Otchłań - Paulina Mularczyk - ebook

Otchłań ebook

Mularczyk Paulina

0,0

Opis

Ta krótka książeczka zawierająca sześć krótkich opowiadań i drabble’a na sto słów pokazuje jak cierpienie wpisane jest w życie człowieka. Przedstawione przykłady wyjaśniają jak wielką rolę odgrywa ono w naszym życiu, pozwalają odkryć jego sens. Ta książeczka skłoni Cię do refleksji o trudniejszych stronach naszego życia. O życiu w otchłani.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 53

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Paulina Mularczyk

Otchłań

© Paulina Mularczyk, 2021

Ta krótka książeczka zawierająca sześć krótkich opowiadań i drabble’a na sto słów pokazuje jak cierpienie wpisane jest w życie człowieka. Przedstawione przykłady wyjaśniają jak wielką rolę odgrywa ono w naszym życiu, pozwalają odkryć jego sens. Ta książeczka skłoni Cię do refleksji o trudniejszych stronach naszego życia. O życiu w otchłani.

ISBN 978-83-8245-794-0

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

OtchłańSiedem kręgów cierpienia

Wstęp

Bycie człowiekiem mnie przerażało. Dawno tak bardzo nie cierpiałem.

Ta mała książeczka zawierająca sześć krótkich opowiadań i drabble’a na sto słów pokazuje, jak cierpienie wpisane jest w życie człowieka. Niezależnie od miejsca zamieszkania, zawodu, statusu czy majątku każdy z nas może go doświadczyć. Powodów tego stanu może być wiele, ponieważ każdy odczuwa niektóre sytuacje życiowe inaczej. Bohaterowie opowiadań zmagają się z różnego rodzaju cierpieniem. Nieraz nie do końca są go świadomi. Nieraz udaje im się od niego uwolnić. Nieraz po prostu zmienia się jego źródło. Przedstawione przykłady pokazują, jak wielką rolę w naszym życiu odgrywa cierpienie. Wielu z nas poszukuje jego sensu. Cierpienie uczy nas szacunku, uszlachetnia, a także dzięki niemu możemy dostrzegać małe radości, których codziennie doświadczamy, jednak nie zdajemy sobie z tego sprawy. Przyzwyczajamy się do niektórych stanów i rzeczy, mając je za pewnik. Dopiero gdy je stracimy, zauważamy, jak wiele dla nas znaczyły.

A czym dla Ciebie jest cierpienie? Jak postrzegasz jego znaczenie i jak sobie z nim radzisz? Mam nadzieję, że wraz z lekturą odnajdziesz swój własny sens w tym, dlaczego cierpimy. Liczę także, że te kilka opowiadań skłoni Cię do refleksji o trudniejszych stronach naszego życia. O życiu w otchłani. Zapraszam do lektury.

I. Amore

Rusałka

Cisza, słychać tylko szelest drzew. Zapada powoli półmrok. Samotnie podążam przed siebie, zatopiony w myślach. Wtem słyszę śpiew. Dźwięk przyciąga mnie niczym syreny wabiące żeglarzy. Między krzewami ukazuje się najpiękniejsza istota, jaką kiedykolwiek widziałem. Długie, jasne włosy okalają nagie ciało. Uśmiecha się ukradkiem. Zbliżam się. Z każdym krokiem serce bije mi coraz szybciej, jestem coraz bardziej zauroczony. Mógłbym oddać jej moje serce, moją duszę. Stoję za jej plecami i już czuję muskanie jej rozwianych włosów. Odwraca się i niemal zamieram. Piękna złotowłosa zamienia się w starą, zieloną potworę. Czuję szpony wbijające mi się w pierś. Jedyna, której oddałem serce.

II. Zaprzeczanie

Gdy zapomina o nas śmierć

Nigdy nie sądziłem, że coś takiego mogłoby mi się przytrafić. Stało się to latem. Razem z paczką przyjaciół i moim bratem postanowiliśmy wybrać się nad jezioro. Mieliśmy pływać, grzać się w słoneczku i popijać nasze ulubione piwo przy dźwiękach gitary. Wsiedliśmy do samochodu wieczorem. Prowadził mój brat. Chwilę przed wyjazdem narzekał, że nie za dobrze się czuje, że coraz mocniej boli go głowa. Byłem pewny, że próbuje się wykręcić. Był niezwykle nieśmiałą osobą, a miała się z nami wybrać dziewczyna, która bardzo mu się podobała. Kazałem mu wziąć tabletkę i nie marudzić. Pomyślałem, że ten wieczór zmieni całe jego życie. Nie sądziłem tylko, że w taki sposób. Tak samo zmienił i moje.

Wsiadł za kierownicę i ruszyliśmy z kilkoma osobami drogą dwupasmową. Śpiewaliśmy piosenki, które leciały w radiu. Nie za bardzo nam to wychodziło, ale mieliśmy frajdę. Zaczęliśmy popijać piwo z jednej butelki, mój brat oczywiście nie dał się namówić nawet na łyka. Był bardzo poważny i odpowiedzialny, nigdy wręcz nie pozwalał sobie na odrobinę spontaniczności. Jezioro było zaledwie dwadzieścia minut drogi od naszego domu, co takiego mogłoby się stać? Niestety stało się. Mój brat coraz częściej łapał się za głowę. Widziałem, że cierpi. Nie dawał jednak tego po sobie poznać, żeby pozostałym osobom nie psuć zabawy. Byłem przekonany, że dwadzieścia minut go nie zbawi i na miejscu jakoś zaradzimy tym bólom. Nie minęło dziesięć minut, jak stracił przytomność za kierownicą. Siedziałem obok niego i próbowałem złapać kierownicę. Nie zdążyłem. Czołowo zderzyliśmy się z nadjeżdżającym z naprzeciwka samochodem, który był rozpędzony do granic możliwości. Pamiętam tylko głosy dobiegające znad mojej głowy i zapach stęchlizny, który ani na moment nie tracił na intensywności. Po takim czymś pewnie będziemy wynosić stąd same trupy.

Z opowieści rodziców dowiedziałem się, że mój brat miał guza w mózgu. Został wprowadzony w śpiączkę i był natychmiastowo operowany. Nie było wiadomo, czy kiedykolwiek się obudzi i dojdzie do zdrowia. Za to mnie uznali za zmarłego. Już nawet zawieźli moje ciało do kostnicy, a tam ocknąłem się. Byłem przekonany, że utknąłem jako duch na ziemi przez swoje niezałatwione sprawy. Szybko jednak zauważyłem, że mam ciało, gdy zdrętwiałe mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa i przewróciłem się na białe i sterylne kafelki, wprawiając jakiegoś pielęgniarza w stan przedzawałowy. Lekarze uznali to za cud i po jakimś czasie wypisali mnie do domu. Rodzice cieszyli się, że chociaż jeden syn wyzdrowiał po tak ciężkim wypadku. Po całym zdarzeniu stali się bardziej religijni niż wcześniej. Zaczęli nawet chodzić do kościoła, czego nigdy wcześniej nie robili.

Ja jednak uważałem, że lekarze się pomylili. Nie czułem uderzeń swojego serca ani razu, chociaż mocno uciskałem tętnice na szyi czy na nadgarstku. Nie czułem pulsu, nie czułem głodu, choć miałem wrażenie, że żołądek zaczyna pożerać sam siebie na skutek zbyt dużej ilości soków trawiennych. Włosy zaczęły wypadać mi garściami, chociaż rodzice uznali, że nieco przeżywam i każdemu młodemu człowiekowi to też może się zdarzyć. Na dłoniach dostrzegałem plamy starcze, których wcześniej raczej nie miałem. Jedzenie nie sprawiało mi przyjemności. Potrawy straciły jakikolwiek smak, zupełnie jakbym przeżuwał jakiś karton. Przestałbym jeść w ogóle, gdyby nie rodzice i to, jak bardzo przeżywali śpiączkę brata. Chodzili do niego do szpitala codziennie i przesiadywali tam na zmianę po kilka godzin. A nuż trafią na moment, gdy się obudzi. Lekarze nie dawali zbyt dużej szansy, jednak zawsze jakaś była.

Przez cały niemal czas czułem zapach stęchlizny, który zaczął przemieniać się w swąd gnijącego ciała. Myłem się coraz częściej, przebierałem po kilka razy dziennie, dopóki nie doszedłem do wniosku, że ten zapach pochodzi ode mnie i niczym nie da się zakamuflować tego, że w sumie to umarłem. Byłem blady jak ściana, chociaż zawsze słonko mocno opiekało moją skórę już po kilkunastu minutach opalania. Także z dnia na dzień wydawało mi się, że moje narządy pracują coraz gorzej. Problemy z żołądkiem i brak głodu. Bo przecież po co zmarłemu jedzenie. Potem wydawało mi się, że nerki przestały filtrować mi krew, która też jakby przestała płynąć w żyłach. Zero wykrywalnego pulsu, a po zrobieniu sobie małych ran praktycznie nie zauważyłem kropelek krwi. Czasami zastanawiałem się, ile tak naprawdę mi zostało czasu, bo w końcu całe moje ciało zgnije doszczętnie. Myślałem też o tym, dlaczego pozwolono mi żyć w moim zatęchłym ciele. Szukałem informacji wszędzie. Z początku myślałem, że stało się tak dlatego, bo być może mój brat jednak umrze i rodzicom zostanę tylko ja. Że jestem tu tylko po to, żeby się nie załamali. Z drugiej strony moje życie nie było idealne. Może to była jakaś kara za grzechy, w końcu nie byłem bogobojnym człowiekiem. Ba, nawet nie wierzyłem w Boga. Korzystałem z życia, jak tylko się dało, nieraz raniąc przy tym innych ludzi. Nigdy nie przepraszałem, nie wybaczałem, nie zapominałem. Albo miałem tutaj jeszcze jakąś rzecz do zrobienia i utknąłem w jakimś światopodobnym limbo, z którego muszę się wydostać. Nie wiedziałem tylko jak. Przecież nie mogłem umrzeć drugi raz.

Rodziców nie chciałem tym wszystkim martwić. Już mieli wystarczająco problemów po wypadku. Musiałem sam rozwiązać zagadkę, co zrobić, żeby przestać być jakimś zombie. Bo co, jeśli w końcu zgniję całkiem i będę rzucał się na ludzi, żeby wyjadać im świeże, cieplutkie mózgi? Nagle poczułem ogromną ochotę na jakieś oślizgłe, stare mięso. Odczułem obrzydzenie do samego siebie. Zaczęło się. Wkrótce miałem się stać głupim zombie jak z filmów i seriali.

Długo zastanawiałem się, co takiego miałem jeszcze do zrobienia na ziemi. Zacząłem odwiedzać innych, spełniać swoje najdziwniejsze pomysły. Skończyłem nawet czytać wszystkie niedokończone książki. Pewnego dnia wpadłem jednak na pewien pomysł. Skoro i tak już nie żyłem, to co mi szkodziło spróbować sobie pospać w trumnie na jakimś cmentarzu? Albo skoro i tak nie leciała mi krew, zobaczyć, co takiego kryje się pod moją skórą. Taka prawdziwa lekcja biologii. Skończyło się na tym, że poszedłem razem z rodzicami do szpitala odwiedzić mojego brata. Ponoć osoby w śpiączce i tak wszystko słyszą.

Weszliśmy do szpitala i tutaj poczułem najbardziej intensywny zapach mojego zgniłego ciała, jaki do tej pory czułem. Miałem wrażenie, że lada chwila zacznę się rozpadać na kawałki i tyle ze mnie zostanie. Nie dałem poznać po sobie, że nieco się tego obawiam. Nawet śmierć nie pokonała mnie całkowicie. Rodzice szybko wślizgnęli się do sali i ze łzami w oczach trzymali za ręce mojego brata, i mówili mu różne słowa. Głównie, jak bardzo go nam brakuje i że wiedzą, że wkrótce się obudzi. Gdy zbliżyłem się do brata, poczułem od niego podobny zapach, jaki wydobywał się ze mnie. Nie świadczyło to o niczym dobrym. Zacząłem opowiadać mu o tym, co mi się przydarzyło. Rodzice oddalili się nieco i na szczęście tego nie słyszeli. Wdali się w pogawędkę z lekarzem. Nigdy byś mi, bracie, w to nie uwierzył, dopóki byś nie zobaczył tego na własne oczy. Doktor zaczął coś mówić, że potrzebny jest przeszczep organu. Nie dosłyszałem już jakiego, ale wiedziałem, że mi już nie są potrzebne żadne nerki, wątroba czy serce, a może chociaż jemu uratują życie. Zerwałem się na równe nogi i wykrzyczałem do lekarza, że może mi pobrać organy. Zgłaszam się na ochotnika. Doktor popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Stwierdził, że potrzebuję serca do życia, więc nie jest to możliwe, ale będę mógł oddać krew, bo z całą pewnością mamy tę samą grupę krwi. Może będzie potrzebna transfuzja. Rodzice myśleli, że tak bardzo kocham brata, że oddałbym za niego życie. Była to prawda, ale oni nie wiedzieli tego, co ja. Nie wiedzieli, że już dawno umarłem i w sumie to serce nie jest mi do niczego potrzebne.

Dokazywali sobie razem z lekarzem, a ja spuściłem uszy po sobie i oddaliłem się z sali. Pobłądziłem korytarzem i znalazłem otwarte drzwi. Od razu wślizgnąłem się do środka. Zobaczyłem sterty igieł, ampułek i innych pastylek za szklanymi drzwiczkami. Niestety były zamknięte. Jednak na stoliku zobaczyłem leżący nożyk i jeden zastrzyk z niewiadomą substancją. Zaaferowany ciekawością i przekonany, że nic gorszego i tak nie może mi się przytrafić, wstrzyknąłem sobie w rękę niewielką ilość strzykawki. Nic jednak się nie stało. Złapałem do ręki nożyk i próbowałem zrobić sobie małą dziurkę. Skóra jednak zrobiła się bardzo twarda. To pewnie przez brak wody. Ponoć po śmierci traci swoją elastyczność i wygląda się o wiele starzej. Zrobiłem małą sznytkę, a nie widząc nawet kropli krwi, wkurzyłem się i rzuciłem nożyk na podłogę.

Zacząłem wracać z powrotem do sali, gdzie znajdował się mój brat. Smród ciągnął się za mną niemiłosiernie. Nawet mnie było ciężko to wytrzymać. Ile to miało trwać? Życie w takim zawieszeniu. Było to nieco męczące — udawać żywego, będąc już dawno martwym. Kolejne kroki stały się dla mnie nieco większym wyzwaniem. Zaczęło kręcić mi się w głowie i miałem wrażenie, że kawałki mojej skóry odpadają na posadzkę. Wkrótce całe płaty oznaczały ślady mojej trasy, która nagle ciągnęła się w nieskończoność. Nie byłem pewny, gdzie znajdowała się ta sala. Poczułem się zagubiony. Gniłem i opadałem prosto na kafelki w szpitalu i nikt tego nie zauważał? Otworzyłem drzwi jednej sali z hukiem i oparłem się o nie ciężko. Świat stał się jedną, wielką, zamazaną plamą. Usłyszałem tylko pytanie, co mi jest. Odpowiedziałem głupio, że przecież umarłemu nic się stać nie może i runąłem jak długi przed siebie, dostając jakichś spazmów. Nie kontrolowałem w ogóle swojego organizmu. Nic nie widziałem, ale słyszałem wyraźnie wszystko przez kolejne kilka minut. I znowu ogarnęła mnie ciemność.

Po ponownym obudzeniu znalazłem się pod stertą rurek. Stwierdziłem, że tego nie potrzebuję. Słyszałem tylko głośne protesty rodziców, kiedy próbowałem zerwać z siebie wszystko. Dostałem też długą litanię krzyków, co ja sobie myślałem, wstrzykując sobie nie wiadomo co. Ponoć był to silny preparat, który spowodował, że zatrzymało mi się serce. Zaśmiałem się pod nosem. Wiedziałem, że jest to niemożliwe. Tak samo nie dowierzali potem rodzice i lekarze, gdy im o tym opowiedziałem, i to chyba był błąd. Uznali mnie za niepoczytalnego i umieścili w ośrodku, w którym w oknach były kraty. Na każdy kroku byłem pilnowany, by sobie przypadkiem czegoś nie zrobić. Faszerowali mnie jakimiś lekami, po których zacząłem czasem czuć swoje serce. Nie było to przyjemne. Biło jak szalone, jakby miało mi zaraz wyskoczyć z piersi. Próbowałem je jakoś zatrzymać. Dopiero gdy leki przestawały działać, wracała do mnie moja nowa normalność. Bycie człowiekiem mnie przerażało. Dawno tak bardzo nie cierpiałem.