Pasja - Marcin Radwański - ebook

Pasja ebook

Marcin Radwański

0,0

Opis

Młody pracownik fabryczny odkrywa u siebie talent pisarski. Postanawia napisać książkę, która ma mu przynieść życiowy sukces. Oddaje się temu zajęciu z niezwykłą pasją, lekceważąc brak pracy, pieniędzy, oraz dachu nad głową. Nawet uczucie głodu nie jest w stanie oddalić go od wyznaczonego celu. Czy dopnie swego i będzie sławny? Czy dokonał właściwego wyboru?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 59

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Marcin Radwański & e-bookowo

 

Zdjęcie okładkowe: pixabay.com

 

ISBN: 978-83-8166-115-7

 

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2020

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Rozdział 1

Wczoraj na nocnej zmianie miałem ogromnego pecha. Przyszedłem do pracy jak zwykle kwadrans wcześniej, aby mieć czas na przebranie i przygotowanie maszyny. Byłem jednak trochę zmęczony i niewyspany, bo z samego rana odwiedził mnie kolega, z którym razem kończyliśmy szkołę zawodową. Wpadł zupełnie niezapowiedzianie i nie mogłem mu odmówić, nie było rady. Wylądowaliśmy w osiedlowej knajpie, która mieści się w blaszanym baraku. Zaczęło się od piwa, a skończyło na wódce. Broniłem się całymi siłami, bo wiedziałem, że muszę iść do pracy. Skończyliśmy więc gdzieś około siedemnastej. Resztę dnia przespałem na ciasnej wersalce, w której zapadały się już sprężyny.

W swoim zakładzie pracowałem od trzech miesięcy. Frezowałem tam piankę poliuretanową na trzy zmiany. Robota nie była trudna, ale za to dość monotonna. Płacili najniższą krajową, ale i tak cieszyłem się z tych pieniędzy. Wystarczało akurat na wynajęcie pokoju, trochę jedzenia i alkoholu. Nie miałem na razie innej perspektywy, co jednak wcale mnie mocno nie martwiło. Miałem plan, aby dostać stałą umowę o pracę, co wiązało się też z podwyżką. Po roku bądź dwóch wynająć kawalerkę, a może kupić też używany samochód.

Rozpocząłem pracę dokładnie o dwudziestej drugiej. Myślami błądziłem jednak gdzieś daleko. Wyobrażałem sobie siebie za pięć, dziesięć lat. Co będę wtedy robił? Gdzie będę mieszkał? Kogo kochał?

Przez to wszystko nie założyłem rękawic ochronnych i po kilku minutach poczułem na palcach krew, która spływała po mojej dłoni.

– O cholera! – krzyknąłem i odskoczyłem.

Po kilku sekundach przy moim stanowisku stanął kierownik zmiany. Wysoki, szczupły, wąsaty mężczyzna, którego nie lubiłem od samego początku.

– Nic się nie stało. Masz wszystkie paluchy. Idź opatrzyć sobie ranę – powiedział rozkazującym tonem.

Poszedłem na zaplecze i poszukałem apteczki. Zawiązałem ranę bandażem, ale krew sączyła się nadal, przebijając przez opatrunek. Zrobiło mi się słabo, byłem oszołomiony. Usiadłem na jednym z krzeseł i przymknąłem oczy.

– Chyba nie będziesz tak siedział przez całą zmianę? – dobiegł mnie karcący ton mojego zwierzchnika.

– Jedną rękę masz sprawną, więc pomożesz Józkowi, a po zmianie pojedziesz na pogotowie. Tam zszyją ci porządnie rękę. Masz pecha. Nie wiem, co będzie z twoją umową – mówił ze złością.

Miałem tego wszystkiego dość. Nie mogłem jednak się poddać. Zgodnie z tym, co powiedział, poszedłem na drugą halę i do szóstej rano pomagałem przewozić piankę ze stanowiska na stanowisko. Dopiero gdy skończyłem pracę, pojechałem autobusem na pogotowie. Tam założyli mi kilka szwów i dali zwolnienie lekarskie.

Wróciłem do swojego pokoju zupełnie zdruzgotany. Zdawałem sobie sprawę, że właśnie zawaliłem sprawę przedłużenia umowy. Nie mogłem pracować, choćbym chciał, a takich pracowników wyrzucano na margines. Bałem się tego, co nastąpi.

Kolejnego dnia pojechałem do firmy. Znalazłem biuro kadrowej i wszedłem tam na miękkich nogach. Położyłem druk zwolnienia na biurku. Kobieta wzięła je do ręki i spojrzała ze zdumieniem.

– Trzy tygodnie? To chyba już panu podziękujemy – oznajmiła.

Skurczyłem się w sobie. Zrobiłem się miniaturowy. Nie dosięgałem nawet blatu biurka. Tak mocno zależało mi na tej pracy...

– To nie moja wina – mruknąłem lękliwie.

Kadrowa zlustrowała mnie zimnym wzrokiem od stóp do głów. Wydymała usta i przez moment wyglądała jak wigilijny karp.

– Takie mamy zasady. Na pana miejsce mamy kilku chętnych. Trzeba było bardziej uważać – oznajmiła i zaczęła coś pisać.

Wiedziałem, że to koniec rozmowy. Odwróciłem się w stronę drzwi i wyszedłem bez słowa. Opuściłem teren zakładu i od razu wyciągnąłem papierosy. W myślach liczyłem już tylko dni, za które powinni mi zapłacić. Nie wiedziałem, czy zdołam przeżyć za tak niewielkie pieniądze. Sięgnąłem do kieszeni spodni i wyciągnąłem portfel, w którym było dwadzieścia złotych. Postanowiłem czegoś się napić.

Szedłem chodnikiem z zamiarem wstąpienia do najbliższego sklepu monopolowego. Po kilku minutach zobaczyłem jednak bezdomnego, który stał przy wejściu do biblioteki. Wyciągał właśnie resztki jedzenia z kosza na śmieci. Podszedłem do niego. Dałem mu banknot, a sam skierowałem się do wejścia.

Pomimo tego że nie miałem wykształcenia, sporo w swoim życiu czytałem. Zawsze, gdy miałem trochę więcej czasu, sięgałem po jakąś lekturę. Powieści uspokajały mnie niczym bardzo skuteczne tabletki. W tej chwili miałem ochotę się wyciszyć.

Przypadkowo trafiłem na nieznany mi wcześniej tytuł „Martin Eden” Jacka Londona. Na dworze było dość ciepło, jak na zbliżającą się jesień, dlatego postanowiłem poszukać wolnej ławki, gdzie mógłbym zatopić się w lekturze.

Usiadłem w końcu przy niewielkim skwerze, który oddzielał mnie od przystanku autobusowego. Otworzyłem książkę i zacząłem czytać.

Ocknąłem się dopiero, gdy poczułem chłód na swoim ciele. Spojrzałem na zegarek zawieszony na moim nadgarstku. Zreflektowałem się, że minęły dobre dwie godziny. O rety! – krzyknąłem w duchu. Ta powieść jest niesamowita!

Postanowiłem pójść do swojego pokoju i tam dokończyć lekturę. Po drodze zaszedłem do osiedlowego sklepu i za wygrzebane drobniaki kupiłem chleb. Miałem wielką ochotę na coś jeszcze, ale wiedziałem, że muszę zacząć oszczędzać. Wypłatę mieli mi przelać dopiero za tydzień, a na koncie miałem niewiele pieniędzy.

Wróciłem do siebie. Zrobiłem sobie herbatę i kanapki z prasowaną, mieloną szynką. W pokoju było dość ciepło. Wsunąłem się pod gruby koc i sięgnąłem po książkę. Zatraciłem się w historii tak mocno, że nawet nie byłem świadomy, kiedy usnąłem.

Kolejny dzień był równie pogodny. Obudziły mnie promienie słońca, które padały prosto na twarz. Ziewnąłem głęboko i odruchowo spojrzałem na stojący na szafce budzik. Była dziewiąta, ale przecież nie miałem się do czego spieszyć. Czekał mnie kolejny, wolny od pracy dzień.

Na śniadanie znów zjadłem kanapki z szynką. Pomyślałem o tym, co zjem na obiad, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Postanowiłem rozwiązać ten problem później. Umyłem się, narzuciłem na siebie sprany, granatowy płaszcz i wyszedłem.

Na korytarzu spotkałem właścicielkę mieszkania, od której podnajmowałem pokój. Była to kobieta w wieku średnim, o jasnych, kędzierzawych włosach. Postawna i niska, wyglądała na silną i obrotną. Przypomniała mi o terminie zapłaty, który mijał za tydzień. Podziękowałem jej i odparłem, że dobrze o tym pamiętam i się nie spóźnię. Ukłoniłem się nisko i poszedłem dalej.

Na dworze było ciepło i przyjemnie. Czuło się, że nadeszła już jesień, ale dzień bardziej przypominał ten wiosenny, miniony kilka miesięcy temu. Rozpiąłem płaszcz i uśmiechnąłem się do siebie. Zauważyłem, że robili to także mijani przeze mnie mieszkańcy miasta. Postanowiłem przejść się na deptak, ale wcześniej zajść do antykwariatu i pogrzebać wśród starych książek.

Udało mi się zakupić dwie pozycje za pięć złotych. Byłem zadowolony i ściskając tomy w ręku, udałem się w stronę ratusza. Gdy do niego dotarłem, zegar na wieży wskazywał jedenastą. Co zrobić z wolnym czasem? – myślałem, chodząc powoli i spoglądając na witryny sklepów.

W końcu nogi same doprowadziły mnie do starej kamienicy, w której mieszkała moja znajoma. Stanąłem przy drzwiach i wcisnąłem przycisk z numerem czwartym. Po dłuższej chwili blokada się zwolniła i wszedłem do środka.

Mieszkała na parterze i od razu zauważyłem uchylone drzwi wejściowe do lokalu, który zajmowała.

Byłem w nim kilkanaście razy, ale za każdym razem robiła na mnie wrażenie ilość książek, która się tam znajdowała. Były dosłownie wszędzie. Na podłodze, na szafkach, wśród butów, przy suficie. Trzeba było uważać, aby na którąś nie nadepnąć i niespodziewanie utracić równowagę.

– Cieszę się, że przyszedłeś. Bardzo miło z twojej strony, że o mnie jeszcze pamiętasz – powiedziała niskim głosem.

Zaraz po tym obejrzała moją świeżą jeszcze ranę na ręce.

Usiedliśmy naprzeciw siebie w starych, wytartych fotelach. Patrzyłem na jej pomarszczoną twarz i odczuwałem jak zwykle zachwyt. Nie z powodu urody, ale samej obecności i rozmowy, która jak zwykle toczyła się wokół umarłych poetów i wielkich pisarzy. Słuchałem w milczeniu, wtrącając się co jakiś czas i kierując monolog w stronę, która mnie najbardziej zajmowała.

Po pół godzinie nagle wstała, jakby dopiero co obudziła się z letargu.

– Nie zaproponowałam ci nawet herbaty! – krzyknęła na siebie karcąco.

Odmówiłem, nie chcąc być natrętny, ale była uparta. Wyszła do kuchni i nastawiła wodę. Słyszałem, jak krząta się po pomieszczeniu i stuka filiżankami.

Wróciła po kilku minutach z aromatycznym napojem. Uwielbiałem pić u niej herbatę. Pachniała i smakowała literaturą, pożółkłymi stronami zapomnianych książek i życiorysami pisarzy, których nie znałem. Czułem się niezwykle.

Spoglądałem na Ewę zaciekawieniem, połączonym z fascynacją. Jej rude, kręcone włosy, duże brwi i staroświeckie okulary przypominały mi matkę, która odeszła dawno. Zresztą ta kobieta niewątpliwie mi matkowała, choć ukrywała to pod maską przyjacielskiej relacji. Nie raz jadłem u niej obiad, niezliczoną ilość razy pożyczała mi pieniądze i pomagała w różnych sprawach. Czułem się u niej swobodnie i bezpiecznie.

– Zjesz ze mną zupę? Czy gdzieś się śpieszysz? – zapytała w pewnym momencie.

Byłem głodny, ale nie chciałem dać po tego sobie poznać. Zresztą, miałem jeszcze kilka złotych, aby kupić sobie coś do jedzenia. Wstałem i chciałem wyjść, ale przytrzymała mnie gwałtownie za ramię.

– Muszę powiedzieć ci jeszcze coś ważnego. Usiądź na minutę – poprosiła.

Zupełnie nie miałem pojęcia, o co jej chodzi, ale zaciekawiła mnie do tego stopnia, że rozsiadłem się ponownie i spojrzałem jej prosto w oczy.

– To opowiadanie, które napisałeś kilka miesięcy temu… Pamiętasz je? – spytała z wahaniem w głosie.

Sięgnąłem pamięcią wstecz i przypomniałem sobie wszystko. Jakieś pół roku temu poprosiła, abym spróbował napisać tekst, który miała zamieścić w jakiejś bezpłatnej gazetce, którą redagowała. Potraktowałem to jak ćwiczenie dla swojego umysłu i naskrobałem pięć stron o morderstwie samotnej kobiety.

– Pamiętam. Co z nim? – zaciekawiłem się.

Zmieszała się trochę i spuściła wzrok. Później utkwiła go w mojej piersi, a ja zacząłem podejrzewać już, że mam na koszuli plamy, których wcześniej nie zauważyłem.

– Wysłałam je na konkurs literacki i wczoraj otrzymałam odpowiedź. Zdobyłeś trzecie miejsce i nagrodę pieniężną. Pięćset złotych – powiedziała spokojnie.

Zachłysnąłem się po tym, co powiedziała. Pomyślałem sobie, że pewnie doszło do jakiejś pomyłki bądź Ewa kłamie w jakimś niewiadomym mi celu. Wypuściłem głośno powietrze i spojrzałem na nią podejrzliwie.

– Nie pomyliłaś się czasem? – zapytałem.

Wstała z miejsca i podeszła do starej komody. Otworzyła górną szufladę, z której wypadły na podłogę dokumenty. Schyliła się i zaczęła je przeglądać.

– Mam! – krzyknęła po chwili radośnie.

Podała mi dwie kartki papieru i kopertę. Rzuciłem na nie okiem i nie mogłem uwierzyć, w to co zobaczyłem. Moje opowiadanie naprawdę zajęło trzecie miejsce w konkursie literackim.

– To niewiarygodne! – krzyknąłem zaskoczony, ale jednocześnie bardzo uradowany.

Ewa zaśmiała się głośno, odsłaniając pożółkłe od nikotyny zęby.

– To stało się naprawdę. Mówiłam ci, że masz talent, a ty mi nie wierzyłeś – stwierdziła z udawanym wyrzutem – Pieniądze przeleją ci na konto, już to załatwiłam. Na pewno ci się przydadzą.

Poczerwieniałem na twarzy. Zrobiło mi się gorąco i duszno. Nie mogłem się uspokoić. To był dopiero sukces! Moje opowiadanie, naprawdę moje i do tego nagroda pieniężna – szumiało mi w głowie.

Kobieta obserwowała moją reakcję z nieudawaną radością. Napawała się moim sukcesem, niemniej niż ja. W końcu poszła do kuchni i zrobiła kolejną herbatę.

– Skończył mi się cukier, ale to nic. Tak jest zdrowiej – mruknęła przepraszająco, stawiając filiżanki na stoliku.

Nadal ściskałem dokumenty w rękach, nie do końca jeszcze wierząc w to, co się stało. To nie był zwykły dzień – pomyślałem. – To nowe życie, droga, którą mogę podążyć. Okazało się jednak, że mam talent, tak jak mówiła mi Ewa. Dobrze wiedziałem, że to nie jest bez znaczenia.

– Myśl sobie co chcesz, ale musisz pisać dalej. Nie przekonywały cię moje słowa, ale teraz masz tego namacalny dowód – powiedziała, rozplątując i poprawiając swoje rude włosy.

Piłem herbatę i patrzyłem jej w oczy, w których tliła się radość. Nie studziła mojego entuzjazmu. Napawała się tym wszystkim razem ze mną.

Odezwał się telefon, który stał w rogu pokoju. Ewa podeszła do niego i podniosła słuchawkę. Spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że powinienem już pójść. Gdy skończyła lakoniczną rozmowę, wstałem i ścisnąłem jej rękę.

– Dziękuję. Odwiedzę cię niedługo ponownie – odezwałem się, stojąc w przedpokoju i przeciskając się przez leżące tam książki.