Pan Tadeusz w XXI wieku - Joanna Pawłowska - ebook + książka

Pan Tadeusz w XXI wieku ebook

Joanna Pawłowska

4,3

Opis

„Pan Tadeusz”- Adama Mickiewicza - najsłynniejsze dzieło literatury polskiej. Arcydzieło. Epopeja narodowa. „Pana Tadeusza” czytają ci, którzy muszą z powodów szkolnych i ci, którzy chcą - z powodów sentymentalnych lub zawodowych. Dlaczego więc coraz częściej młodzież odnosi się do tej lektury niechętnie, z wyrazem znudzenia na twarzy, a na lekcjach języka polskiego podczas omawiania dzieła przypomina się Gombrowiczowskie „jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca”? Nie można się temu dziwić, bo żeby cokolwiek docenić czy choćby ocenić, należy przede wszystkim zrozumieć i to najpierw na poziomie dosłownym. Z powodu przemian cywilizacyjnych współczesna młodzież po prostu nie rozumie treści „Pana Tadeusza”.

Publikacja ta powstała z myślą o ułatwieniu czytelnikowi XXI wieku odbioru epopei na poziomie dosłownym, elementarnym. Ma stanowić zachętę do możliwie pełnego, a jednocześnie samodzielnego poznania treści tego niezwykłego dzieła.

Autorka proponuje treść „Pana Tadeusza” w formie ułatwiającej jej zrozumienie przez dzisiejszych nastolatków. Dodatkową zachętą dla młodych odbiorców powinno być pogrubienie wybranych wersów, które stanowią niemal streszczenie dzieła. Pozwoli ono skupić się lub powrócić czytelnikowi do głównej akcji po fragmentach zawierających dłuższe opisy czy dygresje. Niezmieniony pozostał jedynie słynny początek epopei. Inwokacja stanowi dla Polaków sacrum, zna ją każdy, dlatego nie wymaga tłumaczenia.

„Pan Tadeusz” nie zasługuje na zaniechanie poznania go. Marzeniem autorki jest, aby arcydzieło stało się modne, a jego treść powszechnie, a nie powierzchownie znana.

Joanna Pawłowska – jest absolwentką filologii polskiej na Uniwersytecie Szczecińskim oraz studiów podyplomowych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu („Dramat, teatr, film XX wieku”). Zdobyła również kwalifikacje logopedy szkolnego. Od niemal trzydziestu lat spełnia się, realizując swoją pasję – nauczanie języka polskiego. Satysfakcję przynosi jej rola opiekuna merytorycznego młodych uzdolnionych humanistów, których wielu zostało laureatami lub finalistami konkursów polonistycznych, także literackich.
Wytchnienie i relaks znajduje w pielęgnacji swojego ogrodu. Lubi jazdę na nartach i spacery brzegiem morza. Radości i piękna dostarczają jej kolekcje parasolek z różnych państw i miast, a także bombek z fabryki „Komozja”.
Motto życiowe autorki to: pamiętać o przeszłości, ale z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 376

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

 

 

 

Pan Tadeusz – najsłynniejsze dzieło literatury polskiej. Arcydzieło. Epopeja narodowa. Pana Tadeusza czytają ci, którzy muszą – z powodów szkolnych, oraz ci, którzy chcą – z powodów sentymentalnych lub zawodowych. Dlaczego więc coraz częściej młodzież odnosi się do tej lektury niechętnie, z wyrazem znudzenia na twarzy, a na lekcjach języka polskiego podczas omawiania dzieła przypomina się Gombrowiczowskie „jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca”? Nie można się temu dziwić, bo żeby cokolwiek docenić czy choćby ocenić, należy przede wszystkim zrozumieć, i to najpierw na poziomie dosłownym. Z powodu przemian cywilizacyjnych współczesna młodzież po prostu nie rozumie treści Pana Tade­usza. Mimo obszernych przypisów – których liczba na niektórych stronach dzieła zajmuje więcej miejsca niż właściwy tekst – coraz więcej czasu na lekcjach trzeba poświęcać na tłumaczenie nastoletnim czytelnikom pojedynczych słów, wyrażeń czy fragmentów utworu. Dodatkową trudność sprawia odbiorcom składnia, która wynika m.in. z rymującego się trzynastozgłoskowca. W tej sytuacji nie można mówić o zagłębianiu się w treść dzieła. Współczesny młody czytelnik bynajmniej nie z powodów ubytków intelektualnych nie jest w stanie dostrzec wielowymiarowości epopei. Nie zauważy poczucia humoru autora podczas kreślenia postaci Hrabiego czy jego krytycyzmu w stosunku do pieniactwa i prywaty szlachty. Przeszkodą jest nieznajomość znaczenia słów. I wcale nie chodzi dziś o Ofiarę świerzopa K.I. Gałczyńskiego albo słynną dzięcielinę. Także objaśnienia wyrazów infimia czy wyczha! znajdziemy w przypisach. Dziś na lekcjach młodzież pyta o słowa bór, ganek, a warzywnikmyli z warzywniakiem. Osobnymproblemem dla nauczycieli są lektury wydawane z opracowaniem, w których na marginesach umieszczone są wskazówki interpretacyjne oraz informacje i wyjaśnienia dotyczące tego, o czym uczeń właśnie czyta.

Publikacja ta powstała z myślą o ułatwieniu czytelnikowi XXI wieku odbioru epopei na poziomie dosłownym, elementarnym. Ma stanowić zachętę do możliwie pełnego, a jednocześnie samodzielnego poznania treści tego niezwykłego dzieła, w którym – jak wynika z czasu akcji utworu – świat staroszlachecki (sam Mickiewicz umieszcza kilkadziesiąt objaśnień dla czytelników) styka się z ówczesnymi nowościami obyczajowymi i nowymi poglądami społecznymi.

Także pod koniec XX wieku, po roku 1989, gwałtowne przemiany społeczne i polityczne wpłynęły na życie, obyczaje, kulturę i język naszego społeczeństwa, przede wszystkim młodego pokolenia. Zmiany w polszczyźnie dostrzegają zwłaszcza poloniści. W wypowiedziach młodych ludzi mamy na co dzień do czynienia z powierzchownością znaczeń, dosadnością, sygnalizowaniem problemu, a nie rozważaniem go. Nagminne jest używanie kolokwializmów w wypracowaniach. Na język nastolatków wpływają media, globalizacja (w tym swobodny styl bycia), rozwój informatyki, który wymusza maksymalne uproszczenia języka, nastawienie na efekt i komunikatywność. Można by podsumować, że postępuje esemesowość każdej sfery życia, nie tylko języka. Wraz z rozwojem technologicznym dominującym sposobem przekazu stał się obraz. To dlatego obecnie zapoznanie z treścią Pana Tadeusza polega na obejrzeniu – skądinąd pięknego – filmu Andrzeja Wajdy. Staje się on jednak zamiennikiem, a nie uzupełnieniem analizy dzieła Adama Mickiewicza. Obrazki zastępują dziś słowne wyrażanie uczuć. Nawet w wypowiedziach pisemnych – normatywnie bardziej rygorystycznych – zdarza się zamieszczanie emotikonów przez niektórych uczniów. Płynne i poprawne używanie języka mówionego i pisanego zaczyna młodemu pokoleniu sprawiać trudność. Nie lepiej jest z czytaniem. Wyłączając grupę nastolatków chłonących książki, bo są tacy, podczas lektury dłuższego tekstu współczesny nastolatek szybko męczy się i nudzi. Dotyczy to nawet kilkunastu linijek tekstu. Czytając rozbudowane wypowiedzenia, młody człowiek skupia się na początkowych zdaniach składowych. Niechęć budzi każda dłuższa powieść. A jeśli do tego jest to dziewiętnastowieczna powieść w formie wierszowanej? W jaki sposób współczesny nastolatek ma zrozumieć treść i nie gubić wątku, gdy co chwilę musi sięgać do przypisów, co wytrąca go z rytmu czytania, a co za tym idzie – zniechęca? Tym bardziej że wielu młodych ludzi ma problem z samą techniką czytania. W tej rzeczywistości trudne, a często niemożliwe, jest zrozumienie tekstu, który starszemu pokoleniu imponuje porównaniami homeryckimi, przerzutniami i metaforami. Jak współczesny nastolatek ma skupić się na wyławianiu różnic w mentalności dawnych i dzisiejszych rodaków albo zrozumieć rytuały związane z polowaniem czy ucztowaniem, gdy podstawową barierę stanowi język – klucz do zrozumienia treści? Nie wspominając już o znajomości kontekstów: biograficznego, kulturowego czy historycznego. Bez tego ostatniego nie sposób przecież odczytać Koncertu Jankiela.

Zmiany cywilizacyjne sprawiają, że we wszystkich sferach życia – dotyczy to także języka – stajemy się wygodniejsi. Akceptując rzeczywistość, starałam się wyjść naprzeciw możliwościom percepcji utworu przez współczesną młodzież, przez e-generację, która nie zna i wcale nie musi rozumieć słów: miedza, sierp, sień czy też ekonomw znaczeniu nadzorcaalbokot, który w gwarze myśliwskiej oznacza zająca.

Proponuję treść Pana Tadeusza w formie ułatwiającej jej zrozumienie przez dzisiejszych nastolatków. Dodatkową zachętą dla młodych odbiorców powinno być pogrubienie wybranych wersów, które stanowią niemal streszczenie dzieła. Pozwolą one skupić się lub powrócić czytelnikowi do głównej akcji po fragmentach zawierających dłuższe opisy czy dygresje. Podobnie uwypuklono początki słynnych opisów, np. Był sad (…), Był las (…) oraz kluczowy fragment w Księdze Dziesiątej, czyli spowiedź Jacka Soplicy. Oprócz podanego wyżej powodu ten zabieg niewątpliwie ułatwi wyszukiwanie potrzebnych fragmentów tekstu podczas analizy epopei. Niezmieniony pozostał jedynie słynny początek epopei. Inwokacja stanowi dla Polaków sacrum, zna ją każdy, dlatego nie wymaga tłumaczenia.

Podczas pracy nad dziełem skupiłam się na semantyce oraz składni, starając się – z szacunku dla epopei – nie używać całkowicie młodzieżowej odmiany języka. W zakresie słownictwa korzystałam z przypisów zawartych w rozmaitych wydaniach dzieła, słowników tematycznych czy wreszcie rodzinnej poradni językowej (babcia i mama pochodzą z okolic Wilna). Aby uniknąć jakichkolwiek przypisów, informacje zaczerpnięte z objaśnień Mickiewicza lub zawarte w dolnych przypisach od wydawców umieszczałam bezpośrednio w tekście epopei w formie lakonicznych dopowiedzeń. Dotyczyło to np. miejsc bitew Napoleona czy bogów greckich. Niekiedy zamieniałam czas teraźniejszy na czas przeszły, gdy fragmenty dotyczyły retrospekcji, a przez Adama Mickiewicza były stosowane w celu zdynamizowania opisu. Gdzieniegdzie pozwoliłam sobie także na zamianę imiesłowów przymiotnikowych i imiesłowów przysłówkowych na osobowe formy czasowników. Dotyczyło to zwłaszcza imiesłowów przysłówkowych uprzednich, które są typową cechą polszczyzny kresowej, a dziś swoją anachroniczną formą odwracają uwagę młodego czytelnika od treści.

Niektóre fragmenty dzieła – pisane przecież w okresie nowopolskim (od końca XVIII wieku do 1939 roku) – z całą pewnością nie wymagały uwspółcześnionej formy. W takim wypadku zazwyczaj skupiałam się na zmianie szyku przestawnego wyrazów (dotyczyło to głównie orzeczenia), czasem na uproszczeniu składni. Czasem wystarczyła zmiana interpunkcji i postawienie kropki zamiast średnika. Z kolei z powodów stylistycznych nie zmieniałam nazw grzybów. Zachowałam także rozstrzeloną czcionkę w ich zapisie, bo na tych zabiegach graficzno-językowych polega urok tego fragmentu dzieła.

Dbałam również o to, by po uwspółcześnieniu numery wersów odpowiadały numeracji zastosowanej w oryginale. Tylko kilkakrotnie ze względu na współczesną składnię i logikę wypowiedzi należało przestawić sąsiadujące linijki lub pojedyncze wyrazy. Zachowanie numeracji wersów ma na celu umożliwienie swobodnego wykorzystania tłumaczenia i zaglądania do książki w zależności od indywidualnych potrzeb czytelnika. Oczywiście współczesny młody humanista zrobi to rzadziej niż przeciętny dwudziestopierwszowieczny nastolatek. Z całą pewnością jednak obaj mogą korzystać z przygotowanego wiernego przekładu, bo tym w istocie jest zaproponowana przeze mnie wersja naszego narodowego dzieła. Publikacja ta może być obok, a nie zamiast oryginału. Książkę nazwałabym więc „lekturą towarzyszącą”.

Pan Tadeusz nie zasługuje na zaniechanie poznania go. Marzeniem autorki jest, aby arcydzieło stało się modne, a jego treść powszechnie, a nie powierzchownie znana. Jestem przekonana, że także w XXI wieku nasza epopeja narodowa może zachwycić wrażliwego współczesnego odbiorcę liryzmem opisu stawów, baśniowością opisu matecznika; innego będzie bawić fortelem Wojskiego czy przemianą lubiącego gestykulację Rejenta w sztywną personę. Wszystkich zaś może skłonić do refleksji, które najtrafniej – moim zdaniem – ujęła w posłowiu do jednego z wydań Pana Tadeusza* prof. Zofia Stefanowska, wybitna znawczyni literatury romantycznej, komentując przyjęcie dzieła przez jednego ze współczesnych Mickiewiczowi: Zrozumiał to, co jednoczy Polaków, wykrył jednoczące idee: miłość do kraju, zdolność do poświęceń, solidarność w obliczu wroga, jednoczące idee, które stanowić miały o związku teraźniejszości z historią i o nadziejach na przyszłość.

 

Autorka

* A. Mickiewicz, Pan Tadeusz, Czytelnik, Warszawa 1977.

Księga PierwszaGospodarstwo

Powrót młodego szlachcica — Pierwsze spotkanie się w pokoiku, drugie przy stole — Ważna nauka Sędziego o grzeczności — Polityczne uwagi Podkomorzego na temat różnych trendów — Początek sporu o Kusego i Sokoła — Żale Wojskiego — Ostatni Woźny Trybunału — Rzut oka na ówczesny stan polityczny ­Litwy i Europy

 

 

Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie;

Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,

Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie

Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.

 

Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy

I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy

Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!

Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem

(Gdy od płaczącej matki, pod Twoją opiekę

10. Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę

I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu

Iść za wrócone życie podziękować Bogu),

Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.

Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną

Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych,

Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych;

Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,

Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem;

Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała,

20. Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała,

A wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą

Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą.

 

Dawno temu wśród takich pól, nad brzegiem strumyka,

Na niewielkim pagórku, w brzozowym lasku,

Stał dwór szlachecki, z drewna, ale z podmurówką;

Jego białe ściany świeciły się z daleka,

Wydawały się jeszcze bielsze na tle ciemnej zieleni

Topoli, które osłaniają go przed jesiennymi wiatrami.

Sam dom był niewielki, ale bardzo zadbany,

30. Miał wielką stodołę, a przy niej postawiono trzy sterty

Ściętego zboża, które nie zmieściło się w stodole.

Widać, że w okolicy rośnie go dużo.

Z ilości stosów i stert siana ustawionych

Wzdłuż i wszerz połaci pól, świecących gęsto jak gwiazdy,

A także z liczby pługów orzących ogromne obszary nieużytków

Widać, że są tu czarnoziemy,

Na pewno należące do tego dworu.

Pola uprawiane są starannie jak grządki ogrodowe,

A otwarta na oścież brama ogłasza przechodniom,

40. Że wszystkich w gościnę zaprasza.

 

Właśnie dwukonną bryczką wjechał młody panicz,

Okrążył dziedziniec i zawrócił na ganek.

Wysiadł z powozu; konie same sobie zostawione

Powoli wracały przed bramę, skubiąc trawę.

We dworze pusto: drzwi od ganku zamknięto

Drewnianymi zatyczkami i kołeczkami.

Podróżny nie pobiegł do służby zapytać,

Otworzył drzwi, wbiegł do domu, chciał się z nim przywitać.

Dawno domu nie widział, bo w dalekim mieście

50.Kończył naukę, nareszcie doczekał się jej końca.

Wbiega i zachłannie śledzi stare ściany;

Ogląda je z czułością, jak swoje dawne znajome.

Widzi te same sprzęty, te same obicia mebli,

Które lubił od urodzenia,

Lecz wydały mu się mniejsze i mniej piękne niż dawniej.

I wiszą na ścianach te same portrety:

Tu Kościuszko w krakowskiej sukmanie, z oczyma

Zwróconymi do nieba, trzyma oburącz miecz;

Tak wyglądał, gdy składał przysięgę na stopniach ołtarza,

60. Że tym mieczem albo wypędzi z Polski trzech zaborców,

Albo sam na nim padnie. Dalej, też w polskiej szacie,

Siedzi Rejtan, pełen żalu po stracie wolności;

W ręku trzyma nóż ostrzem zwróconym do siebie,

A przed nim leżą Fedon i Żywot Katona.

Dalej Jasiński, młodzian piękny i posępny,

Obok Korsak, nieodstępujący go towarzysz broni:

Stoją w okopach Pragi, na stosach zwłok Rosjan,

Jeszcze zabijają wrogów, a Praga już się dookoła pali.

Poznał nawet stary zegar z kurantem

70. Stojący w drewnianej szafie, u wejścia do sypialni,

I z dziecinną radością pociągnął za sznurek,

By usłyszeć stary mazurek Dąbrowskiego.

 

Biegał po całym domu i szukał komnaty,

Gdzie mieszkał jako dziecko, przed dziesięciu laty.

Wchodzi, cofnął się, rozejrzał się zdumiony

Po całym pokoju: w jego pokoju mieszka kobieta!

Któż by tu mieszkał? Stary stryj nie był żonaty,

A ciotka przed laty mieszkała w Petersburgu.

Nie jest też to pokój ochmistrzyni? Fortepian?

80. Na nim nuty i książki; wszystko niedbale i bezładnie

Porozrzucane: sympatyczny nieporządek!

Niestare były rączki, które tak wszystko porozrzucały.

Jest i biała sukienka, dopiero co z haczyka zdjęta

Rozłożona na poręczy krzesła.

A na oknach stoją donice z pachnącymi roślinami,

Geranium, lewkonia, astry i fiołki.

Podróżny stanął w jednym z okien – znów się zdziwił:

Na brzegu sadu, kiedyś zarośniętego pokrzywami,

Był maleńki ogródek ze ścieżynkami,

90. Pełen bukietów trawy angielskiej i mięty.

Drobny drewniany płotek spleciony z patyków na krzyż

Połyskiwał od listków jaskrawych stokrotek.

Widać też, że grządki były świeżo podlane,

Tuż obok stało blaszane naczynie pełne wody,

Ale nigdzie nie było widać ogrodniczki;

Przed chwilką wyszła, jeszcze kołyszą się trącone drzwiczki,

A blisko drzwi widać na piasku ślad nóżki,

Bez trzewika ona była i pończoszki;

Na piasku drobnym, suchym, białym jak śnieg,

100. Ślad wyraźny, lecz lekki, odgadniesz, że został

Zostawiony drobnymi nóżkami w szybkim biegu

Przez kogoś, kto zaledwie dotykał ziemi.

 

Podróżny długo stał w oknie, patrząc, rozmyślając,

Oddychając wonią kwiatów.

Aż wreszcie twarz zwrócił na kępki fiołków,

Oczyma wodził po dróżkach

I znowu wzrok zatrzymywał na drobnych śladach,

Myślał o nich i zgadywał, do kogo należały.

Przypadkiem podniósł oczy, a na płocie

110.Stała młoda dziewczyna… Jej białe ubranie

Okrywało smukłą sylwetkę i piersi,

Odsłaniając ramiona i łabędzią szyję.

W takim stroju Litwinka zwykła chodzić tylko rano,

W takim nigdy nie może być widziana przez mężczyzn.

Więc, choć nie było świadków, skrzyżowała ręce

Na piersiach, zasłaniając nieco sukienkę.

Włosy niezawinięte w loki, tylko w małe papiloty

Pokręcone, zawinięte w białe węzełki,

Dziwnie ozdabiały głowę: bo od blasku słońca

120. Świeciły się jak korona u świętych na obrazkach.

Twarzy nie było widać, zwrócona w stronę pola

Szukała kogoś wzrokiem, daleko, na dole;

Ujrzała, zaśmiała się i klasnęła w dłonie,

Jak biały ptak sfrunęła z płotu na ziemię,

Przebiegła przez ogród, przez płotki, przez kwiaty,

I po desce opartej o ścianę domu…

Nim się spostrzegł, wleciała przez okno świecąca,

Nagła, łagodna i lekka, jak światłość księżyca.

Nucąc, chwyciła suknię, podbiegła do lustra.

130.Wtem ujrzała młodzieńca i suknia wypadła jej z rąk,

A twarz od strachu i dziwu pobladła.

Twarz podróżnego zaczerwieniła się ze wstydu,

Jak obłok, gdy spotka się rano ze świtem.

Skromny młodzieniec zmrużył oczy i przysłonił je,

Chciał coś powiedzieć, przepraszać, ale tylko się ukłonił

I cofnął się. Panna krzyknęła żałośnie,

Niewyraźnie, jak dziecko przestraszone we śnie;

Podróżny zląkł się, spojrzał, lecz już jej nie było.

Wyszedł zmieszany i czuł, że serce mu głośno biło,

140. I sam nie wiedział, czy to dziwaczne spotkanie

Miało go śmieszyć, czy wstydzić, czy cieszyć.

 

Tymczasem w gospodarstwie nie uszło uwadze,

Że przed ganek zajechał któryś z nowych gości.

Już zaprowadzono konie do stajni i hojnie dano i obrok,

I siano, jak przystało na porządny dom:

Bo Sędzia nigdy nie chciał, według nowej mody,

Odsyłać koni gości Żydom do gospody.

Słudzy nie wyszli na powitanie, ale nie myśl wcale,

Aby w domu Sędziego służono niedbale;

150. Słudzy czekają, aż ubierze się pan Wojski,

Który urządzał za domem kolację.

On to zastępuje pana i on, podczas nieobecności

Pana, zwykle przyjmował i zabawiał gości

(Daleki krewny pana i przyjaciel domu).

Widząc gościa, ukradkiem przemykał się za domostwem

Bo nie chciał pokazać się w codziennym ubraniu.

Więc, jak najszybciej mógł, włożył odświętne ubranie

Przygotowane rano, bo od rana wiedział,

Że przy kolacji będzie siedział z mnóstwem gości.

 

160.Pan Wojski z daleka poznał podróżnego, ręce rozłożył

I z okrzykiem ściskał go i całował.

Zaczęła się ta prędka, chaotyczna rozmowa,

W której chce się zamknąć w krótkich, poplątanych słowach

To, co wydarzyło się w ciągu kilku lat: opowieści, pytania,

Wykrzyknienia i westchnienia, i znowu powitania.

Gdy pan Wojski dopytał się, dowiedział,

Na koniec opowiedział, co się u nich działo od rana.

 

„Dobrze, mój Tadeuszu (bo tak nazywano

Młodzieńca, który nosił imię Kościuszki

170. Na pamiątkę tego, że urodził się w czasie wojny),

Dobrze, mój Tadeuszu, że dzisiaj zawitałeś

Do domu, właśnie wtedy, gdy przyjechało wiele panien.

Stryjek myśli o tym, żeby cię ożenić.

Jest w kim wybierać: jest u nas spore towarzystwo,

Które od kilku dni zbiera się na sądy graniczne,

Po to aby rozstrzygnąć dawny spór z panem Hrabią.

I sam pan Hrabia ma jutro przybyć na dwór;

Przyjechał już Podkomorzy z żoną i córkami.

Młodzież poszła do lasu trochę postrzelać,

180. A starsi i kobiety pod lasem oglądają żniwa

I tam pewnie na młodzież czekają.

Jeśli chcesz, pójdziemy i wkrótce spotkamy tam

Stryjaszka, Podkomorostwo i szanowne damy”.

 

Pan Wojski z Tadeuszem idą pod las drogą

I jeszcze się do woli nagadać nie mogą.

Słońce powoli zachodziło,

Świeciło mniej silnie, ale szerzej,

Całe zaczerwienione, jak zdrowa twarz

Gospodarza, który wraca na odpoczynek,

190. Gdy skończy prace rolnicze. Już krąg promieni

Opuszcza się na wierzch boru i już półmrok mglisty

Cały las wiąże i jak gdyby zlewa w jedno,

Napełniając wierzchołki i gałęzie drzew;

I bór czernił się jak ogromny gmach,

Nad nim widniało czerwone słońce jak pożar na dachu.

Wtem zapadło w głąb; jeszcze przez konary

Błysnęło, jak świeca przez szpary okiennic,

I zgasło. I zaraz ucichły i stanęły sierpy brzęczące

W zbożach i grabie, którymi suwa się po łące,

200. Tak pan Sędzia każe,

U niego gospodarze kończą pracę wraz z końcem dnia.

„Pan świata wie, jak długo pracować trzeba;

Kiedy jego robotnik, Słońce, zejdzie z nieba

Czas i ziemianinowi schodzić z pola”.

Tak zwykł mawiać pan Sędzia, a wola Sędziego

Była święta dla poczciwego zarządcy,

Bo nawet wozy, na które zaczęto ładować zboże

Jadą do stodoły niepełne:

Woły cieszą się ich niecodzienną lekkością.

 

210.Właśnie z lasu wracało całe towarzystwo,

Wesołe, lecz w określonym porządku. Na przedzie małe dzieci

Z dozorcą, potem szedł Sędzia z Podkomorzyną,

Obok pan Podkomorzy otoczony rodziną;

Tuż za starszymi szły panny, a młodzieńcy z boku;

Panny szły przed młodzieńcami o jakieś pół kroku

(Tak każe przyzwoitość). Nikt nie musiał mówić

O porządku, nikt nie ustawiał mężczyzn i dam:

A każdy mimowolnie porządku pilnował.

Bo Sędzia przestrzegał dawnych obyczajów

220. I nigdy nie pozwalał, by nie okazano szacunku

Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu.

„Z tego ładu – mawiał – domy i narody słyną,

Wraz z jego upadkiem domy i narody giną”.

Więc do porządku przywykli domownicy i słudzy;

I przyjezdny gość, krewny albo obcy,

Gdy tylko trochę pobył u Sędziego,

Przyjmował zwyczaj, którym wszystko tu oddychało.

 

Krótkie było powitanie Sędziego z bratankiem,

Dał mu poważnie rękę do pocałowania,

230. I uprzejmie pozdrowił, ucałowawszy go w skroń;

A choć ze względu na gości niewiele z nim mówił,

Widać było po łzach, które prędko otarł wylotem kontusza,

Jak bardzo kochał pana Tadeusza.

 

W ślad za gospodarzem wszyscy ze żniw i z boru,

I z łąk, i z pastwisk razem wracali do dworu.

Tu stado owiec, becząc, tłoczy się w ulicę

I wznosi chmurę pyłu; dalej wolno kroczy

Stado krów tyrolskich z mosiężnymi dzwonkami na szyjach;

Tam rżące konie biegną ze skoszonej łąki:

240. Wszystko zmierza do studni, której wiadro na ramieniu z drzewa

Raz po raz skrzypi i wodę w koryta nalewa.

 

Chociaż Sędzia był zmęczony, chociaż w towarzystwie gości,

Nie zaniedbał ważnej powinności gospodarza:

Udał się sam do studni; wieczorem gospodarz

Najlepiej widzi, w jakim stanie jest bydło.

Tego zadania nigdy nie powierza sługom,

Bo Sędzia wie, że oko pańskie konia tuczy.

 

Wojski z Woźnym Protazymze świecami stali w przedsionku

I rozmawiali, nieco pokłóceni:

250. Bo pod nieobecność Wojskiego Woźny po kryjomu

Kazał stoły z kolacją powynosić z domu

I ustawić szybko w środku zamczyska,

Którego uszkodzone mury widać było pod lasem.

Po cóż te przenosiny? Pan Wojski się skrzywił

I przepraszał Sędziego; Sędzia się zdziwił,

Lecz stało się: już późno i trudno coś zmieniać,

Wolał gości przeprosić i w puste komnaty prowadzić.

Po drodze Woźny ciągle tłumaczył Sędziemu,

Dlaczego zarządzenie pana zmienił:

260. We dworze żadna izba nie jest dość obszerna

Dla tylu szanownych gości,

W zamku jest wielka sień, jeszcze dobrze zachowana,

Sklepienie całe – wprawdzie pękła jedna ściana,

W oknach nie ma szyb, ale latem to nie przeszkadza;

Służbie będzie wygodniej ze względu na bliskość piwnic.

Tak mówiąc, mrugał do Sędziego, widać było po minie

Że miał i zataił inne, ważniejsze przyczyny.

 

Zamek stał w odległości dwóch tysięcy kroków od dworu,

Robił wrażenie okazałą budową, ogromem,

270.Był dziedzictwem starego rodu Horeszków;

Dziedzic zginął w czasie krajowych zamieszek.

Dobra zostały zniszczone roszczeniami rządu,

Brakiem opieki, wyrokami sądu,

W małej części przypadły dalekim krewnym po kądzieli,

A resztę rozdzielono między wierzycielami.

Zamku nikt nie chciał wziąć, bo koszty utrzymania go

Przekraczały możliwości finansowe każdego szlachcica.

Co innego Hrabia, bliski sąsiad, który nabył prawa do zamku.

Gdy ten bogaty panicz, daleki krewny Horeszków,

280. Wrócił z podróży, stwierdził, że podobają mu się te mury,

Argumentując, że mają gotycką architekturę;

Choć Sędzia na podstawie dokumentów przekonywał,

Że architekt był majstrem z Wilna, a nie Gotem.

W każdym razie – Hrabia chciał zamku. Właśnie iSędziemu

Nie wiadomo dlaczego, przyszła chętka na to samo.

Zaczęli proces w sądzie ziemskim, potem w głównym sądzie,

W senacie, znowu w ziemstwie i w guberskim rządzie;

Wreszcie po wielu kosztach i licznych rozporządzeniach

Sprawa znowu wróciła do sądów granicznych.

 

290. Woźny słusznie mówił, że w zamkowej sieni

Zmieszczą się i adwokaci, i zaproszeni goście.

Sień była wielka jak refektarz, z wypukłym sklepieniem

Na filarach, podłoga wyłożona kamieniami,

Na ścianach nie było ozdób, ale mury były całe;

Zawieszono na nich wiele sarnich i jelenich rogów

Z napisami: gdzie i kiedy te łupy zdobyto;

Obok wyryto nazwiska i herby myśliwych,

Którzy upolowali zwierzynę;

Na suficie herb Horeszków, Półkozic,prezentował się najpiękniej.

 

300.Goście weszli kolejno i stanęli dookoła stołu.

Podkomorzy zajął najważniejsze miejsce,

Należy mu się ono z racji zajmowanego stanowiska oraz wieku.

Idąc, kłaniał się damom, starcom i młodzieży.

Przy nim stał Kwestarz, a Sędzia tuż przy Bernardynie,

Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie.

Mężczyznom dano wódkę; wtenczas wszyscy siedli

I w milczeniu ze smakiem jedli chłodnik litewski.

 

Pan Tadeusz, chociaż był za młody, ale prawem gościa

Siadł na zaszczytnym miejscu przy gospodarzu;

310.Między nim a Stryjem zostało jedno puste miejsce,

Które wyglądało, jak gdyby na kogoś czekało.

Stryj co chwilę spoglądał to na nie, to na drzwi,

Jakby czegoś wyczekiwał i był pewien czyjegoś przyjścia.

I Tadeusz patrzył za wzrokiem stryja w tym samym kierunku,

I razem z nim wpatrywał się w puste miejsce.

Dziwna rzecz! Miejsca dookoła przeznaczone są dla panien,

Które odpowiednie byłyby nawet dla królewicza:

Wszystkie pochodzą ze wspaniałych rodów, każda młoda, ładna;

A Tadeusz tam spogląda, gdzie nie siedzi żadna.

320. To miejsce jest zagadką, a młodzież lubi zagadki;

Roztargniony ledwo zagadnął swoją sąsiadkę,

Raptem kilka słów skierował do córki Podkomorzego;

Nie zmienia jej talerzy, nie nalewa napojów,

Nie zabawia panien uprzejmą rozmową przy stole,

Po czym można by poznać jego dobre wychowanie zdobyte w Wilnie;

Jego intryguje jedynie to jedno puste miejsce,

Właściwie już nie puste, bo on je wypełnił myślami.

Po tym miejscu biegało tysiące domysłów,

Jak po łące żaby skaczące po deszczu;

330. Jak lilia wodna, która w piękną pogodę

rozwija swą białą skroń i króluje na wodzie.

 

Dano trzecią potrawę. Wtempan Podkomorzy,

Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży,

A młodszej przysunąwszy talerz ogórków,

Rzekł:„Muszę ja wam służyć, moje panny córki,

Choć jestem stary i niezgrabny”. Więc kilku młodych

Rzuciło się i zaczęło pannom służyć.

Sędzia, kątem oka spojrzał na Tadeusza

I poprawiwszy nieco wyloty kontusza,

340. Nalał węgrzyna i rzekł: „Dziś, nowym zwyczajem,

Wysyłamy młodzież po naukę do stolicy

I nie zaprzeczamy, że nasi synowie i wnuki

Mają od starych więcej książkowej wiedzy;

Ale co dzień widzę, jak młodzież traci na tym,

Że nie ma szkół uczących życia z ludźmi i światem.

Dawniej na dwory szlacheckie jechał młody szlachcic,

Ja sam byłem na dworze Wojewody przez dziesięć lat,

U ojca Podkomorzego, Mościwego Pana

(Mówiąc to, uścisnął z szacunkiem kolano Podkomorzego);

350. On dawał mi dobre rady, przygotowując do służby publicznej,

Nie wypuścił w świat dotąd, aż zrobił ze mnie człowieka.

W mym domu zawsze będzie się o nim pamiętać,

Co dzień modlę się za jego duszę.

Jeśli nie skorzystałem z jego porad tyle co inni

I wróciwszy do domu, zajmuję się rolnictwem,

Podczas gdy inni, bardziej godni uwagi Wojewody

Zdobyli z czasem najwyższe państwowe urzędy,

To przynajmniej tyle zyskałem, że mi w moim domu

Nikt nigdy nie zarzuci, że nie okazałem komuś

360. Należnej mu czci, czy byłem niegrzeczny; a ja powiem śmiało:

Grzeczność nie jest nauką łatwą ani mało znaczącą.

Niełatwą, bo nie kończy się na tym, jak umiejętnie dygnąć przed kimś,

Czy też z uśmiechem przywitać się z kimkolwiek;

Bo taka modna grzeczność wydaje się kupiecka,

A nie staropolska ani też szlachecka.

Grzeczność należy się wszystkim, lecz każdemu inna;

Miłość dziecka także zawiera grzeczność

I publicznie okazywany szacunek żonie przez męża, i pana

Dla swoich sług, a każda z tych form grzeczności jest inna.

370. Trzeba się długo uczyć, ażeby to pojąć

I każdemu oddać stosowną cześć.

I starzy się uczyli; na dworach magnackich

Dyskutowano na temat spraw krajowych,

A między szlachtą omawiano problemy powiatu.

W ten sposób każdy szlachcic wiedział,

Że jest znany i poważany;

Dlatego szlachcic dbał o wizerunek i pilnował obyczajów.

Dziś człowieka nie pytaj: kim jest? Z jakiego rodu pochodzi?

Z kim jest związany, co porabiał? Każdy wchodzi, gdzie chce,

380. Byleby nie był szpiegiem rządowym lub nędzarzem.

Jak rzymski Wespazjan nie wąchał pieniędzy

I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów,

Tak tu nie chcą znać pochodzenia czy obyczajów człowieka!

Wystarczy, że to ktoś ważny i zajmuje jakieś stanowisko,

A więc szanują przyjaciół tak jak Żydzi pieniądze”.

 

To mówiąc, Sędzia powiódł oczyma po gościach,

Bo choć zawsze mówił płynnie i z rozsądkiem,

Wiedział, że dzisiejsza młodzież jest niecierpliwa,

Że ją nudzi nawet najlepsza przemowa.

390. Ale wszyscy słuchali w głębokim milczeniu;

Sędzia zdawał się radzić wzrokiem Podkomorzego,

Ten pochwalał przemowę i nie przerywał,

Wręcz często potakiwał skinieniem głowy.

Sędzia zamilkł, on zachęcał go dalszym skinieniem głowy;

Więc Sędzia napełnił jego i swój puchar

I mówił dalej: „Grzeczność nie jest nauką mało znaczącą:

Kiedy człowiek uczy się szanować, jak należy,

Wiek, pochodzenie, zalety, obyczaje,

Wówczas zarazem swoją wartość poznaje;

400. Tak jak na szalach wagi – żebyśmy poznali nasz ciężar,

Musimy posadzić kogoś na przeciwległej szali.

Osobną uwagę trzeba poświęcić grzeczności,

Która należy się płci pięknej ze strony młodzieńców;

Zwłaszcza wtedy, gdy znakomity dom i szczodrość losu

Potwierdzane są przez wrodzone wdzięki i zalety panny.

To prosta droga do miłości i złączenia rodów

Poprzez małżeństwo – tak uważali starsi.

A zatem…” Tu pan Sędzia nagłym zwrotem głowy

Skinął na Tadeusza, rzucił mu surowe spojrzenie,

410. Widać było, że już przechodził do końcowych wniosków.

 

Wtem Podkomorzy brząknął w złotą tabakierę

I rzekł: „Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzej!

Nie wiem, czy teraz moda i nas starych zmienia,

Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia.

Ach, japamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny

Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny!

Gdy raptem młode paniczyki z obcych krajów

Wtargnęli do nas hordą gorszą niż Tatarzy,

Wypierając z Ojczyzny Boga, wiarę przodków,

420. Prawa i obyczaje, nawet tradycyjne stroje.

Żal było patrzeć na bladych młokosów

Mówiących przez nos, schowanych

Za broszurami i gazetami,

Głoszących nową wiarę, prawa, suknie.

Zawładnęła umysłami ta zgraja,

Bo pan Bóg, kiedy chce naród ukarać,

Najpierw odbiera obywatelom rozum.

I tak mądrzejsi nie śmieli oprzeć się modnisiom

I cały naród zląkł się jej jak dżumy,

430. Bo już czuł, że nowa moda zaczyna toczyć organizm jak choroba;

Krytykowano modnisiów, ale wzorowano się na nich,

Zmieniano więc wiarę, język, prawa, ubiór.

Była to maskarada, zabawa karnawałowa,

Po której miał wkrótce przyjść wielki post – niewola!

 

Pamiętam, chociaż byłem wtedy małym dzieckiem,

Kiedy do mojego ojca w oszmiańskim powiecie

Przyjechał francuskim powozem syn podczaszego,

Pierwszy człowiek, który po Litwie chodził ubrany według francuskiej mody.

Biegali za nim wszyscy jak za rarogiem,

440. Zazdroszczono domowi, przed którym

Stanęła bryczka na dwóch kółkach,

Która po francusku zwie się kariolka.

W tylnej części pojazdu zamiast lokajów siedziały dwa pieski,

Powoził zaś chudy jak deska lokaj ubrany w strój niemiecki;

Nogi miał długie, cienkie jak tyczki do chmielu,

Na nich pończochy; na stopach – trzewiki ze srebrnymi klamrami,

Na głowie peruka z warkoczykiem związanym siateczką.

Starzy na taki pojazd parskali śmiechem,

A chłopi żegnali się, mówiąc, że po świecie

450. Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie.

Długo by opisywać, jaki był sam Podczaszyc,

Wystarczy powiedzieć, że dla nas wyglądał jak małpa lub papuga,

W wielkiej peruce, którą on porównywał

Do złotego runa, a my nazywaliśmy kołtunem.

Nawet jeśli wtedy ktoś czuł, że polskie ubranie

Jest piękniejsze niż obce naśladownictwo,

To i tak milczał; boby młodzież krzyczała, że przeszkadza

Kulturze, że hamuje postęp, że zdradza!

Taka była siła ówczesnych przekonań!

 

460. Podczaszyc zapowiedział, że będzie nas reformować,

Cywilizować i organizować;

Ogłosił nam, że jacyś elokwentni Francuzi

Odkryli, że ludzie są równi;

Choć o tym już dawno napisano w Boskim Testamencie

I każdy ksiądz mówi to samo w kościele.

Nauka jest stara, chodzi o jej stosowanie!

Lecz wtenczas panowało takie zaślepienie,

Że nie wierzono najstarszym słowom na świecie,

O ile ich nie przeczytano we francuskiej gazecie.

470. Podczaszyc, mimo równości, przybrał tytuł markiza;

Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża,

A w tym czasie modny był tytuł markiza.

Jednak kiedy z czasem moda się zmieniła,

Ten sam markiz przybrał miano demokraty;

Potem znów ze zmianą mody, za Napoleona,

Tenże demokrata przyjechał z Paryża jako baron;

Gdyby żył dłużej, może wraz z kolejną przemianą

Z barona przechrzciłby się kiedyś na demokratę.

Bo Paryż szczyci się częstą zmianą mody,

480.A co Paryż wymyśli, to Polak polubi.

 

Chwała Bogu, że jeśli teraz nasza młodzież

Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież,

Nie szukać prawodawstwa na straganach drukarskich

Lub uczyć się wysławiania w paryskich kawiarniach.

Bo teraz Napoleon, człowiek mądry i energiczny,

Nie zostawia czasu na modę i pogawędki.

Teraz grzmi broń, a nam starym serca rosną,

Że znowu o Polakach tak głośno na świecie;

Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita!

490. Zawsze z wawrzynów drzewo wolności wyrasta.

Tylko smutno, że nam, ach! Tak się lata wloką

W bezczynności! A oni zawsze tak daleko!

Tak długo trzeba czekać! Tak rzadko mamy jakieś nowiny!

Ojcze Robaku (ciszej zwrócił się do Bernardyna),

Słyszałem, że odebrałeś wiadomość zza Niemna;

Może wie ksiądz coś o naszym wojsku?”.

«Nic a nic» –odpowiedział obojętnie Robak

(Widać było, że niechętnie przysłuchiwał się rozmowie)

– «Mnie polityka nudzi; jeżeli mam z Warszawy list,

500. To dotyczy on spraw zakonnych, naszych bernardyńskich

Spraw; co tu o nich mówić przy kolacji?

Są tu osoby świeckie, których one nie dotyczą»”.

 

Tak mówiąc, spojrzał kątem oka, gdzie wśród biesiadników

Siedział zaproszonyMoskal; był to kapitan Ryków;

Stary żołnierz, stacjonował na kwaterze w pobliskiej wiosce,

Pan Sędzia przez grzeczność zaprosił go na kolację.

Ryków jadł ze smakiem, rzadko wdawał się w rozmowę,

Lecz na wzmiankę o Warszawie podniósłszy głowę, rzekł:

„Pan Podkomorzy! Oj Wy! Pan zawsze ciekawy

510. O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy!

He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem –

Ojczyzna! Ja to czuję wszystko, ja rozumiem!

Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem,

Jest zawieszenie broni, to my razem jemy, pijem.

Często na placówkach nasz z Francuzem gada,

Pije wódkę; jak krzykną: ura! – strzelanina.

Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię;

Głaszcz przyjaciela jak po duszy, a bij jak po futrze.

Ja mówię: będzie wojna u nas. Do majora

520. Płuta adiutant sztabu przyjechał przedwczoraj:

Szykować się do wymarszu! Pójdziem, czy pod Turka,

Czy na Francuza; oj, podejrzany ten Bonapart!

Bez Suwarowa to może nas pobić.

U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza,

Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarow

Czarował; a więc były czary przeciw czarom.

Raz w bitwie, gdzie podział się? Szukać Bonaparta –

A on zmienił się w lisa, a Suwarow w charta;

Tak Bonaparte znowu w kota się przemienia,

530. Dalej drzeć pazurami, a Suwarow w kuca.

Zobaczcież, co się w końcu stało z Bonapartem…”.

Tu Ryków przerwał i jadł; wtem z czwartą potrawą

Wszedł służący, jednocześnie nagle otwarto boczne drzwi.

 

Weszła nowa osoba, przystojna i młoda;

Jej nagłe zjawienie się, jej wzrost i uroda,

Jej ubiór zwróciły uwagę; wszyscy ją witali,

Prócz Tadeusza, widać było, że wszyscy ją znali.

Talię miała wysmukłą, kształtną, pierś ponętną,

Suknię różową, z ciężkiego jedwabiu,

540. Dekolt wycięty, kołnierzyk z koronek, rękawki

Krótkie, w ręku dla zabawy kręciła wachlarz

(Bo nie było gorąca); wachlarz pozłocisty

Powiewając, jakby rozlewał rzęsisty deszcz iskier.

Była bez nakrycia głowy, włosy pokręcone w pierścienie,

W loki, i poprzeplatane różowymi wstążkami,

Pośród nich świecił się brylant, niby niewidoczny,

Jak gwiazda w warkoczu komety,

Słowem, ubiór galowy; niektórzy szeptali,

Że zbyt wykwintny jak na wieś i jak na zwykły dzień.

550. Nóżek nie było widać, choć suknia była krótka,

Bo biegła bardzo szybko, a raczej sunęła,

Jak postacie, które ukryte chłopięta przesuwają

W jasełkach na Święto Trzech Króli.

Biegła i witając wszystkich lekkim ukłonem,

Chciała usiąść na miejscu zostawionym dla niej.

Trudne to było, bo krzeseł dla gości nie starczyło,

Na czterech ławach siedziało ich cztery rzędy,

Trzeba było rząd ruszyć lub ławę przeskoczyć;

Ona umiała się zręcznie przecisnąć między dwiema ławami,

560. A potem między rzędem siedzących a stołem

Toczyła się kołem jak bilardowa kula.

W biegu blisko dotknęła naszego młodziana;

Zaczepiwszy falbaną o czyjeś kolana,

Pośliznęła się nieco i w tym roztargnieniu

Wsparła się na ramieniu pana Tadeusza.

Przeprosiwszy go grzecznie, usiadła na swym miejscu

Pomiędzy nim a stryjem, ale nic nie jadła,

Tylko się wachlowała, to rączką wachlarza

Kręciła, a to kołnierzyk z belgijskiej koronki

570. Poprawiała, to znów lekkim dotknięciem

Muskała pukle włosów lub dotykała jasnych wstążek.

 

Ta przerwa w rozmowach trwała już z cztery minuty.

Tymczasem w końcu stołu pojawiły się najpierw ciche szmery,

Potem zaczęły się półgłośne rozmowy:

To mężczyźni rozstrzygali swe dzisiejsze łowy.

Wzmogła się uporczywa, coraz głośniejsza kłótnia

Asesora z Rejentem o charta bez ogona,

Którego posiadaniem szczycił się pan Rejent

I utrzymywał, że to on zająca pochwycił;

580. Asesor zaś na złość Rejentowi dowodził,

Że to zasługa charta Sokoła.

Zapytano o zdanie innych, więc wszyscy dokoła

Stawali po stronie Kusego albo też Sokoła,

Jedni jako znawcy, inni jako naoczni świadkowie.

Sędzia zaś na drugim końcu stołu półgłosem rzekł

Do nowo przybyłej sąsiadki: „Przepraszam, musieliśmy zasiadać,

Nie wypadało kolacji na później przekładać:

Goście byli głodni, bo chodzili na długie spacery;

Myślałem, że dziś nie będziesz siadała z nami do stołu”.

590. To powiedziawszy, z pełnym kielichem, zaczął po cichu

Rozmawiać z Podkomorzym o sprawach politycznych.

 

Gdy obie strony stołu były zajęte,

Tadeusz przyglądał się nieznanej osobie;

Uświadomił sobie, że gdy tylko spojrzał na wolne miejsce,

Natychmiast odgadł, kto ma na nim siedzieć.

Rumienił się, serce mu nadzwyczajnie biło,

Więc doszukiwał się tajemniczego wyjaśnienia swych domysłów!

Więc było przeznaczeniem, że owa piękność

Widziana wcześniej w półmroku usiadła przy jego boku;

600. Wprawdzie teraz wydawała się wyższa

Bo ubrana, a ubiór może powiększać i zmniejszać.

I włosy u tamtej były krótkie i jasnozłote,

A u tej zwijają się w sploty, są krucze, długie?

Widocznie kolor zmienił się w promieniach słońca,

Które wszystko czerwienią o zachodzie.

Twarzy wówczas nie widział, bo zbyt szybko znikła,

Ale wyobraźnia zwykle nasuwa obrazy pięknych twarzy;

Wymyślił więc sobie, że pewnie miała czarniutkie oczęta,

Białą twarz, usta czerwone jak bliźniacze wiśnie;

610. U tej znalazł podobne oczy, usta, policzki;

Może największa różnica była w wieku:

Ogrodniczka wydawała mu się małą dziewczynką

A ta pani sprawiała wrażenie dojrzałej kobiety;

Lecz młodzież nie pyta piękności o metrykę,

Bo dla młodzieńca młoda jest każda kobieta,

Chłopcu rówieśnicą wydaje się każda piękność,

Tak jak dla niewinnego każda kochanka jest dziewicą.

Chociaż Tadeusz liczył sobie blisko dwadzieścia lat

I od dzieciństwa mieszkał w Wilnie, wielkim mieście,

620. Był pod opieką księdza, który go pilnował

I wychowywał według surowych zasad.

Tadeusz zatem przywiózł w swe rodzinne strony

Duszę czystą, myśl żywą i niewinne serce,

Ale jednocześnie niemałą ochotę na swawolę.

Z góry już zakładał, że sobie pozwoli

Poużywać na wsi swobody.

Wiedział, że był przystojny, czuł się pełen werwy, młody,

A po rodzicach odziedziczył krzepkość i zdrowie.

Nazywał się Soplica; a wszyscy Soplicowie

630. Są, jak wiadomo, krzepcy, otyli i silni,

Do żołnierki idealni, w naukach mniej pilni.

 

Tadeusz nie wyrodził się ze swej rodziny:

Dobrze jeździł konno, potrafił długo iść piechotą,

Tępy nie był, lecz nie osiągnął zbyt wiele w nauce,

Choć stryj nie skąpił na wychowanie.

On jednak wolał strzelać ze strzelby albo władać szablą;

Wiedział, że były plany, aby wstąpił do wojska,

Że taka była wola jego ojca wyrażona w testamencie;

Siedząc w szkole, ciągle tęsknił za wojskiem.

640.Ale stryj nagle zmienił pierwotne plany,

Kazał mu wracać i ożenić się,

I objąć gospodarstwo. Przyrzekł na początek

Dać mu małą wieś, a potem przepisać cały swój majątek.

 

Te wszystkie cnoty i zalety Tadeusza

Przyciągnęły uwagę sąsiadki, bystrej kobiety.

Zmierzyła jego kształtną sylwetkę i wysoką postać,

Jego silne ramiona, jego szeroką klatkę piersiową,

I w twarz spojrzała, na której pojawiał się rumieniec,

Ilekroć spotkały się ich spojrzenia:

650. Bo z pierwszego onieśmielenia już się otrząsnął

I teraz patrzył pewnym wzrokiem, w którym płonął ogień.

Ona również patrzyła i cztery źrenice

Płonęły naprzeciw siebie jak świece na roratach.

 

Ona pierwsza rozpoczęła z nim rozmowę po francusku;

A że wracał z miasta, ze szkoły; więc pytała

O nowe książki, o zdanie Tadeusza na temat autorów

I z odpowiedzi wyciągała nowe zapytania;

Cóż, gdy potem zaczęła mówić o malarstwie,

O muzyce, o tańcach, nawet o rzeźbiarstwie!

660. Dowiodła, że zna się na pędzlach, nutach i druku;

Aż osłupiał Tadeusz z powodu takiej wiedzy

I lękał się, aby nie zostać pośmiewiskiem,

I jąkał się jak uczeń przed nauczycielem.

Na szczęście nauczyciel był ładny i niesrogi;

Sąsiadka odgadła, co było powodem jego trwogi,

Zaczęła rozmowę o mniej trudnych i mądrych dziedzinach:

O nudzie i kłopotach życia na wsi,

I że trzeba się bawić i jak zaplanować czas,

Aby życie na wsi uprzyjemnić i rozweselić.

670. Tadeusz odpowiadał śmielej, rozmowa toczyła się,

Po pół godzinie byli już spoufaleni ze sobą;

Zaczęli nawet małe żarciki i sprzeczki.

W końcu położyła przed nim trzy kulki ulepione z chleba,

Niby trzy osoby do wyboru; wziął najbliższą sobie;

Obie Podkomorzanki zmarszczyły się na coś takiego.

Sąsiadka Tadeusza zaśmiała się, lecz nie powiedziała,

Kogo owa szczęśliwa kulka oznaczała.

 

Inaczej bawiono się w drugim końcu stołu,

Bo tam przewagę zdobyli stronnicy Sokoła,

680.Na zwolenników Kusego bez litości wsiedli.

Spór był tak wielki, że już nie jedli ostatnich potraw.

Stojąc i pijąc, obie strony kłóciły się,

A najbardziej zacietrzewiony był pan Rejent.

Jak raz zaczął, bez przerwy rzecz swoją forsował

I gestami ją bardzo dobitnie podkreślał.

(Był dawniej adwokatem pan rejent Bolesta,

Zwano go kaznodzieją ze względu na nadmierną gestykulację).

Teraz miał ręce przy bokach, odgiął do tyłu łokcie,

Spod ramion wytknął palce i długie paznokcie,

690. Przedstawiając tym samym dwie sfory chartów;

Właśnie kończył:„Wyczha! Puściliśmy psy razem,

Ja i Asesor, jednocześnie, jakby dwa kurki

Opadły po jednym puszczeniu palca z cyngla dwururki;

Wyczha! Poszły, a zając jak struna smyk w pole,

Psy tuż za nim (to mówiąc, ręce przeciągał wzdłuż stołu

I palcami przedziwnie naśladował ruchy chartów),

Psy były tuż tuż, od lasu go kawał odgoniły;

Sokół smyk naprzód, szybki pies, lecz zapaleniec,

Wyprzedził Kusego o tyle, o palec;

700. Wiedziałem, że nie dopadnie zająca; szarak, nie lada gracz,

Czmychnął niby prosto w pole, za nim rzuciła się gromada psów;

Jak tylko gracz szarak wyczuł, że wszystkie charty są w kupie,

Hyc, w prawo, fiknął koziołka, za nim w prawo głupie psy,

A on jak nie wytnie dwa susy w lewo, fajt,

Psy za nim w lewo, on w las, a mój Kusy

Cap!!” Tak krzycząc, pan Rejent, nad stołem pochylony,

Z palcami dotarł aż na drugą stronę

I „cap!” – wrzasnął Tadeuszowi tuż nad uchem;

Tadeusz i sąsiadka tym nagłym wybuchem

710. Zostali tak przestraszeni w połowie rozmowy,

Że mimowolnie odsunęli od siebie głowy,

Jak splątane wierzchołki drzew,

Gdy je wicher rozerwie; i ręce, które trzymali

Blisko siebie pod stołem, odskoczyły od siebie,

I dwie twarze w jeden zlały się rumieniec.

 

Tadeusz, aby nie zdradzić swego rozkojarzenia:

„Prawda – rzekł – mój Rejencie, prawda, bez wątpienia,

Jeśli Kusy jest równie zręczny w chwytaniu jak piękny…”.

„Zręczny? – krzyknął pan Rejent. – Mój ulubiony pies

720. Nie miałby być zręczny?”Więc Tadeusz z kolei

Ucieszył się, że tak piękny pies nie jest niesforny,

Żałował tylko, że widział go jedynie, idąc z lasu,

I że zalet jego nie miał czasu poznać.

 

Na to zadrżał Asesor, wypuścił z rąk kieliszek,

Wbił w Tadeusza wzrok jak bazyliszek.

Asesor był mniej krzykliwy i ruchliwy

Od Rejenta, szczuplejszy i skromnej postury,

Lecz nieobliczalny na zabawie, balu i sejmiku,

Bo mówiono o nim: ma żądło w języku.

730. Tak dowcipne żarciki umiał składać,

Że można by je było drukować w kalendarzach:

Wszystkie złośliwe i ostre. Dawniej był zamożny,

Ale odziedziczony po ojcu i rodzinie majątek

Roztrwonił, bywając w wielkim świecie;

Teraz wszedł w służbę w rządzie rosyjskim, aby coś znaczyć w powiecie.

Bardzo lubił myślistwo, po pierwsze dla rozrywki,

Poza tym odgłos trąbki i widok obławy

Przypominał mu jego młode lata,

Gdy miał licznych strzelców i sławne psy;

740. z całej psiarni zostały mu dwa charty

I jeszcze jednemu z nich chciano odebrać chwałę.

Więc zbliżył się i wolno gładząc bokobrody,

Rzekł z uśmiechem, a był to jadowity uśmiech:

„Chart bez ogona jest jak szlachcic bez stanowiska,

Ponadto ogon znacznie pomaga chartom w pędzie,

A Pan kusość traktujesz jak zaletę?

Zresztą możemy zdać się na osąd Pańskiej cioci.

Choć pani Telimena mieszkała w Petersburgu

I od niedawna przebywa w naszej okolicy,

750. Lepiej zna się na łowach niż młodzi myśliwi:

W taki sposób nauka sama z latami przychodzi”.

 

Tadeusz, na którego spadło to jak grom

Z jasnego nieba, wstał zmieszany, przez chwilę nic nie mówił,

Tylko coraz straszniej i groźniej patrzył na rywala…

Wtem, na szczęście, Podkomorzy kichnął dwa razy.

„Wiwat!” – krzyknęli wszyscy; on się wszystkim ukłonił

I powoli postukał palcami w tabakierę:

Tabakiera była ze złota, oprawiona w brylanty,

A wewnątrz wieczka widniał portret króla Stanisława.

760. Ojcu Podkomorzego podarował ją sam król,

Po ojcu zaś Podkomorzy godnie się nią zajmował;

Gdy w nią dzwonił, dawał znak, że chce zabrać głos;

Wszyscy umilkli i nikt nie śmiał się odezwać.

On rzekł: „Wielmożna Szlachto, Bracia Dobrodzieje!

Łąki i knieje należą do forum myśliwskiego,

Więc ja nie rozstrzygam w domu tego typu spraw

I nasze posiedzenie odkładam do jutra.

A dziś już nie wyrażam zgody na dalsze repliki stron.

Woźny! Zwołaj sprawę na jutro, na polu.

770.Jutro także Hrabia z myśliwymi tu zjedzie

I Pan, Sędzio, z nami ruszy, mój sąsiedzie,

I pani Telimena, i panny, i panie,

Słowem, zrobimy polowanie jak na zamówienie;

I Wojski też nie odmówi nam towarzystwa”.

To mówiąc, tabakierę podawał starcowi.

 

Wojski siedział wśród myśliwych na szarym końcu,

Zmrużywszy oczy, słuchał, nie powiedział słowa,

Chociaż młodzi nie raz pytali go o zdanie,

Bo nikt lepiej od niego nie znał się na polowaniu.

780. On jednak milczał, długo trzymał w palcach szczyptę

Wziętą z tabakiery, nim ją w końcu zażył;

Kichnął, aż rozległo się echo w całej izbie,

I potrząsając głową, rzekł z gorzkim uśmiechem:

„O, jak mnie starego to smuci i dziwi!

Cóż by powiedzieli na ten temat starzy myśliwi,

Że w takim gronie szlachty i panów

Toczą się spory o charcim ogonie?

Cóż by na to powiedział stary Rejtan, gdyby ożył?

Wróciłby do Lachowicz i położył do grobu!

790. Co by na to powiedział stary wojewoda Niesiołowski,

Który do dziś ma najlepsze ogary, psy myśliwskie,

I dwustu strzelców utrzymuje zwyczajem magnackim,

I w worończańskim zamku ma sto wozów wypełnionych sieciami do obław,

A od tylu lat mieszka jak mnich na swym dworze,

Nikt go na polowanie namówić nie może,

Samemu Białopiotrowiczowi odmówił!

Bo cóż by on łowił na waszych polowaniach?

To by dopiero było, ażeby taki wielki pan

Zgodnie z dzisiejszą modą jeździł na zające!

800. Za moich, panie, czasów w języku myśliwskim

Zwierzem szlacheckim nazywany był dzik, niedźwiedź, łoś czy wilk,

A zwierzę niemające kłów, rogów lub pazurów

Zostawiano płatnym wyrobnikom i sługom dworskim;

Żaden wielki pan nie wziąłby do ręki strzelby,

Którą zhańbiono, sypiąc do niej drobny śrut!

Utrzymywano wprawdzie charty, bo niekiedy wracając z łowów,

Spod kopyt końskich umknął biedny zając;

Wypuszczano wtedy dla zabawy sforę psów

I na oczach rodziców na konikach

810. Mali panicze gonili je, a rodzice tę pogoń

Ledwie raczyli oglądać, a cóż dopiero kłócić się o nią!

Więc niech Jaśnie Wielmożny Podkomorzy raczy

Odwołać swa propozycję, i niech mi wybaczy,

Że nie mogę jechać na takie polowanie

I nigdy na takim moja noga nie postanie!

Nazywam się Hreczecha, aod czasów króla Lecha

Żaden Hreczecha na zające nie jeździł”.

Wojski wywołał tym śmiech młodzieży, który zagłuszył przemowę,

Wstano od stołu; pierwszy ruszył Podkomorzy,

820. Ten zaszczyt należy mu się z racji wieku i pełnionego urzędu,

Idąc, kłaniał się damom, starcom i młodzieży;

Za nim szedł Kwestarz, Sędzia tuż przy Bernardynie,

W progu Sędzia podał rękę żonie Podkomorzego,

Tadeusz Telimenie, Asesor córce Krajczego,

A pan Rejent na końcu córce Wojskiego Hreczechy.

 

Tadeusz wraz z kilkoma gośćmi poszedł do stodoły,

Czuł się zmieszany, zły i smutny,

Analizował w myślach wszystkie dzisiejsze wydarzenia,

Spotkanie się, kolację z sąsiadką u boku,

830. A zwłaszcza słowo „ciocia”ciągle brzęczało mu

Koło ucha jak naprzykrzająca się mucha.

Pragnął wypytać się o panią Telimenę Woźnego,

Ale nie mógł go nigdzie spotkać;

Wojskiego też nie widział, bo zaraz po kolacji

Wszyscy poszli z gośćmi, jak przystało sługom,

Żeby przygotować noclegi w pokojach.

Starsi i damy spali w budynku dworskim,

A Tadeuszowi, w zastępstwie gospodarza,

Kazano zaprowadzić młodzież męską do stodoły na siano.

 

840.W pół godziny tak było głucho w całym dworze

Jak w klasztorze, gdy zadzwonią na modlitwę;

Ciszę przerywał tylko głos nocnego stróża.

Wszyscy usnęli. Sędzia nawet nie zmrużył oka:

Jako gospodarz obmyśla wyprawę

Na polowanie, a po niej zabawę w domu.

Wydał polecenia ekonomom, wójtom i nadzorcom,

Pisarzom, ochmistrzyni, strzelcom, stajennym,

Musiał jeszcze przejrzeć wszystkie dzienne rachunki.

Wreszcie rzekł Wojskiemu, że chce się udać na spoczynek.

850. Woźny odwiązał mu lity pas słucki,

Przy którym połyskiwały gęsto frędzle,

Na jednej stronie tkanej złotem tkaniny wyhaftowano purpurowe kwiaty,

Na odwrocie był czarny jedwab, poprzetykany w kratę srebrną nicią;

Pas taki można nosić dwustronnie,

Złotą stroną w uroczysty dzień, a czarną w żałobie.

Woźny umiał najlepiej pas ten odwiązywać i składać;

Właśnie to robił i jednocześnie kończył mówić:

 

„Cóż w tym złego, że przeniosłem stoły do zamczyska?

Nikt na tym nic nie stracił, a Pan może zyska,

860. Bo przecież o ten zamek dziś toczy się sprawa.

My od dziś nabyliśmy prawa do zamku,

I mimo zajadłości strony przeciwnej

Dowiodę, że wzięliśmy zamek w posiadanie.

Wszakże kto gości zaprasza na kolację do zamku,

Udowadnia, że jest właścicielem albo bierze go w posiadanie;

Weźmiemy na świadków nawet przeciwną stronę:

Znam podobne wypadki z moich czasów”.

 

Sędzia już zasnął. Więc woźny cicho wszedł do przedsionka,

Siadł przy świecy i wyjął z kieszeni książeczkę,

870. Która była dla niego jak książeczka do nabożeństwa,

Której nigdy nie zostawił w domu czy w podróży.

Była to sądowa wokanda: w niej były spisane

Sprawy, które przed laty Woźny

Sam swoim głosem wywoływał przed urzędem

Albo o których dowiadywał się później.

Prostym ludziom wokanda wydaje się spisem nazwisk,

Dla Woźnego jest wspaniałym zarysem obrazów.

Czytał więc i rozmyślał: Ogiński z Wizgirdem,

Dominikanie z Rymszą, Rymsza z Wisogirdem,

880. Radziwiłł z Wereszczaką, Giedrojcie z Rdułtowskim,

Obuchowicz z gminą żydowską, Juraha z Piotrowskim,

Maleski z Mickiewiczem, a na koniec Hrabia

Z Soplicą: i czytając, z tych nazwisk wywabia

Z pamięci wielkie sprawy, cały ich tok postępowania,

I stają mu przed oczyma sąd, strony i świadkowie;

I ogląda sam siebie, jak w białym żupanie,

W granatowym kontuszu stał przed trybunałem,

Jedną rękę trzyma na szabli, a drugą przywoławszy

Do stołu obie strony: „Uciszcie się!”– woła.

890. Marząc i kończąc wieczorny pacierz, pomału

Usnął ostatni Woźny trybunału.

 

Takie były zabawy i spory w tamtych czasach

Wśród cichej wsi litewskiej, wtedy, gdy reszta świata

We łzach i krwi tonęła, gdy Napoleon, bóg wojny,

Otoczony chmurą pułków, uzbrojony w tysiąc dział,

Wprzągłszy w rydwan swoje orły obok polskich,

Latał od pustyń afrykańskich do Alp podniebnych,

Ciskając grom po gromie w Piramidy, w Tabor,

W Marengo, w Ulm, w Austerlitz. Przed nim i za nim

900. Biegły: Zwycięstwo i Zabór. Sława tylu czynów,

Wypełniona imionami rycerzy, szła od Nilu

Ku północy, aż odbiła się od brzegów Niemna

Jak od skał, od zbrojnych zastępów z Moskwy,

Które odgradzały Litwę od wieści

Dla Rosji strasznej jak zaraza.

 

A przecież nieraz nowina spadała na Litwę

Niby kamień z nieba; nieraz dziad żebrzący chleba,

Bez ręki lub bez nogi, przyjąwszy jałmużnę,

Stanął i rozglądał się ostrożnie dookoła.

910. Gdy nie dostrzegał we dworze rosyjskich żołnierzy

Ani żydowskich donosicieli, ani urzędników rosyjskich,

Dopiero wtedy wyznawał, kim był: był legionistą,

Przyjechał złożyć stare kości w ziemi ojczystej,

Której już nie mógł bronić. Jakże go wtenczas wyściskała

Cała wielkopańska rodzina, ale też i cała służba,

Zanosząc się od płaczu! On wtedy za stołem siadał

I opowiadał historie dziwniejsze od baśni.

Opowiadał, jak to generał Dąbrowski

Stara się przyciągnąć z ziemi włoskiej do Polski,

920. Jak zbiera rodaków w Lombardii, we Włoszech;

Jak Kniaziewicz wydaje rozkazy ze swej kwatery na Kapitolu

I jako zwycięzca rzucił sto zakrwawionych sztandarów

Zdobytych na potomkach Cezarów – Włochach;

Jak Jabłonowski zapuścił się tam, gdzie pieprz rośnie,

Gdzie się cukier wytapia z trzciny, gdzie panuje wieczna wiosna,

I pachną kwitnące lasy; z polską Legią Naddunajską

Gromi Murzynów, ale wzdycha do kraju.

 

Opowieści starca krążyły po wsi po kryjomu;

Chłopiec, który je usłyszał, nagle znikał z domu,

930. Przedzierał się potajemnie przez lasy i bagna,

Ścigany przez Moskali, skakał do Niemna, aby skryć się

I pod wodą płynął do brzegów Księstwa Warszawskiego,

Gdzie wreszcie usłyszał miły głos: „Witaj nam, kolego!”.

Lecz