Pamiętnik nastolatki 11. Julia IV - Beata Andrzejczuk - ebook

Pamiętnik nastolatki 11. Julia IV ebook

Beata Andrzejczuk

4,6

Opis

Czy wielka miłość przetrwa próbę czasu, nowe przyjaźnie i znajomości? To trudny czas. Tytułowa Julia rozpoczyna bowiem naukę w szkole średniej. A co z wcześniejszymi przyjaźniami? Czy będą trwały, czy odejdą w zapomnienie? To zupełnie nowy etap w życiu bohaterki. Czy spotkanie z Joasią, która wciąż walczy z nowotworem złośliwym, Amelią, Karoliną i Zosią coś zmieni w jej życiu? Każda z dziewcząt ma bowiem swoją własną historię, które zaczynają się przeplatać z historią Julii. ,,Pamiętnik nastolatki 11 – Julia 4” to fascynująca opowieść o wielkiej miłości z jej wszystkimi odcieniami, zazdrości i przyjaźni, tej prawdziwej i tej która nas boleśnie rozczarowała. A, wszystko to widziane oczami nastolatki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (17 ocen)
13
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1 września

I kolejne wakacje za mną. Były szczególne. Jelsa cudowna. Jeszcze długo będę wracała pamięcią do spacerów jej wąskimi uliczkami i kąpieli w malowniczych zatokach. Uwielbiałam przechadzki cienistymi zagajnikami sosnowych lasów, które chroniły przed upałem. Widoki skalistych urwisk zapierały dech w piersiach. Zwiedzając wyspę Hvar, napotykaliśmy na pachnące pola lawendy, rozmarynu, a także gaje oliwne i winnice. Wioski były czyste i zadbane. Rozrzucone po całej wyspie wyglądały malowniczo i bajecznie.

Często chodziliśmy z Miśką i Patrykiem kąpać się do zatoczek, gdzie panował spokój i można było się zrelaksować. Uciekaliśmy tam też przed Zuzą i Witoszem. Bez przerwy się kłócili. To było nie do wytrzymania. Właściwie to za sprawą Zuzy, która przeszła samą siebie. Była nie do zniesienia. W sumie dostała za swoje, bo po powrocie do Wrocławia Witosz z nią zerwał. W ogóle mu się nie dziwię. Nie chciałabym być na jego miejscu, choć w głębi duszy lubiłam siostrę Natki. Wiele razy też mi pomogła. Doskonale wiedziała, jak dopasować ubrania do mojej figury. Mobilizowała mnie także do pływania. W stosunku do nas w zasadzie była w porządku, ale jej relacja z chłopakiem to zwyczajna porażka. Zdarzało się, że wstyd nam było za zachowanie Zuzy, dlatego się od nich odłączaliśmy. Organizowaliśmy sobie całodniowe wycieczki rowerowe. Zwiedziliśmy też sporo zabytków. Patryk powiedział, że Wyspa Hvar znajduje się w strefie ekologicznej. Korzystaliśmy więc z krystalicznie czystej wody i oddychaliśmy czystym powietrzem. Nigdy nie zapomnę tych wakacji. Ten wyjazd był najcudowniejszym urodzinowym prezentem, jaki dostałam. Natalia i Maksym sprawili, że przez cały pobyt w Jelsie czułam się taka szczęśliwa.

– Julka! – z rozmyślania wyrwał mnie głos. – Julka! – odwróciłam się i zobaczyłam biegnącą w moją stronę Kasię.

– No wołam cię, drę się jak idiotka, a ty nic! – dopadła mnie zdyszana. – Ogłuchłaś przez te wakacje, dziewczyno? – próbowała złapać oddech.

Rzuciłam jej się na szyję.

– Fantastycznie cię widzieć! Dzwoniłam po powrocie z Jelsy, ale twoja mama powiedziała, że jesteś u rodziny.

– Bo tak było – oddychała już spokojniej. – A ty najpierw chciałaś mnie do zawału tym biegiem doprowadzić, a teraz chyba chcesz mnie udusić – jęknęła.

– Cieszę się, że cię w końcu widzę – wypuściłam ją z uścisku. – Kaśka! Ty jeszcze bardziej schudłaś! – zawołałam. – Wyglądasz zjawiskowo!

– Dzięki. Pilnuję tego, co jem. Właściwie nie jestem na diecie, tylko zaczęłam zdrowo się odżywiać. Ciocia, u której byłam, jest dietetyczką. Tłumaczyła mi dużo rzeczy – wyjaśniła. – Chodźmy, bo się spóźnimy na rozpoczęcie roku.

– Cieszysz się, że zostajemy w tej samej szkole? – spytałam.

– Tak, ale i tak mam stresa. Będzie zupełnie inaczej – westchnęła.

– Oj tam. Zostaje z nami Gabi i Wiolka. Wszystkie cztery w jednej klasie. Jak dla mnie to super.

– Gabi już dawno z nami nie trzyma. Będzie mi bardzo brakowało bliźniaczek, ale też Estery, Pauliny, Weroniki, a nawet Kingi – stwierdziła.

– Kasia, tak już w życiu jest, że drogi się rozchodzą i każdy idzie w inną stronę, ale jeśli te przyjaźnie z czasów gimbazy były prawdziwe, to przetrwają – próbowałam ją pocieszyć, zastanawiając się, które tak naprawdę były prawdziwe. Byłyśmy bardzo ze sobą zżyte, spędzałyśmy razem wiele czasu i teraz nadszedł sprawdzian naszej przyjaźni. Która przetrwa a która nie?

– Mów, co chcesz – wzruszyła ramionami Kaśka. – I tak mi się chce ryczeć.

– Wczoraj dzwoniłam do bliźniaczek. Spotykamy się za tydzień na rynku – uśmiechnęłam się do niej. – Może to poprawi ci humor.

– Jasne, że tak! – ucieszyła się. – Ale i tak ze strachu trzęsą mi się nogi. Śniadania nie tknęłam. Chciałabym jakoś wypaść, żeby głupka z siebie nie zrobić – dodała. A mnie się przypomniało, że dokładnie tak samo się czułam, gdy szłam po raz pierwszy do gimnazjum. Wtedy to była nowa szkoła i nowa klasa, choć wiedziałam, że będę w jednej klasie z Gabi i Pauliną. Teraz było lajtowo. Po tym, co przeszłam, gdy musiałam wrócić do szkoły, po operacji, zmieniona fizycznie, już niczego się nie bałam. Tamten powrót i przestąpienie szkolnego progu był najgorszym z możliwych. Miałam pełną świadomość, że wszystko inne jest już do pokonania.

– Chodź – pociągnęłam ją za rękę.

Weszłyśmy do budynku i udałyśmy się pod salę gimnastyczną. Wszyscy wchodzili do środka. Zauważyłyśmy, że klasy są oznaczone. Odszukałyśmy swoją. Właściwie nie musiałyśmy patrzeć na oznakowanie, bo Wiolka machała w naszą stronę ręką.

– Tutaj, dziewczyny! Tutaj!

Podeszłyśmy, wyściskałyśmy się, a po chwili zjawiła się Gabi. Jak na fejmę askową i swaggersa zachowywała się dość niepewnie. Także nas wyściskała, jakby była z nami w ogromnej zażyłości, a przecież przez ostatni czas zadzierała nosa i trzymała z innym towarzystwem, uważając nas za te niefajne. Ubrana była w długą obcisłą sukienkę w poziome czarno-białe paski w górnej części sukienki, a dół stanowiły paski pionowe w tych samych kolorach. Ramiona miała odkryte, gdyż rękaw zaczynał się z dziesięć centymetrów poniżej, buty czarne na wysokiej platformie i prostokątnym wysokim obcasie. W ręku trzymała czarną lansiarską skórzaną kurtkę.

– Ustawcie się w rzędach – powiedziała średniego wzrostu kobieta o blond włosach upiętych w kok.

– Znacie ją? – spytała Kaśka. – Nigdy jej w naszej szkole nie widziałam.

– To nasza wychowawczyni, Brygida Lewicka – szepnęła Wiolka. – Przedstawiła nam się, gdy was jeszcze nie było. – Polonistka.

– Coś mamy szczęście do polonistek – mruknęłam. – Nowa?

– Chyba tak – odpowiedziała Wiolka. – Podobno przeniosła się z Gdańska do Wrocławia. Za mąż wyszła. Któryś z chłopaków mówił, że jego ciotka ją zna. Podsłuchałam – uśmiechnęła się znacząco.

– Proszę o ciszę – powiedziała dyrektorka przez mikrofon.

Rozpoczął się apel. Standardowo. Najpierw wszedł poczet sztandarowy. Zatrzymał się i wszyscy odśpiewaliśmy hymn. Gdy poczet opuścił salę, odbyło się powitanie uczniów klas pierwszych, czyli nas. Padły słowa o tym, że spotykamy się po dwumiesięcznej przerwie, nie tylko opaleni i wypoczęci, ale także mądrzejsi o nowe doświadczenia i starsi. Pani dyrektor wyraziła nadzieję, że jesteśmy gotowi do nauki i zdobywania wiedzy, bo uczymy się nie dla rodziców, szkoły czy nauczycieli, ale przede wszystkim dla siebie. Wspomniała także, że szkoła nie jest budynkiem, ale tworzą ją ludzie i to od nas zależy, jaka ta szkoła będzie. Życzyła nam wytrwałości w dążeniu do celu, motywacji, dobrych ocen i sukcesów w roku szkolnym, który się właśnie rozpoczyna.

Po uroczystym apelu rozeszliśmy się do klas. Nasza czwórka trzymała się razem. Jakoś tak dziwnie było. Z innymi dziewczynami w sumie nie rozmawiałyśmy. Z chłopakami też nie. Wszyscy się sobie dyskretnie przyglądaliśmy i obserwowaliśmy się nawzajem. Ja usiadłam w jednej ławce z Kasią, a Gabi z Wiolką. Brygida Lewicka powitała nas, przedstawiła się i poprosiła o to samo. Omawialiśmy sprawy organizacyjne: opowiedziała, co będziemy przerabiać na języku polskim, potem podała tymczasowy plan lekcji, zaznaczając, że może ulec zmianie, i poprosiła, abyśmy śledzili ewentualne korekty na stronie internetowej szkoły. Plan był na wydrukach komputerowych, dlatego zdziwiłam się, gdy siedząca przed nami ładna dziewczyna o długich, falowanych blond włosach odwróciła się w naszą stronę i spytała:

– Ma któraś pożyczyć długopis?

– Ja powinnam mieć – odparłam. – Poczekaj – dodałam i włożyłam rękę do środka torby. Po chwili wyczułam go pod palcami.

– Proszę – podałam blondynce.

Dłuższą chwilę zapisywała coś na kartce.

– Dziękuję – znów się odwróciła, wpatrując się we mnie niebieskimi oczami. – Musiałam zestawić plan lekcji z zajęciami dodatkowymi – wyjaśniła. – Ćwiczę grę na gitarze klasycznej. Gram od pierwszej klasy szkoły podstawowej – dodała – ale spoko, dla siebie gram rzeczy rozrywkowe.

– Dziewczyny, czy możecie przestać rozmawiać? – chłodnym tonem zwróciła nam uwagę wychowawczyni, choć gadała głównie blondynka, która jednak od pierwszych chwil wydała mi się sympatyczna.

– Przepraszam – powiedziała, a ja za nią powtórzyłam dokładnie to samo.

Wychowawczyni zaproponowała jeszcze oprowadzenie po szkole uczniów naszej klasy.

– Mam nadzieję, że sama się nie zgubię – uśmiechnęła się. – W końcu dla mnie to także nowa szkoła, ale byłam tutaj kilka razy w czasie wakacji. Zresztą mamy pójść zwiedzać razem z klasą 1A. Wiem, że część osób chodziło w tym budynku do gimnazjum, a więc ci uczniowie są wolni i mogą pójść do domu.

Nie tylko my zdecydowałyśmy się opuścić szkołę. Po wyjściu z klasy podeszła do nas blondynka, która pożyczyła długopis.

– Zosia jestem – wyciągnęła dłoń.

– Julka – odparłam.

Blondynka przedstawiła się także Kasi, a później Gabrysi i Wioli, które natychmiast zjawiły się koło nas.

– Nie idziesz na oprowadzenie po szkole? – zaciekawiła się Kaśka.

– Nie bardzo mam dziś czas – odparła. – Mam nadzieję, że jakby co to pomożecie mi znaleźć klasę. Też nie poszłyście z Lewicką, więc zapewne chodziłyście tutaj do gimnazjum – domyśliła się.

– Zgadza się – potwierdziła Wiolka.

– A w zamian za to zagrasz coś dla nas – wtrąciłam. – Mówiłaś, że grasz także muzykę rozrywkową.

– No, pewnie że tak – uśmiechnęła się. – Mega, że was poznałam, bo dostałam się do tej klasy zupełnie sama. Wszystkie moje koleżanki poszły do innych szkół. Dla mnie ta była odpowiednia, bo niedaleko mieszkam.

– Gdzie? – spytała Kaśka.

– Na Sokolej – odparła.

– Czyli nasz kierunek – stwierdziła Kasia. – Możesz z nami wracać po szkole do domu.

– Z przyjemnością – ucieszyła się Zosia – ale nie dziś. Umówiłam się z Szymonem. To mój chłopak – wyjaśniła, uśmiechając się.

– To tak jak Julka – skwitowała. – Przyszło mi w takim razie wracać samej – wykrzywiła twarz w oznace niezadowolenia.

– A Gabrysia i Wiola? – Zosia spojrzała na dziewczyny.

– My trochę w innym kierunku – odparła Gabi. – W stronę Sudeckiej.

Wyszłyśmy przed budynek szkoły. Na naszą nową koleżankę czekał ciut dalej chłopak o kilkanaście centymetrów wyższy od niej, w stroju motocyklowym i ciężkich buciorach. Pomimo ubioru było widać, że ma bardzo wysportowaną sylwetkę, szerokie ramiona i rozbudowaną klatkę piersiową. Włosy miał koloru orzechowego, krótko obcięte, twarz pociągłą, szare oczy oraz wyraźnie zarysowany podbródek i kości policzkowe.

– To do jutra – rzuciła w naszym kierunku.

Chłopak uśmiechnął się do niej i objął ją ramieniem, a my stałyśmy i wpatrywałyśmy się w niego jak w nadprzyrodzone zjawisko.

– Fajna z nich para – skwitowała Wiolka. – Jak ona z nim pojedzie w tym stroju?

Zosia miała na sobie granatową spódniczkę z podwyższonym stanem, lekko rozkloszowaną, sięgającą przed kolana, i białą bluzkę. Stałyśmy tak i gapiłyśmy się na nich.

– Podaje jej skórzana kurtkę – zauważyła Gabi.

– I kask – dodała Wiolka.

– Przecież bez kasku nie mogłaby pojechać – stwierdziła Kaśka.

– To fakt – przyznała jej rację.

– No, pięknie – dobiegł mnie głos Eliasza. – Tylko przez chwilę mnie nie ma, a ty wpatrujesz się w jakiegoś chłopaka – przekrzywił głowę w bok i przyglądał mi się uważnie z lekkim uśmiechem na twarzy. – Cześć dziewczyny! – przywitał się, na chwilę odrywając ode mnie wzrok.

Podeszłam do niego i cmoknęłam go w policzek.

– Nie w chłopaka, ale w dziewczynę i chłopaka – sprostowałam. – To Zosia. Będzie chodziła z nami do jednej klasy. Wydaje się być miła. I gra na gitarze.

– On jeździ na motocyklu – Eliasz spojrzał w ich stronę. – Ona gra na gitarze. Dogadaliby się z Maksymem i Natalią.

– W sumie masz rację – uśmiechnęłam się.

– Mimo tego wolałbym, żebyś się tak w niego nie wpatrywała.

– Eliasz! – roześmiałam się. – Patrzyłam, bo pasują do siebie.

– Zazdrośnik – Gabi skomentowała zachowanie Eliasza.

– Raczej tak – zgodziła się z nią Kaśka.

– Mając taką dziewczynę jak Julka, muszę jej pilnować – zażartował, a mnie zrobiło się niezmiernie miło. – Chodźmy – pociągnął mnie za rękę.

Poszliśmy do parku. Spacerowaliśmy chyba z dwie godziny, siedzieliśmy na ławce wpatrując się w staw, a nawet karmiliśmy łabędzie.

– Powiesz mi? – spytałam.

– Co, Julka? – popatrzył mi prosto w oczy.

– Wiesz co – odpowiedziałam i nie wiadomo dlaczego spiekłam raka.

– Nie wiem – przekomarzał się, doskonale zdając sobie sprawę na co czekam.

– Eliasz!

– No co? – roześmiał się.

– Powiedz mi nasz wiersz – spuściłam oczy. – Liryki najpiękniejsze Gałczyńskiego.

– Powiem ci, jak na mnie spojrzysz – nie przestawał się uśmiechać.

Westchnęłam i podniosłam powieki.

„Powiedz mi, jak mnie kochasz.

– Powiem.

– Więc?

– Kocham Cię w słońcu. I przy blasku świec.

Kocham Cię w kapeluszu i w berecie.

W wielkim wietrze na szosie i na koncercie”.

Wysłuchałam wiersza do samego końca i przytuliłam się mocno do Eliasza.

10 września

Trzy dni temu spotkałyśmy się z bliźniaczkami. Nawet Gabi i Wiolka dołączyły do mnie i Kasi. Umówiłyśmy się na rynku. Martyna i Julita już były.

– Siema! – rzuciły się nam na szyję.

– Jak dobrze się spotkać w starym gronie! – zawołała Julita.

– Chodźcie na jakieś lody – zaproponowała Martyna. – Wszystko nam musicie opowiedzieć.

– A potem mogłybyśmy skoczyć do klubu „Schody Donikąd”. Dziś odbywa się tam jam session w klimatach poezji śpiewanej. Bardzo chcemy to zobaczyć – dodała Julita.

– A bilety? – spytała Wiola.

– Wstęp wolny. Jak któraś nie ma hajsu na wodę czy herbatę, to postawimy – zaoferowała Martyna. – Teraz jednak lody.

– Lody chętnie z wami zjem, ale później jestem umówiona z Kornelem – odezwała się Gabi.

– Wciąż jesteście razem? – spytała Julita.

– Tak, chociaż woda sodowa uderzyła mu do głowy. Ciągle gada z panienkami, rozdaje autografy i strasznie go to kręci. Czasem mam tego wszystkiego dość. Gdzie się nie ruszymy, to wciąż ktoś za nami łazi. Nigdy nie możemy być sami.

– Też jesteś sławna – powiedziałam.

– Tyle że ja potrafię ostro dowalić, że jestem tutaj ze swoim chłopakiem i żeby wszyscy spadali, a on się mizdrzy do tych panienek, jakby się bał, że nie przyjdą na jego koncert. Mniejsza z tym – machnęła lekceważąco dłonią. – Idziemy na te lody czy nie? – spytała.

Było już późne popołudnie, ale powietrze wciąż ciepłe. Wybrałyśmy więc kawiarniany ogródek.

– Opowiadajcie, jak nowa szkoła i klasa? – zaciekawiła się Wiolka.

– Fantastycznie! – odpowiedziały prawie równocześnie. – Ekipa jest niesamowita! Polubiliśmy się praktycznie od pierwszego dnia.

– Nawet obóz integracyjny nie jest nam potrzebny – roześmiała się Julita.

– Ale jedziemy oczywiście – dodała Martyna. – Bardziej można by to nazwać wycieczką niż obozem, bo tylko na cztery dni.

Zajęłyśmy miejsca przy stoliku i dostawiłyśmy dwa krzesła. Kelnerka podeszła bardzo szybko. Zamówiłyśmy lody w pucharkach. Kiedyś lubiłam owocowe, ale odkąd kilkakrotnie byłam w kawiarenkach z Natalią i Maksymem, zaczęłam prosić o straciatellę. Wszystko przez Natkę. To ona zawsze opychała się tym lodowym deserem, mrucząc pod nosem, że to poezja smaku. Wsadziłam więc swoją łyżeczkę do jej pucharka i spróbowałam, potem nabrałam po raz drugi i kolejny. No i przepadłam. Zakochałam się w tym smaku. Były podawane na różne sposoby, w zależności od miejsca. W Galerii Dominikańskiej na dno szklanych pucharków wylewano roztopioną czekoladę, na to kładziono warstwę bitej śmietany posypanej wiórkami czekoladowymi, potem lody waniliowe i ponownie wiórki czekoladowe. Całość ozdobiona była paseczkami czekolady i kruchym ciasteczkiem. Teraz podano mi straciatellę ułożoną w odwrotnej kolejności, czyli najpierw lody, potem sos czekoladowy i bita śmietana posypana wiórkami czekoladowymi. W gałkach lodów także odnalazłam kawałki czekolady.

– Dokąd jedziecie na tę wycieczkę? – zainteresowała się Kaśka.

– Do Rewala – odpowiedziała Julita.

– Nad Bałtyk?! – wykrzyknęła Gabi.

– Jak się integrować, to najlepiej nad morzem albo w górach – roześmiała się Julita.

– To wycieczka tematyczna – wyjaśniła Martyna.

– Jaki temat? – spytałam.

– Misja Ninopatra.

– Dlaczego nie „Misja Kleopatra”? – zdziwiła się Kaśka.

– Bo nasza dyrektorka ma na imię Nina – odparła Julita.

– Przydzielono nam już różne zadania. Mamy przygotować sobie stroje na tak zwaną „Paradę Ludności Egipskiej” – mówiła Martyna. – Na miejscu będą organizowane różne konkurencje.

– Fantastycznie! – zachwyciła się Kaśka. – No, ale co się dziwić? W końcu to Liceum nr 17 imienia Agnieszki Osieckiej i klasa teatralna. Kiedy ta wycieczka?

– Dwudziestego szóstego września – odpowiedziała Julita. – A u was jak?

– Z integracją to na razie do bani – stwierdziłam. – Trzymamy się we czwórkę. No, właściwie w piątkę, bo dołączyła do nas taka Zosia. Mieszka na Sokolej, więc razem wracamy do domu. Rozmawiamy też czasami z Joasią. Siedzi z Zosią w jednej ławce.

– A reszta dziewczyn? – spytała Martyna.

– Oprócz nas jest jeszcze sześć. Podobierały się w pary. Czasem coś do nich zagadamy albo one do nas, ale w sumie nie za często i to takie zdawkowe gadki – odparłam.

– A chłopaki? – zainteresowała się Julita.

– Wydają się być dziecinni jak w czasach gimbazy. Obczaiłyśmy ich trochę, ale za krótko, by coś powiedzieć – stwierdziła Gabi.

– W sumie padają jakieś pytania z ich strony, ale tylko w stylu: Jaką lekcję teraz mamy? W której sali? Co było z matmy zadane? – powiedziałam. – Ogólnie wygląda to jednak tak, że na przerwie oni siedzą z jednej strony drzwi, a dziewczyny z drugiej. Amelia założyła jednak grupę naszej klasy na fejsie. Tam wszyscy są bardziej rozmowni, ale póki co tematy kręcą się wokół szkoły, lekcji, zadań domowych – wymieniałam. – Nauczycieli: który spoko, a który nie. Są też ciągłe narzekania na plan lekcji.

– Ile osób jest w waszej klasie? – spytała Martyna.

– Dwadzieścia pięć – odpowiedziała Wiolka.

– U nas tylko siedemnaście. Osiem dziewczyn i dziewięciu chłopaków.

– Też macie o jednego chłopaka więcej. Tak samo jak u nas – zauważyła jak zawsze spostrzegawcza Kaśka.

– Przypomniało mi się jeszcze, że każda z pierwszych klas ma przygotować piosenkę klasową, którą zaprezentujemy w Rewalu – wtrąciła Julita.

– Tylko wam pozazdrościć – westchnęła Gabi. – Czemu ja nie zdawałam egzaminów do klasy teatralnej? Też chcę jechać do Rewala.

– Jest pięknie położony na naturalnie powstałych klifach nadmorskich, tak zwanych utworach morenowych – Kaśka miała wiedzę na każdy temat, ale gdy usłyszałam, co powiedziała, zaczęłam się śmiać.

– A tobie co? – zdziwiła się.

– Przypomniał mi się Maciek. Pamiętacie, jak na kartkówce z geografii napisał, że Wisła i Odra to jeziora morenowe? Skała chyba przez piętnaście minut milczał i spoglądał na przemian to na Maćka, to na kartkówkę – chichotałam.

– Pamiętam – teraz Wiola wybuchnęła śmiechem, a wraz z nią dziewczyny. – Stał z otwartymi ustami i nie mógł się nadziwić, że istnieje w Polsce ktoś, kto tak myśli.

– I nawet pały mu nie wstawił – powiedziałam, wciąż zanosząc się śmiechem. – Stwierdził, że w trakcie pisania kartkówki Maciek był niepoczytalny.

– No, a Maciek niespecjalnie się tym przejął – wtrąciła Gabi. – Chwilę później przyszły dziewczyny z innego liceum z ulotkami o swojej szkole i je rozdały. Maciek zrobił z ulotki samolocik, a potem go puścił. Ten wpadł prosto pod moją ławkę, więc Maciek poprosił, bym mu go podała. Rzuciłam za mocno i on nie zdążył złapać, ale dotknął go palcem. Samolocik zmienił kierunek i trafił Skałę w rękę. Wystraszyłam się i od razu go przeprosiłam – dodała. – Tłumaczyłam, że to niechcący, bo samolot zmienił tor ruchu.

– Pamiętam jakiego miałaś buraka na twarzy – roześmiała się Julita.

– Na szczęście Skała pokręcił tylko z dezaprobatą głową, a potem wycedził przez zęby, że zmienił trajektorię lotu.

– A wy jakąś integrację będziecie mieć? – powróciła do tematu Martyna. Wciąż jednak była rozbawiona tym wspomnieniem.

– Wyjeżdżamy tylko na jeden dzień – odpowiedziała Wiolka. – Do Zagórza Śląskiego, mamy tam też zapewniony nocleg.

– Ale to piękne miejsce – stwierdziła Julita. – Byłyśmy z rodzicami na jarmarku średniowiecznym w Zamku Grodno. Co będziecie robić?

– Wiadomo tylko tyle, że każda klasa pierwsza ma mieć koszulki w innym kolorze. Nasza w niebieskim.

– Pójdziemy do lasu. Będziemy podzieleni na drużyny. Mają być różne konkurencje i będziemy zdobywać jakieś punkty – wtrąciła Gabi. – Będzie też pieczenie kiełbasek i każda klasa ma się jak najlepiej zaprezentować. Ale to nie to, co u was – westchnęła. – Aha, klasa, która nazbiera najwięcej punktów, wygra tak zwany „dzień bez pytania” – przypomniała sobie i spojrzała na wyświetlacz komórki. – Na mnie już czas – dodała. – Bawcie się dobrze na tym jam session.

– Rzeczywiście nie układa jej się z Kornelem? – zagadnęła Julita, gdy tylko Gabi oddaliła się od stolika.

– Oni ze sobą o wszystko rywalizują – odparła Wiolka. – To niezupełnie jest tak, że Kornel mizdrzy się do dziewczyn, a Gabi jest twarda i gdy z nim przebywa, to wszystkich spławia. Nie zauważyłyście, jaka poczuła się dumna, gdy Julka powiedziała, że ona też jest sławna? To znaczy, że Gabi jest sławna?

– Dało się dostrzec – roześmiała się Martyna.

– No właśnie. Oni rywalizują o to, kto ma więcej pytań i lajków na asku, na fejsie, na Instagramie, czyje wpisy czy też gify są częściej reblogowane na Tumblrze i teraz jeszcze Gabi vloguje. A Kornel zamieszcza filmiki z koncertów na YouTube. I to jest kolejna rywalizacja o to, kto ma więcej odsłon.

– Mnie się vlog Gabrysi podoba – stwierdziła Julita. – W sumie zna się na tym, o czym mówi, a porusza wiele tematów, bo i moda, i kosmetyki, i wizaż.

– Chciałabyś wyglądać jak Gabi? – spytała Martyna siostrę.

– No nie. Mam inny gust, ale ogląda się nieźle – odpowiedziała Julita. – Dużo dziewczyn lubi krzykliwy styl, obcisłe i krótkie spódniczki i wyrazisty makijaż.

– Nie wiem, czy powinno się promować styl Barbie – wzruszyła ramionami Kaśka. – Chyba jestem przeciwna temu. Dlaczego nikt nie promuje naturalności i rozwoju osobowości? No, kurczę, dla mnie ważniejsze jest to, co mamy w głowach, jakimi jesteśmy ludźmi, niż opakowanie.

– W sumie racja – przyznała Julita – ale skoro ona to lubi, odnalazła się w tym, sprawia jej to przyjemność, to niby czemu miałaby tego nie robić? Przecież przyjaźniłyście się z nią – spojrzała na mnie i na Kaśkę – a ty wciąż się z nią przyjaźnisz – skierowała wzrok teraz na Wiolkę. – To chyba nie jest aż taka pusta?

– Kiedyś nie była, ale to czas przeszły – skwitowała Kaśka.

– Pogubiła się tylko w tym wszystkim. Nakręca się coraz bardziej. To działa jak nałóg. Więcej portali, vlogów, lajków, serduszek, reblogów. Gabi już nie wystarcza vlogowanie na YouTube. Teraz vloguje również na Dailymotion.

– Matko! A co to jest? – zdziwiłam się.

– Portal podobny do YouTube, tyle że założony w Paryżu – tłumaczyła Wiolka. – Także umożliwia prezentację filmów, wideoklipów lub własnych mini-produkcji. Domena tego portalu została zarejestrowana miesiąc po YouTube. U nas jeszcze niespecjalnie znana. Na początku Gabrysia z Kornelem stali po jednej stronie i rywalizowali z Filipem. Długo to jednak nie trwało i teraz między sobą toczą wojnę, choć udają, że tak nie jest. Gabi poznała takiego gościa, który tworzy strony internetowe, no i będzie robił też dla niej. Kornel jest wściekły.

– O tę stronę internetową? – spytałam.

– Myślę, że tak – odpowiedziała – choć twierdzi, że nie o stronę, ale o to, że Gabi spędza z nim za dużo czasu.

– A co to za gość? – zaciekawiłam się.

– Chłopak z technikum informatycznego. O rok starszy, ale podobno bardzo dobry jest w tym, co robi.

– To może rzeczywiście jest o niego zazdrosny? – wtrąciła Kaśka.

– Jeśli już, to o jedno i drugie. Gabi wciąż szuka nowych dojść, by się pokazać jak największej liczbie osób. I pod tym względem Kornel zostaje w tyle. To jest chora rywalizacja – pokręciła głową. – Z tego nic dobrego nie wyjdzie. Jeśli oni chcą być razem, to powinni działać w jednym teamie, a nie przeciwko sobie.

– W sumie racja – przyznałam. – Dziewczyny, a jak u was z Dominikiem i Mikołajem? – zwróciłam się do Julity i Martyny.

– Z Mikołajem wszystko się super układa – odpowiedziała Martyna – ale Julita ma problem z Dominikiem – westchnęła.

– To prawda – przytaknęła druga z sióstr. – W lipcu nas nie było, a odkąd wróciłyśmy z Hiszpanii, zupełnie nie umiem się z nim dogadać. Niby chodziliśmy na basen, spacery, Dominik często wpadał do mnie, ale jest jakiś inny, bardziej obcy. Nie mam pojęcia, o co chodzi.

– Pytałaś go? – zainteresowała się Wiolka.

– Jasne, że pytałam. On twierdzi, że sobie coś wymyślam i że wszystko jest w porządku, ale czuję, że coś jest nie tak – westchnęła. – Zobaczymy, co z tego wyniknie – wzruszyła ramionami.

– Kochasz go? – spytałam.

– Przed wyjazdem na wakacje wydawało mi się, że jestem w nim zakochana, ale teraz, gdy wyczuwam między nami mur obojętności, który Dominik zbudował, to już sama nie wiem. – On się dziwnie dystansuje w stosunku do mnie. Mam wrażenie, jakby grał swoją starą rolę sprzed naszego wyjazdu do Hiszpanii. Tylko że bardzo nieudolnie gra.

– A z Eliaszem, jak ci się układa? – spytała Martyna.

– Nie wiem, czy w tej sytuacji powinnam mówić? – spojrzałam na nią pytająco.

– Powiedz, to już byłaby prawdziwa tragedia, gdyby nam się wszystkim posypały związki – wtrąciła Julita.

– Wspaniale – odpowiedziałam. – Jest magicznie.

– Więc cieszę się z twojego szczęścia – Julita uśmiechnęła się do mnie. I był to szczery uśmiech, płynący prosto z serca. Czułam to.

Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę o tacie bliźniaczek, o sprawach uczuciowych Kasi i Wioli, ale tu było bez zmian. Nasze przyjaciółki wciąż nie mogły odnaleźć swoich drugich połówek. Wprawdzie Wiolce spodobał się taki Aleks, ale to zauroczenie, z tego, co opowiadała, było raczej jednostronne, ponieważ zaczął się spotykać z długonogą, szczupłą Matyldą. Wiola może nie była gruba, ale do szczupłych dziewczyn także nie należała. Przypomniałam sobie, jak w pierwszej klasie gimnazjum wciąż trzymała się na uboczu. Była raczej zakompleksiona. Dopiero bliższe kontakty z Gabi pomogły jej się dowartościować. No i zawsze miała wolną chatę na domówki. Zapraszała więc Gabrysię, a z nią przychodzili swaggersi. Szybko poczuła się jedną z nich, choć nie do końca nią była. Nie stać jej było na wszystkie te lansiarskie gadżety czy ciuchy. Zupełnie tak jak mnie.

– Słuchajcie! – zawołała Martyna. – Już kwadrans po dwudziestej. Zaraz się zacznie jam session. Zbieramy się!

Julita pobiegła szybko po kelnerkę. Zapłaciłyśmy za lody i już po kilkunastu minutach wchodziłyśmy do klubu pod enigmatyczną nazwą „Schody Donikąd”. Lokal był bardzo klimatyczny. Typowe miejsce z duszą. Wewnątrz znajdowało się kilka sal. Tę, w której miał się odbyć jam session, oddzielono od reszty podwójnymi drzwiami. Wystrój klubu przypominał lata dwudzieste. Sale wypełnione były stylowymi meblami: krzesłami, stolikami, fotelami z przeszłością. Rozstawione gdzieniegdzie lampy dawały rozproszone światło. Miało się wrażenie ciepła. Było przytulnie. Usiadłyśmy bardzo blisko sceny. Zamówiłyśmy wodę z cytryną, soki, a Kaśka herbatę. Nagle usłyszałam dźwięk snapa. Duszek oznajmił, że przyszła wiadomość.

Uśmiechnęłam się i natychmiast odpowiedziałam, choć po słowach Eliasza nie było już śladu.

Po kilku sekundach przyszła odpowiedź, na którą zaraz potem odpisałam:

Odpowiedział bardzo szybko:

– W dziwnych czasach żyjemy. Kiedyś człowiek uśmiechał się do drugiego człowieka, a dziś do smartfona – skomentowała moje zachowanie Kaśka.

– Nie marudź – burknęłam.

Rozpoczął się koncert. Pierwsza na scenę wyszła grupa studencka. W ostatniej chwili dołączył do nich saksofonista. Mieli swoje własne teksty i aranżację. Saksofon brzmiał świetnie. Chłopak musiał być bardzo utalentowany. Grał z nimi po raz pierwszy. Doskonale wiedział, kiedy wejść i w którym momencie jego instrument doda całości czegoś w rodzaju magii. Te dźwięki, którymi można było się rozkoszować wówczas, gdy ustawał wokal, były wisienką na torcie. Grupa wykonała kilka utworów. Następnie weszła dziewczyna z rozpuszczonymi włosami, w długiej do samej ziemi sukni.

– Witam. Mam na imię Małgosia. Obecnie jestem studentką trzeciego roku kulturoznawstwa – powiedziała. – A to jest Krzysztof. Poznaliśmy się wiele lat temu na obozie. To tam po raz pierwszy miałam w rękach gitarę. Krzysztof uczył mnie grać. Napisaliśmy także słowa kilku piosenek, które teraz wspólnie wykonamy.

Przybliżyła nam również postać swojego mentora. Był człowiekiem wielu pasji i talentów: podróżnikiem przemierzającym wielokrotnie dżunglę amazońską, jak również urocze zakątki Polski, organizatorem wypraw dla młodzieży, spływów kajakowych i wszystkiego, co ma związek z przygodą; Mistrzem Wing Tsun – Kung-Fu. Na dodatek dziennikarzem i pisarzem. A teraz miał wystąpić przed nami. I znów dźwięki gitary oraz głosów Małgosi i Krzysztofa wypełniły salę, otoczyły nas ze wszystkich stron, wkradały się do naszego wnętrza, wirowały w nas.

– I jak? – szepnęła Julita, przebiegając wzrokiem po mnie, Kasi i Wiolce.

– Pięknie – odparłam.

– Jestem zachwycona – powiedziała cichutko Kaśka.

– Po prostu zjawiskowo – dodała Wiolka.

Nawet ona uległa urokowi poezji śpiewanej, choć szczerze mówiąc, Wiolki akurat bym o to nie podejrzewała. Na domówkach, w których czasem brałam udział, panowały odmienne klimaty i diametralnie inna muza.

Gdy Małgosia i Krzysztof zeszli ze sceny, naszym oczom ukazała się kolejna uczestniczka. Ubrana była w rozkloszowaną spódniczkę odciętą w talii, z wysokim stanem, podobną krojem do tej, w której Zosia przyszła na rozpoczęcie roku szkolnego, i czerwony T-shirt. Na nogach miała baleriny, a włosy upięte w luźny warkocz z boku głowy. Była sama. W ręku trzymała gitarę. W pewnym momencie odwróciła się przodem do publiczności, ale nie zauważyła nas. Jej wzrok powędrował gdzieś w głąb sali. Uśmiechnęła się delikatnie. Zamarłam. Z wrażenia wstrzymałam oddech.

– Przecież to Zosia – pierwsza odezwała się Wiolka.

Kaśka, podobnie jak ja, wpatrywała się w dziewczynę z otwartymi ustami.

– Jaka Zosia? – spytała Martyna, dostrzegając nasze dziwne zachowanie.

– Nasza Zosia – Kaśka odzyskała głos.

– Z naszej klasy – dodałam.

Właściwie nie wiem, co mnie tak zaskoczyło. Wszystkie wiedziałyśmy, że Zosia gra na gitarze od pierwszej klasy szkoły podstawowej i chodzi na lekcje. Nie spodziewałyśmy się jednak, że spotkamy ją akurat tutaj.

– Dobry wieczór – powiedziała. – Mam na imię Zosia i jestem w pierwszej klasie liceum. Wykonam dla was trzy utwory: dwa autorstwa Edwarda Stachury i jeden Jonasza Kofty. Myślę, że wielu z was będzie znało słowa. Proszę więc, byście się przyłączyli. Pierwszy z nich nosi tytuł: Życie to jest teatr.

Usiadła, poprawiła mikrofon. No i rozpoczęła swój solowy występ. Jejku! Jaki ona miała cudowny głos! I mocny, a zarazem delikatny.

„Życie to jest teatr, mówisz do mnie, opowiadasz

Maski coraz inne, coraz mylne się nakłada

Życie to zabawa, wszystko to jest jedna gra

Przy otwartych i zamkniętych drzwiach

To jest gra!”.

Śpiewała z nią cała sala. My też, choć głos mi drżał ze wzruszenia. Ci, co nie śpiewali, dołączyli w czasie refrenu:

„Ty i ja – teatry to są dwa! To są dwa”.

Zosia skończyła wykonywanie pierwszego utworu. Rozległy się gromkie brawa. Zauważyłam, że znów spojrzała w głąb sali i po raz kolejny się uśmiechnęła. Powędrowałam wzrokiem za jej spojrzeniem. No tak! Zatopiony w fotelu „z duszą” siedział Szymon i nie spuszczał z niej oczu. Wyglądał inaczej niż wtedy. Nie miał na sobie typowego stroju motocyklisty, w który był ubrany, gdy zobaczyłyśmy go po raz pierwszy. Zamiast skórzanych spodni miał dżinsy, a skórzaną czarną kurtkę z emblematami zamienił na wypasioną bluzę z kapturem. Na stopy przywdział airmaxy. Zauważyłam, bo siedział ze stopą opartą o kolano.

– Teraz wykonam kolejny utwór autorstwa Edwarda Stachury pod tytułem Wrzosowisko.

Gdy Zosia skończyła pierwszą zwrotkę, znów śpiewała z nią cała sala.

„Z nim będziesz szczęśliwsza,

Dużo szczęśliwsza będziesz z nim.

Ja, cóż –

Włóczęga, niespokojny duch,

Ze mną można tylko

Pójść na wrzosowisko

I zapomnieć wszystko,

Jaka epoka, jaki wiek,

Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień

I jaka godzina

Kończy się,

A jaka zaczyna”.

– Brawo, Zosia! – okrzyki z sali wymieszały się z oklaskami.

– Na zakończenie przedstawię utwór Jonasza Kofty pod tytułem: „Pamiętajcie o ogrodach”. Myślę, że tekst doskonale pasuje do dzisiejszych klimatów poezji śpiewanej.

I sytuacja się powtórzyła, gdy Zosia doszła do refrenu, nie było chyba, ani jednej osoby, która, by nie śpiewała.

„Pamiętajcie o ogrodach

Przecież stamtąd przyszliście

W żar epoki użyczą wam chłodu

Tylko drzewa, tylko liście

Pamiętajcie o ogrodach

Czy tak trudno być poetą

W żar epoki nie użyczy wam chłodu

Żaden schron, żaden beton”.

– Zosia! Zosia! Zosia! – ludzie powstawali z miejsc. – Zosia! Zosia! Zosia!

– Normalnie mam ciary – stwierdziła Wiolka.

– Ja mam gęsią skórkę na całym ciele – dodała Kaśka.

– Niezwykła jest ta wasza nowa koleżanka – odezwała się Julita.

– Bardzo utalentowana – oświadczyła Martyna. – Poznacie nas z nią?

– Jeśli tylko to będzie możliwe. Jest ze swoim chłopakiem, ale zrobimy, co się da – obiecałam.

– Cicho! – powiedziała Kaśka. – Bisuje.

Do naszych uszu znów dobiegły dźwięki gitary i wkrótce znajome słowa:

„Pamiętajcie o ogrodach

Czy tak trudno być poetą”.

Zosia bisowała kilkukrotnie. Dostała owacje na stojąco. Gdy zeszła ze sceny, wszyscy jej gratulowali i podawali dłonie. Podeszła do Szymona. Wstał, przytulił ją mocno i pocałował. W tym samym momencie poczułam na swoich ramionach dłonie i lekkie muśniecie we włosy. Odwróciłam głowę.

– Eliasz? – zdziwiłam się. – Co ty tutaj robisz?

– Nie wytrzymałbym do jutra – uśmiechnął się czule. – Cześć dziewczyny – zwrócił się do moich przyjaciółek.

– Kiedy przyszedłeś? – spytałam.

– Prawie na początku występu tej dziewczyny – odparł. – Mam wrażenie, że już ją gdzieś widziałem.

– Bo widziałeś – roześmiałam się. – Przed moją szkołą. To Zosia. Chodzi z nami do jednej klasy.

– Ach, to ta, co wtedy wsiadała na motocykl?

– Ta sama – potwierdziłam. – Dlaczego wcześniej nie podszedłeś?

– Nie chciałem ci przeszkadzać. Byłaś bardzo wzruszona – zauważył.

– To prawda, ale wolałabym się wzruszać, czując twoją obecność przy sobie.

– Obserwowałem cię – wyznał. – Lubię na ciebie patrzeć. A ta wasza Zosia jest niesamowita – dodał.

– To prawda – westchnęłam i pomyślałam, że los jest niesprawiedliwy. Dlaczego ja nie miałam żadnego talentu? – Martyna i Julita chcą ją poznać. Poczekasz chwilę?

– Chętnie także ją poznam – powiedział, a ja poczułam natychmiastowe ukłucie w sercu. Ukłucie zazdrości, pomimo tego że wiedziałam, jak bardzo Eliasz mnie kocha. – Chodźmy.

Skierowaliśmy swoje kroki w stronę Zosi i Szymona. Zauważyła nas.

– Dziewczyny! – zawołała. – Co wy tu robicie? – wyraźnie ucieszyła się na nasz widok.

– Przyszłyśmy na jam session – odparłam, podchodząc blisko. – To jest Martyna i Julita. Nasze przyjaciółki – wyjaśniłam. – Chodziłyśmy razem do trzeciej klasy gimnazjum. Teraz dziewczyny są w klasie teatralnej w siedemnastce.

– Bliźniaczki – uśmiechnęła się do nich. – Jak miło. Zosia jestem – wyciągnęła w ich kierunku dłoń.

– A to jest mój chłopak Eliasz – przedstawiłam.

– Byłaś bardzo dobra – powiedział.

– Dziękuję. A to jest mój chłopak Szymon – roześmiała się.

Szymon podał rękę bliźniaczkom, a potem Eliaszowi.

Zostaliśmy w „Schodach Donikąd” jeszcze ponad godzinę. Rozmawialiśmy o występie, a Zosia wypytywała Julitę i Martynę o klasę teatralną. Eliasz rozmawiał z Szymonem głównie o jego motocyklu. Opowiadał o Maksymie i pasji, którą dzielili z chłopakiem Zosi. W końcu musieliśmy się pożegnać. Obiecałyśmy sobie z bliźniaczkami, że zrobimy wszystko, by się spotykać chociaż raz w miesiącu. Umówiłyśmy się na kolejne spotkanie po powrocie z obozu integracyjnego, a potem Eliasz odprowadził mnie do domu.

23 września

Czekałam na Eliasza z laptopem na kolanach, przeglądając internet. Na grupie klasowej nic ciekawego się nie działo. Lekcje już miałam odrobione. Weszłam więc na Friends. Od długiego już czasu, poza drobnymi spinami, które zwalczane były w zarodku, panował spokój. Zmieniły się adminki. Olga z Iwoną odeszły ze względu na ilość dodatkowych obowiązków. W czasie wakacji dziewczyny wyjeżdżały często na kolonie jako wychowawczynie. Obie miały specjalne uprawnienia i były bezustannie poza domem. Od października Iwona miała się zająć pisaniem pracy magisterskiej, a Olga rozpocząć nowy kierunek. Została więc Monika, ja i doszły dwie nowe dziewczyny: Patrycja i Gosia, oraz jeden chłopak: Antek. Wśród ponad dwustu osób należących do Friends było dwóch chłopaków. Spojrzałam na ostatnio dodane posty:

Pomyślałam sobie, że to nieodłączny element każdych urodzin, imienin i podobnych uroczystości: „Co kupić w prezencie?” Gdyby przyjaciółka, Nikoli miała w rodzinie, Natalię i Maksyma, to mogłaby się spodziewać nawet wyjazdu do Jelsy. Zerknęłam na kolejny post:

Spojrzałam na zegarek. Jeszcze godzina i powinien przyjść Eliasz. Tęskniłam za nim, choć spotykaliśmy się codziennie. Moja mama bardzo lubiła Eliasza, ale zaczęła mi też wiercić dziurę w brzuchu o naukę. Nie, nie wymagała piątek z góry na dół, ale prosiła, bym chociaż starała się mieć czwórki i tróje, żeby mi dwóje i jedynki nie wpadały, bo to przecież dla mojego dobra.

– Uczysz się dla siebie – mówiła. – Jeśli będziesz robiła to systematycznie, to łatwiej będzie ci powtórzyć wszystko przed maturą.

No tak. Ledwie rozpoczęłam rok szkolny, a już mam myśleć o maturze. W porównaniu z innymi i tak nie miałam źle z moją mamą. Ciekawe co tam u Pauliny? Poproszę Kaśkę, by do niej zadzwoniła. Między nami przecież wciąż nie jest tak dobrze jak było. Żal Pauli do mnie pozostał. Ja też w jakiś sposób byłam rozgoryczona, że Paulina nie potrafiła zrozumieć, dlaczego poprosiłam moją mamę o rozmowę z jej rodzicielką. Ryzykowałam utratę przyjaźni. Wiem o tym. Ba! Byłam tego świadoma od samego początku. Nie wiedziałam wprawdzie, co się po tej rozmowie wydarzy. Musiałam jednak tak postąpić, bo gdybym nie zaryzykowała, to mogłabym mieć stuprocentową pewność, że nie zmieni się zupełnie nic. Prosząc moją mamę o interwencję, liczyłam na to, że do mamy Pauli coś dotrze, że przemyśli sprawę, że zastanowi się, jak bardzo krzywdzi Paulinę. Robiła to nieświadomie. Uznałam, że ktoś powinien otworzyć jej oczy i że będzie to moja mama. Były przecież tylko dwa możliwe zakończenia tej historii: albo mama Pauliny zrozumie, albo nie. Nic nie zrozumiała. To też musiałam brać pod uwagę. Tylko do tej pory nie ogarniam, że będąc już świadoma, co czuje jej dziecko, krzywdzi ją nadal. Przecież tak nie postępuje kochająca matka. Czy jej urażona duma i ambicja jest ważniejsza od tego, co przeżywa Paula? Spojrzałam na kolejny post:

Pod postem znajdował się dołączony screen.

Pod postem i screenem widniało sporo komentarzy.

Już miałam opuścić grupę Friends, ale mój wzrok przykuł post i wiersz dodany przez Tymona1:

Wiersz Tymona także został natychmiast skomentowany. Oceny były raczej pozytywne. Zastanawiałam się, jak by Tymon zareagował na krytykę.

– A ty jak zwykle wpatrzona w laptopa – dobiegł mnie głos.

– Nie w laptopa, tylko w monitor – roześmiałam się, widząc przed sobą Eliasza. – Długo cię nie było – dodałam z wyrzutem.

– Cieszę się, że beze mnie dłuży ci się czas – cmoknął mnie w czoło. – Spóźniłem się tylko chwilę. Spotkałem znajomego, gdy szedłem do ciebie.

– Kogo? – zaciekawiłam się, wiedząc, że Eliasz praktycznie z nikim nie utrzymuje kontaktów.

– Nie znasz go – skwitował.

– Wiem, myślałam po prostu, że mi coś o nim powiesz – wzruszyłam ramionami.

– Nie ma o czym mówić – odparł, ale zauważyłam, że się zmieszał. – Po prostu stary znajomy. Zupełnie przypadkowo wpadliśmy na siebie i zamieniliśmy kilka słów.