Park dinozaurów - Andrzej Szmidla - ebook

Park dinozaurów ebook

Andrzej Szmidla

0,0

Opis

Park dinozaurów” Andrzeja Szmidli to powieść obyczajowa z tłem biznesu i polityki. Bohaterami są dwa pokolenia 50-latków i 25-latków. Karolina i Kamil – reprezentujący „młodych”, szukają swojej życiowej drogi. W poszukiwaniach odnajdują obraz kraju podzielonego na branże zyskowne dla elit i strefy niewdzięcznej pracy. Odkrywają niesprawiedliwy świat ukształtowany przez politycznych dygnitarzy. Powieść przedstawia bitwę o uzyskanie funduszy europejskich, z których bohaterowie korzystają w różny sposób. Ukazuje tym samym współczesnych dinozaurów „pożerających” słabszych osobników, przedstawiając coraz większy podział grup zawodowych, pomijany w mediach.

Park dinozaurów” jest drugą, buntowniczą powieścią tego autora, po „10 rundach”. Książka obrazuje nasz współczesny kraj rządzony przez bogatych polityków, któremu warto się przyjrzeć i wyciągnąć wnioski. To także opowieść o miłości, romansie i rozłące, o szukaniu drogi czystej, nieskalanej i odkrywczej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 182

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Andrzej Szmidla "Park dinozaurów"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2014 Copyright © by Andrzej Szmidla, 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Arkadiusz Woźniak INFOX e-booki Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok Zdjęcie okładki: © Fotolia - Lefteris Papaulakis; Fotolia - Nuno Monteiro;  Mara Zemgaliete; zhu difeng

ISBN: 978-83-7900-289-4

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242 02 02, kom. 665-955-131

wydawnictwo.psychoskok.pl

Andrzej Szmidla
Park
dinozaurów
Wydawnictwo

1.

Jazda samochodem nocą nie należała do przyjemności, szczególnie dla niej, kiedy chciała zerwać ze swoim dotychczasowym mężem. Wsiadła do samochodu tylko dlatego, że musiała wyjechać, bo ich mieszkanie przejął ktoś inny, wyznaczony na to miejsce. To była rutynowa czynność, kolejna zmiana miejsca zatrudnienia i mieszkania. Czekało na nich nowe stanowisko męża i dom do wyłącznej dyspozycji, z kilkoma pokojami. Ona uważała, że to wszystko jej już nie dotyczy. Wytrzymała ponad dwadzieścia pięć lat koszarowego życia u boku najważniejszej osoby w tym okresie. Wyjechała po prawie dwudziestu latach pobytu w mieście na Pojezierzu Pomorskim. Miała wrażenie, że to podobna do niej kobieta jedzie tym samochodem, a dla niej jest to tylko nocny sen będący przestrogą, że tak się może zdarzyć. Kobieta w tym samochodzie nie miała żadnego prawa do podjęcia decyzji, gdyż podlegała wojskowej dyscyplinie, miała swojego dowódcę. To był rozkaz wyjazdu do innej bazy wojskowej, bliżej miasta w którym się urodziła i wychowała. Mogli zabrać tylko to co stanowiło ich prywatną własność. Mieli niewiele sprzętów, trochę rzeczy osobistych, wygodne wspólne konto. Ona miała kilkanaście tysięcy gotówki odłożonej na odpowiednią porę kiedy opuści swojego pilota. Pięcioletni plan przygotowań na wypadek poważnego zagrożenia osobistego mógł być zrealizowany. Pełne wyposażenie kolejny raz czekało na nich, na tą kobietę i mężczyznę siedzącego w kabinie. Ona uparła się jechać osobno, w części bagażowej dostosowanej do przewozu ludzi. Nie chciała być razem, nie było miejsca w kabinie, żeby mogli być razem z kierowcą, już zdecydowana na wolność której nie umiała doświadczyć. Oboje decydowali. To jej mąż postanowił przekroczyć rzekę Rubikon jak Cezar rozpoczynając wojnę domową. Dla niej granicę stanowiła rzeka Wisła w Warszawie. Kolejna baza była znacznie bliżej Warszawy, ale kojarzyła się z dziką, zapuszczoną socjalistycznie Białorusią.

Poznali się w Warszawie w końcu stanu wojennego, który wywołał silną polityczną burzę dla obrony socjalizmu (stanowisk partyjnych dygnitarzy i ich dochodów bez pracy). Socjalizm pod inną nazwą ciągle władza uprawiała zabierając wszystkim, a dając wybranym. Miała zaledwie 19 lat, a Cezary 24 lata. Wspólnie spędzili w stolicy ponad rok, żeby jako małżeństwo wyjechać w grudniu po Świętach Bożego Narodzenia do ich pierwszej bazy wojskowej. Była nieprzytomnie zakochana w młodym oficerze, tak bardzo, że rzuciła dla niego studia na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, bo przyszedł rozkaz wyjazdu dla podporucznika pilota sił zbrojnych na poligon wojskowy na Warmii. W październiku wzięli ślub cywilny w towarzystwie koleżanek i kolegów oraz ślub kościelny w otoczeniu rodziny, żeby stale być razem. Wtedy był stan wojenny i rozkazy były bardzo ważne. Stan wojenny pokazywał gdzie jest miejsce dla każdego, w którym stoi szeregu. Wojskowi byli w pierwszym szeregu razem z tajniakami i milicjantami, zwanymi tak dawniej od miłego wyglądu. Do pierwszego szeregu należeli partyjni dygnitarze, z uwagi na wysokie stanowiska najbardziej zasłaniali widoki na przyszłość. Zadaniem pierwszego szeregu było odcięcie za wszelką cenę pozostałych jednostek od władzy, dobrobytu, wolności. Przez wieki układ niewolniczy był najlepszym źródłem dochodów dla panów tego świata. Do dzisiaj bronią swoich bastionów, już sami dygnitarze partyjni, bez wojska i policji, ukryci w schronach nazywanych tajnie już nie partia, a sojusz, unia, stowarzyszenie, platforma. Najgorętsza walka zwykle bywa w okresie zimowym każdego roku.

Znajdowała się w ciężarówce w dużej tylnej kabinie, z kilkoma żołnierzami, gdzie jedynym okienkiem na świat była niewielka szyba przez którą docierała jasność dużego miasta. Poznała to miasto, w którym mieszkała dwadzieścia lat, gdzie spędziła najpiękniejszy rok swojego życia, mimo że był to okres demonstracji, protestów, niezadowolenia. Jej było wtedy dobrze z ukochanym, którego poznała w dyskotece na zabawie. Wydawało jej się, że dalsze życie też będzie zabawą. Kiedy była młoda wszystkie zabawy kończyły się w łóżku olśnieniem, zachwytem, szczęściem. Czarek, jej partner i mąż, był prawdziwym obrońcą, w powietrzu i na ziemi, latał wojskowym odrzutowcem, szkolił się w kaskaderskich umiejętnościach, które wielokrotnie podziwiała stojąc na twardej ziemi z zadartą do bólu głową.

Rozradowany małżonek zabierał ją na pokazy walki samolotów w powietrzu. To było emocjonujące i atrakcyjne, obserwować jak samoloty goniły się po niebie kreśląc rozprężające się białe smugi. Uwolnione gazy wyznaczały przebytą drogę zanim zostały wchłonięte przez bezmiar przestrzeni nieba. Samolot wojskowy niczym torpeda nurkował w kierunku ziemi gdzie były ustawione makiety czołgów, stanowisk artylerii, żeby po pozorowanym strzelaniu odlecieć bezpiecznie w górę w kierunku nieba. Oglądała takie pokazy całkiem blisko, w odległości nieco ponad dwieście metrów na specjalnym stanowisku dowodzenia. Obserwowała nie tylko pozorowane działania, ale prawdziwe bombardowania dużymi pociskami. Kiedy na stanowisku obserwacyjnym rozlegał się telefon wiadomo było, że za pięć minut wszyscy muszą być w schronie. Skupieni w niewielkim bunkrze musieli przeczekać bombardowania w czasie których znajdowali się na trampolinie fali uderzeniowej pocisków. Ziemia pod stopami podskakiwała, a huk mimo betonowej grubej osłony był przerażający. Huk, drgania, wywołane eksplozją napełniały ją lękiem, mimo że urodziła się po wojnie i nie miała pełnej świadomości jej złej mocy. Odnosiła wrażenie, że bunkier rozpadnie się kiedy pocisk spadnie jeszcze bliżej. Kiedy trafi w betonową kopułę wystającą z zarośli, nie zostanie nic, nawet sekunda życia. Kilka takich pokazów zniechęciło ją do brania udziału w takich ćwiczeniach jako obserwator. W koszarach wielokrotnie słuchała serii bombardowań, nieco odległych, wzmocnionych echem pędzącym pomiędzy lasem, a polaną z makietami, lasem a koszarami. Miejsce jej pobytu było oddalone około 3 km od poligonu gdzie odbywało się prawdziwe bombardowanie pociskami z samolotu jak na wojnie.

Początkowo było to atrakcyjne, chociaż kiedy on był w powietrzu przeżywała mieszaninę obaw i radości. Uczucie radości wygrywało kiedy znów byli razem, w ziemskich warunkach na swoim prywatnym „lotnisku” w sypialni.

Ona widziała młodego, przystojnego mężczyznę w którym była zakochana. Jej starsze odbicie miało do czynienia z panem po pięćdziesiątce, dowódcą, podpułkownikiem, przyzwyczajonym do rozkazywania i nie znoszącym sprzeciwu. Gdzieś było lotnisko z którego startowali i po krótkim locie ona została na ziemi pozostawiona własnemu losowi. Na starcie była królową, jedną z niewielu kobiet na brygadę mężczyzn, dzikich uśpionych bestii skorych zawsze do dowcipów na jeden temat oraz do świetnej, jedynej zabawy we dwoje. Trzymała się granicy między seksualnością a życzliwością w koszarowym siedlisku ukrytym przed oczami potencjalnego wroga. Ona nie szukała sobie wroga jak politycy. Polityka się zmieniła i wróg z zachodu przestał istnieć. Wojskowi opracowywali nową strategię obrony, tym razem granicy wschodniej. Każdy miał swoją politykę. Ona stworzyła sobie więzienie bez krat, oddzielone lasem, łąkami od rzeczywistości, mimo że tam trafiła ze swoją miłością do młodego lotnika, absolwenta wojskowej uczelni. Nic nie musiała tworzyć, robili to inni, ona tylko musiała być. To jej mąż wzbijał się w powietrze, awansował, zdobywał, walczył, był sobą, wojownikiem nieba. Ona była kurą domową uwiązaną sznurkiem do drzewa.

Honorata Brachowska, mogła być architektem, została z własnej woli, naznaczona miłością, odbierającą prawa do wyboru. Dzisiaj postanowiła zerwać postronek z szyi. W jej sytuacji wymagało to dużej odwagi. Zamierzała to zrobić od chyba pięciu lat, ale brakowało jej desperacji działania. Była przekonana, że dłużej nie zniesie tego męża, braku dzieci, oddalenia od rodziny. Decyzję od pięciu lat podejmowała niemal codziennie sprawdzając stan swojego małżeństwa.

Samochód był nieco oświetlony w środku przez uliczne latarnie, tak że widać było sylwetki. Ona siedziała osobno, celowo wyobcowana, oddalona od kilku żołnierzy udających się także do nowej jednostki. Małżonek kiwał się na fotelu obok kierowcy. Latarnie i światła pojazdów dawały blask na jego sylwetkę, tajemniczo ciemną, widoczną z tyłu przez małe okienko w przegrodzie pomiędzy kabiną kierowcy a częścią osobowo-towarową. Swój bagaż miała przy sobie, dwie torby, które od czasu do czasu chwytała za rączki jakby szykując się do wyjścia. Żona dowódcy ucieka...

Noc ukazywała groźne oblicze skomplikowanego świata, kryjąc tajemnice odkrywania.

Po kilku latach świetnych, miała mglistą przyszłość, od pięciu lat tajemniczą ciemność, której nie mogła odmienić. Przyzwyczajona do codziennych, prostych, rutynowych zajęć, bała się zmian. To, że była na utrzymaniu męża stanowiło ogromną barierą wstrzymującą wszelkie działania. Mimo to szykowała się do ucieczki na poligonie próbując rozmawiać. – Odchodzę od ciebie, dłużej już nie wytrzymam. Jesteś zupełnie innym mężczyzną, niż ten którego kochałam. Jestem człowiekiem, nie zwierzęciem, już dłużej nie będę kryła się po lasach.

Mąż słuchał nie wierząc w to co ona mówi, oburzony na dezertera.

– Ty też nie jesteś tą bombową dziewczyną, którą byłaś.

– Chciałabym mieszkać znowu w Warszawie.

– Nie proponują mi pracy w Sztabie Generalnym, ale w bazie wojskowej. Wytrzymałaś w wojsku ponad 27 lat. Zrób jak uważasz. Dam ci przepustkę na kilka dni. To normalne. Zgadzam się, żebyś pobyła kilka dni w Warszawie. Ile razy byłem w Warszawie, zawsze ciągnęło mnie na poligon. Tu żyjesz w zgodzie z naturą.

 – Mam inną naturę niż zwierzak. Jestem z miasta, z Warszawy, ze stolicy. Ty pochodzisz ze wsi, więc nic dziwnego, że ci odpowiada pustkowie.

Rozważała każde słowo wypowiedziane przed wyjazdem. Uśpiona mogła zapomnieć o swoich problemach, jednak dzielnie czuwała, inaczej niż mężczyźni którzy ją otaczali w samochodzie. Oni wykonywali rozkaz. Musieli dojechać, inaczej okazaliby się dezerterami, ściganymi przez wojskowe służby celem ukarania pobytem w więzieniu. Ona miała wrażenie, że jej dezercja uwalnia ją od więzienia. Niedługo skończy 50 lat i musi odmienić swoje życie.

 – Zachowujesz się jak gwiazda, która potrzebuje akceptacji tłumu – śmiał się podpułkownik Cezary Brachowski nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji, przyzwyczajony do wydawania rozkazów bez potrzeby dyskusji.

Była jego poddaną, uzależnioną od rosnącej pensji wojskowego oficera, hierarchii, siły i odwagi pilota unoszonego poklaskiem władzy, purpurowej chociaż bezwstydnej, przez trzydzieści lat jego kariery. Kolor władzy przez te lata zmieniał się na mniej czerwony, a ona dostrzegła, że może być samodzielna nie zdradzając tajemnic wojskowych. Wyobcowana musiała dotknąć dna, żeby zacząć powracać na powierzchnię dla zaczerpnięcia oddechu. Przez trzydzieści lat nosiła w sobie intuicję, że może być godnym rywalem w walce o osiągnięcia zawodowe ze swoim pilotem akrobatą, przemianowanym na dowódcę poligonu, administratora dużego kapitału ludzkiego i materialnego. Ona była gospodynią, pomocną w kuchni i w sypialni, posługaczką, jeżeli nie używać gorszych określeń. Ambicja zawodowa umarła w niej wraz z rodzącą się miłością. Bała się rozliczeń swojej pozycji w zdominowanym męskim klanie. Ratowały ją wspomnienia pięknej miłości, odkrywanej w Warszawie a potem w zamaskowanym zielonym i stalowym otoczeniu.

– Poruczniku, wybraliście sobie żonę z najwyższej półki. – chwalił ich jego pierwszy dowódca, a ona zapamiętała te słowa przez okres ich małżeństwa. – Z taką żoną można wysoko dolecieć, nawet do stopnia generała.

– Wystarczy mi stopień pułkownika. – odpowiadał wtedy wesoło przy żonie i przy dowódcy.

On co chciał to osiągnął, poleciał wysoko, ona pozostała w tym samym miejscu, nic dziwnego że była zbuntowana, gotowa do desperackiego kroku. Stąpała twardo po ziemi i obca była jej euforia latania z prędkością ponad tysiąc kilometrów na godzinę. Wytrwale kroczyła obok lub dla męża przez trzydzieści lat. Mieli za sobą okres srebrnego wesela obchodzonego uroczyście.

Teraz on spał na fotelu w kabinie obok kierowcy. Inaczej się umawiali. „Chyba będzie musiała zrobić kilka kroków do wyjścia z samochodu, w odpowiednim momencie kiedy pojazd zatrzyma się na skrzyżowaniu przy czerwonym świetle. Mogę liczyć tylko na siebie” – przytomnie myślała.

Opuścili Wolę, była już Ochota, wjechali w Trasę Łazienkowską.

Spojrzała w okienko. Małżonek wydawał się być bezwładny, uśpiony, ale nie widziała jego twarzy. Miała już ochotę wysiąść, stosownie do nazwy dzielnicy, żeby nie zmienić swojej decyzji w ostatniej chwili. Samochód miał jechać Wisłostradą i tam umówiła się z mężem i z kierowcą na opuszczenie pojazdu, jeżeli nie zmieni zdania. Łączyły ją nadal wszelkie formalne i praktyczne więzy z uśpionym mężczyzną. Bilansowanie ciągle było jej po drodze.

– „Jesteśmy jak ogień i woda, jak dzień i noc. Tworzymy jeden kosmos, mocny związek mężczyzny i kobiety. Najlepiej dobrana para gwarantująca atrakcyjne połączenie. Jesteśmy jak żywioły, uzupełniamy się, istnieć bez siebie nie możemy. Kocham cię”. – mówił młody podporucznik do dziewczyny stąd. – „Jestem lotnikiem i chcę mieć gwiazdę blisko, sięgnąć po jej rękę”.

Wtedy wszystko było piękne, nieskalane żadnym problemem, bez skazy. Tak było na początku ich wspólnej świetlistej drogi.

– Wszyscy mi zazdroszczą gwiazdki z nieba. Jestem dumny i szczęśliwy. – powtarzał kilkakrotnie Czarek kiedy była ozdobą koszarów.

Pamiętała jego słowa, lekkie, gorące, rozpalające ciepłem i blaskiem wzajemną miłość.

– Mam najpiękniejszą żonę w całym pułku, nikt nie jest tak obdarzony szczęściem jak ja.

Zapukała palcem w szybę do kabiny kierowcy przypominając o wcześniejszej umowie. Kierowca na chwilę odwrócił się nadal patrząc przed siebie. Nie dostrzegła jego twarzy. Mąż Cezary, reagował tylko na nierówności drogi. Zdawał się być pogrążony w śnie, być może specjalnie nie reagował chcąc zatrzymać ją przy sobie aż do końca podróży. On miał jeszcze sporo kilometrów do przebycia i mógł sobie pozwolić na sen.

Dokładnie nie wiedziała dokąd jedzie jej mąż. Przyzwyczaiła się nie pytać. „Celowo robił jej na złość zasypiając, kiedy ona musi zaraz wysiadać”. – zakładała na wyrost porwanie dla kontynuowania związku małżeńskiego.

– Ty suko, będziesz mi posłuszna jak pies! – wrzeszczał przed wyjazdem pan pułkownik ogarnięty pretensjami do dezertera.

Pamiętała jego niepohamowany obłęd w ostatnich dniach przed wyjazdem na wschód. Była w wojsku i nie słuchała jego rozkazów. Na wojnie zostałaby natychmiast rozstrzelana przez swojego dowódcę.

Była czujna jak zwierzę kierujące się instynktem, słuchem i wzrokiem. Po szumie kół zorientowała się że jadą szybciej. Nie mogła dopuścić, żeby pojazd znalazł się na moście nad Wisłą. Znów zapukała w szybkę pokazując kierowcy, żeby skręcił w prawo. Kierowca wypowiedział jakieś słowa, które utknęły w kabinie. Jechali jak w wąwozie mając po bokach skarpy ograniczające widzialność. Mokry asfalt lśnił wokół latarń lekko złocistym światłem. Drzemiący żołnierze nie reagowali.

– Wilanów... – powiedziała nie będąc pewna czy jest zrozumiana.

Kierowca zjechał na prawy pas i chciał skręcić w prawo, ale został powstrzymany przez swojego dowódcę, który wyprostował głowę celując wzrokiem w mroczną przestrzeń. Zjechał w lewo pędząc nadal do przodu w kierunku dzielnicy Pragi. Trasa wychodziła z wąwozu wspinając się na wiadukt. Samochód skręcił w prawo wijąc się po pętli, wpadł na nową trasę z kilkoma pasami ruchu. Pęd odrzucił ją od szyby między kabinami, skąd mogła śledzić swoją drogę do wolności lub do więzienia.

W pobliżu skrzyżowań droga była nierówna, odczuwała wstrząśnięcia jak ostrzeżenie.

Zapukała w okienko jak minęli kościół. Samochód zatrzymał się przy chodniku, bliżej restauracji na rogu. Dokładnie tam gdzie powinien. Śnieg sypał przypominając o zimie. Oświetlenie ulicy iskrzyło płatki śniegu dopóki były w powietrzu na złocisty kolor.

Katapultowała się z samochodu tylnym wyjściem, prosto na ulicę.

Dziwne uczucie żalu, rozpaczy dosięgło ją kiedy postawiła stopy na czarnym asfalcie. Suchość w ustach, wilgoć w oczach, nogi nieporadnie miękkie były objawami stresu kiedy dokonała skoku. Wokół w ciemność wtapiały się złociste światła. Z przodu trzasnęły drzwi od kabiny. Pomocny żołnierz podał jej dwie torby z bagażem. Zamknął tylne drzwi.

Chwyciła torby i kiedy znalazła się na chodniku wyrósł przed nią Cezary, którego podejrzewała o porwanie. Stał pochylony chcąc pomóc nieść torby, ale oczekiwał przyzwolenia.

– Poradzę sobie. – powiedziała z żalem, za wszelką cenę unikając tego tonu, jednak był wyczuwalny element goryczy.

– Przyjadę po ciebie za kilka dni jak pozwolą mi obowiązki służbowe.

– Nie przyjeżdżaj. – powiedziała zanim pomyślała. – Zadzwonię do ciebie. – uzupełniła nieco pokorniej.

– Przyjadę po ciebie, inaczej nie trafisz. – powiedział po wojskowemu, krótko i zdecydowanie.

– Wypoczywaj, za kilka dni dam ci znak. Urządzę nasze gniazdko. Pozdrów dzieci i rodziców. Będę następnym razem, to ich odwiedzę, teraz muszę być w bazie lotniczej. Nie mam czasu na taką przerwę od pracy i wypoczynek.

– Rozumiem. Żegnaj. Dziękuję.

– Do zobaczenia. – powiedział przyciągając ją do siebie, nie dotykając wzajemnie twarzy.

Zabrakło pocałunku również z jej powodu. Wszedł do kabiny samochodu, trzasnął drzwiami i odjechali. Kiedy dochodziła do bramy samochód jechał już w przeciwną stronę na sąsiednim pasie. Słyszała jego szum, nie starając się odwrócić w jego kierunku. Znowu była u siebie, na Czerniakowskiej. Ciągle miała klucze do apartamentu rodziców. Nie mieszkali tu zwykli ludzie, mimo że legenda ulicy i pobliskiej restauracji na to wskazywała. Kilkanaście apartamentów wzdłuż ulicy było przeznaczonych po wojnie dla specjalnych, wybitnych pracowników, zasłużonych obrońców państwa.

Cztery pokoje z kuchnią dostał jej ojciec. Rodzice byli już dawno na emeryturze. Wiele się zmieniło od tamtego okresu w latach pięćdziesiątych, ale rodzice pozostali w pięknym, dużym mieszkaniu. Ona wiedziała, że ojciec wyróżniał się od reszty mieszkańców stolicy i kraju, był lepszy, ochraniał społeczeństwo przed szkodnikami. Polityka nigdy ją nie interesowała. To były dla nich bardzo dobre czasy. Rodzina miała preferencje dzięki poświęceniu rodziców dla kraju.

Godzina czwarta w nocy w styczniu, to nie była dobra pora do odwiedzin. Skradała się cichutko jak myszka, która musi dostać się do norki. Ostatni raz była latem w czasie urlopu, też bez męża, który pływał jachtem po Morzu Śródziemnym. Dłużej niż na dwa, trzy dni byli razem, trzy lata temu, po raz ostatni. Najczęściej bywali tu razem ponad dwadzieścia pięć, może nawet trzydzieści lat temu. Inna była Warszawa, inny był Czerniaków. Miasto kończyło się na ulicy Chełmskiej, dalej były pola i ciemności. Tutaj chodziła do kina „Czajka”, najwyżej położonego kina w stolicy, na czwartym piętrze.

Po drugiej stronie ulicy były pola już w jej rejonie zamieszkania, ze śmieciową górą. Była dumna, że tu mieszka, na tej ulicy, w tym miejscu. Przed wejściem do domu rozejrzała się po okolicy, co zmieniło się od tego czasu. Spółdzielnie mieszkaniowe z odpowiednią uprzywilejowaną kadrą brały tereny jak zdobywcy za darmo i za pieniądze ciułaczy wybudowały swój majątek, co miesiąc powiększając swój dorobek. Monopol zaufanych ludzi był najważniejszy, spożycie ciągle rosło, krzywa dobrobytu ostro szła w górę. Artykułów monopolowych było pod dostatkiem.

Zawsze kiedy tu wracała ogarniała ją nostalgia za miejscem, nie za latami socjalistycznych błędów i wypaczeń.

Kilkakrotnie dzwoniła z jednostki wojskowej do dzieci, do rodziców, że przyjedzie na dłużej. Klucz obróciła z największą ostrożnością. Uprzedzeni rodzice byli czujni, natychmiast się obudzili jak tylko zajrzała do pokoju.

– To jednak jesteś sama. – powiedziała mama Joanna, mimo że wyglądała na uśpioną.

– Pułkownik nie przyjechał? - zapytał ojciec Teofil.

– Ważniejsze jest wojsko i nowe stanowisko.

– Wcale mu się nie dziwię, ja też taki byłem. – wyjaśnił.

– Jesteś głodna? W kuchni znajdziesz coś do jedzenia, może wstanę i zrobię ci herbatę?

– Mamo, nie wstawaj, rozbieram się i kładę się spać.

– Przygotowałam ci twoje łóżko. Na długo przyjechałaś? Co jest między wami?

– Zdążymy porozmawiać...

Wyszła z pokoju rodziców, zajrzała do pokoju córki gdzie ta spała. Kanapa z pościelą była do jej dyspozycji, w pokoju obok jak dawniej. Zajrzała do pokoju syna gdzie spał na łóżku. Zamknęła drzwi i wróciła do drzwi wejściowych z klatki schodowej. Sprawdziła czy są zamknięte. Torby zostawiła w przedpokoju zabierając rzeczy niezbędne do spania. Patrzyła na śpiącą córkę jak na swoje poprzednie wcielenie. Sen powoli wypełniał jej obawy nową rzeczywistością.

Obudziła się ostatnia pozwalając ochłonąć domownikom w szarobiały poranek. Wokół był las domów i rzeka pojazdów. Pomyślała, ze nie ruszy się stąd gdzie jest jej rodzina: dzieci, rodzice. Zawiedziona odnalazła tylko rodziców. Przywitała się serdecznie.

– Gdzie jest Karolina i Kamil?

– Szukają pracy. Nie chcieli naszej pomocy. Zaraz wrócą, pośredniak mają blisko, pewnie nie dostaną żadnych ofert. – powiedziała jej mama, Joanna Stegowska, emerytowana urzędniczka, były pracownik Urzędu Miasta.

– Uparli się, że sami zdobędą pracę, nie chcą naszej pomocy. – zaśmiał się Teofil Stegowski, dla nich dziadek.

– Musimy im pomóc, to są nasze dzieci. – deklarowała Honorata.

Te dzieci były owocem miłości w drugim roku ich małżeństwa, urodzone jedno po drugim, w tej samej godzinie, najpierw Kamil, potem Karolina. Mieszkali razem z dziećmi przez piętnaście lat, blisko dwóch kolejnych lotnisk na Warmii oraz na pojezierzu Pomorskim, potem opiekowali się nimi dziadkowie bo szkoła była daleko. To, że wywieźli od siebie dzieci, było początkiem kryzysu ich małżeństwa, Honoraty i Cezarego, kobiety bez zawodu przy wykształconym mężu, gosposi i oficera, ostatecznie suki i pana.

Przez niemal dziesięć lat jej własne dzieci miały podstarzałych opiekunów o całe pokolenie, może nawet mniej niż połowę tego okresu, gdyż po trzech latach stałego pobytu tutaj, jej dzieci były już dorosłe. To niemożliwe, że ponad sześć lat są już dorosłe. Czy były dorosłe kiedy uczyły się, studiowały, szykowały się do lotu? Czy dojrzały wcześniej z chwilą opuszczenia rodziców? Myślała nerwowo podejmując spóźnione deklaracje matki niezadowolonej ze swojej roli, odsuniętej na odległy plan, dopuszczonej do krótkich, interwencyjnych zadań, dwa, trzy razy w roku po dwa, trzy dni. Jak Karolina i Kamil wyjechali do Warszawy to spędzali wakacje wśród rówieśników. Rodzina była dla nich już mniej atrakcyjna niż koleżanki i koledzy.

Honorata czekała na ich powrót w emocjonalnym napięciu, skruszona swoją dotychczasową  niedoskonałością, gapiostwem, przeoczeniem. Była gotowa do poprawy, zmiany na lepsze, tylko czy nie jest za późno? Do tej pory decydował los w którym kura domowa nie miała nic do powiedzenia.

– Ty myślisz, że w Warszawie będzie lepiej, tam wszystkie stołki są podwójnie zajęte. Jestem żołnierzem, a nie urzędnikiem. – wracała myślami do słów męża. – Stolica jest zabetonowana przez dorobkiewiczów. Czuję się młodo i nie zostanę emerytem... Wojsko konserwuje. Mam więcej sił i możliwości niż gdy rozpoczynałem pracę.

– Pomyśl o dzieciach...

– Samodzielność dobrze im robi, są przez to już dawno dorosłe.

Pomyślała, że mężczyźni nie mają skrupułów jeżeli ich to bezpośrednio nie dotyczy, a kobiety muszą uzupełniać ich wady, myśleć i działać podwójnie. Panowie sprawdzają się w roli psa i małpy, dla obrony i rozrywki.

2.

Postanowiła poprawić swój wizerunek w łazience przy lustrze w którym widziała ciągle energiczną, młodą kobietę o bystrych oczach z kępą ciemnych, niesfornych włosów na głowie wymagających klepania, gładzenia. Nie była na tyle młoda, żeby pióropusz włosów w dużym nieładzie artystycznym był jej ozdobą, stąd ciągłe ujarzmianie żywiołu miało służyć jej urodzie ryczącej czterdziestki, od wielu lat. Zjadła pospiesznie śniadanie i nie mogąc doczekać się dzieci udała się do fryzjera i kosmetyczki. Poleciła gruntowną zmianę wyglądu w stylu aktualnych trendów. Fryzjerka utwierdziła ją, że po zabiegu wygląda „trendy”. Płaciła usatysfakcjonowana. Pasowała jej ta zmiana stylu.

– Mamo, wyglądasz super. – przywitała ją Karolinka.

– Jestem w najlepszym wieku dla kobiety. – wzmocniła wrażenie dobrym samopoczuciem.

– Myślałam, że to ja jestem w najlepszym wieku. – zaśmiała się Karolina ubawiona swoją oceną.

Przywitała się z córką szczególnie serdecznie podkreślając znaczenie swojej wizyty.

– Na długo przyjechałaś?

– Na zawsze. – odpowiedziała impulsywnie, po chwili dodała łagodząc zaskoczenie. – To zależy też od was i Czarka, nadal jest moim mężem.

– Myślałam, że się rozwodzicie. – powoli mijało zaskoczenie córki.  

– Muszę pobyć ze swoimi dziećmi, wydaję mi się że to już ostatnia chwila. Mam wrażenie, ze muszę coś dla was zrobić, bo za kilka lat będzie za późno.

– Gorzej się czujesz, coś ci dolega, jesteś chora? Mamo, co z tobą? – zagrały emocje Karoliny.

– Nigdy nie czułam się tak dobrze jak teraz, może gdy miałam dwadzieścia lat i czystą kartę do zapisania. Straciłam ponad dwadzieścia pięć lat na bezczynność. Postanowiłam działać. Macie pracę? – kiedy to mówiła wracała do młodzieńczej jasności, nabierała blasku i olśnienia.

– Nie. Niestety nie. – zgasło światło między nimi dające odprężenie, radość, euforię do bycia sobą.

– To niesprawiedliwe, żeby skończyć studia i nie mieć pracy. Zrealizowałaś moje marzenie, skończyłaś architekturę. Wydawało mi się, że moja córka będzie mogła się zrealizować w zawodzie architekta. Przez pięć lat w to wierzyłam.

Stały naprzeciw siebie, córka i matka, co nie zdarzało się często, już obie dorosłe, tyle że niesamodzielne. Karolina była nieco wyższa od niej, miała bardziej lśniące włosy i delikatniejszą cerę rajskiego owocu, gustownie ubrana, była gotowa do pokazania swoich możliwości. Uciekały przed spojrzeniem sobie w oczy jakby lepsza była niewidzialna obojętność, niż realistyczna prawda.

Przyszedł Kamil, widzieli się pierwszy raz w czasie tej wizyty. Po przywitaniu skierowała swoją uwagę na syna, jej zatroskanie on rozpoznał jako atak w jego czułe miejsce.

– Co u ciebie słychać? – pytanie pozostawało bez odpowiedzi. Ktoś musiał przerwać ciszę, złagodzić napięcie, zamienić wyczekiwanie na spokój. Spojrzenia na krótko skrzyżowały się, zaiskrzyły prawdą w oczach, w obrazie myśli.

– Czy masz pracę, czy możesz rozpocząć aplikację?    

– Państwo