Oswajanie Ameryki - Janusz M. Szlechta - ebook

Oswajanie Ameryki ebook

Janusz M. Szlechta

0,0

Opis

"Reportaże te są efektem mojej pracy w »Nowym Dzienniku« – bardzo popularnej i ważnej dla Polonii gazecie polskiej w metropolii nowojorskiej, a także w »Białym Orle«, który ukazuje się w 9 stanach wschodniego wybrzeża USA. Praca w tych gazetach sprzyja poznawaniu rodaków w Stanach Zjednoczonych. Bywałem w różnych miejscach, byłem świadkiem wielu przyjemnych, ciekawych i ważnych wydarzeń... Tworzyło to okazje, by porozmawiać z ich bohaterami czy architektami. Niedawno ukazały się dwie moje książki: »Widziane stąd« – wybór wywiadów z rodakami w USA, oraz „Widziane stamtąd” – wybór wywiadów z rodakami rozsianymi po świecie. Napisałem też sporo reportaży. Zarejestrowałem w nich fascynujące historie wielu osób, niekiedy dramatyczne. Bo życie na emigracji nie jest łatwe – i choć brzmi to jak zwykły truizm – trzeba przecież pamiętać, że my, emigranci, na co dzień borykamy się ze skutkami swego wyboru. Efektem tego jest zbiór reportaży »Ulica bezdomnych«.

Tu starałem się zebrać te historie, które wskazują, że mimo wszystko nasi rodacy potrafi ą odnaleźć się z dala od ojczyzny i w obcym kraju robić wiele dobrego dla siebie, a także dla innych. Potrafią pielęgnować dobre tradycje i to, co otrzymali od swych przodków, i z dala od Polski potrafi ą kochać to, co polskie. W ten sposób powstał zbiór reportaży »Oswajanie Ameryki«.

Mam nadzieję, że wielu czytelników z przyjemnością zagłębi się w te historie, poznając tym samym kawałek Ameryki z interesującymi elementami polskości."

Janusz M. Szlechta

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 220

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Zbiór reportaży o tym jak Polacyodnajdują się w Stanach Zjednoczonych

Projekt okładki: Justyna U. Wieczorek.

Projekt graficzny i skład komputerowy: Artur Wirkijowski.

Zdjęcia: (numery stron dotyczą wydania papierowego) Janusz M. Szlechta,

Mirosław Adamowicz (s. 135), Tomasz Masłowski (s. 21),

Justyna U. Wieczorek (Szlechta) (s. 162, 163, 164, 165),

Zbigniew Rossa (s. 194, 199, 200), o. Michał Czyżewski (s. 202),

Dariusz Piłka (s. 206)

Korekta: Andrzej J.R. Wala i Jolanta Wysocka.

Wydanie I

Warszawa/Wallington, NJ 2019

Wydanie elektroniczne 2019

ISBN 978-83-65411-40-2

© Copyright by Fabuła Fraza, Warszawa 2019

All rights reserved, including the right of reproduction

in whole or any part in any form.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część tej publikacji nie może być powielana

ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych,

mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych

bez pisemnej zgody posiadacza praw autorskich.

ul. Apartamentowa 6/B3

02-495 Warszawa

e-mail:[email protected]

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Serdecznie dziękuję organizacjom i firmom,

OD AUTORA

Reportaże te są efektem mojej pracy w „Nowym Dzienniku” – bardzo popularnej i ważnej dla Polonii gazecie polskiej w metropolii nowojorskiej, a także w „Białym Orle”, który ukazuje się w 9 stanach wschodniego wybrzeża USA. Praca w tych gazetach sprzyja poznawaniu rodaków w Stanach Zjednoczonych. Bywałem w różnych miejscach, byłem świadkiem wielu przyjemnych, ciekawych i ważnych wydarzeń... Tworzyło to okazje, by porozmawiać z ich bohaterami czy architektami. Niedawno ukazały się dwie moje książki: „Widziane stąd” – wybór wywiadów z rodakami w USA, oraz „Widziane stamtąd” – wybór wywiadów z rodakami rozsianymi po świecie.

Napisałem też sporo reportaży. Zarejestrowałem w nich fascynujące historie wielu osób, niekiedy dramatyczne. Bo życie na emigracji nie jest łatwe – i choć brzmi to jak zwykły truizm – trzeba przecież pamiętać, że my, emigranci, na co dzień borykamy się ze skutkami swego wyboru. Efektem tego jest zbiór reportaży „Ulica bezdomnych”.

Tu starałem się zebrać te historie, które wskazują, że mimo wszystko nasi rodacy potrafią odnaleźć się z dala od ojczyzny i w obcym kraju robić wiele dobrego dla siebie, a także dla innych. Potrafią pielęgnować dobre tradycje i to, co otrzymali od swych przodków, i z dala od Polski potrafią kochać to, co polskie. W ten sposób powstał zbiór reportaży „Oswajanie Ameryki”.

Mam nadzieję, że wielu Czytelników z przyjemnością zagłębi się w te historie, poznając tym samym kawałek Ameryki z interesującymi elementami polskości.

Janusz M. Szlechta

BARDZO POLSKI DOM DRUCHA W TRENTON

Ryszard Druch to postać wśród Polonii wschodniego wybrzeża USA wyjątkowa. Jest w Trenton – stolicy New Jersey, jednego z najmniejszych, ale i najbogatszych stanów w Ameryce – nauczycielem, działaczem społecznym, artystą plastykiem, karykaturzystą, kabareciarzem, dziennikarzem, animatorem polskiego życia kulturalnego i właścicielem jednoosobowej firmy.

Znam go od 15 lat. Jest człowiekiem – odnoszę takie wrażenie – który nie za bardzo przystaje do dzisiejszej rzeczywistości. Jest mężczyzną subtelnym, wrażliwym... jak niemal każdy artysta. Współczesny świat jakby go tłamsi, przytłacza i onieśmiela swoją brutalnością. W Stanach Zjednoczonych sukces osiągają raczej ludzie mocni, prący twardo do przodu.

– Cóż, chyba nie wstyd się przyznać, ale tak właśnie jest. Dlatego też tym, co robię, staram się zaradzić brutalności i ogłupieniu świata – podkreśla Ryszard Druch. – W wielu miejscach to mówiłem: moje małżeństwo z kulturą, a dokładniej – z promocją polskiej kultury i sztuki w Stanach Zjednoczonych – to jest właśnie mój sposób na to, aby nie zwariować w tym świecie, jakim on jest. Mówię o świecie, na który patrzę przez okulary mojego pokolenia.

Mikołaj musi poczekać na wdzięczność...

Do USA przyjechał w grudniu 1991 roku – w dzień Świętego Mikołaja. Nie miał żadnych konkretnych planów, gotowego scenariusza na życie tutaj – po prostu szedł na żywioł. Kiedy był jeszcze w Polsce, miał oczywiście jakieś koncepcje... Ponieważ w ogóle nie znał angielskiego, sądził, że barierę językową szybko pokona dzięki swoim zdolnościom plastycznym – chciał się bowiem posługiwać językiem uniwersalnym, jakim jest sztuka, a plastyka w szczególności. Po przyjeździe od razu dostał – jak to nieraz gorzko podkreślał – amerykańskim młotkiem w głowę.

Zadekował się na prowincji. Prawie rok mieszkał u swojego sponsora Andrzeja Weissa w Morrisville w stanie Pensylwania. Jest to malutkie miasto, które od Trenton, stolicy New Jersey, dzieli tylko rzeka Delaware.

– Wypadało w końcu podziękować sponsorowi, który tak długo wytrzymał ze mną pod jednym dachem. Jestem mu do dziś ogromnie wdzięczny za tę wielką pomoc – podkreśla Druch.

Geograficznie najbliższe polonijne środowisko mieści się w Trenton, więc tam właśnie się przeniósł. Wystarczyło przejechać przez most. Zaczepił się w tym mieście i tkwi w nim do dzisiaj.

Ryszard Druch w swojej galerii. (fot. Janusz M. Szlechta)

– Minęło pięć lat, kiedy wreszcie mogłem się swobodnie komunikować i np. pójść samemu coś załatwić w urzędzie – opowiada. – Z dzisiejszej perspektywy widzę, że to pozostanie na „prowincji” to był mój błąd, bowiem mekką artystów jest stolica świata, czyli Nowy Jork. Nawet z Trenton do tego świata jest bardzo daleko.

– Zacząłem się zastanawiać, czy powinienem być wdzięczny Świętemu Mikołajowi... Nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Kiedy, zaraz po przyjeździe, podjąłem pierwszą pracę, sprzedając choinki, to po angielsku umiałem zaledwie podać ich cenę, na przykład „twenty” czy „twenty five”. Wtedy jeszcze wszystkie światła miasta były dla mnie bajecznie kolorowe. Potem w domu nieraz uroniłem łzę, bo straszliwie przeżywałem fakt, że oto ja, nauczyciel, który przez 15 lat stał na katedrze w marynarce, w białej koszuli i krawacie, i nauczał młodzież – teraz sprzedaje choinki.

W kraju uczył wiedzy obywatelskiej i historii w Zespole Szkół Elektrycznych w Opolu, bo z wykształcenia jest historykiem. W Młodzieżowym Domu Kultury prowadził zajęcia z plastyki; w Społecznej Szkole Podstawowej „TAK”, Towarzystwa Alternatywnego Kształcenia, uczył dzieci plastyki w klasie trzeciej, czwartej i piątej. A poza tym był aktywny jako instruktor harcerski, przy organizacji różnego rodzaju imprez. Był kierownikiem referatu kultury Hufca ZHP Opole – Miasto. Często podkreśla, że to, co robi dzisiaj w Ameryce, to właśnie dzięki tamtej świetnej szkole harcerskiego działania.

Ponieważ należy do osób, które są bardzo uparte i konsekwentnie dążą do celu, więc wytrwał i w końcu odzyskał – jak to nazywa – swoją niepodległość. Stanął najpierw na jednej nodze, potem na drugiej... Po kilkunastu latach w Stanach wrócił do zawodu nauczycielskiego. W 2003 roku – kiedy otworzył w Trenton swoją galerię – od razu uruchomił Akademię Sztuk Pięknych. Uczy w niej rysunku i malarstwa. Przez osiem lat uczył w Polskiej Szkole Dokształcającej w Trenton.

Oswajanie Ameryki

Można te lata z grubsza podzielić na dwie części: od roku 1991 do 2001 – czyli czas uczenia się Ameryki, „wybijania się na niepodległość” i wynajmowania mieszkań, oraz od roku 2001 do dziś, do roku 2018 – czyli czas intensywnej pracy i usilnych prób oswojenia Ameryki, a może raczej zaprzyjaźnienia się z nią.

W roku 1997 założył kabaret „Odlot”. Po roku, kiedy nieco okrzepli i mieli szanse rozwinąć skrzydła, zorientował się, jak trudno jest dogadać się z kilkoma osobami, które mają różne pomysły, koncepcje i... miejsca zamieszkania w różnych stanach. Doświadczył też drugiej, fatalnej sprawy: występowali głównie w miejscach polskich, najchętniej w polskich domach, stanowiących placówki weterańskie lub należące do różnych organizacji polonijnych. Rozmowa z szefem takiego polskiego domu zaczynała się mniej więcej tak: „Panie Druch, wynajęcie sali będzie kosztować 500 dolarów”. W kabarecie było 5 osób, każda chciała dostać za występ bodaj stówkę, a tymczasem ten, wynajmujący salę, nie brał żadnej odpowiedzialności za reklamę, za frekwencję – brał tylko kasę. Wszystko pozostawało więc na głowie Ryśka.

– Trzeba mieć niesamowitą siłę i upór, aby to utrzymać w kupie. Tyle wysiłku w takiej grupie idzie niepotrzebnie w gwizdek. W końcu kabaret się rozsypał i na kilka lat zaprzestał swojej działalności – mówi z żalem. – Od 2007 roku sytuacja zmieniła się na korzyść. „Odlot” zaczął występy jako trio, a w ostatnich latach występuje w składzie: pianista i kompozytor – Janusz Smulski, aktor, współtwórca warszawskiego Teatru Hybrydy – Tadeusz Turkowski, a także gitarzysta – Leszek Kuciarski czy Hubert Kojer z byłego Kabaretu „Chapeau Bas” z Filadelfii.

Wiele się zmieniło w 2001 roku. Henryk Drabiuk – słynny w Trenton biznesman i społecznik, który był właścicielem znanego w polskiej dzielnicy Henry’s Deli, czyli sklepu spożywczego – ze względów zdrowotnych postanowił przenieść się na Florydę. Miał dwa domy i zdecydował, że jeden – ten przy Brunswick Avenue – sprzeda... Druchowi. Wcześniej w budynku tym Druch mieszkał jako lokator i czasami po cichu marzył, że fajnie byłoby taki dom mieć na własność. Któregoś dnia przybiegła podekscytowana jego przyjaciółka Barbara i powiedziała, że Heniek zaproponował im kupno domu. Niestety, nie mieli tyle pieniędzy, by kupić dom za gotówkę. Wtedy właściciel... udzielił im pożyczki. Wyskrobali więc wspólnie sumę zadatku i dom kupili.

– Było dla mnie szalenie miłe, że dom udało się kupić dzięki pomocy finansowej innych – wspomina. – Z drugiej strony świadomość posiadania własnego domu dodała mi skrzydeł. To był ważny moment mojej emigracji. W 2003 roku otwarta została Druch Studio Gallery, tutaj przeniosłem – organizowane od 2000 roku w polonijnej Julian Restaurant – moje Salony Artystyczne, czyli comiesięczne imprezy promujące polską kulturę.

Salony artystyczne

Pierwszą imprezą salonową, jaką zorganizował, było spotkanie lokalnych ludzi pióra. Nazwał je „Polonijną biesiadą literacką”. Później jednak doszedł do wniosku, że słowo biesiada kojarzy się z plebejskością, z imprezą śpiewaną, na której wlewa się też do gardła... A on chciał, aby te spotkania miały inny charakter i swoją rangę. Stąd też drugą imprezę nazwał... Salonem Artystycznym. Zaczął je też numerować.

Podczas niezwykle udanego 50. Salonu Artystycznego – którego bohaterem był legendarny niegdyś działacz opozycyjny w PRL, a dzisiaj redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” – Adam Michnik – uświadomił sobie, że formuła salonów sprawdziła się w stu procentach.

Każdy salon jest inny. Ich bohaterami byli wielcy Polacy: Adam Michnik, piosenkarka Krystyna Prońko, dziennikarz Olgierd Budrewicz, znakomity himalaista Ryszard Pawłowski, podróżnicy i dziennikarze Elżbieta i Andrzej Lisowscy... Kiedyś przyjechała trójka genialnych polskich skrzypków – rodzeństwo Filochowscy: 13-letnia Ania, 15-letni Piotrek i 16-letni Maciek – i zagrali wspaniały koncert. Akompaniowała im chińska pianistka Eva Young. Frekwencja była znakomita, co stało się dla Drucha ogromnym zaskoczeniem, no bo skąd nagle to zainteresowanie muzyką klasyczną wśród polskich sprzątaczek, murarzy, malarzy czy dekarzy?

Niesamowite było spotkanie z profesorem Yehudą Nirem z Nowego Jorku. Opowiadał o swojej książce „Utracone dzieciństwo” („The Lost Childhood”) i o traumie, jaką przeżył w okupowanej przez Niemców Polsce podczas II wojny światowej. Przez całą okupację musiał ukrywać swoje żydowskie pochodzenie. Żył na strychach, w piwnicach, z dala od matki, od rodziny. Jako chłopiec walczył w Powstaniu Warszawskim. Ludzie słuchali jego opowieści ze wzruszeniem, płakali. Dokumentują to zdjęcia, które robił Tomasz Masłowski – fotograf utrwalający niemal wszystkie salony.

Prof. Nir po 60 latach pojechał do Polski promować – z wielkim sukcesem – tę swoją książkę. Została już przetłumaczona i wydana w 13 językach na całym świecie. Jej tłumaczem na język polski jest Jacek Mazur, również bywalec salonów Ryszarda.

Niezapomniany stał się salon, podczas którego Amerykanka Mary Skinner opowiadała o filmie, który właśnie tworzyła – „In The Name of Their Mothers”. Dokument opowiada o Irenie Sendlerowej i grupie Polaków, którzy podczas okupacji niemieckiej Polski ratowali z getta żydowskie dzieci. Spotkanie było niezwykle ciekawe: Mary pokazała na nim roboczą wersję filmu. Ale to nie koniec. Po spotkaniu biznesmen polonijny, Piotr Piwowarczyk zaprosił panią Skinner na kolację. W wyniku rozmowy przy kolacji pan Piwowarczyk wyasygnował pokaźną sumę pieniędzy na realizację jej filmu, a nawet został jego współproducentem.

– Pomysły na tematy salonów rodzą się spontanicznie. Najważniejszą sprawą jest przyciągnięcie interesujących ludzi. Wszyscy pytają, jak udaje mi się ich zdobyć – opowiada Rysiek. – Nie wymyślam prochu. Po prostu czytam „Nowy Dziennik”, który uważam za najlepszą polską gazetę w USA, i dowiaduję się o ludziach, o spotkaniach, o wydarzeniach. Docieram do bohaterów tych spotkań i wydarzeń, i zapraszam ich do mojej galerii. I na ogół to się udaje. Odpada mi wtedy cały problem sprowadzania tych ludzi, opłacania im przylotu z Polski i pobytu na miejscu. Bo zasada jest taka: uczestnicy salonów wrzucają do kapelusza tzw. donacje – zazwyczaj 10-15 dolarów, a potem te pieniądze przeznaczam na honorarium dla bohaterów salonu. Bywało i tak, że musiałem dokładać do tych spotkań, ale na szczęście nie było ich wiele. Mniej więcej od dziesięciu lat za każdym razem udaje mi się wyjść na zero, czyli że nie dokładam, ale też nie zarabiam. To mnie całkowicie satysfakcjonuje. To jest pewnego rodzaju „harcerstwo”, bo udało mi się w tej mojej małej dziupli stworzyć „szczep harcerski”, tyle... że bez mundurów. Jego członkami są ci, którzy mają potrzebę przyjścia tutaj przynajmniej raz w miesiącu i uczestniczenia w tym, co tu się dzieje.

Druch Studio Gallery przy 920 Brunswick Ave. w Trenton, NJ (fot. Janusz M. Szlechta)

Początkowo wysyłał pocztą do znajomych i przyjaciół informacje o salonach i zaproszenia. Kosztowało go to sporo pieniędzy, pracy i czasu. Od paru lat ogranicza się tylko do „Suflera”, czyli magazynu informacyjnego, który sam redaguje i kilka razy w miesiącu przez internet rozsyła do ludzi. Informuje o dalszych i bliższych zamierzeniach, pisze o tym, co się wydarzyło, opowiada o swojej Akademii Sztuk Pięknych, o ludziach, o spotkaniach. I to się sprawdza, przynosi bowiem efekty – informacja trafia do ludzi. Jest spora grupa tych, którzy bardzo często uczestniczą w salonach. Potem opowiadają znajomym i rodzinie o tym, co tutaj się dzieje, i krąg zainteresowanych stale się poszerza. Zaczynał od około 50 osób na liście, do których rozsyłał „Suflera”, a teraz jest ich już ponad 200.

Złota setka

Wprawdzie z niewielkimi problemami, ale Druch doczekał chwili, o jakiej chyba nawet nie marzył – setnego, czyli Złotego Salonu Artystycznego. Początkowo miał się odbyć 8 kwietnia 2011 roku w Konsulacie Generalnym RP w Nowym Jorku. Ktoś jednak uznał, że przed rocznicą katastrofy smoleńskiej nie wypada się śmiać, więc... konsulat Druchowi odmówił, proponując termin pod koniec kwietnia i w środku tygodnia... Ale impreza „pozostała w sferach dyplomatycznych”, gdyż odbyła się dzień później w nowoczesnej restauracji Ambassador przy New York Avenue w Trenton.

W sobotę wieczorem, 9 kwietnia, przed Ambassadorem zrobiło się tłoczno, gdyż przybyło blisko 200 gości. Przyciągnęła ich osoba Drucha, ale i ci, których zaprosił. Wystąpiły trzy polonijne kabarety: „I po Krzyku” z Nowego Jorku i New Jersey, „To i Owo” z kanadyjskiego Toronto, i „Odlot” Drucha. Grał i śpiewał świetny gitarzysta Leszek Kuciarski. Swoje wiersze deklamowali poeci: Dorota Ellington, Zbigniew Rossa i Andrzej Wala, a były aktor Teatru Hybrydy Tadeusz Turkowski recytował wiersz Tuwima. No i wydarzeniem był występ wirtuoza gitary klasycznej, Wenezuelczyka Arturo Romaya.

Głównego bohatera wieczoru witali Alicja i Andrzej Jacynowie z Filadelfii, twórcy kabaretu „Chapeau Bas”. Na honorowym miejscu posadzono Ryszarda Drucha, po czym Andrzej odczytał laudację prozą, a Alicja chwaliła dokonania Ryszarda posługując się mickiewiczowskim trzynastozgłoskowcem.

Andrzej Jacyna – długoletni dziennikarz mediów polonijnych, autor książki „Na pograniczu światów” w subtelny sposób pokazującej losy polskiej emigracji w USA – tak rzekł w swej laudacji na cześć Ryszarda Drucha: „Jak można nazwać budynek przy 920 Brunswick Avenue w Trenton, gdzie mieści się Galeria Druch Studio? Jest to Dom Polski, podobnie jak znacznie większy Dom Polski w Filadelfii, przy Academy Road, i jak wiele takich podobnych Domów Polskich w całej Ameryce, wszędzie tam, gdzie osiedliła się większa liczba Polaków. Wszystkie te instytucje zostały założone i zbudowane przez emigrację sprzed obu wojen światowych oraz powojenną. Dom Polski Ryszarda Drucha jest prawdopodobnie jedynym w całych Stanach Zjednoczonych, który został zbudowany przez kogoś z emigracji lat dziewięćdziesiątych. I to jednoosobowo. Niech żyje Druch Studio Gallery i jej twórca Ryszard Druch!”.

Potem gratulacje bohaterowi wieczoru składali m.in.: dr Włodzimierz Mandecki z Rutgers University i dr inż. Janusz Romański – długoletni pracownik Sikorsky Aircraft Corporation, prezes Polskiego Uniwersytetu Ludowego w Filadelfii.

– To było fantastyczne uczucie, kiedy zobaczyłem na sali osoby, które przyjechały nawet z Nowego Jorku. Dzisiaj to jest wyczyn, kiedy benzyna kosztuje blisko 4 dolary, trzeba pokonać Lincoln Tunnel czy George Washington Bridge i zapłacić bramki na autostradzie – podkreślał Ryszard Druch. – Było na tej imprezie około 200 osób, a to oznacza, że chciało im się przyjechać i spodziewały się, że przynajmniej nie będzie nudno. Do dzisiaj w Trenton krążą plotki, że Złoty Salon to była świetna impreza, która z zaplanowanych trzech godzin przedłużyła się do prawie pięciu. Wiele osób mnie pyta: ‘Panie Ryśku, kiedy będzie następna taka impreza?’. Najbardziej cieszy mnie to, że zobaczyłem w Ambassadorze nowe twarze – Polaków, którzy są z nowej generacji, mają 25 czy 35 lat.

Zostały nie tylko 44 krzesła...

Kawałek historii salonów został zapisany w trzech tomach kronik. Gospodarz salonów opisuje w nich wszystkie imprezy, ale też wpisują swoje uwagi i wrażenia uczestnicy spotkań. Są to często kapitalne wpisy ludzi, które zawierają autentyczne wzruszenia. Po jednym z listopadowych salonów, czyli „Zaduszkach poetyckich”, został taki wpis: „Panie Ryszardzie, przyszłam dzisiaj na ‘Zaduszki Poetyckie’, aby wspominać mojego zmarłego niedawno kolegę. Nie mam w Stanach Zjednoczonych rodziny, nie mam rodzinnych grobów, więc właśnie tutaj było moje miejsce w ten Dzień Zaduszny”.

Te kroniki również natchnęły Drucha do napisania książki „Salony na 44 krzesła”, którą ukończył w ciągu niespełna pięciu miesięcy 2010 roku, i w tym samym roku książkę tę wydała Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Opolu. Dedykował ją synowi Bartkowi. Na końcu książki są wymienione 423 nazwiska, w tym 350 Polaków.

Kilka miesięcy później Druch zjawił się w Opolu, by ją promować. Na spotkanie przyszedł profesor Stanisław Nicieja, twórca i rektor Uniwersytetu Opolskiego. W czasie tego dużego zgromadzenia profesor wyznał, że jest nią zafascynowany, albowiem to „dobry przykład książki należącej do tak zwanej biografistyki, która utrwala przyjaźnie i chroni przed niepamięcią”.

Salony polsko-amerykańskie

Od kilku lat Druch jeździ co roku do Polski i organizuje tam swoje „Salony polsko-amerykańskie”. Podczas pierwszego – w 2008 roku w Opolu – poeta Harry Duda czytał swoje „Wiersze amerykańskie”, czyli te, które napisał będąc w USA i które wydał dzięki nagrodzie Drucha. Harry Duda był w Stanach trzykrotnie, w tym czasie napisał ponad 60 wierszy, z których w tomiku znalazło się 40. W następnym roku Zbigniew Rossa ze Sparty, miasteczka w New Jersey, promował w Opolu i Brzegu swój tomik poetycki „Muza”. W 2010 roku z kolei sam Druch, jak wspomniano wyżej, promował swoją książkę „Salony na 44 krzesła”. W 2011 roku, jesienią, Ryszard wybrał się do Muzeum Kazimierza Pułaskiego w Warce na otwarcie wystawy swoich salonowych plakatów. Pokazał ich tam wtedy blisko 70.

– Ten obszerny zbiór moich „plakatów salonowych” podarowałem muzeum w Warce – mówił Ryszard tuż przed wyjazdem. – Kilka lat temu była tam wystawa zbiorowa plakatu polskiego w Ameryce, na której pojawiło się 10 moich plakatów. Znalazły się w katalogu, a w konsekwencji w muzeum. Tym śladem wracam do Warki. Będę tam miał również wieczór autorski i będę opowiadał o mojej książce o salonach. Pokażę w muzeum również film dokumentalny zatytułowany „My Polacy, my Amerykanie”, który w ubiegłym roku nakręcili dziennikarze ze Szczecina – Małgorzata Prokop i Ireneusz Paczkowski – o mojej galerii i artystach, którzy w niej się pojawiają. Film został wyemitowany w TVN24.

Szaleństwa Drucha

Ma tę swoją Druch Studio Gallery i Akademię Sztuk Pięknych, organizuje salony, maluje, pisze artykuły do gazet, wiersze i książki. Prowadzi własny kabaret „Odlot” i występował podczas kabaretonów polonijnych na Greenpoincie.

W 2008 roku ufundował nagrodę Friend of Art, której wartość wynosiła 1000 dolarów. Rok później nagrodę tę otrzymał poeta Harry Duda i dzięki niej wydał tomik swoich wierszy amerykańskich. Później nadszedł kryzys i Ryszard zmniejszył wysokość nagrody. Nagroda w wysokości 400 dolarów oznaczała, że jej laureat może uczestniczyć w dwóch trzymiesięcznych kursach rysunku i malarstwa. Któregoś dnia otrzymał spore wsparcie finansowe od osób, które są bywalcami salonów – od Katarzyny i Marka Kucharskich, właścicieli sklepu Polka Deli w Filadelfii. Dzięki temu dwie nagrody po 200 dolarów powędrowały do „Jacynówki” w Filadelfii, czyli otrzymali je Alicja i Andrzej Jacynowie. A dwie inne osoby – niespełna 16-letnia Karolina Zbąska i pani Maria Nowakowska – otrzymały prawo do bezpłatnego uczestnictwa w kursie rysunku i malarstwa, trwającym trzy miesiące.

– Cieszę się, że mogę kontynuować przyznawanie stypendiów i mojej nagrody Friend of Art. Jestem przekonany, że jeśli w przyszłym roku zwrócę się o wsparcie finansowe, to znajdą się osoby, które mi go udzielą. I to jest właśnie efekt tych wszystkich moich działań.

Druch jest animatorem, a inni widzą sens w tym, aby na to co robi dać pieniądze.

– Nie są to może oszałamiające pieniądze, ale ważne jest to, że coś robimy wspólnie. Mam jeszcze wiele innych planów... Chciałbym zorganizować wystawę rysunku satyrycznego oraz konkurs plastyczny, który miałby tytuł „Small is Beautiful”, czyli małe jest piękne. Nazwa ta wiąże się z rozmiarami mojej galerii. Byłby to konkurs otwarty dla Polaków mieszkających w USA, ale i dla artystów innych nacji – dodaje.

Niestety, rachunki trzeba płacić

Rachunki płacić trzeba: za prąd, telefony, kawę, za benzynę... Na salonach, galerii sztuki i na tym wszystkim, co Druch robi, trudno jest zarobić. Zapytałem więc go wprost: z czego żyjesz?

– Jestem multibiznesmenem – mówi z lekkim uśmiechem Ryszard Druch. – Pierwszym moim źródłem utrzymania jest prowadzenie odpłatnych zajęć plastycznych dla dzieci, młodzieży i dorosłych w Druch Studio Gallery, która powstała w 2003 roku. Drugim źródłem dochodów jest wykonywanie różnego rodzaju reklam, napisów i plansz. Jestem agentem firmy Polamer i wieczorami jeżdżę po ludziach i zbieram paczki, które potem są wysyłane do Polski. Mam małą firmę świadczącą usługi w zakresie sprzątania domów. Rysuję na zamówienie karykatury. Od czasu do czasu sprzedam swój obraz... Harry Duda powiedział, że „44 sroki za ogon trzymam”. Może właśnie dzięki temu – skromne, bo skromne – ale jednak jakieś pieniądze zarabiam i jakoś żyję. Kiedyś próbowałem pracować na budowie, próbowałem też malarstwa ściennego, ale to jest praca tak wyczerpująca fizycznie, że nic innego nie byłbym w stanie potem zrobić. W swoim życiu emigranta – jak sobie kiedyś policzyłem – wykonywałem 13 zawodów.

Drabina Drucha

– Absolutnie nie mogę powiedzieć, że uciekałem z Polski, bo byłem prześladowany z powodów politycznych, że było mi źle – mówi Ryszard Druch. – Wręcz przeciwnie. Byłem raczej po drugiej stronie – nie byłem bowiem w Solidarności, lecz w partii rządzącej. Byłem oczywiście sympatykiem Solidarności. Pracowałem w szkole, w młodzieżowym domu kultury i w drugiej szkole – prywatnej. Ciągnąłem w sumie na trzech etatach. Oprócz tego w pewnym momencie otrzymałem glejt na dalszą drogę artystyczną, czyli legitymację członka Stowarzyszenia Polskich Artystów Karykatury i wtedy, jako plastyk zawodowy, mogłem otrzymywać zlecenia z państwowych pracowni. Nie narzekałem więc na brak pracy ani pieniędzy. W świat pognała mnie ciekawość.

Wcześniej do Stanów Zjednoczonych przyjechała jego żona i postanowiła tutaj zostać. On został w Polsce z synem Bartkiem, który dzisiaj ma już 37 lat. W pewnym momencie postanowili połączyć rodzinę. Ryszard zdawał sobie sprawę, że w USA może mieć dużo gorzej niż w Polsce, bo nie znał w ogóle angielskiego, a po drugie – w Polsce fajnie mu się zaczęło wszystko układać. Zaczął odnosić sukcesy w dziedzinie rysunku satyrycznego: dostał nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Rysunku Satyrycznego „Satyrykon” w Legnicy, wygrał kilka ogólnopolskich konkursów.

W Stanach zaczęło się od oczywistej degradacji. Na dodatek rozpadło się jego małżeństwo.

– Kiedyś – mówi – wykonałem taki rysunek: długa drabina, na początkowych szczeblach mały człowieczek, a na górze wielka flaga amerykańska. To ja wspinałem się po tej drabinie. Niektóre szczeble się łamały, trzeba więc było gwałtownie chwytać się oburącz drabiny, by nie spaść... Ta walka o przeżycie była dla mnie traumatyczna. Na szczęście mam ją już za sobą. Dzisiaj wiem – i to jest przestroga dla wszystkich – że jeśli chce się wyjechać z kraju ojczystego dokądkolwiek, trzeba przede wszystkim znać tamtejszy język. Jeśli go się nie zna, to w nowym miejscu spadasz na sam dół. Nie ma sposobu, aby ominąć zaczynanie życia od początku – twierdzi.

Marzyło mu się, aby dojść do samego szczytu tej drabiny. Na pewno nie zrobił takiej kariery jak Rafał Olbiński, Krzysztof Zacharow, Andrzej Dudziński, Ryszard Horowitz czy Janusz Kapusta, ale nie ma już kompleksów.

– Mam świadomość, że oni koncentrowali się tylko na tym, co robią najlepiej, czyli na swojej sztuce. Było im o tyle łatwiej, że znaleźli się w odpowiednim czasie w stolicy świata, czyli w Nowym Jorku. Bardzo się cieszę, że są Polacy, którym się udało, którzy odnoszą sukcesy na skalę amerykańską i światową – podkreśla. – Wydaje mi się, że ja obecnie na tej drabinie jestem w wyższej strefie stanów średnich – tak jak zwykle woda w Wiśle.

– Ryszard Druch to człowiek wyposażony w „instynkt społeczny”. Są wśród nas tacy, którzy – znając potrzeby rodaków – robią na tym interes. Oczywiście, nie ma w tym nic nagannego. Ale Ryszard należy do garstki Polaków pragnących promować naszą sztukę, literaturę, naukę, teatr czy film i robi to z poświęceniem, entuzjazmem, ogromnym wyczuciem dobrego smaku i właściwie za darmo – mówi o nim Andrzej Wala, poeta, pisarz, i dyrektor Polsko-Amerykańskiego Towarzystwa Etnograficznego (Polish American Ethnological Society) w Atlantic City w stanie New Jersey. – Dla mnie jest zjawiskiem, o które z rzadka ocierałem się w ciągu ponad 40 lat pobytu w USA. Należą mu się za to szacunek i wielka wdzięczność. Bez niego życie kulturalne Polonii w New Jersey właściwie przestałoby istnieć! – podkreśla.

W 2014 roku, wspólnie z kolegami: dziennikarzem Januszem Szlechtą i artystą rzeźbiarzem Grzegorzem Gustawem z Filadelfii, rozpoczął realizację śmiałego projektu umieszczenia w przestrzeni publicznej Nowego Jorku tablicy upamiętniającej pobyt w tej metropolii w latach 1853-1854 polskiego poety Cypriana Kamila Norwida. Projekt został realizowany dzięki wsparciu Polskiego Instytutu Naukowego w Nowym Jorku (PIASA). Tablica – w hołdzie mocarzowi polskiej poezji – zawisła tuż przy wejściu, na ścianie frontowej siedziby PIN – PIASA (Polskiego Instytutu Naukowego), przy 208 East 30 Street na Manhattanie. Jej odsłonięcia dokonała 15 października 2015 roku konsul generalna RP w Nowym Jorku Urszula Gacek.

Alicja i Andrzej Jacynowie wygłaszają laudację dla Ryszarda Drucha (w środku) podczas 100. Salonu Śmiechu w restauracji Ambassador w Trenton, NJ.(fot. Tomasz Masłowski)

W tym samym roku Ryszard Druch zdobył III nagrodę w kwietniowej edycji całorocznego konkursu na Najlepszy Rysunek Miesiąca, organizowany przez Muzeum Karykatury w Warszawie, a ponadto w edycji wrześniowej, październikowej, listopadowej i grudniowej tegoż konkursu jego rysunki za każdym razem znajdowały się w grupie finałowej 20 najlepszych prac...

– Cieszę się, że już od lat więcej rysuję, zdecydowanie więcej maluję. Ale czas goni coraz szybciej – w czerwcu 2015 roku obchodziłem kolejne jubileusze: XV-lecie promocji polskiej kultury w USA oraz XII-lecie Druch Studio Gallery... No i odbył się 150. Salon Artystyczny – podkreśla Ryszard Druch.

25 lat emigracji...

Reguła jest taka, że w miesiącu odbywa się jeden salon. Ale czasami jest ich więcej.

– Po setnym salonie pomyślałem sobie, że to ładny wynik, więc może by tak na tym poprzestać? – mówi Ryszard Druch. – Ruszyłem jednak z drugą setką. Mam tak komfortową sytuację, że nie muszę się już martwić o to, kogo uda mi się zaprosić na salony. Chętni już czekają w kolejce, aby robić z nimi spotkania.

Druch zdradza, że czasami tak sobie myśli, iż powinien odłożyć to wszystko, co teraz robi, łącznie z salonami, i skoncentrować się na własnej twórczości plastycznej.

– Bo ja tylko bywam artystą plastykiem – podkreśla. – Przez pewien czas wysyłałem swoje rysunki satyryczne do gazet amerykańskich, między innymi do „New York Timesa”, ale odsyłali je informując, że zostawiają sobie kopie w archiwum. Zrezygnowałem więc z dalszego rysowania i wysyłania rysunków do prasy amerykańskiej. Publikuję je w prasie polonijnej lub sprzedaję Amerykanom indywidualnie. Zaniechanie prób wejścia z rysunkami satyrycznymi do prasy amerykańskiej to był mój błąd, bo przecież podobnie było w Polsce. Kiedy starałem się na przykład, aby drukowały moje rysunki „Szpilki” – najlepsze wówczas i najpopularniejsze pismo satyryczne – to chyba dopiero za dziesiątym razem wydrukowali mi rysunek. A jak ukazał się pierwszy, to z wydrukowaniem kolejnych już było dużo łatwiej. Moje rysunki drukowała również „Polityka”. Na polu sztuki trzeba być cierpliwym i zdeterminowanym – tego mi w Ameryce trochę zabrakło. Ale cieszy mnie fakt, że moje obrazy przyjmowane są na wystawy organizowane w Ameryce.

22 stycznia 2017 roku w Druch Studio Gallery w Trenton odbył się 164. Salon Artystyczny, którym Ryszard Druch zaznaczył 25-lecie swojej emigracji w USA. Jubilat przygotował retrospektywny program tego artystycznego happeningu. Otworzył wystawę swojego malarstwa i grafiki, w czasie której zaprezentował również pokaz najnowszych rysunków satyrycznych oraz monologi kabaretowe.

W pierwszej części muzyką jazzową raczył wszystkich pianista i kompozytor Janusz Smulski, któremu towarzyszyli dwaj przyjaciele Amerykanie: Clint Washington, rewelacyjnie grający na saksofonie, i Tom Warrington grający na gitarze basowej.

Potem wszyscy obejrzeli dokumentalny film zatytułowany „Ballada o Druchu”, który nakręcił opolski dziennikarz Leszek Myczka. Film powstał podczas ostatniej wizyty Ryszarda Drucha w Opolu w październiku 2016 roku. Towarzyszył mu wówczas Robert Stodnick – sierżant armii amerykańskiej, który odnalazł swoich polskich przodków i poleciał do Polski spotkać się z nimi. Film uwiecznił wiele ciekawych wydarzeń, w tym wmurowanie na budynku Uniwersytetu Opolskiego tablicy upamiętniającej pobyt w Nowym Jorku znakomitego poety, malarza i rzeźbiarza Cypriana K. Norwida. Jest to kopia tej tablicy, która zawisła na budynku Polskiego Instytutu Naukowego na Manhattanie. Film spotkał się z wręcz entuzjastycznym przyjęciem.

Z krótkimi, pełnymi ekspresji scenkami wystąpiła młoda aktorka Sylwia Głuszak, a wiersz dla jubilata – Ryszarda Drucha – zaprezentował poeta Andrzej Wala z Atlantic City:

A może uda mi się

napisać coś specjalnie dla Ciebie?

Czasu mało, a myśli we łbie stężałe i przaśne.

Trzeba by sięgnąć... do serca,

do serca, bo może tam znajdę to, co Cię ucieszy?

Oh, Little Big Man! – Mały, Wielki Człowieku

(już ktoś tak napisał, Thomas Berger chyba,

więc choć to plagiat, ale tu wybrzmi dobrze)

przygarnąłeś mnie,

ba, utytułowałeś poetą...

Przy Tobie, pośród ludzi, którzy Cię cenią

dałeś mi skleić jaskółcze gniazdko,

malutką lożę ludzkiego uznania, w której

z radością chłonę wszystko ze stołu Twej sztuki.

Obyś żył nam w zdrowiu, i dalej,

całkiem jak mistrz Fałat wybranymi farby

oczarowywał nas i nęcił,

a słowem swym zręcznym rozpraszał nam smutki!

Kawalerze Krzyża Zasługi – jak mało kto jesteś go wart!

A satyryczny monolog wygłosił Hubert Kojer – aktor Polskiego Teatru Dramatycznego im. Adama Mularczyka w Filadelfii. Janusz Smulski zakończył program artystyczny swoim koncertem, w którym zaprezentował autorskie piosenki, m.in.: „Sambę na jedno koło”, „Dwaj przyjaciele z lotniska” i „Bractwo ptasie”.

Dodatkową atrakcją wieczoru była Srebrna Aukcja Sztuki. Pięć obrazów akrylowych oraz jedna ilustracja – wszystkie autorstwa Ryszarda Drucha – znalazły swoich nowych właścicieli... A to dlatego, że celem Silver Anniversary Art Gali było zebranie funduszy na wydanie polsko-angielskiej książki Ryszarda Drucha traktującej o odnalezieniu polskich przodków przez Roberta Stodnicka.

Na koniec jubilat pojawił się w polskim mundurze polowym i ogłosił, że pod koniec stycznia utworzy oddział Obrony Terytorialnej Kraju i rozpoczyna nabór chętnych.

Na razie nie wiadomo, czy doczekamy się kolejnego jubileuszu, gdyż w tym dniu Ryszard Druch obchodził również 65. urodziny i powoli myśli o emeryturze.

– A jeśli emerytura – powiedział – to... w Opolu!

DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ POWROTÓW

Od 27 lat jest proboszczem parafii pod wezwaniem świętego Józefa w Denver – Globeville w Kolorado. Tyle lat w jednym miejscu to rzadkość, zwłaszcza tu, w Ameryce. Według obowiązujących przepisów, proboszczem w jednej parafii można być sześć lat, możliwe jest ewentualne przedłużenie na kolejnych sześć.

– Sam nie wiem dlaczego, tak długo się tu ostałem. Pewnie Bóg tak chciał – powiada z melancholią w głosie ksiądz Jan Mucha.

Ksiądz Jan Mucha (fot. Janusz M. Szlechta)

Jest to jedyna parafia polska w całym Kolorado, na dodatek jedyna pomiędzy Chicago i Los Angeles. Od początku więc ksiądz zabrał się za organizowanie życia w parafii, za jej umacnianie, przyciąganie ludzi i walkę o zachowanie polskości...

W Polsce należał do zgromadzenia księży Najświętszego Serca Jezusowego. Często wówczas prowadził rekolekcje. Podczas kazań, kiedy chciał wzmóc uwagę słuchaczy – jakoś tak instynktownie wyczuwał, że uwaga ta słabnie, i że przemawianie do ludzkich serc i umysłów musi zostać wsparte żywym, poruszającym przykładem – zazwyczaj wspominał, niemal mimochodem, o Ameryce. Na sam dźwięk słowa „Ameryka” robiło się cicho w kościele i ludzie wytężali słuch, chwytając łapczywie każdą najdrobniejszą informację. Czym była wówczas dla Polaków Ameryka, wiedzą ci, którzy w tamtej Polsce żyli.