Perveriada - Jan Jamiński - ebook + audiobook + książka

Perveriada ebook i audiobook

Jan Jamiński

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Znany kreator mody Herro przegrywa aukcję dwóch obrazów z końca XVI wieku autorstwa holenderskiego malarza van der Hoesa. Wkrótce otrzymuje zaproszenie od zwyciężczyni aukcji, tajemniczej Larfy d’Arras, która proponuje mu bezterminową dzierżawę obrazów w zamian za podpisanie pewnej umowy. Od tej chwili Herro zaczyna przygotowywać pokazy, które okazują się zbyt kontrowersyjne nawet dla tolerancyjnego świata mody... Perwersyjna relacja, jaka połączy tych dwojga, stanie się kanwą historii z pogranicza sztuki, erotyki, mody i powieści sensacyjnej. Kim okaże się ekscentryczna Larfa d’Arras? Jaką tajemnicę kryje seria niedokończonych portretów z XVI wieku? Kto tak naprawdę stoi za tą diaboliczną intrygą?

Kawał literatury z najwyższej półki. Choć fabuła „Perveriady” osadzona jest współcześnie, nie sposób pozbyć się wrażenia, że gęsta atmosfera, nasycone barwy narracji i niejednoznaczni bohaterowie pochodzą wprost z mrocznych zakamarków epoki fin de siècle. Debiut Jana Jamińskiego należy czytać w towarzystwie lampki – koniecznie! – czerwonego wina.
Agnieszka Rachwał-Chybowska

Jan Jamiński rozprawia się ze schematami fabularnymi. Gdy już czytelnikowi wydaje się, że wie, dokąd zmierza historia, okazuje się, że dał się zwieść. Bo, czytając tę powieść, najlepiej przestać przewidywać, a pozwolić się zaskakiwać. Malarskie opisy, błyskotliwe dialogi i świeże metafory pozwalają czerpać przyjemność z nieprzewidywalności.
Joanna Wrycza-Bekier

Jan Jamiński (ur. w 1975 r.) – z wykształcenia fizyk. W 1996 roku zadebiutował jako poeta w poznańskim Arkuszu. Jego wiersze oraz eseje ukazały się w antologii Beatus qui amat(1997) w zbiorze Zanim wypełni się wiek (2000) a także w czasopismach Odra i Pro Arte. Obecnie pracuje jako analityk biznesowy w sektorze medialnym. Hobbistycznie projektuje i wykonuje biżuterię w stylu retro. W twórczości pisarskiej próbuje znaleźć dla siebie niszę w obszarze stonowanej fabuły sensacyjnej o wyraźnym erotycznym tle.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 491

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 40 min

Lektor: Antoni Trzepałko

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Nie zaprasza się moralisty na salony

 

Herro

 

FAUX PAS

Hanna nigdy wcześniej nie spotkała mężczyzny, którego przed chwilą śmiertelnie raniła nożem do otwierania listów. Zastygła w pozie przybranej po zadaniu ciosu jak osoba oczekująca na wybudzenie z hipnozy, nie wywołując tym samym paniki u świadków zebranych przy wyjściu z sali aukcyjnej paryskiego Grand Palais. Herro leżał u stóp Hanny, krwawiąc przez palce zaciśnięte na piersi pod świetnie skrojoną marynarką. Nastrojowa muzyka z solowymi partiami skrzypiec sączyła się cicho z głośników, nadając tej scenie intymny charakter. Hanna spojrzała na Herro bez wyrzutu. To nie on był winny zaistniałej sytuacji. To nie z jego powodu odegrała swoją rolę niezgodnie ze scenariuszem.

Na twarzy Herro widać było grymas bólu i oburzenia. Nikt nie uświadomił temu ponad pięćdziesięcioletniemu mężczyźnie, że agonia potrafi być bolesna. Przed oczami Herro przewijały się kadry z jego życia. Nie spodziewał się akurat tych scen. Domu rodzinnego na wsi, stołu, przy którym siedział na kolanach u ojca obok uśmiechniętej matki, gdy rodzice byli jeszcze razem. Wydało mu się, że poczuł smak chleba prosto z pieca, smak, którego później już nie odnalazł. Nie spodziewał się widoku gumowej piłki, zbyt miękkiej, by jako dzieciak kopniakiem mógł nadać jej większą prędkość. Wśród tych scen nie ujrzał żadnego ze swych pokazów. Zaskakująca to puenta dla kreatora mody. Przemknął wzrokiem po twarzach zebranych osób. Milczeli, nie wiedząc, czy mają do czynienia z jego kolejnym happeningiem, czy z autentycznym atakiem wariatki.

Dla Hanny odegranie jej roli miało być spłatą długu. Zaciągnęła go w czasach dzikiej młodości u wierzycielki, która ukryła wtedy swą prawdziwą tożsamość. Niech będzie przeklęte imię jej. Hanna pojęła, że te słowa, ostatnio tak często powtarzane przez nią w myślach, nie miały sensu. Tamta była przeklęta od dawna, a ona ją oszukała. Tak, oszukała ją. Uwolniła się od niej. Jak krew po posadzce po ciele Hanny rozlało się odczucie ulgi. Fala rozluźnienia dotarła do przedramienia, nadgarstka i palców. Nóż do otwierania listów wysunął się z dłoni. Po latach ćwiczeń przy otwieraniu parafialnej korespondencji awansował na narzędzie zbrodni, którym otworzono tętnicę sławnego projektanta mody. Nóż uderzył o podłogę w momencie, gdy w głośnikach wybrzmiał finałowy akord kontrabasu. Ten odgłos wybudził Hannę z letargu. Zdała sobie sprawę z tymczasowości wybawienia, którego doświadczyła. Oszukała swoją wierzycielkę, ale nie uwolniła się od niej. Poczucie bezsilności powróciło. Emanowało z twarzy Hanny, jakby to ona była ofiarą, wprowadzając zamęt interpretacyjny u tych, którzy wierzyli jeszcze w wersję happeningu. Dotarła do niej świadomość oblężenia czekającego ją ze strony tych wszystkich specjalistów od wydobywania zeznań. Jej jedyną powinnością względem Boga i sumienia będzie milczenie. Na wieki wieków. Amen.

Herro próbował unieść głowę. Napinał mięśnie szyi, by utrzymać ją w powietrzu. Twarz nieprzeciętnej urody, która z wiekiem nabrała wyrazistości, stężała pod wpływem wysiłku. W końcu uległ fizyczności śmierci. Głowa opadła mu na kamienną posadzkę, zimną jak skalisty brzeg Styksu. Zdołał otworzyć usta z zamiarem wyznania czegoś, czego nie udało mu się już wypowiedzieć, może słowa pożegnania, które zostałoby przekazane jego bliskim. Woda Styksu zalała mu gardło. Wykonał ruch głową, który wydawał się odruchem tonącego starającego się chwycić jeszcze jeden haust powietrza. Był jednak zaprzeczeniem, ostatnią ekspresją woli, próbą zanegowania tego, co właśnie sobie uświadomił. Herro zrozumiał, że nie było jej tutaj. Nie przyszła.

 

Zwłaszcza psychopaci wiedzą, czego chcą

 

Larfa d’Arras

 

VIOLENT & ULTRAVIOLET

Symfonia Beethovena ucichła. Agnes zamarła w nienaturalnej pozie. Wyprężone piersi, ściągnięte łopatki, powyginane ręce z dłońmi zakleszczonymi na kościach bioder i głowa odchylona jak pod wpływem skurczu. Wszystko zwiastowało dramatyzm przemiany, która miała za chwilę nastąpić. Zgasły światła. Ciemność wywołała u publiczności naturalny odruch wyciszenia. Odsłona w ultrafioletowym świetle, przy akompaniamencie ciężkiej elektroniki ujawniła inne oblicze Agnes. Drobiny czułe na dotyk ultrafioletu utworzyły na sukni wieczorowej chaotyczne wzory, zmieniając ją w strój na imprezę klubową. Lewy policzek, część szyi i dekoltu zostały zasłonięte kotarą ze splecionych łańcuszkami włosów, które w momencie zgaszenia świateł Agnes uwolniła z krępującego je koka. Na podbródku, gdzie wcześniej widniał płaski kolczyk, pojawił się odstający bolec, utrzymywany przez magnetyczną podstawę. Wyszczuplał on i tak już wychudzoną twarz. Kość policzkową uwypuklała mocna smuga różu. Niżej przedłużała ją linia zdobionego perłami kołnierza skręconego we wstęgę Möbiusa i niepołączonego z suknią. Na podłodze leżał symbol porzuconego wcielenia, lewa boczna część sukienki, którą Agnes zerwała w momencie przemiany. Prostokątne wycięcie od pachy po kostkę odsłoniło pas ciała poprzecinanego łączeniami z przezroczystego plastiku. Na skórze kłębiły się ultrafioletowe tatuaże z postaciami mitologicznych bestii. Widzom ukazał się lewy but osadzony na koturnie i niebotycznym obcasie, z rogiem jednorożca wyrastającym ze śródstopia pionowo w górę i z kołyszącymi się pod podbiciem stopy wisiorami, które zawierały w sobie mniejsze, fraktalowe elementy o tym samym kształcie. Agnes wysunęła nogę z cienia sukni, eksponując drugi but, znacznie mniej zdobiony i z krótszym rogiem.

Zapadła ciemność i cisza. Po chwili powróciła muzyka Beethovena i przyjazne światło. Agnes zniknęła. Na podeście pojawiały się kolejne modelki. Wspólnym mianownikiem ich kreacji były niepołączone z żadną częścią garderoby kołnierze, kolczyki na podbródku i buty z rogiem jednorożca. Ci, którzy ciało uznawali za część projektu, uwzględniliby też ciekawie skrojone twarze o drapieżnych rysach. Modelki zatrzymywały się pośrodku wybiegu poszerzonego do niewielkiego placu. Każda z nich łączyła się z pozostałymi w przedziwnym splocie rąk i nóg. Ciała wyglądały, jakby miały utworzyć jedność w postaci bezosobowej konstrukcji, która wraz z dołączaniem kolejnych elementów zamykała się w pierścień. Gdy ostatnia luka w rzeźbie została wypełniona, widzowie zrozumieli, że czas na kolejną przemianę i objawienie ukrytej natury ludzkiej w świetle ultrafioletu.

Frontowa ściana domu stanowiła gładką, czarną taflę. Jej harmonię zaburzała u podstawy szczelina, zwężająca się ku górze, z pajęczyną drobnych pęknięć po bokach. Obszar między murem okalającym posesję i domem zalany był wodą, którą przecinała prowadząca do szczeliny poszerzająca się wyżynna grobla o poszarpanej linii brzegowej. Herro po chwili odkrył koncept, który wymagał nadania jej takiego kształtu. Przed sobą miał fosę z opuszczanym mostem wiodącym do współczesnej wersji średniowiecznej warowni. Grobla stanowiła odłamek ściany, który po postawieniu do pionu idealnie wypełniłby szczelinę. Herro stawiał kroki powoli. W butach wypieszczonych przez jedwabne dywany nie czuł się pewnie na nierównej ścieżce. Dotarł do szczeliny i spojrzał w górę. Krawędź ściany równo odcinała płat szarawego nieba. Kamień drgnął. Wrota, których wewnętrzne krawędzie tworzyły pęknięcie w ścianie, wysunęły się na boki. W głębi Herro ujrzał kolejne drzwi. Wkroczył w półmrok. Nie spodziewał się, że zanim drugie drzwi się otworzą, pierwsze zdążą się za nim zamknąć. Czekał w ciemności z nadzieją, że ma do czynienia ze specyficznym powitaniem madame d’Arras, a nie z awarią mechanizmu zaprojektowanego przez geniusza, który wdrożenie nudnych detali zlecił podwykonawcom z Europy Wschodniej. Drzwi otworzyły się. Herro wkroczył do poprzecznego korytarza bez okien. Poczuł zapach jaśminu. Podrażnił on jego zmysł węchu nastawiony na cały regulator w czasie pobytu w ciemnej przestrzeni międzydrzwiowej. Jaśminowych perfum używała jego szkolna miłość, jedyna dziewczyna, która wtedy nie uległa jego zaborczemu ego. Zamyślenie sprawiło, że nie zauważył zbliżającej się kobiety.

– Witaj w mojej fortecy – dobiegł go głos niebanalny w swym kontraście kobiecego wdzięku i basowej głębi, zarezerwowanej raczej dla męskich amantów.

Herro nie wiedział, jak przywitać się z kobietą, z którą w zeszłym tygodniu przegrał aukcję w Grand Palais. Przebiła jego ofertę i publicznie złożyła obietnicę zaproszenia go do siebie i udostępnienia obrazu Kusicielki także jego dłoniom, gdyby potrzebował więcej wrażeń. Gustowny liścik dzień później sprawił, że zapomniał o ośmieszającym aspekcie tego incydentu. Teraz przyglądał się Larfie z bezwstydną wnikliwością. Wyraźne kości policzkowe i wysunięta dolna szczęka lekko zaburzały idealne proporcje twarzy, a czarne, długie włosy nadawały jej smukłości. Uroda d’Arras urzekała w sposób perwersyjny, potrafiący wywołać u obserwatora zawstydzenie. Larfa złożyła na policzku Herro chłodny pocałunek. Poczuł jej zapach, prowokujący i paradoksalnie napawający spokojem. Perfumiarz wyczułby cassis, konwalię i różę z akcentem kwiatu kaktusa. Rozpoznałby też paczulę i ambrę z dodatkiem rumu, a na koniec snującą się nutę drewna. Larfa gestem dłoni poprosiła, by Herro podążył za nią. Poruszała się z niewymuszoną gracją dzikiej zwierzyny. Innemu mężczyźnie jej atrakcyjność nie pozwoliłaby na kontemplację stroju, ale dla Herro kobiece ciała były przede wszystkim manekinami nadającymi ponętny kształt ubraniu. Podziwiał suknię d’Arras. Składała się z powiązanych łańcuszkami nieregularnych płatów czarnego materiału o przeróżnych fakturach. Przez rzadki ścieg prześwitywała biel ciała. Studiując łączenia materiału, Herro upewnił się, że Larfa miała na sobie tylko suknię i buty. Powstrzymał się przed spytaniem o projektanta, by nie narazić się na kąśliwy komentarz. Właśnie odczuł seksualny wydźwięk tej sytuacji. Manekin po raz pierwszy wyzwolił się ze swej roli.

– Ja ją zaprojektowałam. – Larfa zatrzymała się na końcu korytarza. Udzielenie odpowiedzi na niezadane pytanie sprawiło jej satysfakcję. – To oczywiste, że zapraszając do siebie geniusza haute couture, chciałam się ubrać adekwatnie do tego wyzwania.

– Nadaje się bardziej na pokaz mody niż jako kreacja wyjściowa.

– Uznajmy, że jestem na pokazie dla jednej tylko osobistości. – Larfa otworzyła drzwi. – Czy zakup obrazów za osiem milionów euro uznajesz za oryginalny sposób na podryw?

– To zależy, ile takich obrazów masz w swojej kolekcji. – Przemknął wzrokiem po biuście Larfy, sztucznym, ale o wyważonych proporcjach. Uznał, że zrobił to w tempie, które zaakceptowałaby jego żona.

Stali w narożu ogromnej sali z przeszkloną kopułą dachu utrzymywaną przez skrzydła pięciu aniołów. Pośrodku znajdowała się wykonana z brązu rzeźba w kształcie spłaszczonej sfery, którą tworzyły naturalnej wielkości ciała splecione w aktach miłosnych. Kopulujące postacie stanowiły ażurową osłonę dla okrągłego stołu i kilku sof w środku. Poza nimi w sali nie znajdowały się żadne meble, które łagodziłyby surowość wnętrza. Po prawej nieotynkowany mur na całej wysokości poprzecinany był półkami unoszącymi setki ksiąg i podestami z pokrytej patyną miedzi. Całą ścianę naprzeciw zasłaniała kotara w kolorze bordo.

– Rzeźbę nazwałam kopuloidą. – Larfa oparta o ścianę kołysała zawieszonym w próżni czubkiem buta.

Herro zdziwiła asymetria obuwia. Lewy but był bogatszy w zdobienia. Na całej długości jego grzbietu lśniły szmaragdy guzików, a pomiędzy obcasem i podbiciem rozpięta była koronka. Wycięcie na czubku odsłaniało pomalowane na zielono paznokcie, które wyglądały jak wykończone szmaragdami. But prawy wyglądał na wstępny prototyp lewego: o tym samym kształcie, ale bez koronki i z mniej rozbudowaną ornamentyką.

– W średniowieczu niektóre katedry budowano asymetrycznie. – Larfa wyczuła, że znów występowała w roli manekina. – Bogato zdobiono prawą wieżę, symbolizującą dobro wiernych po prawicy Boga. Lewa, przeklęta, bywała skromniejsza. Nie uważasz, że dopuszczano się fałszu? Grzeszna arystokracja ubierała się strojniej niż wierząca biedota.

– Interesuje cię średniowiecze? To jałowy okres w dziejach ludzkości.

– Jestem wielbicielką owoców sztuki, które dojrzewały setki lat.

Nie bez powodu Larfa zwróciła uwagę na korelację między wyrafinowaniem ubioru i skłonnością do grzechu. Obserwujący ją Herro od razu odniósł to do jej dzisiejszej kreacji. Wpadł w pułapkę skojarzeń, które sprawiły, że manekin znowu się ożywił.

– Przerwałam ci. Podziwiałeś mój księgozbiór. – Larfa wskazała na ścianę z książkami. Uruchomiła pilotem mechanizm, który odsłonił kotarę, ukazując w narożniku komnaty szyb windy.

Nie było innego dojścia na piętra biblioteki. Herro nie orientował się w rynku księgarskim, ale zbiory d’Arras mogły przyprawić o zawrót głowy, jeszcze zanim wjechało się na najwyższy podest, skąd można było sięgnąć genitaliów hermafrodycznych aniołów.

– Od piątego rzędu w górę to czasy przed Chrystusem. Im niżej, tym bliżej teraźniejszości, bliżej bruku. – Larfa odepchnęła się od ściany. – Chodźmy się napić.

Herro podążał za zapachem jej ciała. Roztaczało zniewalającą woń, teraz z silniejszym akcentem rumu, jakby propozycja wypicia alkoholu wyolbrzymiła tę nutę zapachową. Zatrzymali się przed wejściem do kopuloidy. Rzeźby miały współczesne proporcje i rysy twarzy. Nie licząc faktu, że osoby na wyższych piętrach stały na ramionach sąsiadów niżej, figury łączyły się tylko poprzez członki, języki i ręce użyte do penetracji. Herro uznał to za zamierzoną metaforę relacji międzyludzkich. Często przypisywał innym motywację przekraczającą ich intelektualne możliwości. Gdy jego żona, Miriam, wypominała mu tę nadinterpretację, bronił się, twierdząc, że woli mieć o ludziach lepszą opinię. Teraz z przyjemnością kontemplował dzieło. Fetyszystyczne zacięcie twórcy zdradzały detale: maski zwierząt, nakładki na sutki czy biżuteria zdobiąca dekolty intymne. Pojawiły się też akcenty groteskowe, jak różyczka wetknięta we włosy łonowe i częściowo rozłożona w pochwie parasolka.

Larfa powstrzymała spacerującego Herro przed obejrzeniem całej rzeźby, przytrzymując go za rękę. Zwolniła uścisk, perfekcyjnie odmierzając czas dotyku, na jaki mogła sobie pozwolić bez naruszania męskiej potrzeby kontroli sytuacji.

– Masz ochotę na wino? Z rocznika twoich urodzin. – Larfa weszła do środka i napełniła kieliszki. – Gorący toast. Za sztukę, fortunę i chuć.

Wznosząc kieliszek, uśmiechnęła się. Herro przyjrzał się rysom jej bladej twarzy. Uśmiech pojawił się na niej bez zapowiedzi w postaci zmarszczek mimicznych i w ten sam sposób zanikł. Czy jej emocje były udawane? Może był to efekt przebytych operacji plastycznych? Nie był w stanie odgadnąć, ile mogła mieć lat. Nie nazwałby jej piękną kobietą – to określenie jednak do niej nie pasowało. Herro szukał epitetu dla opisania urody Larfy. Uśmiechnął się w samouwielbieniu dla swej kreatywności. Znalazł słowo łączące gordyjski splot dystansu, nieoswojoną zwierzęcość z nutą wyuzdania, poczucia wyższości, dystyngowanej swobody i satysfakcji z całej tej autokreacji. D’Arras miała urodę larficzną.

– Za sztukę, pieniądze i seks – potwierdził. – Za naszą codzienność.

– Studiowałeś mowę ciała mojej kopuloidy. Zauważyłeś coś ciekawego?

Herro poczuł się jak na egzaminie. Spróbował skoncentrować się na tyle, na ile umożliwiały to okoliczności. Oswoił się już z myślą, że to nie on będzie decydować o rozwoju sytuacji, co jako nowość w relacjach z kobietami wzbudzało w nim ekscytację.

– Maski zawsze przedstawiają jakieś zwierzę.

– To zwierzęca siła splotła te ciała.

– Chyba żadna osoba nie jest naga.

– Jako projektant mody wiesz, że nagie ciało nie intryguje. Brakuje relacji z odbiorcą, którą kształtują skojarzenia związane z ubiorem.

– Jest sporo aktów homoseksualnych z udziałem mężczyzn.

– Mam słabość do gejów. Kojarzą mi się z hermafrodycznymi aniołami…

– Nie wpadłbym na takie porównanie. Anioły to dla mnie kategoria, do której zaliczam też jednorożce i wampiry, a w istnienie gejów mocno wierzę.

Tym razem uśmiech udał się Larfie. Wyrażał szczere rozbawienie, ale Herro i tak uznał go za sztuczny. Prześwietliła jego myśli i wypracowała uśmiech, unikając wcześniejszych błędów? Milczał, świadomy niedorzeczności tego podejrzenia, od którego nie potrafił się uwolnić. Larfa również spoważniała. Włączyła muzykę, nastrojowy jazz. Wyciągnęła rękę i zaczęła nią poruszać. Przebierała palcami, o których Herro sądził, że były pozbawione biżuterii, dopóki pod spodem paznokci nie dostrzegł brylantów. Nadgarstek pulsował w rytm basu, a palce odtwarzały linię melodyczną saksofonu. Larfa pozwoliła, by drgania powędrowały po wyprężonej strunie jej ręki do ramienia i szyi i zgasły na twarzy w postaci smutnego uśmiechu. Pokaz wyrażał coś więcej niż harmonię ruchów i piękno wysadzanych brylantami paznokci. Odsłaniał fragment duszy zmęczonej, ale wciąż żywej, z tlącym się żarem, który kiedyś musiał być buchającym ogniem nie do ugaszenia.

– Nie bój się.

– Dziękuję za dobrą radę. – Herro w głosie Larfy wyczuł ciepło, jakim kobiety obdarzały mężczyzn, którzy zasłużyli na nie wieloletnim oddaniem.

Zza stołu wyszedł kocur i usiadł przy lewym bucie Larfy, tym przeklętym.

– Teraz rozumiem. Miejsce kotów jest po lewicy.

– Bogini dziękuje za dobry komplement. – Błysk w oczach Larfy zdradzał rozbawienie. – Człowiek jest na tyle cywilizowany, na ile potrafi zrozumieć kota.

– Wierzę, ale nie znam się na kotach. Znam się natomiast na malarstwie niderlandzkim.

– Chciałbyś porozmawiać o aukcji i obrazach? Przepraszam. – D’Arras sięgnęła szczypcami paznokci między płaty sukni i z kieszonki po wewnętrznej stronie wyciągnęła telefon. Odebrała, witając się po włosku, i skierowała się ku wyjściu, nie zapominając, by palcem przeciągnąć po waginie dziewczyny, której niedocenione uda tworzyły portal nad wejściem do kopuloidy. Po chwili zniknęła za fałdem kotary.

– Ok, zaczekam. – Herro wyciągnął się na uległej sofie. Dobrze pamiętał przebieg aukcji.

Jego konkurentem był Singer, potentat bankowy. O Singerze mówiono, że miał więcej gestu niż gustu, gdyż podobało mu się wszystko, co najdroższe. Herro z kolei gustował w okazach, z którymi związana była jakaś intrygująca historia. Miriam uwielbiała zabawiać gości anegdotami o napisie ukrytym pod farbą czy kazirodczym związku malarza z modelką. Herro cieszyło, że mógł jej sprawić radość, nie tyle wydając pieniądze, co je inwestując. Wybranek i Kusicielka van der Hoesa licytowane były razem jako część nieukończonej kolekcji jedenastu portretów z panoramą dworu Flandrii z końca szesnastego wieku. Każda postać miała być pokazana na osobnym płótnie, umieszczonym na ścianie w ściśle ustalonej pozycji względem reszty obrazów. Autor zaplanował trzy takie układy. Oprócz portretów Kusicielki i Wybrankaocalały szkice i właśnie diagramy relacji, które zaszyfrowane na obrazach miały odzwierciedlać sieć dworskich intryg, romansów i protekcji. Musiały być wierne faktom, gdyż van der Hoesa zamordowano. Herro planował dokończenie dzieła w oparciu o materiały, których część zakupił, a część zdobył nielegalnie. Na aukcji problemem wydawał się Singer, ale ten się wycofał. W pewnym momencie opuścił salę, by odebrać telefon. Najwyraźniej wiadomość nie była oczekiwana ani miła, gdyż wrócił wzburzony i już nie licytował. Wtedy do akcji wkroczyła d’Arras. Podana przez nią suma okazała się dla Herro zaporowa.

– Proponuję lunch. – Herro usłyszał głos Larfy, która zdążyła ponownie zniknąć za kaskadą bordowej zasłony.

Wstał z sofy i podszedł do kotary. Odsłonił ją, przeszedł przez korytarz i stanął w wejściu do salonu kuchennego urządzonego na wzór japoński: z białymi panelami szafek i rozsuwanych drzwi, z ozdobnymi matami i wyjściem na ogród. Przestrzeń za przeszklonymi ścianami ograniczona w dali drzewami i spiętrzonymi głazami wraz z minimalistycznym wnętrzem tworzyły strefę jednocześnie intymną i otwartą.

– Przed lunchem mam ochotę na spacer. – Larfa założyła okulary, wzięła teatralny oddech i rozsunęła drzwi na ogród.

Szli w górę ścieżką wzdłuż strumyka. U swojego ujścia do fosy zmieniał się on w wodospad z kamieniem zwierciadlanym u szczytu, na załamaniu wody rozdzielającym ją na dwie strugi. Idący za Larfą Herro podziwiał jej rytmicznie napinające się pośladki. Początkowo całą uwagę skupił na ich anatomii, lecz po chwili zainteresował się też ogrodem japońskim. Miniaturowe cedry z koronami uformowanymi w krążki stanowiły jednak tylko tło dla idealnie uformowanych pośladków Larfy. Dotarli do szczytu wzniesienia. Zdobiła go kamienna figura ropuchy z szeregiem mniejszych ropuch na grzbiecie, na których znajdowały się dalsze pokolenia żabiej populacji. Każdy osobnik sam w sobie stanowił kopię całości. Zniszczona przez erozję rzeźba wyglądała tak staro, że mogła być uznana za pierwsze w historii przedstawienie fraktali.

– Nieskończoność niknąca w nicości. – Larfa pogładziła pysk ropuchy.

– Ogród sprawiał wrażenie większego. – Herro nie dostrzegł, że przy aranżacji terenu zastosowano efekt wydłużonej perspektywy. Ogród powiększało ustawienie dużych głazów bliżej, mniejszych w oddali i taki dobór kolorystyki, by żywa zieleń była z przodu, a mglista w tle. Wielkość kamieni tworzących ścieżkę też nie była przypadkowa. Kolejne płyty były mniejsze i położone bliżej siebie, by dróżka wydawała się dłuższa.

– Odpowiedni dobór kolorów i faktur daje poczucie głębi, której nie ma. Też jestem pewnego rodzaju złudzeniem… Zrozumiesz, o co mi chodzi, na końcu.

– Na końcu czego? – Świeżość powietrza podziałała na Herro orzeźwiająco. Zaczął odczuwać przesyt egzaltacją Larfy.

– Historii, którą dla ciebie napisałam.

– Doceniam twój styl prowadzenia aktorów, ale jako jeden z nich oczekuję scenariusza z finałem, w którym staję się właścicielem obrazów.

– Na kolejnym spotkaniu. Przygotuję umowę, która będzie dotyczyć szerszego zakresu moich usług. Chciałam cię poznać, by dostosować ofertę do twoich potrzeb.

– Potrafię wyrażać moje potrzeby. Wystarczyło zapytać.

– Miałam na myśli potrzeby nieuświadomione, głównie te.

– Pracuję od lat z kobietami i nauczyłem się, jak ukrywać emocje tak, by osiągać swoje cele. Dlaczego miałbym akurat tobie pozwolić na odkrycie moich podświadomych potrzeb?

– Kobiety, którymi się otoczyłeś, są ci podległe. Żadnej nie zależy, by ci udowadniać, jak bardzo się mylisz co do swojego talentu do manipulowania płcią przeciwną.

Herro zamilkł. Kształty Larfy pod sukienką ukazane w pełni penetrujących możliwości naturalnego światła odwodziły go od rozważań na temat innych kobiet. Pomyślał, że może Larfie było zimno bez bielizny i w ubraniu z prześwitami na każdym łączeniu.

– Obiecałam ci lunch, chodźmy – zarządziła d’Arras i w butach na obcasie zaczęła schodzić po kamieniach pewnie, jakby wyczucie równowagi było najlepiej rozwiniętym z jej zmysłów. – Wracając do obrazów, podobno to kobieta podsunęła van der Hoesowi pomysł na to dzieło. – Odwróciła się, by sprawdzić, czy Herro zwracał uwagę na jej ciało. – Ciekawe, czy Thomas łaskawie pozwolił jej na odkrycie swych podświadomych potrzeb?

Herro nie zareagował na ten prowokujący komentarz.

– Przygotowałam czatnej z mango z miodem i imbirem. – Przekroczyli próg jadalni. – Mnie smakuje na zimno z jogurtem, ale zimne potrawy nie pachną intensywnie, a pobudzenie tylko zmysłu smaku byłoby niewybaczalnym zaniedbaniem.

Larfa zapaliła świecę stojącą na półce przy filarze. Odczekała, aż parafina podtopiła się, uwalniając intensywny aromat, i zaciągnęła się zapachem. Jej ciało przebiegła fala skurczy. Odchyliła głowę i wydała tłumiony jęk. Herro obserwował ją zaintrygowany. Takiej reakcji spodziewałby się po zdrowej dawce kokainy, a nie po dymku ze świecy zapachowej.

– Uwielbiam to. – Larfa stanęła tyłem w rozkroku i wsparła się dłońmi o filar, co Herro skojarzyło się jednoznacznie. – Sama przygotowuję miksturę. Najpierw zaparza się miętę i dzięgiel. – Wyprostowała się i odwróciła. – Trzeba schłodzić przed dodaniem gencjany, płatków róży i cynamonu. Potem zagotować i odstawić na noc. Na koniec dodaję proszek z drewna kaszmirowego oraz paczulę i mieszam z masą parafinową.

Ściągnęła okulary, by otrzeć załzawione oczy. Herro zauważył, że miała powiększone źrenice. Sam pochylił się nad świecą.

– Na ciebie nie zadziała.

Inhalacja nie odniosła skutku poza przyjemnym uczuciem odświeżenia. Larfa musiała mieć skrajnie wyostrzony węch. To najbardziej zwierzęcy ze zmysłów. Herro czytał kiedyś, że osoby z upośledzeniem węchu traciły zainteresowanie seksem. Nadwrażliwość węchowa mogła skutkować efektem odwrotnym. Miriam w jednym z wierszy opisała mężczyznę opętanego zapachem ukochanej kobiety. Stworzyła sugestywną wizję piekła, w którym pozbawiony bodźców zapachowych, przykuty do ściany wył z powodu niezaspokojonego zmysłu powonienia. Takie piekło to zasłużone miejsce dla Larfy d’Arras.

– Nasz pierwszy wspólny posiłek. – Larfa podała czatnej. Pomarańczowa masa w czarnych miseczkach na białym blacie tworzyła widok miły dla wyczulonego oka.

Herro postanowił wyjść zaraz po jedzeniu. Uzyskał zapewnienie o kolejnym spotkaniu o charakterze bardziej biznesowym. Chciał jeszcze zadać jedno pytanie. Spodziewał się odpowiedzi larficznej: wyrażającej pewność siebie i poczucie wyższości oraz prowokującej.

– Skąd możesz wiedzieć, że nie jest to nasz ostatni wspólny posiłek?

– Wiem, czego chcę.

Gérard spoglądał przez okno limuzyny w hipotetyczną dal, której nie mógł widzieć. Przed sobą miał witryny sklepów przesłaniane gęstniejącym o tej porze tłumem przechodniów. Cognos się spóźniał. Przechodnie w większości także byli spóźnieni. Czas to waluta wymienialna tylko na przestrzeń, a kurs wymiany nieprzewidywalny i zawsze niekorzystny. Jako szofer dobrze o tym wiedział.

– Na pewno miał być o tej godzinie? – Herro zadał pytanie, nie oczekując odpowiedzi. Mówienie nie było w stylu Gérarda, tak jak spóźnianie się w stylu Cognosa. Na tyle zdążył ich poznać. Cognosa odkrywało się stopniowo jak bukiet wina podczas delektowania się jednym kieliszkiem, choć w przypadku ich pierwszego spotkania w ciemnym zaułku Saint Denis właściwsze było porównanie do upicia się całą butelką, zakończonego bójką i ocknięciem w rynsztoku. Od tamtej nocy minęło ponad dwadzieścia lat. Korsykańczyk zwierzał się niechętnie, ale z fragmentów rozmów udało się ułożyć jego historię. Jako najmłodszy z wielodzietnej, wiejskiej rodziny, brak pozycji w domu musiał nadrabiać sprytem i inteligencją. W szkole odkrył pasję do książek. Czytaniem zabijał nudę podczas wypasania owiec, które należało do jego obowiązków w gospodarstwie. Zamiłowanie do książek poskutkowało emigracją do miasta i studiami na romanistyce. Dyplomu nie uzyskał, gdyż wcześniej przeszedł na ciemną stronę mocy, jak sam to określił. Wstąpił do Frontu Wyzwolenia Korsyki, gdzie zrobił błyskotliwą karierę i objął przywództwo komórki w Bastii. Nie uniknął wtedy nauki sztuk walki i wypracował muskulaturę, która smukłego, wysokiego młodzieńca zmieniła w potężnego draba. Wyrobił też w sobie respekt dla skuteczności przemocy fizycznej. To wszystko przydało się, gdy musiał uciekać do Francji. Dalsze jego losy do czasu ich spotkania nie były Herro znane. Cognos do dziś nie zapomniał o swej wiosce w Korsyce, którą odwiedzał raz w roku. Herro nie mógł się temu nadziwić. On swoją młodością w Galicji się brzydził. Mimo tego świadomość wspólnych korzeni na wsi zbliżyła ich. Odczuwali specyficzną więź, jakby chodzili do tej samej prowincjonalnej szkoły i wspólnie przeżyli nastoletnie uniesienia w czasach naznaczonych inicjacjami: pierwszym pijaństwem, szczenięcą miłością i zachłannym seksem.

– Interesy. – Cognos wgramolił się do limuzyny i posadowił swoją masywną sylwetkę naprzeciw Herro. – Problemy z dostawą. Już załatwione.

– Nie chcę nic o tym wiedzieć.

– Oczywiście. – Korsykańczyk uśmiechnął się znacząco i zdjął okulary stanowiące część wizerunku prezesa firmy wydawniczej, będącej przykrywką dla nielegalnej działalności jego Araignée Projet. – Jednak chciałeś się ze mną zobaczyć, czyli czegoś się dowiedzieć.

Herro wyjął oprawiony w fioletową skórę notes od Graydona Cartera. Zapisał imię i nazwisko Larfy oraz tytuły obrazów. Wyrwał kartkę i wręczył Cognosowi. Ten schował ją do kieszeni marynarki, nawet na nią nie spoglądając. Sięgnął do barku po szklaneczkę, do której wysypał z kostkarki mnóstwo lodu. Chlusnął nieco whisky i zalał colą.

– Nie jestem twardzielem, by żłopać whisky bez coli. – Korsykańczyk zaśmiał się głośno i odwrócił się w stronę szofera. – Prawda, Gérard? Jeżeli jest inaczej, przyznaj to od razu. – Cognos zarechotał tym razem głośniej. Rubaszny śmiech godził w jego wizerunek managera, ale pozwalał sobie na tę szczerość w obecności bliskich mu osób. Zaskoczeniem dla wielu byłoby odkrycie, że pod wystudiowaną elokwencją właściciela sieci księgarń kryła się granicząca z prostactwem żywiołowość szefa podziemia narkotykowego.

– Chcę wiedzieć, czym się zajmuje, jakie ma znajomości. – Herro nalał sobie whisky, ale bez barbarzyńskiego dodatku w postaci coli. – Interesuje mnie wszystko na jej temat.

– Mogę wiedzieć, czy ją lubimy? – Mina Cognosa nie zdradzała zainteresowania, ale Herro wiedział, jak bardzo potrafiło być to mylące.

– Nie tyle my ją, co ona mnie. Bądź ostrożny, to kobieta nieobliczalna.

– A która kobieta nie jest nieobliczalna?

– Proszę o ostrożność. Ma duże możliwości finansowe i umie je wykorzystać. Liczę na odkupienie od niej dwóch obrazów. Będzie się to wiązać z jakimiś ekstra zobowiązaniami, gdyż ich rynkowa cena mi się nie podoba. Chcę wiedzieć, z kim będę robić interesy.

– Wystarczy. – Cognos spojrzał pobłażliwie. – Nie potrzebuję znać uzasadnienia. Nie jesteśmy na zebraniu motywacyjnym twoich pracowników.

Herro wiedział, że nie musiał instruować Korsykańczyka. Nigdy się na nim nie zawiódł. Cognos podkreślał, że jego sieć była jedyną organizacją przestępczą stworzoną w oparciu o korporacyjną kulturę i metodologię projektową, co uznawał za przewagę konkurencyjną. Herro nie bez powodu sfinansował mu studia na renomowanej École Normale w Cachan. Szacunek do wiedzy w połączeniu z intelektem i charyzmą byłego szefa terrorystów czyniły z tego człowieka rasowego przywódcę. Gdyby miał szczęście wychować się w rodzinie z tradycjami, zostałby wpływowym politykiem.

– Będziesz na bankiecie w piątek?

– Tak, oczywiście. – Cognos spojrzał tępo w pustą szklaneczkę. – Startujesz z kampanią autobiografii z okazji tego eventu? Do piątku wydanie może być gotowe do dystrybucji.

– Nie sądzę. Nie dostałem żadnych wytycznych od Brigitte, a ona tym zarządza. – Herro odłożył szklankę. Skończyli w założonym czasie. Jeszcze minuta i otrzyma przypomnienie o kolejnym spotkaniu. – Nie wydaje ci się to czasami absurdalne?

Na te słowa, wypowiedziane jak kwestia z kultowego filmu, zaciekawiony Gérard odwrócił głowę, ukazując swój profil wciąż przypominający antyczny posąg.

– Masz na myśli… to wszystko? – spytał Cognos.

– Tak, to wszystko.

Korsykańczyk przesunął po krótko przystrzyżonych włosach dłonią schłodzoną przez lodowate szkło szklanki. Przed oczami przemknęła mu kilkuletnia walka o byt na ulicach Paryża i ów napad w sobotnią noc na pijanego eleganta, którym okazał się Herro.

– Absurdalny wydawał mi się początek. Koniec będzie logiczny i gwałtowny.

W przymglonym świetle lampek w hotelowym lounge Larfa d’Arras wyglądała na stałą bywalczynię tego typu miejsc, businesswoman w podróży służbowej z niewyczerpanym zasobem energii, której nigdy nie udawało się w całości spożytkować na pracę. Z kieliszkiem w ręku siedziała naprzeciw mężczyzny, którego wygórowane wymagania spełniała bez zarzutu. Wzajemne rozumienie tego kontekstu dla obojga było oczywiste i zbliżało ich bardziej niż perspektywa wspólnych interesów.

– Dlaczego tutaj?

– Czułam, że będziesz w pobliżu.

Herro tylko przez moment zastanawiał się, czy Larfa wiedziała o jego umówionej wizycie w pobliskim salonie spa.

– Masz już dla mnie ofertę dopasowaną do moich nieuświadomionych potrzeb?

Larfa wskazała na siebie, dając do zrozumienia, że jest częścią oferty. Herro wyciszył telefon i przyjrzał się jej badawczo. Umowa nie była powodem, dla którego się spotkali. Kontrakt stanowił jedynie pretekst, w rzeczywistości błahy, mimo jego prawdopodobnie wysokiej ceny. To przeświadczenie dotarło do niego, jakby był Kasandrą wieszczącą przyszłość. Nie wróżył jej z układu gwiazd, lecz z układu ust Larfy d’Arras.

– Ustalmy, co będzie przedmiotem kontraktu. Mówimy o bezterminowej dzierżawie obrazów, nie o ich sprzedaży. Warunkiem jest podpisanie umowy na świadczenie przeze mnie usług doradczych z pewną klauzulą wykonawczą.

– Brzmi groźnie.

– Kontrakt jak każdy inny. – D’Arras uśmiechnęła się mimowolnie. – Wyróżnia się tym, że pozwala na dostosowanie się do twoich podświadomych potrzeb bez konieczności ich artykułowania.

– Czy odczuję zaspokojenie moich oczekiwań, skoro ich nie znam?

– Tak, ponieważ uświadomię ci je teraz.

– Jeszcze przed podpisaniem umowy?

Larfa przechyliła przez stolik swoje gibkie ciało. Niedyskretnie wzięła oddech nosem, jakby chciała wciągnąć do płuc cały zapach Herro i w ten sposób wyczuć jego intencje.

– Dlaczego nie? Nie wyczuwam złej woli.

– Powiedz więc, czego mi potrzeba.

– Ja potrzebuję więcej wina. – Skinęła na kelnera i wskazała na wybraną pozycję w karcie. – Jesteś człowiekiem sukcesu. W branży osiągnąłeś wszystko, co nie działa na ciebie stymulująco. Zatrudnij mnie jako managera od budowania twojego wizerunku, ale nie na potrzeby doczesnych mediów, lecz historii. – Larfa nie przejęła się powątpiewaniem na twarzy Herro. – Będzie to wymagać wyjścia poza schematy, ale przywróci ci wytryski adrenaliny, których od dawna nie osiągasz.

– Miejsce w historii mam zapewnione.

– Jako jeden z wielu słynnych kreatorów mody. Ja zagwarantuję ci, że nikt z nich nie będzie do ciebie porównywany.

– W tym się specjalizujesz? Komu zapewniłaś miejsce w historii?

Larfa zmrużyła oczy i osunęła się w głąb bufiastego fotela. Dłonią, w której nie trzymała kieliszka, gładziła oparcie. Wyglądała na zasmuconą, jakby faktycznie odniosła wiele sukcesów, którymi nie mogła się pochwalić z powodów znanych tylko jej samej.

– Uwierz w moje kompetencje. Będę wystarczająco inspirująca.

– Proszę, kontynuuj, muzo. – Rozbawienie Herro zabiło jego czujność, którą wcześniej postanowił w obecności d’Arras zachowywać.

– To będzie terapia szokowa. Pokazy zanegują twoje dotychczasowe osiągnięcia i staną się pożywką dla krytyki, ale odsłonią nowe perspektywy. Zapoczątkujesz nurt w sztuce mody, który wkroczy w obszar etyki i poszerzy zakres interpretacji na całą aksjologię.

– Masz na myśli hasła polityczne na T-shirtach? To już było.

Larfa oparła się łokciami o stolik. Pochyliła w stronę Herro, jakby chciała powiedzieć coś, czego nie powinien usłyszeć nikt inny, choć nie było w pobliżu nikogo, kogo obecność uzasadniałaby taką dyskrecję.

– Wiesz, dlaczego w Imieniu Róży Umberto Eco niektóre księgi zostały zakazane, a ich strony zlepione i nasączone trucizną, która poprzez poślinienie palca rozdzielającego kartki przedostawała się do organizmu i uśmiercała czytającego?

Herro pomyślał, że Cognos z pewnością znał odpowiedź na to pytanie.

– Księgi wywoływały śmiech, który był zaprzeczeniem bojaźni bożej. – Larfa przerwała i dokończyła po chwili, dobitnie akcentując każdą sylabę: – Twój śmiech mnie cieszy.

– Zatem oboje nie jesteśmy zwolennikami bogobojności.

– Bojaźń boża ma kilka przeciwległych biegunów. – Larfa uniosła kieliszek i wyszeptała. – Ten szczególnie interesujący wymaga cielesnych interakcji.

– Czy ta twoja usługa byłaby objęta kontraktem?

– Jeżeli taką interakcję ze mną uznasz za bodziec inspirujący…

Herro zamilkł. Potoczne rozumienie odpłatności za usługi seksualne oczywiście nie dotyczyło Larfy, a ona najwyraźniej uwielbiała eksponować swą seksualność. W jej wypadku, kobiety bogatej, inteligentnej i wyjątkowo atrakcyjnej, takie zachowanie wobec płci przeciwnej porównane mogło być do użycia przez mężczyznę przemocy w stosunku do kobiety. Niejeden na miejscu Herro wybrałby ucieczkę zamiast pojedynku.

– Czego oczekujesz w zamian za oferowane mi korzyści?

– Tylko realizacji pomysłów przeze mnie inspirowanych.

– Co w wypadku, gdy zaczną przynosić straty finansowe?

– Herro, to nie jest jeden z wariantów. To scenariusz pewny.

Przeczące ruchy głową zdradziły zaskoczenie Herro. Zdobył się na grymas, który miał przypominać sarkastyczny uśmiech, i wymownym gestem poprosił Larfę, by kontynuowała.

– Stracisz majątek w wyniku zerwanych kontraktów oraz pozwów sądowych. Poza tym koszty ludzkie tej operacji, jeżeli tak mogę to ująć, będą wysokie. Odwróci się od ciebie rodzina. Potępią przyjaciele i znajomi. Zostaniesz wykluczony z branży.

– Dlaczego miałbym przystać na tak absurdalną propozycję?

– Bo jesteś wypalonym artystą, który chce znowu poczuć się młodo, poczuć pasję, która wyniosła go na szczyt. Stałeś się podstarzałym amantem, który nawet nie ma odwagi, by zdradzić żonę. – Larfa przerwała. – Ale to tylko jeden z powodów. Tak naprawdę czekasz na pretekst do buntu. Jesteś nonkonformistą, którego natura została stłumiona przez chęć pokazania światu swojej wielkości.

Herro spojrzał na telefon. Aparat wibrował na tyle silnie, że drgania powodowały jego dryfowanie w stronę krawędzi minimalnie nierówno stojącego stołu. Smartfon znajdował się jednak zbyt daleko od przepaści i pożądanego upadku. Pomocny czynnik zewnętrzny w postaci pchnięcia ręką nie następował. Larfa miała rację. Od dawna czekał na impuls, który wytrąci go z ustalonych trajektorii między tygodniami mody, weekendowymi kolacjami rodzinnymi i codziennymi conf callami z Brigitte. Trajektorii, które z zachowaniem bezpiecznego dystansu omijały egzystencjalne pułapki i o wiele groźniejsze egzystencjalne olśnienia. Nie przypuszczał jednak, że potrzebuje totalnego katharsis z upadkiem finansowym włącznie. Czy beznamiętność jego obecnego życia miałaby być wystarczającym powodem, by zaryzykować wszystko? Młodość miała przywileje, które wykorzystał, wyeksploatował doszczętnie, robiąc zawrotną karierę w biznesie modowym. Jakie prawa przysługiwały mu teraz jako kontestującemu pięćdziesięciopięciolatkowi?

– A co ty zyskujesz?

– Uznaj, że jestem muzą wyobraźni, boginią niosącą światłość, jaką daje wolny wybór. – Larfa uniosła ramiona i zarzuciła je Herro na szyję. – Brzydzę się wszystkim, co nas ogranicza: zaściankową moralnością, skostniałą hierarchią wartości, takimi barierami jak płeć i status społeczny. Chcę mieć możliwość masowego oddziaływania. Dałaby mi ją twoja pozycja. Zmusiłbyś wielu do popełnienia grzechu zwątpienia, do zastanowienia się nad przekraczalnością pewnej granicy, frontem walki między etyką i estetyką.

– Sponsorowanie libertynizmu? – Herro zdjął z szyi ręce Larfy. – Dość ekscentryczne hobby nawet jak na ciebie.

– A jakie miałabym mieć? Wspieranie głodujących w Afryce?

Herro potwierdził skinieniem głowy, że rozumie to wyjaśnienie.

– Tak naprawdę moje hobby jest inne. Ja nauczam. – Larfa przełożyła nogę, wyprężając stopę, jakby celowała w podbrzusze Herro z wyprostowanej nogi jak z pistoletu. – Nauczam zrywania jabłka z drzewa, a nie negocjacji z właścicielem ogrodu.

– Mógłbym spojrzeć na umowę? – Herro przerwał. – Chciałbym przedstawić prawnikowi do zaopiniowania.

– To nie jest kontrakt tego typu. – Larfa sięgnęła do torebki. – Przeczytaj, a sam dojdziesz do wniosku, że nie ma ryzyka po twojej stronie.

Herro wziął ostatniego łyka ulubionej whisky i zerknął na telefon, który sygnalizował zbliżający się termin spotkania. W umowie nie doszukał się ani jednego zobowiązania, które mogłoby posiadać moc prawną i stanowić podstawę do roszczeń. Nie oznaczało to, że dokument nie wydawał mu się podejrzany. D’Arras nieodpłatnie udostępniała mu dzieła van der Hoesa na czas nieokreślony i bez zabezpieczenia.

– To klauzula, o której wspomniałaś? Masz prawo zażądać, żebym jeden performance zrealizował poza sceną?

– Dokładnie tak. Nie podczas pokazu mody, lecz w życiu, twoim życiu.

Herro nie wątpił, że był to zapis nieakceptowalny prawnie i po prostu niedorzeczny. Zaczął podejrzewać, że nie miał do czynienia z profesjonalnym kontraktem, lecz z nieformalnym przymierzem, które zawarliby przeciw poprawności politycznej i fałszywej moralności mediów. D’Arras stać było na tego typu kaprysy, finansowo i mentalnie.

– Zaufaj mi – szepnęła mu do ucha Larfa.

Nie upłynęło pół minuty, podczas której Herro milczał zdezorientowany, gdy rozległ się śmiech d’Arras, atawistycznie dziki i radosny.

– Nie ułatwiasz mi podjęcia decyzji.

– Herro, ten dokument nie ma mocy prawnej. To tylko symbol, potwierdzenie zawarcia paktu między nami.

– Jaką masz gwarancję, że zwrócę obrazy?

– Nie potrzebuję gwarancji. Wywiązanie się z tej umowy to kwestia honoru.

Herro spojrzał w stronę okien. Postacie przechodzące za przydymionymi szybami miały wygładzone kontury i stonowane kolory, jak w klasycznym makijażu. Larfa chciała, by odsłonił mediom swą twarz szydercy, właśnie bez make-upu i pedantycznie wyrównanych brwi. Przyjemność zbulwersowania środowiska za cenę paru kontraktów czy kłótni w domu wydawała się kusząca. Dramatyczne wizje Larfy musiały być przesadzone. Odczuł potrzebę przemyślenia wszystkiego w samotności. Zapragnął nie widzieć d’Arras i nie czuć dokoła siebie jej obezwładniającej aury. Wziął umowę, telefon i poderwał się z fotela.

– Skonsultuję się telefonicznie z prawnikiem.

– Z tym, którego przekupiłam? – Larfa spytała zbyt cicho, by oddalający się Herro mógł ją usłyszeć. W pozycji półleżącej, z nogą zarzuconą na nogę, delektowała się zapachem wina w kieliszku.

Kelner podszedł z pytającym spojrzeniem. Odprawiła go jednym ruchem palca, jakby na nieistniejącym dotykowym ekranie przesunęła jego miniaturową postać ze swojego boksu z powrotem za kontuar baru. Łatwość, z jaką udawało jej się kierować ludźmi, sprawiała, że wciąż poszukiwała nowych wyzwań, takich jak Herro właśnie. Widząc go wracającego do stolika, wyciągnęła rękę po umowę, jak po należną jej daninę.

– Nie zajęło ci to dużo czasu.

– Pewnie cię to nie dziwi. To bezwartościowy papier.

Larfa wyciągnęła pióro i na obu kartkach obok podpisów Herro złożyła swój autograf.

– Muszę się już zbierać. – Herro uścisnął rękę Larfy wyciągniętą na pożegnanie, ale w sposób bardziej przypominający gratulacje po dokonaniu właściwego wyboru.

– Herro, jeśli chodzi o problemy finansowe czy rodzinne, to tak naprawdę nie przewiduję takiego scenariusza.

Herro rzucił d’Arras spojrzenie byka na corridzie, któremu po raz pierwszy sprzed rogów umknęła płachta. Larfa wzruszyła ramionami.

– Żartowałam.

Stella rozglądała się po urządzonej z przepychem restauracji. Czuła tremę, która nie ustępowała, mimo wypicia niemałej jak na nią dawki alkoholu. Koktajl wybrała, kierując się nazwą. Mezcalibur jak Excalibur, legendarny miecz z opowieści arturiańskich. Kończyła drinka – jak głosił opis w menu – po raz pierwszy przyrządzonego w Acapulco, z mezcalu, likieru miętowego, maraschino oraz ananasa. Król Herro miał przybyć ze świętym Graalem wypełnionym Mezcaliburem. Początek kompletnie nierealnej historii. Spóźniał się, a ona nie wzięła nic do czytania. Taka była różnica między baśnią a rzeczywistością.

Pierwszą reakcją na zaproszenie przez Herro było podejrzenie, że to wredny żart byłego męża, który nie dawał jej spokoju. Nie miał jej nowego numeru telefonu, więc co dzień słał trafiające do spamu e-maile z najświeższym bukietem pretensji, wyznań miłosnych i gróźb. Rzekoma asystentka Herro skontaktowała się z nią i poprosiła o utrzymanie zaproszenia w tajemnicy. Żadna nowość. Ofiary porwań do burdeli zawsze proszono o dyskrecję w sprawie wyjazdu do nowej pracy. Gdy dotarł bilet i rezerwacja w Le Meurice, jasne stało się jednak, że budżet dowcipu przekraczał żałosne możliwości jej eksmęża. Tak kosztownego poczucia humoru nie miał też żaden z jej kontrahentów. Brak biletu powrotnego sugerował nowe zlecenie. Współpraca z klientem takim jak Herro mogła oznaczać przełom w karierze, a może i w życiu osobistym.

Zauważyła go, gdy zagadnięty przystanął przy jednym ze stolików. Nie był tak niski, na jakiego wyglądał w telewizji, zawsze w asyście długonogich i długoszyich modelek. Z aktówką, w dopasowanej, czarnej koszuli sprawiał wrażenie delikatnego. Uśmiechnęła się jak kobieta, która przeczuwa, że zaraz zaprosi ją do tańca upatrzony mężczyzna.

– Proszę mi wybaczyć spóźnienie. – Herro zaczął po angielsku, uznając, że obywatelka Danii nie będzie znała francuskiego. – Mam nadzieję, że nie odebrała pani tego osobiście?

– Nie, zupełnie nie. Jestem zaszczycona.

Pod stonowanym uśmiechem Herro ukrył rozczarowanie mdłym makijażem bladej Stelli Jacobsen. Wyglądała jak niestarannie odrestaurowana, jakby jej talent do wydobywania piękna z obrazów poddawanych renowacji nie miał zastosowania do dzieła, jakim ona sama mogłaby zostać. A skrywała w sobie spory potencjał: w szczupłych udach, wyraźnie odciętej talii i proporcjonalnym, choć nieco podupadłym biuście.

– Nie pozwolę pani wybrać dania. – Dał znak maitre d’hótel, który potwierdził, że przystępuje do realizacji planu. – Proszę zaufać mojemu gustowi.

– Nie sądzę, by wiązało się z tym jakieś ryzyko. – Stella odpowiedziała bez oznak tremy. Wpadła w podziw dla samej siebie, nie podejrzewając, że jej rozluźnienie było rezultatem wpływu, jaki Herro wywierał na płeć przeciwną.

– Domyśla się pani, dlaczego sprowadziłem panią do Paryża?

– Domyślam się dlaczego, ale nie, dlaczego akurat mnie.

Herro sięgnął do aktówki, kątem oka śledząc właśnie odkryte zjawiskowe dłonie Stelli: białe i lśniące jak porcelana, smukłe jak dłonie jego anorektycznych modelek.

– Podobny pomysł zrealizował kiedyś Hervé Di Rosa. Stworzył kolekcję sukni z pomalowanego malarskiego płótna. – Herro rozłożył portfolio. – Potrafię docenić oryginalny koncept. Sprawdziłem referencje i uznałem, że jest pani specjalistką, której szukam.

– Nie sądziłam… – zaczęła Stella zakłopotana, ale Herro nie miał szans dostrzec jej konsternacji pochłonięty analizą proporcji jej dłoni. – Faktycznie to portfolio powstało z myślą o jednym kliencie, ale nie sądziłam, że trafię w tak czuły punkt.

Na zdjęciach widniała Stella ubrana w stroje skrojone z reprodukcji słynnych obrazów. Mondrian jako materiał na kusą spódniczkę w kratę wypadł naturalnie, ale Stella poczuła się nieswojo z powodu nagości swoich piersi, nie do końca zasłoniętych ręką. W scenie na plaży rozpoznała Konwergencję Jasona Pollocka. Stella stała pośrodku leżącego na piasku obrazu, jakby z niego wyrosła. Jej długa suknia w barwach Konwergencjispływała na ziemię, zakrywając całkowicie przestrzeń między ramami.

– Tego dzieła nie rozpoznaję. – Herro znalazł pretekst do dotknięcia dłoni Stelli.

Cofnęła ją speszona, odsłaniając zdjęcie, na którym widniała ujęta od talii w górę, w półgorsecie w czarne kropy, gdy robiła balona z gumy do żucia.

– Rozszczepienie Bridget Riley. – Stella poznała obraz. Składał się z regularnie ułożonych na białym tle czarnych kropek, które odpowiednio zwężone symulowały trójwymiarowość kompozycji: dwa garby z doliną pośrodku. Owo rozszczepienie wypadło między wzgórzami piersi, których stromiznę wyolbrzymiło oszukujące oko dzieło Riley.

– Moją ciekawość wzbudziła ostatnia fotografia. Pani ukryta za maską, twarzą z obrazu Kusicielkaautorstwa Thomasa van der Hoesa.

Stella wytrzymała wzrok Herro, starając się przybrać minę wyrażającą pewność siebie. Nie pozostało jej nic innego jak blefować.

– W związku z tym obrazem mam dla pani pewną propozycję.

Wyśmienite mięso rozpływało się w ustach, Stella jednak nie potrafiła rozkoszować się combrem baranim w winie z jagodami jałowca. Była podekscytowana omawianiem misji. Zadanie przekraczało jej kompetencje, ale nie na tyle, by uznać je za niewykonalne. Nie czuła się historykiem śledczym, jak to określił Herro, ale pocieszała się, że renowacja obrazów nie przysporzy problemów. Listy i wypisy z kronik z czasów Wybrankai Kusicielkimiały pomóc w ustaleniu tożsamości osób na obrazach, ale nie gwarantowały odtworzenia kompozycji. Zresztą w umowie nie miało być zapisów o żadnych gwarancjach z jej strony. Chodziło o odkrycie sensacyjnych wątków z życia bohaterów dzieła. By zarabiać na rynku sztuki, nie wystarczyło wyeksponować autora. Dzieło jako towar musiało być opakowane jak perfumy w oryginalnym flakonie, który rozbudzał zmysł estetyki i podkreślał wyjątkowość zapachu. Obraz miał wartość estetyczną i intelektualną, więc jego oprawę należało rozpatrywać w tym wymiarze. Klient szukał historii, w której dzieło zyskałoby cenny kontekst, najlepiej niedookreślonej, pozostawiającej możliwość własnej interpretacji. Jako badaczka nie powinna tylko odkrywać, ale też kreować wyobrażenia o nieodkrytym. Tak, Stella rozumiała zadanie. Miała odrestaurować nie tylko obrazy, ale i historię ich powstania sprzed czterystu lat. Kontrakt obejmował użyczenie mieszkania w okolicy bulwaru Poissonnière. Mieli się tam udać po kolacji. Herro podkreślał zalety lokalizacji, ale oprócz Folies Bergère nazwy nic Stelli nie mówiły. Sytuacja wyglądała na kolację, która mogła zostać spuentowana śniadaniem. Schemat dość ograny, ale z chęcią poddałaby się sprawdzonym regułom tej gry. Tak Stelli podpowiadała próżność, ale ciało nie byłoby na tyle posłuszne, co też wyczuwała.

Limuzyna czekała przed restauracją. Stella wślizgnęła się w czeluść skórzanego wnętrza z gracją kobiety, którą nigdy nie była. Nawet nie śmiała podejrzewać istnienia w sobie takich pokładów seksapilu. Nie mogła wiedzieć, że Herro zwrócił uwagę nie na linię jej wyprężonej nogi, lecz na jej dłoń. Wyeksponowała ją, przytrzymując się przy wsiadaniu w obawie, by nie stracić równowagi. Ręka skryła się w głębi limuzyny jako ostatnia, pociągając za sobą Herro niczym uwiązanego na smyczy.

– Gérard, do pracowni proszę.

Szofer nie odezwał się. Potwierdził żołnierskim skinieniem siwej głowy. W lusterku Stella dostrzegła jego twarz o przeszłości niebezpiecznie przystojnego mężczyzny. Było w niej coś przykuwającego uwagę obserwatora wbrew jego woli, jakby przy użyciu przemocy. Twarz Gérarda zaabsorbowała Stellę bardziej niż widoki Paryża za oknami limuzyny. Surowość tego oblicza przypomniała jej przedwojenne ryciny z twarzami żołdaków, tych najbrutalniejszych, którzy na polu walki dożywali dojrzałego wieku. Na szczęście to nie przeszłość Gérarda przyjdzie jej badać.

Gérard nie próbował szukać miejsca parkingowego. Zatrzymał się na środku drogi. Wysiedli przed drzwiami kamienicy. Herro uprzedził, że czeka ich wspinaczka na czwarte piętro.

Po dotarciu na szczyt i otwarciu pancernych drzwi Stelli ukazał się duży pokój dzienny, nieoddzielony od przedpokoju. Nienarzucający się wizualny podział tworzył motyw zdobniczy w kształcie spirali, przytwierdzony do ściany pod sufitem.

– To fragment zdobień bramy wjazdowej z pobliskiej Rue Bergère rzuconej na barykadę podczas dni komuny – pospieszył z wyjaśnieniem Herro, nie dziwiąc się, że Stella zwróciła uwagę na najstarszy element wystroju. Był pełen podziwu dla jej instynktu renowatorki i dla swego talentu head huntera, któremu zawdzięczał współpracę z Cognosem, zatrudnienie Gérarda albo byłej kochanki Neeny w zawodzie choreografki. Czy Miriam mógł dopisać do tej listy? Nie było jej w pobliżu, by przypomnieć mu o jego syndromie nadinterpretacji.

Po lewej stronie znajdowało się wejście do łazienki, po jego bokach metalowe szafki na buty sięgające górnej krawędzi drzwi, a nad nimi maska afrykańskiego bóstwa, która razem z szafkami tworzyła eklektyczny portal. Z prawej wąskie przejście z lustrem na całej długości prowadziło do schodów w narożniku salonu. Uwagę Stelli skupił przykryty taflą szkła stół bilardowy. Pełnił funkcję stołu jadalnego: z bukietem tulipanów, serwetnikami, kieliszkami i butelką wina, ustawionymi w pozornym nieładzie, w którym można było doszukać się przemyślanych proporcji.

– Śmiało. – Herro zachęcił Stellę do zwiedzania, z telefonem przy uchu wysłuchując sprawozdania asystentki. – Muszę panią na chwilę zostawić.

Podeszła do stołu bilardowego. Jedenaście bil skrywało niemożliwą do odtworzenia historię partii. Układ przy łuzie narożnej był przykładem typowego impasu: przy wlocie bila czarna, której wybicie blokowała z jednej strony bila pełna, z drugiej pasiasta. Van der Hoes zaplanował jedenaście obrazów. Ktoś tu miał wyrafinowane poczucie złośliwości.

Przez pozbawione drzwi wejście do kuchni dostrzegła panele szafek w barwie fuksji. Od czarnego, kamiennego blatu oddzielały je płytki ścienne, które sprawiały wrażenie, jakby wewnątrz nich zatopiono fałdy połyskującego materiału. Całości designu dopełniał srebrny kolor ścian. Dopiero teraz Stella zorientowała się, że mieszkanie było oświetlone, zanim do niego weszli. Ktoś jeszcze był w domu? Trafiła do mieszkania z kratami w oknach i z drzwiami jak do sejfu. Mężczyzna, który ją przyprowadził, był podobny do Herro, ale znała go tylko z mediów. Miała się wycofywać, gdy obok sofy i barku na kółkach pod schodami do zaadoptowanego strychu dostrzegła obrazy van der Hoesa.

– Mieszkanie jest zabezpieczone alarmem. Instrukcję obsługi ma pani tutaj. Proszę przed wyjściem zasuwać kratownice i nie przyjmować gości. – Herro przyglądał się jej ze schodów. Skończył rozmowę telefoniczną, która nastawiła go bardziej biznesowo. – Umowę podpiszemy jutro u mojego prawnika. Proszę o zapoznanie się z nią. Leży obok instrukcji do alarmu. Gérard będzie czekał pod domem o dziesiątej.

– Potrzebuję miejsca bardziej o charakterze pracowni. – Stella wolała, by ich relacje tak nie wyglądały. On patrzący władczo z góry. Ona u jego stóp. Mimo tego podeszła do schodów. Najłatwiej było zrzucić winę na wypity alkohol.

– Rozumiem – Herro zmienił ton na mniej oficjalny.

Ujrzał zaciśniętą na poręczy dłoń z kusząco wypiętym nadgarstkiem. Palce wyprężyły się i powracały powoli do stanu zakleszczenia. Wyobraził sobie efekt wyszczuplenia dłoni w czarnej rękawiczce ze skóry. By wyeksponować paznokcie, na końcówki palców dałby koronkowy lateks. W kolorze bordo. Na grzbiecie dłoni wycięty japoński ideogram odsłaniałby skórę, białą jak u gejszy.

– Zapraszam na górę – sprowadził swój zmysł fantazji na ziemię. – Do pracowni.

Wysoki na pięć metrów open space ze skośnym sufitem, wspartą na kariatydzie antresolą i sztalugami pod jej schodami przywodził na myśl czasy przedwojennej bohemy. Gdy na drodze z łóżka do kuchni stawał stół z maszyną do pisania lub stertą szkiców, nie można było oprzeć się pokusie, by dzień zacząć nie od śniadania, ale od oddania się pasji twórczej. Stella pomyślała, że przed takim wyborem będzie stawać codziennie.

– W pracowni Picassa tylko sedes miał arystokratyczne kształty. – Herro przypomniał sobie aforyzm autorstwa Miriam. – I modelka – dodał po chwili namysłu.

– Zawsze pracowałam w moim studiu. Zabrałam ze sobą tylko część narzędzi.

– Rozumiem. Zorganizuję transport.

– Nie ma potrzeby. Moja asystentka przywiezie resztę.

– Doskonale. Czy w czymś mogę jeszcze pani pomóc?

Stella nie miała doświadczenia we flirtowaniu, ale czuła nieodpartą potrzebę sprawdzenia się w tej roli właśnie teraz. Postanowiła zdać się na swój instynkt.

– To pytanie z podtekstem?

Herro uśmiechnął się. To mówiła profesjonalistka w branży nieskażonej kultem ciała i marketingiem na nim zbudowanym. Fakt, że w celu reklamy odważyła się pokazać nago, słusznie uznał za przejaw kiełkującego kobiecego ego. Uwielbiał stymulować jego rozkwit.

– Interpretacja jest przywilejem odbiorcy sztuki. Nadinterpretacja również. – Spojrzał na zegarek celowo. – Kończmy na dziś – zadecydował i zgrabnie wyminął Stellę. Pożegnał się uroczym uśmiechem, starając się nie zamykać ich relacji w ciasnym formalizmie interesów.

Gdy tylko ucichł odgłos kroków na klatce schodowej, Stella chwyciła za telefon i wybrała numer. Ingrid nie odbierała, a etiuda rewolucyjna jako sygnał oczekiwania doprowadzała Stellę do pasji. Gdy tylko usłyszała piskliwy głosik Ingrid, wypaliła z iście rewolucyjną, wybuchową mieszanką gniewu i entuzjazmu:

– Ingrid! Co wiesz o portfolio ze mną półnagą, ubraną w płótna Mondriana i Pollocka?

Reakcja Ingrid sprawiła, że Stella ochłonęła. Wyobraziła sobie zdziwienie przyjaciółki leżącej ociężale na sofie bez chęci wykonywania żadnych ruchów oprócz sięgania po kolejne kilogramy słodyczy. Na krótkiej liście znajomych Stelli nie było innych osób, które mogłaby posądzić o wystarczającą motywację i talent do stworzenia tego falsyfikatu.

– Na pewno nie maczałaś w tym swoich paluszków? Przyznaj się.

Ktoś nieznajomy użył jej ciała jako środka do osiągnięcia celu. Ale jakiego celu? Może nie był zainteresowany nią, ale samym podjęciem śledztwa? Fakt, że zataił swą tożsamość, bardziej Stellę intrygował, niż niepokoił. Koincydencja ostatnich zdarzeń miała dla niej wymiar symboliczny. Rozwód po dwóch latach życia z nudnym poetą musiał się wydarzyć, by mogła podpisać kontrakt z Herro. Potok słów ze słuchawki przepływający z szumem obok niej nagle się wyczerpał.

– Grid, wszystko opowiem ci jutro. Jestem wykończona. Zostaję w Paryżu na dłużej, pa.

Palce w lateksowych rękawiczkach wstukały kod i przekręciły kluczyk. Blokada została zwolniona z trzaskiem. Odgłos ten, za sprawą kilku scen filmowych, kojarzył się Stelli właśnie z obecną sytuacją, otwarciem walizki z cenną zawartością. Spodziewała się notatek i listów, wypisów z kronik zapakowanych w koperty lub zwiniętych w rulony powiązane wstążkami. Szybko zdała sobie sprawę, że nie miała do czynienia z odnalezionymi na strychu pamiątkami, lecz z unikalnym materiałem historycznym. Walizka skrywała w sobie szklane pojemniki i naszpikowana była czujnikami, które zapewniały właściwą temperaturę i wilgotność. Stella zrozumiała, dlaczego Herro wymagał wyciągania dokumentów tylko na czas badania. Zamknęła walizkę i otworzyła laptopa.

Dopiero teraz uświadomiła sobie, na jaki zakres obowiązków się zgodziła. Renowacja obrazów była tylko przynętą, na którą złowili ją Herro i jej tajemniczy promotor. Zawartość służbowego laptopa stanowiła tego dowód. Na pulpicie umieszczone zostały katalogi o nazwach wskazujących na ich oczekiwaną treść. W jednym Stella znalazła tabelę mapującą postaci z obrazów na osoby historyczne, w innym listę wytycznych do odtworzenia obrazów ze szkiców z osobnymi arkuszami poświęconymi detalom ubioru danej postaci, wyrazowi twarzy, układowi rąk. Stella przerwała. Skoro postaci odpowiadały osobom rzeczywistym, pojawiała się szansa odszukania ich portretów autorstwa innych malarzy i wykorzystania ich do odtworzenia brakujących obrazów. Zanotowała tę myśl i wróciła do laptopa. Przeglądała z rosnącym niepokojem, zaczynając podejrzewać Herro o osobowość psychopatyczną. U geniuszy było to przecież zjawisko wręcz pożądane przez speców od wizerunku. Nie zdziwiłaby się, gdyby znalazła opis, co po kolei miała robić każdego ranka.

Co robię po wypiciu porannej kawy? Chce mi się siku? Jeżeli nie, to idę do kuchni. Tak, to do toalety. Rozbawiona spojrzała na postawiony na stole obraz. Oczy Kusicielki skrywały w sobie dziwne zagubienie. Spojrzenie to wywołało u Stelli niemiłe wspomnienie. Ostatnio przyszło jej podjąć ważną decyzję w oparciu o niepełną wiedzę, jeżeli można tak nazwać zinterpretowany na niekorzyść męża brak pewności co do jego intencji.

Dopijam kawę i wracam do punktu pierwszego. Jednak siku dla świętego spokoju, by mieć to już za sobą. Dla Stelli Jacobsen kategoria rzeczy zostawionych za sobą była użyteczna i z czasem stała się nadużywana. Ona sama nie zdawała sobie jednak z tego sprawy.

Wyśmienita kawa pobudziła jej apetyt. Stella podeszła do lodówki. Jej zaciekawienie wzbudził wbudowany w drzwi ekran. Przeciągnęła po nim palcem. Pojawiło się skierowane osobiście do niej powitanie i anglojęzyczne menu. Wybrała śniadanie i rozwinęła listę potraw. Zatwierdziła pierwszą z brzegu w statusie dostępnym, nie zastanawiając się, co oznacza francuska nazwa, pewnie zbyt wyrafinowana, by ją przetłumaczyć. Pojawiła się lista składników ze wskazaniem, na której półce w lodówce są zlokalizowane, i przepis na przygotowanie potrawy. Stella wróciła do menu i wybrała pozycję niedostępną. Na ekranie pojawił się spis brakujących produktów i migający przycisk Złóż zamówienie. Pobawiła się nawigacją, aż znalazła opcję definiowania nowych potraw. Wprowadziła nazwę potrawy.

– Stella na ostro w polewie lateksowej.

Zaczęła odczuwać podniecenie na myśl, jak zareaguje Herro, gdy z komputera lodówki przez sieć dotrze do niego informacja o zamówieniu, które ona zaraz skompletuje.

Stella Jacobsen siedziała przy stole zasłanym kopiami dokumentów, które pokrywały blat niczym artystyczny kolaż. Trzymała przy uchu telefon, wsłuchując się w graną na pianinie melodię w przedwojennej aranżacji. Wysłała Herro pierwszy z tygodniowych raportów, do których sporządzania zobowiązywała ją umowa. Uroki Paryża działały na nią demoralizująco. Spędzała czas jak na urlopie, rano na plaży nad Sekwaną, wieczorem w knajpach. Niewiele przez tydzień zrobiła. W raporcie musiała to zataić. Załączyła wyniki badań nadfioletem z lampy Wooda, który pierwotną strukturę farby ukazywał w jaskrawych barwach, a przeróbki jako ciemniejsze plamy. Obrazy wyglądały na nieretuszowane, ale wypadało to też potwierdzić w pomiarach rentgenowskich. Zbadała i opisała podobrazie. Wykonano je z płótna lnianego, napiętego na blejtram za pomocą kołków, zabezpieczonego roztworem kostnego kleju. Oczywistości, których weryfikacja nie zajęła nawet godziny. Dodała opis dzieł van der Hoesa w odniesieniu do malarstwa z jego epoki, by raport miał parę akapitów więcej. Obrazy Wybranek i Kusicielka, nierozpatrywane w kontekście całego projektu, były przyzwoitymi okazami flamandzkiej szkoły fanatycznego realizmu. Epatowały detalami jak nitka z poprucia szaty, kosmyk włosów, który wymknął się dyktaturze fryzury, czy rysa na monecie leżącej przy bucie Kusicielki. Stella miała problem z tego typu realizmem. Nie wiedziała, czy odejście od ideału miało podkreślać autentyczność sceny i kunszt artysty, czy też skrywało jakiś przekaz. Owa rysa na monecie na obliczu króla mogła symbolizować jego śmierć, detronizację lub upadek moralny. W każdym razie Kusicielka i Wybranek stanowiły dzieła dojrzałe warsztatowo, ale niewarte ceny tak wygórowanej jak ta z aukcji.

Stelli do dziś nie udawało się znaleźć jej punktu b, jak go nazwała od słowa begynder,znaczącego początek. Według Stelli zadanie realizowało się najszybciej, gdy zostało ono zainicjowane w momencie odczucia wewnętrznego impulsu lub zajścia zdarzenia, które można było zinterpretować jako znak losu. Wtedy pracowało się w natchnieniu, najefektywniej. Ingrid, jak przystało na byłą doktorantkę matematyki, sformułowała podstawowe twierdzenie teorii Stelli. Punkt startowy b stanowił koniec odcinka, którego długość była wprost proporcjonalna do lenistwa. Drugie twierdzenie mówiło, że w życiu każdego człowieka istniało przynajmniej jedno zadanie, dla którego punkt b nie był osiągalny. Ingrid dodawała, że u Stelli był to orgazm. Stella natrafiła w końcu na punkt b. Z listy materiałów, którym pobieżnie przyjrzała się przy kserowaniu, zainteresował ją adres na skrawku papieru przyczepionym zszywaczem do pustej kartki. Linie kratki z zeszytu fabrycznej produkcji oznaczały, że to współczesny ślad. Podpis Ladacznica łączył tę wskazówkę z jednym ze szkiców o tej nazwie. Na Google Maps znalazła pod tym adresem samotny dworek w Walii. Na zdjęciach wyglądał na zrujnowany i niezamieszkany. Po dwukrotnym odsłuchaniu melodii, która brzmiała jak ze starej płyty gramofonowej, słuchawka po drugiej stronie została w końcu podniesiona.

– Brigitte?

W jednosylabowej odpowiedzi Stella wyczuła oziębłość listopadowego poranka na walijskiej wsi. Powody tego nastawienia poznała wczoraj. Litania gróźb asystentki Herro, której wysłuchała w pokornym milczeniu, była reakcją koleżanki jego żony na zamówienie składników do dania Stella na ostro w polewie lateksowej.

– Proszę o zrobienie rezerwacji w hotelu w miasteczku Penmachno lub w okolicy. To w Walii. P-e-n-m-a-c-h-n-o. I jakieś dogodne połączenie z Paryża. Nie zależy mi na szybkim terminie, lecz na komforcie podróży.

Stella skłamała. Nie mogła się doczekać wyjazdu. Miejsce, do którego prowadził trop, było tak specyficzne, że czuła się, jakby miała zagrać w filmie sensacyjnym.

– Znajdę coś o odpowiednim dla pani standardzie.

– Czy odpowiednim, to ja ocenię. – Stella wyczuła, ile sarkazmu Brigitte zawarła w swoim ostatnim zdaniu. – Sugeruję zmianę sygnału oczekiwania na bardziej nowoczesny, adekwatny do wizerunku pani szefa.

– To numer do kontaktów tylko z panią, stąd z mojej strony taka zwłoka z odbiorem. – Brigitte mówiła tak sugestywnie, że Stella wyobraziła sobie jej uśmiech zadowolenia. – Mogę obiecać, że poszukam utworu bardziej adekwatnego do pani wizerunku.

Stella rozłączyła się, nie chcąc psuć sobie nastroju. Przeprowadzka miała zbawienny wpływ na jej psychikę. W tym mieszkaniu wszystko było lepsze: łóżko, które nie kojarzyło się z eksmężem, nowoczesna, ale przyjazna kuchnia, pracownia w stylu bohemy, tak gloryfikowanej przez nią w wieku nastoletnim. Teraz jednak potrzebowała już wyjść. Zaplanowała odwiedziny w pobliskiej Folies Bergère, której wnętrze znała z obrazu Maneta. Schodząc, zastanawiała się nad konfrontacją rzeczywistości z wizją z Baru w Folies Bergère. Budynki starzały się jak ludzie, ale mogło spotkać je coś gorszego: nowoczesna aranżacja, destrukcja porównywalna do nowotworu. Czy ktoś już opracował przewodnik po miejscach znanych ze sławnych dzieł malarskich? Może to dobry temat na publikację?

Rue de La Fayette tętniła wieczornym życiem. Puls ulicy odczuwalny był wyraźnie jak rytm kroków rozgadanych przechodniów i przypływy fal samochodów uwalnianych przez zielone światła. Sączące się z neonów kolory impresji wpisywały się w wyobrażenia Stelli o inspirującym klimacie stolicy Francji. Delektowanie się przerwał jej sygnał telefonu. To Ingrid nie mogła doczekać się najświeższych wieści.

– Co słychać u twego projektanta? Zamówiłaś już sobie jakieś odważne dessous?

– Zadarłam z jego asystentką. Wredna suka. Nie pytaj, jak to się stało. Wyjaśnienie jest absurdalne jak moja rola w tym wszystkim. – Stella westchnęła. Wiedziała, że będzie musiała o tym opowiedzieć.

Zdając Ingrid dokładną relację, zaczęła rozglądać się za miejscem do siedzenia. Le Tabac de Folies z wyrobami tytoniowymi odpadał. Wszystkie stoliki na zewnątrz kawiarenki zajęte. W środku nie sprawdzała. Nie po to wyszła z domu, by teraz gnieździć się w ciasnej kawiarni, której daleko było do przestronnej sali koncertowej Folies Bergère. Najlepszą opcją pozostawała pogawędka na spacerze.

– Następnym razem wysłuchasz refrenu w stylu: shut up, you fucking bitch.

Za to uwielbiała Ingrid, za potrzebną jej w trudnych chwilach szczerość w niepoprawnej politycznie kabaretowej oprawie.

– Grid, nadal nie rozumiem, kto za tym stoi.

– Może to Herro spreparował portfolio, żeby mieć pretekst do spotkania z tobą?

– Skąd miałby mnie znać i dlaczego miałby się mną interesować? Atrakcyjnych tyłków ma pełno dosłownie na wyciągnięcie ręki.

– Nie znasz go. Nie wiesz, co go kręci. Może przypadkiem trafił na recenzję jednej z prac z twoim zdjęciem przy odrestaurowanym obrazie?

– Jest kolekcjonerem, to możliwe, ale do czego zmierzasz?

– Zwrócił uwagę na jakiś detal. Nie wiem… Spodobała mu się twoja trupio biała cera? Ma skłonności nekrofilskie, a oziębła, blada Dunka podana à la trup jest naprawdę cool.

Stella odsunęła telefon z wyrazem obrzydzenia na twarzy.

– Zacznie tajemniczo. Poprosi, by twoja mowa ciała była milczeniem. Żebyś nie jęczała ani nie oddychała za głośno. Będziesz musiała mieć oczy cały czas otwarte, wlepione w sufit. Ręce i nogi wiszące bezwładnie, reagujące miarowymi drganiami na pchnięcia członka. Może wsunie ci do pochwy kostkę lodu, by temperatura w środku była właściwa…

– Głupia jesteś, Ingrid. – Stella zakończyła rozmowę i wrzuciła telefon do torebki.

Jakiś mężczyzna przypatrywał się jej, podejrzanie zwalniając kroku, gdy mijał ją na chodniku. Spojrzała mu głęboko w oczy. Nekrofil czy dermatolog?

Wnętrze Palais du Trocaderois oświetlono ultrafioletem, jak przystało na afterparty po pokazie Violent & ultraviolet. Światło eksponowało obsceniczne rysunki namalowane na matowych foliach, którymi oklejono obrazy w sali balowej. Ta dodatkowa warstwa nie była dostrzegalna, dlatego wrażenie autentycznego zbezczeszczenia portretów nie mijało nawet po wyjaśnieniu tego triku. Wokalistka jazzowa i dwóch beatboxerów rozgrzewali publikę przed występem Gesaffelsteina. Interpretacje hitów z list przebojów przeplatały się z zadziornymi utworami White Stripes i Nirvany, przy których długowłosy beatboxer udający dźwięki gitary aż tracił oddech. Goście nie krępowali się w doborze środków zwracania na siebie uwagi. Debiutującej w tym towarzystwie Larfie udało się wyróżnić, choć nie wybrała kreacji odsłaniającej jak najwięcej najatrakcyjniejszych części ciała. Wystarczyło, że wyeksponowała nogi i pośladki w białych, błyszczących w świetle ultrafioletu, obcisłych, skórzanych spodniach z lampasami z gęsto ułożonych dwóch rzędów czarnych guzików.

– Oczywiście, że guziki są odpinane. Tylko tak mogę ściągnąć te spodnie.

– Dlaczego podałaś przykład zdejmowania, a nie zakładania? – Neena, niska platynowa blondynka o tanim seksapilu kobiety z za dużym biustem, przyglądała się Larfie pobłażliwie jak dziecku zostawionemu pod jej opieką.

– Bo to mnie niedługo czeka? – Larfa dała do zrozumienia, że gdy chodziło o przyjemność prowadzenia flirtu, płeć rozmówcy nie była dla niej istotna.

– Nie jestem les, jeżeli to miałaś na myśli.

– W takim razie połóż rękę na moim dekolcie i powtórz to.

Neena zerknęła na biust d’Arras. Od kołnierzyka koszuli do linii bioder znajdowało się podłużne wycięcie w kształcie krawata, które odsłaniało chińskie symbole wymalowane czarną farbą na nagim ciele d’Arras.

– Nie posądzałabym cię o taką dosłowność.

– Masz na myśli, Neena, imiona pięciu żywiołów wykaligrafowanych na jej ciele? – do rozmowy przyłączyła się szczupła brunetka o ciemnawej karnacji skóry zdradzającej afrykańskich przodków. Lejące włosy opadały jej na ramiona i plecy, a suknia z czarnego jedwabiu korespondowała z fryzurą. Położyła dłoń między piersiami Larfy i przesunęła ją w prawo i lewo na tyle, na ile pozwalała wydatność biustu. – Postąpiłam zgodnie z instrukcją, ale nie zadziałało. Nie jestem les. – Brunetka gwałtownie uniosła szklankę, rozlewając koktajl i ujawniając swój stan nietrzeźwości. – Miriam, żona – przedstawiła się.

– Larfa, manager. Skoro Herro stanowi punkt odniesienia przy zawieraniu znajomości, to muszę przyznać… – Larfa zawiesiła głos – że nie jestem z nim w bliskiej relacji.

– Ach tak? Podobnie ziemia nie jest w bliskiej relacji z wodą – Miriam wyliczała, dźgając palcem symbole na ciele d’Arras – woda z ogniem, a ogień z metalem?

– Gdyby to był pośladek, z przyjemnością nadstawiłabym drugi.

– Który z żywiołów jest największy? – Neena postanowiła włączyć się do rozmowy. Nie bez powodu Filacci prosił ją o zajęcie się Larfą i kontrolowanie jej kontaktów z żoną Herro.

– Żaden. Metal przecina drzewo. Drzewo rozsadza ziemię. Ziemia pochłania wodę. Woda gasi ogień, a ogień topi metal.

– Gdybym ze wszystkich żywiołów miała wybrać tylko dwa, które byłyby mi podległe, wybrałabym ogień i metal – kontynuowała Neena.

– A ja waginę i usta – stwierdziła Larfa.

– Nie są to żywioły – Neena sprostowała niepewnie. – Nie w kulturze chińskiej.

– Wierzę, że twoje usta i wagina nie są już żywiołem. Moje nadal są.

Na to wyznanie Larfy Miriam zareagowała śmiechem.

– Miewasz niekontrolowane erupcje?

Kelner podszedł z drinkami, ale rozbawiona Miriam dała do zrozumienia, że już dziękuje. Neena spojrzała w stronę balkonu, gdzie ostatnio widziała Herro i Filacciego. Zatrudnianie stylisty fryzur na stałe było standardem, a ci dwaj wiele lat temu przypadli sobie do gustu. Od czasu, gdy przestała spotykać się z Herro, miała na niego wpływ tylko przez Filacciego. Obaj wciąż stali na balkonie. Posłała im błagalne spojrzenie.

– Popatrz, Manuel, trójca święta. – Filacci wskazał na miejsce, gdzie Neena rozmawiała z Miriam i Larfą. – Twoja była kobieta, obecna i przyszła.

Herro na dźwięk swego prawdziwego imienia posłał rozmówcy karcące spojrzenie.

– Jak na starego geja często odwołujesz się do symboliki religijnej.

– Wypraszam sobie aluzję do wieku mojego, który, mówiąc z przymrużeniem oka, jest też twoim.

– A ja wypraszam sobie aluzje do Trójcy Świętej. – Do dalszych wyjaśnień zachęcił Herro uśmiech Filacciego, który wypełnił całą szerokość między jego opadającymi po bokach długimi włosami z perfekcyjnie zamaskowaną siwizną. – Trójca Święta składała się z obojnaka, masochisty i ducha, a sam widzisz, że mamy do czynienia z bóstwami raczej wyrazistymi płciowo, o zdrowym podejściu do seksu i cielesnymi. Poza tym to ty awansowałeś Larfę na moją przyszłą kochankę. Nie zamierzam iść w tym kierunku.

– I sądzisz, że ona będzie brała pod uwagę twoje zamiary?

– Czy mogłabym zapytać o źródła inspiracji dzisiejszego pokazu? – Obok przystanęła dziewczyna o wulgarnych kształtach gwiazdy rapu wyeksponowanych przez skąpy strój. Żuła gumę, chwiejąc się do rytmu hip-hopowej wersji Vogue Madonny. – Zastanawia mnie asymetria zdobień przy zachowaniu ogólnej symetrii.

– Właśnie rozmawialiśmy o jednej z inspiracji, Sofia.

Sofia