Pięć groszy Lavarède’a. Cykl "Pięć Groszy Lavarede'a" część I - Paul d'Ivoi - ebook

Pięć groszy Lavarède’a. Cykl "Pięć Groszy Lavarede'a" część I ebook

Paul d’Ivoi

0,0

Opis

Pierwsza część cyklu "Pięć Groszy Lavarède’a"

Bogaty kamienicznik Bouvreuil wykupił długi młodego dziennikarza Armanda Lavarède’a, by zmusić go do ożenku ze swoją córką. Tymczasem notariusz informuje Lavarède’a, że odziedziczy on ogromny spadek po krewnym mieszkającym w Anglii, jeśli w rok okrąży świat z pięcioma sou w kieszeni. Spełnienia tej klauzuli ma pilnować Murlyton, angielski sąsiad zmarłego, którego Armand poznał w drodze do notariusza, ratując jego córkę Aurett przed wpadnięciem pod rozpędzony pojazd. W razie niewypełnienia warunku testatora spadek przypadnie Murlytonowi.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody” to seria, w której publikowane są tłumaczenia powieści należące do szeroko pojętej literatury przygodowej, głównie pisarzy francuskich z XIX i początków XX wieku, takich jak Louis-Henri Boussenard, Paul d’Ivoi, Gustave Aimard, Arnould Galopin, Aleksander Dumas ojciec czy Michel Zévaco, a także pisarzy angielskich z tego okresu, jak choćby Zane Grey czy Charles Seltzer lub niemieckich, jak Karol May. Celem serii jest popularyzacja nieznanej lub mało znanej w Polsce twórczości bardzo poczytnych w swoim czasie autorów, przeznaczonej głównie dla młodzieży. Seria ukazuje się od 2015 roku. Wszystkie egzemplarze są numerowane i opatrzone podpisem twórcy i redaktora serii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 229

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Strona przedtytułowa

 

Biblioteka Andrzeja

– Szlakiem przygody

 

Paul d’Ivoi

 

Pięć groszy Lavarede’a

Louis-Henri Boussenard

 

Paul d’Ivoi to pseudonim Paula Deleutre (1856-1915), pochodzącego z rodu pisarzy. Jego dziadek Edouard i ojciec Charles również podpisywali niektóre swe dzieła pseudonimem Paul d’Ivoi.

Studiował prawo w Paryżu, ale podążył drogą ojca i dziadka, wybierając literaturę. Zadebiutował jako żurnalista w dziennikach „Paris-Journal” i „Figaro”. Pod pseudonimem Paul d’Ivoi pisywał też do tygodników ilustrowanych „Journal des Voyages” i „Petit Journal”.

Działalność literacką zaczął od sztuk bulwarowych: Le mari de ma femme (1887) czyLa pie au nid (1887) oraz kilku powieści w odcinkach, które nie zwróciły uwagi, jak Le capitaine Jean, La femme au diadème rouge, Olympia et Cie.

W latach 1894-1914 wydał 21 książek tworzących serię „Voyages excentri-ques” [Dziwne podróże], wykorzystującą wzór „Voyages extraordinaires” Julesa Verne’a. Podobne były nawet okładki, powtarzały się także te same motywy. Obaj autorzy podzielali to samo nastawienie do czytelnika, pragnienie zapewniania mu rozrywki i wiedzy (geograficznej, przyrodniczej, technicznej). Z entuzjazmem dla rozwoju nauki i wynalazków łączyły się obawy przed niewłaściwym ich wykorzystywaniem.

W roku 1894 pierwszy tom tej serii, tworzący trzyczęściowy cykl Les Cinq Sous de Lavarède, napisany wspólnie z Henrim Chabrillatem, przyniósł mu sławę. Była to jego najbardziej realistyczna powieść, następne bowiem stawały się coraz bardziej naukowe i przesycone fantazją umyślnie naiwną. Seria, ukazująca się w wydawnictwie Boivin et Cie, była przeznaczona dla młodzieży. Kolejne tomy ukazywały się z częstotliwością jednej powieści na rok.

Paul d’Ivoi tworzył też, razem z pułkownikiem Royetem, opowiadania patriotyczne, np. Les briseurs d’épée, a także historyczne, pod pseudonimem Paul Eric, np. Les cinquante. Występują w nich typowe dla owej epoki stereotypy dotyczące poszczególnych narodów i ras.

Patriotyzm d’Ivoi zbliża się niekiedy do nacjonalizmu. W złym świetle przedstawiani są głównie Niemcy, a także Anglicy zagrażający francuskim interesom. Wychwalane są za to zalety Francuzów i ich umysłowość (esprit parisienne, „duch paryski”, wyrażający się pomysłowością, bystrością umysłu, skłonnością do płatania figli, lekkim traktowaniem prawa i zasad, zapalczywością, a przy tym nieskazitelną prawością).

Książki Paula d’Ivoi cieszyły się prawie do końca XX wieku dużą popularnością we Francji, miały wiele wydań.

Wielu czytelników, zwłaszcza młodych, przedkładało je nad dzieła Verne’a, gdyż zawierały więcej przygód, a ich akcja toczyła się szybciej. Toteż na przykład Jean-Paul Sartre pisał w swej autobiografii Les Mots, że zawierały więcej nadzwyczajności.

 

 

Strona tytułowa

Paul d’Ivoi

 

Pięć groszy Lavarede’a

Pierwsza część cyklu

„Pięć groszy Lavarede’a”

 

Przełożył i przypisami opatrzył Janusz Pultyn

Strona redakcyjna

Trzydziesta publikacja elektroniczna wydawnictwa JAMAKASZ

 

Piąty tom serii:

„Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody”

 

Tytuły oryginału francuskiego: Les Cinq sous de Lavarède

 

© Copyright for the Polish translation by Janusz Pultyn, 2016

 

33 ilustracje, w tym 3 kolorowe, 1 mapka trasy podróży: Lucien Métivet

 

Redaktor serii: Andrzej Zydorczak

 

Redakcja i korekta: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

Projekt okładki: Barbara Linda

Konwersja do formatów cyfrowych Mateusz Nizianty

 

 

Wydanie I 

© Wydawnictwo JAMAKASZ, Ruda Śląska 2016

 

ISBN 978-83-64701-87-0 (całość)

ISBN 978-83-64701-88-7 (część pierwsza)

Rozdział I

Testament kuzyna Richarda

 

 

– Jak brzmi zatem pańska odpowiedź?

– Już powiedziałem, panie Bouvreuil, nigdy!

– Proszę to jeszcze rozważyć, panie Lavarède.

– Wszystko rozważyłem. Nigdy, nigdy!

– Nie rozumie pan więc, że trzymam go w garści, że jeśli doprowadzi mnie pan do ostateczności, zacznę jutro sprzedawać pańskie meble, a wtedy zostaniesz pan bez dachu nad głową, bez schronienia.

– Może pan dodać: bez pieniędzy…

– Jeśli natomiast wyrazi pan zgodę, wówczas dobre małżeństwo, majątek, niezależność…

– I sądzi pan, że szanowałbym siebie, gdybym został zięciem pana Bouvreuila, który zajmował się kiedyś podejrzanymi interesami, dawnego konfidenta policji…

– Dla biednego dziennikarza, jak pan, zostanie zięciem bogatego właściciela nieruchomości, wielkiego finansisty powinno być ogromnym zaszczytem… Nie wspominając już, że moja córka Pénélope kocha pana i wniesie w posagu dwieście tysięcy franków, a także bardzo piękne widoki na przyszłość…

– Nie chodzi o pańską córkę; to nie małżeństwo mnie odstręcza, nie odmawiam też pannie, ale teściowi.

– Czy wie pan, Lavarède, że jest pan niegrzeczny?

– Panie Bouvreuil, czy wie pan, że mam to głęboko w nosie?

Bogacz trzymał w zanadrzu ostatni atut. Rozkładał powoli różne urzędowe dokumenty, jedne białe, inne niebieskie, tak oryginały, jak i kopie, wskazując na nie kolejno:

– Oto, oprócz trzech pokwitowanych przez pana opóźnień we wpłacie czynszu, różne wierzytelności, które odkupiłem, żeby był mi pan winny pieniądze. Wszystkie pańskie długi zostały spłacone.

– To naprawdę bardzo miłe z pana strony! – rzucił ironicznie młody mężczyzna.

– Tak, ale jestem teraz pańskim jedynym wierzycielem. Jeśli ożeni się pan z Pénélope, oddam te dokumenty. Jeśli pan odmówi, będę ściągał długi do samego końca.

– Niech pan je ściąga, jeśli łaska.

– Wynoszą dwadzieścia tysięcy franków. Z odsetkami, które narzucę, suma ta wkrótce się podwoi.

– Jak widzę, zna się pan doskonale na kwestiach prawnych.

– Decyzję musi pan podjąć w bardzo krótkim czasie, bo wkrótce wyjeżdżam do Panamy: mam na miejscu przeprowadzić dochodzenie dla konsorcjum akcjonariuszy.

– Owo konsorcjum dziwnie pokłada zaufanie, to wszystko. Natomiast moja decyzja powinna być już panu na tyle znana, żeby nie było potrzeby do niej wracać. Rozstańmy się więc, szanowny panie, nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia… Udaj się pan do swojego komornika, do swoich komorników, adwokatów, prawników. Najedz się pan dokumentami prawnymi, to pański ulubiony pokarm. Dla mnie jest niestrawny. Żegnam!

Pan Bouvreuil zebrał papierzyska, włożył kapelusz i wyszedł, trzaskając drzwiami. Nie był zadowolony.

Przytoczona wyżej wymiana zdań pozwala poznać dostatecznie pana Bouvreuila, należącego do gatunku ludzi bogacących się bez skrupułów, którym pieniądze nie wystarczają, gdyż pożądają także szacunku innych.

Nasz bohater, Lavarède, wymaga jednak paru wyjaśnień biograficznych.

Armand Lavarède urodził się Paryżu; ojciec pochodził z południa Francji, a matka z Bretanii. Odziedziczył cechy obu ras, z jednej wziął żywość i spontaniczność, z drugiej spokój i rozwagę. Ponadto jako paryżanin otrzymał dar przynależny dzieciom Lutecji1 – umysł pomysłowy i kpiarski, równie trudny do zaskoczenia, jak i przestraszenia.

Wcześnie osierocony, był wychowywany przez wuja Richarda, który płacił wprawdzie za lekcje siostrzeńca i za wszystkich niezbędnych nauczycieli, ale nie dbał zupełnie o kształcenie jego charakteru.

Biedak miał i tak wiele roboty z własnym synem Jeanem Richardem, będącym dzięki temu kuzynem Armanda Lavarède’a. Kuzyni stanowili swe przeciwieństwo. O ile Armand był zdrowy, wesoły i rozrzutny, o tyle Jean – chorowity, ponury i oszczędny.

Jean był trochę starszy od Armanda. W roku 1891 pierwszy miał prawie czterdzieści lat, a drugi trzydzieści pięć. Jean przejął interesy ojca, zajmującego się wielkim handlem, i szybko się wzbogacił. Wątłego zdrowia, ciągle skwaszony, miał w końcu dość Paryża i Francji, przyjaciół i krewnych, dlatego zamieszkał w hrabstwie Devon, w Anglii. Dzięki szczęściu w handlu, niezapłaconemu ładunkowi bawełny z Ameryki, był w stanie kupić bardzo piękną posiadłość wiejską. Zostawszy mizantropem2 z wielką radością zamieszkał w kraju, w którym nikogo nie znał i nie był nikomu znany.

W tym czasie Lavarède, odważny, przedsiębiorczy, kochający zmiany, „szwendał się po świecie”, jak mawiał, używając chętnie swego obrazowego języka potocznego.

Będąc jeszcze wyrostkiem, w roku 1870 zaciągnął się do francuskiego wojska, walczył w Armii Loary pod rozkazami generała Chanzy3, zaczynając tam nabierać odwagi.

Potem powrócił do nauki, próbował studiować medycynę, ale szybko zniechęciły go nieszczęścia ludzie, z którymi zapoznawał się zbyt blisko. Zaczął się zajmować budownictwem okrętowym, trochę pływał, a także sam projektował. Kiedy zaś nauczył się dostatecznie mechaniki praktycznej, aby przestać się interesować jej tajemnicami, zamienił zabawki na inne.

Wrócił do Paryża, wyruszył jako korespondent wojskowy na wojnę turecko-rosyjską4, śledził jej przebieg, widział bitwę pod Plewną5, zapuścił się do Azji, a po powrocie uznał, że odnalazł swą drogę do Damaszku6. Został doskonałym reporterem. Pan Wszędobylski7 spotykał go w Tunezji, Egipcie, Serbii, Rosji, Hiszpanii itd., we wszystkich krajach, do których prasa paryska wysyłała swoich przedstawicieli. Duża inteligencja, łatwość podejmowania decyzji, dobre zdrowie i wszechstronne wykształcenie dające powierzchowną znajomość całej współczesnej mu wiedzy czyniły z Lavarède’a dobrego dziennikarza.

Tak właśnie z nim było, gdy na początku tego rozdziału rozmawiał z panem Bouvreuilem, właścicielem wynajmowanego przez niego mieszkania.

Po takim zarysowaniu sylwetki Lavarède’a pojmiemy bez trudu, że wydając pieniądze bez ich liczenia, nie troszcząc się o jutro, żywiąc w sercu nieposkromione umiłowanie niezależności, nie był bogaty. Zarabiał wprawdzie spore pieniądze, ale ich nie gromadził i żył rozrzutnie, z dnia na dzień.

Rozmowa z panem Bouvreuilem dała mu jednak do myślenia.

„To bydlę – zastanawiał się nie bez podstaw – wejdzie na moją pensję w gazecie. Zajmie i sprzeda meble. Jest też pewne, że za dobę będę miał wielkie zmartwienie. Za to dzisiaj mogę być całkowicie spokojny. To zawsze zysk jednego dnia”.

I rzeczywiście, wieczorem zasnął błogo jak dziecko, dopiero następnego dnia został obudzony przez zacną dozorczynię, która bardzo go lubiła.

– Panie Armandzie, list do pana. Przyniósł go kancelista notariusza; nie znał pańskiego adresu i wczoraj wieczorem musiał w poszukiwaniu pana biegać do redakcji, restauracji, nie mam pojęcia gdzie. Wreszcie bardzo późno dotarł tutaj i polecił, żebym rano dostarczył to panu.

– Dziękuję, miła pani Dubois, ale czy jest pani całkowicie pewna, że był to kancelista notariusza?

– A jakże! Tak powiedział.

– Hmm! Obawiam się raczej, że był to kancelista komornika… Że Bouvreuil wszczął już wojnę.

Lavarède był tak beztroski, że nie otworzył listu od razu. Przeczytał poranne dzienniki, zajął się toaletą, wyszedł na śniadanie i dopiero na ulicy postanowił rozerwać kopertę.

Był to rzeczywiście list od notariusza, wezwanie.

Rejent Panabert prosił o pilne przybycie do kancelarii przy rue de Châteaudun, „w dotyczącej go sprawie”, określenie równie banalne, co niewiele mówiące.

Nie mając o tej porze nic lepszego do zrobienia, Armand udał się do notariusza po uprzednim zjedzeniu śniadania. Spotkanie było wyznaczone na drugą.

Po drodze do kancelarii zauważył angielską rodzinę idącą tym samym chodnikiem co on.

Nie miał żadnych wątpliwości, że to Anglicy. Mężczyzna, pięćdziesięcioletni, który szedł z klasyczną sztywnością, nosił dobrze znane faworyty, trzyczęściowy garnitur w kratkę i płaszcz podróżny, po których cały świat rozpoznaje sąsiadów Francuzów, gdy gdzieś wyjadą. Starsza dama, matka lub guwernantka, mająca na sobie szkaradny kapelusik z rondem i zieloną woalką oraz długie, bezkształtne palto z kauczuku, towarzyszyła młodej dziewczynie. Ta natomiast była zgrabna i ładna, biała i różowa, jak bywają Anglosaski, dopóki nie wyschną i nie skwaśnieją.

Lavarède przyglądał się jej bezwiednie.

Sto kroków dalej do skrzyżowania ulic Châteaudun i Faubourg-Montmartre zbliżały się trzy powozy nadciągające z różnych kierunków. Drobna Angielka przepuściła dwa, ale nie dostrzegła trzeciego i zostałaby może przejechana, gdyby Armand nie rzucił się naprzód i mocną dłonią nie zatrzymał konia za uzdę przy nozdrzach.

Woźnica klął, koń rżał, przechodnie krzyczeli, ale młoda osóbka wcale nie odczuwała lęku.

Choć trochę zbladła, zachowała pełnię spokoju. Wyciągnęła rękę do Armanda i po angielsku podziękowała mu soczystym shake hand8.

– To nic takiego, mademoiselle9, nie ma żadnej sprawy…

Podeszli także ojciec i guwernantka, a ramieniem Lavarède’a trzy razy z rzędu mocno potrząśnięto.

– To naprawdę nic – mówił z całkowicie szczerą skromnością – to złudzenie, że uratowałem pani życie… Zdążyłaby pani bez przeszkód przejść: nasze konie dorożkarskie są bardzo spokojne, proszę mi wierzyć.

– Mimo wszystko wyświadczył mi pan przysługę, prawda, ojcze? Prawda, mistress10 Griff?

– Niewątpliwie – przytaknęli zagadnięci.

– A ja mam prawo być panu wdzięczna. Nie nawykłam do chodzenia po ulicach pańskiego Paryża i zawsze trochę się tego boję, zwłaszcza kiedy szukam drogi.

– Czy mogę być pani w tym pomocny? – zapytał bardzo uprzejmie Lavarède.

Tu ojciec włączył się do rozmowy i wyciągnął z portfela list.

– Idziemy do notariusza.

– Coś takiego, ja także.

– Do notariusza, którego nie znamy.

– Dalibóg, tak jak ja.

– Mieszkającego przy rue de Châteaudun.

– Tak jak mój.

– Rejenta Panaberta.

– Takie nosi nazwisko.

– Curious11 traf.

– Lecz opatrznościowy. Proszę więc pozwolić, że państwa zaprowadzę.

Dotarli razem, wręczyli listy z wezwaniem i zostali wprowadzeni do gabinetu notariusza, z wyjątkiem guwernantki, która czekała w kancelarii.

„Chodzi więc o tę samą sprawę” – pomyśleli Lavarède i Anglik.

Dziwaczny zbieg okoliczności, że nieznający się ludzie zostali wezwani do osoby urzędowej, której nazwiska nie znali poprzedniego dnia, a nawet rano obecnego.

Żadnych ukłonów, żadnego przedstawiania, żadnych wstępów. Rejent Panabert był notariuszem niemającym czasu do stracenia. Rozpoczął od razu:

– Panie Lavarède, panie Murlyton, miss12 Aurett, mam zaszczyt i przykrość powiadomić o zgonie jednego z moich najlepszych klientów, właściciela willi w Marsaunay13, w departamencie Côte-d’Or, dwóch domów stojących w Paryżu przy rue Auber i bulwarze Malesherbes, a ponadto majątku Baslett Castle w Devonshire. Jest nim świętej pamięci pan Jean Richard.

– Mój kuzyn! – zawołał Lavarède.

– Mój sąsiad! – dodał Anglik.

Obaj popatrzyli na siebie pełni zakłopotania, jeszcze bez śladu wzajemnej nieufności, jedynie z wyraźnym oszołomieniem.

Niewzruszony notariusz mówił dalej:

 

– Zgodnie z rozporządzeniami zmarłego wezwałem panów tutaj, aby wysłuchali lektury napisanego przez niego własnoręcznie testamentu, należycie sporządzonego i podpisanego. – Szybko przeczytał formułki prawne i trochę wolniej dalszy ciąg: – „Łącznie z domami i nieruchomościami wymienionymi tutaj, papierami wartościowymi w postaci rent, akcji i obligacji, jak też płynną gotówką zdeponowaną u mojego notariusza, majątek mój wynosi około czterech milionów. Ponieważ nie mam ani brata, ani żony, ani dzieci, jak również krewnych w linii prostej, wstępnych i zstępnych, jedyną osobą dziedziczącą po mnie jest mój kuzyn Armand Lavarède…”.

– Tak pan mówi? – wtrącił się Armand.

– Chwileczkę – odparł notariusz. – „Jako swego wyłącznego spadkobiercę ustanawiam go jednak dopiero po spełnieniu jednego warunku. Chłopiec ów nie zna wartości pieniądza; roztrwoniłby mój majątek, rozpędziłby na cztery wiatry, jak to uczynił podczas odbytej przez nas razem wycieczki do Boulogne-sur-Mer14; kosztowała go dwa tysiące franków, ja zaś wydałem sto sześćdziesiąt franków i osiemdziesiąt pięć centymów.

Dlatego Lavarède wyjedzie z Paryża, mając w kieszeni pięć sou15, jak Żyd Wieczny Tułacz16, i jak ten sławny Semita okrąży świat, nie mając do dyspozycji innej niż ta sumy. Będzie przez to zmuszony do oszczędzania. Wyznaczam mu rok, co do dnia, na spełnienie tego warunku.

Oczywiście będzie musiał być kontrolowany, dlatego za towarzysza podróży wyznaczam mu człowieka osobiście i gorąco zainteresowanego wykonaniem tego zadania. Jest nim mój sąsiad z Baslett Castle, sir Murlyton, którego ustanawiam wyłącznym spadkobiercą w miejsce Armanda Lavarède’a, jeśli ten nie spełni ściśle wyznaczonego warunku…”.

 

– Co? Ja…?! – wykrzyknął Anglik. – Przecież prawie nie znałem tego dziwaka i nieustannie toczyliśmy z sobą procesy.

– „Sir Murlyton – ciągnął niewzruszenie rejent Panabert – jest człowiekiem walczącym o swe prawa. Gdy tylko ogarniała mnie nuda, wszczynałem z nim spór, a to o mur graniczny, a to o rzekę rozdzielającą nasze parki albo o owoce z drzew rosnących przy granicach naszych posiadłości. Dodawało mi to werwy i nadawało znowu barwy szaremu życiu.

Dlatego też sir Murlyton, któremu przyznaję warunkowe prawo do mojego majątku, będzie umiał go docenić. Oczywiście straci wszelkie prawa do spadku po mnie, jeśli dopuści się zdrady wobec biednego Lavarède’a. Ma go nadzorować sumiennie i uczciwie.

Przyznaję wszakże, że nie bez złośliwej przyjemności dostrzegam z góry, jak mój znakomity, acz rozrzutny kuzyn zostanie w sposób nieunikniony wyzbyty spadku”.

Nawet ironia zawarta w ostatnim zdaniu nie zdołała usunąć zmarszczek tego, który je wypowiedział. Na słuchaczy lektura ta wywarła jednak różny wpływ.

Lavarède się uśmiechał. Może uśmiech ten był kwaśny, ale nikt nie zdołał wykryć tego smaku. Sir Murlyton pozostawał tak spokojny, jakby miał przed sobą kawałek roast-beefu17. Tylko miss Aurett była wyraźnie poruszona. Najpierw się zarumieniła, a potem zbladła. Kierowała spojrzenie na dwóch ludzi mających się wybrać na łowy, na których zwierzyna warta była cztery miliony. To ona odezwała się pierwsza.

– Och – powiedziała – nie możesz, ojcze, obrabować tego młodego człowieka, który nie jest twoim wrogiem i który uratował mi życie.

– Córko – odparł zagadnięty – interesy to interesy; nie byłaby właściwa utrata takiego majątku. Niemożliwe bowiem jest nie tylko okrążenie świata, ale nawet dostanie się z Paryża do Londynu, mając dwadzieścia pięć farthingów18, jedną piątą szylinga… Good business19!

– Nie zrezygnujesz więc?

Notariusz włączył się do rozmowy.

– Panno Aurett – powiedział – jeśli ojciec pani nie zgodzi się przyjąć dotyczącej go klauzuli warunkowej, wówczas pan Lavarède nie będzie mógł wejść w posiadanie spadku. Ma do niego prawo wyłącznie po spełnieniu pewnych wymogów, podanych jednoznacznie. A gdyby nawet sam się zrzekł…

– Chyba pan żartuje! – zawołał Armand. – Jakże to?! Z nieba spadają miliony, a ja według pana nie zrobię nic, aby je zdobyć…? Zwłaszcza że to, czego wymaga mój kuzyn, nie jest wcale takie trudne. Skoro balowało się od Bastylii do Madeleine20 bez grosza przy duszy, to można się udać do Ameryki, do Chin, do diabła, mając tylko pięć sou.

– Chce pan spróbować – powiedział Anglik – niech będzie! Jestem bogaty, nigdy nie ruszam się bez książeczki czekowej, nie odpuszczę panu ani na chwilę i przekonamy się, czy nie wygram, zanim nie upłyną dwa dni.

– No dobrze, przyjmuję wyzwanie na pojedynek – odparł Lavarède i zwrócił się do notariusza: – Panie rejencie, czy ma pan w gabinecie rozkład jazdy kolei żelaznej?

– Oto on, szanowny panie.

Lavarède sprawdził rozkład.

– Jutro, dwudziestego szóstego marca 1891 roku, o dziewiątej rano odjeżdża pociąg do Bordeaux, z przesiadką w Pauillac21, na transatlantyk płynący do Ameryki… Sir Murlyton, jutro rano oczekuję pana na Dworcu Orleańskim – zakończył z narastającą pewnością siebie.

Obaj rywale kłaniali się sobie uprzejmie, podczas gdy notariusz porządkował akta Richarda, a miss Aurett uśmiechała się na widok niewzruszonej pewności siebie młodego mężczyzny. Ten zaś zwrócił się do rejenta Panaberta:

– Muszę wrócić do pana kancelarii dwudziestego piątego marca 1892 roku, przed zamknięciem biura.

– Najpóźniej, proszę pana.

– Doskonale, będę tu.

I z tymi słowy spokojnie wyszedł.

 

 

 

 

1Lutecja – z łacińskiej nazwy Paryża, Lutetia Parisiorum, podanej po raz pierwszy przez Juliusza Cezara w odniesieniu do grodu celtyckiego plemienia Paryzjów.

2Mizantrop – osoba stroniąca od ludzi, mająca do nich niechętny lub wrogi stosunek.

3Antoine Alfred Eugène Chanzy (1823-1883) – francuski generał, służył głównie w Algierii, podczas wojny francusko-pruskiej najpierw dowódca XVI korpusu I Armii Loary, od 6 XII 1870 roku dowódca II Armii Loary, powstrzymał ofensywę pruską pod Villorceau, przegrał ważną dla przebiegu wojny bitwę pod Le Mans, za co był oskarżany; po wojnie senator, uczestniczył bez powodzenia w wyborach prezydenckich w roku 1879.

4Wojna rosyjsko-turecka – działania zbrojne trwające od 24 IV 1877 do 31 I 1878 roku; 24 IV Rosja z pomocą powstańców bułgarskich, serbskich, czarnogórskich oraz wojsk rumuńskich zaatakowała Turcję; agresorzy wygrali bitwę pod Szipką (31 VII-11 VIII 1877), zdobyli twierdzę Plewna (10 XII 1877) oraz zajęli Adrianopol (styczeń 1878); ich pochód został powstrzymany pod naciskiem Anglii i Francji; 3 III 1878 w San Stefano podpisano pokój, na mocy którego utworzono Księstwo Bułgarii, przyznano Rumunii Dobrudżę, Rosji część Besarabii i twierdze kaukaskie Ardahan, Batum i Kars, zwiększono odpowiednio posiadłości Serbii i Czarnogóry; rewizję traktatu podjęto jeszcze w Berlinie w 1878.

5Oblężenie Plewny, największej twierdzy tureckiej na obszarze dzisiejszej zachodniej Bułgarii, trwało od lipca do grudnia 1877 roku; poddanie Plewny było przełomem w wojnie rosyjsko-tureckiej 1877-1878 i pozwoliło wojskom rosyjskim zająć całą Bułgarię.

6Nawiązanie do świętego Pawła, prześladowcy wczesnych chrześcijan, któremu ok. 35 roku w drodze do Damaszku objawił się Chrystus, co stało się przyczyną jego nawrócenia.

7Pan Wszędobylski (fr. Le sire de Vapartout) – tytuł pierwszej poważnej książki reporterskiej w literaturze francuskiej, autorstwa Pierre’a Giffarda (1853-1922), jednego z najwybitniejszych dziennikarzy francuskich i pomysłodawców wyścigu kolarskiego Tour de France; postać Armanda Lavarède’a jest na nim częściowo wzorowana.

8Shake hand (ang.) – uścisk dłoni.

9Mademoiselle (fr.) – panna.

10Mistress (ang.) – pani, tytuł grzecznościowy.

11Curious (ang.) – ciekawy.

12Miss (ang.) – panna, tytuł grzecznościowy stosowany do niezamężnych kobiet.

13Marsaunay – właściwie Marsannay-la-Côte, miasteczko w Burgundii, w departamencie Côte-d’Or, znane z okolicznych winnic (burgund).

14Boulogne-sur-Mer – miejscowość i gmina we Francji, w regionie Nord-Pas-de-Calais, w departamencie Pas-de-Calais, nad kanałem La Manche.

15Sou – dawna moneta francuska, jedna dwudziesta liwra, po wprowadzeniu w roku 1795 franków i centymów, sou to określenie 1/20 franka, czyli 5 centymów; pięć sou to zatem 25 centymów, czyli ćwierć franka.

16Żyd Wieczny Tułacz – postać ze znanej w całej Europie średniowiecznej legendy; wedle podania Żyd Ahaswerus znieważył niosącego krzyż na Golgotę Chrystusa, za co miał się tułać po świecie do końca świata, nigdzie nie znajdując schronienia; we Francji postać tę spopularyzowała książka Żyd wieczny tułacz Eugéne’a Sue.

17Roast-beef (ang.) – pieczeń wołowa.

18Farthing – ćwierć pensa, ówczesna drobna moneta angielska; według systemu angielskiego sprzed reformy monetarnej z roku 1971 jeden funt szterling dzielił się na dwadzieścia szylingów, a szyling na dwanaście pensów; 25 farthingów to w zaokrągleniu sześć pensów, czyli pół szylinga, a nie jedna piąta, jak błędnie napisał Paul d’Ivoi.

19Good business (ang.) – dobry interes.

20Od Bastylii do Madeleine (od dawnej twierdzy i więzienia do kościoła św. Magdaleny) – popularne w II połowie XIX wieku wyrażenie idiomatyczne oznaczające cały elegancki Paryż.

21Pauillac – małe miasto w Akwitanii, nad Żyrondą, 30 km na północ od Bordeaux; słynie z winnic (bordo), od XIX wieku rozbudowywany przemysł ciężki; w XIX przystań statków pasażerskich płynących do portów Ameryki Południowej.

Rozdział II

Zabawa w chowanego

 

 

Po wyjściu od notariusza Lavarède zapalił cygaro i spacerował przez pół godziny, zastanawiając się, co powinien zrobić. Pierwszą myśl uznawał oczywiście za doskonałą; wyruszenie w celu zdobycia wyjątkowo złotego runa22 odpowiadało jego żyłce miłośnika przygód.

Nie wątpił, że mu się powiedzie. Po namyśle zdał sobie jednak sprawę z niezliczonych trudności, z którymi przyjdzie mu się zmierzyć.

Niespodzianie – dotarł już do kościoła Świętej Magdaleny – jego zasępioną twarz rozjaśnił uśmiech. Wpadł na pewien pomysł. Lecz jaki? Zawrócił i udał się do redakcji swego dziennika, gazety bulwarowej „Échos parisiens”23; tam sporządził, do numeru mającego się ukazać następnego dnia rano, notatkę opisującą całą historię testamentu, ukrywając nazwiska związanych z nią osób pod możliwymi do rozszyfrowania pseudonimami.

Następnie poszedł do kasy, gdzie oczekiwała go pierwsza trudność, mało zresztą zaskakująca. Komornik wysłany przez Bouvreuila zajął mu pobory.

– No – powiedział Lavarède – już się zaczyna.

Poszedł do siebie. Tam to samo, dozorczyni, pani Dubois, powiadomiła go o przybyciu innego komornika, który w imieniu kamienicznika Bouvreuila zajął meble.

– Co to mnie obchodzi? – odparł wesoło. – Jutro wyruszę do innego świata.

– Och! Mój Boże! – rzuciła dobra pani Dubois. – Chyba nie zamierza się pan zabić, drogi panie Armandzie…? Rany od pieniędzy nie są śmiertelne.

– Może pani być spokojna – powiedział ze śmiechem. – Inny świat, do którego się udaję, to Ameryka. Mam odebrać spadek po krewnym, po czterokroć milionerze.

– Bardzo mnie pan przestraszył.

Lavarède wiedział już dostatecznie wiele. Wziął dorożkę i kazał się jak najszybciej zawieźć na Dworzec Orleański, do stacji towarowej. Znał jednego z zastępców naczelnika stacji, któremu od czasu do czasu dawał bilety do teatru. Spędził u niego kilka chwil, a potem poszedł obejrzeć peron załadunkowy, na którym piętrzyły się stosy najrozmaitszego rodzaju pakunków, skrzyń, koszy itp.

Wyraźnie zadowolony z tych oględzin wrócił do biura i napisał tam zlecenie nadania, które najpierw zdumiało pracownika, a potem wywołało uśmiech u towarzyszącego mu znajomego naczelnika.

– Chodzi rzeczywiście o Panamę? – zapytał przełożony.

– Tak, o Panamę – potwierdził Lavarède – i o najwyższą prędkość. Przesyłka ma wyjechać jutro rano pociągiem ekspresowym skomunikowanym z parowcem linii Chargeurs Réunis24.

Dla większej pewności wrócił na peron, tam poprosił robotnika o pędzel i wiadro czarnej farby, aby na ogromnej drewnianej skrzyni napisać wielkimi literami słowo: Panama. Skrzynia miała kształt fortepianu. Podłużna i obszerna, była już pokryta innymi pościeranymi napisami, stemplami wysyłki i odbioru, które zerwał… Następnie Lavarède zapłacił pomagającym mu pracownikom i uścisnął serdecznie rękę zastępcy naczelnika, który nieustannie objawiał szczerą wesołość.

– Jeśli to żart – powiedział zastępca – to jest całkiem udany. Czy jednak zapewni mnie pan przynajmniej, że Kompania nie będzie stratna?

– Ręczę panu za wszystko. A kiedy wygram zakład, to obiecuję panu dobry obiad, a następnie lożę w operze.

Lavarède wsiadł do dorożki i wrócił na bulwary. Popołudnie nie było stracone. Zajrzawszy do portmonetki, zobaczył, że zostało mu kilku luidorów25. Powinien je wydać tego wieczora albo w nocy. Nie będzie to trudne. Wystarczy zaprosić kilku kolegów na obfity obiad polany dobrym winem, na wesoły i przyjemny wieczór, dobrą kolację z szampanem, a pieniądze szybko się skończą. Załatwi to tak, że do rana zostaną mu w kieszeni tylko dwa franki…

– Właśnie tego mi potrzeba…! Trzydzieści pięć sou za dorożkę… a pięć, aby objechać świat dookoła.

Lavarède posiadał więc wyznaczone przez testatora dwadzieścia pięć centymów, gdy o ósmej rano wysiadł na Dworcu Orleańskim.

Nie spał tej nocy, to prawda.

„Za to – pomyślał – w drodze będę miał mnóstwo czasu na spanie”.

I niemal natychmiast zniknął, udawszy się na stację towarową.

Wkrótce potem wśród podróżnych szykujących się do zajęcia miejsc w pociągu ekspresowym dało się rozpoznać kilku, z którymi już zawarliśmy znajomość.

Był tam przede wszystkim zacny pan Bouvreuil, którego córka Pénélope odprowadziła aż na dworzec, wraz z towarzyszącą jej boną.

Przypatrzmy się pannie Pénélope. Naprawdę nie sposób ganić Lavarède’a za brak chęci połączenia swych losów z tą młodą osóbką. Zbyt duża, żeby być elegancką, raczej koścista niż szczupła, o żółtawej cerze, wyniosłej i zarozumiałej minie – co ludzie o ciętym języku nazywają „warzeniem humoru” – takie wrażenie sprawiała córeczka dobrego pana Bouvreuila. Wiedziała, że jest bogata, rodziło to w niej bardzo głupią pychę, a odmowa Lavarède’a zraniła jej próżność. To właśnie ona poradziła ojcu, aby złamać głodem młodego człowieka.

Stary spryciarz czytywał uważnie gazetę „Échos parisiens” zaraz po tym, jak się ukazała, a w niej rubrykę Lavarède’a. Gdy rozpoznał siebie w postaci „Pana Chardonnereta26, kamienicznika z rasy nieoswojonych sępów”27, przebiegł uważnie oczyma resztę artykułu, czytając między wierszami. Podał dziennik córce, dzieląc się z nią swymi przemyśleniami.

– Jak to?! – powiedziała po przeczytaniu. – Ten niechcący mnie pan odziedziczy cztery miliony, jeśli uda mu się odbyć podróż bez pieniędzy…?

– Już po tym tylko, że jej spróbuje, widzisz, że jest szalony.

– Mam więc nadzieję, że mu się nie uda.

– Bądź spokojna, niedługo wróci do Paryża skruszony i pokorny. Będzie wtedy tak oplątany moją siecią dokumentów urzędowych, że z radością przystanie na zawarcie pokoju, wraz z twoją ręką.

Pénélope westchnęła. Już niezbyt ładna z nieruchomą twarzą, była bardzo brzydka, kiedy wzdychała.

– Ten potwór jest taki czarujący – rzuciła, zwracając ku niebu oczy omdlewającego z zachwytu karpia.

W tejże chwili robotnicy wstawiali do wagonu bagażowego skrzynię o kształcie i rozmiarach tak niespotykanych, że przyciągała wszystkie spojrzenia.

– Popatrz – powiedział Bouvreuil – ta skrzynia odbędzie tę samą drogę co ja.

– Jedzie do Panamy? – spytała Pénélope.

– Tak, właśnie tak na niej napisano.

– To musi być fortepian – zaryzykowała stwierdzenie panienka.

– Na pewno jakiś inżynier chce tam sobie umilać chwile wolne od pracy.

– Strzeż się febry, tato.

– Bądź spokojna, za pieniądze można kupić doskonałą higienę. Zresztą nie zostanę tam długo. Tylko na czas inspekcji warsztatów, sprawdzenia celowości wydatków i stanu prac. Będę sporządzał tylko notatki, a raport dla syndykatu napiszę na statku, w drodze powrotnej… W zupełności wystarczą mi dwa tygodnie.

– Doliczając podróż tam i z powrotem do przewidywanego przez ciebie czasu pobytu, nieobecność wyniesie w przybliżeniu sześć tygodni.

– Najwyżej sześć tygodni. Wyślę ci kablem telegram z datą przybycia tam i z datą wyjazdu.

Mówiąc to Bouvreuil, rozsiadł się w przedziale pierwszej klasy, gdzie wkrótce dołączyły do niego dwie inne osoby.

Sir Murlyton w towarzystwie córki, miss Aurett, i jej guwernantki, mistress Griff, przybył na dworzec o wyznaczonej godzinie, z punktualnością i skrupulatnością wyspiarzy z Wielkiej Brytanii. Rozglądając się na wszystkie strony, nie dostrzegł wcale Lavarède’a, którego, jak wiemy, nie mogło być na dworcu pasażerskim.

– Czyżby już się wyrzekł spróbowania szczęścia? – zapytał siebie Anglik.

– To nieprawdopodobne – odparła miss Aurett.

Minęła jednak wyznaczona godzina, zbliżała się pora odjazdu, a Lavarède ciągle się nie pojawiał.

– Ach! – prychnął niezadowolony sir Murlyton.

– Musisz mu towarzyszyć.

– W tym celu powinien tu być.

– Może uznał za mądrzejsze pojechanie z Paryża do Bordeaux samemu, bez ciebie, ojcze.

– To dlatego, żebym nie mógł sprawdzić ceny jego biletu, który kosztuje więcej niż dwadzieścia pięć centymów – dodał ze śmiechem Murlyton.

Dokonali szybkiego sprawdzenia wagonów już wypełnionych przez pasażerów. Lavarède’a wśród nich nie było. Miss Aurett nagle wpadła na pomysł.

– Ojcze, w Paryżu, przy takim ruchu na dworcu, grozi ci, że stracisz go z oczu. Jeśli natomiast pojedziesz do Bordeaux, zyskasz pewność, że na niego natrafisz. Aby się zaokrętować na packet boat28, będzie miał tylko jedną drogę, trap okrętowy. Powiedział, że pociąg ma w Pauillac połączenie z linią parowców, powinieneś więc pojechać aż tam.

– Och! Jesteśmy Anglikami, wielkimi podróżnikami, coś takiego nie może zbytnio nam przeszkodzić. To mimo wszystko zwykła przejażdżka.

– Właśnie, a skoro jesteś taki uprzejmy, będę ci towarzyszyła, aby ucałować cię na pożegnanie, zanim wyruszysz w wyprawę dookoła świata.