Pchły, plotki a ewolucja języka. Dlaczego człowiek zaczął mówić? - Robin Dunbar - ebook

Pchły, plotki a ewolucja języka. Dlaczego człowiek zaczął mówić? ebook

Robin Dunbar

4,0

Opis

Jak to się stało, że spośród dziesiątków tysięcy gatunków jedynie my opanowaliśmy niebywałą zdolność mówienia?

W swojej fascynującej książce światowej sławy antropolog i psycholog ewolucyjny Robin Dunbar rozwija autorską wizję powstania języka – tego najpotężniejszego narzędzia komunikacji, jakim dysponują ludzie. To również opowieść o tym, jak zdrady, kłamstwa i oszustwa – a także silna presja na to, by to wszystko ograniczyć, uczyniły nas ludźmi.

W tej książce nie tylko uważnie przyjrzę się temu, co robimy z językiem, lecz także postaram się znaleźć odpowiedzi na bardziej fundamentalne pytania dlaczego mamy język, skąd on się wziął i jak dawno powstał. Będzie to zaczarowana podróż pełna przeskoków z jednego nieoczekiwanego zakamarka naszej struktury biologicznej do drugiego, od historii do hormonów, od bardzo ostentacyjnych zachowań małp do chwil największej ludzkiej intymności. Opowieść ta poprowadzi nas w przeszłość poprzez różne etapy naszych dziejów aż do czasów, gdy nie byliśmy jeszcze ludźmi, lecz zaledwie nie tak znowu niezwykłymi małpami człekokszałtnymi. Jak brzmiały najwcześniejsze języki? Kto nimi mówił? Dlaczego rozwinęły się w to, czym są dzisiaj? Dlaczego wciąż się zmieniały do tego stopnia, że dziś istnieje około 5000 różnych języków (nie licząc tych, które wymarły na przestrzeni tysiącleci, zanim ktoś zdążył je zapisać)?   [fragment wstępu]

Robin Dunbar jest brytyjskim antropologiem i profesorem psychologii ewolucyjnej Uniwersytetu w Oxfordzie. Słynie z teorii dotyczącej maksymalnej ilości stabilnych relacji międzyludzkich jeden osoby, czyli tzw. liczby Dunbara. Autor m.in. książek Nowa historia ewolucji człowieka (CCPress 2013), Człowiek. Biografia (CCPress 2015), Anatomia miłości i zdrady (CCPress 2016).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 340

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (22 oceny)
7
9
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kelayno

Dobrze spędzony czas

ciekawa
00

Popularność




Copyright © Robin Dunbar, 1996 First published in 1996 by Faber and Faber Limited All rights reserved © Copyright by Copernicus Center Press, 2017
Tytuł oryginalny:GROOMING, GOSSIP AND THE EVOLUTION OF LANGUAGE
Projekt okładki: MICHAŁ DUŁAWA
Grafika na okładce: Copyright © Vely | Fotolia.com
Skład: MELES-DESIGN
ISBN 978-83-7886-300-7
Wydanie pierwsze ukazało się nakładem Wydawnictwa Czarna Owca
Wydanie drugie (pierwsze w tej edycji)
Kraków 2017
Copernicus Center Press Sp. z o.o. pl. Szczepański 8, 31-011 Kraków tel./fax (+48 12) 430 63 00 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: http://en.ccpress.pl
Konwersja: eLitera s.c.

Podziękowania

Jest sprawą oczywistą, że książka ta zawdzięcza bardzo wiele bardzo wielu ludziom. Wdzięczny jestem wszystkim, z którymi dyskutowałem o swoich pomysłach, a zwłaszcza tym, którzy mają swój udział w badaniach będących punktem wyjścia mojej pracy. Na szczególne podziękowania zasłużyli: Leslie Aiello, Rob Barton, Dick Byrne, Richard Bentall, Hiroko Kudo, Peter Kinderman, Chris Knight, Dan Nettle, Sanjida O’Connell, Bogusław Pawłowski i Peter Wheeler. Z kolei Neil Duncan, Amanda Clark, Nicola Hurst, Catherine Lowe, David Free i Anna Marriott byli mi pomocni w realizowaniu różnych projektów badawczych, a Nicola Koyama sporządziła odnośniki bibliograficzne. Jak zawsze, specjalne podziękowania należą się Julianowi Loose, który zrobił redakcję tej książki, za entuzjazm i cierpliwość.

1. Gadające głowy

Iskanie przez małpę wywołuje u nas, ludzi, niespodziewane, wręcz pierwotne emocje: najpierw ukłucie niepewności wobec nowej, niewypróbowanej znajomości, potem stopniowe poddawanie się obcym palcom sprawnie harcującym po nagiej skórze, lekkim uszczypnięciom, dłubaniu i skubaniu, ciekawskim rękom przesuwającym się z jakiegoś pryszczyka na nowo odkryty pieprzyk. Niepostrzeżenie dyskomfort wywołany lekkim bólem szczypanej skóry ustępuje miejsca poczuciu błogości zalewającemu ciepłą falą całą naszą uwagę. Rozluźnieni, ulegamy intensywności tych zabiegów, z rozkoszą podążając za przypływami i odpływami impulsów nerwowych między skórą a mózgiem, wygrywającymi lekki rytm na warstwie świadomości naszego umysłu, gdzieś w głębi naszego jestestwa.

Przeżycie to jest zarazem doznaniem fizycznym i wejściem w relację społeczną. Lekki dotyk lub przelotna pieszczota może zawierać wszelkiego rodzaju znaczenie: czasami działa jak słowo pociechy, przeprosiny, prośba o uwagę czy zaproszenie do zabawy; innym razem jest to forma przywołania cię do porządku, żądanie, byś się wyniósł; jeszcze innym – próba uspokojenia lub deklaracja dobrych chęci. Zdolność do poprawnego interpretowania tych sygnałów jest podstawowym warunkiem uspołecznienia, jako że dowodzi umiejętności czytania myśli innych. W tym przelotnym momencie wzajemnego zrozumienia, na tle rozpędzonego, frenetycznego świata, całe życie społeczne sprowadza się do tego jednego gestu.

Aby zrozumieć, co taki prosty gest sygnalizuje w społeczności małp, trzeba dobrze poznać poszczególnych członków danej grupy: kto z kim się przyjaźni, kto dominuje, a kto jest podporządkowany, kto ma dług wdzięczności za usługę wyświadczoną tydzień temu, kto nosi w pamięci urazę za wyrządzony afront. Stopień złożoności relacji w grupie małp wywołuje liczne komplikacje, jakże dobrze nam znane z naszego ludzkiego życia.

Weźmy na przykład Jojo, która urodziła właśnie swoją pierwszą latorośl. Kołysze dziecko w ramionach, zarówno zadziwiona tym zagadkowym, mokrym przedmiotem, jak i niepewna, co z nim począć. Maluch, już czujny, usiłuje wykręcić główkę, jakby zaskoczony obcymi mu widokami i dźwiękami. Nie pozostają długo sami. Zbliża się do nich matka Jojo, Persefona. Spogląda na bobasa, wącha go ostrożnie i wyciąga rękę, by poklepać go po pupce, potem chrząka z cicha i zaczyna iskać Jojo, przeszukując jej futerko w swoistym rytuale towarzyskim. Nie może jednak przestać myśleć o dziecku i co chwila przerywa iskanie, by wyciągnąć rękę i poskrobać je po główce, wydając przy tym mlaskające dźwięki ustami i językiem.

Jojo się rozluźnia i zmrużywszy oczy, poddaje rytmicznym gestom matki. Nagle z półdrzemki wyrywa ją kwilenie dziecka. Dwa młokosy ciągną noworodka lekko za nóżkę, zafascynowane jego wierceniem się. Jojo przyciąga dziecko do siebie i odwraca się do intruzów plecami, co przerywa iskanie. Persefona przeszywa ich znaczącym spojrzeniem, zniżając głowę i podnosząc brwi w niemej groźbie. Młokosy biorą nogi za pas, by drażnić się z kim innym.

Tak się składa, że Jojo i Persefona są pawianami. Należą do grupy żyjącej w górzystej części lesistej sawanny we wschodniej Afryce. Mogłyby jednak żyć gdziekolwiek w Afryce, a nawet należeć do któregokolwiek z około 150 gatunków małp występujących w lasach i na sawannach Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Co więcej, w ich zachowaniu i odruchach jest coś niepokojąco znajomego – równie dobrze mogłyby być ludźmi, członkami którejkolwiek z przeszło 6000 grup kulturowych rozproszonych po kuli ziemskiej od Alaski po Tasmanię, od Beninu po Brazylię. Właśnie opisane drobiazgi są punktem, w którym my, ludzie, stykamy się z naszymi najbliższymi krewniakami – małpami. Z tym zachowaniem identyfikujemy się natychmiast, rozpoznając w nim podteksty i subtelności naszego codziennego życia społeczno-towarzyskiego.

Widzimy jednak i pewną różnicę: nasz świat wypełniony jest po brzegi językiem, podczas gdy świat małp trwa bez słów.

Dziecko ludzkie wypowiada swoje pierwsze prawdziwe słowa, gdy ma około półtora roku. W wieku dwóch lat jego słownictwo składa się z mniej więcej 50 słów. W ciągu następnego roku każdego dnia przyswaja sobie nowe słowa i gdy kończy trzy lata, zna ich już około tysiąca. Łączy teraz słowa w dwu-, trzywyrazowe zdania, zwracając uwagę dorosłych na różne przedmioty, domagając się tego i owego. W gramatyce jest już prawie równie biegłe, jak osoba dorosła, mimo to wciąż popełnia rozkoszne, choć w pełni logiczne błędy, mówiąc „idziem” zamiast „idę”, „psowi” zamiast „psu”. Po czym puszczają tamy. Przeciętny sześciolatek potrafi rozumieć 13 000 słów i posługiwać się nimi; zasób słów osiemnastolatka wzrasta do 60 000. Znaczy to, że od chwili narodzin dziecko uczy się średnio dziesięciu słów dziennie, a więc jeśli pominiemy godziny snu, jednego słowa na 90 minut.

To niebywałe osiągnięcie. Nic dziwnego, że utrzymanie maszynerii, która to umożliwia, jest tak kosztowne. Choć mózg stanowi zaledwie 2 proc. wagi naszego ciała, zużywa 20 proc. energii, którą pobieramy z pokarmu. Innymi słowy, zużywa dziesięć razy więcej energii niż reszta ciała. Proporcje te są jeszcze bardziej skrajne u małych dzieci, których mózgi nie tylko są wciąż „na suwie”, ale również intensywnie rosną. W ostatniej fazie ciąży mózg płodu rośnie błyskawicznie, pochłania 70 proc. energii, którą matka pompuje przez pępowinę – i oczywiście matka musi ponieść wszystkie koszty z tym związane. W pierwszym roku życia dziecka mózg zużywa 60 proc. energii, którą ono otrzymuje. Karmienie piersią to kosztowny interes.

Nikogo nie powinno więc zaskoczyć odkrycie, że nie istniał nigdy gatunek, który miałby mózg o masie większej w stosunku do masy ciała niż gatunek ludzki. Nasz mózg jest dziewięć razy większy, niż można by oczekiwać u ssaka naszej wielkości. Jest trzydzieści razy większy niż u dinozaura o zbliżonej wadze. Jedynie morświny i delfiny zbliżają się do nas pod tym względem. Niemniej delfiny, mimo że słyną z inteligencji i towarzyskości, nie są dla ludzi żadną konkurencją, jeśli chodzi o posługiwanie się mową. Bez względu na to, jak bardzo złożony mógłby być ich naturalny język składający się z gwizdów i klekotów, nie wydaje się, by należał do tej samej klasy, co język ludzki.

*

Z powodu swojej wyjątkowości język wydaje się niemal cudem. Inne gatunki szczekają i nawołują się, chrząkają i zawodzą, ale żaden nie mówi. Być może dlatego właśnie uważamy gatunek ludzki za coś specjalnego, wzmacniając tym samym swoją skłonność do samouwielbienia. A jednak, kiedy się przypatrzymy naszym najbliższym krewniakom, małpom, dostrzeżemy wiele podobieństw: tę samą intensywność życia towarzyskiego, te same drobne niesnaski, radości i frustracje, te same mażące się dzieci, będące utrapieniem zafrasowanych rodziców. Ale małpy nie mają takiego języka, jaki znamy ze swoich codziennych doświadczeń z ludzką konwersacją.

Jak to się stało, że my, potomkowie nierozumnych małp, dysponujemy tak niesłychanie potężnym narzędziem? Zagadka wydaje się tym trudniejsza właśnie dlatego, że w codzienności społecznej małp czujemy się tak bardzo zadomowieni. Szczególnie znajoma wydaje się ilość czasu poświęcanego na bliski kontakt fizyczny, niestrudzone zaspokajanie wzajemnych potrzeb w niekończących się sesjach iskania. Dla małp jest sprawą całkiem normalną spędzanie długich godzin na wzajemnym przeszukiwaniu futerka, rozczesywaniu, dłubaniu, rozdzielaniu włosów. Wszystko to czynione z determinacją ludzkiej matki doglądającej zmierzwionej czupryny swej pociechy.

Według mnie to zagadka trudna tylko na pozór. Aby ją rozwiązać, trzeba zrozumieć, jak wykorzystujemy naszą zdolność posługiwania się językiem. Jeżeli bycie człowiekiem polega głównie na mówieniu, to świat pcha do przodu raczej prozaiczna paplanina, a nie perły mądrości rzadko padające z ust jakiegoś Arystotelesa czy Einsteina. Jesteśmy stworzeniami społecznymi i nasz świat – w nie mniejszym stopniu niż świat małp – przesycony jest drobiazgami codziennego życia. Fascynują nas one ponad wszelką miarę.

Na potwierdzenie tej obserwacji przytoczę kilka danych statystycznych. Gdy następnym razem znajdziesz się w kawiarni lub w barze, przez chwilę przysłuchuj się po prostu ludziom siedzącym obok. Odkryjesz, tak jak my odkryliśmy w czasie naszych badań, że około dwóch trzecich wszystkich toczących się rozmów obraca się wokół spraw natury towarzysko-socjalnej. Kto, co, z kim robi i czy to dobrze, czy źle; kto jest popularny, a kto nie i dlaczego; co zrobić z trudną sytuacją dotyczącą kochanka, dziecka albo kolegi. Może się zdarzyć i tak, że dojdzie cię szczególnie intensywna wymiana zdań na temat jakiegoś technicznego problemu w pracy lub właśnie przeczytanej książki. Ale słuchaj dalej i założę się, że najwyżej w ciągu pięciu minut rozmowa zboczy ponownie na naturalny tor codziennego życia.

Gdybyś przysłuchiwał się rozmowom prowadzonym w salach uniwersyteckich czy w kafeteriach międzynarodowych przedsiębiorstw, nawet tam, w samym sercu elit intelektualnych i biznesowych, nie dostrzegłbyś większej różnicy. Oczywiście, od czasu do czasu natkniesz się na ożywioną dyskusję dotyczącą zaawansowanej problematyki naukowej lub szczegółów porozumienia biznesowego. Ale zdarza się to tylko w trakcie oficjalnej wizyty lub gdy ludzie spotykają się specjalnie w celu rozpracowania jakiegoś nurtującego ich zagadnienia. Jeśli chodzi o resztę codziennych rozmów, jest mało prawdopodobne, by więcej niż jedna czwarta z nich obracała się wokół spraw o takiej intelektualnej wadze, jak aktualne zagadnienia kulturalne, polityczne, filozoficzne czy naukowe.

Oto jeszcze dwie ciekawostki statystyczne, tym razem dotyczące słowa drukowanego. W branży wydawniczej dominuje beletrystyka. Zajrzyj do swojej lokalnej księgarni. Jeśli nie specjalizuje się ona w podręcznikach, trzy czwarte miejsca na półkach zajmuje beletrystyka. A w beletrystyce najbardziej interesują nas nie zapierające dech w piersiach przygody głównych bohaterów, lecz intymne szczegóły z ich życia. Fascynuje nas sposób, w jaki postacie literackie rozwiązują sytuacje, w które się uwikłały, zaciekawia to, jak reagują na igraszki losu, jak zachowują się w sytuacjach krańcowych. Pierwsze miejsca na listach bestsellerów zajmują nie arcydzieła fetowanych mistrzów, lecz zwykłe romansidła.

Wszystko inne – od historii sztuki po fotografię i sport, od nauki i rzemiosła po podręczniki samochodowe – należy do literatury fachowej, czyli niebeletrystyki. Jedyny niebeletrystyczny gatunek mogący się poszczycić znaczniejszą pozycją na rynku to biografie. Co roku pojawia się istna rzeka takich książek, traktujących o życiu i doświadczeniach osób sławnych, bogaczy, a nawet przeciętniaków. Każdy polityk, każdy spiker telewizyjny, każda aktorka, każdy sportowiec publikuje historię swego życia. Dawno zmarli powieściopisarze, generałowie i politycy – wszyscy pretendują do części naszej uwagi.

Dlaczego kupujemy takie książki? Nie po to przecież, by dowiedzieć się czegoś o jakimś sporcie czy o sztuce czytania wiadomości w dzienniku telewizyjnym, lecz po to, aby poznać prywatne życie ich bohaterów, osób, które stały nam się tak bliskie jak własna rodzina. Łakniemy drobnych szczegółów, ploteczek, najintymniejszych myśli i uczuć, a nie szczegółowej analizy sztuki aktorskiej czy procedury parlamentarnej. Pragniemy się dowiedzieć, jak różne wypadki wpłynęły na naszych bohaterów, jak zachowywali się oni, będąc na wozie i pod wozem, co myśleli o swoich przyjaciołach i znajomych, jakich doświadczyli wzlotów i upadków.

Przyjrzyj się jeszcze raz swojej codziennej gazecie. Ile miejsca poświęcono w niej na poważne informacje dotyczącej polityki i gospodarki? Oto, jak się to przedstawia w wypadku dwóch brytyjskich gazet, poważnego dziennika londyńskiego „Times” i sensacyjnego brukowca „The Sun”. Nie mniej niż 78 proc. z 27 metrów szpalty „The Sun” traktowało o sprawach interpersonalnych, dostarczając czytelnikom możliwości podpatrywania intymnego życia innych ludzi. Pozostało jedynie 22 proc. na komentarze o politycznych i gospodarczych wydarzeniach dnia, wyniki sportowe, atrakcje kulturalne i na wszystko inne. Nawet szacowny „Times”, i to w głównej części poświęconej wiadomościom i kulturze, nie przeznaczył więcej niż 57 proc. z 50 metrów szpalty na tekst o charakterze merytorycznym; 43 proc. dotyczyło spraw interpersonalnych (wywiady, artykuły o raczej pikantnym charakterze itd.). W obu gazetach poświęcono praktycznie identyczną przestrzeń na czyste plotki: w jednej 21 metrów, a w drugiej 21,5 metra szpalty.

Jest rzeczą oczywistą, że większość z nas woli czytać o poczynaniach wielkich i średnich osobistości niż o zawiłościach rozwoju gospodarczego czy o tryumfach nauki. Proces O.J. Simpsona wywołał w społeczeństwie amerykańskim – i na całym świecie – dużo większy rezonans niż deliberacje Kongresu Stanów Zjednoczonych, mimo że wyniki tych deliberacji będą miały bez porównania donioślejszy wpływ na nasze życie niż wina czy niewinność pana Simpsona.

Mamy tu do czynienia z dziwnym zjawiskiem. Używamy naszej zachwycającej zdolności posługiwania się językiem głównie po to, by wymieniać informacje o charakterze osobistym i towarzyskim, zupełnie jakbyśmy mieli obsesję na punkcie wzajemnego obgadywania się. Nawet struktura naszych umysłów zdaje się to potwierdzać. Oczywiście, język daje wielkie możliwości: William Szekspir i Thomas Stearns Eliot to nie wymysły naszej wyobraźni, nie są nimi także tuzinkowi autorzy rozlicznych podręczników; naprawdę potrafimy posługiwać się językiem dla korzyści i dla rozrywki. Język pozostaje naszym największym skarbem, bo bez niego bylibyśmy skazani jeśli nie na całkowitą izolację społeczną, to przynajmniej na byt znacznie uboższy. Język umożliwia nam bycie członkami społeczności oraz wymianę wiedzy i doświadczeń na skalę nieosiągalną dla żadnego innego gatunku. Dlaczego więc, mając tę wyjątkową umiejętność, zdajemy się robić z niej tak mały użytek?

Wiek intensywnych badań poświęconych lingwistyce, psychologii i biologii mowy nauczył nas wiele o języku: jak on powstaje, jaka jest rola gramatyki, jak przyswajają go sobie dzieci. Ale jednocześnie nie wiemy prawie wcale, dlaczego tak się stało, że spośród dziesiątków tysięcy gatunków jedynie my opanowaliśmy niebywałą zdolność mówienia. Nie mamy pewności, kiedy język powstał ani jak brzmiały pierwsze języki. Jednak w ciągu ostatnich 10 lat o warunkach, w których przebiegała nasza ewolucja, i o zachowaniu naszych najbliższych krewnych, małp, dowiedzieliśmy się więcej niż w ciągu całego poprzedniego tysiąclecia. Ta nowa perspektywa ewolucjonistyczna, mocno zakotwiczona w nowoczesnej biologii darwinowskiej, sprawiła, że zwróciliśmy uwagę na pomijane dotychczas zagadnienia związane z językiem. Dzięki temu niektóre aspekty naszej przeszłości, przez setki tysięcy lat zagrzebane w ciemnych zakamarkach dziejów, ujrzały wreszcie światło dzienne.

Moje podejście do języka znacznie się różni w związku z tym od podejścia konwencjonalnego. W ciągu ostatnich 100 lat studia nad językiem koncentrowały się zasadniczo na trzech dziedzinach: lingwistyce (zainteresowanej przede wszystkim strukturą gramatyczną), socjolingwistyce (analizującej, jak płeć i pochodzenie społeczne wpływają na nasze słownictwo i wymowę) oraz neurobiologii języka (zajmującej się strukturami mózgu, dzięki którym używamy języka i rozumiemy go). Archeologię i historię języka (a także badania procesu powstawania dialektów) większość badaczy uważała za marginalne i trywialnie spekulatywne, co nie wykluczało pewnego zainteresowania tymi dziedzinami.

Jeszcze mniej uwagi poświęcano funkcji języka i przyczynom, dla których my go mamy, a inne gatunki nie. Nierzadko zagadnienia te pomijano celowo. Język często postrzegano raczej jako „epifenomen”, czyli zjawisko będące produktem ubocznym innych procesów biologicznych (zwłaszcza tworzenia się naszego ogromnego mózgu). Szukanie bliższych wyjaśnień tego zjawiska uważano za zbędne.

W znacznej mierze przyczyną tego dziwnego stanu rzeczy było twierdzenie (szeroko rozpowszechnione w naukach społecznych), że ludzkie zachowanie w ogóle, a język w szczególności są zjawiskami społecznymi i jako takie leżą poza ramami wyjaśnień biologicznych. Neurobiologia daje nam wprawdzie pewien wgląd w maszynerię tworzenia i rozumienia języka, ale poza tym biologia nie rzuca wiele światła na jego istotę. Większość biologów uznawała tę linię demarkacyjną. Poczynione w ostatnich latach odkrycia w dziedzinie biologii ewolucyjnej miały jednak daleko idące implikacje dla zrozumienia zachowania zarówno ludzi, jak i innych gatunków. W sposób nieunikniony także język dostał się pod to nowe i dużo silniejsze szkło powiększające.

Właśnie te odkrycia, jak również pochodzenie naszej zdolności posługiwania się językiem, są tematem mojej książki. Nie tylko przyjrzę się w niej uważnie temu, co robimy z językiem, lecz również postaram się znaleźć odpowiedzi na bardziej fundamentalne pytania: dlaczego mamy język, skąd się on wziął i jak dawno temu powstał. Będzie to zaczarowana podróż pełna przeskoków z jednego nieoczekiwanego zakamarka naszej struktury biologicznej do drugiego, od historii do hormonów, od bardzo ostentacyjnych zachowań małp do chwil największej ludzkiej intymności. Opowieść ta poprowadzi nas w przeszłość poprzez różne etapy naszych dziejów aż do czasów, gdy nie byliśmy jeszcze ludźmi, lecz zaledwie nie tak znowu niezwykłymi małpami człekokształtnymi. Jak brzmiały najwcześniejsze języki? Kto nimi mówił? Dlaczego rozwinęły się w to, czym są dzisiaj? Dlaczego wciąż się zmieniały do tego stopnia, że dziś istnieje około 5000 zupełnie różnych języków (nie licząc tych wszystkich, które wymarły na przestrzeni tysiącleci, zanim ktoś zdążył je zapisać)?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki