Paradoks - Kinga Gebel - ebook + książka

Paradoks ebook

Kinga Gebel

1,5

Opis

Młody adwokat – Marek Rudnicki, prowadzący własną kancelarię, postanawia zająć się sprawą zaginięcia osiemnastoletniego chłopaka, Tomka. Pierwsze tropy prowadzą do jego rodzinnego domu i szkoły. Trzy dni później Rudnicki dowiaduje się z gazety o samobójstwie swojej koleżanki ze studiów. Okazuje się, że te pozornie zupełnie różne sprawy mają wspólny mianownik. W śledztwie prawnikowi pomaga jego aplikant Bartek, zaprzyjaźniony policjant oraz pewna błyskotliwa dziennikarka.

Paradoks” to nie tylko opowieść o szukaniu wskazówek i dochodzeniu do prawdy, ale także prawdziwy dramat rodzinny, który nigdy nie powinien się wydarzyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 136

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,5 (2 oceny)
0
0
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pamięci mojego kochanego Dziadka Tadeusza

Rozdział 1

 

 

Było chłodno i wietrznie, jak zwykle w połowie stycznia. Z powodu wczesnej pory miasto spowijała jeszcze gęsta mgła, a z nieba padały płatki białego, puszystego śniegu. Pogoda trochę ponura, szczególnie w obliczu faktu, że większość mieszkańców Wrocławia zmierzała właśnie do pracy i mglista aura z całą pewnością nie stanowiła dla nich pocieszenia.

Adwokat Marek Rudnicki także należał do tego grona. Śnieg nie był mu jednak straszny, więc ulicą Józefa Piłsudskiego raźno podążał do swojej kancelarii, która mieściła się na pierwszym piętrze odnowionej po wojnie kamienicy. Nie wyróżniał się niczym specjalnym: miał krótkie, kasztanowe, opadające na czoło włosy i ciemnoniebieskie oczy rzucające badawcze spojrzenia zza szkieł eleganckich okularów. Nie był wysoki, mierzył około sto osiemdziesiąt centymetrów i z tego właśnie powodu jako licealista nie lubił koszykówki. Ale jego prawdziwą pasją już od czasów dzieciństwa było prawo. W młodości przeczytał niemal wszystkie książki Johna Grishama i wiedział dokładnie, co chce robić w przyszłości – będzie prawnikiem. Z polskiego był najlepszy w klasie i, co najważniejsze, miał genialny zmysł dedukcyjny. Posiadał więc te wszystkie cechy, jakie prawnik posiadać powinien. Z całkiem niezłym wynikiem ukończył Wydział Prawa, Administracji i Ekonomii na Uniwersytecie Wrocławskim i od prawie trzech lat prowadził swoją kancelarię. Na tej podstawie możemy w przybliżeniu określić wiek mecenasa Rudnickiego na trzydzieści dwa lata.

Idąc szybko ulicą pośród zimowej zawieruchy, omal nie zdeptał popychanej przez wiatr kartki, która niespodziewanie znalazła się tuż pod jego butem. Jako człowiek z natury ciekawski i dociekliwy, podniósł ją, po czym uważnie przestudiował, wchodząc jednocześnie do budynku kancelarii. Zmoczony przez śnieg papier ciężko było odczytać, ale umieszczone na nim zdjęcie wciąż pozostało wyraźne. Ledwo dostrzegalny napis pod fotografią głosił:

 

ZAGINĄŁ

Tomasz Nowacki

Lat 18

Ostatnio widziany 15.01.br., miał na sobie bordową kurtkę, szare jeansy i czarne buty. Wszystkich, którzy wiedzą coś na temat jego zniknięcia lub widzieli go gdziekolwiek, proszę o szybki kontakt.

Tel. 791826593

 

Mecenas Rudnicki pokiwał głową, złożył kartkę na pół i przekroczył próg kancelarii. W środku czekał już na niego Bartek Paliński, który jak co rano przygotowywał biuro do pracy, studiując jednocześnie „Gazetę Prawną”.

– Co mamy na dzisiaj? – spytał na powitanie Rudnicki, zdejmując płaszcz i zerkając swojemu asystentowi przez ramię.

– Dzisiaj, dzisiaj… Zaraz – Bartek szybko przewertował notatki z ostatnich dni i wykonanych telefonów. – Dzisiaj o 10.30 ma pan rozprawę, koło 12.00 wpadnie prokurator Ostrowska… Zdaje się, że chce panu podrzucić akta sprawy Wrońskiego. Aha, i jeszcze o 14.00 jest pan umówiony z Walawską, tą nauczycielką.

– Hm… Dobra, dzięki. Daj mi znać, jakby był jakiś telefon.

– Jasne.

Rudnicki udał się spokojnym krokiem do swojego gabinetu i opadł na czarny fotel przy biurku. Ostatnio sypiał zaledwie pięć, sześć godzin, w związku z czym był już na skraju fizycznego wyczerpania.

Jego jedyną podporę w sprawach zawodowych stanowił Bartek, który z ochotą i oddaniem wykonywał powierzone mu obowiązki. I chociaż czasami gubił ważne numery telefonów albo zapominał zapisać jakieś spotkanie w kalendarzu, to naprawdę się starał. Rudnicki szczerze go za to cenił i darzył sympatią, choć nie okazywał tego specjalnie w codziennych relacjach. Wychodził z założenia, że aplikant musi czuć do swojego przełożonego przynajmniej niewielki respekt.

I Bartek czuł. Nie tylko respekt, ale także szacunek do adwokata, którego pracę obserwował już od prawie pół roku, coraz bardziej się przekonując, że lepiej na aplikację trafić nie mógł.

Był na uniwerku przeciętnym uczniem, nie miał samych najlepszych ocen, ale też żadnych dwój. Czarne jak węgiel włosy były krótko przystrzyżone, postawione na żel, a w zielonych oczach malowała się pogoda ducha i optymistyczne nastawienie do świata. Nie lubił narzekać.

W poniedziałkowy poranek siedział więc razem z mecenasem Rudnickim w kancelarii, przeglądając stosy codziennych papierzysk pochodzących z sądu i dotyczących w dużej części spraw prowadzonych przez przełożonego. Biurko, które zostało mu przydzielone do pracy, teoretycznie należeć powinno do sekretarki, z tym że na obecną chwilę sekretarka Rudnickiego została zwolniona z powodu notorycznych spóźnień i ogólnej niekompetencji. Jej miejsce zajął Paliński, co było mu bardzo na rękę.

Cała kancelaria składała się z czterech pomieszczeń: sekretariatu, do którego wchodził każdy klient (tam też miał swoje biurko Bartek), gabinetu Rudnickiego, pokoju roboczego z kserokopiarką i automatem do kawy oraz chyba niezbędnego zakątka opatrzonego etykietką WC.

W swoim gabinecie mecenas przeglądał właśnie akta sprawy mężczyzny oskarżonego o napad na kantor i kradzież pieniędzy. Sam oskarżony utrzymywał, że nie ma ze sprawą nic wspólnego i tylko tamtędy przechodził. Problem polegał na tym, że był on jedyną osobą widzianą tego feralnego popołudnia na ulicy w pobliżu kantoru w momencie całego zajścia. W żaden sposób nie ułatwiało to Rudnickiemu postępowania. Obejrzał nagranie z kamery chyba dwadzieścia razy i nadal miał kompletną pustkę w głowie. Spokój przerwało mu ciche pukanie.

– Mecenasie, prokurator Ostrowska do pana – oznajmił Bartek, wsadzając głowę przez drzwi gabinetu.

– Przecież miała być dopiero o dwunastej – zdziwił się Rudnicki.

– No tak, ale coś jej się poprzestawiało w grafiku i o dwunastej nie może – wyjaśnił uprzejmie Paliński.

– Dobra, niech wejdzie.

Paliński zniknął za drzwiami i po chwili zamiast niego pojawiła się w nich prokurator Nadia Ostrowska. Była ona kobietą stanowczą i skrupulatną, co dało się zauważyć już na pierwszy rzut oka. Ścięte powyżej ramion, starannie ułożone blond włosy, a także eleganckie ubranie, sygnalizowały wszystkim, że mają do czynienia z porządną prawniczką.

– Dzień dobry, mecenasie. Proszę wybaczyć, że jestem trochę wcześniej, ale przełożyli mi termin rozprawy na 11.30 i nie będę mogła przyjść później – wyjaśniła na wstępie.

– Dzień dobry. Nie ma sprawy, proszę siadać – odparł Rudnicki, wskazując jej miejsce po przeciwnej stronie biurka.

Ostrowska usiadła i wyciągnęła teczkę ze swojej aktówki.

– Muszę przyznać, że zaskoczył mnie pan wyborem świadków – zwróciła się z uśmiechem do adwokata. – Uważa pan, że Wroński jest niewinny?

– Tak, uważam, że jest niewinny. Cokolwiek pani o tym sądzi – stwierdził Rudnicki. – Sąd też się o tym przekona na rozprawie.

– No, co do tego nie byłabym taka pewna. Niech pan zajrzy do akt, właściwie wszystkie dowody wskazują na niego. Nie wierzę, że nagle znajdzie się ktoś, kto zapewni mu alibi.

– Niech pani poczeka do rozprawy. Przekona się pani, że Wroński został najzwyczajniej w świecie wrobiony w to zabójstwo.

– W porządku, zobaczymy. Na razie zostawiam panu kopię akt do przejrzenia. Trochę tego jest, więc życzę miłej lektury.

Ostrowska uśmiechnęła się do Rudnickiego i opuściła kancelarię. Marek tymczasem porzucił czytanie siedemdziesięciu stron sądowych akt i wrzucił teczkę do szuflady w biurku. Poszedł do ekspresu zrobić sobie kawę.

– Mecenasie, czemu pan jej tak nie lubi? – zagadnął Bartek.

– Kogo? Ostrowskiej?

– No, tak.

– Bo to prokurator. Dobry adwokat nie może lubić prokuratora – odparł z uśmiechem Rudnicki. – To chyba logiczne, prawda?

– Niby tak – przyznał Bartek. – Ale ona przecież pana lubi…

Rudnicki spojrzał na niego w taki sposób, że Paliński postanowił nie drążyć dłużej tego tematu.

– Idziesz ze mną na rozprawę czy wolisz zostać w kancelarii? – spytał po chwili adwokat, chociaż pewien był odpowiedzi.

– Oczywiście, że idę! – ucieszył się Bartek. – Na rozprawę to ja jestem zawsze chętny.

– No, no, będziesz mniej chętny, jak zaczniesz w niej brać udział jako obrońca – zgasił go Rudnicki. – Ale nic się nie martw, można przywyknąć.

– Mam taką nadzieję…

– Dobra, zbieraj się powoli, bo mamy niecałą godzinę, a ja jeszcze muszę zamienić dwa słowa z sędzią Skalskim.

– Już się zbieram, tylko papiery pochowam – ożywił się Bartek, zbierając dokumenty do teczki.

Kancelaria mieściła się stosunkowo blisko sądu, nie warto więc było wlec się tam samochodem, bo i tak nigdy nie było go gdzie zaparkować. Latem przejście tej drogi piechotą zajmowało raptem dziesięć minut, ale że był akurat środek stycznia, na dojście z kancelarii do sądu potrzeba ich było co najmniej piętnaście. Śnieg na szczęście nie sypał mocno, więc Rudnicki i Bartek dość szybko dotarli na miejsce.

Paliński bardzo lubił obserwować rozprawy sądowe, szczególnie z udziałem Rudnickiego. Dużo się od niego uczył, starał się zapamiętać jak najwięcej prawniczych chwytów i umiejętności przydatnych w roli adwokata. Rudnicki w todze stojący pośrodku sali i ciskający świadkom celne, przemyślane pytania – był to widok naprawdę godny uwagi. Oczywiście, nie każda rozprawa jest na tyle ciekawa, niektóre procesy cywilne bywają krótkie i obejmują zaledwie jednego czy dwóch świadków. Nie ma na co popatrzeć. Rudnicki zresztą rzadko się nimi zajmował, specjalizował się raczej w prawie karnym, co było jego marzeniem jeszcze z czasów studiów. Bartek, rzecz jasna, zamierzał pójść w jego ślady. Ciągnęło go na sale rozpraw, chociaż wiedział, że to w zasadzie najtrudniejsza część pracy adwokata i dlatego starał się uczyć wszystkiego od swojego przełożonego.

– I jak? Podobało ci się? – spytał wesoło Rudnicki, wychodząc z sądu w towarzystwie Palińskiego.

– Pewnie, nawet bardzo! – odrzekł z entuzjazmem Bartek. – A będę mógł iść z panem na sprawę Wrońskiego? Proszę, nie mogę przegapić pana starcia z prokurator Ostrowską!

Rudnicki roześmiał się na te słowa i przyjacielsko poklepał Bartka po ramieniu.

– Dobrze, dobrze, zabiorę cię. I zobaczysz, że wygramy.

– Nigdy w pana nie wątpiłem.

W czasie kiedy Paliński zajął się przygotowywaniem herbaty na rozgrzanie, Marek poszedł do swojego gabinetu odłożyć akta po skończonej właśnie rozprawie. Sięgnął do kieszeni po klucz do szafki i znalazł złożoną na pół kartkę. Spojrzał na nią uważnie już po raz drugi tego dnia, po czym wyszedł z gabinetu i podał ją swojemu asystentowi.

– Widziałeś? – spytał.

Bartek przyjrzał się zdjęciu zaginionego chłopaka i przeczytał ogłoszenie. Przez chwilę nad czymś myślał, ale w końcu oddał kartkę Rudnickiemu.

– Wie pan, nie sądzę, żeby ktoś przejął się zniknięciem osiemnastoletniego chłopaka. W końcu jest już pełnoletni, jeżeli chciał gdzieś wyjechać, to nikt mu przecież nie zabroni – stwierdził, wzruszając ramionami.

– Teoretycznie masz rację – przyznał Rudnicki. – Ale jeśli opuścił dom bez poinformowania swojej matki, dokąd się wybiera, to chyba ma ona prawo do niepokoju, prawda?

– No tak – zgodził się tym razem Bartek. – A właściwie, czemu pan o to pyta? Znał pan tego chłopaka?

Rudnicki go nie znał. Nigdy go chyba nawet nie widział. Ale z jakichś niewiadomych powodów zainteresowała go ta sprawa. Być może wynikało to z faktu, że w przypadku osiemnastoletniego chłopaka takie nagłe zniknięcie mogło być spowodowane tylko jednym – ucieczką z domu. Porwanie nie wchodziło w grę, a innych opcji po prostu nie było. Natomiast o ucieczkach z domu Rudnicki sam wiedział aż za dużo…

– Nie, nie znam go. Ale uważam, że powinniśmy zająć się tą sprawą – odparł jak gdyby nigdy nic, przeglądając swój terminarz.

Bartek wybałuszył oczy i już nic z tego nie rozumiał.

– Dlaczego?

– Bo nikt inny tego nie zrobi. Policja zacznie działania najprędzej za jakieś dwa, trzy dni, a w takich sytuacjach im szybciej, tym lepiej.

Aplikant z namysłem pokiwał głową, po raz któryś już podziwiając inteligencję swojego przełożonego. Z drugiej jednak strony, te niespodziewane poszukiwania zaginionego chłopaka oznaczały zamianę – przynajmniej na jakiś czas – prawnika w detektywa, co zapowiadało mnóstwo nowych, ciekawych doświadczeń. Na tę myśl Bartek uśmiechnął się do siebie i oznajmił wesoło:

– Dobra, wchodzę w to.

Rudnicki także odpowiedział mu uśmiechem:

– Zawsze wiedziałem, że będą z ciebie ludzie.

Rozdział 2

 

 

Następnego dnia w kancelarii Rudnickiego nie było dużo do pracy. Wyjątkowo, bo z reguły zarówno Marek jak i Bartek mieli pełne ręce roboty. Usiedli więc wspólnie w gabinecie, zastanawiając się, co dalej począć ze sprawą zaginionego Tomka.

– Jaki mamy plan? – spytał rzeczowo Paliński.

– Tego jeszcze nie wiem. Musimy coś konkretnego ustalić – odparł Rudnicki, przerzucając kartki w biurowym kalendarzu.

– Trzeba obdzwonić kolegów i pójść do jego rodziców. Może nas na coś naprowadzą.

– Właśnie, powinni się przecież domyślać, czemu ich syn uciekł z domu.

– No, ale nie wiemy, gdzie mieszka.

– O to się nie martw, zadzwonię do komendanta Luźnego, na pewno nam pomoże.

– Pan to ma wszędzie jakieś znajomości – uśmiechnął się Bartek.

– Normalne w moim zawodzie – odparł wesoło Rudnicki. – Dobra, słuchaj, robimy tak: ja na razie muszę lecieć do sądu, ty zresztą też dostaniesz robotę. Napiszesz mi apelację, zaraz dam ci papiery. A później jedziemy do domu Tomka. Spytam komendanta, gdzie jest zameldowany, gdzie chodzi do szkoły i tak dalej. Póki co, do roboty, Bartuś, do roboty! Trzymaj dokumenty.

Mecenas rzucił mu na biurko wypchaną niebieską teczkę.

– Ale… Ja jeszcze nigdy nie pisałem apelacji – bąknął Paliński.

– Kiedyś musi być ten pierwszy raz – uśmiechnął się Rudnicki. – Poza tym istnieje coś takiego jak Internet, na pewno znajdziesz jakiś wzór.

Bartek westchnął z rezygnacją i zabrał się za wertowanie Internetu w poszukiwaniu idealnego wzoru apelacji. Nie chciało mu się. Bardzo mu się nie chciało. Ale wiedział, że jako przyszły prawnik nie może być leniwy, niestety. Sam, szczerze mówiąc, nie miał zielonego pojęcia, jakim cudem zdał egzaminy z tych wszystkich kodeksów, artykułów, paragrafów i skąd w ogóle wziął siłę, żeby się tego nauczyć. Kosmos.

„No, nareszcie! Idealny wzór” – pomyślał z zadowoleniem, znalazłszy w sieci szablon apelacji. Otworzył nowy dokument w Wordzie i zabrał się do pisania.

***

Klientką była pani Elżbieta Walawska, nauczycielka. Matematyki. W liceum. Eryk, maturzysta, oskarżał ją o molestowanie seksualne. Ona oczywiście twierdziła, że to kompletna bzdura.

Rudnicki jej wierzył. Musiał, nie miał innego wyjścia. Do tej pory wszystko układało się pomyślnie. Marek udowodnił chłopakowi, że nie radził sobie z matematyką, miał same jedynki, nauczycielka nie mogła dopuścić go do matury – więc się mścił.

Dopiero na kolejnej rozprawie zrobiło się zamieszanie. Pełnomocnik Eryka zdobył zdjęcie, na którym chłopak siedział z nauczycielką w parku.

– Jak pani wytłumaczy tę sytuację? – spytał adwokat.

– On mnie śledził – westchnęła nauczycielka.

– Czyżby?

– Tak, panie mecenasie. Wyszłam na spacer z psem, usiadłam sobie na ławce, a on wpadł na mnie niby przypadkiem i zaczął opowiadać, że się we mnie zakochał… Powiedziałam mu, żeby dał sobie spokój, bo jestem jego nauczycielką, tak nie można…

– Rozumiem. A czy to prawda, że zdarzyło się pani kiedyś pocałować Eryka?

Rudnicki miał ochotę zgłosić sprzeciw, ale wiedział, że to nic nie da. Pytanie nie było w żaden sposób nieetyczne.

Nauczycielka milczała. A sędzia czekał.

– To był tylko jeden, jedyny raz… – odezwała się w końcu.

– Aha. A czy kiedykolwiek współżyła pani z powodem?

Tym razem przesadził.

– Sprzeciw, wysoki sądzie! – podniósł się z miejsca Rudnicki. – Co to jest w ogóle za pytanie?!

Sędzia jednak nie zdążył oddalić ani podtrzymać sprzeciwu adwokata, bo zbulwersowana nauczycielka natychmiast zaprotestowała:

– Oczywiście, że nie! Co pan mi tu insynuuje?!

Rudnicki uznał, że najwyższy czas poprosić sędziego o przerwę. Wyprowadził swoją klientkę na korytarz i oboje bez słowa usiedli na ławce koło sali rozpraw.

– Dlaczego nie powiedziała mi pani tego od razu? – zapytał spokojnie. – Pani Elżbieto, nie mogę być na rozprawie zaskakiwany informacjami, które powinienem znać.

– A co niby miałam panu powiedzieć? Że ten pocałunek to był wypadek? Chwila nieuwagi? I tak by mi pan nie uwierzył.

Rudnicki nie odpowiedział. Sam w zasadzie nie wiedział, jak by na to zareagował. Jako adwokat musiał uwierzyć, inaczej nie byłoby sensu pojawiać się na rozprawie. Choć nieraz już przekonał się, że niełatwo jest zaufać klientowi tylko na podstawie jego zeznań. Każdy ma coś do ukrycia i niestety niekoniecznie lubi rozmawiać o tym z prawnikiem, nawet jeśli ten prawnik ma działać w jego interesie.

– Ciągle do mnie dzwonił, wysyłał sms-y… Nie wiem w ogóle, skąd wziął mój numer telefonu, no ale… – zaczęła nagle nauczycielka – to było okropne. Tym bardziej że kompletnie do niego nie trafiła moja wyraźna odmowa. Jak grochem o ścianę, rozumie pan?

– No, to już przecież bardzo dużo! – poderwał się z entuzjazmem Rudnicki. – Gdybym wiedział o tym wcześniej, wygralibyśmy proces na pierwszej rozprawie… Ma pani jeszcze te sms-y w komórce?

– Nie wiem, większość od razu usuwałam. Ale może jakieś zostały.

– Świetnie! – ucieszył się adwokat. – Niech pani przeszuka skrzynkę. Jeśli sędzia dopuści to jako dowód, już wygraliśmy.

W piętnaście minut później Rudnicki wraz z nauczycielką stanął z powrotem na sali rozpraw.

– Wysoki sądzie, proszę o dopuszczenie dowodu z sms-ów, które wysyłał powód do mojej klientki – zaczął swobodnie, podając telefon sędziemu. – Myślę, że w związku z tym zaistnieją nowe okoliczności, niezwykle istotne dla sprawy.

Sędzia przejrzał skrzynkę pocztową nauczycielki, poprawił na nosie znoszone okulary i zezwolił na użycie sms-ów jako dowodu w sprawie. Rudnicki poprosił Eryka do barierki dla świadków.

– Czy pamięta pan wiadomości, które wysyłał pan do mojej klientki? – spytał z nutą ironii w głosie.

– Jakie wiadomości? – chłopak najwyraźniej zgrywał głupka.

– Ach, nie pamięta pan. To ja w takim razie panu przypomnę – uśmiechnął się Rudnicki i wziął od sędziego komórkę. – Napisał pan, cytuję: „Jesteś piękna, kocham