jąc mnie do sie­bie. – Ale zadzwoń do mnie, gdy będziesz w apar­ta­men­cie. I może wyjdź tyłem.

Na poże­gna­nie całuję ją w poli­czek. Prze­dzie­ram się przez tłumy i kie­ruję się na zaple­cze, gdzie znaj­duje się wyj­ście na patio.

– Bex. – Odwra­cam się jak idiotka i pra­wie wpa­dam na Dar­ryla.

– Hej – mówi, pod­trzy­mu­jąc mnie dłońmi za ramiona. Ści­snął je, zanim się odsu­nął. – Wresz­cie, myśla­łem, że się nie poka­żesz. Co pijesz, kocha­nie? – Na chwilę zamy­kam oczy. Chęć ucieczki jest tuż obok, napiera na mnie, ale zmu­szam się do pozo­sta­nia w miej­scu.

– Ja…

– Wiem – mówi, pstry­ka­jąc pal­cami. – Wódka z wodą sodową.

Zupeł­nie nie ma racji. Jeśli piję coś innego niż piwo lub wino, zwy­kle jest to rum z colą. Pró­buję go omi­nąć, ale on owija ramię wokół mojej talii. Głasz­cze dekolt mojej sukienki, jego palce muskają moją skórę. Zaci­skam zęby.

– Dar­ryl.

– Wie­dzia­łem, że wró­cisz – mówi. – Jesteś taka ładna, kocha­nie. Tak się cie­szę, że przy­szłaś dziś dla mnie.

Odpy­cham jego rękę.

– Wcale nie. – Kątem oka widzę tego faceta sprzed chwili. Ma skrzy­wiony wyraz twa­rzy i robi krok do przodu. – Wła­ści­wie to jestem tu dla niego.

Nie wiem, co mnie opę­tało, ale uwol­ni­łam się od Dar­ryla i pode­szłam do nie­zna­jo­mego, poło­ży­łam ręce na jego szyi i poca­ło­wa­łam go.

W usta.

Jasna cho­lera, to dobry poca­łu­nek. Może jest zasko­czony, ale go odwza­jem­nia, jego ramiona obej­mują mnie w talii, a cie­płe ciało przy­ci­ska się do mojego. Pogłę­bia poca­łu­nek, wysuwa język i prze­ciąga nim po moich ustach, a ja otwie­ram się na niego. Pozwa­lam mu się cało­wać, bra­kuje mi tchu i jestem roz­grzana. Pach­nie lasem, jakby jego woda koloń­ska miała w sobie nutę sosny, a te duże dło­nie… trzyma je nisko na moim ciele, pra­wie muska­jąc mój tyłek. Po pół sekundy odde­chu całuję go ponow­nie, z zamia­rem poże­gna­nia się. Żeby uciec. Ale on zacie­śnia uścisk, eks­plo­ru­jąc moje usta swo­imi, krad­nąc mi oddech. Ten jeden poca­łu­nek z nie­zna­jo­mym jest lep­szy niż jaki­kol­wiek, kiedy cało­wał mnie Dar­ryl – jest w tym nie­sa­mo­wi­cie dobry. Całuje, jakby to była jego praca. Mogła­bym tu zostać całą noc, ofe­ru­jąc mu swoje usta. Prze­suwa się tro­chę i pochyla, by mru­czeć mi do ucha.

– Jak masz na imię, kocha­nie? – Czar prysł. Może Laura chce, żebym była osobą, która radzi sobie z pod­ry­wem, ale ja nie potra­fię. Nie jestem do tego stwo­rzona. I nie dam się wcią­gnąć w kolejny zwią­zek zmie­rza­jący ku zagła­dzie, nawet jeśli chło­pak całuje tak grzesz­nie i pach­nie jak cho­lerny las. Cofam się, odry­wa­jąc się od niego. Moje ciało natych­miast tęskni za jego doty­kiem. Czuję zimno, nawet w tym zatło­czo­nym pokoju. Muzyka wciąż gra, ale ledwo ją sły­szę. Odwra­cam się na pię­cie i ruszam w stronę drzwi.

– Zacze­kaj – sły­szę, jak nie­zna­jomy mówi w tym samym cza­sie, gdy Dar­ryl mnie woła. Cho­lera. Co ja do cho­lery zro­bi­łam?

Rozdział 5

5

BEX

Nie mogę uwie­rzyć, że spo­śród wszyst­kich osób, które mogłam poca­ło­wać, wybra­łam nowego roz­gry­wa­ją­cego McKee, tak zwa­nego zbawcę naszego pro­gramu fut­bo­lo­wego, kolegę Dar­ryla z dru­żyny. Cho­lera. Mimo że muszę wstać i przy­go­to­wać się do zajęć, nie mogę prze­stać myśleć o tym, co się wyda­rzyło. Nie o brzyd­kim wyra­zie twa­rzy Dar­ryla, czy o tym, jak połowa impre­zo­wi­czów gapiła się na mnie, gdy ucie­ka­łam, ale o tym, co czu­łam pod­czas poca­łunku. Zawsze byłam nie­pewna sie­bie, jeśli cho­dzi o cało­wa­nie się, zwłasz­cza w obec­no­ści innych Ale ten facet… spra­wił, że wszy­scy i wszystko znik­nęło. Spo­sób, w jaki poło­żył ręce na moim ciele, by przy­cią­gnąć mnie bli­żej… lekka szorst­kość jego ust… spo­sób, w jaki je nie­chęt­nie ode­rwał… to był poca­łu­nek, o któ­rym warto fan­ta­zjo­wać. Wsu­nę­łam dłoń pod pasek spode­nek do spa­nia, zale­d­wie muska­jąc górną część wzgórka łono­wego. Może uda mi się szybko i… Nie.

Nie mogę. Nawet jeśli nie mogę prze­stać wyobra­żać sobie jego ust mię­dzy moimi nogami.

Spo­glą­dam na swój tele­fon. Mam czas. Przy­gry­zam wargę i prze­su­wam palce w dół. Roz­chy­lają fałdki, a ja powstrzy­muję sap­nię­cie, gdy doty­kam łech­taczki. Okrą­żam ją czub­kiem palca. James ma tylko odro­binę zaro­stu – gdyby dotknął ustami miej­sca, w któ­rym są moje palce, roz­kosz­nie dra­pałby moją skórę. Czy byłby deli­katny? Szorstki? Ja zaczę­łam poca­łu­nek, ale to on z łatwo­ścią prze­jął ini­cja­tywę. Roz­gry­wa­jący dowo­dzą wido­wi­skiem na boisku, prawda? Więc w łóżku…

– Bex! – mówi Laura, dobi­ja­jąc się do moich drzwi. Moja ręka wyplą­tuje się ze spode­nek. Nawet nie jestem zła na przy­ja­ciółkę, tak będzie lepiej. Nic dobrego nie wynik­nie z fan­ta­zjo­wa­nia o face­cie, któ­rego poca­ło­wa­łam w panice, na oczach mojego byłego. Nagle czuję, jak moja twarz zaczyna pło­nąć. Mógł mnie poca­ło­wać, ale jestem pewna, że z per­spek­tywy tych kilku dni uważa mnie za dzi­wa­dło. Mogę tylko mieć nadzieję, że nie wpadnę na niego przy­pad­kiem na kam­pu­sie. Dobrze, że nasz uni­wer­sy­tet jest tak duży. Może chło­pak nie prze­pada za kawą i nawet nie zaj­rzy do The Pur­ple Ket­tle.

– Bex! – woła Laura. – Nie­długo musimy wyjść, jeśli przed zaję­ciami chcemy zjeść śnia­da­nie.

– Zaraz tam będę!

Zry­wam się z łóżka i otwie­ram drzwi szafy. Wkła­dam dżin­sowe szorty i wybla­kłą koszulkę Abby’s Place – jedyną rzecz, która w knaj­pie zawsze jest pod ręką. Prze­cze­suję włosy grze­bie­niem i znaj­duję san­dały. – Nie­stety, będę musiała dziś zre­zy­gno­wać z maki­jażu. Po umy­ciu zębów i wrzu­ce­niu rze­czy do ple­caka, Laura i ja wyru­szamy w mia­sto. Do naszego aka­de­mika przy­lega sto­łówka – błogo jest dostać pierw­szą fili­żankę kawy i kilka tostów bez przy­go­to­wy­wa­nia ich samemu. Sto­łówka to naj­lep­sza część col­lege’u, a jedną z rze­czy, za któ­rymi będę tęsk­nić naj­bar­dziej – jedze­nie na zawo­ła­nie. Moje placki są jed­nak o wiele lep­sze. Kiedy obie mamy jedze­nie, znaj­du­jemy boks z tyłu sali.

Laura wygląda na bar­dziej zadbaną niż ja. Pełny maki­jaż, dobrze dobrana biżu­te­ria. Założę się, że wstała poćwi­czyć i w ogóle. A co ja robi­łam? Pod­nie­ca­łam się na myśl o zaro­ście jakie­goś kole­sia… A prze­cież dopiero udało mi się wyjść z destruk­cyj­nego, pochła­nia­ją­cego wszystko, wysy­sa­ją­cego duszę związku. W tym seme­strze nie mogę pozwo­lić sobie na żadne nie­po­trzebne roz­pra­sza­cze. Nie z mamą, knajpą i wszyst­kim innym, co mam na gło­wie.

– Powiesz mi, co się stało? – spy­tała w końcu Laura.

Uno­szę brew, bio­rąc łyk kawy.

– Prze­cież już wiesz.

– Wiem, bo Mac­ken­zie mi powie­dział. Ale to nie to samo, co rela­cja usły­szana od cie­bie.

– Powie­dzia­łaś mi, żebym zwią­zała się z kimś innym.

– Nie z nim!

Prze­cie­ram twarz dło­nią.

– Wiem, że to było bez­gra­nicz­nie głu­pie. Mam nadzieję, że Dar­ryl nie spra­wiał mu kło­po­tów.

Byłoby to do niego podobne, gdyby pró­bo­wał wal­czyć z face­tem, któ­rego to ja poca­ło­wa­łam, choć to i tak nie sprawa Dar­ryla. To kolejny powód, dla któ­rego mam nadzieję, że ni­gdy wię­cej nie będę musiała wcho­dzić w inte­rak­cje z chło­pa­kiem z imprezy. Spa­li­ła­bym się ze wstydu, gdyby moje ciało zdra­dziło mnie przed nim. Poza tym, on mógłby być zmu­szony do odpar­cia wku­rzo­nego Dar­ryla, o co zapewne by mnie obwi­niał.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. LSU – Uni­wer­sy­tet Sta­nowy Luizjany (przyp. tłum.). [wróć]

2. Beer pong – gra barowa pole­ga­jąca na tra­fie­niu piłeczką do pla­sti­ko­wego kubka (przyp. tłum.). [wróć]

3. D-man – obrońca (przyp. tłum.). [wróć]