Pani władza - Ada Nowak - ebook + książka

Pani władza ebook

Nowak Ada

0,0
29,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Cierpko pachnie skóra, atłasowe taśmy oplatają nadgarstki, są liny, jedwab i koronki


Klara rozpoczyna pracę w fimie, której prezesem jest Jan Korn. On szuka asystentki. Ona widzi w tym szansę na zdobycie doświadczenia i awans. I choć szef od pierwszej rozmowy deklaruje, że będzie oczekiwał pełnego zaangażowania oraz całkowitej  dyspozycyjności – nic nie budzi jej podejrzeń.
Mężczyzna zdaje się wywoływać w niej całkiem ekscytujące uczucia: ciekawość, podziw, fascynację. Oczywiście, dość szybko dochodzi do romansu. Ale Jan ma specyficzne upodobania…


-W średniowiecznej Japonii brakowało żelaza. Wypracowano więc techniki
krępowania, głównie więźniów, za pomocą sznura, w różny sposób, w zależności od ich pozycji społecznej i pochodzenia. Właśnie stąd wzięło się shibari. Niektóre więzy tworzy się godzinami. To wymaga cierpliwości, oddania obu stron – tłumaczył.
– I… nie będzie chciał pan mieć ze mną seksu? – zapytała głupio.
Pierwszy raz słyszała o czymś takim jak shibari. Pierwszy raz w ogóle spotkała mężczyznę, który chciał mieć kochankę nie po to, żeby ją pieprzyć.
– Shibari jest seksem. To erotyka w czystej postaci. Chodzi ci o stosunek, tak? Czasem będę chciał, czasem nie. Dla mnie ważniejsze jest podniecenie, oczekiwanie na rozkosz… Rozumiesz już, dlaczego chciałem zatrudnić właśnie ciebie? Odniosłem wrażenie, że dojdziemy do porozumienia.
[fragment]

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 300

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ada Nowak

Pani władza

Copyright © by Ada Nowak, MMXX

Wydanie I

Warszawa, MMXX

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Rozdział pierwszy

– Przestań. Rozpraszasz mnie.

Fioletowa kaczuszka skakała po łóżku, wydając irytujący dźwięk. Ni to szum, ni to bzyczenie. Jak uciążliwa mucha schwytana w fałdy firanki.

– No, mam nadzieję! Mały francuz jest od tego, żeby rozpraszać! Chcesz, kupię ci takiego na urodziny. Dwudzieste drugie, to już niedługo, co? Jesteś stara krowa. Za późno na pierwszy wibrator, ale… Podobno lepiej późno niż wcale! – Aneta puściła oko do Klary. Chwyciła silikonową kaczuszkę, wsunęła ją na palec. Rzuciła się na łóżko na wznak, szeroko rozsunęła nogi, przyłożyła dłoń z wibrującym fioletowym pierścieniem, wyposażonym w dwie opływowe wypustki, do krocza. – Gdybym zdjęła dżinsy, byłoby wygodniej, ale nie chcę cię gorszyć, taka z ciebie mazurska cnotka niewydymka. Zobacz: główkę wkładasz do cipki, a ogonek robi dobrze łechtaczce… Cudny jest mój francuzik, wart swojej ceny.

– A niby ile kosztował? – Klara po raz pierwszy okazała zainteresowanie.

– Prawie dwie stówki.

– Co?! – Dziewczyna niemal się zadławiła winem. Kadarką, bo na inne nie było jej stać.

W jej sytuacji nie pozostawało już nic innego, jak tylko się napić.

Nie zaliczyła statystyki i metodologii badań. Po raz drugi. Zgodnie z regulaminem oznaczało to skreślenie z listy studentów wydziału psychologii. Pani dziekan zaproponowała zapłakanej Klarze przeniesienie na studia zaoczne. Płatne. I bezradnie rozłożyła ręce. Nic więcej nie da się zrobić.

Sytuacja była beznadziejna. Klara, najstarsza z piątki sióstr, dostawała od rodziców co miesiąc pieniądze na wynajęcie mieszkania – dwupokojowej klitki w starym bloku na Muranowie. Mieszkała razem z Anetą. Liczyła każdą złotówkę, żyła od pierwszego do pierwszego, od jednego przelewu od rodziców do następnego. „Wykształcisz się, znajdziesz w stolicy dobrą pracę, ściągniesz siostry. Tu żadna przyszłość ich nie czeka” – tłumaczył jej ojciec, nauczyciel z Rucianego-Nidy.

No i jak teraz powiedzieć, że nici ze świetnej pracy, nici z pomagania siostrom? Klara była pewna jednego – musi skończyć studia. Jeśli płatne, to trudno, zapłaci. Znajdzie jakąś posadę i…

Szukała od dwóch tygodni, bezskutecznie. Kolejny raz przeglądała ogłoszenia na Gumtree i portalu headhunterskim. Żadnej oferty dla dziewczyny z Mazur po sześciu semestrach psychologii, bez doświadczenia.

– No weź, w końcu coś znajdziesz. Ja zawsze, kiedy się stresuję, idę sobie z małym francuzem w ustronne miejsce. Orgazm mam normalnie po czterdziestu pięciu sekundach. Kiedyś liczyłam. Megarozluźniające, mówię ci. Spróbuj – paplała Aneta. Wyłączyła wibrator i gładziła go pieszczotliwie jak małe, kochane zwierzątko.

Klara nie zamierzała zwierzać się jej ze swoich orgazmów, których nie miewała. Kilka przypadkowo, pod prysznicem, dawno temu. Seks jej nie bawił. Miała jednego chłopaka w Rucianem. Zapamiętała z tego związku jakieś pocałunki, brutalne, mokre, na klatce schodowej jej bloku i dochodzący z piętra powyżej głos mamy: „Klarcia?”. Strach i wstyd. No i jeszcze był Bartek, tu w Warszawie. Szybki seks w pozycji klasycznej, na wąskim i wysłużonym tapczanie. Sprężyna wbijała się Klarze pod żebro za każdym razem.

– Nic nie znajdę, no! Nic nie znajdę, bo nic nie ma! – Walnęła pięścią w blat i się rozpłakała.

Aneta zamilkła, zaskoczona gwałtownością tego wybuchu.

– No weź, jest tak źle? – Wstała z łóżka, pogładziła Klarę po włosach. Zapomniała, że trzyma w ręku wibrator i fioletowy ogonek małego francuza zaplątał się Klarze we włosy.

– Aneta, ja chyba będę musiała wrócić do Rucianego… Nie wiem, co powiem rodzicom. I siostrom. Kończy mi się kasa, nie mogę pożyczać od ciebie w nieskończoność.

Aneta się zamyśliła.

– Słuchaj. Mam szalony pomysł. Nasz prezes szuka asystentki. Tak z ulicy, w normalnej rekrutacji, to byś się nie dostała. Ale szczęśliwie się składa, że posuwam dyrektora HR. No, wyposażony to on nie jest, ale ważna szycha, a z małym francuzem mężczyźnie można wybaczyć wiele mniejszych… niedociągnięć, że się tak wyrażę. Więc po prostu powiem mu, żeby cię wciągnął na listę spotkań. – Aneta uśmiechnęła się radośnie.

– Wciągnął. Na listę. A ty jesteś pewna, że ten wasz prezes to marzy, żeby jego asystentką została niedoszła psycholog bez doświadczenia w biznesie, tak? – zapytała sarkastycznie Klara.

Aneta się skrzywiła.

– Oj, Klara, Klara. Jakaś taka niewierząca jesteś. Czemu? Dziewczyno, powiedz: „mam porsche” i je miej, jak uczy Regina Brett! Do cholery! Jesteś jedną z najbardziej rozgarniętych lasek, jakie znam. To nie są żadne loty w kosmos. Masz prowadzić mu terminarz, odbierać jego telefony. Szczerze, to nie wiem, czym się zajmowały te jego asystentki. Poznałam już cztery, odkąd siedzę tam na recepcji. Nie wyglądały na inteligentniejsze od ciebie. – Aneta westchnęła i się zamyśliła. – Wiesz, to trochę dziwak, ten prezes. Podobno świetny ekonomista, pieniądze go kochają, z pewnością ma ich jak lodu. Ale jest dziwny. Może to autysta? Rzadko się odzywa, tylko dzień dobry, do widzenia, mroczny typ.

– Nie dziwi cię, że miał cztery asystentki i szuka kolejnej? Jak długo ty tam pracujesz, półtora roku?

– Fakt, to dziwne. Ale nikt nigdy nie oskarżył go o mobbing. Wiesz, nie mam pojęcia… – Aneta zawahała się na chwilę, spuściła wzrok. – Nie wiem, czy powinnam była ci to proponować. Mnie się wydaje, że on sypia z tymi panienkami. Dobra, sorry, zapomnij o wszystkim. – Machnęła ręką na widok przerażonej miny koleżanki.

Klara przygryzła wargę. Podeszła do wiszącego na ścianie lustra o lekko zmatowiałej powierzchni. Popatrzyła na nią blondynka o zaskakująco ciemnych, równych brwiach, wygiętych jak skrzydła jaskółki, i błękitnych oczach chwilowo zaczerwienionych od płaczu.

Klara przyjrzała się swemu odbiciu krytycznym wzrokiem. Cera zdrowa, może zbyt zarumienione policzki jak na jej gust. I to czoło, za niskie jak na inteligentną dziewczynę! Oczy za niebieskie, brwi za szerokie. „Wyglądam jak dziewczynka z Mazur, prowincjuszka!” – skrytykowała samą siebie w myślach. Ale przecież mogła się podobać i podobała się, wiedziała o tym. Nigdy przedtem nie myślała o swoim ciele w tych kategoriach – że mogłaby dzięki niemu coś osiągnąć. Nigdy wcześniej nie była jednak w tak beznadziejnym położeniu.

– Aneta? Poleć mnie temu znajomemu, niech mnie wciągnie na listę kandydatek. Nie przeszkadza mi, że musiałabym z kimś sypiać. Ja muszę, po prostu muszę, utrzymać się w tym mieście. Nie mogę wrócić do Rucianego z podkulonym ogonem. Za wszelką cenę chcę tu zostać. – Popatrzyła na współlokatorkę z determinacją, której istnienia tamta chyba nie podejrzewała, bo uniosła brwi w geście zdumienia.

– Klara, Klara, nie poznaję cię! Co mały francuz potrafi zrobić z porządnej dziewczyny… I to na dystans. Magia, po prostu magia! – Zachichotała. – Dobra, dobra. Nic ci nie obiecuję, ale zrobię, co się da. A nawet więcej! – Puściła oko.

* * *

W ogromnych, szklanych taflach budynku przeglądała się cała ulica, zieleń drzew pozostawała gdzieś daleko w tle. No i Klara: w pożyczonej od Anety garsonce – nieco za krótkiej i za dużej, bo koleżanka była niższa, przysadzista – i w czarnych szpilkach z CCC obcierających piętę. Ale musiała przecież sprawiać wrażenie dziewczyny, która wie, co to elegancki ubiór biznesowy. Po drodze z przystanku Klara minęła słynny w całej Warszawie butik przy Moliera 6. Przystanęła na chwilę i popatrzyła na kilka par butów wyeksponowanych na ogromnej i prawie pustej wystawie. Te z czerwonymi podeszwami pokazywała jej kiedyś Aneta w internecie. Klara nie mogła uwierzyć w ich cenę. Tyle można zapłacić za buty? Tyle to ona dostawała od ojca na życie. Na cały rok.

Przygładziła włosy. Uznała, że nie będzie się silić na wielkomiejski szyk. Przecież każdy, kto spojrzy do jej CV, zorientuje się, że to fałsz. Włosy upięła w skromny kok, makijaż też wybrała minimalistyczny: podkład, tusz do rzęs, jeżynowy błyszczyk.

Ten budynek widywała tylko z okien autobusu. Ogromne, zwaliste cielsko biurowca Metropolitan, zaprojektowanego przez sir Normana Fostera, od strony placu Piłsudskiego prawie przysłaniało bryłę Teatru Wielkiego. Ale Klara wolała ten pierwszy budynek, okazały, wzniesiony na planie pięciokąta – za jego przeszklone elewacje dające wrażenie lekkości, przystępności. Teatr Wielki wyglądał jak wiekowa świątynia, która była dostępna dla nielicznych. Bardziej onieśmielał. Dziewczyna wpadała tam z rzadka, by wypić kawę w mikroskopijnej kawiarence empiku i przejrzeć okładki płyt – nic nie kupowała, nie było jej stać.

W środku Metropolitana nie była nigdy. Właśnie tu mieściły się biura firmy Negotium Consulting i tu w recepcji pracowała Aneta. Był to jedyny w Polsce oddział amerykańskiego koncernu. Jan Korn nie był, jak początkowo twierdziła Aneta, prezesem, ale dyrektorem zarządzającym NC. Klara wiedziała, że tego dnia odbywały się rozmowy z innymi czterema kandydatkami, jej konkurentkami. Nie miała wątpliwości, że wszystkie były lepiej od niej przygotowane do tej pracy. „Ale może akurat ja będę miała szczęście?” – pomyślała, wchodząc przez wahadłowe drzwi, umieszczone w przeszklonym, obłym narożniku biurowca. Siedząca na parterze w recepcji głównej kobieta obrzuciła ją krytycznym spojrzeniem. Na dłużej jej wzrok zatrzymał się zwłaszcza na stopach Klary. Kobieta wydęła pogardliwie usta. Pewnie, jaki interes do dyrektora NC może mieć dziewczyna w butach za 89,99 złotych? Klara poczuła, że się czerwieni, ale nie dała po sobie poznać, jak bardzo ją ta sytuacja zawstydziła. W windzie ochłonęła, przejrzała się w lusterku. Na szczęście nie wyglądała na zdenerwowaną.

Na trzecim piętrze, gdy wysiadła, od razu poczuła się lepiej. Zza szerokiego blatu z olejowanego pnia sekwoi zamachała do niej Aneta.

– Masz jeszcze dziesięć minut, teoretycznie, ale poprzednia kandydatka wyszła wcześniej. Chyba się nie spodobała, miała łzy w oczach – wyszeptała i zachichotała, ale zaraz przykryła ten dźwięk odkasływaniem. – Tak, ekhm. Jest pani umówiona z dyrektorem Kornem o czternastej. Proszę, tym korytarzem w lewo, ostatnie drzwi. Należy zgłosić się do sekretarki. Może wpuści panią wcześniej, szef nie lubi marnować czasu – wyrecytowała oficjalnym tonem, bo akurat przez obszerny hol, urządzony ze smakiem w odcieniach beżu i kości słoniowej, przedefilowała grupka wysokich mężczyzn w garniturach i jedwabnych krawatach. Każdy zapatrzony był w ekran swojego iPhone’a albo smartfona BlackBerry. – Leć. Powodzenia! – Aneta uśmiechnęła się pokrzepiająco i pokazała Klarze pod stołem, że trzyma za nią kciuki.

Dziewczyna ruszyła we wskazanym kierunku, oblana powodzią światła, wpadającego przez wielkie okna z prawej strony, od wewnętrznego dziedzińca. Zdziwiła ją głucha pustka – im bardziej zbliżała się do gabinetu Korna, tym było ciszej. Dopiero gdy dotarła do drzwi, zobaczyła siedzącą po lewej stronie, we wnęce, sekretarkę. Ta, ledwo na nią patrząc, wskazała wejście do gabinetu szefa.

– Pani Klara Szczepańska. Proszę wejść, pan dyrektor czeka – burknęła.

Klara nacisnęła klamkę. Była ciężka i zimna, stawiała opór jej dłoni. Drzwi otworzyły się zaskakująco cicho i prawie bezgłośnie zamknęły.

Dziewczyna stanęła w dużym pomieszczeniu. Z prawej strony zamiast ściany znajdowały się wielkie okna, od podłogi do sufitu, przez nie widać było małe zielone drzewka i fontannę na okrągłym dziedzińcu. Lewa strona, wyłożona ekranami z drewna w miodowym kolorze, była pusta. Natomiast dokładnie naprzeciwko Klary znajdowało się ogromne, ciemne biurko, prawie puste, jeśli nie liczyć otwartego laptopa.

Wzrok dziewczyny przykuła wielka fotografia, która zajmowała prawie całą ścianę na wprost drzwi. Przedstawiała gejszę w biało-niebieskim kimonie, siedzącą na omszałym kamieniu, u stóp maleńkiego klonu palmowego o krwistoczerwonych liściach. Japonka miała białą twarz i czerwone usta. Patrzyła prosto w obiektyw, a w jej wzroku widać było rezygnację. A może smutek?

Na wysokości klatki piersiowej, tuż pod obojczykami – ten szczegół Klara zauważyła dopiero po chwili – gejsza skrępowana była za pomocą złożonej poczwórnie białej liny.

Było w tym wizerunku coś niezwykle pięknego, przejmująco pięknego – w kolorze liści, jedwabistym połysku kimona i czarnych włosów. A jednocześnie coś niepokojącego. Linę można było zapewne zrzucić jednym ruchem ramion, nogi kobiety były wolne. Modelka mogła uciec, ale tego nie zrobiła, patrzyła za to na fotografującego wzrokiem…

Nagle Klarze przypomniało się, gdzie widziała takie spojrzenie. Wuj Antoni, zapalony myśliwy, i ona, jedenastolatka, razem z nim na polowaniu. Nieczysto trafiona sarna. Ciemne, wilgotne oczy, patrzące smutno, jakby z oddalenia, już z jakiegoś miejsca, do którego zwierzę miało się lada moment przenieść, a którego Klara się bała.

Dokładnie to samo widać było we wzroku gejszy.

– Podoba się pani?

Bezbarwny, cichy głos zaskoczył Klarę. Drgnęła. Przez chwilę nie mogła się zorientować, skąd ten dźwięk do niej dotarł. Ach, tak: teraz zauważyła czarne, skórzane oparcie fotela. Siedzący w nim mężczyzna był odwrócony w stronę obrazu, ale oparcie prawie się zlało z ciemnym, ponurym tłem fotografii.

– Nie jestem pewna, czy mi się podoba – odparła zgodnie z prawdą.

– Araki. Japoński fotograf. Jestem wielbicielem jego sztuki. Kupiłem prawie wszystkie zdjęcia, które wystawiał kilkanaście lat temu w Krakowie – wyszemrał cichy, monotonny głos.

Fotel zaczął się przesuwać i już po chwili siedzący w nim mężczyzna stał się dla Klary doskonale widoczny.

Miał w ciemnych, prawie czarnych, oczach podobny smutek co gejsza. Był niewysoki, raczej drobny, a jednocześnie w jego postawie i ruchach było coś onieśmielającego, władczego. Miał mowę ciała człowieka sukcesu. Wiedział, że nie musi być głośny, by wszyscy go słuchali, że nie musi dużo mówić – każde jego słowo będzie na wagę złota.

– Przeglądam pani CV i nie mogę się nadziwić… Kto panią zakwalifikował? – zapytał wprost, patrząc na nią badawczo.

Nie zaproponował, by usiadła, więc stała naprzeciwko niego wyprostowana jak uczennica na apelu. Czarne szpilki nieznośnie piły. Poczuła, że znów się czerwieni. Cholera!

– Z tego co wiem, zakwalifikował mnie dyrektor personalny. Widać uznał, że moje kompetencje są wystarczające – powiedziała. Ku jej zdumieniu, zabrzmiało to nad wyraz spokojnie i rzeczowo.

– A jakie to kompetencje? – zapytał Korn obojętnym tonem. Nie było w jego głosie cienia złośliwości.

– Studiuję, jak pan dyrektor zapewne zauważył, psychologię. Znajomość ludzkiej natury bardzo przydaje się w doradztwie biznesowym, wydaje się wręcz niezbędna. Kluczowe jest przecież to, by przekonać klienta do naszych racji, by efektywnie z nim negocjować. Poza tym posługuję się biegle językiem angielskim, znam też francuski i rosyjski. Moi rodzice o to zadbali. – Zawstydziła się po ostatnim zdaniu, cóż może obchodzić tego człowieka, na czym zależało jej rodzicom.

– Ach, tak. Prosiłem szczególnie, by kandydatki biegle mówiły po niemiecku. Mówi pani?

Znów to spojrzenie – zimne, badawcze, jakby była kawałkiem mięsa na ladzie, ocenianym, ważonym.

– Nie. Nie znam niemieckiego.

Zapadła cisza.

Korn nadal na nią patrzył. Czuła, że pod ciężarem tego wzroku jeszcze bardziej się rumieni. Gdyby mogła chociaż usiąść! Cała ta sytuacja była absurdalna, upokarzająca.

– Dlaczego chciałaby pani pracować w Negotium Consulting? – zapytał po chwili.

– Potrzebuję stabilizacji. Chcę zacząć wdrażać się w profesję, którą mogłabym zajmować się wiele lat, w której będę się rozwijać, znajdę spełnienie, satysfakcję. I… słyszałam, że wiele można się od pana dyrektora nauczyć. To początek mojej drogi zawodowej. Chciałabym się uczyć od najlepszych. – Znów zapłonęły jej policzki.

Korn nie wydawał się ani zaskoczony, ani mile połechtany usłyszanym komplementem. A może to nie był jego zdaniem komplement, tylko stwierdzenie faktu?

– Mimo to brak pani kwalifikacji – westchnął, też jedynie stwierdzając fakt.

– Dziękuję, że poświęcił mi pan czas. Do widzenia! – Klarze nie pozostało do powiedzenia już nic innego. Z ulgą odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi.

I wtedy to zobaczyła.

Na postumencie z czarnego drewna, chyba mahoniu, stała rzeźba, marmurowe popiersie. Głowa, nakryta welonem, odchylona była do tyłu. Kamień, alabastrowo biały jak świeży śnieg w grudniowy poranek, sprawiał wrażenie idealnie gładkiego. Klara odruchowo wyciągnęła dłoń. Przyjemnie było poczuć pod palcami tę gładkość i zimno.

– Podoba się pani?

Uśmiechnęła się mimo woli. To dobre zakończenie tej dziwnej i niezbyt przyjemnej rozmowy. Poprzednim razem to pytanie padło, gdy on był plecami do niej. Dobrze, że sytuacja była teraz zgoła odmienna.

– Tak. Podoba mi się – powiedziała, wciąż odwrócona, z uśmiechem na ustach. Chwilę wodziła palcami po kamiennej twarzy, półprzymkniętych powiekach, rozwartych ustach, prostym nosie. – Jednak dziwnie wygląda jako popiersie. Rzeźba w całości jest znacznie, znacznie piękniejsza.

– O! – Po raz pierwszy tego dnia w jego głosie usłyszała zdumienie, ożywienie. – Pani wie, co to za rzeźba?

– Oczywiście. Ekstaza Świętej Teresy dłuta Berniniego. Oryginał można oglądać w Rzymie.

– Widziała pani?

– Tak. Rodzice zabrali tam mnie i siostry. Chcieli, żebyśmy zobaczyły Wieczne Miasto, najważniejsze zabytki. Oszczędzali na tę wycieczkę pięć lat, a ojciec sprzedał samochód, żebyśmy mogli pojechać wszyscy. – Zadumała się. Przypomniała sobie jasne oczy ojca, jego ciepły uśmiech. Zachciało jej się płakać. Zatęskniła za domem, zapachem ciepłego ciasta, głosem ojca, który mawiał: „Nie martw się. Zawsze jest jakieś wyjście…”. Gdyby to była prawda!

– Bardzo dobrze, że rodzice zadbali o to, by znała pani języki obce. I miała pojęcie o kulturze. To dzisiaj rzadkie… Ale czy wie pani, co ta rzeźba przedstawia?

Głos nie wrócił do płaskiego, monotonnego tonu. Teraz Klara naprawdę czuła, że Korn się nią zainteresował.

– Świętą Teresę na sekundę przed tym, jak serafin ugodzi ją trzymaną w dłoni włócznią. To właśnie jest ekstaza. Oczekiwanie na włócznię. – Ostatnie zdanie powiedziała, stojąc znów do niego przodem.

Milczał przez chwilę.

– I przeszywa ją, a rozpaloną już do żaru lub – by lepiej określić – żywego płomienia, jeszcze rozpala w niepojęty sposób. – Tym razem głos był ledwie słyszalny, niemal jak cichy szept.

– Święty Jan od Krzyża. – Klara się uśmiechnęła. – Szkoda, że nie zarządza pan firmą doradzającą w dziedzinie historii sztuki. Mogłabym się przydać – skomentowała, teraz już zupełnie swobodnie.

– Naprawdę szkoda – odparł i skinął jej głową.

Rozmowa była skończona.

– Do widzenia! – rzuciła sekretarce, która była zajęta wypełnianiem dokumentów.

– Pani… Klaro! Klaro, tak? Czy ja mam do pani numer telefonu, żeby się skontaktować?

– Nie trzeba. To nie będzie potrzebne. – Zaśmiała się i ruszyła w stronę wind.

Anety nie było przy jej biurku, a Klarze nie chciało się czekać, to byłoby zupełnie bez sensu. Pragnęła wyjść na ulicę, na świeże powietrze, na otwartą przestrzeń placu Piłsudskiego. Czuła, że jej duszno.

Ulga. Zrobiło jej się dobrze, lekko. Co to był za idiotyczny pomysł z tą rozmową kwalifikacyjną! Jak mogła pomyśleć, że miałaby szansę na tę robotę. Doradztwo biznesowe! Asystentka dyrektora? Ona naprawdę nie miała do tego kwalifikacji. „Aneta wariatka jak zawsze, ale kochana, dobra dusza. A mnie się chyba w głowie pomieszało z tej desperacji. No nic. Zasłużyłam na kawę w empiku. Oszczędzanie w tej sytuacji nie ma najmniejszego sensu. Może nawet kupię nową płytę Lang Langa?”. Uśmiechnęła się do tej myśli. Jasne, że nie kupi. Płyta musiałaby być w promocji, jakieś 90 procent zniżki.

Drzwi prowadzące do holu Teatru Wielkiego otwierały się jeszcze ciężej niż te do gabinetu Korna. Chwilę siłowała się z nimi, a kiedy ustąpiły, wpadła prawie z rozpędu do holu. Skierowała się w lewo, w stronę kawiarni, z której docierały smakowite aromaty świeżo zmielonej kawy.

W torebce rozpaczliwie zawibrował telefon. Prawda, zapomniała włączyć dzwonek po wyjściu z biurowca. Ze zdumieniem popatrzyła na ekran. Pięć nieodebranych połączeń od Anety? Wybrała szybko numer przyjaciółki.

– Co jest? Coś zostawiłam? – zapytała.

– Nie wiem, co tam zostawiłaś, może swoją śliczną różową szparkę. – Klara wywróciła oczami, naprawdę ten rozbuchany seksualizm Anety dość ją męczył. – Musiałaś nieźle tam nawywijać. No proszę, kto by pomyślał? Wszyscy tu latają jak w ukropie, jego sekretarka, dyrektor personalny… Okazał się swoją drogą niezłym chujem, ale to temat na inną historię, bo…

– Aneta? Co się stało? Powiedz wreszcie!

– Co się stało, co się stało?! Stało się to, że Korn chce ciebie i tylko ciebie!

– Żartujesz? – Klara przystanęła przed wejściem do kawiarni zszokowana.

– No tak! Wygrałaś casting, gratulacje. Jesteś nową asystentką dyrektora Korna. Pół Warszawy zielenieje z zazdrości. – Aneta zachichotała.

Klara poczuła, że kręci jej się w głowie. Oparła czoło o zimną ścianę.

– I jeszcze jedno. Masz już pierwsze zadanie. Dziś wieczorem odbierzesz z apartamentu Korna jakieś dokumenty. Trzeba je przynieść na recepcję główną, stąd podejmie je kurier. Nie będziesz miała daleko, weź oczywiście taksówkę z domu do jego mieszkania i potem do biura. Wiesz, gdzie on mieszka? A, pewnie, że nie wiesz, przecież pracujesz tu od minuty! Ten apartamentowiec przy Złotej czterdzieści cztery, kojarzysz?

Oczywiście, że kojarzyła. Każdy znał ten budynek.

– No, to gitara. Bądź tam o dwudziestej, piętro czterdzieste. I nie zapomnij zrobić mi komórką fotki panoramy Warszawy!

* * *

Zadarła głowę do góry. Nie do wiary, że się tu znalazła. Z dołu nie sposób było ocenić ogromu budynku. Oczywiście widywała go na zdjęciach Warszawy – zaprojektowany przez światowej sławy architekta, wysoki niemalże na dwieście metrów, z niebotyczną ceną za metr kwadratowy powierzchni. Tu mieszkali tylko najbogatsi. Najwidoczniej Jan Korn do nich należał.

Wejście było niepozorne, jeśli tak można powiedzieć, za to recepcja, zdaniem Klary, była po prostu piękna. Całe lobby wyłożono ogromnymi drewnianymi panelami, schodkowo, panele najszersze umieszczone były u sufitu, a potem stopniowo zwężały się ku podłodze. Przyjemnie pachniało – może żywicą albo woskiem? Klara momentalnie poczuła się bardzo bezpiecznie, choć pomieszczenie nie było wcale kameralne: było ogromne jak grota skalna. Kryształy z zawieszonego u góry nowoczesnego żyrandola rzucały na ściany złote, srebrne i różowe refleksy.

– Dobry wieczór. – Głos konsjerża był elegancko cichy, stonowany, a jednocześnie budził respekt.

Klara natychmiast pomyślała, że ten budynek musi onieśmielać, tu nie wchodzą przypadkowi goście.

– Dobry wieczór. Przyszłam do Jana Korna. – Skinęła głową.

Konsjerż bezgłośnie przesuwał palcami po klawiaturze komputera, sprytnie ukrytego pod blatem recepcji. Bezszelestnie podał jej kartę.

– Do windy. Proszę, w głębi, na prawo. – Uśmiechnął się.

– Piętro czterdzieste, tak? – zapytała, bo nagle zaczęła mieć wątpliwości, czy dobrze zapamiętała adres.

– Karta panią zaprowadzi. Wjedzie pani na piętro dyrektora Korna, na żadnym innym nie będzie mogła pani wysiąść.

Głos zdawał się sączyć nawet ze ścian. Fenomenalna akustyka! Chyba lepsza niż w filharmonii. „Koncert skrzypcowy Sibeliusa zabrzmiałby tu bosko!” – pomyślała z zachwytem Klara.

Ruszyła w stronę wind. Przyłożyła kartę do czytnika.

– Piętro czterdzieste. Winda B – poinformował ją miły głos, który również zdawał się sączyć ze ścian.

Teraz Klara zrozumiała, czym jest luksus. To pewność, że wychodząc z własnego apartamentu, kupionego za dziesiątki milionów, nie natkniesz się na sąsiadów ani ich gości. Nie spotkasz w windzie zagubionego wędrowca, roznosiciela ulotek, nie zaskoczy cię zapach taniej pizzy z edamskim zamiast mozzarelli. Budynek prowadzi gości za rękę, z zawiązanymi oczami, wyrzuca ich dokładnie w tym punkcie, w którym muszą się znaleźć. Tak właśnie pomyślała, gdy winda zatrzymała się i otworzyła, ukazując szeroki hol. Jej wzrok natychmiast powędrował w kierunku drzwi po lewej stronie, drewnianych, masywnych. Były uchylone.

– Halo? – Jej głos zabrzmiał cicho i niepewnie w długim korytarzu, który był oświetlony jedynie wątłymi lampkami, ukrytymi pod listwą przypodłogową.

– Klaro? Proszę, niech pani wejdzie.

Głos Korna dla odmiany był donośny, potężny w tej przestrzeni. Może dlatego, że dochodził z jakiegoś odległego miejsca z przodu, pewnie z salonu. Klara ruszyła w tamtym kierunku. Gdy weszła w plamę światła rzucanego przez ogromną, kulistą lampę o spękanej, złotej powierzchni („Jak słońce!” – pomyślała z zachwytem), aż krzyknęła z zaskoczenia.

Salon był nieoczekiwanie duży, sprawiał wrażenie niemalże pustego, bo znajdowało się w nim mało mebli: skórzana kanapa, fotel, stolik, luneta na masywnym statywie. Główny element wyposażenia stanowiły okna, od podłogi do samego sufitu. Roztaczający się z nich widok na Warszawę był niezwykły. Klara od razu zorientowała się, że okna wychodzą na północ, na Żoliborz. Jak zaczarowana podeszła do tafli szkła, nieskazitelnie czystej i lśniącej, bez ani jednego odcisku palca czy pyłku. Przed nią i pod nią widać było hotel InterContinental i dalej, trochę w lewo, rondo ONZ ze swoimi wieżowcami. Gdy spojrzało się w dół, można było zobaczyć trzy stare bloki z płyty przy ulicy Śliskiej. Z tej wysokości sprawiały wrażenie dziecięcych klocków, przypadkowo rzuconych na ziemię w krainie gigantów.

– Zapiera dech w piersiach, prawda?

Klara podskoczyła. Nie słyszała, że Korn się zbliża. Nic dziwnego: był na bosaka, jego stopy nie wydawały najlżejszego szelestu, gdy szedł po granitowej posadzce. Miał na sobie białą, prostą lnianą koszulę i takież spodnie.

– To samo pomyślałem, gdy wszedłem tu po raz pierwszy. Ten widok przypomina mi, że to miasto jest moje. Pani, pani Klaro, jest moja…

Klara odwróciła się zaskoczona. Stał blisko, zbyt blisko. Cofnęłaby się, ale za jej plecami była tylko przepaść, odgrodzona od jej ciepłego ciała jedynie szybą. Teraz opanowało ją absurdalne uczucie, że ta szyba jest na pewno zbyt cienka i musi uciekać, bo spadnie.

– Jest pani moją asystentką. To miałem na myśli. Proszę, niech pani usiądzie – polecił sucho. Nie patrzył jej w oczy, odwrócił się i oddalił w głąb mieszkania.

Teraz zobaczyła, że na przeciwległej ścianie wiszą, trzy fotografie.

Wszystkie były czarno-białe. Pierwsza przedstawiała nagą kobietę leżącą na wznak na łóżku – wyglądała, jakby padła na nie, pijana, pchnięta przez kogoś? Jej ciało na tle białej pościeli było uległe, wiotkie. Miała rozrzucone ręce, rozłożone lekko nogi, pomiędzy udami – Klara się zaczerwieniła – widać było wyraźnie ciemny prostokąt włosów łonowych, które były starannie przycięte. Najciekawszy był cień padający na ciało kobiety. Cień mężczyzny, fotografa. Jego krocze znajdowało się dokładnie na wysokości wzgórka łonowego modelki. Jakby cień ją gwałcił.

Druga fotografia przedstawiała kobietę w kimonie klęczącą przy brudnej ścianie. Jej ręce krępowała lina, której koniec nie był widoczny dla oglądającego, choć lina była napięta. Ktoś ją trzymał? Ktoś poza kadrem?

Trzecia fotografia była magnetycznie piękna, urzekająca. Przedstawiała kochanków: ona leżała na ziemi, oplatając go nogami, on w nią wchodził. Twarz mężczyzny była niewidoczna. Całe jego ciało pokrywały skomplikowane, misterne tatuaże.

Klara poczuła nagle, że ma sucho w ustach. Sama nie wiedziała, dlaczego te obrazy – zwłaszcza ostatni z nich – tak na nią podziałały.

– Nobuyoshi Araki. Jak pani już wie, jestem wielbicielem jego prac. I podobnie jak on jestem miłośnikiem kinbaku.

Znów nie zauważyła, jak nadchodził. Błyskawicznie oblała się pąsem. Podał jej szklankę. Złocisty płyn w środku sprawiał wrażenie gęstego, esencjonalnego – z pewnością nie była to woda ani sok jabłkowy.

– Calvados. Jeden z najlepszych – wyjaśnił.

Wzięła łyk i zakrztusiła się. Płyn palił gardło. Przypomniała sobie, że calvados pijali bohaterowie Łuku triumfalnego. Czytała to w wieku jedenastu lat i nic nie zrozumiała z całej historii. Zapamiętała tylko nazwę trunku, który przewijał się na kartach książki. Ach, więc tak to smakuje… Zdecydowanie nie dla niej.

– A co to jest… kinbaku? – zapytała, by przerwać milczenie.

Zaśmiał się tylko.

– Dowiesz się, oczywiście, musisz się dowiedzieć. To jedno z zadań mojej asystentki. Pokochać kinbaku.

Znów uśmiech, dziwny, ironiczny. Klara czuła się coraz bardziej niekomfortowo.

– Miałam… odebrać dokumenty – powiedziała więc. Głos jej drżał, zrozumiała, jak mało przekonująco to zabrzmiało.

– Nie ma dokumentów. To ciąg dalszy rozmowy kwalifikacyjnej.

– Jak to? Myślałam, że dostałam tę pracę…

– Pewne szczegóły dotyczące twojej umowy, pewne twoje zadania… No cóż, to po prostu nie jest temat do rozmów w biurze. Wypij do końca.

Nie wiedziała czemu, ale zrobiła to, o co poprosił. Poczuła, że calvados rozgrzewa jej żołądek i błyskawicznie uderza do głowy. Nie zdziwiła się, że pomogło jej się to rozluźnić.

– Wiem, o czym chce pan rozmawiać. Wiem, że w tej pracy oczekuje pan pełnego zaangażowania i kompetencji nie tylko w biurze. – Samą ją zadziwiła ta śmiałość.

– Tak? To może czas, żebyś się dowiedziała więcej. Nie chodzi mi o zwykły seks, wziąłbym dziwkę. Kinbaku, moja fascynacja, to sztuka erotycznego krępowania ciała. Będę cię krępował na rozmaite sposoby. – Patrzył jej prosto w oczy, nawet nie mrugnął.

Ona natomiast cofnęła się zaskoczona.

– Chodzi panu o linę? O wiązanie liną? To właśnie jest to… kinbaku?

– Inaczej shibari. To starojapońska sztuka, niezwykłe wiązanie! W średniowiecznej Japonii brakowało żelaza. Wypracowano więc techniki krępowania, głównie więźniów, za pomocą sznura, w różny sposób, w zależności od ich pozycji społecznej, pochodzenia. Właśnie stąd wzięło się shibari. Niektóre więzy tworzy się godzinami. To wymaga cierpliwości, oddania obu stron – tłumaczył.

– I… nie będzie chciał pan mieć ze mną seksu? – zapytała głupio. Pierwszy raz słyszała o czymś takim jak shibari. Pierwszy raz w ogóle spotkała mężczyznę, który chciał mieć kochankę nie po to, żeby ją pieprzyć.

Zaśmiał się, jakby opowiedziała dobry dowcip.

– Shibari jest seksem. To erotyka w czystej postaci. Chodzi ci o stosunek, tak? Czasem będę chciał, czasem nie. Dla mnie ważniejsze jest podniecenie, oczekiwanie na rozkosz… Rozumiesz już, dlaczego chciałem zatrudnić właśnie ciebie? Odniosłem wrażenie, że dojdziemy do porozumienia.

– Ach, Święta Teresa… Rozumiem – powiedziała. Przypomniały jej się własne słowa: ekstaza w oczekiwaniu na przeszywający ciało grot.

Calvados był mocny jak wódka, mącił myśli. Ale przecież ona już się zdecydowała, zdecydowała się znacznie wcześniej. Była gotowa zrobić absolutnie wszystko, by nie wracać do Rucianego-Nidy. Prawda?

Teraz jednak poczuła, że nie tylko o to chodzi. Może tak podziałał na nią wysokoprocentowy trunek, a może coś innego. Zapach wosku i drewna w głównym lobby? Ogromne okna na czterdziestym piętrze, przez które można było obserwować Warszawę, rozświetloną sznurami stojących w korkach samochodów, migających ekstatycznie neonów? A może to zdjęcie wytatuowanego mężczyzny, który wchodził w leżące przed nim kobiece ciało jak w miękkie, białe masło.

Zrozumiała, że jest tego ciekawa. Jak czuje się linę na skórze, jak byłoby poczuć tego mężczyznę w sobie? Tego bogatego faceta, znudzonego światem, zakochanego w zdjęciach kobiet oplecionych grubym sznurem.

– Tak – powiedziała bezwiednie, nawet nie patrząc na niego.

Ją samą zdumiał własny głos, cichy, ale wyraźnie słyszalny w otaczającej ich głuszy. Na tę wysokość nie docierał jazgot mknących ulicami w dole tramwajów, rzężenie silników, dźwięk klaksonów.

– Tak? To znaczy?

– To znaczy, że chcę. Poznać shibari. Wszystko, co będzie mi pan chciał pokazać. Czego będzie mnie pan chciał nauczyć.

Uśmiechnął się. Po raz pierwszy w ten uśmiech zaangażowały się też oczy. Był to wyraz zadowolenia, triumfu. Podszedł blisko – tym razem Klara się nie cofnęła – i pociągnął palcem po jej ustach. A potem, co było dość zaskakujące, jednym mocnym ruchem starł z jej ust szminkę. Zapiekła ją skóra.

– Po pierwsze, naucz się: żadnych tanich kosmetyków. Szpecą kobiety, zamiast je upiększać. Nie znoszę smaku łoju z tanich pomadek.

Klara kiwnęła głową. Lekko przygryzła wargę.

– Po drugie, oczekuję, że będziesz dobrze przygotowana. Jaką metodę depilacji stosujesz?

Pytanie było dość obcesowe. Klara oblała się pąsem.

– Żadnej? Blondynka, pewnie masz skąpe owłosienie. To dobrze, to dobrze. Kolejna lekcja: nie cierpię depilacji hollywoodzkiej. Kobieta nie może być gładka, to zwyrodnienie. Przyjrzyj się, jak wygląda wzgórek łonowy modelki na zdjęciu Arakiego. Tak masz się strzyc. Wargi sromowe wygolone albo wydepilowane, według twojego gustu. A na górze prostokąt przyciętego futerka. Przepraszam, to cię krępuje? Wolę mówić wprost o swoich oczekiwaniach. Tak jest łatwiej.

Znów kiwnęła głową. Zaschło jej w gardle.

– Ale… ja nie mam raczej wyrobionego gustu w tej kwestii – bąknęła.

Uśmiechnął się lewym kącikiem ust.

– Tym lepiej. Będziesz miała okazję wyrobić go sobie dzisiaj. Rozbierz się. Ogolisz sobie krocze. Nie bój się. Powiem ci, co masz robić. Na co czekasz? Zdejmij ubranie.

Klara nie spodziewała się, że to nastąpi tak szybko, jeszcze tego samego wieczoru. Gdy rozpinała guziki bluzki, zauważyła, że lekko trzęsą jej się ręce. Zsunęła spódnicę.

Korn skrzywił się z niesmakiem.

– Rajstopy! Straszne. Po co wy to nosicie? Ty w każdym razie nie będziesz. W poniedziałek dyrektor personalny wyda ci służbową kartę. Kupisz porządną bieliznę. Pas do pończoch, ewentualnie podwiązki. Teraz trudno o dobre pończochy, takie bez dodatku lycry. Lycra wszystko psuje. Pończocha musi szeleścić przy zdejmowaniu, powinna się zsuwać, składać w harmonijkę. Rozbierz się do naga i usiądź na kanapie. Przyniosę narzędzia.

Zniknął w bocznym korytarzu, prowadzącym zapewne do sypialni, a może do prywatnej łazienki?

Za chwilę wrócił z opakowaniem pianki, elektryczną golarką i maszynką do golenia.

– Skróć włosy na wzgórku łonowym. Zgól wszystko. Zostaw na górze pasek szeroki na trzy centymetry – polecił.

Klara siedziała na kanapie, podkuliła nogi. Czuła się naga, odsłonięta – bardziej niż kiedykolwiek. Może przez to, że Korn był ubrany. A może dlatego, że w ogóle nie reagował podnieceniem na jej nagość. Nie patrzył na jej piersi, biodra. Jakby dla niego JESZCZE nie była wystarczająco naga.

Wykonała pierwszą część polecenia. Golarka wibrowała, Klara czuła drgania na skórze, czuła też, że krew zaczyna szybciej krążyć w jej wargach sromowych. Czyżby ją to podnieciło? Wszędzie wokół, na kanapie, posadzce, leżały krótkie kręcone włosy. Spojrzała na Korna. Nie wydawał się zaniepokojony tym bałaganem. Dopiero teraz zaczął przyglądać się Klarze z czymś w rodzaju zainteresowania. Oblizała wargi, sięgnęła po puszkę.

Pojemnik pianki był przyjemnie zimny. Zapragnęła przyłożyć go do rozpalonego policzka. Potrząsnęła puszką kilka razy. Nacisnęła przycisk aplikatora. Na jej dłoni pojawił się kleks biały jak duża beza. W powietrzu rozszedł się mocny, orzeźwiający zapach.

Klara opadła na oparcie kanapy, rozsunęła uda. Wolno przyłożyła dłoń z białą bezą do krocza. Przycisnęła. Rozsmarowała.

– Dokładniej. Głębiej – powiedział i tym razem jego głos był chrapliwy, zdradzał lekkie podniecenie.

To sprawiło jej pewną satysfakcję. Znów nabrała pełną dłoń pianki i tym razem zadbała o to, by biała, puszysta masa wypełniła każdą szparkę.

Pianka przyjemnie chłodziła wargi sromowe, leciutko piekła. I to też było przyjemne. Ale gdzieś wewnątrz, w środku, w pochwie, Klarze zaczęło się robić coraz goręcej. Prawie czuła uderzenia krwi w łechtaczkę.

Przełknęła ślinę. Rzuciła szybkie spojrzenie na Korna. Wpatrywał się w jej krocze jak zahipnotyzowany. Sięgnęła po maszynkę do golenia.

– Chce pan to zrobić? – zapytała.

– Nie. Ty to zrób – rozkazał. Wydawał się zirytowany, że przeszkadza mu kontemplować to widowisko, jakim była teraz jej cipka, cała na biało.

Nagle zachciało jej się śmiać. Ale nie roześmiała się, to byłoby niestosowne.

Wolno przyłożyła ostrze maszynki do warg. Metal był zimny. Bliskość czegoś tak ostrego w tak miękkim, wrażliwym na dotyk miejscu podnieciła Klarę. Była bardzo uważna, skoncentrowana na każdym ruchu, nie chciała się skaleczyć. Wyobraziła sobie na ułamek sekundy czerwony kwiat, rozlewający się po białej, puszystej piance.

Korn podszedł powoli do kanapy, jakby nie tylko ten widok, ale niewypowiedziana wizja, która i jemu się udzieliła, przyciągnęły go do Klary, nawet nieco wbrew jego woli.

Po każdym pociągnięciu maszynką Klara czuła pod palcami gołą, gładką skórę. Jej dotykanie sprawiało rozkosz – jakby skóra, dotąd pokryta włosami, chroniona przed bodźcami, wszystko odbierała wielokrotnie mocniej niż ta na wnętrzu ud, na piersiach, ustach, która była dotykana i pieszczona już wiele razy. Nie mogła się oprzeć. Gdy skończyła, przesunęła dłonią po kwadraciku krótkich włosków, przyjemnie łaskoczących i szorstkich, i dalej w głąb: po gładkich, wyeksponowanych, nabrzmiałych wargach sromowych.

– Chce pan dotknąć, dyrektorze? – zapytała.

Zabrzmiało to kokieteryjnie i zaczepnie. Klara się zdziwiła. Jakby nowa fryzura między nogami odsłoniła coś jeszcze – jakąś inną część jej osobowości, której nie znała i której istnienia nawet nie podejrzewała.

Ale Korn zdawał się tego w ogóle w jej tonie nie słyszeć. Wpatrywał się w krocze Klary jak urzeczony. Podszedł, ukląkł przy kanapie, wyciągnął dłoń – była gorąca, ale też znacznie bardziej szorstka od jej dłoni. Klara drgnęła, łechtaczka skurczyła się i schowała pod wpływem tego nieoczekiwanego doznania.

– Tak! – Zaśmiał się cicho. – Jest dobrze. Podoba mi się. Ty mi się podobasz, Klaro, coraz bardziej. Możesz uznać rozmowę kwalifikacyjną za zakończoną. Telefon, komputer, służbową złotą kartę, wszystko dostaniesz w poniedziałek.

Nie patrzył jej w oczy. Wciąż zajęty był dotykaniem i obserwowaniem jej warg sromowych, bezwstydnie nagich. Teraz dopiero Klara mogła się dobrze przyjrzeć Kornowi. Widziała wyraźnie każdą bruzdę, zmarszczkę na jego twarzy. Każdy siwy włos.

A potem jej wzrok powędrował dalej. Migające światłami sznury samochodów przesuwały się w dole jak perły. Aż po sam horyzont. Pomyślała, że polubi ten widok. Pewnie będzie tu często bywała.

Wstała. Znów zaskoczenie: nie wiedziała, że po ogoleniu wargi sromowe będą dotykały jedna drugiej, sklejały się, tarły o siebie, a to będzie wywoływało kolejne fale podniecenia.

Przyszedł jej do głowy fioletowy francuzik Anety. Czy mógłby przynieść jej ukojenie? Nie, sama myśl była absurdalna. W Klarze narodziło się pożądanie, które nie tak łatwo będzie zaspokoić. Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie, czego chce, czego pragnie. Korna? Seksu?

Patrzył na nią zdziwiony, że wstała bez pytania.

– Przepraszam, zamyśliłam się. Chce pan dziś ode mnie czegoś jeszcze? – zapytała po prostu. Zabrzmiało to nader naturalnie.

– Nie. Dziś nie. Proszę, Klaro, utrzymuj tę fryzurę w nienagannym stanie. W przyszłym tygodniu zapoznam cię ze sprzętem i podstawowymi technikami shibari. Za miesiąc lecimy do Moskwy w interesach. Z wizą nie będzie problemu – wymienił wszystko beznamiętnym tonem, jakby byli na biznesowym spotkaniu, choć ona nadal stała naga.

Klara jednak wiedziała już, że Korna nie podnieca ciało bez ubrania, to nie była dla niego nagość. Miała wrażenie, że on uważa nagość za bezbronność, odsłonięcie się. Tak jak bezbronna i odsłonięta była dziś jej cipka.

Ubrała się, ale rajstopy zwinęła w kłębek i włożyła do torby. Nie chciała ich już nosić.

Korn zniknął. Z oddali, z głębi mieszkania płynęły dźwięki muzyki. Koncert d-moll na dwoje skrzypiec Bacha. Uśmiechnęła się. Ją ta muzyka też koiła i jednocześnie podnosiła na duchu. Była idealnym zakończeniem pełnego napięć dnia. Być może Korn miał rację? Może odnajdą porozumienie, może są do siebie podobni bardziej, niż Klara podejrzewała na początku?

Wyszła bez pożegnania. Uznała, że tak będzie taktownie. Prawie natychmiast po przyłożeniu karty do czytnika otworzyły się drzwi windy, która jeszcze raz bezgłośnie ją porwała – tym razem na dół.

Znów zapach wosku i różowe błyski rzucane przez żyrandol w lobby.

– Do widzenia! – rzuciła do niewidocznego konsjerża. W tonie jej głosu pobrzmiewała nowa nuta: pewności siebie, a może zadowolenia.

– Do widzenia – odparł głos i Klara się uśmiechnęła, bo zrozumiała, że on wie: odtąd Klara będzie się tu pojawiać regularnie.

Nie była już nieproszonym gościem, gąską z prowincji. Należała do tego miejsca. I do Jana Korna.