Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Majorka, jakiej nie znacie – skorumpowana i okrutna.
Zaginiona nastolatka i ojciec, który nigdy nie przestał jej szukać.
Minęły trzy lata, od kiedy szesnastoletnia córka Tima Blancka zaginęła podczas imprezowych wakacji na Majorce. Poprzysiągł, że nigdy nie przestanie jej szukać. Ta przysięga rozbiła jego małżeństwo i sprowadziła go do Palmy, gdzie mieszka i zarabia na życie jako prywatny detektyw.
Kiedy Tim dostaje zlecenie śledzenia kobiety podejrzanej o zdradzanie męża, zamożnego biznesmena, nieoczekiwanie zostaje wciągnięty w świat korupcji. Pod błyszczącą powierzchnią wakacyjnego raju kryje się ciemność, w której Tim dostrzega cień córki. Ryzykując własne życie, rusza na poszukiwanie prawdy o tym, co ją spotkało.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 411
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Była sobie kiedyś plaża i jest tam też i dziś.
Tim Blanck przemierza śródziemnomorską noc.
Brzeg wody szarzeje i marszczy się od fal. Światła wahadłowej karuzeli z Tivoli Nightclub sięgają aż tutaj, na kilka sekund oświetlają parę kopulującą na piasku, ich ciała w zielononiebieskiej poświacie. Potem znów znikają, w mrok, w swoje mięśnie, genitalia i przegrzane, naćpane mózgi, w chwile, które należą tylko do nich, a oświetlenie wahadłowych ramion kieruje się w stronę gór, które przez krótki moment widać w oddali.
W pokojach za hotelowymi balkonami palą się światła, ręczniki wiszą na suszarkach jak flagi symbolizujące niepodległość.
Tim snuje się przez The Strip.
Tu, kawałek od plaży, wędrują grupami. Są jednocześnie dziećmi i dorosłymi, bikini z gwiazdkami na sutkach, podkoszulki z dekoltami głębokimi jak wąwozy w puszczy, sukienki, surferskie szorty do kolan, białe dżinsy i koszule, w klubach ręce uniesione wysoko do sufitu, muzyka wyznacza im rytm, oni sami tworzą ruch, i właśnie tu, właśnie teraz, będą się upijać i odurzać, śmiać, krzyczeć i tańczyć, zasypiać na przystankach autobusowych i w bocznych uliczkach, wszystko naraz.
Są tu razem. Widzą się nawzajem i są widoczni, rodzą się i odradzają.
Ktoś cię widział, Emme. Ktoś musiał cię widzieć.
Na początku, przez pierwszy rok, Tim zawsze miał ze sobą jej zdjęcie, pokazywał je na prawo i lewo, rozdawał ulotki, wkrótce wszędzie go już rozpoznawali i odpędzali. Teraz ludzie się wymienili. Ci, którzy go znają, ignorują go, a nowi w ogóle nie zauważają jego obecności albo się złoszczą, każą mu spadać.
City Lights, Taboo, Pure Lounge, Sorry Mom Tattoo, Chaplin, Bad Girlz, The Secret, Red Lion, Crystal, Coco Bongo, Benny Hill i THE STRIP.
Krocza kobiet wirujące na podiach, przerośnięci ochroniarze w czarnych podkoszulkach, nagie plecy z nabrzmiałymi, potwornymi pryszczami po sterydach, kanciarze sprzedający podróbki rolexów, podróbki wszystkiego, i nigeryjskie prostytutki czekające w zaułkach, w grupie, z nożami w dłoniach, gotowe obrabować pijanych i porzuconych, przeżutych i wyplutych przez noc.
Policja się temu przygląda. Wyczekuje. Nad wszystkim czuwa monitoring, ale zdarza się, że nagrania znikają, a kamery okazują się zepsute.
Tim lustruje małolaty. Tak jakby ona mogła tu być.
Chcą kąpać się nocą w morzu, czują się bezpiecznie w świetle neonów. Płyną w złą stronę, połyka ich to samo morze, które pochłonęło rzymską flotę wracającą z Kartaginy podczas pierwszej wojny punickiej.
Pić, palić, wciągać, dawać w żyłę.
Kupić trawę od jakiegoś Hindusa. Tego Hindusa?
Jutro to dziś. Które właściwie było wczoraj. Arabowie sprzedają kebaby, Chińczycy – tanie ręczniki plażowe, Latynosi sprzątają, a Rumuni i Bułgarzy robią na budowie. Smród moczu i zaschniętego alkoholu, świeżego zimnego piwa, słodkich drinków i cydru mąci powietrze, bierze na lep komary i muchy, wygłodniałe, spragnione krwi spływającej chodnikami po bójkach na noże i buzującej w żyłach nastolatków.
Kto cię widział, Emme?
Rozpoznajecie tę dziewczynę? Widzieliście ją? Weźcie tę ulotkę, pokażcie ją znajomym.
Whatever, man.
Tim myślał często, że Magaluf w sierpniowe noce jest świadkiem i upadku, i stworzenia, ale brakuje siódmego dnia na odpoczynek.
Przy plaży, która wciąż tam jest, pomiędzy morzem a górami, zbudowano domy, które miały pomieścić szczęście i marzenia, miały zamienić marzenia w pieniądze i dlatego wszystko jest tu dozwolone, jeżeli nie szkodzi to biznesowi, a nawet i wtedy tak właściwie nikt nie potrafi zaprotestować, bo obietnica zapuściła korzenie zarówno wśród biznesmenów, jak i wśród turystów. Trafiłeś do krainy bezprawia. Możesz być kimś innym niż jesteś.
Kimś szczęśliwym.
Kimś w euforii.
Kimś, kto ma to, czego inni pożądają najbardziej. Supermoce młodości.
Kraina, której nie ma na mapie. To, co będzie, zamiast tego, co było.
Ktoś chciał ci to odebrać, Emme.
– Smakują jak słodycze! Jak miętowe cukrowe laski! Jak żelki w kształcie rybek, smoczków. Macie coś o smaku kwaśnych żelek?
– One more, girls, try the green gummy bears this time. I make that shot myself.It’s my favourite.
Dwa shoty w cenie jednego.
Kurde, ale kopie. Kurde, zaczynam się robić pijana, shit, ale się ubzdryngoliłam, plaża, chce mi się tańczyć, łiiii!
– Give me a drag of that.
Tim je widzi. Próbują nauczyć się radzić sobie z samymi sobą i z innymi, są jak odbezpieczona broń, palec z całej siły naciskający na spust. Unoszą się na szaroczarnych falach asfaltu, poświata neonu mierzwi brzeg, a światła karuzeli znów padają na ciała kochanków. Ziarna piasku trą o ich krocza, jutro będą mieć zadrapania tam, gdzie piecze najbardziej, blizny wojenne, którymi będzie można się pochwalić podczas walk of shame i zakrapianego śniadania, zanim znów przyjdzie pora na opalanie, spieczoną skórę i piątą, szóstą, siódmą powtórkę.
Później samolot zabierze ich z powrotem.
Ale wrócą tu za rok.
Właśnie tak ludzie podchodzą do życia, myśli Tim, wracając ciemną boczną uliczką do samochodu. Najpierw przemykamy się ostrożnie, a potem pędzimy ku miłości, którą mamy nadzieję znaleźć zaklętą w czasie. Ku miłości, o której tęsknie udajemy, że istnieje.
Słyszymy ludzi poruszających się po drugiej stronie zamkniętych drzwi. Słyszymy tych, których kochamy. Zmierzają w naszą stronę, a my nie chcemy przestać marzyć. O miłości, o wolności i o zmartwychwstaniu.
Magaluf.
Tu wszystko się zaczyna.
Tu tyle się dzieje, tu wszystko może się zdarzyć.
Magaluf.
Wszystko nie mogło się tu skończyć.
Będziesz mogła spojrzeć wstecz na swoje życie, Emme.
Tim widzi, jak czerwony neon baru Benny Hill rozświetla nocne niebo i zamienia się w niewyraźny kształt, dochodzi do wniosku, że chyba nigdy nie widział niczego piękniejszego. Że tam, gdzie większość dostrzega brzydotę, jest piękno.
Którym wszyscy kiedyś byliśmy.
Neon na tle nieba.
Nie dorosła i nie dziecko. Świat gotowy na to, by powstać.
No to zaczynamy.
Mam to gdzieś.
U watch me dad
Whatever.
me do da jump
Lukrecjowe shoty?
Nie lubię lukrecji. Przecież dobrze wiecie.
Wiem, Emme. Wiem.
Czy ktokolwiek lubi lukrecję? Tak naprawdę? Kwaśne żelki, pieprzone kwaśne żelki, please.
Tato.
Tim pojechał w góry. Zaparkował na pogrążonym w nocnej ciemności punkcie widokowym i spogląda w dół na światła Magaluf. Stąd wydaje się, że neon Benny’ego Hilla lśni ciemniejszą czerwienią, a światła z Tivoli Nightclub wciąż są rozedrgane.
Jego bardzo wytrzymała karimata została w bagażniku, więc usiadł na skale. Czuje twardy kamień pod kością ogonową, podoba mu się to uczucie, dyskomfort nie daje mu zasnąć, pozwala myślom błądzić.
Kiedyś wydawało mu się, że chciwość ma swoje granice, nawet na Majorce, nawet w Palmie. Ale się mylił. Czterech profesorów ze Szpitala Uniwersyteckiego Son Espases założyło fundację na rzecz badań nad nowotworami. Umierający ludzie płacili fundacji dwadzieścia pięć tysięcy euro w zamian za leczenie rewolucyjną, eksperymentalną metodą, która miała uratować im życie. Pacjenci zastawiali swoje domy, chodzili po prośbie do przyjaciół i krewnych, by opłacić kurację. Metoda była wymyślona, tabletki zrobione z cukru, a fundacja okazała się maszynką do robienia pieniędzy dla tej czwórki.
Samochody, jachty, domy, dziwki.
Martwi pacjenci.
Kiedy dziennik „Diario de Mallorca” odkrył oszustwo, mieszkańcy wyspy udawali oburzenie. Niektórzy pewnie rzeczywiście je czuli. Nikt nie lubi, kiedy wypomina mu się słabość. A słabi jesteśmy, kiedy zbliżamy się do śmierci.
Za to klienci Las Cruces, lokalnego baru Tima, nie byli zszokowani. Wzruszali ramionami i stwierdzali, że rak nie może usprawiedliwiać głupoty.
Profesorowie próbowali też sprzedawać fałszywe leki na alzheimera, miały zatrzymywać postępujące zaburzenia pamięci i odtwarzać to, co uległo zapomnieniu, wymarzona kuracja działająca wstecz.
Tim przygląda się czerwonemu neonowi.
lliH ynneB.
Siedzi na skale przez dłuższy czas. Światła Magaluf nigdy nie gasną, tylko rozpływają się o świcie, tak samo jak Emme.
W drodze do Palmy Tim włącza radio w samochodzie. Z głośników leci Maria zespołu Blondie.
Głos Debbie Harry śpiewa o pewnej siebie, niepokornej dziewczynie, delikatnej jak jedwab, jak powietrze, i tym samym przywołuje wspomnienia, jak to wszystko się zaczęło.
Emme siedziała przy stole w kuchni, pokazywała mu stronę internetową przewoźnika, czytała na głos, jakby cytowała Rilkego, z początku poważnie, a potem ironicznie, niczym fragmenty tego, co napisał o sztuce i doświadczeniach młodych ludzi, ich surowych wartościach.
– Majorka to jedna z naszych ukochanych destynacji. Są tu bary tapas, gdzie panuje przyjemna atmosfera. Falujące pola maków, zielone gaje oliwne, morze, góry i wspaniałe plaże. A do tego tak upragnione śródziemnomorskie ciepło od początku kwietnia do połowy października. – Podniosła wzrok. – Na Majorce jest wszystko – czytała dalej. – Od plaż przyjaznych rodzinom po urocze miasteczka, są tu pełne życia kąpieliska, ośrodki spa, hotele sportowe i duże miasto, Palma. Hotele w najlepszej lokalizacji dla par, rodzin z dziećmi, znajomych i całej dalszej rodziny.
– Wystarczy – przerwał. – Wiem, do czego zmierzasz. Nie jestem głupi.
– Posłuchaj tego, tato: „Wiele czynników składa się na wyjątkowość Majorki. Na przykład czternastokilometrowa plaża w Alcúdii czy stary tramwaj kursujący między Sóller a portem. Albo winnice i kręte drogi wokół takich miejscowości jak Deià i Valldemossa. Nie wspominając już o Palmie i jej secesyjnych budynkach, butikach znanych projektantów i monumentalnej katedrze”.
Tim czeka, aż jej jasny głos wybrzmi, kojarzy mu się z wielokrotnie praną pościelą, miękkością, którą mogą stworzyć tylko czas, troska i sny.
Mocno trzyma kierownicę, muzyka huczy we wnętrzu samochodu, musi zachować czujność, nie może teraz zasnąć.
W oddali widzi katedrę, La Seu, za nią jasne słońce, ma ochotę odchylić zasłonę przeciwsłoneczną, ale odpuszcza. Ostre światło i piosenka odganiają sen.
Debbie Harry śpiewa „Ave Maria” i coś o światłach świec.
Jest szczyt sezonu. Wyspa budzi się do kolejnego dnia, przeciąga się, ziewa, mierzwi włosy.
Najpierw pojawili się Talajoci, potem Rzymianie, Bizantyjczycy, później Maurowie i wreszcie Aragonowie, którzy postawili katedrę w miejsce meczetu. Faszyści, turyści. Sangria, hotele o bielonych ścianach, góry, które płynnie przechodzą w urwiska, a te prowadzą w dół prosto do wody codziennie falującej nowymi odcieniami błękitu. Plaże z piaskiem drobnym jak pył. Jaskinie, gdzie nie mieszkają cyklopi, syreny kuszące oliwą z oliwek i winem. Kąpielówki, nasmarowane pedały, idealny rozmach, backhand.
Dwadzieścia sześć milionów turystów w zeszłym roku, o trzy miliony więcej niż rok wcześniej. Dwieście tysięcy startów i lądowań na lotnisku Son Sant Joan.
Przybywają hordami, barbarzyńska inwazja na kraj barbarzyńców, kierują nimi tęsknota i strach, Tim ich rozumie. Nie ma tu terrorystów, bomb, nie ma Afgańczyków z czarnymi kozimi brodami. Tu jest słońce, alkohol. Właściwie nie trzeba niczego zwiedzać. Można po prostu położyć się na leżaku za dziesięć euro za dzień pod parasolem za pięć i pozwolić, by praca minionej zimy i wiosny odeszła w niepamięć.
To wyspa zapomnienia, możesz tu przepaść w pięknie krajobrazu, zniknąć w ukrytych górskich dolinach, a za każdym razem, kiedy uniesiesz wzrok, niebo będzie niebieskie, nic nie będzie dzielić cię od Stwórcy, spojrzysz mu w oczy, a on nie będzie milczeć, tylko szepnie: wszystko dobrze, masz dobre życie, dokonujesz słusznych wyborów.
Emme czytała dalej. Jej głos był teraz pełen ironii, bawełna zamieniła się w ostrą tarkę.
– Warto też pamiętać, że na Majorce wszystko jest zorganizowane dla wygody. Zadbane plaże, nadmorskie promenady, dogodne połączenia komunikacyjne, przedsiębiorstwa wynajmujące rowery i sprzęt do nurkowania, szlaki turystyczne i pola golfowe: wszystko w zasięgu ręki.
Tim jedzie wzdłuż morza, w stronę snu, przez miasto, mija opuszczone budynki przy calle Martín Costa tuż za obwodnicą przy Son Dameto. Okna zieją ciemnością i pustką, ale wciąż wychodzą na miasto, na wyspę i zatokę. Ciekawe, co właściwie z nich widać oprócz wody, nieba i kamienia.
Na trzech tysiącach sześciuset czterdziestu metrach kwadratowych, które Tim dzieli z dwoma milionami ludzi, tego ranka większość budzi się całkiem szczęśliwa. Mają wprawdzie kaca, czują się zawiedzeni, zmęczeni, wciskani w ziemię przez okoliczności i okrucieństwo, przez upływający czas, ale wciąż żyją, blisko tego, co podobno jest trójcą szczęścia.
Słońce, morze, plaża.
Czy to Emme śpiewa o byciu milionerką i unoszeniu się w powietrzu?
Nie zasypiaj, Tim. Nie zasypiaj.
Patrz, jak się kąpią, korzystają ze słońca, patrz na tych ludzi.
Nie oszalej, tato, śpiewa dalej głosem Debbie Harry, nie postradaj zmysłów.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: Se mig falla
Copyright © Mons Kallentoft 2019
Published by agreement with Ahlander Agency
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2020
Copyright © for the Polish translation by Natalia Kołaczek, 2020
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Elżbieta Bandel
Projekt okładki: Niklas Lindblad / Mystical Garden Design
Zdjęcie na okładce: Eva Lindblad, 1001bild.se
Projekt i opracowanie graficzne polskiej wersji okładki: Michał Pawłowski / www.kreskaikropka.pl
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Patrz, jak spadam, wyd. I, Poznań 2021)
ISBN 978-83-8188-741-0
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer