Pan Twardowski. Poemat w XVIII pieśniach - Lucjan Rydel - ebook

Pan Twardowski. Poemat w XVIII pieśniach ebook

Lucjan Rydel

0,0
3,50 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Poemat Lucjana Rydla opowiadający o sławnym Panu Twardowskim, Mistrzu Twardowskim, zwanym polskim Faustem – szlachcicu polskim, który, wedle podania, zaprzedał duszę diabłu. Jest głównym bohaterem kilku baśni i legend, z których niemal każda przedstawia odmienną historię. Jedna z najbardziej znanych głosi, że obecnie przebywa on na Księżycu. (za Wikipedią).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 39

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

Lucjan Rydel

 

Pan Twardowski

POEMAT W XVIII PIEŚNIACH

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce: Włodzimierz Tetmajer (1862–1923), Ilustracja do „Pana Twardowskiego” (1923),

licencjapublic domain, źródło: https://pl.wikisource.org/wiki/Plik:Pan_Twardowski_(Rydel)_rys.4.jpg,

Plik rozpoznano jako wolny od znanych ograniczeń praw autorskich,

włącznie z prawami zależnymi i pokrewnymi.

 

Tekst wg edycji:

LUCYAN RYDEL

PAN TWARDOWSKI

POEMAT W XVIII. PIEŚNIACH

NAKŁADEM KSIĘGARNI S. A. KRZYŻANOWSKIEGO

KRAKÓW 1923.

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-981-2

 

 

Kochanym Siostrzeńcom

Antosiowi, Marysii Stasi

 na Gwiazdkę roku 1904

Autor

WPROWADZENIE

 

Dawne czasy, dawne dzieje,

O Twardowskim stara powieść;

Kto nie wierzy – niech się śmieje,

Bo tu prawdy trudno dowieść.

Mnie mówili ludzie starzy,

Co wiedzą od starszych jeszcze,

A com słyszał od bajarzy,

Wszystko wiernie tu zamieszczę.

 

ROZDZIAŁ I. W OJCOWSKIM DWORKU.

 

W Skrzypnie, wśród zapadłej wioski,

Żył sobie szlachcic gołota;

Zwał się Imci Pan Twardowski.

Bieda do niego z za płota

Zaglądała nieraz w gości:

Ledwie stało na chleb boski

I wszystkim było wiadomo,

Że i w święto szlachcic pości.

Nizki dworek, szyty słomą,

Skrawek pola, szkapiąt para,

Oto całe jego włości;

Ryngraf złoty, szabla stara

Ponad łóżkiem Jegomości,

Proste ławy, stół kulawy,

Oto całe ruchomości.

Ale wesół był chudzina

 

I jak mógł, odganiał troski;

Jeno gdy spojrzał na syna,

Na swojego jedynaka,

Zasępiał się pan Twardowski

I rzedła mu gęsta mina;

Wzdychał z cicha: „Panie Chryste,

Czemuż u mnie bieda taka?!”

I od łez miał oczy mgliste.

A synalek co dzień z rana

Chadzać musiał o pół mili

Na naukę do plebana.

I nie próżno głowę sili:

Czyta gładko po łacinie,

Wie kto Seneka, Wergili,

A nawet na pergaminie

Litery wyciąga cudnie.

Łatwe, widno, miał pojęcie.

Lecz do domu na południe

Powróciwszy, dla zabawki

Psami koty szczuł zawzięcie,

Albo też po sadach z procy

Strzelał gawrony i kawki.

Tak mu schodził czas do nocy.

 

Lat piętnaście miał już Janek,

Gdy raz, jakoś na jesieni,

Zaszedł proboszcz w odwiedziny.

Ojciec wybiegł aż przed ganek,

Kłaniał się w progu i w sieni,

Aż w końcu wyszli do sadu.

Stary wyniósł piwa dzbanek,

Zasiedli oba pod gruszą

I z proboszczem, gadu, gadu.

Janek, choć stał na uboczu,

Zgadł, że o nim radzić muszą,

Bo go nie spuszczali z oczu.

Gdy skończyła się rozmowa,

Ojciec woła go i gada:

– „Pójdziesz mi Waść do Krakowa

I wstąpisz na Akademię.

Tać jest księdza proboszczowa,

– Za którą podziękuj – rada.

Ucz się, boś nie bity w ciemię,

Będą z ciebie ludzie z czasem!”

 

W tydzień po rozmowie owej,

Był Jaś do drogi gotowy:

Inkaust i piórnik za pasem,

 

Żupan z ojca przerobiony,

Lecz wyglądał niby nowy;

Na głowie miał czapkę z piórkiem,

Żółte ciżmy i przez ramię

Tłomoczek, związany sznurkiem.

Stary dał mu w garść dukata,

Zrobił nad nim krzyża znamię…

I poszedł Janek do świata.

 

ROZDZIAŁ II. PRZYBYCIE DO KRAKOWA.

 

Jak tam było w tej podróży,

I jak długo szedł piechotą,

I którędy – mniejsza o to.

Dość, że świata kawał duży

Przewędrował, zanim w końcu

Ujrzał Kraków: łuną złotą

Grały wieże, dachy, mury,

A nad miastem zamek w słońcu

Świecił błyszczącemi ściany

Na grzbiecie wawelskiej góry

I spozierał w nurt wiślany.

Więc do miasta szedł chłopczyna;

Idąc przez ludne ulice

Pyta o Mistrza Marcina,

Bo list miał doń od plebana.

Wskazano mu kamienicę,

 

Wszedł – w sieni krata kowana

W kwiaty, ptaszki i w iglice.

We drzwi zapukał dębowe…

Nic… Minęła długa chwila…

Janek powtórnie kołata;

Zamek zgrzytnął i połowę

Drzwi powoli ktoś uchyla.

Janek widzi łysą głowę,

Pod łysiną twarz pyzata,

Jedno oko patrzy, zdrowe,

A na drugiem czarna łata.

– „No, i kogóż Waść tu szuka?”

– „List mam do Mistrza Marcina.”

– „Zobaczymy – Mistrz odmruka –

Wejdź!” – schowała się łysina…

Wszedł. Mroczna była komnata,

Sklepienie w niej, jak w kościele;

U potężnego komina

Banie, lejki, rurki, słoje,

Gnaty dziwne i piszczele

I straszne, wypchane ptaki,

Wszędzie pergaminów zwoje,

Ksiąg olbrzymich bardzo wiele,

Tablice z tajnymi znaki…

 

Przy pulpicie, w czarnej todze

Siedział Mistrz Marcin u stoła

I pozierał jednem okiem.

Janek, onieśmielon srodze,

Z uszanowaniem głębokiem

Dał list, nie mówiąc nic zgoła.

Mistrz otworzył list i czyta,

A chłopiec patrzy dokoła,

Na przeróżne one dziwa,

To ukradkiem, z za pulpita,

Na onego personata,

Co łysiną kiwa, kiwa

I list jednem okiem czyta.

Skończył. – I oko i łata

Podniosły się na chłopaka;

Milczał Mistrz Marcin czas długi

I rzekł: „Potrzeba mi żaka

Do pomocy i usługi;

Mała rzecz: zamieść mieszkanie,

Nanosić wody i drewek,

Za to Waść stancyę dostanie

I w potrzebie przyodziewek.

Na collegia czas swobodny

Daję. Quod attinet strawy,

 

To nie będziesz tutaj głodny:

Na studentów lud łaskawy,

Kup jeno łyżkę, garnuszek,

Suto wyżywi cię Kraków.

– Tu dłonią klepnął się w brzuszek –

Tak żyją tysiące żaków!”

..............

Zgodził się więc za pacholę,