Pąk szkarłatnej róży - Tadeusz Sałek - ebook + książka

Pąk szkarłatnej róży ebook

Tadeusz Sałek

3,6

Opis

Tadeusz Sałek w swej powieści pt. Pąk szkarłatnej róży przedstawia losy młodej dziewczyny, Ewy, która zniechęcona brakiem pracy w Polsce, jedynego wyjścia ze swej sytuacji upatruje w pracy za granicą. Gotowa jest poświęcić się i wyjechać nawet na klika miesięcy, by odciążyć domowy budżet i pomóc rodzinie. „Teraz, gdy przeczytała to ogłoszenie: — „Potrzebna opiekunka do dzieci. Praca w Niemczech.” — świat zawirował jej przed oczyma, jakby nagle przed nią otworzyły się wymarzone bramy niebios, w których sam dobry Bóg postanowił podzielić się z nią swoim własnym szczęściem. W tym niewielkim ogłoszeniu dostrzegła dla siebie tę deskę ratunku, która pozwoli jej oderwać się od tego beznadziejnego marazmu dnia powszedniego. Pozwoli jej wreszcie pracować. Nareszcie będzie mogła stanąć jak normalny człowiek wśród normalnych ludzi. Wiedziała, że kiedy uzyska tę pracę, będzie robić wszystko, aby jej pracodawcy byli z niej zadowoleni. Będzie robiła wszystko, aby tej pracy nie stracić.”

Jak różne okażą się oczekiwania od zastanej rzeczywistości… Ewa tak szybko, jak do pracy chciała wyjechać, będzie chciała z niej powrócić. Los rzuci tę młodą i atrakcyjną dziewczynę w ręce brutalnych sutenerów, którzy, by zarobić i jednocześnie się zabawić, są w stanie posunąć się do wszystkiego. Czy zbrukanej Ewie uda się wydostać z rąk oprawców i powrócić do normalnego życia, które wiodła przed wyjazdem? Tego dowiecie się, sięgając po Pąk szkarłatnej róży”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (5 ocen)
0
4
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tadeusz Sałek "Pąk szkarłatnej róży"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2014 Copyright © by Tadeusz Sałek, 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Arkadiusz Woźniak INFOX e-booki Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o. Korekta: Paulina Jóźwiak

ISBN: 978‒83‒7900‒212‒2

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242

Tadeusz Sałek
Pąk
szkarłatnej róży
Wydawnictwo

Tak. To było właśnie tym, czego szukała. To, na co w całej swojej podświadomości oczekiwała z taką nieokreśloną bliżej tęsknotą. To było tym, co mogło na trwałe odmienić jej życie, mogło pozwolić zrealizować marzenia, nawet te, którymi z nikim się jeszcze nie dzieliła, a które wśród swoich planów ukrywała z taką starannością.

To lakonicznie brzmiące, niewielkie ogłoszenie znalezione w gazecie było zamieszczone w takiej samej formie, jak tysiące innych ogłoszeń, ale dla niej miało całkiem inny sens. Było jedną z nielicznych szans, szansą dającą nikłą nadzieję na zrealizowanie swoich planów. Po przeczytaniu tych zaledwie kilku słów: — „Potrzebna młoda opiekunka do dzieci, praca w Niem­czech.” Serce zabiło jej mocniej. Był przecież konkretny, pełny adres w Szczecinie. Chociaż ogłoszenie to było adresowane do tysięcy bezimiennych kobiet czy dziewczyn w całym kraju, ona odebrała je tak, jak gdyby było adresowane do niej osobiście, jakby w tym nieznacznym ogłoszeniu tylko o nią chodziło.

Perspektywa polepszenia sobie bytu była tak niezmiernie silna, że zagłuszała całkowicie tok logicznego rozumowania. Mogła przecież, jako niedawna maturzystka, bardziej intensywnie starać się o pracę w swoim mieście. Mogła również podjąć staranie, by dostać się na studia. Tak, mogła. Mogła wszystko. Ale wszystkie jej plany odnalezienia siebie w realnej rzeczywistości polskiego bytu były tak nierealne, tak bliżej nieokreślone, że wydawały się tylko mrzonkami. A jak miała znaleźć pracę w tym mieście, w którym co piąty dorosły obywatel w wieku produkcyjnym daremnie biega za pracą do szumnie zwanego Urzędu Zatrudnienia. Codziennie przerzuca sterty często pożyczonych gazet, studiując tylko rubrykę ogłoszeń z nadzieją na to, że w którejś z nich znajdzie dla siebie ofertę pracy lub całymi godzinami wystaje w kolejkach u przedsiębiorców, u których na jedno wolne miejsce pracy zjawiają się dziesiątki chętnych kandydatów.

Znała już to wszystko z własnego doświadczenia. Mimo młodego wieku doznała już niejednokrotnie uczucia upokorzenia z powodu niesłusznie odrzuconego cv. Z przykrością wysłuchiwała tego, co tak bardzo raniło jej dumę.

— Przecież pani do tej pory nigdzie nie pracowała, a my potrzebujemy dobrych fachowców — mówiła niewiele starsza od niej urzędniczka i to tonem takim, jakby to ona właśnie najlepszym fachowcem na tym świecie była. 

Przecież i ona mogłaby zostać dobrym i cenionym fachowcem, gdyby jej pozwolono podjąć pracę oraz wykazać się swoimi możliwościami. Przecież przez całe lata była pilną, sumienną uczennicą, a maturę zdała nawet z wyróżnieniem. Teraz też dołożyłaby wszelkich starań, aby zostać pilną i cenioną pracownicą. Ale tutaj trzeba być od razu doskonałym fachowcem.

W takich chwilach przypominały się jej żartobliwie wypowiadane słowa ojca, który w takich sytuacjach mawiał:

— Nie wchodź do wody, dopóki się pływać nie nauczysz...

Bezsens. Po prostu bezsens. Bo czy można nauczyć się pływać, nie wchodząc do wody? Taki normalny bezsens naszej codzienności, który się przecież staje takim normalnym zjawiskiem ― w naszym, chwilami, tak bardzo nienormalnym kraju.

Mogła przecież robić wszystko. Mogła podjąć studia. Tak mogła. Tylko jak na tych studiach wyżyć, skoro tak trudno zdobyć pieniądze nawet na bilet, aby dojechać do któregoś z dużych miast dysponującego prężnymi ośrodkami akademickimi. Za co później kupić pomoce naukowe, które przecież niemało kosztują. Gdzie mieszkać? Za co się ubrać, z czego żyć?

Tak. To wszystko jest tak pozornie proste. Zdobyć pieniądze i kupić. Zarobić i zrealizować swoje plany. Przecież zaledwie dwa dni temu otrzymała pieniądze — jałmużnę rzuconą jak ochłap, przez państwo tym, co nie mają pracy. Tym, których los pozostawił poza nawiasem normalnego bytu. Dostała przecież ten, tak szumnie zwany — zasiłek dla bezrobotnych. Tak upadlający normalnie myślącego człowieka, że kością w gardle staje, gdy się go bierze do ręki. Zasiłek pozwalający jednak przeżyć. Żyć, chyba jedynie po to, aby nie umrzeć z głodu. Żyć na pograniczu beznadziejności i zewsząd otaczającej, coraz większej nędzy.

Teraz, gdy przeczytała to ogłoszenie: — „Potrzebna opiekunka do dzieci. Praca w Niemczech.” — świat zawirował jej przed oczyma, jakby nagle przed nią otworzyły się wymarzone bramy niebios, w których sam dobry Bóg postanowił podzielić się z nią swoim własny szczęściem. W tym niewielkim ogłoszeniu dostrzegła dla siebie tę deskę ratunku, która pozwoli jej oderwać się od tego beznadziejnego marazmu dnia powszedniego. Pozwoli jej wreszcie pracować. Nareszcie będzie mogła stanąć jak normalny człowiek wśród normalnych ludzi. Wiedziała, że kiedy uzyska tę pracę, będzie robić wszystko, aby jej pracodawcy byli z niej zadowoleni. Będzie robiła wszystko, aby tej pracy nie stracić.

Oczyma wyobraźni widziała już siebie nie tylko jako opiekunkę do dzieci, ale jako sprzątaczkę w pocie czoła czyszczącą na kolanach, aż do należytego blasku podłogi czy posadzki niemieckiego domu.

Nieważne, że zniszczą się przy tym ręce, że powstaną otarcia i bąble od nadmiernej pracy. Ale będzie miała przecież pracę. Pracę i pieniądze. Już w myślach liczyła zarobione marki. Przeliczała je na polskie złotówki. Gdy tylko dostanie wyżywienie i jakiekolwiek miejsce do spania, będzie mogła odłożyć prawie wszystkie zarobione pieniążki.

- Boże! Gdyby tak zarobić z tysiąc marek miesięcznie — westchnęła cicho, nieśmiało uśmiechając się do swoich marzeń. ― Przecież to prawdziwy majątek, o jakim mogła tylko marzyć w naszych polskich warunkach. To przecież prawie tyle, ile wynosi obecnie jej półroczny zasiłek dla bezrobotnej. Prawie tyle, ile za trzy miesiące zarabiają jej pracujące koleżanki. A to przecież będzie zaledwie jej „nędzny” zarobek za jeden, jedyny miesiąc pracy.

O tak. Za takie pieniążki będzie ciężko i dobrze pracować. Ciężko i uczciwie. Nie będzie szczędziła ani grzbietu, ani rąk, aby nimi wydrapać ten wymarzony byt.

Ile to będzie polskich pieniędzy?

Już w myślach przeliczała marki na złotówki: za pół roku ― sześć tysięcy, za rok dwanaście, i to w markach ma się rozumieć. Przecież to fortuna. Chyba całe wyposażenie w mieszkaniu jej rodziców ― dorobek ich całego życia, nie jest tyle warty.

Teraz jej koleżanki, które dzięki odpowiedniemu poparciu i znajomościom znalazły już pracę, będą zieleniały z zazdrości, gdy się dowiedzą, że muszą pracować przez kilka miesięcy na to, co ona w ciągu jednego miesiąca zarobi. Ale przecież nie pora teraz na tego typu rozmyślania. Przecież każdy kiedyś ma swój dobry dzień. Każdemu chociaż jeden jedyny raz w życiu musi słońce zaświecić. A dla niej właśnie taki dzień nadchodzi. Wreszcie nadarza się odpowiednia okazja, której przegapić nie można.

Rozbiegane myśli nie dawały się uporządkować.

Sięgnęła po papier. List trzeba napisać. Co, list? Przecież będzie szedł ze trzy dni a w tym czasie, kto inny to miejsce dostanie. Gdyby tak można było zadzwonić, ale w ogłoszeniu nie podano przecież numeru telefonu.

Już zaczynała pisać swoją ofertę, gdy nagle, podniecona nagłą myślą, poderwała się z krzesła.

Trzeba się spieszyć. Nie można zmarnować ani jednej chwili. Nikt inny nie może jej zająć tego miejsca pracy, którego ona tak bardzo potrzebuje.

Ubierała się spiesznie. Ile może kosztować wysłanie telegramu? Wcale nie orientowała się w obecnych stawkach usług pocztowych, które przecież nieustannie zmieniały się co pewien czas od początku tej naszej polskiej „pierestrojki”.

Nerwowo przeszukiwała torebkę. Miała przecież jeszcze całe pięćdziesiąt złotych. Tak, tyle to na pewno wystarczy. Gotowa była wydać je wszystkie, aby w porę zarezerwować sobie to miejsce i otrzymać tę pracę, która przecież w krótkim czasie pozwoli jej na zrekompensowanie poniesionych kosztów.

Podniecenie ogarniało ją coraz bardziej. Już była ubrana do wyjścia. Już stała na przystanku autobusowym, z którego co kilka minut odchodziły autobusy w kierunku dworca, obok którego mieścił się Główny Urząd Pocztowy.

Po chwili oczekiwania ogarnął nią niepokój.

Cóż do licha z tymi autobusami? Tak to jadą jeden za drugim, a teraz, jak na złość, nie ma żadnego.

Chodziła po przystanku tam i z powrotem, zdenerwowana do tego stopnia, że omal nie przegapiła autobusu, który niezauważony przez nią podjechał do przystanku.

Wsiadła.

- Prędzej. Prędzej... Ale się wlecze. Ach, przeklęte światła. Znów same czerwone.

Nareszcie dojechał.

Już była w Urzędzie Pocztowym. Już w ręku trzymała blankiet telegramu.

Trzeba zwięźle napisać. Tu płaci się za każde słowo. Jednak trzeba napisać tak, aby jej oferta była najlepsza, aby właśnie dla niej zarezerwowano to miejsce.

Przez chwilę zastanawiała się, po czym szybko napisała:

„Przyjmuję pracę. Dane przyślę listownie. Nr tel.” — wpisała swój numer telefonu i podpisała Ewa Necka.

Gdy nadała telegram, poczuła się nieco swobodniejsza. Zrobiła wszystko, co można było w tej sytuacji zrobić. Przecież po otrzymaniu telegramu będą mieli jej nazwisko, będą wiedzieli, że wkrótce otrzymają list z większą ilością informacji. W liście przedstawi siebie z jak najlepszej strony. Napisze, że ukończyła średnią szkołę, że jest pilną, pracowitą i uczciwą. Napisze też o tym, że uczyła się języka niemieckiego. Wprawdzie niewiele umiała, ale to przecież nie jej wina, tylko tego marnego systemu nauczania. Po latach bezmyślnego wykuwania słówek, nie potrafiła swobodnie przerobić ich na potoczne zwroty potrzebne w normalnej rozmowie.

Tak to było z jej niemieckim, ale co tam. Ma przecież, jakie takie podstawy tego języka. Więcej nauczy się, kiedy będzie już na miejscu. Głowa do góry. ― Kto ma szkołę ten ma lżej - uśmiechnęła się sama do siebie.

Nauczona wcześniejszymi niepowodzeniami nie chciała wtajemniczać rodziców w swoje plany. Po co i oni mają być zawiedzeni, kiedy się nie uda. Wiedziała, że razem z nią przeżywają jej sukcesy, a tak samo lub nawet więcej niż ona, przeżywają jej porażki. Postanowiła, że powie im dopiero, jak ze Szczecina nadejdzie pozytywna odpowiedź.

Przecież nie wyjedzie zaraz następnego dnia. Do takiego wyjazdu trzeba się odpowiednio przygotować. Zresztą przecież trzeba będzie pojechać tam do Szczecina i dopiero na miejscu odpowiednio omówić warunki pracy. Przecież jej nowi pracodawcy muszą ją osobiście poznać. Więc na wszystko nadejdzie odpowiednia pora.

Dobrze, że w szkole zorganizowano tę wycieczkę do Czech. Prócz tego, że pozostały miłe wspomnienia po zwiedzaniu zabytkowej Pragi, pozostał przecież paszport, który wreszcie się do czegoś przyda.

Wyjęła z szuflady paszport. Przez chwilę z upodobaniem oglądała pieczęcie Urzędu Celnego. Były one niezaprzeczalnym dowodem tego, że przekraczała już granice swojej ojczyzny. Pod paszportem leżała kolorowa fotografia z jej podobizną.

Z kolorowego kartoniku uśmiechała się młoda, szczupła, niemal filigranowa blondyneczka o regularnych, a nawet można by bez przesady powiedzieć, ślicznych rysach twarzy. Spod łagodnie zarysowanych łuków brwiowych i niezbyt widocznych na zdjęciu rzęs patrzyły przed siebie oczka modre w taki nieuchwytny do wyrażenia sposób, że chociaż wesołe, zamyślonymi się też wydawać mogły. Niewielki nosek podkreślał jedynie urodę tej przemiłej buzi, na której w tym zdawkowym niby uśmiechu, jak płatki róży rozchylały się ozdobione karminem młodości, wargi. Całą tą miłą główkę otaczały puszyste, rozrzucone w uroczym, artystycznym bałaganie, blond włosy. Na szyi miała korale ze sztucznych pereł, miękko spoczywające na gładkich ramionach chowających się pod przewiewną niebieskiego koloru sukienką, obcisłą w pasie, z niewielkim dekoltem. Sukieneczka nie zakrywała kolan, bo co tu było do zakrywania, skoro nogi miała tak samo zgrabne, jak i całą sylwetkę.

Ewa patrzyła na to zdjęcie z upodobaniem. Podobała się nie tylko samej sobie, ale także podobała się i innym osobom, które to zdjęcie oglądały.

Załączę tę fotografię do swojego podania o pracę. Jako opiekunka do dzieci będę miała znacznie większą szansę, jeśli moja aparycja wyda się przyjemną dla moich pracodawców.

Odłożyła fotografię na bok, a sama niezwłocznie zasiadła do pisania swojej oferty.

Opisała wszystko, co dotyczyło jej osoby. Pisała o swoim wykształceniu oraz o tym, że przyjmie każde warunki, gdyż ta praca jest jej niezmiernie potrzebna, z góry dziękowała za pozytywne załatwienie sprawy. Do listu włożyła naszykowaną wcześniej fotografię. Uśmiechnęła się raz jeszcze do swojej podobizny i cichutko powiedziała:

— No Ewuniu, wędruj. Załatwiać tę robotę. Zobaczysz, niedługo staniemy na nogi.

Zakleiła kopertę. Zaadresowała według podanego w ogłoszeniu adresu, przykleiła znaczek. Teraz trzeba było pofatygować się jeszcze do skrzynki pocztowej i sprawa jest załatwiona.

Do mieszkania weszła matka. Ewa, nieco zmieszana, rozłożoną gazetą przykryła list leżący na stole. Matka zauważyła ten błahy z pozoru stan zmieszania, to niemal nieuchwytne drżenie ręki przykrywającej list. Pomimo tego uśmiechnęła się do swojej ukochanej jedynaczki i łagodnie spytała:

— Cóż to za tajemnice skrywasz przede mną, kochanie?

— Nie żadna tajemnica. List pisałam, muszę wyskoczyć na chwilę, by go wysłać.

— W sprawie pracy czy do jakiego chłopca?

— Wszystko Ci powiem w odpowiednim czasie, kochana mateczko — odpowiedziała dosyć niegrzecznie. Sama nie wiedziała, dlaczego tak niegrzecznym tonem odezwała się do matki. Zrobiło jej się dziwnie nieprzyjemnie z tego powodu. Bo cóż jej zawiniła matka, stawiając tego rodzaju pytanie? Przecież to tylko normalna troska o los ukochanej jedynaczki nasuwały matce podobne pytania. Ale czy ona nie dostrzegła, że ja już dorosłam? Jestem pełnoletnia i ciągła opieka ze strony matki staje się uciążliwa, denerwująca.

Już wcześniej postanowiła, że przynajmniej chwilowo, nie będzie wtajemniczać rodziców w sprawę swojego wyjazdu. Matce powie o wszystkim, kiedy nadejdzie odpowiednia pora. Nigdy przecież przed swoją ukochaną mateczką nie miała żadnych tajemnic. To chyba po raz pierwszy nie odpowiedziała matce szczerze na zadane pytanie. No i co z tego? Przecież nie musi przez całe życie trzymać się matczynej spódnicy. Skończyła szkołę. Uzyskała świadectwo dojrzałości i jest już całkiem dorosłą osobą. Trzeba wreszcie rozpocząć życie na własny rachunek. Nic złego się nie stanie, kiedy powie matce dopiero wtedy, jak otrzyma tę pracę. Niech mateczka wie, że i jej córeczka umie już samodzielnie zadbać o siebie, że sama sobie załatwiła pracę i to jeszcze taką, jakiej jej tylko będzie mogła pozazdrościć każda znajoma czy przyjaciółka.

To dopiero będzie niespodzianka, kiedy będzie mogła nie tylko powiedzieć o wszystkim rodzicom, ale będzie mogła pokazać im odpowiednie dokumenty. Teraz nie chciała nic mówić, aby nie zapeszyć. Narzuciła na siebie kurtkę i zwinnie, niczym młoda kotka, wybiegła z mieszkania.

Po kilku minutach szybkiego marszu zatrzymała się przy skrzynce pocztowej.

Wrzuciła list. Było to wszystko, co mogła zrobić w obecnej sytuacji. Dalej, tylko mogła cierpliwie czekać.

* * *

 Kilka dni po wysłaniu telegramu otrzymała telefoniczną odpowiedź ze Szczecina.

Dzwoniła nieznajoma kobieta, która miękkim, chociaż zdecydowanym głosem powiedziała:

— Listu jeszcze od pani nie otrzymałam. Może doręczą go dzisiaj, może jutro. Nie jest to jednak najważniejsze. Sama pani rozumie, że to dosyć delikatna sprawa, bo mam przysłać mojej cioci kogoś takiego, z kogo moja ciocia byłaby zadowolona. W tej sytuacji ze wszech miar jest wskazane byśmy poznały się osobiście i przy okazji omówiły niektóre szczegóły dotyczące ewentualnego wyjazdu. Och! Ale ze mnie numer? Nawet się jeszcze nie przedstawiłam. Jestem siostrzenicą cioci Hildy, tej pani z Niemiec, u której chce pani pracować. Na imię mam Małgorzata, ale wszyscy na mnie Gośka wołają. Tak będzie prościej. Nieprawdaż? — zanim Ewa zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Gośka mówiła dalej:

— Tak, jak już wcześniej powiedziałam, wskazane jest, abym panią osobiście poznała przed podjęciem ostatecznej decyzji. Czy to Ci odpowiada, moja droga?

Ewa, od razu dostrzegła ten moment, kiedy owa nieznajoma, pani Małgosia, zaczęła jej mówić po imieniu. Bardzo ją to ucieszyło. Sztywna forma na „pani” na pewno była bardziej niezręczna. Po głosie rozpoznawała, że ma do czynienia z dziewczyną niewiele starszą od siebie. I skoro tamta tak szybko na „ty” przeszła, mogło oznaczać tylko jedno, że będzie można szybciej się z nią dogadać. Obecnie miało to dla niej piramidalne znaczenie.

— Oczywiście — odpowiedziała, nie starając się nawet ukrywać swojej radości. — Nawet nie wyobrażam sobie innego sposobu załatwienia sprawy — odpowiedziała radośnie, mile zaskoczona takim postawieniem sprawy.

— To dobrze. Bardzo dobrze, że już od samego początku zgadamy się ze sobą. Wobec tego poproszę cię, abyś się do mnie pofatygowała osobiście. Spotkamy się zatem tu na miejscu w Szczecinie...

— Kiedy mam przyjechać? — przerwała jej niecierpliwa Ewa.

― Dobrze by było, gdyby to stało się jak najszybciej. Wprawdzie nie ma pośpiechu, ale miałabym tę sprawę z głowy.

— Dobrze. Wyjadę jutro. Jak zdążyłam się zorientować, mamy od nas bezpośrednie połączenie ze Szczecinem. Jest taki pociąg pospieszny relacji Lublin – Szczecin. Nim przyjadę. Jak się poznamy, kiedy wysiądę na dworcu?

— Moja droga — wyjaśniał głos w słuchawce. — Kiedy się pociąg zatrzyma na dworcu, nie spiesz się z wysiadaniem. Abyśmy się nie minęły pomiędzy ludźmi, nie wchodź na kładkę dla pieszych, no taką nad peronami, chociaż tamtędy jest oznaczone wyjście do miasta. Cofniesz się w stronę budynku dworca. Tam znajduje się wejście do tunelu. Tam też obok tego wejścia będę na ciebie czekała. Powiedz mi tylko, w co się wystroisz, abym cię mogła szybciej rozpoznać.

— Trudno mi tak od razu odpowiedzieć. Sama nie wiem. Chyba się ubiorę w taki niebieski sweterek. Rano może być chłodno. Zresztą w liście wysłałam swoje zdjęcie, to mnie będzie mogła pani bez trudu rozpoznać.

— Och... tylko nie pani. Mówiłam ci, że mam na imię Gośka. Chyba, że takie imię tobie się nie podoba, to mów od razu.

— Ależ, nie. Przepraszam. To się już więcej nie powtórzy — tłumaczyła nieśmiało, wiedząc, że palnęła gafę.

 Jeszcze przez kilka minut obie kobiety omawiały szczegóły spotkania i sposób odnalezienia się wśród dworcowego tłumu.

Ewie serce biło jak młotem. Wypieki na twarzy zdradzały nadmierne podniecenie. Ale czy to nie było fascynujące? Przecież rzeczywiście doczekała się na odpowiedź. Wprawdzie nie była to jeszcze jakaś wiążąca decyzja w sprawie pracy, ale już coś, co pozwalało wierzyć, że niedługo, być może, spełnią się jej marzenia.

Po tym telefonie przez całe popołudnie chodziła jak w gorączce. Dlaczego powiedziała, że wyjedzie jutro? Przecież mogła zdążyć na wcześniejszy pociąg. Mogła przecież wyjechać jeszcze dzisiaj. Pociąg do Szczecina odchodził wieczorem. 

* * *

Pociąg dudnił po szynach. W całym tym swoim szalonym pędzie niezmordowanie parł naprzód, zatrzymując się jedynie na większych stacjach.

Pomimo tego jednostajnego pędu, na który wskazywały przesuwające się za oknem wagonu krajobrazy i migoczące co chwila słupy trakcji elektrycznej, mimo tego wszystkiego, Ewie, wydawało się, że pociąg jedzie stanowczo za wolno, że nie zdąży na czas.

Dziwny, nieokreślony niepokój owładnął nią całkowicie. Bała się czegoś niewiadomego, czegoś bliżej nieokreślonego. Bała się, że nie zdąży na umówioną godzinę, a owa nieznajoma, Małgorzata, nie będzie chciała na nią poczekać w wyznaczonym miejscu i całe tak starannie przygotowane spotkanie, spełznie na niczym.

Tylko siedzący na wprost niej pasażerowie, dwoje młodych ludzi, nie tylko nie zdawało sobie sprawy z wewnętrznego niepokoju panny Ewy, ale prawdopodobnie teraz nie obchodził ich cały świat.

Oparci ramionami o siebie, przytuleni do siebie głowami, spali sobie w najlepsze snem smacznym i zdrowym. Byli przy tym tacy szczęśliwi, jakby usnęli chwilę po otrzymaniu wiadomości, że co najmniej miliard w Totolotka wygrali.

Obserwowała ich przez chwilę.

On, przystojny szatyn, nie miał zapewne jeszcze ukończonych dwudziestu pięciu lat. Ona, młoda, kilkunastoletnia dziewczyna o rumianych policzkach i płomiennych rudozłotych włosach, z ufnością opierała głowę na jego ramieniu. We śnie jego czarna czupryna zmieszała się z puklami jej włosów. Mogła to być przecież jego żona, przyjaciółka, koleżanka. Nie było to teraz aż tak istotne. Ważnym zapewne dla niego było to, że była obecnie przy nim, że wyczuwał bliskość i ciepło jej młodego ciała, że bezwiednie dotykał ją ręką położoną na jej udzie… Niby to taki błahy, nic nieznaczący gest, ale było w tym ułożeniu ręki coś takiego, co mogło wskazywać na pieszczotę tego dotyku. A może był to gest wypowiadanej w ten sposób miłości?

Śpiący mężczyzna powieki miał lekko niedomknięte, dlatego też rzęsy jego wydawały się dłuższe niż były w rzeczywistości. Ponad oczyma bujne, rozrośnięte, krzaczaste brwi wyrażały wewnętrzny spokój i zdecydowanie. Podbródek i miejsce na wąsy przyciemniały nieco na skutek nieogolonego po nocy zarostu. Cerę miał śniadą, ogorzałą, opaloną słońcem.

Przytulona do jego ramienia partnerka poruszyła się lekko.

Delikatnym ruchem różowego języczka zwilżyła zaschnięte wargi. Bezwiednie odrzuciła w tył głowę i znów zastygła w sennym bezruchu. Teraz wyraźniej było widać jej poruszające się nozdrza i falujące w rytm oddechu drobne, rozchylone jak do pocałunku usta. Chociaż głowę miała odchyloną do tyłu, nie oczekiwała na usta swego miłego. Teraz była w zupełnie innym świecie. W świecie swoich sennych marzeń, który był tylko jej znany, a który, po przebudzeniu wspomni jako sen miły, albo obudzi się, nie pamiętając o niczym.

Ewa niemal z zazdrością patrzyła na tę śpiącą obok dziewczynę i chociaż jej nigdy przed tym na oczy nie widziała i nie mogła znać ani jej imienia, ani celu podróży, podświadomie była zazdrosna o tego, też nieznajomego przecież chłopaka. Była nawet zazdrosna o tę pełną spokoju pozę, o jej miejsce przy jego boku. O to, że mogła opierać się o ramię tego mężczyzny, że mogła go dotykać swoją głową. Zazdrosną była nawet o to, że ta nieznajoma dziewczyna była przy nim po prostu szczęśliwa. Zazdrościła jej nawet tego, że mogła zaraz po przebudzeniu dotknąć jego ręki albo obracając się nieco w bok, z zalotnym uśmiechem musnąć jego wargi.

Nie była to na pewno zazdrość w całym znaczeniu tego słowa, lecz było w tym widoku śpiących dwojga ludzi coś, co ją jeszcze bardziej denerwowało, co sprawiało, że czuła się samotna, nieszczęśliwa, rozdrażniona.

Mimo woli spojrzała w okno wagonu, gdyż rytm pociągu się zmienił.

W miejsce systematycznego uderzenia o spojenia szyn na złączach, wdarł się świszczący, hałaśliwy jazgot. To pociąg przejeżdżał pomiędzy zabudowaniami niewielkiej stacyjki. W chwilę później wpadł z całym rozpędem na przejazd kolejowy. Obok opuszczonych szlabanów stał nieporadnie rozespany dróżnik ze zwiniętą chorągiewką w ręku.

Przed zamkniętym przejazdem kolejowym stały, oczekując na przejazd, dwa samochody przegrodzone furmanką konną. Ale to był tylko błysk. Jedna króciutka chwilka. Pociąg znowu wypadł pomiędzy rozległe pola, ciemnozielone o tej porze roku.

W korytarzu wagonu spostrzegła konduktora.

— Halo! Przepraszam pana — zawołała za oddalającym się. 

Konduktor zatrzymał się. Wrócił kilka kroków.

— Słucham panią — odezwał się sennie, gdyż i jemu ta nocna podróż dała się we znaki.

— Przepraszam pana ― powtórzyła. ― O której będziemy na Głównym w Szczecinie?

Spojrzał na nią obojętnie i z miną wszystko wiedzącego człowieka, takiego, co to nawet w rozkład jazdy nie musi zaglądać, aby dać bezbłędną odpowiedź, powiedział cicho. A może dziwiło go to, że ta młoda panienka już po raz drugi pyta go o to samo w czasie jego niedawno rozpoczętej zmiany. Nie zrobił jednak żadnej uwagi na ten temat, jedynie siląc się na uśmiech na zmęczonej twarzy, określił dokładnie godzinę i minutę przyjazdu pociągu.

— Będziemy o czasie? Nie mamy żadnego opóźnienia? —spytała jeszcze. 

— Nie, proszę pani. Dzisiaj przyjedziemy punktualnie, o czasie... Co się zresztą coraz rzadziej zdarza — mruknął niby do siebie na zakończenie. — Czy życzy pani sobie coś jeszcze?

— Nie. Już nic, dziękuję panu. Tak bardzo zależy mi na tym, aby się nie spóźnić — odpowiedziała, podświadomie czyniąc nieznajomego konduktora powiernikiem swoich niespokojnych myśli.

— Może być pani spokojna, przyjedziemy na czas. Została nam jeszcze ponad godzina drogi — odpowiedział i oddalił się, ginąc  w głębi wagonu.

Znowu pozostała sama, sam na sam, ze swoimi niespokojnymi myślami.

Pociąg zatrzymał się. Wsiedli nowi pasażerowie. Rozbudzona hałasem para młodych ludzi już nie wyglądała tak romantycznie, jak we śnie.

Ewa wtuliła się w swoje miejsce przy oknie i całą uwagę skupiła na oglądaniu przesuwającego się za oknem pejzażu Pomorskiej Ziemi. Starała się na podstawie oglądanego krajobrazu wyobrazić sobie, jak to jest tam, w Niemczech. Przecież te ziemie jeszcze po wojnie zamieszkiwali Niemcy, a granica, która obecnie przebiega między naszymi krajami, przebiega dzieląc w zasadzie na dwie połowy ten sam region.

Nie było to jednak na tyle fascynujące, aby na dłużej mogło przywiązać jej uwagę. Ani przylegające do nielicznych domów zagrody chłopskie, tak jednolite i tak typowe dla tego regionu, ani ciągnące się całymi kilometrami lasy zielone, z budzącą się do życia po nocy przyrodą, nie mogły odgonić od niej uporczywych myśli. Pytania nasuwały się same, a na odpowiedź trzeba było jeszcze poczekać.

Jaka jest ta pani Małgorzata? Czy załatwi jej tę wymarzoną pracę w Niemczech? Jak tam jest, za tą granicą? Czy naprawdę jest tak, jak to jej opowiadała jedna ze znajomych? Kraj spokojny, gościnny, zamożny a ludzie dla siebie mili, życzliwi.

Lecz jakby na zaprzeczenie tych słów przypominał jej się głos ojca:

— Ani Niemiec, ani Rosjanin nigdy dla Polaka przyjaciółmi nie byli i nie będą. Każdy z nich tylko własnego dobra w naszej egzystencji wypatruje — powtarzał jej niejednokrotnie, gdy tylko o Niemczech wspominała.

Ale co tam ojciec. Zacietrzewiony konserwatysta. Przecież nawet dobrze nie pamięta ani Niemców, ani Rosjan. A wszystkiego, co wie na ich temat, dowiedział się od swoich rodziców lub znajomych i to jeszcze w czasach, kiedy sam jeszcze był dzieckiem. Co może powiedzieć taki człowiek, skoro sam nie zetknął się osobiście z żadnym problemem? Po co zabiera głos w sprawie, którą zna tak pobieżnie? Poza tym już pół wieku minęło od zakończenia wojny i po co do tego tematu jak bumerang powracać. Było, minęło... Ważne jest tylko to, aby tamte lata, lata wojny, nigdy się nie powtórzyły.

Teraz świat stał się całkiem inny. Świat się jednoczy. Narody przenikają jedne do drugich i nie czas już na to, aby jakimiś przestarzałymi frazesami głowę sobie zaprzątać. Niedługo dojdzie do tego, że każdy będzie mógł mieszkać tam, gdzie mu się spodoba, pracować tam gdzie zechce. Właśnie w tym tkwi cały wielki sekret nowoczesnej Europy. Całkiem bez znaczenia pozostają jakieś krótkowzroczne poglądy na ten temat. Ludzie muszą raz na zawsze zrozumieć, że przecież cały świat jest ich domem, a nie tylko miejscem, w którym się urodzili i wychowali.

No pewnie, że najchętniej pracowałabym w Polsce — pomyślała z żalem. — Pracowałabym, gdybym miała pracę.

Sama już nie wiedziała, czy bardziej gorzkie jest chodzenie do Urzędu Zatrudnienia po tak zwaną „dziadowiznę” czyli zasiłek dla bezrobotnych, czy bardziej gorzkie może okazać się niańczenie niemieckich dzieci.

Pewnie i ojciec by się nie zgodził na jej wyjazd, gdyby sam miał pracę i mógł zapewnić rodzinie utrzymanie. A tak, z rzutkiego kiedyś mężczyzny, stał się cichy taki, przygasły, zgorzkniały. Kiedy słyszał wygłaszane w środkach masowego przekazu pochwały obecnego systemu panującego w Polsce, tylko pod nosem mruczał z zaciśniętymi zębami:

— A żeby was szlag trafił. Tak naród zgnoić i jeszcze do tego, takie działanie za swój sukces uważać — wyłączał telewizor i wciskał się w tapczan , jakby tutaj chciał znaleźć zapomnienie o tym wszystkim, co dookoła go otaczało. Zamykał się w sobie i milczał całymi godzinami.

Do miasta też rzadko wychodził. Bo i po co? Po prawie półrocznym bieganiu za pracą dowiedział się tylko, że jako pięćdziesięcioletni mężczyzna jest do roboty za stary, bo praca teraz jest najwyżej dla trzydziestolatków. W dniach, kiedy z Urzędu Zatrudnienia z zasiłkiem powracał, w milczeniu kładł na stole przed żoną pieniądze. Cicho mówił do niej, usprawiedliwiając swoją nieporadność:

— Musi ci to wystarczyć. Naprawdę nie mam więcej — i po tych słowach coś ściskało go w krtani, łzy podchodziły do oczu, oddalał się i siadał w swoim ulubionym foteliku cichy, załamany.

Ale ojciec już się dostatecznie dużo napracował.

Teraz ona, jego córka, ma szansę pokazać, na co ją stać. Pokazać nie tylko w domu, ale także swoim koleżankom i przyjaciołom, że nie należy do tych ostatnich, którzy daremnie od drzwi do drzwi za byle jaką pracą biegają. Pokaże im, na co ją stać, niech no tylko dostanie tę pracę.

Przecież sama pani Małgorzata mówiła o zarobku w granicach tysiąca marek. Myśli o tych markach bezustannie atakowały jej umysł. O niczym innym nie potrafiła już swobodnie myśleć i od razu weselej się na sercu robiło. Nie taki przecież diabeł straszny jak go malują. Dziesiątki tysięcy Polaków za granicę do pracy wyjeżdża. Ot, chociażby taki pan Felek Rywalski. Trzy lata za granicą przesiedział, a po przyjeździe dom sobie wystawił i to jaki!

Cóż z tego, że złośliwi sąsiedzi prawie głośno mówili, że w czasie, kiedy on za granicą przebywał, jego ślubna małżonka łajdaczyła się z kim popadło. Ale czego to ludzie z zazdrości nie wymyślą? Mówili nawet, że to najmłodsze wcale nie jest pana Felka, tylko tego portiera, co po przeciwnej stronie ulicy pracował. Chyba to jednak nieprawda, bo mały na Rywalskiego bez przerwy tata woła. E... Chyba to wszystko to tylko ludzkie gadanie, bo Rywalskiemu się lepiej niż innym powodzi. Zresztą gdyby tylko mogli, na pewno by sami na robotę do Niemiec pojechali.

Rozmyślania przerwał jej odgłos zwalniającego pociągu, który wjeżdżał właśnie na podstacyjne rozjazdy. Wagony tłukły się, rzucając od czasu do czasu pasażerami na boki. Pociąg wyrównał swój bieg, poczym już spokojnie mijał kolejne dzielnice miasta, zdążając na Dworzec Główny. Pasażerowie w przedziale podnosili się. Wstawali, szykowali swoje bagaże, wychodzili na korytarz.

Ewa siedziała w dalszym ciągu na swoim miejscu. Wiedziała, że nie ma potrzeby się spieszyć. Jej cały bagaż znajdował się w niewielkiej, podręcznej torbie, którą położyła na półce przed sobą . Wiedziała, że w zbyt dużej grupie osób wysiadających z pociągu stanie się mało widoczna i może być niezauważona przez tą Małgosię, która z pewnością już na nią oczekuje obok zegara przy wyjściu do miasta. Tam się telefonicznie umówiły, tam miały się spotkać.

Pociąg zatrzymał się na peronie, a dworcowe megafony ogłaszały podróżnym, że wita ich Szczecin Główny i ich pociąg zakończył tutaj swój bieg. W jednej chwili chwyciła swoją podręczną torbę i za innymi pasażerami przechodziła do wyjścia. Zatrzymała się na peronie. Gdzie iść? No tam gdzie wszyscy,  w stronę wyjścia do miasta.

Pasażerowie podzielili się na dwie grupy. Jedna ruszyła w kierunku schodów wiodących na pomost ponad torami, prowadzący do wyjścia do miasta. Druga grupa skierowała się do podziemnego wyjścia z peronów, znajdującego się przy dworcowym budynku.

Wolno ruszyła w tę stronę, przepuszczając tych wszystkich, którzy mogliby zasłonić jej sobą oczekującą na nią panią Małgorzatę.

Fala podróżnych szybko się przerzedziła, bo i podróżujących tym pociągiem nie było zbyt wielu.

Spojrzała nieco w prawo. No tak, to chyba ona, stoi tam obok wyjścia. To na pewno pani Małgosia. Jest tak, jak się umówiły. W beżowej garsonce, z białą torebką w ręku. Serce zabiło Ewie mocniej, kiedy wzrok obu kobiet, oddalonych jeszcze znacznie od siebie, spotkał się.

Małgorzata też ją dostrzegła. Pomachała ręką na znak, że to ona oczekuje na Ewę.

Przyspieszyła kroku i po chwili niczym dwie dobre znajome, przytuliły się do siebie w serdecznym geście powitania.

— Mam nadzieję, że to ty Ewo? — Małgosia pierwsza podjęła rozmowę.

— Ależ tak, to ja. Od razu panią poznałam.

— Och, po co te konwenanse. Przecież mówimy sobie po imieniu, przecież nie jestem aż tak dużo starsza od ciebie — dodała z dumą w głosie.

Przez chwilę przyglądała się Ewie odsunąwszy ją rękami od siebie.

— Wiesz, ty naprawdę jesteś śliczna. Chłopcy na pewno od razu cię polubią. No, bo wiesz, moja droga, nie wiem, czy Ci już mówiłam? Ciotka ma zbyt dużo spraw na głowie, więc chłopcami to już ty sama będziesz musiała się zająć.

Ewę zamurowało ze wzruszenia. Czyżby to była prawda? Czyżby Małgorzata była już zdecydowana powierzyć jej tę pracę?

A więc wygrała. Hura! Wygrała ten nieoczekiwany los na loterii. A była taka niespokojna.

Ewunia uśmiechnęła się. A był to jeden z tych uśmiechów, który ozdabia twarz naprawdę szczęśliwej kobiety.

— Dziękuję pani. Czy mam przez to rozumieć, że dostanę tę pracę? — spytała wzruszona, a w kącikach błękitnych oczu ukazały się dwie łzy. Była tak niezmiernie przejęta. Tak wzruszona spadającym na nią szczęściem, że sama sobie się dziwiła, że w geście podziękowania nie rzuciła się Gosi na szyję.

— Uspokój się moja droga. Będzie jeszcze czas na podziękowania. Mówiłam ci, nie żadna ze mnie pani tylko Małgośka... A pracę dostaniesz na pewno — odpowiedziała chłodno Małgośka, jakby nie dostrzegając radosnego wzruszenia Ewy. Ujęła ją pod rękę i jak dobrą przyjaciółkę poprowadziła przed dworzec. Prowadząc ją, mówiła szybko, niczym nakręcana katarynka:

— Bardzo mi przykro, moja droga, że nie mogę zaprowadzić cię do mojego mieszkania, abyś się mogła troszeczkę odświeżyć i odpocząć. Tak się głupio złożyło, że właśnie teraz, kiedy przyjechałaś z tak daleka, mam mały remont w mieszkaniu. Właśnie teraz malarze kończą malowanie ścian. Kiedy mnie następnym razem odwiedzisz, sama się przekonasz, jakie cudeńko ze swego mieszkania zrobiłam. Ale ja tu gadu, gadu, a ty z pewnością jesteś bardzo zmęczona po podróży, chciałabyś się wykąpać i przespać.

— Ależ nie. Nie jestem aż tak zmęczona — zaprzeczyła Ewa. — Pospałam sobie w pociągu. Miałam dobre, wygodne miejsce. Z myciem też mogę jeszcze poczekać.

— Może jednak pójdziemy do hotelu, tam doprowadzisz się do porządku.

— Nie! Naprawdę, serdecznie dziękuję. W hotelach zawsze jest tak drogo. Chyba bardziej rozsądnie będzie, jak skorzystam z dworcowej toalety.

— Skoro nalegasz... — Małgosia zgodziła się bez większych oporów.

Po kwadransie były już z powrotem przed dworcem. Ewa odświeżona nieco, bez oznak zmęczenia, które opuściło ją bezpowrotnie na samą wiadomość o tym, że ma załatwioną pracę.

Przez chwilę oczekiwały na taksówkę. W tym czasie Małgosia tłumaczyła Ewie, że chociaż w jej mieszkaniu jest prowadzony remont, to jednak z dobrego przyjęcia takiej miłej osoby nie zrezygnuje. Zaproponowała sobie znaną restaurację, gdzie można dobrze zjeść i spokojnie porozmawiać.

Pojechały taksówką.

Restauracyjne sale świeciły pustkami o tej wczesnej porze dnia. Faktycznie, było tutaj tak, jak mówiła Małgosia. Było przytulnie i spokojnie. Małgosia sama wybierała potrawy i napoje. Dopiero teraz Ewa mogła się dokładniej przyjrzeć swojej nowej przyjaciółce, bo za taką już od kilkunastu minut uważała Małgosię.

Była ona kobietą w wieku dwudziestu sześciu — trzydziestu lat. Zadbana, zgrabna, wysportowana, jedynie z trochę, jak na gust Ewy, za dużym biustem. Ładna, lecz w jej urodzie nie było nic szczególnego, co podkreślać by mogło jej osobowość. Rysy twarzy były raczej przeciętne, po prostu takie, które nie wywierają na nikim szczególnego wrażenia. Ale w zamian tego była nadzwyczaj starannie ubrana. Tak, że swoją postacią od razu wzbudzała zaufanie. Brwi ładnie wyrównane ręką wprawnej kosmetyczki. Rzęsy długie czernione, a może nawet sztuczne. Cała twarz, a więc i usta, była pokryta nienagannym makijażem, do czego znakomicie pasowała elegancko skrojona, beżowa garsonka.

Kiedy podchodziła do bufetu, by wybrać coś szczególnego do jedzenia, Ewa zaobserwowała jej kształtne biodra, opięte beżową spódniczką i zgrabne nogi obute w pantofelki niemalże w identycznym kolorze. Była ładną kobietą, która podobać się mogła nie tylko mężczyznom. Zapewne Małgosia wiedziała o tym, bo chociaż na sali znajdowało się zaledwie kilku biesiadników, to podchodziła do bufetu tak, jakby wszystkim tu obecnym chciała zaprezentować powaby swojego ciała. Szła z takim wdziękiem i z gracją, tak poruszała biodrami.

Ewa patrzyła na nią prawie z zachwytem, oczarowana jej ruchami. Zazdrościła Gosi tego, że potrafi tak chodzić, jak prawdziwa dama albo prawdziwa modelka.

Przy stole Małgosia też zachowywała się swobodnie. Rozmawiała z Ewą o jej domu i szkole, którą niedawno ukończyła, o planach Ewy na najbliższą przyszłość. Aprobowała to wszystko, co się Ewie wydawało najważniejsze. Teraz z kolei Ewa mówiła cały czas. Małgosia słuchała z zainteresowaniem. Niekiedy uśmiechała się, ukazując przy tym niezbyt białe zęby. Widniały na nich żółtawe złogi po kawie lub nadmiernej ilości wypalonych papierosów. Poza tymi przyżółkłymi nieco zębami, wszystko w niej było bez zarzutu. Wszystko starannie dobrane, dopasowane, zharmonizowane jedno z drugim, tworzyło nieodłączną całość jej obrazu. Jedyny wyjątek w tej harmonii stanowiły oczy, które pomimo uśmiechu widocznego na twarzy, pozostawały jakieś zimne, bez tego blasku radości, który uśmiechniętej twarzy towarzyszy.

— Więc, moja droga — mówiła Małgosia. — Tak jak już wcześniej powiedziałam, niemal od samego początku byłam zdecydowana poprzeć twoją kandydaturę. Dzwoniłam niedawno do cioci. Całkowicie zgadza się na osobę, którą jej przyślę, to jest oczywiście ciebie. A wiedz, moja droga, że na ogłoszenie tak wiele kandydatek się zgłosiło, że naprawdę miałam w czym wybierać. Już samo to, że zdecydowałam się wybrać ciebie, powinno cię zdopingować do dobrej pracy. Życzyłabym sobie, żeby nie było z tobą żadnych kłopotów.

— Och, doprawdy nie wiem, jak ci dziękować. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi zależało na tej pracy. Oczywiście, postaram się o to, aby nie było ze mną żadnych problemów. Zobaczysz Małgosiu, że twoja ciocia będzie ze mnie zadowolona. Już ja się o to odpowiednio postaram — bez chwili namysłu odpowiedziała Ewa.

— To bardzo dobrze. Właśnie takiej postawy od ciebie oczekuję... No tak, a o czym ja mówiłam? Ano tak, jak już wspominałam, ciocia ma zbyt dużo innych zajęć na głowie, więc tobie, moja droga, przypadnie obowiązek zajmowania się nie tylko chłopcami, ale całym domem. Mam nadzieję, że umiesz przyrządzić kanapki lub jakieś inne jedzenie?

— Oczywiście. W domu przez dłuższy czas sama gotowałam.

— To dobrze. Bardzo dobrze. Tam może być jednak nieco inaczej niż w domu… Nie trzeba wkładać aż tyle wysiłku w przygotowanie pożywienia. Do przyrządzenia posiłku zazwyczaj korzysta się z gotowych już półfabrykatów. Zresztą sama już to niedługo zobaczysz i sama zadecydujesz, co będzie dla ciebie lepsze. Jedno jest pewne, chłopców trzeba należycie dopilnować. Na ogół są bardzo mili, jednak nieraz lubią sobie pozbytkować. Ciotka na wszystko im pozwala.

— Hej, facet! Co z tym jedzeniem? — krzyknęła na kelnera.

— Chwileczkę... Robi się!

Rzeczywiście po chwili znalazły się na stoliku świeże bułeczki, kawa i pachnące korzennymi przyprawami duszone mięso.

— Bierzmy się do jedzenia, moja droga, bo wystygnie. Ja wprawdzie jestem po śniadaniu, lecz dla towarzystwa zjem co nieco. Natomiast ty nie krępuj się. Po podróży jesteś na pewno porządnie głodna. Musisz się dobrze najeść, bo nic tak korzystnie nie wpływa na dobre samopoczucie, jak smaczne jedzenie.

Ewa spróbowała mięsa. Było wyśmienite. Tak znakomicie przyprawione imbirem i majerankiem, że tylko jej mama mogłaby podobne smakołyki przyrządzić.

— Wiesz, albo mi o tym nie pisałaś, albo nie zwróciłam na to należytej uwagi. Czy ty masz brata? A w ogóle, czy ty masz jakieś rodzeństwo?

— Nie. Nie mam. Jestem jedynaczką. Czy to źle? — zatrwożyła się Ewa.

— Nie. Może nie aż tak źle, aby mogło to mieć znaczący wpływ na moją decyzję. A z drugiej strony, może i dobrze by było, gdybyś miała siostrę lub brata. Zresztą, co ja gadam. Dobrze jest, jak jest. Chociaż z jedynaczkami jest trochę gorzej. Zazwyczaj bywają bardziej rozpieszczone niż dziewczęta wychowane w wielodzietnych rodzinach. Zresztą to nic nie szkodzi, moja droga, i do życia w liczniejszej rodzinie można się przyzwyczaić

Małgosia skinęła na kelnera. Gdy podszedł, pochyliła się ku niemu i szeptem spytała:

— Dzwoniłeś?

— Tak. Powiedzieli, że zaraz przyjadą — padła cicho odpowiedź, która była jednak na tyle głośna, że Ewa bez trudu mogła ją zrozumieć.

— To dobrze. Dziękuję.

Chociaż rozmawiali szeptem, Ewa, słyszała każde słowo i pytającym wzrokiem spojrzała na Małgosię. Ta jednak była widocznie przygotowaną na tego typu pytanie, bo bez chwili zastanowienia odpowiedziała:

— Czekam tu na kuzynkę. Ma wstąpić razem ze swoim mężem. Ponieważ stale mam za mało czasu, muszę często w biegu kilka spraw na raz załatwiać. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza? — i nie czekając na odpowiedź, mówiła dalej:

— Wiesz Ewo, ten kelner to mój dobry znajomy — konfidencjonalnie objaśniła Ewie. Fajny facet, no nie?

— Nie przyjrzałam mu się dokładnie.

— Wielka szkoda, bo naprawdę jest na kogo popatrzeć — Małgosia zamyśliła się. Po chwili mówiła dalej:

— Przypatrz mu się dokładniej, zobaczysz wówczas, jaki jest przystojny. Wiesz, swego czasu pracowałam tutaj w pobliskim butiku u takiej jednej damy. A że do domu miałam daleko, stołowałam się w tej restauracji, przy okazji podkochiwałam się w nim jak wariatka. Może by, co z tego wyszło. On jednak okazał się żonatym facetem. Mieli już jedno dziecko. Nie chciałam burzyć ich domowego spokoju i kiedy zaczął się do mnie przystawiać, od razu dałam mu do zrozumienia, że romanse z żonatymi chłopami mnie nie interesują. Jaka jestem, taka jestem, ale mam swoje zasady. Może to dobre, może złe, ja już o tym decydować nie będę. A ty, moja droga, masz już kogoś na oku? Z twojego listy wywnioskowałam, że jesteś jeszcze panienką.

— Tak jestem panną i nie mam jeszcze nikogo konkretnego.

— Coś ty? Nie powiesz mi przecież, że nie masz żadnego chłopaka. Taka dziewczyna. To przecież niemożliwe.

— No, wiesz — odpowiedziała nieśmiało Ewa. Jest taki jeden, ale na razie to tylko z sobą chodzimy. To jeszcze kolega ze szkolnej ławy, to znaczy z... liceum.

— Coś ty. Nie mówisz chyba tego poważnie. Nie sypiacie ze sobą?

Ewa poczuła się mocno zażenowana tego typu rozmową. W ogóle nie lubiła rozmawiać na temat seksu, gdyż takie sprawy uważała za zbyt osobiste, aby mogły być tematem luźno prowadzonej rozmowy. Tym razem jednak, sama nie wiedząc dlaczego, postanowiła powiedzieć Małgosi całą prawdę o sobie, chociaż przed innymi trzymała to w wielkiej tajemnicy. Nieśmiało, czerwieniąc się na twarzy powiedziała cicho:

— Ja jeszcze nigdy nie miałam chłopaka...

— Wiesz! To jest wprost nie do wiary! — wykrzyknęła Małgosia, śmiejąc się przy tym głośno i rubasznie, jak z dobrze opowiedzianego dowcipu. — W twoim wieku i w dzisiejszych czasach?!

Ewa poczuła gorący płomień na szyi. Czuła jak jej twarz oblewa się pąsem . Nie była jednak w stanie ukryć wstydliwego rumieńca. Niespokojnie spojrzała po Sali, czy nikt z przypadkowych gości nie stał się powiernikiem jej intymnych zwierzeń. Jednak nikt z obecnych nie zwrócił uwagi na okrzyk Małgośki. Tylko ten kelner coś chyba słyszał. Chociaż obecnie nie patrzył w ich stronę, uśmiechał się lekko zza baru.

— To jest wprost nieprawdopodobne — mówiła w dalszym ciągu Małgosia, widząc, że w tej chwili z Ewy żadnego słowa nie wydusi. Może w takim razie i męża dla ciebie w Niemczech znajdziemy — powiedziała i tłumiąc wewnętrzny śmiech, poufale trąciła nogę Ewy pod stołem.

— Za to, to ja dziękuję. Sama sobie poszukam, jak mi będzie potrzebny.

— Nie bój się. Żartowałam tylko. Przecież na siłę nikt cię uszczęśliwiał nie będzie. Wybacz, że powrócę do tematu, ale dziewictwo w naszych czasach u dziewczyny takiej jak ty, to prawdziwy rarytas. Dlatego prawdziwym skarbem są dziewczyny, które go nie utraciły. Wiesz, moja droga —przysunęła swoją głowę do głowy Ewy i ściszonym głosem mówiła — ja swoją cnotę to jeszcze w podstawówce straciłam. Teraz to już nawet dokładnie nie pamiętam, jak to było. Mieliśmy jakieś zajęcia w harcerskiej świetlicy, a później w szkolnym magazynku to się stało. Czy żałuję tego, że to właśnie było tak? Doprawdy, już nie wiem. Wprawdzie cieszyć się z tego nie było powodu, ale i rozpaczać, też nie było po czym. Byłam wtedy jeszcze taka młoda. Tak niewiele wiedziałam wówczas o życiu i o miłości. Była to zwykła prosta ciekawość. Chęć spróbowania, jak się to robi. Chyba tylko przez tę nadmierną ciekawość pozwoliłam sobie włożyć.

Ewa słuchała z zainteresowaniem tych intymnych zwierzeń Małgosi. Ta obca dla niej do tej pory kobieta stawała się bardziej bliska przez to, że dzieliła się z nią swoimi intymnymi zwierzeniami. Rozmawiała z nią o takich sprawach, o których dotąd z nikim tak swobodnie nie rozmawiała. Toteż łatwo się dała wciągnąć w rozmowę, która na dłuższą chwilę pochłonęła ją bez reszty.

Tajemnicze zwierzenia obu kobiet przerwało dopiero nadejście oczekiwanych przez Małgosię osób. Dwoje młodych, prawie rówieśników Małgosi, przysiadło do ich stolika, a tym samym cała rozmowa została skierowana na inny temat. Gosią przedstawiła ich Ewie dosyć lakonicznie.

— To właśnie oni. Ci, o których tobie przed chwilą wspominałam. Poznajcie się: Iza i jej mąż Waldi.

— Miło mi — wyszeptała Ewa, podając im rękę.

Po chwili Małgosia ni stąd, ni zowąd, ujęła Ewę pod rękę i powiedziała:

— Chodź ze mną, moja droga, zobaczymy, co mają dobrego w bufecie. Może nasz chęć na coś ze słodyczy. Kiedyś mieli tutaj bardzo dobre ciasteczka. Chodź, zapytamy o nie.

Ewa wyczuwała natarczywość w jej głosie, lecz bez cienia oporu wstała od stolika i ruszyła, za Małgosią w kierunku bufetu.

Słyszała, jak pozostawieni przy stoliku Iza i Waldi rozmawiają między sobą o sprawach błahych, lecz najwyraźniej czuła na sobie ich natarczywe spojrzenia. Przyglądali się Ewie szczegółowo, dokładnie, nie starając się nawet ukryć przed nią zainteresowania jej osobą.

Małgosia przy bufecie zamówiła jeszcze ciastka i kawę dla przybyłych, a kiedy powróciły do stolika, Iza, bez ogródek wyraziła swoje zdanie:

— Wiesz Gośka, ona jest naprawdę śliczna, a przy tym taka młodziutka. Chłopcom na pewno od razu przypadnie do gustu. Czy omówiłyście już sprawę wynagrodzenia?

— Nie jestem jeszcze pewna, ile jej ciotka zapłaci, ale wiem na pewno, że nie mniej jak tysiąc marek miesięcznie. Czy tyle by ciebie zadowoliło, moja droga? — zakończyła Małgośka, zwracając się do Ewy z zagadkowym uśmiechem na twarzy.

— Naturalnie, że tak. A czy otrzymam prócz tego zakwaterowanie i wyżywienie?

— Oczywiście. Wszystko pozostałe będzie tak, jak ci mówiłam poprzednio.