Pamiętnik egotysty - Stendhal - ebook

Pamiętnik egotysty ebook

Stendhal

0,0

Opis

Pamiętnik egotysty” to powieść Stendhala, słynnego francuskiego pisarza epoki romantyzmu oraz prekursora realizmu w literaturze.


Pamiętnik egotysty to druga z powieści Stendhala o charakterze autobiograficznym — po “Życiu Henryka Brulard”. Została opublikowana w 1892 roku. Dotyczy życia Stendhala w Paryżu w latach 1821–1830. Opisuje różne relacje z ludźmi — zarówno towarzyskie, jak i z kobietami. Opowiada także o swojej podróży do Anglii, w celu zobaczenia sztuk Szekspira, którego uznaje za jedną z najważniejszych osób w życiu. Powieść nie została ukończona i opublikowano ją wiele lat po śmierci autora.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 140

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-123-3
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Od tłumacza

Ten dziesiąty tom utworów Stendhala, wydany przezemnie po polsku, przeznaczony jest zwłaszcza dla czytelników, których łączy już bliższa zażyłość z tym pisarzem, liczącym u nas tylu entuzjastów. Innych — ciekawych zapoznać się z nim dopiero — odsyłam do uwag któremi opatrzyłem tomy wydane poprzednio. Ktoby zaczął znajomość od tego tomu, mógłby być zaskoczony. Wszystko tu jest dosyć ekscentryczne, — treść i forma. Nawet sam tytuł, w którym użyty termin egotyzm jest poniekąd wynalazkiem Stendhala, a raczej użyciem angielskiego słowa (po angielsku równoznacznego z egoizmem) na określenie kultu swojej indywidualności, nawyku introspekcji psychologicznej. Tak pojęty egotyzm odnajdujemy w całej twórczości Stendhala, nawet w tych utworach, którym nadał formę powieści, nie licząc mnogich jego wspomnień, dzienników, opisów podróży. Całe życie z niestrudzoną pasją szukał samego siebie, opowiadał i spowiadał samego siebie. Przez kilka lat prowadził dziennik, notując i komentując rzeczy przeżyte i widziane; na schyłku życia podjął wielką autobiografję, niedokończoną niestety, p. t. Życie Henryka Brulard. Ta wiwisekcja praktykowana na samym sobie była podstawą jego metody psychologicznej. Odełganie człowieka, odełganie uczuć, przeżyć, historji. W tej metodzie jest może źródło nieporozumień między Stendhalem a jego epoką, a zarazem przyczyna jego pośmiertnego zwycięstwa. Życie Henryka Brulard doprowadza nas do r. 1800, gdy siedemnastoletni chłopiec przebywa Alpy, dążąc radośnie do Włoch, do armji Bonapartego. Odtąd — z przerwami coprawda — życie jego związane jest z losami Napoleona. Rok 1815 przecina wojskowo-urzędniczą karjerę Stendhala i rzuca go na bruk. Pod wpływem niezatartych wspomnień młodości, osiada we Włoszech, w Medjolanie, gdzie pozostaje do r. 1821, w którym-to roku wypędza go stamtąd austrjacka policja. Stendhal udaje się do Paryża, unosząc pamięć swojej brutalnie przeciętej, nieszczęśliwej zresztą miłości; aby utrwalić te wspomnienia, pisze książkę O Miłości, której, w ciągu dziesięciu lat, sprzedaje 17 egzemplarzy! Paryż jest mu wstrętny, Włochy uważa za swą przyrodzoną ojczyznę. Z biegiem lat, boleść jego zasnuwa się błękitną mgłą, zwłaszcza od czasu śmierci Metyldy Dembowskiej; stopniowo, Stendhal wciąga się potrosze w nowe życie. Zawiera znajomości, rozszerza krąg stosunków, bierze udział w walkach literackich. Broszura jego Racine a Szekspir czyni go tyraljerem Romantyzmu. Ale, mimo wszystko, Stendhal nie umie sobie znaleźć miejsca w swojej epoce, pozostaje poza „rynkiem literackim“. Już sam jego program Romantyzmu dosyć podobny jest do tego, co później stało się przeciwieństwem romantyzmu, pod mianem naturalizm. Pisze, w r. 1827, pierwszą swoją powieść p. t. Armance: obiera temat aż nadto śmiały (impotencja mężczyzny); ale, licząc się z pruderją epoki, musi rzecz spowić w tyle omówień, że powieść staje się zupełnie niezrozumiała i przechodzi bez wrażenia. Toteż Stendhal, mimo że dobiega pięćdziesiątki, jest wówczas prawie nieznany; reputacja jego jest raczej prywatna; jego paradoksy, wybuchy, krytyki, koncepty, nie przekraczają sfery kilku zaprzyjaźnionych salonów. Taka była sytuacja pisarza w r. 1830, kiedy tworzy swoje arcydzieło, powieść Czerwone i czarne.  Wśród tego, wybucha rewolucja lipcowa. Zwycięstwo wydobywa z cienia dawnych bonapartystów; niedobitki Wielkiej Armji stają się kandydatami do oficjalnych stanowisk.  Stendhal zostaje konsulem we Włoszech; najpierw w Trjeście, potem w Civita-Vecchia. Wątpliwy ten awans wydaje się jednem z owych nieporozumień, które zdarzają się w życiu. Stendhal tak często wyznawał swą miłość do Włoch a niechęć do Paryża, że jego przyjaciele, i może on sam, wyobrażali sobie, że placówka ta, pozwalająca mu żyć stale we Włoszech, ziści jego najgorętsze pragnienia. Okazało się to tragikomiczną omyłką. Kult Stendhala dla Włoch był związany z dobą jego młodości, z epoką gdy on był więcej amantem niż pisarzem. Zostawiwszy we Włoszech najdroższe wspomnienia serca, nie znany i nie uznany przez publiczność paryską, mógł się w istocie czuć w Paryżu na wygnaniu. Ale od tego czasu ileż się zmieniło! Przedewszystkiem, lata biegły: kochanek Giny i Metyldy był obecnie pięćdziesięcioletnim grubasem, mało podatnym do roli Romea, zwłaszcza we Włoszech, gdzie, jak sam Stendhal zaświadcza, intelekt ma w miłości najmniej kursu. Następnie, zmieniła się sytuacja jego w Paryżu; intelektualna atmosfera paryska była mu — może bez jego wiedzy — najbardziej sprzyjającym klimatem jakiego mógł pragnąć. Rewolucja lipcowa powołała do władzy tę właśnie koterję z którą był najbliżej. No i książka pod prasą! Co za pomysł właśnie w tej chwili wyjeżdżać, zagrzebywać się gdzieś na obczyźnie? Stendhal opuszcza Paryż, sam nie wiedząc jak bardzo mu go będzie brakowało, jak bardzo miasto to było dla niego jedyną ojczyzną ducha. Jedzie na swoje stanowisko do Trjestu, gdzie marznie i nudzi się; następnie zaś, gdy Austrja nie zaakceptowała nominacji człowieka licho notowanego w kartotekach jej policji, udaje się zkolei do Civita-Vecchia, mieściny, której jedynym urokiem było to, że znajdowała się opodal Rzymu.  Konsulem w Civita-Vecchia miał pozostać Stendhal do końca swoich dni. I, tak jak przybywszy w r. 1821 do Paryża, wzdychał do Włoch, tak, przybywszy w r. 1830 do Civita-Vecchia, zaczyna wzdychać do Paryża. Och, jakże mu brak paryskiej konwersacji! Nawet w Rzymie, gdzie ma trochę znajomości i dokąd ucieka jak najczęściej, jakże trudno porozumieć się jest człowiekowi, który nawykł do szermierki intelektualnej, do swobodnej i śmiałej gry myśli. Czuje się na wygnaniu. Skarży się, że o nim zapomniano; utyskuje że zbyt skąpo dostaje listy z Paryża; ale bo też w owym Paryżu, gdzie wszystko gotowało się jak w kotle, któż miał czas myśleć o nieobecnym? Męczy się biedny Beyle: dość powiedzieć, że kiedy, po kilku latach, wyrwał się na urlop do Paryża, trzyma się tam rękami i nogami, używa wszystkich sposobów, aby urlop ten przedłużać — trzy lata!  Tam więc, w Civita-Vecchia, smutnem portowem miasteczku, rozmawia z sobą. To jeszcze najlepsza rozrywka. Robi rachunek sumienia, sili się odpowiedzieć na wielkie pytania: czem był, czy był szczęśliwy, co czuł, co i kogo kochał? Sili się rozróżnić prawdę od pozoru. Od roku 1832 myśli już o autobiografji, którą podejmie w kilka lat potem pod tytułem Życie Henryka Brulard. TenPamiętnik egotysty jest jakby jej fragmentem: okres życia paryskiego między r. 1821 a 1830. Pisze gorączkowo: rękopis ów powstał w ciągu dwóch tygodni, między 20 czerwca a 4 lipca 1832 r. W tych bezładnych nieco wspomnieniach przebija rys charakterystyczny dla Stendhala; dążenie do prawdy za wszelką cenę, pasja szczerości, wstręt do wielkich słów, do konwencjonalnych lub sentymentalnych interpretacyj siebie i świata, rozmyślna oschłość, nawet brutalność. Metoda pisania ta sama: pisać przed siebie, dla samego siebie, nie poprawiać, nie odczytywać nawet rękopisu, aby uniknąć wszelkiej literackiej szminki, wszelkich ustępstw na rzecz miłości własnej. Mimo iż pisany wcześniej, ten Pamiętnik egotysty jest dalszym ciągiem Henryka Brulard, z przerwą dwudziestu lat.  Stendhal nie traktuje tych zapisków jako materjału do przyszłego opracowania. Nie: adresuje je wprost do potomności, z jakąś osobliwą pasją przekazania się przyszłym pokoleniom, z przeświadczeniem o wadze takiej spowiedzi. Na pierwszej stronicy rękopisu nakreślił Stendhal co następuje: Zapisuję to studjum panu Abrahamowi Constantin, sławnemu malarzowi, z tem aby był łaskaw wręczyć je jakiemu drukarzowi, nie bigotowi, w dziesięć lat po mojej śmierci. Albo też, jeśli nikt nie zechce tego wydrukować — złożyć w jakiej bibljotece. Pamiętniki Benvenuta Cellini ukazały się w 150 lat po jego śmierci...  Przeleżał pamiętnik ten nie 150 lat, ale 60 — do roku 1892, w którym ukazał się w druku. Wygrzebał go, jak wiele innych rękopisów Stendhala — jak Lamiel, jakHenryka Brulard — rodak nasz Kazimierz Stryjeński, który tyle zrobił dla kultu i znajomości Stendhala we Francji.  W rękopisie tekst Stendhala roił się od dziecinnych kryptonimów, jakiemi pisarz zabezpieczał się rzekomo od urojonych rewizyj i szpiegów. I tak pisał Mero zamiastRome, tresprê zamiastprêtres, etc. Nowsze wydania skorygowały te dziwolągi, aby nie utrudniać czytania; czasem conajwyżej zostawiono angielskie kings zamiast „królowie“. Natomiast większość nazwisk jest tutaj fikcyjna: np. Lussinge oznacza barona de Mareste, de l’Etang zastępuje nazwisko Delecluze i t. d. Ale dla polskich czytelników nie ma to znaczenia; wszystkie niedyskrecje tego Pamiętnika są nam dość obojętne; jest dla nas tylko dokumentem pisarza i człowieka. Warszawa, marzec 1933.

I

Rzym, 20 czerwca 1832.

 Aby zapełnić wolne chwile na tej obcej ziemi, mam ochotę spisać mały pamiętnik wszystkiego co mi się zdarzyło w czasie mojej ostatniej bytności w Paryżu, od 21 czerwca 1821 do... listopada 1830. Dziewięć i pół lat. Łaję sam siebie od dwóch miesięcy, — od czasu jak strawiłem nowość mojej pozycji, — aby się wziąć do jakiej pracy. Bez pracy, okręt ludzki nie ma balastu.  Przyznaję, że brakłoby mi chęci do pisania, gdybym nie miał wiary, że kiedyś kartki te ukażą się w druku i będą czytane przez jakąś duszę z tych z któremi sympatyzuję, taką jak pani Roland albo geometra Gros. Ale oczy, które będą to czytały, ledwie otwierają się dla światła: podejrzewam, że moi przyszli czytelnicy mają dziesięć albo dwanaście lat.  Czy wyciągnąłem wszystkie możliwości szczęścia z pozycyj, w jakich stawiał mnie los przez dziewięć lat, które spędziłem w Paryżu? Co ja za człowiek właściwie jestem? Rozsądny? Mądry? Głęboki?  Czy jestem wybitną inteligencją? Doprawdy, nie mam pojęcia. Zajęty tem co mi przynosi każdy dzień, rzadko myślę o tych zasadniczych sprawach, a wówczas sądy moje odmieniają się wraz z humorem. Sądy moje — to tylko spostrzeżenia.  Zobaczmyż, czy, robiąc rachunek sumienia z piórem w ręku, dojdę do czegoś pozytywnego, coby zostało dla mnie długo prawdą. Co będę myślał o mojej pisaninie, odczytując ją w roku 1835, o ile dożyję? Czy będzie z tem tak jak z memi rzeczami drukowanemi? Mam uczucie głębokiego smutku, kiedy, w braku innej książki, biorę je do rąk.  Czuję od miesiąca — odkąd się noszę z tym zamiarem — istotny wstręt do pisania jedynie poto aby mówić o sobie, o liczbie moich koszul, o sprawach mojej miłości własnej. Z drugiej strony, jestem daleko od Francji, przeczytałem wszystkie zajmujące książki jakie przedostają się tutaj. Najbardziej miałbym ochotę napisać powieść na tle sprawy miłosnej, która się rozegrała w Dreźnie, w sierpniu 1813, w mojem sąsiedztwie. Ale drobne obowiązki związane z mojem stanowiskiem odrywają mnie często; lub, aby rzec lepiej, biorąc pióro w rękę, nigdy nie jestem pewny, czy upłynie godzina żeby mi nikt nie przerwał. Ta drobna przeciwność gasi zupełnie moją wyobraźnię. Kiedy wracam do swojej fikcji, brzydzi mnie to co roiłem. Roztropny człowiek odpowie na to, że trzeba się przezwyciężyć. Odpowiadam: zapóźno, mam 49 lat; po tylu przygodach, czas myśleć o tem, aby dokończyć życia jak najmniej przykro.  Główną moją przeszkodą nie była próżność, jaka jest w tem aby opisywać swoje życie. Książka na taki temat jest jak wszystkie inne; zapomina się ją szybko, jeśli jest nudna. Bałbym się skazić szczęśliwe chwile jakie mi się zdarzyły, opisując je, rozbierając. Nie, tego nie będę robił: ominę godziny szczęścia.  Geniusz poetycki umarł, ale przyszedł na świat geniusz podejrzeń. Jestem głęboko przekonany, że jedyna odtrutka, która może kazać czytelnikowi zapomnieć o wiecznych Ja autora, to absolutna szczerość.  Czy będę miał odwagę opowiedzieć rzeczy upokarzające, nie ratując ich przedmowami bez końca? Mam nadzieję.  Mimo klęsk mojej ambicji, nie uważam ludzi za złych, nie uważam się za prześladowanego przez nich; patrzę na nich jak na machiny poruszane we Francji próżnością, a gdzieindziej wszystkiemi namiętnościami, z próżnością włącznie.  Nie znam sam siebie, i czasami, w nocy, kiedy o tem myślę, złości mnie to. Czy jestem dobry, zły, inteligentny, głupi? Czy umiałem wyciągnąć korzyść z przypadków, w które rzuciła mnie wszechpotęga Napoleona (którego zawsze uwielbiałem) w 1810, i nasze wysypanie się w błoto w 1814 i nasz wysiłek aby się z niego wydobyć w 1830? Obawiam się że nie; działałem z kaprysu, przypadkowo. Gdyby mnie ktoś prosił o radę co do własnej pozycji, dałbym mu ją często i to zupełnie niepospolitą; przyjaciele moi, rywale intelektualni, komplementowali mnie często w tej mierze.  W 1814, hrabia Beugnot, minister policji, ofiarował mi dyrekturę aprowizacji Paryża. Nie żądałem niczego, mogłem doskonale przyjąć: odpowiedziałem bardzo niezachęcająco panu Beugnot, człowiekowi który jest próżny jak dubeltowy Francuz; musiał być mocno zgorszony. Ten, który dostał owo miejsce, wycofał się z niego po czterech czy pięciu latach, mając pieniędzy wbród i to (powiadają) nie kradnąc. Bezgraniczna wzgarda, jaką miałem dla Burbonów — było to dla mnie wówczas cuchnące błoto — sprawiła, żem opuścił Paryż w kilka dni po oddaleniu uprzejmej propozycji pana Beugnot. Serce moje, ściśnięte tryumfem wszystkiego czem pogardzałem a nie czego mogłem nienawidzić, orzeźwiała jedynie odrobina miłości, jaką zaczynałem czuć dla hrabiny Dulong, którą widywałem codzień u pana Beugnot i która, w dziesięć lat później, grała wielką rolę w mojem życiu. Wówczas wyróżniała mnie nie jako miłego człowieka, ale jako oryginała. Widziała że jestem przyjacielem kobiety bardzo brzydkiej a bardzo wartościowej, hrabiny Beugnot. Zawsze żałowałem tego, żem jej nie pokochał. Cóż za przyjemność rozmawiać poufnie z kobietą na takiem stanowisku!  Bardzo długa jest ta przedmowa, czuję to od trzech stronic; ale mam zacząć od spraw tak smutnych i trudnych, że lenistwo mnie już chwyta, niemal mam ochotę rzucić pióro. Ale, za pierwszą chwilą samotności, miałbym wyrzuty.  Wyjechałem z Medjolaniu do Paryża, w czerwcu r. 1821, z sumą 3500 franków, zdaje mi się, uważając za jedyne szczęście strzelić sobie w łeb skoro ta suma się skończy. Żegnałem, po trzech latach zażyłości, kobietę, którą ubóstwiałem, która mnie kochała i która nie oddała mi się nigdy.  Jeszcze, po tylu latach, nie umiem zgadnąć pobudek jej postępowania. Miała bardzo złą opinję, a wszakże miała w życiu tylko jednego kochanka; ale paniusie medjolańskie mściły się na niej za jej wyższość. Biedna Metylda nie umiała ani się bronić temu wrogowi, ani gardzić nim. Może pewnego dnia, kiedy będę bardzo stary, bardzo wystygły, będę miał odwagę mówić o latach 1818, 1819, 1820, 1821.  W 1821, z wielkim trudem opierałem się pokusie strzelenia sobie w łeb. Rysowałem pistolet na marginesie lichego miłosnego dramatu, który bazgrałem wówczas (mieszkając w casa Acerbi). Zdaje mi się, że to ciekawość wydarzeń politycznych nie pozwoliła mi skończyć z sobą; a może, bez mojej świadomości, obawa bólu.  Wreszcie pożegnałem się z Meteldą.  — Kiedy pan wróci? spytała.  — Nigdy, mam nadzieję.  Jeszcze ostatnia godzina kręceń i pustych słów; jedno jedyne mogło było zmienić moje przyszłe życie; niestety, nie na długo. Ta anielska dusza, ukryta w tak pięknem ciele, rozstała się ze światem w 1825.  Wreszcie wyjechałem w stanie, który można sobie wyobrazić, dnia... czerwca. Jechałem z Medjolanu do Como, obawiając się co chwila że wrócę z drogi.  Tego miasta, gdzie tyle razy myślałem że przyjdzie mi skończyć, nie mogłem opuścić bez uczucia rozdarcia. Zdawało mi się, że zostawiam tam życie; co mówię! czem było życie wobec niej — Metyldy! Umierałem za każdym krokiem, który mnie od niej oddalał. Każdy oddech był westchnieniem (Shelley).  Po jakimś czasie byłem jak ogłupiały, rozmawiałem z pocztyljonami i odpowiadałem poważnie na ich refleksje nad cenami wina. Rozważałem wraz z nimi przyczyny, które powinny je podrożyć o solda; najokropniejsze dla mnie było spojrzeć w samego siebie. Minąłem Airolo, Bellinzona, przybyłem do Lugano (dźwięk tych nazw przyprawia mnie jeszcze dziś o dreszcz — 20 czerwca 1832).  Przybyłem na przełęcz św. Gotarda; wówczas to było okropne (zupełnie podobne do góry Cumberland w północnej Anglji, z dodatkiem przepaści). Chciałem przebyć św. Gotarda konno, spodziewając się potrosze że się przewrócę, że się okaleczę porządnie i że mnie to rozerwie. Mimo że, jako dawnemu oficerowi kawalerji, spaść z konia to mi nie pierwszyzna, nie lubię spaść na obsuwające się kamienie, ustępujące pod kopytami konia.  Kurjer, który mi towarzyszył, zatrzymał mnie wkońcu i oświadczył, że niewiele mu zależy na mojem życiu, ale że zmniejszyłbym jego zarobki i że nikt nie chciałby z nim jechać, gdyby się dowiedziano, że pod jego okiem podróżny spadł w przepaść.  — Jakto! nie domyśliłeś się, że ja mam syf...? rzekłem, nie mogę iść.  Przybyłem z tym kurjerem, przeklinającym swój los, do Altorf. Otwierałem ogłupiałe oczy na wszystko. Jestem wielkim admiratorem Wilhelma Tella, mimo że pro-rządowi pisarze wszystkich krajów twierdzą, że on nigdy nie istniał. W Altof, zdaje mi się, lichy posąg Tella w kamiennej spódniczce wzruszył mnie właśnie dlatego że był lichy.  Oto więc, — powiadałem sobie z łagodną melancholją pierwszy raz zajmującą miejsce oschłej rozpaczy, — oto więc w co obracają się najpiękniejsze rzeczy w oczach gawiedzi. Taka i ty jesteś, Metyldo, w salonie pani Traversi.  Widok tego pomnika uspokoił mnie nieco. Spytałem o miejsce, gdzie znajduje się kaplica Tella.  — Zobaczy ją pan jutro.  Nazajutrz, ruszyłem w drogę w bardzo lichem towarzystwie: oficerowie szwajcarscy należący do gwardji Ludwika XVIII, którzy jechali do Paryża.  Francja, a zwłaszcza okolice Paryża, zawsze mi się niepodobały, co dowodzi że jestem lichym Francuzem i złym człowiekiem, jak powiadała później panna Zofja... pasierbica Cuviera.  Serce mi się ścisnęło do reszty, kiedym jechał z Bazylei do Belfort i opuszczał wysokie, jeżeli nie piękne góry szwajcarskie, dla okropnych i płaskich widoków Szampanji.  Jakież kobiety brzydkie są w..., wiosce gdziem je oglądał w niebieskich pończochach i w sabotach. Ale później powiedziałem sobie: co za uprzejmość, dystynkcja, jakie poczucie sprawiedliwości w ich wiejskich pogwarkach!  Langres położone jest jak Volterra, miasto które uwielbiałem wówczas, ile że było sceną jednego z moich najśmielszych ataków w wojnie przeciw Metyldzie.  Pomyślałem o Diderocie, synu, jak wiadomo, nożownika z Langres. Myślałem o Kubusiu Fataliście, jedynej z jego książek którą cenię, ale też cenię ją o wiele więcej niż Podróż Anacharsisa, niż Traktat Nauk, i sto tomów sławionych przez bakałarzy.  Największem z nieszczęść, wykrzyknąłem, byłoby, gdyby ci ludzie tak oschli, moi przyjaciele, wśród których przyjdzie mi żyć, odgadli moją namiętność, i to dla kobiety, której nie miałem nigdy?  Mówiłem to sobie w czerwcu 1821, i widzę w czerwcu 1832, po raz pierwszy, pisząc to, że ta obawa, tysiąc razy ponawiana, była w istocie sprężyną mojego życia przez dziesięć lat. Dzięki niej doszedłem do tego, że stałem się inteligentny i dowcipny, rzecz którą najbardziej gardziłem w Medjolanie w 1818, kiedy kochałem Metyldę.  Dotarłem do Paryża, który mi się wydał ohydny, obrażający dla mojej boleści; przybyłem z jedną myślą, nie zdradzić się.  Żyłem tą myślą kilka