Otchłań pożądania - Hart Megan - ebook + książka

Otchłań pożądania ebook

Hart Megan

4,1

Opis

Mam na imię Mary, Brandy, Honey, Amy - co miesiąc inaczej. Czasami Joe nawet nie pyta mnie o imię. Ale zawsze umie sprawić, bym płonęła, kiedy poczuję na ciele dotyk jego ust i rąk. Nieważne, kim jestem i gdzie mnie poznał. Seks z nim jest zawsze wspaniały. Nigdy nie mam dość i niecierpliwie czekam na następne spotkanie.

Tak naprawdę nazywam się Sadie. Raz w miesiącu Joe opowiada mi o swoich ostatnich podbojach. Ja tylko słucham. Nie domyśla się, że w wyobraźni gram rolę każdej dziewczyny, z którą spędził noc. Te seksualne fantazje stały się moją obsesją. Wciągają mnie w mroczną otchłań…

Wiem, że to złe, mój mąż by tego nie zrozumiał, ale nie umiem przestać. Jeszcze nie teraz…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (85 ocen)
42
21
14
8
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SinRostro87

Nie oderwiesz się od lektury

Poruszająca, gorąco polecam
00
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Intrygująca historia. Zaciekawiło mnie jak autorka zakończy te skomplikowane relacje między trojgiem bohaterów. Sposób się znalazł trochę smutny ale chyba jedyny możliwy. Polecam.
00
Tamtamo

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie napisany … chyba dramat psychologiczny. Płakałam jak bóbr. I czerwieniłam się przy namiętnych scenach jak pensjonarka. Studium miłości i nienawiści. Zdecydowanie ciężki kaliber dla koneserów prozy.
00
Agnieszka369

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka, bardzo dla mnie emocjonalna. Rozdział 13 czytałam przez łzy wzruszenia. Polecam serdecznie. ❤️
00

Popularność




Megan Hart

Otchłań pożądania

Rozdział pierwszy

Styczeń

W tym miesiącu mam na imię Mary i wygląda na to, że jestem równie przekorna, jak bohaterka starego wierszyka dla dzieci. Najpierw powiedziałam, że chcę się pieprzyć, a teraz odmawiam wyjścia z łazienki. Nie wiem jednak, że Joe nie toleruje takich, co uwielbiają podpuszczać, nie znosi też tracić czasu. Już mnie czarował, kupił drinki, prawił komplementy, ale zostało mi nie więcej niż pięć minut. Jeśli nadal będę się ociągać, włoży płaszcz i wyjdzie.

Nie wiem tego, bo poznałam go zaledwie trzy godziny temu w śródmiejskim barze. Ze wszystkich spotkanych dzisiejszego wieczoru mężczyzn Joe był tym jedynym, któremu chciało się ze mną pogadać. Dlatego go wybrałam. A także dlatego, że jest przystojny i świetnie ubrany. Na dodatek bardzo się stara, żeby jego krzywy uśmieszek był nie tylko czarujący – a taki jest zawsze – ale by również wyglądał na szczery, choć z reguły nic z tego nie wychodzi.

– Mary, przekorna Mary, jak rośnie twój ogródek? – recytuje po drugiej stronie drzwi łazienki.

Słyszałam ten wierszyk tysiące razy. Nazywano mnie już Dumną Mary, Krwawą Mary, Mary Poppins. Rodzice nadali mi to imię w nadziei, że nie uda się zrobić z niego złośliwego przezwiska, ale ludzie zawsze znajdą sposób, aby komuś dokuczyć.

Dotykam chłodnej gałki u drzwi, czuję, jak łatwo się przekręca. Pojawiam się w progu, bo chcę pokazać Joemu, że jestem na niego gotowa, więc warto było czekać. Rozebrałam się do koronkowych białych fig i białego stanika. Robię, co mogę, żeby nie krzyżować rąk, nie zasłaniać się przed wzrokiem Joego.

Otwiera nieco szerzej oczy, a jego język przesuwa się po ustach, których jeszcze nie poznałam. Chcę je pocałować, Joe wygląda na kogoś, kto dobrze smakuje.

– Cholera.

Niewątpliwie jest to komplement, nie przekleństwo.

Mój uśmiech staje się pewniejszy. Powoli się obracam i osiągam ten cel, że Joe ogląda mnie ze wszystkich stron. Kiedy znów stoimy twarzą w twarz, sięga po moją rękę i lekko ją przyciąga, w efekcie czego robię krok, potem drugi, aż nasze ciała przylegają do siebie jak magnesy.

Gdy Joe rozpiął koszulę, jego włosy rosnące na torsie drapią mnie, a że jestem miękka i delikatna, więc się wzdrygam. Sutki wypychają koronkę, czuję ciepło w brzuchu. Palce Joego poruszają się na moim biodrze. Nagle robi mi się wstyd, nie mogę spojrzeć mu w oczy.

Prowadzi mnie do łóżka, a właściwie ogromnego łoża. Zażądał go od recepcjonistki, posługując się tym samym krzywym uśmieszkiem, który przyciągnął mnie do niego.

– Nie jestem przyzwoitym facetem – zdaje się mówić ten uśmiech – ale tak dobrze gram w te klocki, że nie będzie ci to przeszkadzało.

Podziałało na mnie, podziałało również na recepcjonistkę, bo zadała sobie sporo trudu, żeby znaleźć Joemu pokój z łożem nadającym się na orgię.

Nie ma jednak żadnej orgii, jestem tylko ja, no i Joe. Słyszę szum dmuchawy grzewczej, która porusza zasłonami. Gorące powietrze śmierdzi stęchlizną, ale przecież nie spodziewałam się mirry i kadzidła.

– No chodź. – Joe zaczyna się niecierpliwić.

Ciągnie mnie w stronę łóżka i w końcu całuje szyję, piersi, ramię. Wyprężam się, czując na skórze jego usta, nie dociera jednak nimi do moich warg, choć je rozchylam.

Gładzi mnie po bokach i brzuchu, wędruje dłonią między moje nogi, a wtedy znów się wzdrygam. Jednak tego nie zauważa albo ma to gdzieś. Wciąż mnie głaszcze, aż rozpływam się pod wprawnym dotykiem niczym cukier na rozgrzanej patelni. Rozrzucone kryształki topnieją i łączą się w płynny syrop. Tak właśnie jest ze mną.

Wszystko przebiega szybciej, niż sobie wyobrażałam, ale nie wiem, jak poprosić Joego, żeby zwolnił. Palcem odnajduje mały, przykryty koronką guzek, i zaczyna powoli zataczać kółka. Wtedy dochodzę do wniosku, że szybkie tempo wcale nie jest takie złe.

– Podoba ci się?

Potakuję, a on z uśmiechem rozpina stanik. Gdy moje piersi wydostają się na wolność, cicho pojękuję. Pragnę poczuć usta Joego na sobie, chcę, by jego język delektował się sterczącymi różowymi sutkami. Niech je ssie, najpierw jeden, potem drugi, a jednocześnie niech porusza ręką między moimi nogami. Już jestem wilgotna od tych pieszczot. Czuję to, przestępując z nogi na nogę.

Przerywa na chwilę, żeby zrzucić koszulę. Joe idealnie prezentuje się w ubraniu, ale bez niego jeszcze lepiej. Ramiona wydają się szersze, brzuch jest płaski i napięty, jednak nieprzeorany mięśniami, ręce silne. Włosy na klatce, ramionach i brzuchu są ciemniejsze niż te złociste na głowie. Zastanawiam się, czy Joe farbuje się na blond, czy też u wszystkich mężczyzn występuje taka różnica.

Już jestem na łóżku, a Joe zsuwa spodnie razem z bokserkami. Nie mogę na to patrzeć. Odwracam głowę, oddech utyka mi w gardle, a serce wali jak oszalałe. Łóżko się ugina, gdy Joe klęka obok mnie. Jego dłoń powraca do miejsca między udami i znów robi kółeczka, a drugą ponownie mnie głaszcze. Unoszę biodra, a z moich niecałowanych przez Joego ust wydobywa się niepewny krzyk.

– Zdejmij to – szepcze.

Nawet nie mam czasu zareagować, gdyż zahacza palcem o gumkę i sam ściąga ze mnie figi.

Jestem obnażona, Joe może więc patrzeć na starannie wywoskowane i przystrzyżone bikini, twardy guzik łechtaczki, wrażliwe na dotyk ciało, miękkie z podniecenia i wilgotne od jego dotyku. Rozchyla moje uda, rozwiera mnie, a ja jęczę. Joemu musi się to podobać, bo zaczyna głośniej i szybciej oddychać, tak jak ja. Przesuwa wszędobylskim palcem po fałdach i znowu dociera do łechtaczki. Po prostu niesamowite! Rozprowadza moją wilgoć po zdrętwiałym guzku, a biodra same mi podskakują.

Czuję obcy ciężar w pochwie, pustkę i pragnienie. Po brzuchu i piersiach rozpływa się kolejna fala ciepła, docierając do szczeliny między nogami. Joe masuje łechtaczkę, płyn sączy się między udami łaskocze mnie.

A na sutku jego usta... Tak mi dobrze, że znowu jęczę. Gdy kładę dłoń na plecach Joego, czuję pod palcami miękkie blond włosy. Joe ssie, ja zaciskam palce. Coś mruczy, ale nie przestaje ssać sutka i pocierać łechtaczki, a ja oddycham tak szybko, że w końcu zaczyna mi się kręcić w głowie.

Byłam już z chłopcami, całowałam się, pieściłam. Na tylnej kanapie samochodu fundowałam im nawet robótki ręczne, głaskałam i szarpałam, zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi. Byłam z chłopcami, ale nigdy z mężczyzną, z kimś, kto nie błaga i nie jest nieporadny. Joe nawet nie prosi, po prostu robi swoje. Jest w tym coś wspaniałego, coś, czego szukałam. Gdy to do mnie dociera, przestaję się wstydzić.

Usta Joego ześlizgują się po mnie, lądują między nogami. Zamieram ze zdumienia, ale mój protest przeradza się w jęk, gdy język dotyka łechtaczki.

Matko święta!

Wyobrażałam to sobie, gdy dłońmi albo strumieniem prysznica doprowadzałam się do orgazmu, nic jednak nie przygotowało mnie na rzeczywistość. Język Joego jest miękki i ciepły, delikatniejszy niż palce. Jest niczym woda, gdy muska mnie subtelnie jak fale rozpływające się po brzegu. Wyprężam się, a on mnie liże. Drżę. Znów mnie liże, lecz mogę tylko szerzej rozłożyć nogi i oddać mu całą siebie.

Czuję coraz większe napięcie, sutki są twarde niczym kamyki. Nie przestaję cicho jęczeć. Joe przerywa, żeby podmuchać na łechtaczkę, a gorący oddech sprawia, że zaczynam się wić. Jeszcze nigdy nie miałam orgazmu, gdy byłam z kimś, a nie sama, i nie wiem, czy z Joem tego dokonam. Kilka razy byłam blisko, ale orgazm zawsze umykał w ostatniej chwili.

Joe ponownie przerywa, a ja jestem pewna, że znów będzie tak samo. Uda mi drżą, mięśnie brzucha napinają się i rozluźniają. Wystarczyłby właściwy dotyk, żebym przekroczyła niewidzialną barierę, ale Joe mi tego nie daje.

Robi coś, czego nie widzę. Słyszę szelest, łóżko się porusza. Joe kładzie się na mnie, jego włosy na piersi drażnią moje mokre od śliny sutki, uda i brzuch naciskają na moje uda, na mój brzuch. Zanim Joe zacznie się ruszać, myślę o pewnym przydomku. Również i w ten sposób mnie nazywano. Przydomek trafiał w samo sedno, jeśli chodzi o moją osobę, ale i tak złościł mnie okropnie.

– Jasna cholera! – wybucha zdumiony moim piskiem. – Jesteś dziewicą?!

Czuję się zażenowana tym mimowolnym okrzykiem.

– Taa...tak – jąkam się.

– Cholera.

Nie zsuwa się jednak ze mnie, chociaż bym się nie zdziwiła, gdyby to zrobił. Ból ustał, czuję się wypełniona, rozciągnięta. To nie jest nieprzyjemne. Wprawdzie ma się nijak do opowieści przyjaciółek o niesłychanej rozkoszy, ale nie jest tak strasznie, jak w opowieściach zakonnic o grzesznej drodze do śmierci i wieczystego potępienia. Zawsze się zastanawiałam, skąd zakonnice wiedziały, jak wygląda ta droga.

– Przepraszam – mówię. – Miałam nadzieję, że nie zauważysz.

Joe opiera się na rękach, by na mnie spojrzeć, uśmiecha się przy tym leciutko, gdy wyjaśnia:

– Krzyk cię zdradził.

– Byłam zdumiona.

– Powinnaś była mi powiedzieć. – Gdy całuje mnie w policzek, w jego oczach widzę czułość. – Byłbym delikatniejszy.

Pora wyznać, po co tu w ogóle jestem.

– Po prostu chciałam mieć to z głowy.

– Dlaczego? – pyta zdumiony.

– Bo mam dwadzieścia trzy lata i nie chcę już być dziewicą. Wszystkie moje przyjaciółki to robiły. Po prostu chciałam mieć to z głowy.

Nadal jest we mnie. Nie boli, ale czuję się niezbyt komfortowo. Nie rozwija się to tak, jak zaplanowałam. Na razie zgadza się tylko ta część, w której podrywam faceta w barze, a on zabiera mnie gdzieś i pozbawia cnoty.

Wbija się głębiej. Choć robi to łagodnie i ostrożnie, bardzo się spinam, czekając na ból, który nie nadchodzi. Joe nachyla głowę i wodzi językiem po moim uchu.

– Tylko mieć z głowy to za mało – szepcze cicho. – Nie za pierwszym razem.

Podkłada rękę pod moje włosy, które rozsypały się na poduszce. Całuje mnie w ucho, potem w szyję, jego zęby wciskają się we wrażliwą skórę barku. Wsuwa się i wysuwa, centymetr po centymetrze, i raz jeszcze. Następnym razem, gdy się porusza, oddycham głęboko i unoszę biodra, staram się współpracować.

– Dobrze? – pyta z uśmiechem.

Jest dobrze, ale raczej mu nie przeszkadza, że tego nie mówię. Porusza się nieco szybciej i opiera na rękach. Widzę ścięgna na jego ramionach. Mogę spojrzeć między nami, tam gdzie nasze ciała się połączyły. Ciemne loki Joego plączą się z moimi jaśniejszymi włosami. Wysuwa się i wtedy widzę czubek jego erekcji, lśniący lateks, który go opina. Znowu się wsuwa, a ja patrzę zafascynowana, jak znika w moim ciele.

Seks nie jest taki, jak sobie wyobrażałam, ale trudno mi powiedzieć, czy jest lepszy, czy gorszy. Na moim dekolcie pojawiają się wypieki, które pewnie docierają aż do szyi, bo tam też mi gorąco. Patrzę, jak Joe porusza się we mnie, i myślę o tym, że jesteśmy połączeni. Ma skupioną minę, przymknięte oczy i zaciśnięte usta. Na linii włosów pojawia się pot. Czuję zapach Joego, wyrazistą woń mydła przemieszaną z czymś piżmowym i ziemistym, jak gleba przerzucona w ogrodzie po rzęsistym deszczu. Jak krew. To pewnie żądza. Przesuwam dłońmi po torsie Joego, czuję poruszające się mięśnie. Dotykam dwóch sutków, zupełnie innych niż moje. Eksperymentalnie szczypię jeden z nich, a Joe jęczy, więc robię to ponownie. Teraz jego pchnięcia już nie są takie delikatne, przeszywa go dreszcz. Joe nieruchomieje i patrzy na mnie. Ja też na niego patrzę. Bez słowa przetacza nas oboje i teraz ja jestem na górze, nogami obejmuję go w pasie. Kładę rękę na jego piersi, żeby nie stracić równowagi, a on chwyta mnie za biodra. Narzuca nam rytm z łatwością wynikającą z lat praktyki. Po chwili wzdycham głośno, gdyż w tej nowej pozycji wchodzi we mnie jeszcze głębiej.

– Pochyl się i oprzyj ręce na moich ramionach – mówi.

Robię tak, a gdy zaczyna się znowu ruszać, cieszę się, że mam się czego trzymać. Cholera, jest dobrze. Ja pieprzę... Joe wypełnia mnie po brzegi, wsuwa się i wysuwa. Uderzam łechtaczką o jego brzuch za każdym razem, gdy się we mnie zagłębia. Powraca ciężar, ciepło i przyjemny ból, kiedy Joe rozpycha mnie od środka.

Wsuwa dłoń między nas, sprawnie manewruje kciukiem, co sprawia, że przetaczają się przeze mnie fale rozkoszy, potężne i gwałtowne jak błyskawice.

– No już – szepcze. – Chcę, żebyś doszła.

Tym razem naprawdę mi się wydaje, że jestem blisko.

Pieprzy mnie coraz szybciej. Przy każdym pchnięciu uderzam łechtaczką o jego kciuk, Joe głaszcze mnie od środka i od zewnątrz. Czuję drżenie ud, oddycham nierówno i gwałtownie. Jednocześnie płonę i trzęsę się jak na mrozie.

Joe pojękuje i wbija się we mnie jeszcze mocniej. Nasze ciała uderzają o siebie, walę tyłkiem w jego uda, zderzamy się brzuchami. Mocno chwytam go za ramiona, dłonie dociskam do obojczyków. Czuję mocne i szybkie tętno w szyi Joego. Nie mogę się powstrzymać, krzyczę. Jest mi tak dobrze, że nie czuję już ani rąk, ani nóg, ani pleców. Wszystko we mnie się pręży, jakbym zmieniła się w sprężynę nakręconą kluczem. Wiem, że niedużo brakuje, aby to się stało, jeszcze chwila, a eksploduję.

Ale jeszcze nie teraz, bo Joe mnie popycha, żebym się wyprostowała. Kiedy się unoszę i opadam, podskakują mi piersi. Joe nie przyciska już mojej łechtaczki, tym razem stymuluje mnie palcem, zataczając nim kółka w rytmie pchnięć. To jest nawet lepsze, nieznośnie lepsze. Tak dobre, że pewnie już nie wytrzymam. Tak cudowne, że aż boli.

– Joe! – krzyczę. – Boże, Joe!

Już wiem, że dialogi w romansach wcale nie są aż tak dalekie od rzeczywistości, jak dotąd sądziłam. Mam ochotę pokrzyczeć jeszcze głośniej, wyrzucić z siebie słowa o miłości i wdzięczności. W takiej chwili łatwo byłoby mi się zakochać, bo rozkosz pulsuje w żyłach i uderza do głowy skuteczniej niż wino. Nigdy tak się nie czułam. Znowu krzyczę jego imię, a potem usiłuję się przymknąć. Mam łechtaczkę mokrą od soków, a palec Joego wślizguje się we mnie i przesuwa. Kołyszę się i razem podskakujemy, jakimś cudem zachowując jednakowe tempo. Nie jestem pewna, jak to możliwe, ale wyraźnie czuję, że robi się we mnie coraz grubszy. Joe zamyka oczy, jego brwi marszczą się, kiedy skupia uwagę, ale wolałabym, żeby rozchylił powieki i patrzył na mnie, jak będę dochodziła. Chcę znowu czuć z nim jedność, ale on się wzbrania, i muszę zadowolić się spoglądaniem w dół, tam, gdzie jego ciało łączy się z moim.

Po moich udach przebiegają iskierki, docierające aż do podkulonych palców u stóp. Drżę i płonę od rozprzestrzeniającego się ciepła. Rozkosz narasta, pogłębia się i nasila, aż wreszcie wypełnia mnie całą, rozpiera, rozsadza z taką mocą, że już nie jestem w stanie tego znieść – i eksploduję. Nie, nie krzyczę, nie jestem w stanie, od wielkiej ekstazy brak mi tchu. Odchylam głowę tak mocno, że włosy łaskoczą mnie po plecach, i cała rozsypuję się w drobny mak, ale przy wdechu ponownie staję się całością. Za drugim razem rozpadam się i scalam szybciej, nie aż tak dramatycznie.

Oddycham powoli i patrzę na Joego, który w końcu otworzył oczy. Jeśli spodziewałam się ujrzeć coś szczególnego w jego spojrzeniu, to jestem rozczarowana. Zatracił się w swoim orgazmie. Oddycha głośno i wtłacza się we mnie tak mocno, że aż się unoszę, a jego kutas pulsuje. Joe sapie i pojękuje nerwowo, wreszcie cichnie i wyczerpany opada na poduszkę.

Kiedy mogę już normalnie oddychać, unoszę się, by zejść z niego. Gdy wysuwa się ze mnie, czuję, jakby mi czegoś zabrakło. Pustka powróciła, ale inna niż wcześniej. Miejsce między nogami pobolewa, ale tak jak całe ciało po solidnym treningu, gdy wykorzystuje się mięśnie do granic możliwości. Właściwie to nie jest nieprzyjemne.

W myślach robię przegląd, sprawdzam, czy wszystko działa, czy nic się nie popsuło. Myślałam, że po pierwszym seksie będę się czuła inaczej, odmieniona ja w nowym ciele, jednak jestem tylko zadyszana i senna.

Leżę obok Joego z głową na jego ramieniu, poufale kładę rękę na torsie. Joe być może śpi, ale nie jestem tego pewna. Oddycha regularnie, klatka piersiowa rytmicznie wznosi się i opada. Ośmielona nowym statusem porządnie obrobionej kobiety zerkam w dół, patrzę na penisa. Leży na udzie, nadal w prezerwatywie, i wydaje się równie zmęczony jak ja. Mam ochotę zachichotać, ale się powstrzymuję.

– Było lepiej, niż tylko mieć to z głowy. – Patrzę na Joego ciekawa, jak zareaguje.

Nadal ma zamknięte oczy, jednak się uśmiecha.

– Cieszy mnie to – pomrukuje.

Szkoda, że nie mówi więcej. Namiętność mija, chcę, by mnie jakoś pokrzepił, powiedział, że dobrze się spisałam jak na pierwszy raz albo przynajmniej na mnie spojrzał. Nie oczekuję miłosnych wyznań, w ogóle żadnych wyznań, łatwych po seksie, często ulotnych i nieważnych, zdawkowych. Oczekuję czegoś więcej. Przecież oddałam mu dziewictwo. Owszem, chciałam się go pozbyć, niemniej był to dar, tak przynajmniej uważam. Może Joe nie podziela mojego zdania. Może liczy minuty, kiedy będzie mógł się ubrać i wyjść.

Może powinnam zrobić to pierwsza?

Siadam i opuszczam nogi na wykładzinę. Czuję pod stopami, że jest sfilcowana, gdy teraz na nią patrzę, wydaje mi się jakaś taka... brudna. Nie chcę myśleć o tym, kto jeszcze po niej chodził, ani o tym, ile par pieprzyło się na tym łóżku. A jednak ta myśl już przyszła do mnie, więc się wzdrygam. Podnoszę stanik, szukam majtek. Biała koronka zniknęła gdzieś w zmiętej pościeli, więc przekopuję się przez tę niechlujną gmatwaninę, która powstała podczas naszego pieprzenia.

Joe sennie otwiera oko i przetacza się na bok, żeby na mnie patrzeć. W końcu znajduję figi i chwytam je triumfalnie. Chcę się umyć, pozbyć lepkości. Na szczęście nie ma krwi, więc dziękuję w duchu prawdziwej Dziewicy Maryi, chociaż raczej nie ucieszyłoby jej to, co przed chwilą wyprawiałam.

Idę do łazienki, chwytam ręcznik i puszczam na niego gorący strumień. Wkrótce wchodzi Joe, a ja nadal wpatruję się w wodę w umywalce.

Joe ściąga prezerwatywę, wrzuca ją do kosza na śmieci, a następnie podnosi klapę sedesu i oddaje mocz długą mocną strugą. Jestem zażenowana do szpiku kości. Gdy odkręca prysznic, para wypełnia pomieszczenie.

– Chcesz do mnie dołączyć?

– Nie! – wykrzykuję głośniej, niż zamierzałam.

Wkładam figi i zapinam stanik, po czym chwytam bluzkę i spódnicę z wieszaka na drzwiach. Wkładam je szybciej, niż zdjęłam, choć drżą mi ręce i krzywo zapinam guziki.

Joe tylko się gapi. Jest nagi. Przygładzam włosy, w obłoku pary spoglądam na swoją twarz w lustrze. Oczy – to rozmazane ciemne plamy, usta – to czerwona krecha. Nie mam twarzy, i bardzo dobrze, bo jakoś akurat teraz wolałabym nie patrzeć na siebie.

Nie potrafię niczego wywnioskować z miny Joego, nawet nie jestem pewna, czy chcę. Kilka minut temu marzyłam o bliskości, teraz nie mogę się doczekać, kiedy stąd zniknę.

– O co chodzi? – pyta.

– O nic. Muszę już iść.

– Na pewno?

Jestem rozdarta między wdzięcznością, że zachowuje spokój, a rozpaczą, że nie jest bardziej przejęty.

– Na pewno.

– Okej. – Wchodzi pod prysznic. – Jedź ostrożnie.

Gdy z piskiem chwytam torebkę z łazienkowej półki, Joe spogląda ma mnie przez ramię, na którym widać ślady moich palców, unosi brwi i znów pyta:

– Na pewno wszystko w porządku?

– Tak! – wrzeszczę, chociaż wcale nie jest w porządku. Wrzeszczę piskliwie jak ktoś, kto z trudem powstrzymuje się od łez. Przyciskam torebkę do piersi. – Dzięki za przysługę!

Odwraca się do mnie całym frontem i kładzie ręce na biodrach. Wolałabym, żeby zasłonił się ręcznikiem.

– Posłuchaj, nie bardzo wiem, w czym problem...

– Pewnie, że nie wiesz! – Nie zamierzam aż tak się upokarzać, tłumacząc, w czym tkwi ten... problem.

– Mary... – Joe nadal mówi spokojnie, bez żadnej emocji. – Czyżbym źle odczytał twoje intencje w barze Pod Zarżniętym Jagniątkiem, kiedy położyłaś mi rękę na tyłku i wyszeptałaś: „Mam prezerwatywę z twoim imieniem”?

To był pomysł mojej przyjaciółki Bett, nie mój. Sprawdził się, ale...

– Hej. – Łapie ręcznik z wieszaka i zakrywa się, po czym robi krok w moim kierunku. Wyciąga rękę, żeby odgarnąć mi włosy na plecy. – Myślałem, że o to ci chodziło. Mówiłaś, że tego chcesz.

Nie da się z nim polemizować. Z radością zwaliłabym na niego winę, oskarżyła o to, co się stało, ale prawda jest oczywista. Zdjął ze mnie brzemię dziewictwa, i zrobił to w spektakularny sposób. Okazałam się idiotką, skoro oczekiwałam czegoś więcej. Bo oczekiwałam. Nie czegoś konkretnego, ale po prostu... więcej.

– Chciałam. – Nadal mówię tak, jakbym miała się rozpłakać, choć oczywiście tego nie zrobię.

– Wiedziałaś, czego chcesz, i to dostałaś – mówi Joe. – Co w tym złego?

– Nic! – wrzeszczę.

– Na pewno do mnie nie dołączysz? – Odrzuca ręcznik, wraca pod prysznic i uśmiecha się kusząco. Gdy mimo to przecząco kręcę głową, dodaje: – W porządku. Na pewno nic ci nie jest?

– Na pewno. – Niby jest to kłamstwo, ale nie do końca. – Muszę już iść.

– Jedź ostrożnie – powtarza.

Kiedy zaciąga zasłonę prysznicową, niemal zmieniam zdanie, ale jednak kończę się ubierać i uciekam z pokoju hotelowego, zostawiając w nim nieznajomego mężczyznę, który zrobił ze mnie kobietę.

– Przyjemna opowiastka – powiedziałam. – Zwłaszcza podoba mi się fragment o tym, jak zrobiłeś z niej kobietę.

Joe sięgnął po papierowy kubek z napojem i upił spory łyk, jakby od mówienia zaschło mu w gardle.

– Przecież zrobiłem.

– Interesująca koncepcja. Kobieta, by stać się kobietą, musi uprawiać seks.

Wzruszył ramionami i rozdarł papier, którym owinięta była kanapka. Joe najpierw opowiada mi historię z bieżącego miesiąca, co pobudza jego apetyt, bo zaraz potem bierze się do jedzenia. Dziś przyniósł to co zwykle, czyli indyka na pszennym pieczywie, choć tym razem z pomidorem, których nie znosi. Dlatego starannie pozdejmował wszystkie plasterki, po czym spytał:

– A nie jest tak?

W milczeniu patrzyłam, jak je. Potrzebowałam czasu, żeby moje ciało powróciło do rzeczywistości, a tętno i oddech zwolniły. Poprawiłam sweter na ramionach, udając, że mi chłodno, ale tak naprawdę chciałam ukryć stwardniałe sutki. Gdy już wrócę do domu, przypomnę sobie tę historię w najdrobniejszych szczegółach. Będę się dotykała i doprowadzę się do orgazmu. Teraz jednak odgrywałam rolę chłodnej obserwatorki, jak co miesiąc, kiedy spotykaliśmy się na tej ławce w atrium albo na innej, w ogrodzie.

– Nie wiem, o co jej chodziło. – Joe przeżuł i przełknął.

W kąciku ust została mu kropelka majonezu, więc popchnęłam ku niemu serwetkę.

– Straciła dziewictwo z nieznajomym. Może czuła się niezręcznie? – zasugerowałam.

Oczywiście nie mogłam wiedzieć, jak naprawdę czuła się Mary, tak samo jak nie znałam myśli ani uczuć innych partnerek Joego. To moja wyobraźnia uzupełniała te erotyczne incydenty o szczegóły. Wykorzystywałam to, co mi Joe opowiadał, by ujrzeć sytuację oczami kobiety.

– Kleiła się do mnie jak pszczoła do miodu. Niby skąd miałem wiedzieć, że to był jej pierwszy raz? Nie zachowywała się jak dziewica.

– A jak zachowują się dziewice?

– Nie mam pojęcia. – Wzruszył ramionami. – Ale po Mary było widać, że dobrze wie, czego chce. Więc dlaczego, kiedy to dostała, była tak przygnębiona?

– Może poczuła się rozczarowana – odparłam po chwili namysłu.

– Sadie... – Wyszczerzył zęby. Była to kwintesencja uśmiechu niegrzecznego chłopca. – Naprawdę jej nie rozczarowałem.

– Tak, tak! – prychnęłam. – Uczyniłeś z niej kobietę.

– Nie odpowiedziałaś na poprzednie pytanie – stwierdził ze zmarszczonymi brwiami.

– Nie stałam się kobietą dzięki temu, że straciłam dziewictwo. A ty temu zawdzięczasz to, że stałeś się mężczyzną?

Gdy zerknął na mnie z ukosa, pomyślałam, że jego spojrzenie nie powinno być tak urocze.

– Przestałem być prawiczkiem z Marcią Adams, najlepszą przyjaciółką matki. Właśnie wtedy stałem się mężczyzną. Inaczej byłoby ze mną kiepsko.

Tej historii nie słyszałam, co pewnie było widać po mojej minie. Joe roześmiał się i nadal mrużąc oczy, wystawił twarz ku szklanemu sufitowi atrium.

– Opowiesz mi o tym? – zapytałam.

Dziwne, ale przez krótką chwilę sprawiał wrażenie onieśmielonego, choć dotąd sądziłam, że takie reakcje są mu całkowicie obce. Joe nerwowo poprawił się na ławce, a ja byłam pewna, że ten jeden jedyny raz nic mi nie powie.

A jednak się myliłam.

– Miałem siedemnaście lat. Marcia poprosiła, żebym zadbał o jej ogród. Zbierałem pieniądze na college, więc chętnie się zgodziłem. Mówiła, że codziennie mogę korzystać z jej basenu, jeśli wcześniej skoszę trawę.

– Nie tylko koszeniem trawy się zajmowałeś...

– Owszem, nie tylko. – Potarł dłonią kark.

– I to zrobiło z ciebie mężczyznę? – Ta kwestia naprawdę mnie zaintrygowała.

– Tak – odparł z powagą. – Dzięki temu wiedziałem już, czego mam się spodziewać.

– Sama nie wiem, Joe... Ale to chyba nie jest to samo.

– Nie jest? No dobra, więc coś mi powiedz. Skoro nie stałaś się kobietą dzięki utracie dziewictwa, to dzięki czemu?

Milczałam. Owszem, temat był ważny i intrygujący, ale nie chciałam dyskutować o nim, rozważać co i jak, argumentować i kontrargumentować. Bo z Joem nie gadaliśmy teoretycznie, tylko nawiązywaliśmy do własnych doświadczeń, a w moim życiu było coś takiego... Dlatego właśnie milczałam.

Po chwili Joe wzruszył ramionami, po czym wyznał niechętnie:

– Mary zachowywała się tak, jakbym dał jej dwadzieścia dolców i wykopał za drzwi.

– Pewnie uznała, że jesteś z tych facetów, którzy podrywają kobiety w barach i zapraszają do hotelu, by uprawiać seks, a gdy jest już po wszystkim, oczekują od nich, że po prostu znikną.

– Najpierw pozwoliłbym jej wziąć prysznic! – wykrzyknął z oburzeniem. – Jezu, nie jestem totalnym dupkiem.

Nie zaprzeczył jednak, że jest jednym z tych, którzy podrywają kobiety w barach, śpią z nimi, a po wspólnej nocy kończą znajomość.

W milczeniu sączyłam napój. Promienie słońca przedzierały się przez szkło i gigantyczne paprocie nad naszymi głowami, tworząc cieniste paski na włosach Joego koloru ciemny blond.

– No mów. – Grymas sprawił, że jego pełne usta przemieniły się w cienką kreskę. Gdy udawałam, że nie wiem, o co mu chodzi, powtórzył: – Mów. Przecież wiem, że tego chcesz. Widzę to w twoich oczach.

– Co mam powiedzieć? – odparłam z westchnieniem. – Że jesteś takim właśnie facetem?

– Mów dalej. – Usiadł wygodniej i skrzyżował ręce.

– Że zdradzasz? – Uśmiechnęłam się. – Że jesteś rozpustny i nie masz pojęcia, co znaczy wierność? Że zmieniasz kobiety jak rękawiczki?

– Koniecznie dodaj, że jestem złotoustym diabłem, który powie wszystko, co trzeba, byle tylko dobrać się kobiecie do majtek. Że cipka to mój święty Graal. Że przeorałem więcej bruzd niż gwiazdor porno.

– Przeorałem więcej bruzd? – Zaśmiałam się. – To coś nowego.

Joe jednak nie był rozbawiony.

– No już, powiedz to, Sadie. Powiedz, że jestem męską dziwką. Że się puszczam.

Patrzyłam na niego przez bardzo długą chwilę, wreszcie powiedziałam tylko:

– Joe... – A on owinął kanapkę i wstał, po czym wrzucił ją do śmietnika tuż obok mnie. Poruszał się niczym marionetka tańcząca w dłoni niewprawnego lalkarza, nerwowo i gwałtownie. Był zły, naprawdę zły. Też wstałam. – Joe, przestań – niemal szepnęłam.

Odwrócił się do mnie. Miał na sobie czarny garnitur i jasnoniebieską koszulę, a do niej czarny krawat w maleńkie niebieskie kropki. Oparł ręce na biodrach, psując linię marynarki, która zapewne kosztowała tyle, ile wynosiła rata za mój samochód. W jego niebieskozielonych oczach pojawiły się cienie, podobnie jak na kościach policzkowych i nosie. Patrzył na mnie wrogo, bez uśmiechu, lekko opuścił powieki. W kącikach oczu porobiły mu się zmarszczki, ale o dziwo, wyglądał przez to jeszcze lepiej, a nie starzej.

– Wiem, że tak myślisz, więc równie dobrze możesz to powiedzieć.

– Joe, przecież to prawda – odparłam łagodnie.

– Nie zawsze tak będzie! – Jego krzyk rozniósł się echem po atrium.

Miałam wrażenie, że rośliny wokół nas się wzdrygnęły, poruszone hałasem, który zakłócił ich spokój, do którego przywykły. Nie powinnam była kpić, ale gniewna reakcja Joego sprawiła, że też się wkurzyłam.

– Daj spokój.

Joe podszedł do mnie, a ja się nie wycofałam. Był zaledwie o kilka centymetrów wyższy ode mnie, lecz w złości wydawał się potężniejszy. Nawet nie drgnęłam, gdy pochylił się, a gdyby tylko chciał, mógłby mnie pocałować. Nadal odgrywałam rolę obojętnej obserwatorki, on zaś był beztroskim hulaką. Zachowywałam się jak gdyby nigdy nic, choć tak naprawdę z tej odległości mogłam policzyć rzęsy Joego, poczuć jego zapach, a także gorący oddech. W głębi duszy jednak się bałam. Bałam się i jednocześnie byłam podniecona.

– To prawda, nie musi tak być – upierał się, zaciskając zęby.

– Słyszałam to już wcześniej, ale co miesiąc wracasz tutaj i opowiadasz nową historyjkę o jakiejś kobiecie, czasem nawet więcej niż jednej. Wybacz zatem, że wizja twojej przyszłej wierności nie wydaje mi się szczególnie realna.

Gwałtownie się cofnął, wycelował we mnie palec i oznajmił:

– A ty co miesiąc mnie wysłuchujesz!

– Nie moja wina, że masz co opowiadać. – Znów zabrzmiało to jak drwina.

Prychnął z niesmakiem i zamachał rękami, jakby próbował się czegoś pozbyć. Nie byłam pewna, czy przypadkiem nie chodzi o mnie.

– Nie muszę niczego przed tobą udowadniać.

– Nie, oczywiście, że nie. Więc dlaczego tak strasznie się starasz?

Nigdy się nie kłóciliśmy. Kłótnie są dla ludzi, których łączą relacje o wiele bliższe niż nasza. Serce biło mi szybko, na policzkach wykwitły rumieńce. Poczułam ucisk w brzuchu, a ostry ból dłoni uświadomił mi, że zaciskam pięści i wbijam paznokcie w skórę. Tyle tytułem chłodnego opanowania. Zmusiłam się, żeby rozluźnić palce, co przyciągnęło do nich spojrzenie Joego. Popatrzył na moje dłonie, potem na twarz.

– A co z tobą? Co ty chcesz udowodnić?

– Ja? – Zdumiało mnie to pytanie. – Nie wiem, o co ci chodzi.

– Po co mnie słuchasz?

Teraz ja pozbierałam śmieci i wrzuciłam je do kosza. Odwróciłam się plecami do Joego, świadoma, że choć go nie widzę, to on na mnie patrzy.

– Już nie jest tak miło, kiedy ciebie ktoś przepytuje, co? – mruknął z przekąsem.

Znów na niego popatrzyłam.

– Słucham twoich opowieści od tak dawna, Joe. Zupełnie jakbym wpadła w nałóg.

Nawet nie drgnął, ale lekko zmrużył oczy.

– Z nałogami należy walczyć, prawda? – Odwrócił się na pięcie i odszedł.

A mnie ogarnęła panika. Zniszczył nasz układ, unieważnił, zniszczył role, które odgrywaliśmy od dwóch lat. O co mu chodziło? Że już nie przyjdzie? A może nie będzie miał następnej historii?

– Joe!

Nie odwrócił się, a ja byłam zbyt dumna, żeby zawołać ponownie. Poczekałam, aż Joe zniknie za paprociami, a kiedy zostałam sama w całkowitej ciszy, usiadłam na ławce i położyłam obolałe dłonie na kolanach.

Kwiaty próbowały mnie zawstydzić, ale ponieważ nie miały głosu, nie musiałam ich słuchać.

Rozdział drugi

Poznałam Adama na imprezie, gdy byłam na pierwszym roku college’u. Bawiliśmy się w domu literata, czyli dwupiętrowym wiktoriańskim monstrum przeznaczonym dla studentów i doktorantów, w którym od niepamiętnych czasów mieściło się pół wydziału anglistyki. Budynek trochę przypominał męski akademik, choć graffiti na ścianach piwnicy stanowiły cytaty z Wilde’a, Szekspira i Burnsa, a limeryki były nie tylko sprośne, ale i całkiem udane. Znalazłam się tam na zaproszenie mojej współlokatorki Donny, studentki anglistyki.

Nie przepadałam za piwem, ale i tak krążyłam wokół z pełną szklanką. Donna porzuciła mnie dla przystojniaka ze swojej grupy. Przedzierałam się przez tłum w poszukiwaniu łazienki, a po drodze docierały do mnie strzępki pijackich dyskusji o pentametrze jambicznym i poetyckiej symbolice.

Usiłując odnaleźć ubikację, w kuchni natknęłam się na opartego o blat szafki Adama. Jego niewiarygodnie długie nogi obleczone były spłowiałymi granatowymi sztruksami, olbrzymie stopy wcisnął w najbardziej sfatygowane brązowe półbuty, jakie kiedykolwiek widziałam, a na jego T-shircie widniała nazwa słynnej punkowej grupy. W uchu połyskiwał kolczyk, częściowo przysłonięty przez długie włosy. Adam trzymał w jednej dłoni papierosa, w drugiej piwo straub w zielonej butelce o krótkiej szyjce.

– Chodzi o łazienkę? – Kiedy skinęłam głową, wskazał małe drzwi obok wejścia do piwnicy. – Nie ma zamka, ale popilnuję. – Wyszczerzył w uśmiechu idealnie białe zęby z lekko ukruszonym górnym siekaczem.

Byłam oczarowana. Po skorzystaniu z ubikacji zobaczyłam, że Adam wdał się w dyskurs o przewadze twórczości Anaïs Nin nad współczesną erotyką. Nie wyszłam z kuchni przez resztę wieczoru. Wtedy po raz pierwszy się upiłam.

Później, gdy zataczałyśmy się w drodze do domu, Donna zapytała mnie o Adama.

– Nie wiem, kto to – odparłam bełkotliwie. – Ale wezmę z nim ślub.

Dwa tygodnie później, gdy wychodziłam z pokoju na zajęcia, zobaczyłam, jak Adam zostawiał wiadomość w drzwiach doktorantki Rachael Levine, mojej opiekunki. Rachael uwielbiała robić nam wykłady na temat niebezpieczeństw związanych z upijaniem się i wynikłą z tego bezmyślną kopulacją. Do siebie przykładała jednak inną miarę, bo w wieku dwudziestu dwóch lat nieustannie łaziła na studenckie imprezy, a w pokoju trzymała na widoku stos prezerwatyw. Uwielbiała również przechwalać się swoim błyskotliwym, jak to często powtarzała, facetem.

Nazywał się Adam Danning.

Odwrócił się, uśmiechnął do mnie tym swoim zniewalającym uśmiechem i powiedział:

– Hej, ja cię znam.

W jednej chwili moje życie przewróciło się do góry nogami.

A on dodał:

– Jesteś Sadie.

Zapamiętał moje imię.

Nie wiedziałam, jak rozmawiać z wysokim, przystojnym Adamem, genialnym znawcą różnic między erotyką a pornografią, koneserem piwa marki Straub i palaczem marlboro.

Facetem Rachael.

Okazało się, że niewiele musiałam mówić. Odprowadził mnie na zajęcia, opowiadając o pracy na anglistyce, uniwersytecie i filmie, który oglądał wczoraj wieczorem. Łatwo było przy nim milczeć, a ja chłonęłam jego słowa z większym entuzjazmem niż piwo.

– W ten weekend znowu jest przyjęcie w domu literata – powiedział, gdy rozstawaliśmy się na szczycie wzgórza. On szedł do pracy, ja na zajęcia ze wstępu do psychologii. – Przyjdziesz?

Pewnie, że zamierzałam przyjść.

Pod koniec szóstego tygodnia pierwszego semestru trzy lub cztery razy w tygodniu jadaliśmy razem lunch, do tego Adam często odprowadzał mnie na zajęcia. Gadaliśmy o wszystkim – o polityce, filmach, sztuce, książkach, seksie, narkotykach i rock and rollu. Adam recytował mi poezje, to dzięki niemu poznałam siłę słowa.

Nigdy nie rozmawialiśmy o Rachael, chociaż opowiadała o Adamie każdemu, kto chciał słuchać, tym, co nie chcieli, zresztą także. Choć Adam i ja nie ukrywaliśmy, że spędzamy razem sporo czasu, nie uważała mnie za zagrożenie. Przeciwnie, wychodziła z siebie, żeby wziąć mnie pod swoje skrzydła. Nieproszona udzielała mi dobrych rad i ukryła dla mnie papier toaletowy podczas otrzęsin, kiedy nowym studentom kazano ukraść papier ze wszystkich akademików, więc nie było go w żadnej kabinie. Traktowała mnie jak zabawną, może lekko opóźnioną w rozwoju młodszą siostrę. Nie uważała mnie za rywalkę, bo od liceum ciągnęła się za mną opinia „tej bystrej”. Gdybym była „tą ładną”, pewnie bardziej by się przejmowała.

Adam szybko stał się lustrem, w którym widziałam odbicie kobiety, jaką pragnęłam się stać. Nie mówił mi, co mam robić albo myśleć, nic tak oczywistego – po prostu łatwo było lubić to, co lubił on. Dzięki niemu odkryłam w sobie cechy, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Gdy nie wiedziałam, kim zostać w przyszłości, on już specjalizował się w angielskiej literaturze. Był zagorzałym agnostykiem, a ja nadal chodziłam na niedzielne msze. Lubił Sex Pistols, za to ja słuchałam Top 40. Dzieliła nas różnica pięciu lat, co wtedy wydawało się przepaścią. Adam był znacznie dojrzalszy niż chłopaki z akademika, miał własne mieszkanie, motocykl i samochód, pracę. Myślał i kłócił się z prawdziwą pasją. Był błyskotliwy i kipiał energią w sposób, którego mu zazdrościłam i który pragnęłam naśladować. Palił, pił, szybko jeździł motorem po ciemnych ulicach i miał różne wariackie hobby, na przykład skoki na bungee.

Był przebojowy i nieokiełznany. Był moim lordem Byronem, którego lady Caroline Lamb, zakochana w prawdziwym Byronie, nazwała „szalonym, złym i niebezpiecznym”.

Jako że grałam rolę mózgowca, moje seksualne doświadczenie ograniczało się do jednego chłopaka z liceum, fana seksu oralnego, ale tylko w wersji biernej, a nie czynnej. To, że zachowałam dziewictwo, wynikało bardziej z okoliczności niż z mojej determinacji. Większość moich przyjaciółek już zrobiła ten krok w „kobiecość”, a kilka opowieści było na tyle frapujących, że sama zaczęłam rozważać utratę cnoty. Chodziłam z kilkoma chłopakami, jednak ominęły mnie histerie okresu dorastania, których doświadczyło wielu moich znajomych. Może i szkoda, bo byłoby to dla mnie pewne przygotowanie. Nie zmierzyłam się z charakterystycznymi dla tamtego wieku niezwykle silnymi i skrajnymi emocjami, które można by porównać do kolejki górskiej: gwałtownie w górę, gwałtownie w dół, i znów ten sam cykl.

Aż natknęłam się na Adama.

Nikomu nie mówiłam o tej mojej kolejce górskiej, ani Donnie, która została moją najlepszą przyjaciółką, ani młodszej ode mnie o dwa lata siostrze Katie, która przeżywała własne szkolne dramaty. Trzymałam tę miłość w sekrecie, nieustannie zastanawiając się nad nią i szukając sposobu, jak jej się pozbyć lub rozpracować, okiełznać, pochwycić wodze. Jak jednak miałam tego dokonać, skoro była niczym kostka Rubika czy też jeden z tych ukrytych obrazków, które dostrzega tylko niewielu, a ja do nich nie należałam. Nigdy jeszcze nie byłam tak zagubiona i ogarnięta rozpaczą, a jednocześnie uskrzydlona i pełna radości.

Zakochałam się w Adamie Danningu, jednak nie miałam pojęcia, co on czuje do mnie.

Powinnam się wstydzić, że poprosiłam Rachael o kilka prezerwatyw, które tak dumnie eksponowała, skoro zamierzałam je wykorzystać do uwiedzenia jej faceta. Ale kiedy jest się szaloną, złą i niebezpiecznie zakochaną, wtedy wiele niewybaczalnych rzeczy wcale się takimi nie wydaje.

Pierwszy semestr minął jak z bicza strzelił. Mając przed sobą perspektywę miesięcznej rozłąki, podczas której Adam będzie spędzał czas z Rachael, nie mogłam dłużej czekać. Dzień przed planowanym wyjazdem do domu uzbroiłam się w nowe majtki oraz garść prezerwatyw i poszłam do mieszkania Adama pod pretekstem wręczenia mu prezentu.

Otworzył mi bez koszuli, z włosami mokrymi po prysznicu. Ścisnęło mnie w gardle, nerwy naprężyły się jak struny. Czułam pulsowanie w przegubach, w zagłębieniu szyi i między nogami.

– Kupiłaś mi prezent? – Ucieszony moim sympatycznym gestem wziął paczkę, którą celowo zapakowałam w zwykły papier. – Sadie, co to jest?

– Otwórz.

Drżały mi kolana, ręce się pociły. Czułam, że dotarłam na skraj przepaści. Nie należałam do tych, które z radością rzucają się w otchłań, ale gotowa byłam skoczyć, niekoniecznie ze spadochronem czy na bungee. Innymi słowy, zamierzałam zaryzykować i pofrunąć.

Adam wysoko uniósł książkę, a jego uśmiech wystarczył mi za podziękowanie.

– „Wiersze wszystkie” E. E. Cummingsa. – Uśmiechnął się jeszcze promienniej.

– Nie masz tego, prawda?

– Już mam. – Z nabożną czcią zaczął przerzucać kartki, jak przystało na bibliofila, który po raz pierwszy dotyka nowego tomu.

Zaznaczyłam jedną stronę wstążką ze szkarłatnego jedwabiu. W takim napięciu, że niemal zapomniałam o oddychaniu, patrzyłam, jak palce Adama, kartka po kartce, zbliżają się do zakładki. Każda chwila przypominała kroplę miodu skapującą z łyżki i tworzącą osobny wszechświat, powiązany z pozostałymi cienkimi nitkami czasu.

Gdy znalazł wstążkę, szybko przeczytał wiersz, a potem popatrzył na mnie. Wtedy przypomniałam sobie, że muszę oddychać, więc zaczęłam łykać tlen niczym wino. Słyszałam w uszach bicie własnego serca, przypominało huk tłukących o brzeg fal.

– „Każda z nieprzeliczonych gwiazd...”.

To, jakim tonem przeczytał tytuł wiersza, powiedziało mi, że nie popełniłam błędu. Adam odłożył książkę. Wpatrywaliśmy się w siebie bez słów, przecież nie były nam potrzebne. Wyciągnął do mnie rękę, ja ją przyjęłam. Nasze palce się połączyły – jego ciepłe, moje lodowate.

Posadził mnie sobie na kolanach, a ja objęłam go nogami. Jego łopatki też były ciepłe, skóra gładka. Nie tylko objęłam go nogami, ale i ocierałam się... lubieżnie, tak, lubieżnie... o nagi brzuch Adama, a jego dłonie idealnie dopasowały się do moich bioder, jakby właśnie tam było ich miejsce.

Całowaliśmy się długo, namiętnie. Ręce Adama wędrowały po mnie, czułam pod sobą jego erekcję. Dotykałam wszystkich krzywizn i zakamarków jego ciała, do których mogłam sięgnąć bez odrywania się od jego ust. Badałam zarysy żeber, sploty bicepsów. Obwiodłam palcami dwie okrągłe plamki sutków i opuszkami przeliczyłam wyrostki kręgosłupa.

Gdy szliśmy do sypialni, byłam wilgotniejsza niż kiedykolwiek. Sutki stwardniały i stały się wrażliwsze. Miałam wrażenie, że z nadmiaru wrażeń zaraz eksploduję niczym fajerwerki w Dniu Niepodległości. Wszystko wydawało się spowolnione, świat się rozmył i stracił ostrość, zupełnie jakby ktoś pobrudził smarem obiektyw kamery.

Adam odrzucił kołdrę i położył mnie na wygniecionym, przesiąkniętym jego zapachem prześcieradle. Ani na moment nie przestał mnie całować. Rozchyliłam nogi, a on oderwał się ode mnie tylko po to, by wynajdywać nowe miejsca na mojej twarzy i szyi, a potem niżej, gdy rozpiął mi bluzkę i odsłonił biust w nowym staniku z czarnej koronki.

Rozpakował mnie jak upominek, nieśpiesznie poruszając palcami i pomrukując z aprobatą. Jego dłonie wędrowały po mnie, odpinał, rozsuwał, odgarniał warstwy ubrania. Gdy leżałam już zupełnie naga, ponownie się pochylił, aby pocałować mnie w usta, a wtedy nasze ciała przylgnęły do siebie niczym dwa elementy układanki.

Pieścił mnie wargami i językiem. Stężałam, kiedy dotarł do brzucha, a potem do ud. Wkrótce opuszkiem palca rozchylił mi włosy, żeby pocałować łechtaczkę. Gdy ją lizał, od razu się wyprężyłam i poddałam dotykowi. Adam kochał się ze mną ustami, powoli, ale tak długo, że w końcu musiałam ulec i porwała mnie fala rozkoszy, od której zapominałam oddychać.

Sprawnie nałożył prezerwatywę, dłonią wprowadził penisa do środka, najpierw zanurzając lekko główkę. Byłam tak mokra, że wypełnił mnie jednym pchnięciem.

Oboje krzyknęliśmy. Pochylił się nade mną i wcisnął twarz w zgięcie mojego ramienia. Gdy poczułam na skórze jego zęby, zaczęłam drapać go paznokciami po plecach. Z początku wcale się nie poruszaliśmy, niemal sparaliżowani przez rozkosz. W pełni zdaliśmy sobie sprawę z wagi tego, co robimy. To trwało jednak tylko chwilę. Potem Adam płynnie wysunął się ze mnie i wszedł ponownie na całą głębokość, a ja uniosłam biodra, wychodząc mu na spotkanie.

Przez brak doświadczenia powinnam była zachowywać się nieporadnie, ale podniecenie pomogło nam obojgu. Poruszaliśmy się zgodnie, dzieląc się i sycąc miłością.

Nie trwało to dostatecznie długo, żebym jeszcze raz doszła, zresztą wtedy nawet nie wiedziałam, że jestem do tego zdolna. Podczas orgazmu Adam wykrzyknął moje imię, a ostatnie pchnięcie zabolało mnie znacznie bardziej niż pierwsze, więc też krzyknęłam.

Potem spałam w jego ramionach, aż w końcu nadeszła pora powrotu do domu. Dochodziłam do siebie przez trzy dni, aż nie czułam już skutków penetracji. Adam wydzwaniał do mnie dwa razy dziennie i tak sobie poukładał zajęcia, żeby przyjechać do moich rodziców. Nigdy nie zapytałam, jak załatwił sprawę z Rachael. Nic mnie to nie obchodziło.

Od tamtego czasu byliśmy nierozłączni. Pobraliśmy się w czerwcu, po tym, jak ukończyłam studia z psychologii. Rok później, gdy pracowałam na praktykach podoktoranckich, żeby otrzymać licencję psychoterapeutki, zapięcie na lewej narcie Adama pękło z powodu wady fabrycznej. Rozpędzony uderzył głową o drzewo i doznał urazu piątego kręgu szyjnego, po czym przez trzy tygodnie leżał w śpiączce. Okazało się, że całkowicie stracił czucie oraz odruchy warunkowe od ramion w dół. Miał tylko trzydzieści sześć lat.

Nie stałam się kobietą po utracie dziewictwa, tylko wtedy, gdy prawie straciłam męża. Mógł zginąć w tamtym wypadku. Czasami szlochałam z ulgi, że przeżył.

Kiedy indziej żałowałam, że nie umarł.

Tego wieczoru, gdy otworzyłam drzwi, od progu poczułam smakowity aromat, najprawdopodobniej zupy, ulubionego zimowego dania Dolly Lapp.

– Pani D?

Zawsze o to pytała. Niby kto inny miałby przyjść w porze kolacji?

– Tak, to ja – odparłam.

Wypadła z kuchni, wycierając ręce w fartuch. Jej schludny siwy koczek nieco się przekrzywił, a kosmyki opadały na zarumienioną twarz. Dolly Lapp gotowała i sprzątała jak marzenie, ale była nie tylko gospodynią, lecz również matką, pielęgniarką, przyjaciółką. Na pewno nie dałabym sobie bez niej rady.

Odwiesiłam płaszcz i jak zwykle postawiłam aktówkę przy drzwiach wejściowych. W moim domu wszystko musiało znajdować się tam, gdzie powinno. Nie było tu miejsca na bałagan, nic nie mogło zaczepić albo zahaczyć o kółka i zablokować drogi.

– Zrobiłam zupę. Proszę wejść i usiąść, już się martwiłam. Jest pani dużo później niż zwykle.

– Koszmarne korki – skłamałam bez mrugnięcia okiem. Nie było żadnych korków. Kłótnia z Joem do tego stopnia wytrąciła mnie z równowagi, że jeździłam bez celu po mieście. Nie mogłam znieść myśli o powrocie do domu. – Ale ma pani rację, jest późno. Sprawdzę, co u Adama.

– Już jest w łóżku. Pomogłam mu jakąś godzinę temu. Zupa stoi w garnku elektrycznym, a ja już idę. Samuel jest tu ze mną od wpół do szóstej. Posadziłam go w kuchni z kubkiem kawy i gazetą, ale sama pani wie, jak go nosi, kiedy siedzi zbyt długo.

Zrobiło mi się okropnie głupio z powodu mojego egoizmu.

– Proszę iść. Przepraszam, że musiała pani czekać.

– E tam, nie ma się czym przejmować. – Pomachała rękami. – Proszę tylko pamiętać, żeby resztę zupy schować do lodówki, będzie na rano. Aha, dzwoniła pani siostra. Zapisałam wiadomość obok telefonu.

Naprawdę fantastycznie o nas dbała.

– Dziękuję, pani Lapp. – Uśmiechnęłam się do niej.

Skinęła mi głową, po czym ruszyła do kuchni i zniecierpliwionego męża. Choć burczało mi w brzuchu, postanowiłam odwlec kolację o jeszcze kilka minut. Wspięłam się po wąskich schodkach, opierając dłoń na rzeźbionej balustradzie, którą pani Lapp utrzymywała w nienagannej czystości.

Na górze przystanęłam i zaczęłam nasłuchiwać. Po prawej rozciągała się krótsza część korytarza, z łazienką, pokojem dla gości, windą i schodami na drugie piętro. Po lewej, w dłuższej części, mieściły się jeszcze dwa pokoje, wejście na tylne schody oraz główna sypialnia z łazienką. Na górze usłyszałam szemranie telewizora oraz odgłos kroków. Po chwili Dennis przechylił się przez balustradę.

Lubiłam Dennisa. Owszem, mógł przytłoczyć posturą, miał ponad metr dziewięćdziesiąt i co najmniej sto kilo żywej wagi, z wyglądu był rugbystą i w ogóle takim macho, jednak nie brakowało mu wrażliwości. Był z nami zaledwie od dwóch lat, ale nie poradziłabym sobie bez niego, tak jak nie poradziłabym sobie bez pani Lapp.

– Cześć, Sadie. Późno wróciłaś.

– Korki, sam rozumiesz.

– Za dwadzieścia minut wychodzę. Sprawdzę jeszcze, co u niego.

Po chwili usłyszałam, jak coś mówi, a potem gdzieś dzwoni.

Wszystko ma swoją cenę. Za życie z Dennisem i panią Lapp zapłaciłam prywatnością. Mogłam tylko powspominać czasy, gdy chodziłam po domu w bieliźnie i wyjadałam masło fistaszkowe ze słoika, ale to należało do przeszłości. Wprawdzie teściowa eufemistycznie nazywała Dennisa i Dolly Lapp pomocami, ja jednak wiedziałam, że są niezbędni. Nasza trójka pracowała niczym zsynchronizowana maszyneria, dzięki której funkcjonował dom. Bez nich kompletnie bym się pogubiła.

Zatrzymałam się przed drzwiami pokoju Adama, żeby przybrać odpowiedni wyraz twarzy – pełen optymizmu półuśmieszek z odpowiednią dozą znużenia, który by poświadczał stoczone w korku boje. Do tego koniecznie życzliwe spojrzenie.

Adam leżał już w łóżku i czytał coś na laptopie, ale kiedy weszłam, odwrócił głowę, żeby na mnie popatrzeć.

– Zamknij program – polecił komputerowi. Większością urządzeń w pokoju sterował głosem. – Spóźniłaś się.

– Czuję się niezwykle kochana, bo jesteś już trzecią osobą, która mi to mówi – odparłam żartobliwie, gładko wślizgując się w rolę żony.

Odsunęłam stolik z komputerem i pochyliłam się, żeby pocałować męża na dobry wieczór. Jego wargi pod moimi wydały mi się zimne. Zamknęłam oczy, marząc o tym, by go rozgrzać.

– Długi dzień? – spytał Adam, gdy się odsunęłam. – Wyglądasz na skonaną.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zaburczało mi w brzuchu, więc odruchowo położyłam na nim rękę.

– Pani Lapp zrobiła zupę. Zaraz coś zjem, ale najpierw chciałam się przywitać.

Znów się uśmiechnął. Tak bardzo przypominał mężczyznę, w którym się zakochałam, że aż mnie to zabolało.

– Cześć, witam.

– Cześć. – Odgarnęłam mu włosy z czoła. Usta miał zimne, ale policzki i czoło zaczerwienione. – Jesteś rozgrzany.

– Przyłapałaś mnie na czytaniu. – Poruszył sugestywnie brwiami.

Jak na mężczyznę, który nie mógł ruszyć niczym od szyi w dół, miał wyjątkowo bogatą ekspresję.

Popatrzyłam na laptopa.

– Znowu czytasz te sprośności?

– Bardzo cię proszę – odparł wyniośle. – To literatura.

– Na zajęcia czy dla rozrywki? – Ponownie dotknęłam dłonią jego czoła, udając, że to pieszczota, ale tak naprawdę sprawdzałam, czy przypadkiem nie ma gorączki.

– Na zajęcia.

Kiedyś poezje Adama zdobywały nagrody państwowe. Teraz przez internet wykładał literaturę angielską na Penn State University. Nie pisał już wierszy, przynajmniej nic o tym nie wiedziałam.

– Poeci więzienni? – Wyprostowałam jego rękę, która krzywo opadła, a także lekko przygięte nogi. Szybko i sprawnie opatuliłam go kocem, przez co wyglądał jak mumia.

– Markiz de Sade kontra Oscar Wilde. – Adam wodził za mną wzrokiem.

– To już ciężkie zboczenie.

Pochyliłam się, żeby poprawić koc z drugiej strony. Adam odetchnął głęboko, a jego usta otarły się o moją szyję. Natychmiast zrobiło mi się gorąco. Cóż, powróciły wspomnienia.

– Tak ładnie pachniesz. – Jego głos był bardziej ochrypły niż jeszcze przed chwilą.

Zamarłam. Przechylił głowę, by dotknąć wargami mojej skóry, i znowu odetchnął. Pieścił mnie nosem. Poczułam, jak twardnieją mi sutki i miękną kolana, gdy tą drobną pieszczotą rozbudził we mnie pożądanie.

Adam wysunął język.

– I dobrze smakujesz – dodał.

Pocałowałam go z rozchylonymi ustami. Jego język pogłaskał mój i znowu przetoczyła się przeze mnie fala rozkoszy. Chwyciłam się jego ramienia, żeby nie stracić równowagi. Flanelowa piżama była miękka, gruby materiał okrywał kości Adama, więc nie wbijały się w moją dłoń.

Chciałam całować go przez całą wieczność, stopić się z nim w jedność, ale przerwaliśmy pocałunek, oddychając ciężko. Znów się pochyliłam, jednak Adam zamknął usta. Od razu się cofnęłam.

– Może obejrzymy jakiś film? – Nie odrywałam dłoni od jego policzka. – Zrobisz sobie przerwę.

– Nie mogę. – Uśmiechnął się ze smutkiem. – Przez chorobę już mam zaległości.

Najzwyklejszy katar dawał mu się we znaki znacznie bardziej niż mnie. Rozumiałam to, ale i tak serce tłukło mi się w piersi, a uda drżały z pożądania nie tylko ze względu na opowieści Joego, ale i pocałunki Adama, jak zawsze. Zbliżyłam się, żeby odetchnąć przy jego uchu i przejechać ręką po torsie.

– Nie pożałujesz.

– Sadie – powiedział Adam po chwili. – Naprawdę muszę to skończyć.

W milczeniu patrzyliśmy sobie w oczy. Nie miałam złudzeń. Wypadek, który odebrał mu władzę nad ciałem, nie zniszczył intelektu. Mój mąż znał każdą moją myśl, każdą emocję, każdy skrawek ciała.

Tylko dlaczego tak często odnosiłam wrażenie, że o wszystkim zapomniał?

Odsunęłam się i znów przywdziałam maskę na twarz. Nie pierwszy raz nie wykazywał zainteresowania fizyczną bliskością, i na pewno nie ostatni. Mogłabym go spytać, dlaczego woli czytać o seksie, niż go uprawiać. W przeszłości, w naszym dawnym życiu, tak bym właśnie zrobiła. To jednak było dawno temu, dawno i nieprawda. Niezadane pytania wisiały między nami. Byliśmy mocno pokiereszowani, nie musieliśmy znów ranić siebie nawzajem.

– Lepiej idź coś zjeść – powiedział Adam. – Burczy ci w brzuchu.

– Tak, oczywiście. Potrzebujesz czegoś?

– Nie, wszystko w porządku. Skończę to i pójdę spać.

Cały pokój został dostosowany do jego potrzeb. Adam mógł iść spać bez pomocy mojej czy Dennisa, chociaż nie zdołałby przewrócić się na bok, co było konieczne, by uniknąć odleżyn. Dziś był piątek, co oznaczało, że w nocy muszę wstawać co dwie godziny i sprawdzać, czy wszystko w porządku, bo Dennis miał wolny weekend.

Znów go pocałowałam, ale już bez namiętności.

– Wrzaśnij, jeśli będziesz mnie potrzebował – powiedziałam.

Adam zdążył całkiem skupić się na pracy i było oczywiste, że o mnie nie myśli.

– Dobranoc, skarbie.

– Pa, pa. – Przymknęłam za sobą drzwi i z ręką na brzuchu oparłam się o ścianę. Dłonią podtrzymywałam łokieć drugiej ręki, którą zasłaniałam twarz. Bardzo starałam się nie trząść, ale nie do końca mi to wyszło.

– Sadie, wychodzę.

Słysząc zatroskany ton Dennisa, natychmiast się wyprostowałam.

– Dzięki, Dennis. – Chyba nie udało mi się przybrać neutralnej miny. – Baw się dobrze.

Gdy na mnie patrzył, miałam wrażenie, że chce coś powiedzieć, coś, co ma związek z tu i teraz, ale usłyszałam tylko:

– Mam taką nadzieję. W Niebieskim Łabędziu dziś jest „Mikrofon dla każdego”.

Zaśmiałam się trochę pusto.

– A co przeczytasz?

– Nic. Będę tam jako wsparcie moralne dla Scotta i Marka, którzy zamierzają śpiewać.

Poczułam, jak atakuje mnie zazdrość, wgryzając się w kark i wbijając kolec jadowy w kręgosłup. Też chciałam wychodzić z przyjaciółmi na drinki, chciałam...

– Baw się dobrze, Dennis.

– Na pewno tak będzie. Do zobaczenia w poniedziałek.

Zbiegł po dwa stopnie naraz, i to cicho mimo swoich rozmiarów, a ja czekałam, aż usłyszę trzaśnięcie drzwi wejściowych, i dopiero wtedy zeszłam po schodach.

Długo siedziałam nad miseczką zupy i kubkiem gorącej herbaty. Potem umyłam naczynia w zlewie, żeby nie uruchamiać zmywarki, nasypałam pokarm rybkom i nastawiłam minutnik na ekspresie do kawy. Posprawdzałam zamki w drzwiach, trzy na dole i jeden w piwnicy.

Kiedy w końcu znowu wspięłam się po schodach, zrobiło się tak późno, że zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle warto się kłaść, skoro i tak musiałam się obudzić za dwie godziny. Choć bolały mnie wszystkie mięśnie i głowa, byłam zbyt niespokojna, aby zasnąć.

Zajrzałam do Adama. Oddychał powoli i miarowo, a zielonkawe światło nocnej lampki rzucało na jego twarz nieziemską poświatę. Nie potrzebowałam lepszego oświetlenia, żeby sobie poradzić. Adam ledwie się obudził, gdy go odwracałam. Nie rozmawialiśmy ze sobą – robiliśmy to tylko w razie konieczności, jakby milczenie pomagało nam uwierzyć, że to tylko sen. Skończywszy, upewniłam się, że wszystko w porządku, po czym wymknęłam się z pokoju.

Chociaż w weekendy, kiedy Dennis miał wolne, sypiałam w pokoju Adama, nie dzieliliśmy już sypialni. Pokój, który niegdyś należał do nas, był całkowicie zastawiony sprzętem, dzięki któremu Adam mógł funkcjonować. Na początku małżeństwa zmieniłam ten pokój w naszą prywatną przystań, podczas gdy reszta domu stanowiła chaotyczną mieszankę stylu końca lat siedemdziesiątych i niewyszukanego wystroju wnętrz z początku lat osiemdziesiątych. Uwielbiałam naszą sypialnię oraz meble art déco, wyszperane w lumpeksach i na aukcjach. Uwielbiałam łazienkę z wanną na łapkach i wiktoriańską toaletkę z łańcuszkiem. Jedno i drugie zniknęło, w ich miejsce pojawiły się prysznic i sedes dla niepełnosprawnych na wózku. Łazienka zamieniła się z luksusowej w funkcjonalną.

Obecnie moja sypialnia znajdowała się po drugiej stronie tylnych schodów. Była o wiele mniejsza niż główna sypialnia, ale wybiłam w ścianie łukowaty otwór drzwiowy prowadzący do sąsiedniego pokoju, dzięki czemu miałam salonik/gabinet oraz sporo przestrzeni. Pomieszczenie łączyło się z łazienką, do której można było wejść także z korytarza. Musiałam się nią dzielić tylko z gośćmi, bo Dennis miał własną łazienkę na drugim piętrze.

Upewniłam się, że interkom działa, na wypadek gdyby Adam się obudził i mnie potrzebował, a następnie zaczęłam się rozbierać. Lustro usiłowało ściągnąć na siebie moją uwagę, ale je zignorowałam. Nie znałam już kobiety, która w nim się pojawiła.

Odkręciłam wodę w wannie i dodałam do kąpieli olejek lawendowy, po czym przygasiłam światła. Zanurzyłam się w wodzie, która mnie otoczyła i ukołysała. Zsunęłam się głębiej, po samą brodę, a włosy rozpostarły się wokół mnie niczym wodorosty.

Znalazłam schronienie w mrocznej ciszy, w jednym jedynym miejscu, gdzie nie musiałam być silna, optymistyczna i szczęśliwa. Nie musiałam być taka, jaką chcieli mnie widzieć inni. Nie musiałam udawać, że nie znam prawdy.

Mąż mnie już nie kochał i nie wiedziałam, jak go do tego zmusić.

Poznałam Joego dwa lata wcześniej. Byliśmy dwojgiem przypadkowych nieznajomych, którzy podczas przerwy na lunch dzielili ławkę w atrium pobliskiego biurowca. Lodowaty styczeń sprawił, że odosobniona ławka okazała się naszym skarbem. Skorzystaliśmy z niej z radością dzieciaków, które wpadły do sklepu z cukierkami, w którym rozdają za darmo słodycze.

Rozmawialiśmy uprzejmie, o niczym poważnym ani głębokim. Zerkaliśmy na siebie ukradkowo, jak robią to mężczyźni i kobiety, gdy nie mają zamiaru flirtować, ale chcą sprawdzić, czy ewentualna gra byłaby warta świeczki. Najpierw zauważyłam jego uśmiech, dopiero potem kosztowny garnitur. Rozśmieszył mnie niemal od razu, a przecież już prawie zapomniałam, co to jest śmiech.

Na wspomnienie uśmiechu Joego zanurzyłam ręce w gorącej wodzie. Olejek sprawił, że skóra była śliska i gładka. Przesunęłam dłońmi nad brzuchem i udami, a potem zanurzyłam się jeszcze głębiej, zakrywając uszy i wysłuchując tajemniczego podwodnego szumu bijącego serca.

Miałam urwanie głowy, więc wróciłam do atrium dopiero równo po miesiącu. Trzydzieści dni to jak magiczna liczba, i kiedy przewracałam kartkę w kalendarzu, przypomniał mi się mężczyzna z ławki. Stopy same mnie tam zaprowadziły, całkiem jakbym nie miała wyboru, jakby coś mnie zmusiło, bym sprawdziła, czy go zastanę. Zignorowałam serce, które podjechało do gardła, gdy ujrzałam, jak szedł w moim kierunku pod zwisającymi paprociami. W świetle słońca jego włosy lśniły złociście, a uśmiech był wręcz oślepiający.

Wtedy po raz pierwszy Joe narzekał na pomidory na kanapce. Spędziliśmy na tej ławce półtorej godziny. Nie pytałam, czy musi wracać do pracy, sama spóźniłam się na pierwsze popołudniowe spotkanie. Połączyło nas coś niewypowiedzianego.

W marcu przed spotkaniem pomalowałam usta szminką. W kwietniu wyszliśmy do parku, gdzie wierzba płacząca tłumiła nasz śmiech, jakby był tajemnicą. W maju podzieliliśmy się termosem lemoniady, w czerwcu Joe przyniósł mi muffinkę, a ja pożyczyłam mu książkę, o której rozmawialiśmy miesiąc wcześniej.

W lipcu rozmowy nie były już takie ugrzecznione.

Gdy po raz pierwszy opowiedział mi historię, siedziałam jak przyklejona do ławki. Nawet nie czułam smaku kanapki, którą zjadłam. Joe był wyśmienitym gawędziarzem, nie opuszczał najdrobniejszych zmysłowych detali. Oczarował mnie, zostałam wchłonięta przez jego opowieść.

Twierdził, że kocha kobiety, ich kształty, zapachy, nastroje. Uwielbiał długie włosy, duże tyłki, mocne uda, wklęsłe brzuchy, piersi o maleńkich czerwonych sutkach, niebieskie, zielone i brązowe oczy. Kochał kobiety i kochał pieprzenie. W każdy pierwszy piątek miesiąca, kiedy spotykaliśmy się na lunchu, miał dla mnie nową opowieść. Był jak Szeherezada, tyle że ratował nie swoje życie, a moje.

Ujęłam w dłonie piersi, lekkie pod wodą. Głaskałam je, przesuwałam dłonie po sutkach, które potem pieściłam palcami. Westchnęłam cicho, gdy stwardniały i poczułam znajome drętwienie w łechtaczce, w pochwie, w tyłku. Uda same mi się rozchyliły, kiedy wypchnęłam biodra. Pod wpływem tego ruchu wytworzyły się gorące wiry, czułam je na łechtaczce. Zakołysałam się mocniej, ale nacisk był za słaby, za delikatny.

Pieszcząc sutek, wsunęłam drugą dłoń między nogi. Łechtaczka już się wychyliła i stwardniała, była gotowa do dotyku. Przygryzłam wargę, a gdy musnęłam się delikatnie, biodra znowu się uniosły. Atakowałam łechtaczkę tak samo jak sutek, drażniłam je na przemian. Woda otaczała mnie i unosiła. Łopatkami uderzyłam o dno wanny, gdy dociskałam miednicę do palców.

Łechtaczka nabrzmiała, pochwa się rozchyliła, czekając na wypełnienie, więc zostawiłam sutek w spokoju i wsunęłam w siebie trzy palce, ale to było za mało. Nie tego pragnęłam, potrzebowałam grubego i twardego kutasa, który by mnie pieprzył. Marzyłam o tym, żeby poczuć się pełna, mieć jednego w ustach, drugiego w pochwie, a trzeciego w tyłku. Pragnęłam dotyku dłoni, chciałam, żeby wzięli mnie mężczyźni, doprowadzając językami, kutasami i palcami do całej serii orgazmów, jeden po drugim, bez chwili przerwy, aż eksploduję i zniknę.

Nie potrzeba było doktoratu z psychologii, żeby przeanalizować te pragnienia.

Mogłam fantazjować o bezimiennych facetach, z którymi uprawiam seks, ale przed oczami miałam Joego. Tego też nie musiałam analizować.

Moja skóra zaróżowiła się od gorącej wody i podniecenia. Opuściłam wzrok na piersi i brzuch, a także na dłonie poruszające się między nogami. Pragnęłam tam czegoś więcej. Chciałam, żeby Joe pieścił mnie ustami, żeby lizał miękką wilgotną szczelinę, pragnęłam poczuć jego uśmiech na mojej łechtaczce. Marzyłam o tym, żeby atakował mnie ustami tak długo, aż dojdę.

Spowolniłam ruchy rąk. Palce wsuwały się i wysuwały z pochwy zupełnie bez tarcia. Ponownie ścisnęłam łechtaczkę, która przybrała purpurową barwę i wystawała ponad krótko przystrzyżone włosy łonowe. Pieściłam ją z góry na dół, a miednica znowu sama się uniosła. Przeszył mnie silny spazm.

Rozkosz była tak wielka, że pragnęłam krzyczeć do zachrypnięcia. Miałam ochotę jęczeć i szlochać. Mocno przygryzłam wargę, żeby powstrzymać wrzask, bo przecież nie byłam sama. Nigdy nie byłam sama.

Cofnęłam dłonie i zakołysałam biodrami, żeby woda opływała łechtaczkę. Było mi dobrze... no, prawie, bo nie aż tak dobrze, jak wtedy, gdyby ktoś mnie lizał. Woda muskała mnie tak długo, aż zadrżałam i uderzyłam łokciami o bok wanny.

Mogłam doprowadzić się do orgazmu już za sekundę, byłam na krawędzi przez cały dzień, najpierw niecierpliwie oczekując lunchu, potem podczas opowieści Joego, a także w trakcie nieoczekiwanego pocałunku Adama. Przez tyle godzin byłam śliska od pożądania i czułam ciśnienie w łechtaczce. Wystarczyłaby jeszcze sekunda, jeden dotyk, a przekroczyłabym granicę.

Czekałam, oddychając ciężko z mocno walącym sercem. Woda zaczęła stygnąć. Chciałam dojść, ale chciałam też pozostać w tym zawieszeniu na zawsze. Chciałam czuć się żywa jeszcze przez krótką chwilę.

Zamachałam ręką w wodzie nie dotykając siebie, ale pozwalając, by woda zrobiła to za mnie. Drobne fale dawały mi rozkosz, wyobrażałam sobie palce Joego, długie i silne, a także zadbane paznokcie. Pamiętałam jego dłonie, każdą zmarszczkę na każdym palcu, każdą żyłę i miejsce na nadgarstkach, gdzie zaczynała się linia włosów.

Na myśl o tym stłumiłam następne jęknięcie i znów zaczęłam się dotykać. Chciałam zagłębić twarz w jego włosach na torsie, trzeć powieki szorstkimi włosami na rękach, czuć włosy na brzuchu podczas pieprzenia i kutasa w cipie. Nie mogłam dłużej wytrzymać, musiałam dojść. Zdawało mi się, że umrę, jeśli nie dokończę tego tu, w tej chwili.

Kiedy to zrobiłam, też myślałam, że umieram.

Wszystko się zatrzymało.

A potem ruszyło, i to naraz – bicie serca, oddech przytrzymywany w płucach. Woda się rozlała, gdy przeszywały mnie silne dreszcze. Łechtaczka wcześniej nabrzmiała mi tak mocno, jakby miała wybuchnąć, a teraz kurczyła się w małych idealnych spazmach. Odbyt też się skurczył, kiedy wstrząsy przeszywały waginę, choć była całkiem pusta.

Nie zdołałam powstrzymać jęku. Wygięłam plecy i woda zalała mi twarz, więc szybko zamknęłam usta, żeby się nie zachłysnąć. Trochę wody dostało mi się do oczu i zapiekło, jednak rozkosz była tak intensywna, że miałam to gdzieś.

Gdy oprzytomniałam, oparłam rękę na brzegu wanny, żeby wstać. Było mi zimno i drżałam, moje sutki sterczały nie z podniecenia, ale z zimna.

Zrobiło mi się niedobrze. Gdy wychodziłam, zakręciło mi się w głowie, więc musiałam stanąć i ją opuścić, zanim na tyle odzyskałam równowagę, żeby chwycić ręcznik z wieszaka na ścianie.

Gdy poruszyłam się zbyt szybko, całe pomieszczenie zawirowało. Opadłam na ręce i kolana, mokre włosy przykleiły mi się do ramion i pleców. Drżałam, szczękając zębami, a potem wybuchnęłam płaczem.

Ręcznik, który ściskałam w dłoni, pachniał lawendą. Przyłożyłam go do twarzy, żeby stłumić szloch, tak samo jak przygryzałam wargę, żeby nie było słychać moich jęków rozkoszy. Rozpłynęłam się na podłodze łazienki, poddając się ogromnemu i obezwładniającemu żalowi.

Kochałam męża, ale chciałam pieprzyć się z innym. Chciałam tego tak bardzo, że to mnie rozrywało. Żyłam dla opowiadanych przez Joego historii, dzięki nim wyobrażałam sobie, że jestem jedną z jego kobiet. Nawymyślałam mu dzisiaj, ale byłam w błędzie. Nie chodziło o Joego, tylko o mnie.

To ja zdradzałam.