Pan i jego niewolnice - Anonim - ebook

Pan i jego niewolnice ebook

Anonim

5,0
31,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Do czego zdolny jest mężczyzna oszalały z pożądania i zazdrości.

Mało która kobieta zdaje sobie sprawę z tego, że nie powinna igrać z uczuciami swojego mężczyzny. A co dopiero zrywać zaręczyn niedługo przed ślubem. Tak właśnie postąpiła Alice, a Jack… cóż. Jack postanowił znieść to z godnością. I zemścić się, oczywiście w odpowiednim czasie. Wynajęte mieszkanie z całkowicie wygłuszonym pokojem okazuje się idealne do zrealizowania planu Jacka. Jakiego planu? Upokorzenia Alice i odebrania tego, co należne jej mężowi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 310

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ano­nim

Pan i jego nie­wol­ni­ce

Prze­ło­żył Bar­tło­miej Zbor­ski

Ty­tuł ory­gi­na­łu: The Way of a Man with the Maid

Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Gru­pa Wy­daw­ni­cza Fok­sal, MMXIV

Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Gru­pa Wy­daw­ni­cza Fok­sal, MMXIV

Wy­da­nie I

War­sza­wa

Część pierwszaTragedia

Rozdział pierwszy

Ja, rze­czo­ny mąż1, nie będę za­bie­rał cza­su czy­tel­ni­kom, wda­jąc się w szcze­gó­ły do­ty­czą­ce oko­licz­no­ści, w ja­kich Ali­ce, rze­czo­na pan­na, wzbu­dzi­ła we mnie pra­gnie­nie ze­msty, co do­pro­wa­dzi­ło do tego, że pod­ją­łem taką, nie zaś inną dro­gę, o któ­rej te­raz za­mie­rzam opo­wie­dzieć. Dość rzec, iż Ali­ce okrut­nie i bez­pod­staw­nie mnie po­rzu­ci­ła. Ja zaś, pod wpły­wem do­zna­nej ura­zy, przy­sią­głem so­bie, że gdy­by kie­dy­kol­wiek na­sze dro­gi się spo­tka­ły, jej zmy­sło­we cia­ło udzie­li mi re­kom­pen­sa­ty za roz­cza­ro­wa­nia, ja­kich do­zna­łem. Po­nad­to – ucie­ka­jąc się do prze­mo­cy – wy­eg­ze­kwu­ję od niej na­leż­ne panu mło­de­mu przy­wi­le­je, któ­rych tak na­mięt­nie po­żą­da­łem. Mu­sia­łem wszak­że ukryć swo­je uczu­cia i pra­gnie­nia. Mie­li­śmy z Ali­ce wie­lu wspól­nych przy­ja­ciół, któ­rzy nic nie wie­dzie­li o na­szym po­róż­nie­niu. Po­nad­to czę­sto się wi­dy­wa­li­śmy, to­też gdy­bym zdra­dził się przed nią w naj­mniej­szym bo­daj stop­niu ze swo­ich za­mia­rów, zni­we­czy­ło­by to wą­tłe wi­do­ki na ich suk­ces. Z ta­kim po­wo­dze­niem ukry­wa­łem swe rze­czy­wi­ste pla­ny pod płasz­czy­kiem wiel­ko­dusz­ne­go przy­zwo­le­nia, iż Ali­ce nie była w naj­mniej­szym stop­niu świa­do­ma (jak mi póź­niej wy­ja­wi­ła), że moje po­stę­po­wa­nie było wte­dy tyl­ko grą.

Jed­nak­że, jak mówi przy­sło­wie, cier­pli­we cze­ka­nie za­wsze zo­sta­je na­gro­dzo­ne. Przez dość dłu­gi czas skłon­ny by­łem mnie­mać, że po­stą­pię naj­roz­trop­niej, po­rzu­ca­jąc pra­gnie­nie ze­msty, po­nie­waż oko­licz­no­ści ab­so­lut­nie i bez­wa­run­ko­wo wy­klu­cza­ły, że­bym po­siadł Ali­ce w miej­scu czy też w cza­sie naj­do­god­niej­szym do speł­nie­nia mych za­my­słów. Lecz trzy­ma­łem ner­wy na wo­dzy, li­cząc na po­myśl­ne do­pro­wa­dze­nie spra­wy do koń­ca, jed­no­cze­śnie cier­piąc dziel­nie i wy­trwa­le ka­tu­sze nie­speł­nio­nych pra­gnień i wzma­ga­ją­cych we mnie chu­ci.

Po­tem nada­rzy­ła się spo­sob­ność zmia­ny miesz­ka­nia, a po­szu­ku­jąc no­wej kwa­te­ry, tra­fi­łem na skrom­ny apar­ta­ment zło­żo­ny z sa­lo­nu i dwóch sy­pial­ni, któ­re już same w so­bie świet­nie by mnie za­do­wo­li­ły. Go­spo­darz pra­gnął jed­nak wy­na­jąć tak­że po­miesz­cze­nie, któ­re na­zy­wał skła­dzi­kiem czy też ru­pie­ciar­nią. Po­cząt­ko­wo od­mó­wi­łem, ale po­nie­waż się upie­rał, po­sta­no­wi­łem obej­rzeć tę izbę. Oka­za­ła się po­miesz­cze­niem bar­dzo oso­bli­wym, za­rów­no je­śli cho­dzi o do­stęp do niej, jak też sam jej wy­gląd. Otóż szło się tam krót­kim ko­ry­ta­rzy­kiem wio­dą­cym z po­de­stu scho­dów i za­opa­trzo­nym z obu stron w dwo­je do­sko­na­le do­pa­so­wa­nych drzwi. Samo po­miesz­cze­nie przy­po­mi­na­ło kształ­tem kwa­drat, było prze­stron­ne i wy­so­kie, jed­nak­że je­dy­nym otwo­rem w ścia­nach były wła­śnie owe drzwi. Świa­tło i po­wie­trze za­pew­niał duży świe­tlik, czy też, z uwa­gi na swo­je roz­mia­ry, la­tar­nia2, zaj­mu­ją­ca więk­szą część po­wierzch­ni da­chu, wspar­ta na czte­rech pę­ka­tych i tę­gich drew­nia­nych ko­lu­mien­kach.

Po­nad­to ścia­ny były gru­bo wy­ście­ła­ne. Za­uwa­ży­łem, że wpusz­czo­no w nie, osa­dzo­ne w re­gu­lar­nych od­stę­pach dwa rzę­dy me­ta­lo­wych pier­ście­ni: pierw­szy znaj­do­wał się tuż nad pod­ło­gą, dru­gi – na wy­so­ko­ści mniej wię­cej ośmiu stóp. Ze ścią­gów da­cho­wych zwi­sa­ły krąż­ki do prze­wle­cze­nia liny – w pa­rach po­mię­dzy pod­po­ra­mi. Dwie ni­sze, wi­docz­ne w ścia­nie z drzwia­mi, two­rzy­ły w na­tu­ral­ny spo­sób wklę­śnię­cia i wy­brzu­sze­nia ko­ry­ta­rzy­ka pro­wa­dzą­ce­go do owe­go po­miesz­cze­nia. Spra­wia­ły wra­że­nie, jak­by nie­gdyś od­dzie­lo­no je od po­zo­sta­łej czę­ści izby kra­ta­mi, dla­te­go przy­po­mi­na­ły wię­zien­ne cele.

Wszyst­ko to wy­glą­da­ło tak oso­bli­wie, że za­py­ta­łem go­spo­da­rza, co się tu daw­niej znaj­do­wa­ło. Od­parł, że gmach wznie­sio­no z prze­zna­cze­niem na pry­wat­ny za­kład dla obłą­ka­nych, a było to w cza­sie, gdy obec­nie ta nie­mod­na dziel­ni­ca cie­szy­ła się wiel­kim wzię­ciem. Je­śli zaś cho­dzi o samo po­miesz­cze­nie, słu­ży­ło ono nie­gdyś za „po­kój sza­leń­ców”, w któ­rym izo­lo­wa­no agre­syw­nych pa­cjen­tów. Ry­gle, za­su­wy, pier­ście­nie i krąż­ki two­rzy­ły in­stru­men­ta­rium uży­wa­ne do po­skra­mia­nia tych nie­szczę­śni­ków, ile­kroć do­sta­wa­li gwał­tow­nych ata­ków fu­rii, a izo­la­cja ścian oraz szczel­ne po­dwój­ne drzwi spra­wia­ły, że ich sza­leństw nie sły­sze­li są­sie­dzi. Go­spo­darz do­dał, że po­kój jest na­praw­dę dźwię­kosz­czel­ny, o czym nie­jed­no­krot­nie mo­gli się prze­ko­nać go­ście, któ­rzy oglą­da­li te apar­ta­men­ty.

Wów­czas, ni­czym bły­ska­wi­ca, prze­le­cia­ła mi przez gło­wę pew­na myśl. Prze­cież po­kój ów ide­al­nie na­da­je się na miej­sce do re­ali­za­cji mo­ich pla­nów ze­msty! Gdy­bym tyl­ko zdo­łał zwa­bić doń Ali­ce, zna­la­zła­by się cał­ko­wi­cie na mo­jej ła­sce, nikt bo­wiem nie usły­szy jej krzy­ków o po­moc, co tyl­ko wzmoc­ni moją roz­kosz. Wszyst­kie zaś ry­gle, pier­ście­nie, krąż­ki – i tak da­lej – któ­ry to ze­staw mógł­bym prze­cież uzu­peł­nić kil­ko­ma od­po­wied­nio przy­go­to­wa­ny­mi me­bel­ka­mi, po­zwo­lą mi umie­ścić Ali­ce w do­wol­nej po­zy­cji i unie­ru­cho­mić ją, pod­czas gdy będę za­ba­wiał się jej cia­łem.

Uszczę­śli­wio­ny zgo­dzi­łem się więc wy­na­jąć rów­nież i to po­miesz­cze­nie, po czym nie­śpiesz­nie, z głę­bo­kim na­my­słem, za­pla­no­wa­łem wszyst­ko w naj­drob­niej­szych de­ta­lach. Ob­sta­lo­wa­łem owo do­dat­ko­we ume­blo­wa­nie, któ­re, choć na po­zór nie­win­ne i nad­zwy­czaj kom­for­to­we, zo­sta­ło wy­po­sa­żo­ne w licz­ne ukry­te me­cha­ni­zmy zdol­ne wpra­wić w szcze­gól­ną kon­fu­zję każ­dą ko­bie­tę, któ­rej cia­łem za­mie­rzał­bym za­wład­nąć i do­pro­wa­dzić do fi­zycz­ne­go znie­wo­le­nia. Na­ka­za­łem też po­kryć pod­ło­gę gru­by­mi per­ski­mi dy­wa­na­mi oraz ki­li­ma­mi, w dwóch ni­szach urzą­dzić zaś niby to ciem­nie fo­to­gra­ficz­ne, lecz w taki spo­sób, by mo­gły słu­żyć jako to­a­le­ty i gar­de­ro­by. Gdy wszel­kie pra­ce zo­sta­ły ukoń­czo­ne, moje Gniaz­decz­ko (tak bo­wiem na­zwa­łem ów przy­by­tek) przy­bra­ło wy­gląd wy­jąt­ko­wo pięk­ne­go i wy­god­ne­go po­ko­ju, pod­czas gdy w rze­czy­wi­sto­ści sta­ło się, ni mniej, ni wię­cej, za­ma­sko­wa­ną izbą tor­tur.

Te­raz nad­szedł czas na re­ali­za­cję naj­trud­niej­szej czę­ści mego pla­nu.

Jak­że jed­nak mia­łem usi­dlić Ali­ce? Na nie­szczę­ście nie miesz­ka­ła w Lon­dy­nie, lecz opo­dal, pod jed­nym da­chem z za­męż­ną sio­strą, i do mia­sta przy­jeż­dża­ła wy­łącz­nie w jej to­wa­rzy­stwie. A za­tem mój pro­blem za­sa­dzał się na tym, w jaki spo­sób miał­bym do­pro­wa­dzić do tego, by zna­leźć się sam na sam z Ali­ce na tyle dłu­go, żeby móc urze­czy­wist­nić swo­je za­mia­ry. Za­cho­dzi­łem w gło­wę, jak ów cel osią­gnąć.

Sio­stry czę­sto od­wie­dza­ły Lon­dyn w nie­re­gu­lar­nych od­stę­pach cza­su, co wy­ni­ka­ło już to z roz­ma­itych obo­wiąz­ków to­wa­rzy­skich, już to z ko­niecz­no­ści zro­bie­nia za­ku­pów. Po­stę­pu­jąc w myśl za­sa­dy po­li­ty­ki l’en­ten­te cor­dia­le, za­pra­sza­łem je do sie­bie, aby wy­po­czę­ły i się po­krze­pi­ły. Pa­nie chęt­nie ko­rzy­sta­ły z mo­je­go lo­kum, czę­ścio­wo z po­wo­du bli­sko­ści Re­gent Stre­et, ale też z po­wo­du nad­zwy­czaj sma­ko­wi­te­go ja­dła, któ­rym nie­zmien­nie je ra­czy­łem. Głów­nie z po­wo­du ła­god­ne­go uko­je­nia, ja­kie za­pew­nia­ła ab­so­lut­na ci­sza i spo­kój pa­nu­ją­ce w Gniaz­decz­ku po zgieł­ku i ha­ła­sie lon­dyń­skich ulic, obie sio­stry po­czę­ły za­szczy­cać mnie re­gu­lar­nie swo­im to­wa­rzy­stwem pod­czas lun­chu, czy też po­po­łu­dnio­wej her­bat­ki, ile­kroć przy­by­ły do mia­sta i aku­rat nie mia­ły żad­nych in­nych zo­bo­wią­zań.

Nie mu­szę chy­ba do­da­wać, iż ży­wi­łem se­kret­ne na­dzie­je, że pod­czas któ­rejś z tych wi­zyt zy­skam spo­sob­ność urze­czy­wist­nie­nia swo­ich pla­nów ze­msty. Jed­nak­że przez kil­ka mie­się­cy ży­łem w prze­świad­cze­niu, że nie­uchron­nie spo­tka mnie za­wód. Cier­pia­łem ist­ne męki Tan­ta­la, gdy nie­prze­czu­wa­ją­ca ni­cze­go Ali­ce prze­by­wa­ła wraz ze mną w po­miesz­cze­niu, któ­re przy­go­to­wa­łem w celu za­da­nia jej gwał­tu. Była w za­się­gu za­rów­no mo­ich rąk, jak i ukry­tej ma­szy­ne­rii, z któ­rej po­mo­cą uzy­skał­bym nad nią ab­so­lut­ną wła­dzę i dys­po­no­wał­bym swo­bod­nie jej cia­łem. Da­li­bóg, nie­chyb­nie uru­cho­mił­bym to in­stru­men­ta­rium, gdy­by nie obec­ność jej sio­stry. Sy­tu­acja ta wy­zwa­la­ła we mnie tak prze­moż­ne pra­gnie­nia, że za­czą­łem na­wet pla­no­wać pod­da­nie tak­że Ma­rion ka­rze prze­zna­czo­nej dla Ali­ce. Myśl taka ry­so­wa­ła się na­der obie­cu­ją­co, po­nie­waż Ma­rion była prze­cu­dow­nym oka­zem nie­wia­sty; wyż­sza i tęż­sza niż jej sio­stra, mia­ła też bar­dziej po­są­go­we kształ­ty (Ali­ce była pe­ti­te). Per­spek­ty­wa po­sia­da­nia jej przez kil­ka go­dzin, ob­ła­pia­nia i chę­do­że­nia, była więc ze wszech miar przy­jem­na i obie­cu­ją­ca.

Za­czą­łem tak po­waż­nie roz­wa­żać tę moż­li­wość, że po­le­ci­łem prze­ro­bie­nie fo­te­la w taki spo­sób, by na­ci­śnię­cie ukry­tej dźwi­gien­ki wy­zwa­la­ło od­po­wied­nie me­cha­ni­zmy: w jed­nej chwi­li na­cisk cia­ła sie­dzą­cej w nim oso­by po­wo­do­wał, iż po­rę­cze me­bla po­chy­la­ły się do we­wnątrz, unie­ru­cha­mia­jąc nie­szczę­śni­ka. Fo­tel ów, luk­su­so­wo wy­ście­ła­ny i wy­po­sa­żo­ny, jak wspo­mnia­łem, w dys­kret­ną dźwi­gnię, wprost za­pra­szał, by w nim spo­cząć. Ali­ce na­tych­miast nań opa­da­ła w bło­giej nie­świa­do­mo­ści, że me­bel ten może unie­ru­cho­mić jej cia­ło, pod­czas gdy ja przy­stą­pię do rze­czy i pod­dam po­dob­nej pro­ce­du­rze Ma­rion.

Nim jed­nak zde­cy­do­wa­łem się sko­rzy­stać z tego osta­tecz­ne­go środ­ka, ma cier­pli­wość zo­sta­ła wy­na­gro­dzo­na. Oto jak się to sta­ło.

Pew­ne­go wie­czo­ra do­rę­czo­no mi li­ścik o tre­ści ta­kiej, jak wie­le razy już otrzy­my­wa­łem: sio­stry przy­bę­dą do Lon­dy­nu na­za­jutrz i pra­gną zjeść ze mną lunch. Ale, ku mo­je­mu za­sko­cze­niu, na krót­ko przed wy­zna­czo­ną go­dzi­ną Ali­ce po­ja­wi­ła się sama. Wy­ja­śni­ła, że gdy już wy­sła­ła rze­czo­ny li­ścik, bied­na Ma­rion za­cho­ro­wa­ła i przez całą noc bar­dzo źle się czu­ła, to­też, choć po­tem nie­co jej się po­lep­szy­ło, nie mo­gła przy­być wraz z nią. Ali­ce bar­dzo za­le­ża­ło na zro­bie­niu za­ku­pów, dla­te­go zde­cy­do­wa­ła się przy­je­chać sama i od­wie­dzi­ła mnie, by wy­ja­śnić, co za­szło. Oświad­czy­ła jed­nak, że nie zo­sta­nie na lun­chu, lecz wy­pi­je her­ba­tę i zje bu­łecz­kę z ro­dzyn­ka­mi na mie­ście.

Za­pro­te­sto­wa­łem ener­gicz­nie prze­ciw za­mia­ro­wi po­zba­wie­nia mnie jej to­wa­rzy­stwa, wąt­pię jed­nak, że zdo­ła­ło­by to skło­nić Ali­ce do zmia­ny za­mia­rów, gdy­by, szczę­śli­wym tra­fem, aku­rat nie lu­nął deszcz. Ali­ce za­wa­ha­ła się: suk­nia, w któ­rą była ubra­na, nie­chyb­nie moc­no by ucier­pia­ła; po­sta­no­wi­ła więc zo­stać u mnie na lun­chu i gdy deszcz mi­nie, udać się po za­ku­py.

Gdy od­da­li­ła się na chwi­lę do sy­pial­ni, z któ­rej ko­rzy­sta­ła wraz z sio­strą pod­czas od­wie­dzin, owład­nę­ło mnie sza­lo­ne pod­nie­ce­nie. Ali­ce jest u mnie – i to sama! Wy­da­wa­ło mi się to zbyt pięk­ne, żeby mo­gło być praw­dzi­we. Wie­dzia­łem jed­nak­że, że musi jesz­cze zna­leźć się w Gniaz­decz­ku, po­nie­waż w każ­dym z po­zo­sta­łych po­miesz­czeń jest cał­ko­wi­cie bez­piecz­na. Kwe­stią naj­wyż­szej wagi było, żeby ani przez chwi­lę nie czu­ła się za­nie­po­ko­jo­na, dla­te­go też wiel­kim wy­sił­kiem woli ze­bra­łem się w so­bie i nim Ali­ce we­szła do ja­dal­ni, przy­bra­łem zwy­kły wy­raz twa­rzy.

Szyb­ko po­da­no do sto­łu. Po­cząt­ko­wo Ali­ce wy­da­wa­ła się lek­ko po­de­ner­wo­wa­na i skrę­po­wa­na, jed­nak­że pro­wa­dząc z nią uprzej­mą i tak­tow­ną kon­wer­sa­cję, spo­wo­do­wa­łem, że od­zy­ska­ła rów­no­wa­gę du­cha i roz­ma­wia­ła we­so­ło i w spo­sób na­tu­ral­ny. Chy­trze usa­do­wi­łem ją ty­łem do okna, nie chcąc, by za­uwa­ży­ła ozna­ki zbli­ża­ją­cej się bu­rzy; nie­ba­wem też ku swo­je­mu za­sko­cze­niu skon­sta­to­wa­łem, że aura robi się co­raz gor­sza. Ale bra­łem też pod uwa­gę, że lada mo­ment może za­cząć się prze­ja­śniać, dla­te­go uzna­łem, że im szyb­ciej Ali­ce znaj­dzie się w Gniaz­decz­ku, tym le­piej dla mnie – i tym go­rzej dla niej. To­też wszel­ki­mi si­ła­mi dą­ży­łem do przy­śpie­sze­nia lun­chu.

Tym­cza­sem gdy Ali­ce są­czy­ła po­wo­li kawę, na­gle deszcz za­czął ude­rzać o szy­by, po czym roz­legł się zło­wiesz­czy po­mruk grzmo­tu. Od­gło­sy te spo­wo­do­wa­ły, że po­de­rwa­ła się z fo­te­la i zbli­ży­ła do okna.

– Och! Spójrz tyl­ko! – wy­krzyk­nę­ła prze­ra­żo­na. – Ależ nie w porę!

Sta­ną­łem obok niej przy oknie.

– Na Jo­wi­sza, rze­czy­wi­ście fa­tal­nie – za­uwa­ży­łem, do­da­jąc: – Naj­wy­raź­niej za­cią­gnę­ło się na do­bre. Mam na­dzie­ję, że nie masz w to po­po­łu­dnie żad­nych umó­wio­nych spo­tkań i nie bę­dziesz mu­sia­ła prze­by­wać zbyt dłu­go na dwo­rze.

Gdy wy­po­wia­da­łem te sło­wa, nie­bo prze­cię­ła po­tęż­na bły­ska­wi­ca i na­tych­miast huk­nę­ło. Na twa­rzy Ali­ce po­ja­wi­ło się prze­ra­że­nie i cof­nę­ła się nie­pew­nie.

– Och! – wy­krzyk­nę­ła prze­stra­szo­na. – Je­stem ma­łym głu­piut­kim tchó­rzem – szep­nę­ła – i boję się bu­rzy, bu­dzi we mnie trwo­gę!

– W ta­kim ra­zie może dasz się za­pro­sić do Gniaz­decz­ka? – za­pro­po­no­wa­łem, gra­jąc rolę tro­skli­we­go go­spo­da­rza. – Stam­tąd nie bę­dzie wi­dać bły­ska­wic i na pew­no nie usły­szysz huku pio­ru­nów, po­nie­waż po­kój ów jest dźwię­kosz­czel­ny. Przej­dzie­my tam? – za­py­ta­łem, otwie­ra­jąc za­chę­ca­ją­co drzwi.

Lek­ko się za­wa­ha­ła. Czyż­by anioł stróż pod­po­wia­dał Ali­ce, jaki los ją cze­ka, gdy przyj­mie moje po­zor­nie nie­win­ne za­pro­sze­nie? Jed­nak w tej sa­mej chwi­li nie­bo prze­ora­ła ko­lej­na bły­ska­wi­ca, wiel­ka i ośle­pia­ją­ca, któ­rej to­wa­rzy­szył nie­mal jed­no­cze­sny grzmot.

– O tak, o tak! – nie­mal krzyk­nę­ła, po czym wy­bie­gła. Śle­dzi­łem ją wzro­kiem, a ser­ce wa­li­ło mi jak sza­lo­ne. Ali­ce prze­bie­gła przez obo­je drzwi i zna­la­zła się w Gniaz­decz­ku, czy­li w po­trza­sku, jaki na nią mo­zol­nie z roz­my­słem za­sta­wi­łem. Za­ry­glo­wa­łem bez­sze­lest­nie drzwi ze­wnętrz­ne, po czym za­mkną­łem we­wnętrz­ne. Ali­ce na­le­ża­ła do mnie! Do mnie! Wresz­cie ją mia­łem! Te­raz nad­szedł czas na do­ko­na­nie ze­msty! Te­raz jej nie­ska­la­na dzie­wi­czość zo­sta­nie od­da­na na pa­stwę mo­ich chu­ci, zmu­szę ją do za­spo­ko­je­nia mych lu­bież­nych żądz! Ali­ce była cał­ko­wi­cie zda­na na mą ła­skę i nie­ła­skę, to­też nie­zwłocz­nie przy­stą­pi­łem do re­ali­za­cji swych okrut­nych pra­gnień.

Rozdział drugi

Po bły­ska­wi­cach i grzmo­tach ko­ją­ca ci­sza pa­nu­ją­ca w Gniaz­decz­ku przy­wró­ci­ła Ali­ce spo­kój i rów­no­wa­gę du­cha. Ode­tchnę­ła głę­bo­ko.

– Ależ to prze­ślicz­ny po­kój, Jack! – wy­krzyk­nę­ła ocza­ro­wa­na. – Spójrz tyl­ko: deszcz bije w świe­tlik, a tu nic, a nic nie sły­chać!

– O tak, na pew­no nic nie sły­chać – po­twier­dzi­łem – bo po­kój ten jest do­sko­na­le dźwię­kosz­czel­ny. W ca­łym Lon­dy­nie nie ma chy­ba po­miesz­cze­nia bar­dziej na­da­ją­ce­go się do re­ali­za­cji mo­je­go szcze­gól­ne­go celu.

– Ja­kie­go celu? – za­py­ta­ła.

– Po­hań­bie­nia cię – rze­kłem ci­cho, pa­trząc jej pro­sto w oczy. – Po­zba­wie­nia cię dzie­wic­twa.

Wzdry­gnę­ła się w osłu­pie­niu. Moc­no po­czer­wie­nia­ła. Pa­trzy­ła na mnie, jak­by nie wie­rząc wła­snym uszom. Ja zaś sta­łem nie­ru­cho­mo i spo­koj­nie ją ob­ser­wo­wa­łem. Wi­dzia­łem, jak ogar­nia ją jed­no­cze­śnie obu­rze­nie i gniew i jak moc­no cier­pi jej ura­żo­na skrom­ność.

– Je­steś chy­ba sza­lo­ny – wy­ce­dzi­ła gło­sem, w któ­rym na­brzmie­wa­ła wście­kłość. – Za­po­mi­nasz się. W ta­kim ra­zie ze­chciej uwa­żać na­szą przy­jaźń za za­wie­szo­ną do cza­su, aż wró­ci ci roz­są­dek i na­le­ży­cie prze­pro­sisz mnie za tę nie­wy­ba­czal­ną znie­wa­gę. Tym­cza­sem pro­szę cię tyl­ko o przy­wo­ła­nie do­roż­ki, bym mo­gła nie prze­by­wać dłu­żej w obec­no­ści oso­by o ta­kim po­kro­ju jak ty. – Jej oczy za­pło­nę­ły gnie­wem.

Ro­ze­śmia­łem się ci­cho.

– Czy na­praw­dę są­dzisz, Ali­ce, że po­stą­pi­łem tak, nie prze­my­ślaw­szy kon­se­kwen­cji? – spy­ta­łem chłod­no. – Czyż­byś na­praw­dę są­dzi­ła, że po­stra­da­łem zmy­sły? Czy nie jest tak, że masz do spła­ce­nia nie­wiel­ki ra­chu­nek za to, co uczy­ni­łaś mi daw­no temu? Oto i nad­szedł dzień za­pła­ty, moja dro­ga, do­brze się za­ba­wi­łaś moim kosz­tem, dla­te­go ja za­ba­wię się te­raz two­im. Igra­łaś z moim ser­cem, po­zwól więc, że ja po­igram z two­im cia­łem.

Wpa­try­wa­ła się we mnie za­sko­czo­na i śmier­tel­nie prze­ra­żo­na. Oszo­ło­mi­ły ją mój spo­kój i zde­ter­mi­no­wa­nie. Zbla­dła na twa­rzy, sły­sząc wzmian­kę o prze­szło­ści, po czym jesz­cze bar­dziej się spło­ni­ła pod wpły­wem mo­ich słów do­ty­czą­cych naj­bliż­szej przy­szło­ści. Po krót­kiej chwi­li kon­ty­nu­owa­łem.

– Za­pla­no­wa­łem z roz­my­słem tę ze­mstę. Wy­na­ją­łem ów apar­ta­ment tyl­ko dla­te­go, że ar­cyw­spa­nia­le nada­wał się do mo­ich ce­lów. Przy­go­to­wa­łem go na każ­dą oko­licz­ność, uwzględ­nia­jąc na­wet to, że we­zmę cię prze­mo­cą. Spójrz tyl­ko.

W tej sa­mej chwi­li za­de­mon­stro­wa­łem jej wy­peł­nio­nym gro­zą i prze­stra­chem oczom me­cha­nizm ukry­ty w fo­te­lu, i tak da­lej.

– No cóż, za­pew­niam cię, że nie wyj­dziesz z tego po­ko­ju, do­pó­ki ci na to nie po­zwo­lę. Te­raz wiesz, że two­ich krzy­ków o po­moc i pła­czu nikt nie usły­szy. Mu­sisz więc sama za­de­cy­do­wać, jak po­stą­pisz. Daję ci do wy­bo­ru dwie, i tyl­ko dwie, moż­li­wo­ści, a ty mu­sisz wy­brać jed­ną z nich. Czy ule­gniesz mi spo­koj­nie i do­bro­wol­nie, czy też wo­lisz, bym wziął cię siłą?

Tup­nę­ła wście­kle ma­leń­ką stóp­ką.

– Jak śmiesz tak do mnie mó­wić?! – wy­krzyk­nę­ła gniew­nie. – Czy uwa­żasz, że je­stem dziec­kiem? Wy­puść mnie w tej chwi­li!

I ru­szy­ła z wiel­ką god­no­ścią ku drzwiom.

– Nie je­steś dziec­kiem – od­par­łem z okrut­nym uśmie­chem. – Je­steś po­nęt­ną i prze­ślicz­ną dziew­czy­ną, ma­ją­cą wszyst­kie przy­mio­ty zdol­ne za­spo­ko­ić moje żą­dze. Jed­nak nie po­zwo­lę ci trwo­nić cza­su. Do­praw­dy, nie wy­star­czy jed­ne­go po­po­łu­dnia na urze­czy­wist­nie­nie wszel­kich mo­ich za­chcia­nek i ka­pry­sów oraz za­spo­ko­je­nie na­mięt­no­ści. Py­tam za­tem raz jesz­cze: czy ule­gniesz mi z wła­snej woli, czy też mam cię zmu­sić do tego siłą? Uprze­dzam, że gdy ze­gar wy­bi­je po­ło­wę go­dzi­ny, a ty nie ule­gniesz mi do­bro­wol­nie, na­tych­miast we­zmę prze­mo­cą to, cze­go pra­gnę. Te­raz zrób wła­ści­wy uży­tek z tych trzech mi­nut, któ­re ci po­zo­sta­ły.

Od­wró­ci­łem się i od­da­li­łem, by przy­go­to­wać po­kój, jak­by prze­wi­dziaw­szy z góry, iż będę zmu­szo­ny użyć prze­mo­cy.

Zdję­ta zgro­zą i za­szo­ko­wa­na Ali­ce za­pa­dła w fo­tel, skry­wa­jąc twarz w drżą­cych dło­niach. Wi­dać po­ję­ła, w jak roz­pacz­li­wym po­ło­że­niu się znaj­du­je. Jak­że mo­gła­by, ot tak, z wła­snej i nie­przy­mu­szo­nej woli, ulec mym chu­ciom? A prze­cież, je­śli tego nie uczy­ni, zo­sta­nie zmu­szo­na siłą! Na do­bit­kę zaś bę­dzie mu­sia­ła cier­pieć strasz­li­we po­ni­że­nie! Zo­sta­wi­łem ją w sa­mot­no­ści, a po za­koń­cze­niu przy­go­to­wań usia­dłem spo­koj­nie na­prze­ciw, pa­trząc na nią.

Tym­cza­sem roz­le­gło się mia­ro­we ude­rze­nie ze­ga­ra. Na­tych­miast wsta­łem z miej­sca. Ali­ce rów­nież po­de­rwa­ła się na nogi i wy­co­fa­ła ku wez­gło­wiu ob­szer­ne­go łoża, na któ­rym jesz­cze nie­daw­no ocza­mi wy­obraź­ni wi­dzia­łem ją roz­cią­gnię­tą nago. Było oczy­wi­ste, że za­mie­rza sta­wić opór i wal­czyć ze mną, co było mi nad­zwy­czaj na rękę, po­nie­waż swo­im po­stę­po­wa­niem z na­wiąz­ką do­star­cza­ła mi uspra­wie­dli­wie­nia, abym bez skru­pu­łów dał upust swym lu­bież­nym pra­gnie­niom.

– No i cóż, Ali­ce? Czy ule­gniesz mi spo­koj­nie i po do­bro­ci?

Wy­da­wa­ło się, że opa­no­wa­ła ją fu­ria. Po raz pierw­szy roz­sier­dzo­na spoj­rza­ła mi har­do w oczy wzro­kiem pło­ną­cym wście­kło­ścią.

– Nig­dy! Nig­dy! – wy­krzyk­nę­ła po­ryw­czo. – Je­steś wstręt­ny! Czyń za­tem pod­łość, któ­rą so­bie za­pla­no­wa­łeś. Czyż­byś są­dził, że wy­mu­sisz na mnie stra­chem za­spo­ko­je­nie swo­ich nie­cnych i lu­bież­nych żądz? Oto więc i moja od­po­wiedź, raz na za­wsze: nie! Nie! Nie! Och, je­steś tchórz­li­wym by­dlę­ciem i be­stią!

Od­wró­ci­ła gło­wę, śmie­jąc się wzgar­dli­wie.

– Jak so­bie ży­czysz – od­par­łem ci­cho i spo­koj­nie. – Ten się śmie­je, kto się śmie­je ostat­ni. Śmiem twier­dzić, iż nie upły­nie pół go­dzi­ny, a ule­gniesz mi bez­względ­nie i bez­wa­run­ko­wo; nie ko­niec na tym – bę­dziesz się jesz­cze do­pra­szać, bym ra­czył przy­jąć two­ją ka­pi­tu­la­cję. Rę­czę ci, że tak się sta­nie. Prze­ko­na­my się o tym obo­je.

Od­po­wie­dzia­ła mi wy­zy­wa­ją­cym śmie­chem, w któ­rym za­brzmia­ło nie­do­wie­rza­nie.

– Owszem, zo­ba­czy­my. Zo­ba­czy­my – rzu­ci­ła z po­gar­dą.

W jed­nej chwi­li sko­czy­łem, by ją ob­ła­pić, lecz ona, chy­żo jak myśl, umknę­ła. Przez krót­ki czas wy­my­ka­ła się moim ob­ję­ciom, klu­cząc wśród me­bli ni­czym ści­ga­ny mo­tyl, szyb­ko jed­nak za­pę­dzi­łem ją do na­roż­ni­ka. Spa­dłem na nią ni­czym sęp na swą ofia­rę i chwy­ci­łem moc­no w ob­ję­cia. Na­stęp­nie na wpół po­wlo­kłem, na wpół prze­nio­słem tam, gdzie po­mię­dzy dwo­ma fi­la­ra­mi wi­sia­ła para po­ru­sza­nych elek­trycz­nie li­no­wych krąż­ków.

Ali­ce przez cały czas roz­pacz­li­wie wal­czy­ła i wzy­wa­ła po­mo­cy. Prze­ła­mu­jąc jed­nak ów de­spe­rac­ki opór, szyb­ko za­plo­tłem koń­ców­ki sznu­rów na jej prze­gu­bach i na­ci­sną­łem gu­zik: sznu­ry na­prę­ży­ły się, po czym po­wo­li, lecz nie­ubła­ga­nie ra­mio­na Ali­ce wy­pro­sto­wa­ły się nie­mal na całą dłu­gość, tak że mu­sia­ła przy­jąć po­sta­wę pio­no­wą. Była te­raz bez­bron­na i nie­zdol­na unik­nąć dło­ni, któ­re mia­ły wiel­ką ocho­tę zgłę­bić słod­kie se­kre­ty za­ka­mar­ków jej odzie­ży. Skut­kiem jed­nak kon­tor­sji cia­ła oraz gwał­tow­nych emo­cji, ja­kich do­zna­wa­ła, wpa­dła w stan tak ogrom­ne­go wzbu­rze­nia i nie­po­ko­ju, iż uzna­łem, że po­stą­pię naj­roz­sąd­niej, je­śli po­zo­sta­wię ją na krót­ko samą, aż zdo­ła jako tako za­pa­no­wać nad sobą. Wszyst­ko zaś po to, żeby bo­le­śniej i w spo­sób bar­dziej świa­do­my do­świad­cza­ła po­ni­żeń, któ­re będą jej udzia­łem.

W tym miej­scu po­wi­nie­nem chy­ba wy­ja­śnić czy­tel­ni­kom dzia­ła­nie ma­szy­ne­rii, któ­rą dys­po­no­wa­łem i któ­ra mia­ła słu­żyć po­ko­na­niu i ujarz­mie­niu Ali­ce.

Po­mię­dzy każ­dą parą fi­lar­ków pod­trzy­mu­ją­cych da­cho­wy świe­tlik-la­tar­nię wi­sia­ły dwa so­lid­nej bu­do­wy krąż­ki li­no­we wpra­wia­ne w ruch me­cha­ni­zmem elek­trycz­nym ukry­tym w bel­kach da­chu. Gdy­bym chciał usta­wić Ali­ce w po­zy­cji pio­no­wej, mu­siał­bym po pro­stu przy­wią­zać ją za prze­gu­by dło­ni do koń­có­wek lin i pod­cią­gnąć liny do góry, co zmu­si­ło­by dziew­czy­nę do przy­ję­cia po­sta­wy wy­pro­sto­wa­nej; jed­no­cze­śnie cia­ło jej sta­ło­by się bez­wol­ne i cał­ko­wi­cie zda­ne na moją ła­skę. Fi­lar­ki mogę zaś wy­ko­rzy­stać, gdy­by przy­szła mi ocho­ta ją wy­chło­stać, po­nie­waż przy­twier­dzo­no do nich me­ta­lo­we pier­ście­nie, do któ­rych mógł­bym przy­wią­zać Ali­ce tak moc­no, że nie zdo­ła­ła­by wy­ko­nać żad­ne­go ru­chu.

Opo­dal fi­la­rów sta­ło wiel­kich roz­mia­rów łoże wy­ście­ła­ne ciem­no­zie­lo­nym atła­sem; ko­lor ma­te­rii sta­no­wił­by wy­ra­zi­ste tło dla per­ło­we­go po­wa­bu roz­ło­żo­nej na niej na­giej dziew­czy­ny. Rze­czo­ny me­bel wy­po­sa­żo­ny był w osiem ma­syw­nych nó­żek (po czte­ry na­prze­ciw sie­bie); za każ­dą z nich le­żał na dy­wa­nie zro­lo­wa­ny so­lid­ny pa­sek rze­mien­ny prze­su­wa­ny za po­mo­cą me­cha­ni­zmu ukry­te­go w ta­pi­cer­ce i na­pę­dza­ne­go elek­trycz­no­ścią. Na łożu le­ża­ło wie­le po­du­szek i pu­fów roz­ma­ite­go kształ­tu, ro­dza­ju i twar­do­ści, z któ­rych Ali­ce i Ma­rion mo­ści­ły so­bie gniazd­ka, ile­kroć za­ży­wa­ły na nim wy­po­czyn­ku; bie­dac­twa, na­wet im przez myśl nie prze­szło, że owo „łoże tu­rec­kie” (bo tak je na­zwa­ły) mia­ło stać się oł­ta­rzem, na któ­rym dzie­wic­two pierw­szej z sióstr zo­sta­nie zło­żo­ne w ofie­rze Bo­gi­ni Mi­ło­ści. Rolą zaś wspo­mnia­nych rze­mie­ni było przy­trzy­my­wa­nie dziew­czy­ny w od­po­wied­niej po­zy­cji pod­czas aktu po­hań­bie­nia – gdy­by nie ze­chcia­ła pod­dać się po­słusz­nie swo­je­mu lo­so­wi.

Obok kon­cer­to­we­go pia­ni­na stał zaś ob­cią­gnię­ty skó­rą ta­bo­ret-bliź­niak za­opa­trzo­ny w zwy­kły me­cha­nizm słu­żą­cy od­po­wied­nie­mu do­bra­niu wy­so­ko­ści sie­dzi­ska; tyle tyl­ko, że moż­na je było pod­nieść znacz­nie wy­żej niż za­zwy­czaj. Oso­bli­wą ce­chą tego ta­bo­re­tu była jego nie­spo­ty­ka­na dłu­gość wy­no­szą­ca peł­ne sześć stóp. Pew­ne­go dnia za­spo­ko­iłem cie­ka­wość Ali­ce i wy­ja­śni­łem, że nad­zwy­czaj­na dłu­gość me­bla słu­ży temu, by mo­gła na nim usiąść wy­god­nie oso­ba prze­wra­ca­ją­ca nuty pia­ni­ście. Rze­czy­wi­stym zaś po­wo­dem było to, iż ta­bo­ret ów sta­no­wił ro­dzaj pu­łap­ki dzia­ła­ją­cej za po­mo­cą ukry­tych w nim me­cha­ni­zmów i za­opa­trzo­nej w prze­myśl­ny ze­staw rze­mie­ni, któ­rych sku­tecz­ność dzia­ła­nia za­mie­rza­łem wy­pró­bo­wać na de­li­kat­nym ciał­ku Ali­ce.

Wy­ja­śni­łem już po­przed­nio dzia­ła­nie zdra­dziec­kie­go fo­te­la. Czy­tel­ni­cy za­pew­ne zro­zu­mie­ją, że czy­niąc zeń uży­tek, mo­głem unie­ru­cho­mić Ali­ce prak­tycz­nie w do­wol­nej po­zy­cji i utrzy­mać ją w niej tak dłu­go, jak dłu­go ze­chcę re­ali­zo­wać swo­je pra­gnie­nia i za­chcian­ki na jej bez­bron­nym cie­le.

Wszyst­kie liny i rze­mie­nie wy­po­sa­żo­ne były w krąż­ki za­trza­sko­we osa­dzo­ne w ob­ro­to­wych gniaz­dach. W celu przy­mo­co­wa­nia ich bez­po­śred­nio do koń­czyn Ali­ce uży­wa­łem dłu­gie­go moc­ne­go zwo­ju i jed­no­cze­śnie bar­dzo de­li­kat­ne­go je­dwab­ne­go sznu­ra – naj­lep­sze­go, jaki zdo­ła­łem do­stać. Bar­dzo ła­two było je za­pę­tlić, sto­su­jąc po­dwój­ny splot wo­kół jej nad­garst­ka bądź kost­ki, prze­pleść ze sobą ich koń­ce i moc­no za­cią­gnąć, po czym wsu­nąć każ­dą koń­ców­kę w za­trzask. Taki spo­sób unie­ru­cho­mie­nia oprze się wszel­kim pró­bom po­lu­zo­wa­nia czy też szar­pa­nia, a mięk­kość je­dwa­biu spo­wo­du­je, że de­li­kat­ne cia­ło Ali­ce nie bę­dzie na­ra­żo­ne na otar­cia czy na­wet zra­nie­nia.

Rozdział trzeci

Pod­czas dzie­się­cio­mi­nu­to­we­go wy­tchnie­nia, któ­re­go w skry­to­ści du­cha po­sta­no­wi­łem udzie­lić Ali­ce, by do­szła do sie­bie po wy­sił­ku, jaki wło­ży­ła w de­spe­rac­kie pró­by obro­ny, ob­ser­wo­wa­łem ją w mil­cze­niu, gdy sta­ła tak bez­rad­nie, dźwi­ga­jąc swój cię­żar, po­nie­waż nie­mal wi­sia­ła w po­wie­trzu na prze­gu­bach rąk. Przed­sta­wia­ła sobą do­praw­dy uciesz­ny wi­dok, jej pierś bo­wiem drża­ła, wzno­sząc się i opa­da­jąc, gdy od­dy­cha­ła z tru­dem; ru­mień­ce nie ze­szły z po­licz­ków, a duży ka­pe­lusz (mia­ła go przez cały czas na gło­wie) był w nie­ła­dzie. Wy­twor­na, zna­ko­mi­cie skro­jo­na i do­pa­so­wa­na suk­nia pod­kre­śla­ła tyl­ko uro­dzi­wą i kształt­ną syl­wet­kę.

Ze­bra­ła się w so­bie nad­zwy­czaj szyb­ko i do­strze­głem, że ob­ser­wu­je mnie spod oka, zdję­ta strasz­li­wym lę­kiem. Po­sta­no­wi­łem nie po­zo­sta­wiać jej dłu­żej w tym na­pię­ciu i ocze­ki­wa­niu. Ob­sze­dłem ją do­oko­ła, przy­pa­tru­jąc się bez­bron­nej, po­tem usta­wi­łem na­prze­ciw krze­sło, na któ­rym usia­dłem, roz­su­wa­jąc sze­ro­ko nogi, tak że Ali­ce sta­nę­ła po­mię­dzy nimi: przód jej suk­ni moc­no przy­warł do roz­por­ka mo­ich spodni. Jej gło­wa znaj­do­wa­ła się te­raz po­wy­żej mo­jej, to­też mo­głem pa­trzeć wprost w na­zna­czo­ną przy­gnę­bie­niem twarz mej nie­wol­ni­cy.

Tym­cza­sem Ali­ce drża­ła ner­wo­wo na ca­łym cie­le i pró­bo­wa­ła od­su­nąć się ode mnie, była jed­nak zmu­szo­na trwać nie­ru­cho­mo w do­tych­cza­so­wej po­zy­cji. Za­uwa­żyw­szy jej usi­ło­wa­nia, zsu­ną­łem nie­co nogi, by lek­ko oto­czyć nimi jej cia­ło; ona zaś od­po­wie­dzia­ła na ucisk mo­ich ko­lan dresz­czem roz­pa­czy i nie­kon­tro­lo­wa­nym śmie­chem. Po­tem ob­ją­łem ją ostroż­nie w ta­lii i po­cią­gną­łem ku so­bie, jed­no­cze­śnie wzmac­nia­jąc na­cisk nóg, aż zna­la­zła się cał­ko­wi­cie w mym uści­sku; przy­war­łem wów­czas twa­rzą do jej pul­su­ją­ce­go łona. Przez chwi­lę, zde­ter­mi­no­wa­na, pró­bo­wa­ła sta­wiać opór, szyb­ko jed­nak zre­zy­gno­wa­ła, ocze­ku­jąc bez­wol­nie nie­unik­nio­ne­go, jak­by go­dząc się z tym, że oto jest zwy­cię­żo­na i bez­bron­na.

Nig­dy do­tych­czas nie trzy­ma­łem Ali­ce w ra­mio­nach, wy­jąw­szy te chwi­le, gdy tań­czy­li­śmy, lecz uści­ski do­zwo­lo­ne fi­gu­ra­mi wal­ca były ni­czym w po­rów­na­niu z do­ty­kiem, w ja­kim zwar­ły się na­sze ręce i nogi; do­ty­kiem, jaki te­raz czu­ła. Dy­go­ta­ła trwoż­nie, do­strze­ga­łem owo drże­nie i ten stan do­star­czał mi naj­wyż­szej roz­ko­szy. Bła­gal­nie szep­ta­ła:

– Nie, pro­szę, nie, Jack!

Spoj­rza­łem na jej za­ru­mie­nio­ną twarz, przy­ci­ska­jąc lu­bież­nie po­li­czek do krą­gło­ści jej łona.

– Czy nie jest ci miło, Ali­ce? – za­py­ta­łem prze­wrot­nie, przy­cią­ga­jąc ją jesz­cze bli­żej do sie­bie. – Uwa­żam, że je­steś wprost prze­cu­dow­na, ko­cha­nie, i pró­bu­ję so­bie te­raz wy­obra­zić, jak się bę­dziesz czu­ła bez ubra­nia.

– Nie! Nie! Jack! – jęk­nę­ła w naj­wyż­szym prze­ra­że­niu, wy­gi­na­jąc cia­ło w pa­rok­sy­zmie roz­pa­czy. – Puść mnie wol­no, Jack, ja nie chcę… nie chcę… nie… – z prze­ję­cia stra­ci­ła mowę.

W od­po­wie­dzi przy­cią­gną­łem ją jesz­cze bli­żej lewą dło­nią spo­czy­wa­ją­cą na ki­bi­ci, pra­wą na­to­miast za­czą­łem gła­dzić jej bio­dra i ty­łe­czek.

– Och… nie, Jack, nie! – pi­snę­ła, cier­piąc ka­tu­sze i bez­sku­tecz­nie pra­gnąc unik­nąć za­bor­cze­go do­ty­ku mej dło­ni. Nie ba­cząc na jej bła­ga­nia i łzy, gła­dzi­łem to moc­no, to znów piesz­czo­tli­wie jej peł­ne po­ślad­ki i uda – aż do ko­lan – po­tem znów pupę, bio­dra i uda, ona zaś przez cały czas roz­kosz­nie drża­ła. Po­tem uwol­ni­łem lewą rękę i trzy­ma­jąc Ali­ce w moc­nym uści­sku ko­lan, za­czą­łem obu­rącz ba­dać prze­cu­dow­ne wy­pu­kło­ści jej tył­ka, bio­der i ud. Prze­su­wa­łem po nich pal­ce tak od­waż­nie, że naj­wy­raź­niej po­pa­dła w zmy­sło­we oszo­ło­mie­nie, przy­war­ła do mnie przo­dem cia­ła, po­dej­mu­jąc da­rem­ne wy­sił­ki, by prze­rwać śmia­łe po­czy­na­nia mo­ich dło­ni gła­dzą­cych jej cza­row­ny ty­łe­czek.

Po­czy­na­łem so­bie z nią w ten spo­sób jesz­cze przez ja­kiś czas, na­stęp­nie zdją­łem ręce z jej bio­der, lecz tyl­ko po to, by gła­dzić z góry na dół gięt­ką i har­mo­nij­ną li­nię bo­ków. Na­stęp­nie skie­ro­wa­łem je w stro­nę łona, któ­re – ku jej kon­ster­na­cji i prze­ra­że­niu – za­czą­łem z roz­ko­szą pie­ścić. Po­czer­wie­nia­ła wte­dy na twa­rzy jesz­cze bar­dziej i lek­ko się za­chwia­ła. Jed­nak­że ta­siem­ki słu­żą­ce do sznu­ro­wa­nia gor­se­tu unie­moż­li­wi­ły mi bez­po­śred­ni atak na łono, dla­te­go po­sta­no­wi­łem roz­chy­lić jej odzież w taki spo­sób, bym mógł uj­rzeć pier­si. Przy­stą­pi­łem za­tem dziel­nie do dzie­ła, roz­pi­na­jąc bluz­kę.

– Jack, nie! Nie! – za­kwi­li­ła, pró­bu­jąc bez­sku­tecz­nie uwol­nić się z wię­zów. Skwi­to­wa­łem te pró­by szy­der­czym śmie­chem i kon­ty­nu­owa­łem roz­pi­na­nie aż do ostat­nie­go gu­zicz­ka. Na­stęp­nie, za­rzu­ciw­szy bluz­kę na jej ra­mio­na, za­trzy­ma­łem się, uj­rzaw­szy ostat­nią osło­nę jej ja­błu­szek – wy­so­ki sta­nik. Za­czą­łem więc go roz­pi­nać, a do­tyk wy­twor­nej bie­li­zny Ali­ce spra­wiał mi naj­wyż­szą roz­kosz. Nie­ba­wem uda­ło mi się roz­piąć zu­peł­nie i od­rzu­cić do tyłu ów sta­nik i mym pa­trzą­cym chci­wie oczom uka­zał się śnież­no­bia­ły gors oraz pier­si od­sło­nię­te nie­mal po bro­daw­ki.

– Och!… Och! – ję­cza­ła w roz­pa­czy, czer­wie­niąc się jak bu­rak ze wsty­du, któ­ry ją ogar­nął. By­łem jed­nak zbyt pod­eks­cy­to­wa­ny, by na to zwa­żać: mój wzrok przy­cią­ga­ły prze­ślicz­ne i pro­wo­ku­ją­ce krą­gło­ści jej cy­cusz­ków. Wi­dzia­łem ro­wek od­dzie­la­ją­cy dwie bliź­nia­cze pół­ku­le, uno­szą­ce się i opa­da­ją­ce w rytm od­de­chu, któ­re drża­ły pod wpły­wem roz­pa­czy i wzbu­rze­nia, gdyż tym emo­cjom Ali­ce te­raz bez resz­ty się od­da­ła. Nie­zdol­ny, by się po­wstrzy­mać, oplo­tłem ra­mio­na­mi jej ki­bić, przy­cią­gną­łem dziew­czy­nę do sie­bie i przy­war­łem usta­mi do dy­go­czą­ce­go cia­ła, i ją­łem z pa­sją okry­wać je po­ca­łun­ka­mi.

– Pro­szę, nie, Jack! – wy­krzyk­nę­ła, mio­ta­jąc się za­pa­mię­ta­le, by nad­ludz­kim wy­sił­kiem ujść mym na­mięt­nym war­gom; jej pró­by na nic się jed­nak nie zda­ły, ca­ło­wa­łem ją bo­wiem za­pa­mię­ta­le po uno­szą­cym się i opa­da­ją­cym ło­nie i prze­ślicz­nych, cu­dow­nych pier­siach. Szlak mo­ich ust zna­czy­ły na jej cie­le go­rą­ce po­ca­łun­ki, któ­re zda­wa­ły się wpra­wiać ją w tak nie­ziem­skie unie­sie­nie, iż po­my­śla­łem na­wet, że mógł­bym jej nie­co po­fol­go­wać.

– Och! Mój Boże! – jęk­nę­ła, gdy wy­zwo­li­łem ją z uści­sku i opa­dłem na krze­sło, by de­lek­to­wać się jej za­wsty­dze­niem i nie­do­lą. Nie ule­ga­ło wąt­pli­wo­ści, iż na moje lu­bież­ne na­pa­sto­wa­nie za­re­ago­wa­ła naj­wyż­szym pod­nie­ce­niem, to­też po­sta­no­wi­łem po­drę­czyć ją wy­uz­da­ny­mi za­bie­ga­mi nie­co dłu­żej.

Gdy się już za­tem nie­co uspo­ko­iła, po­now­nie ob­ją­łem ją w ta­lii i wzno­wi­łem piesz­czo­ty po pu­pie; po­tem, po­chy­liw­szy się, wsu­ną­łem dło­nie pod suk­nię i za­czą­łem ją pod­no­sić. Ob­li­cze Ali­ce okry­ło się szkar­ła­tem; wy­da­ła okrzyk gro­zy i za­czę­ła bła­gać, bym prze­stał. Jed­nak na próż­no; w oka­mgnie­niu chwy­ci­łem jej hal­kę, po czym, ująw­szy jej brzeg lewą dło­nią, pra­wą przy­pu­ści­łem atak na ty­łe­czek, chro­nio­ny te­raz wy­łącz­nie przez parę wy­kwint­nych, acz cie­niu­teń­kich maj­tek.

Po­czu­łem eks­ta­zę, by­łem w siód­mym nie­bie. Błą­dzi­łem w unie­sie­niu dło­nią po pulch­niut­kich po­ślad­kach, piesz­cząc je, de­li­kat­nie gła­dząc i pod­szczy­pu­jąc, na­pa­wa­jąc się jędr­no­ścią i ela­stycz­no­ścią cia­ła ob­le­czo­ne­go cien­ką ma­te­rią. Przez cały czas Ali­ce, wi­jąc się i cier­piąc męki nie­sły­cha­ne­go wsty­du, bła­ga­ła mnie cha­otycz­ny­mi sło­wa­mi, bym prze­stał. Wresz­cie po­pa­dła w hi­ste­rię, zo­sta­łem więc zmu­szo­ny do chwi­lo­we­go za­prze­sta­nia tej pod­nie­ca­ją­cej za­ba­wy. Ku jej uldze, opu­ści­łem z po­wro­tem suk­nię, od­su­ną­łem krze­sło i wsta­łem.

Mia­łem w po­ko­ju duże zwier­cia­dło ze szli­fo­wa­ne­go szkła, wy­so­kie na nie­mal osiem stóp, od­bi­ja­ją­ce całą po­stać. Pod­czas gdy Ali­ce od­zy­ski­wa­ła rów­no­wa­gę du­cha po ostat­nich przej­ściach, umie­ści­łem zwier­cia­dło tuż przed nią, usta­wia­jąc je w ten spo­sób, by mo­gła do­kład­nie sie­bie obej­rzeć. Wzdry­gnę­ła się pod wpły­wem wsty­du i za­że­no­wa­nia, po­nie­waż pier­si mia­ła od­kry­te, a od­bi­cie jej po­sta­ci w tak nie­chlub­nym de­za­bi­lu – na do­bit­kę wciąż mia­ła na gło­wie ka­pe­lusz – uzmy­sła­wiał jej aż nad­to wy­ra­zi­ście, w ja­kim po­ło­że­niu się zna­la­zła.

Usta­wiw­szy za­tem od­po­wied­nio zwier­cia­dło, prze­nio­słem krze­sło, aby zna­la­zło się do­kład­nie za Ali­ce, usia­dłem na nim i prze­su­ną­łem się do przo­du w ten spo­sób, że Ali­ce znów na wpół sta­ła, na wpół zwi­sa­ła po­mię­dzy mo­imi no­ga­mi. Zwier­cia­dło od­bi­ja­ło wier­nie wszyst­kie me ru­chy, ko­bie­ca in­tu­icja pod­po­wia­da­ła zaś mo­jej ofie­rze, iż ko­lej­nym ce­lem tego spro­śne­go na­pa­sto­wa­nia sta­nie się za chwi­lę przód jej cia­ła.

Jed­nak­że nie po­zwo­li­łem Ali­ce na zbyt dłu­gie my­śle­nie. Chy­żo chwy­ci­łem ją po­now­nie w ta­lii i przy­su­ną­łem ku so­bie, aż sil­nie przy­war­ła pupą do mych pier­si. Po­tem zaś, trzy­ma­jąc ją w moc­nym uści­sku le­wym ra­mie­niem, za­czą­łem prze­su­wać lewą dło­nią po ob­sza­rze po­mię­dzy brzu­chem a uda­mi, na­ci­ska­łem na­tar­czy­wie pa­chwi­nę i uda, jed­no­cze­śnie ob­ser­wu­jąc uważ­nie w zwier­cia­dle jej ob­li­cze.

Spur­pu­ro­wia­ła na twa­rzy, jej od­dech stał się nie­re­gu­lar­ny, drża­ła i dy­go­ta­ła, pró­bu­jąc jak naj­moc­niej ze­wrzeć uda. Była śmier­tel­nie wzbu­dzo­na i prze­ra­żo­na, choć naj­wy­raź­niej jesz­cze nie prze­czu­wa­ła tego, co ją cze­ka.

– Nie! Nie! Na Boga, Jack, nie! – krzy­cza­ła, spło­nio­na ni­czym doj­rza­ła pi­wo­nia ze wsty­du i roz­pa­czy po­mie­sza­nych z eks­cy­ta­cją, w jaką wpro­wa­dza­ły ją moje za­bor­cze za­bie­gi na naj­in­tym­niej­szych za­kąt­kach jej cia­ła. Szar­pa­ła za­pa­mię­ta­le sznu­ra­mi, za­ci­ska­jąc pię­ści; od­rzu­ci­ła gło­wę do tyłu, a jej źre­ni­ce roz­sze­rzy­ły się z trwo­gi. Uno­sząc cię­żar cia­ła na skrę­po­wa­nych nad­garst­kach, usi­ło­wa­ła uwol­nić nogi od sztur­mu­ją­cych je rąk, lecz nada­rem­nie. Oglą­da­ny w lu­strze ob­raz jej sza­mo­ta­ni­ny wy­zwo­lił tyl­ko we mnie, rzekł­bym, po­kła­dy kwin­te­sen­cji okru­cień­stwa. W na­stęp­nej chwi­li unio­słem jed­ną dło­nią jej suk­nię wraz z hal­ką aż do pasa, od­sła­nia­jąc wy­twor­ne maj­tecz­ki. Dru­ga zaś dłoń przy­pu­ści­ła ener­gicz­ny atak pod majt­ka­mi na jej uda: wpy­cha­łem pal­ce pod ma­te­riał, prze­su­wa­jąc je tak bli­sko wzgór­ka We­ne­ry, że Ali­ce wła­ści­wie omdla­ła, po­rwa­na pa­rok­sy­zmem pa­nicz­ne­go stra­chu. I by­ła­by nie­chyb­nie upa­dła w ata­ku hi­ste­rii, gdy­by nie pod­trzy­mu­ją­ce ją liny.

Szyb­ko więc wsta­łem i pusz­cza­jąc skraj jej suk­ni, któ­ra też opa­dła, usta­wi­łem za Ali­ce fo­tel, a na­stęp­nie po­lu­zo­wa­łem krąż­ki li­no­we, aby mo­gła osu­nąć się mięk­ko na ów me­bel. Po­zo­sta­wi­łem ją w tej po­zy­cji, by do­szła do sie­bie, ży­wiąc nie­za­chwia­ną pew­ność, że jest już bar­dzo bli­sko bez­a­pe­la­cyj­nej ka­pi­tu­la­cji i nie bę­dzie sta­wiać żad­ne­go opo­ru, któ­ry – co nie­wąt­pli­wie do­sko­na­le te­raz ro­zu­mia­ła – był­by cał­ko­wi­cie bez­ce­lo­wy. Wła­śnie to pra­gną­łem osią­gnąć. W mo­ich za­mie­rze­niach nie le­ża­ło bo­wiem by­najm­niej da­ro­wa­nie ani jed­ne­go po­ni­że­nia spo­śród tych, któ­re przy­go­to­wa­łem. Chcia­łem uczy­nić cier­pie­nia jesz­cze bar­dziej doj­mu­ją­cy­mi, w czym mo­gło­by być mi wiel­ce po­moc­ne wy­wo­ła­nie u niej prze­świad­cze­nia, iż w pew­nej mie­rze ona, Ali­ce, współ­uczest­ni­czy z wła­snej woli w mo­ich po­czy­na­niach, któ­re wstrzą­snę­ły nią w spo­sób nie­wy­obra­żal­ny i wy­peł­ni­ły ku mnie od­ra­zą. Pierw­szym z tych po­czy­nań mia­ło być po­zba­wie­nie jej odzie­ży. Tak więc, gdy tyl­ko Ali­ce oprzy­tom­nia­ła, po­now­nie uru­cho­mi­łem krąż­ki, aby znów po­sta­wić ją przede mną w po­zy­cji wy­pro­sto­wa­nej z wy­cią­gnię­ty­mi w górę rę­ka­mi.

Rzu­ci­ła mi trwoż­ne spoj­rze­nie, jak­by do­my­śla­jąc się, co ją te­raz cze­ka. Uzna­łem, że po­wi­nie­nem jej to po­wie­dzieć, by dać tym sa­mym spo­sob­ność do­bro­wol­ne­go ofia­ro­wa­nia mi swe­go cia­ła – gdy­by oka­za­ła się do tego skłon­na. Po­wo­do­wa­ło mną rów­nież pra­gnie­nie uchro­nie­nia przed znisz­cze­niem jej ubra­nia, bo Ali­ce była przy­odzia­na na­praw­dę prze­ślicz­nie i bar­dzo gu­stow­nie. Ja zaś wąt­pi­łem, czy zdo­łam ją ob­na­żyć bez uży­cia no­życ – przy­najm­niej w kil­ku przy­pad­kach.

– Cóż, do­strze­gam, Ali­ce, że chcesz, bym ci zdra­dził, co się te­raz sta­nie – rze­kłem. – No więc po­wiem ci. Roz­bio­rę cię do naga, bę­dziesz naga jak nie­mow­lę, na­gu­sień­ka, nie osło­ni twe­go cia­ła naj­lich­szy skra­wek ma­te­ria­łu.

Jej ob­li­cze znów po­kry­ło się pur­pu­rą, któ­ra roz­la­ła się tak­że na kark i biust (ów po­zo­sta­wał przez cały czas nie­mal od­sło­nię­ty). Ali­ce wy­su­nę­ła do przo­du gło­wę, ję­cząc: – Nie!… Nie!… Och! Jack… Jack… Jak mo­żesz… – wy­po­wie­dziaw­szy te sło­wa, za­ko­ły­sa­ła się nie­pew­nie.

– To bę­dzie na­stęp­ny punkt pro­gra­mu, moja dro­ga – za­chi­cho­ta­łem, na­pa­wa­jąc się jej nie­do­lą.

– Mu­si­my tyl­ko naj­pierw usta­lić pew­ną drob­ną kwe­stię: czy sama spo­koj­nie i bez krzy­ków się roz­bie­rzesz, je­śli uwol­nię cię z wię­zów, czy też będę zmu­szo­ny ze­drzeć z cie­bie ubra­nie? Nie za­mie­rzam wpły­wać na two­je po­sta­no­wie­nie w tym wzglę­dzie. Wiem, że dziew­czę­ta mają dzi­wacz­ne po­glą­dy na roz­bie­ra­nie się w obec­no­ści męż­czyzn. Po­zo­sta­wię ci za­tem de­cy­zję. Do­dam tyl­ko, że do­praw­dy nie poj­mu­ję, co zy­skasz, trwa­jąc w opo­rze, po­nie­waż w ta­kim przy­pad­ku nie­któ­re czę­ści two­jej gar­de­ro­by mogą zo­stać znisz­czo­ne, co by­ło­by do­praw­dy du­żym uszczerb­kiem. I cóż? Co wy­bie­rasz?

Przez chwi­lę pa­trzy­ła na mnie bła­gal­nym wzro­kiem, drżąc na ca­łym cie­le, po czym od­wró­ci­ła spoj­rze­nie, lecz mil­cza­ła, bez­sprzecz­nie we­wnątrz roz­dar­ta.

– Po­śpiesz się, Ali­ce – na­le­ga­łem. – Mu­szę usły­szeć two­je po­sta­no­wie­nie, bo za chwi­lę przy­stą­pię do po­zba­wia­nia cię odzie­ży naj­sku­tecz­niej, jak tyl­ko zdo­łam.

Była w strasz­nej roz­pa­czy. Wo­dzi­ła błęd­nym spoj­rze­niem po po­ko­ju, naj­wy­raź­niej nic nie do­strze­ga­jąc; szep­ta­ła ja­kieś nie­zro­zu­mia­łe sło­wa, od­dy­cha­ła nie­rów­no, a jej pier­si w rytm tego od­de­chu uno­si­ły się i opa­da­ły. Naj­wy­raź­niej za­mie­rza­ła pod­jąć ja­kąś de­cy­zję, ale nie była w sta­nie jej sfor­mu­ło­wać.

Przez krót­ką chwi­lę rów­nież mil­cza­łem, ocze­ku­jąc od­po­wie­dzi, po­tem zaś, po­nie­waż jej nie otrzy­ma­łem, pod­sze­dłem spo­koj­nie do ko­mo­dy, wy­ją­łem z szu­fla­dy no­ży­ce i wró­ci­łem do Ali­ce. Na wi­dok tego na­rzę­dzia za­drża­ła na ca­łym cie­le, a po­tem z wy­sił­kiem, ury­wa­nym z emo­cji gło­sem, za­czę­ła mó­wić:

– Nie… nie roz­bie­raj mnie, Jack!… Sko­ro już mu­sisz… weź mnie taką, jaką je­stem te­raz… ule­gnę ci po­słusz­nie… Och, mój Boże! – za­szlo­cha­ła.

– To mi nie wy­star­czy, ko­cha­nie – rze­kłem życz­li­wym to­nem, nie re­zy­gnu­jąc jed­nak z do­tych­cza­so­wej sta­now­czo­ści. – Mu­sisz być naga, Ali­ce. A te­raz mów, czy roz­bie­rzesz się do­bro­wol­nie, czy nie?

Za­drża­ła, znów po­sła­ła mi bła­gal­ne spoj­rze­nie, nie do­strze­ga­jąc jed­nak w moim wzro­ku bo­daj cie­nia li­to­ści, lecz wy­łącz­nie su­ro­wość i zde­cy­do­wa­nie. Za­czę­ła mó­wić ła­mią­cym się gło­sem:

– Och! Jack! Nie mogę!!! Okaż mi nie­co zmi­ło­wa­nia, Jack, i… weź mnie taką, jaką je­stem te­raz! Przy­rze­kam, że będę… że będę ule­gła!

Po­trzą­sną­łem gło­wą. Uzna­łem, że po­zo­sta­ło mi tyl­ko jed­no: ro­ze­brać ją bez dal­szej zwło­ki; przy­stą­pi­łem więc do dzie­ła.

– Nie, Jack! Nie!… Nie! – Ali­ce krzy­cza­ła ża­ło­śnie.

Cały czas mia­ła na ra­mio­nach na­rzu­co­ne roz­pię­tą bluz­kę i sta­nik. Wsze­dłem na krze­sło i prze­su­ną­łem te frag­men­ty gar­de­ro­by w górę, wzdłuż jej ra­mion i za­ci­śnię­tych w pię­ści dło­ni, a po­tem sznu­rów; na­stęp­nie, uj­mu­jąc w moc­ny uścisk każ­dy z jej nad­garst­ków, po­lu­zo­wa­łem pę­tle, usu­ną­łem bluz­kę i sta­nik, od­rzu­ci­łem je precz, po czym na po­wrót za­ci­sną­łem lin­kę. Do­strze­głem, że ko­szul­ka Ali­ce oraz sta­nik jej suk­ni za­opa­trzo­ne były w ra­miącz­ka, któ­re po pro­stu się od­pi­na­ły – to­też per­spek­ty­wa po­zba­wie­nia jej odzie­ży prze­mo­cą od­da­li­ła się w jed­nej chwi­li. Po­zo­sta­ła gar­de­ro­ba opad­nie z niej po od­po­wied­nich ma­ni­pu­la­cjach z za­pię­cia­mi, a więc le­ża­ło w mo­jej mocy ro­ze­bra­nie Ali­ce do zu­peł­nej na­go­ści. Ser­ce ło­mo­ta­ło mi z po­wo­du eks­cy­ta­cji, dla­te­go bez zwło­ki przy­stą­pi­łem do roz­kosz­nej czyn­no­ści ne­gli­żo­wa­nia Ali­ce.

Ona zaś uświa­do­mi­ła so­bie, że jest zu­peł­nie bez­bron­na. Zdję­ta prze­ra­że­niem i sro­mo­tą, za­czę­ła bła­gać mnie o ła­skę. Ja jed­nak pusz­cza­łem mimo uszu jej ża­ło­sne proś­by. Żar­li­wie pra­gną­łem uj­rzeć ją wresz­cie nagą.

Szyb­ko roz­luź­ni­łem za­pię­cia jej suk­ni oraz hal­ki i ścią­gną­łem je w dół, aż do stóp, od­sła­nia­jąc w ten spo­sób gor­set, majt­ki i poń­czo­chy – cóż za cza­ru­ją­cy wi­dok. Tym­cza­sem po­licz­ki Ali­ce za­bar­wił ru­mie­niec wsty­du; czy­ni­ła wy­sił­ki, by jak naj­bar­dziej się sku­lić, skut­kiem cze­go w pew­nej chwi­li za­wi­sła ca­łym cię­ża­rem cia­ła na unie­ru­cho­mio­nych prze­gu­bach rąk. Spu­ści­ła wzrok i wy­da­wa­ła się oszo­ło­mio­na za­rów­no szyb­ko­ścią mych po­czy­nań, jak i tym, że oka­za­ły się one tak sku­tecz­ne.

Mia­ła te­raz na so­bie tyl­ko szy­kow­ny gor­set skro­jo­ny na pa­ry­ską mo­dłę, od­sła­nia­ją­cy ko­ron­ki zdo­bią­ce ko­szul­kę i le­d­wie za­kry­wa­ją­cy bro­daw­ki jej dzie­wi­czych pier­si. Prze­cu­dow­ne, pro­wo­ku­ją­ce majt­ki o luź­nym kro­ju (zwłasz­cza w ko­la­nach), zdob­ne gę­stwą fal­ba­nek, spod któ­rych wy­ła­nia­ły się dwie kształt­ne nogi ob­le­czo­ne poń­czo­cha­mi z czar­ne­go je­dwa­biu; sto­py mia­ła obu­te w zgrab­ne ma­leń­kie bu­ci­ki. Dla męż­czy­zny przed­sta­wia­ła wiel­ce po­nęt­ny wi­dok, je­śli zaś cho­dzi o mnie, po­nęt­ność tę nad­zwy­czaj­nie po­więk­sza­ło jej za­wsty­dze­nie, gdyż cały czas spo­glą­da­ła na swe od­bi­cie – w ca­łym tym strasz­li­wym de­za­bi­lu – w wiel­kim tre­mo.

Po krót­kim na­pa­wa­niu się tym na wpół ob­na­żo­nym cia­łem przy­stą­pi­łem do roz­wią­zy­wa­nia ta­sie­mek przy majt­kach. Czyn­ność ta spo­wo­do­wa­ła, że Ali­ce uświa­do­mi­ła so­bie w ca­łej roz­cią­gło­ści, ja­kie­go do­zna­je upo­ko­rze­nia i ja­kie po­ni­że­nia jesz­cze ją cze­ka­ją. Zdję­ta roz­pa­czą z po­wo­du po­zba­wia­nia jej naj­bar­dziej in­tym­nej czę­ści gar­de­ro­by, krzy­cza­ła roz­pacz­li­wie, mio­ta­jąc się kon­wul­syj­nie w pę­tach i szar­piąc go­rącz­ko­wo lin­kę krę­pu­ją­cą prze­gu­by. Wresz­cie zdo­ła­łem roz­luź­nić ta­siem­ki: wów­czas maj­tecz­ki, ni­czym już nie­pod­trzy­my­wa­ne, zsu­nę­ły się za ko­la­na, gdzie na mo­ment się za­trzy­ma­ły, bo Ali­ce de­spe­rac­ko za­ci­ska­ła nogi. Jed­nak­że wy­star­czy­ło, bym kil­ka­krot­nie je po­cią­gnął, a opa­dły mi­nia­tu­ro­wą śnież­no­bia­łą la­wi­ną, za­trzy­mu­jąc się na kost­kach nóg, by osta­tecz­nie spo­cząć na bu­ci­kach.

O, gdy­bym wła­dał lot­nym pió­rem li­te­ra­ta, opi­sał­bym strasz­li­we ka­tu­sze Ali­ce z po­wo­du roz­bie­ra­nia jej prze­mo­cą – te udrę­ki psy­chicz­ne i fi­zycz­ne, roz­pacz­li­we okrzy­ki oraz na­mięt­ne bła­ga­nia; go­rącz­ko­wą wal­kę. Wy­raz bólu i re­zy­gna­cji na jej ob­li­czu, kie­dy po­zba­wia­łem ją stop­nio­wo przy­odziew­ku i była co­raz bli­żej i bli­żej cał­ko­wi­tej na­go­ści. Przy­pad­ko­wy, lecz nie­unik­nio­ny kon­takt mych dło­ni z jej cia­łem, gdy ją roz­bie­ra­łem, wpra­wiał ją w stan tak głę­bo­kie­go prze­stra­chu i roz­pa­czy, że za­cho­dzi­łem w gło­wę, jak też znie­sie mój do­tyk i piesz­czo­ty naj­in­tym­niej­szych i naj­bar­dziej wraż­li­wych za­ka­mar­ków swe­go cia­ła – gdy bę­dzie już zu­peł­nie naga.

Choć do­świad­cza­ła ogrom­nej sro­mo­ty, tra­cąc gór­ne czę­ści gar­de­ro­by, uczu­cia te były do­praw­dy ni­czym w po­rów­na­niu z lę­kiem i udrę­ką, ja­kie były jej udzia­łem, kie­dy czu­ła, jak ścią­gam jej maj­tecz­ki, usu­wa­jąc w ten spo­sób ostat­ni ba­stion chro­nią­cy jej cip­kę. Wy­prę­żo­na na sznu­rach jak stru­na, z pło­ną­cy­mi wsty­dem po­licz­ka­mi, ze źre­ni­ca­mi roz­sze­rzo­ny­mi stra­chem, od­dy­cha­ła spa­zma­tycz­nie, wy­da­wa­ła nie­zro­zu­mia­łe okrzy­ki, nie­co wszak­że stłu­mio­ne z po­wo­du emo­cji, któ­re nią tar­ga­ły, i ury­wa­ne­go, spa­zma­tycz­ne­go od­de­chu.

Na­pa­wa­łem się jej cier­pie­niem i chęt­nie prze­dłu­żył­bym te chwi­le, jed­nak­że po­czu­łem pra­gnie­nie, aby cał­ko­wi­cie za­wład­nąć jej ob­na­żo­ny­mi cza­ra­mi. Oba­wia­łem się po­nad­to, że prze­dłu­że­nie tych ka­tu­szy spo­wo­du­je jej omdle­nie, a wte­dy omi­nę­ła­by mnie roz­kosz pa­trze­nia na nie­do­lę Ali­ce, kie­dy po­zba­wio­na wszel­kie­go przy­odziew­ku, sta­nie przede mną zu­peł­nie naga. To­też, nie­czu­ły na jej bła­gal­ne i ża­ło­sne okrzy­ki, roz­sz­nu­ro­wa­łem gor­set i zdją­łem go, po­tem ścią­gną­łem z nó­żek bu­ci­ki i poń­czo­chy, a wraz z nimi tak­że majt­ki (pod­czas tych czyn­no­ści wpa­try­wa­łem się uważ­nie w cia­ło Ali­ce, w na­dziei, że uj­rzę już te­raz naj­święt­szą ze świą­tyń – da­rem­nie jed­nak). Wresz­cie zbli­ży­łem się do niej od tyłu i od­piąw­szy ra­miącz­ka ko­szul­ki i sta­ni­ka suk­ni, przy­trzy­ma­łem je na chwi­lę, a w koń­cu, spo­glą­da­jąc uważ­nie na od­bi­cie twa­rzy Ali­ce w lu­strze, roz­luź­ni­łem pal­ce. Ko­szul­ka i sta­nik opa­dły z ci­chym sze­le­stem aż do stóp.

Za­uwa­ży­łem, że gdy Ali­ce po­czu­ła po­wiew chłod­ne­go po­wie­trza na ob­na­żo­nej skó­rze, na­tych­miast rzu­ci­ła w kie­run­ku zwier­cia­dła ukrad­ko­we, wy­mu­szo­ne spoj­rze­nie. Wi­dzia­łem ją w lu­strze zu­peł­nie nagą; jej prze­ślicz­na po­stać ja­śnia­ła per­ło­wym bla­skiem, ry­chło jed­nak zwar­ła nogi naj­ści­ślej, jak mo­gła, znów lę­kli­wie się sku­li­ła – tak da­le­ce, jak ze­zwo­li­ły na to krę­pu­ją­ce ją sznu­ry – i pod wpły­wem na­głe­go ata­ku wsty­du od­rzu­ci­ła do tyłu gło­wę. Po­tem jed­nak zwie­si­ła ją na pier­si i z przy­mknię­ty­mi ocza­mi ję­cza­ła roz­pacz­li­wie: – Och! Och! Och! – Była naga!

Nie­mal osza­la­ły z roz­ko­szy i ra­do­ści, jaką na­pa­wał mnie uda­ny pod­bój, sy­ci­łem wzrok od­bi­ciem w zwier­cia­dle na­gu­sień­kiej po­sta­ci Ali­ce. Szyb­ko i go­rącz­ko­wo wo­dzi­łem po­żą­dli­wym wzro­kiem po jej drżą­cym i jak­by kur­czą­cym się w so­bie cie­le, bia­łym ni­czym wy­po­le­ro­wa­ny mar­mur, wy­jąw­szy po­czer­wie­nia­łą twarz i ciem­ny ko­sma­ty trój­ką­cik po­mię­dzy brzu­chem a uda­mi. Czu­łem jed­nak­że, że w tej chwi­li trium­fu nie pa­nu­ję w od­po­wied­nim stop­niu nad sobą, tak bym mógł w peł­ni i bez resz­ty de­lek­to­wać się wdzię­kiem jej ob­na­żo­nych dzie­wi­czych cza­rów, te­raz bez­wstyd­nie od­sło­nię­tych – choć peł­ny ob­raz jej na­go­ści psu­ła ko­szul­ka i sta­nik, wciąż spo­czy­wa­ją­ce u jej stóp. Dla­te­go uklą­kłem z tyłu, unio­słem nie­co jej sto­py i usu­ną­łem te czę­ści gar­de­ro­by, a pod­czas tej czyn­no­ści pie­ści­łem po­żą­dli­wym wzro­kiem gięt­ko­ści jej po­ślad­ków i bio­der. Od­rzu­ciw­szy oba ciusz­ki na suk­nię, majt­ki, poń­czosz­ki i tak da­lej, przy­su­ną­łem fo­tel i usa­do­wi­łem się na nim twa­rzą do Ali­ce, po czym przy­stą­pi­łem do sys­te­ma­tycz­nej i uważ­nej lu­stra­cji jej na­gie­go cia­ła.

Wów­czas jej ob­li­cze jesz­cze moc­niej po­kry­ło się pur­pu­rą, a ona po­ru­szy­ła się nie­spo­koj­nie. Pierw­sze doj­mu­ją­ce wra­że­nie, że oto do­świad­cza cze­goś nie­wy­obra­żal­nie strasz­li­we­go, że umrze ze sro­mo­ty (że tak to ujmę), już mi­nę­ło, zo­sta­ła po­zba­wio­na prze­mo­cą odzie­ży i była naga. Jed­nak naj­wy­raź­niej była rów­nież świa­do­ma, że cze­ka ją jesz­cze wie­le po­ni­żeń i upo­ko­rzeń; wi­dzia­ła też, co na­pa­wa­ło ją śmier­tel­ną gro­zą, że ba­dam wzro­kiem wszyst­kie naj­in­tym­niej­sze za­ka­mar­ki jej cia­ła. Zmu­szo­na do trwa­nia w wy­pro­sto­wa­nej po­zy­cji, nie mo­gła osło­nić dło­nią żad­ne­go skraw­ka, to­też drę­czo­na nie­opi­sa­nym wsty­dem cier­pia­ła okrut­ne ka­tu­sze, gdy tak ba­da­łem prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem jej ob­na­żo­ne wdzię­ki.

Za­wsze po­dzi­wia­łem jej