Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej - Katarzyna Czajka-Kominiarczuk - ebook

Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej ebook

Katarzyna Czajka-Kominiarczuk

3,9
29,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Oscary to najważniejsze, najczęściej omawiane, ale też najbardziej kontrowersyjne nagrody filmowe. Mimo upływu lat wciąż stanowią symbol Hollywoodu, urzeczywistniają marzenie wszystkich twórców kina. Autorka książki zrywa z tradycją opisywania Oscarów według poszczególnych kategorii. Proponuje podział na cztery bloki tematyczne: Nagroda (w którym opisuje m.in. mechanizmy przyznawania Oscarów, wpływ polityki na nagrodę), Ceremonia (kreacje, przemówienia, losy statuetek, wpadki), Kategorie nieoczywiste (jak ewoluowały niektóre kategorie; polski wkład w historię Oscarów) oraz Zwycięzcy (co Oscary oznaczały dla nagrodzonych filmów i aktorów; stosunek Akademii do mniejszości). Książkę uzupełnia zestawienie najciekawszych statystyk dotyczących nagrody.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 389

Oceny
3,9 (73 oceny)
19
30
22
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Katarzyna Czajka-Kominiarczuk

Oscary

Sekrety największej nagrody filmowej

Copyright © by Katarzyna Czajka-Kominiarczuk, MMXIX

Wydanie I

Warszawa MMXIX

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Redaktor inicjująca: Elżbieta Kalinowska

Redaktor prowadząca: Dominika Cieśla-Szymańska, Anna Dworak

Redakcja: Małgorzata Kuśnierz

Korekta: Jolanta Gomółka, Wojciech Górnaś

Projekt okładki: Tomasz Majewski

Skład i łamanie: www.pagegraph.pl

Grupa Wydawnicza Foksal Sp. Z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 48

tel. +48 22 826 08 82

faks +48 22 380 18 01

[email protected]

www.gwfoksal.pl

ISBN 978-83-280-6687-8

Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.i Michał Latusek / Virtualo Sp. z o.o.

Wstęp

Oscary to nagroda pełna paradoksów. Z jednej strony najlepiej rozpoznawana nagroda filmowa na świecie. Z drugiej niekoniecznie najważniejsza dla samych twórców filmowych. Szeroko omawiana, choć przecież skoncentrowana głównie na kinematografii amerykańskiej. W ostatnich latach wspierająca niezależne produkcje, ale dopiero po tym, jak producenci wydadzą miliony dolarów na promocję. Wielkie święto kina, przede wszystkim jednak kolorowe telewizyjne show, na którym nie mniej ważne od tego, kto wygrał, jest to, kto potknął się o rąbek własnej sukienki. Angażujące wyobraźnię przez trzy miesiące w roku i często zapominane tuż po tym, jak zakończy się telewizyjna transmisja.

Ta książka nie jest pełnym kompendium oscarowej wiedzy, nie jest też – mimo olbrzymiej pokusy – próbą nakreślenia całej historii nagrody od 1928 roku. Czym więc jest? Najbliżej jej być może do przewodnika dla widza, który oglądając rozdanie nagród czy patrząc na listę zwycięzców, chciałby wiedzieć o tej nagrodzie coś więcej. To próba opisania pewnych mechanizmów, odnalezienia schematów i wyłuskania odpowiedzi na pytanie: jeśli Oscary nie są ważne, to dlaczego wszyscy wciąż je oglądamy? Pisząc tę książkę, starałam się skupić na kwestiach, które zawsze najbardziej mnie intrygowały. „Mnie”, czyli osobę, która przeszła od czystych emocji związanych z oscarową nocą do zadawania sobie pytań o pewne mechanizmy, jakie za nią stoją.

Jednak nie chodzi tylko o to, by zrozumieć samego Oscara jako nagrodę. Biorąc pod uwagę, że przyznająca statuetkę Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej pragnie kształtować wizję amerykańskiego kina, warto się przyjrzeć, jak Oscar staje się odbiciem nie tyle samej kinematografii, ile pewnych marzeń o tym, jak mogłaby ona wyglądać. Przyglądając się jednak decyzjom Akademii, często jak w soczewce widzimy największe bolączki współczesnej kultury popularnej – problemy z reprezentacją, nierówność płac, dominację producentów. Wyliczać można by długo. Przy czym jest to tym ciekawsze, że Oscar jest już 90-letnim panem i możemy obserwować, jak na przestrzeni dekad zmieniały się decyzje Akademii, pomysły na rozdanie nagród czy znaczenie określenia „najlepszy film”.

Książka jest podzielona na cztery duże działy. W pierwszym staram się pochylić nad samą nagrodą – od tego, kto ją właściwie przyznaje, przez historię statuetki krzyżowca z mieczem, która na przestrzeni lat stała się symbolem spełnionych marzeń każdego filmowca, po pytanie, ile kosztuje kampania marketingowa zapewniająca zwycięstwo. W drugim dziale, zatytułowanym Ceremonia, pochylam się nad fenomenem gali rozdania nagród – wielkiego telewizyjnego widowiska, które co roku musi przyciągnąć uwagę widzów. Tu pytam zarówno o to, jaki powinien być idealny prowadzący taką galę, jak i dość złośliwie wyliczam wszystkie wpadki w tej doskonale naoliwionej maszynie. Trzeci dział to z kolei refleksje nad kategoriami, być może nie tak oczywistymi dla widza, ale mającymi ciekawą historię, jak najlepsza piosenka czy – dużo bardziej skomplikowana, niż się to może wydawać – kategoria najlepszy film nieanglojęzyczny. Na koniec zajmuję się zwycięzcami: jak Oscar wpłynął na karierę tych, którzy go otrzymali, jak mogłaby się potoczyć historia kina, gdyby nagrody przyznano komu innemu, w końcu – dlaczego Meryl Streep ma tyle nominacji.

Nie mogę sobie przypisać niestety odkrycia wszystkich zawartych tu danych, faktów czy anegdot. Z oczywistych przyczyn – pod względem informacyjnym książka bywa kompilacją tego, co wcześniej już na ten temat napisano. Wiele osób mogłoby zapytać o przydatność książki opartej na artykułach prasowych, innych publikacjach książkowych czy oficjalnych danych Akademii. Kończące książkę zestawienie statystyk to zbierane przez Akademię, dostępne na jej stronie dane. Z jednej strony istotnie, wiele zawartych na stronach tej książki faktów można znaleźć w sieci, szukając na własną rękę. Z drugiej podejrzewam, że jednak większości czytelników niekoniecznie chciałoby się wertować istniejące opracowania czy te trzysta artykułów, które przejrzałam, przygotowując się do napisania książki. Sama pamiętam, że zanim jeszcze zaczęłam szukać informacji, źródła zawierające zbiór informacji stanowiły dla mnie najciekawszą z lektur. Jednocześnie nie jest to książka pozbawiona moich własnych przemyśleń czy opinii. Zapewniam, że do odkrycia, że Akademia ma zadziwiającą słabość do bokserów czy tworzenia alternatywnej wizji Oscarów, nie potrzebowałam opracowań.

Należy tu zaznaczyć, że przy informacji o nagrodach podaję datę roczną ceremonii oscarowej, na której została przyznana nagroda. Na przykład Przeminęło z wiatrem dostało nagrodę w 1940 roku, ale trzeba pamiętać, że przyznawano wtedy nagrody za filmy wyprodukowane w 1939 roku. Podaję rok rozdania nagród, a nie rok, za który je przyznano, ponieważ wszystkie bazy danych poświęcone filmom podają datę rozdania nagród. Podejrzewam, że część czytelników będzie szukała dodatkowych informacji o filmach wymienionych w książce także w internecie. Stąd taka decyzja. Niekiedy piszę o rozdaniu nagród „za rok…” i wtedy należy pamiętać, że zostały one przyznane w roku następnym.

Mam nadzieję, że ta książka utwierdzi młodych czy początkujących miłośników kina w przekonaniu, że w tym kinie i w tych Oscarach jest coś fascynującego. A jeśli ich zdenerwuję, to tym lepiej – przed nimi długa i pełna bezsennych nocy droga, która zaprowadzi ich bardzo daleko, chociażby po to, by udowodnić, że się mylę.

Praca nad tą książką miała dla mnie także wymiar osobisty – to dzięki Oscarom zaczęłam interesować się kinem. W 2000 roku w oczekiwaniu na specjalne wydanie miesięcznika „Film” z dodatkiem oscarowym biegałam do kiosku codziennie przez ponad tydzień. Kilka lat później – zirytowana sposobem, w jakim oscarowa gala została skomentowana w jednym z dzienników – założyłam bloga. Po kilku latach blogowania zostałam zaproszona do komentowania rozdania nagród w studio Canal+. To przejście od wyczekiwania na jakąkolwiek wiadomość o zwycięzcach i na zdjęcia z gali do komentowania jej na żywo w telewizji jest zapisem mojej drogi jako wielbicielki kina.

Część pierwsza. Nagroda

Zaszczytne grono białych emerytów, czyli co to takiego ta akademia

„Po pierwsze, pragnę podziękować Akademii” – to niemal obowiązkowe pierwsze zdanie każdej mowy dziękczynnej, jaką wygłasza nagrodzony twórca po otrzymaniu Oscara. Zwykle to właśnie wtedy przypominamy sobie, że taka instytucja w ogóle istnieje. Przez pozostałe miesiące w roku mało kto zadaje sobie pytanie: czym właściwie jest Amerykańska Akademia Sztuki Filmowej? Tymczasem to organizacja o ciekawej historii i bardzo zróżnicowanym, nieograniczonym wyłącznie do rozdawania nagród filmowych zakresie działań.

Akademia, wbrew temu, co może się wydawać, nie powstała po to, by przyznawać aktorom, producentom i reżyserom nagrody. Nie powstała też, by zajmować się promowaniem, ochroną i badaniem kinematografii amerykańskiej. Nie powstała z miłości do kinematografii czy z realnej potrzeby uwznioślenia sztuki filmowej. Jak wszystko w fabryce snów, Akademia zrodziła się z dwóch potrzeb: biznesowej i PR-owej.

Akademia została utworzona w 1927 roku. Co istotne, stało się to jeszcze przed wielkim kryzysem, choć powstała z pewnego przeczucia nadchodzących zmian. Pomysł narodził się w domu (i w głowie) Louisa B. Mayera (właśc. Eliezer Meir), jednego z najpotężniejszych ówcześnie producentów Hollywood, szefa wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer. Urodzony w Mińsku, jako kilkuletnie dziecko wyemigrował z carskiej Rosji do Stanów Zjednoczonych. Dzięki ciężkiej pracy, determinacji, ale też niesłychanemu wyczuciu rynku filmowego udało mu się stać jednym z najlepiej zarabiających ludzi w Ameryce. Mayer chciał ten stan utrzymać, a żeby to zrobić, musiał zwalczyć jeden z najniebezpieczniejszych trendów, jakie zaczęły prześladować fabrykę snów – organizowanie się pracowników przemysłu filmowego w związki zawodowe i domagania się coraz większych praw. Zwłaszcza praw do partycypacji w zyskach. Hollywood działało wówczas według zasady: zapłacić aktorowi, sprzedać film, odebrać zyski, nie oddać twórcom zbyt wiele.

Pomysł Mayera był prosty – powołana Akademia miała być organem, który pośredniczyłby w dyskusjach między związkowcami a wielkimi studiami. Czymś w rodzaju oficjalnego związku zawodowego, który sprawiłby, że tworzenie niezależnych (i w domyśle wrogich studiom) związków zawodowych byłoby utrudnione. Akademia miałaby być trzecią uznaną i szanowaną stroną w ewentualnych sporach i przy okazji oficjalnym przedstawicielstwem branży. Dla wszystkich było też oczywiste, że Akademia stanowiłaby doskonałe miejsce do poszerzania wpływów szefów studiów filmowych, zwłaszcza Mayera. Aby mieć kontrolę nad tym, kto zostaje członkiem stowarzyszenia (i aby nie zostali nimi zbyt rewolucyjnie nastawieni przedstawiciele przemysłu filmowego), od razu zdecydowano, że członkami Akademii mogą zostać wyłącznie ci, którzy otrzymali zaproszenie. Takie decyzje zapadły w domu Mayera. Potem rozpoczęły się oficjalne przygotowania.

11 stycznia 1927 roku Mayer zaprosił na kolację trzydzieści sześć osób – prominentnych przedstawicieli świata kina. Sam zapłacił za obiad i za prawników, którzy tej samej nocy sporządzili dokument będący statusem Akademii. Jej członkowie mieli spotykać się na corocznym bankiecie. Pierwsi z nich dostali prawo do wprowadzenia do Akademii swoich sprawdzonych i zasłużonych znajomych. Kiedy w maju tego samego roku jej członkowie zebrali się na pierwszym oficjalnym spotkaniu, Akademia liczyła już 231 członków, których początkowo podzielono na pięć branż: aktorów, reżyserów, scenarzystów, techników i producentów. W późniejszych latach wyodrębniano kolejne branże związane z produkcją filmową – dziś jest ich 17.

Co ciekawe, dość szybko okazało się, że Akademia zarówno spełniła pokładane w niej nadzieje Mayera, jak i zupełnie je zawiodła. W maju tego samego roku Mayer postanowił obciąć płace o 10 procent. Negocjowanie takiej obniżki ze związkami zawodowymi mogłoby być problematyczne czy wręcz niemożliwe. Ale od czego była nowo powołana organizacja, która miała temu zaradzić. Zwrócił się więc do Akademii, by ta przedyskutowała problem z przedstawicielami każdej grupy zawodowej. Odpowiedź była jednoznaczna – nikt nie zgadzał się na obniżkę płac. Meyer był wściekły. Akademia, która miała służyć do tego, żeby przymusić pracowników przemysłu filmowego do współpracy, nie wywiązała się z zadania. Wykazała się jednak jeszcze w tym samym roku, nie dopuszczając do założenia pierwszego związku zawodowego aktorów. Akademia musiała wykonać tylko jeden prosty krok – zaproponować aktorom pierwsze kontrakty (a właściwie pośredniczyć w stworzeniu pierwszych aktorskich kontraktów), dzięki czemu udowodniła, że osobny związek zawodowy jest zupełnie niepotrzebny. Choć samych aktorów przestrzegano (głosy te dochodziły spoza Hollywood), że Akademia jest całkowicie zależna od producentów i szefów studiów filmowych, cieszyli się oni z tego, co dostali – nie przejmując się, że ich przedstawicielstwo działa niekoniecznie na ich korzyść.

Pomysł na to, by Akademia przyznawała nagrodę przedstawicielom wszystkich swoich branż, pojawił się już w 1927 roku – problem tkwił w tym, że Louis B. Mayer uważał, że jakiekolwiek nagrody powinny być po pierwsze, niewielkie, a po drugie (i najważniejsze), tanie. Kiedy pierwszy utworzony w ramach Akademii komitet zasugerował zorganizowanie bankietu, na którym rozdane zostaną nagrody, Mayer stwierdził, że nie ma najmniejszego zamiaru wydawać na niego pieniędzy. Przedstawiciele komisji posłusznie się więc wycofali. Dopiero w 1928 roku, kiedy sprawami nagród zajął się Douglas Fairbanks, jeden z najbardziej popularnych aktorów w Hollywood, sprawy nabrały tempa. Fairbanks nie zaproponował jednak bankietu, lecz bal z prawdziwego zdarzenia, z nagrodami w postaci statuetek.

Przyznawanie przez Amerykańską Akademię Filmową Oscarów było w dużym stopniu posunięciem wizerunkowym. W latach 20. coraz częściej mówiło się o świecie filmu w negatywnym kontekście. Hollywood stawało się symbolem niemoralności i zepsucia. W pewnym stopniu przyczyniły się do tego głośne skandale z udziałem znanych gwiazd filmowych. Jak na przykład szeroko omawiana w prasie sprawa popularnego komika Roscoe Arbuckle’a, znanego jako Fatty Arbuckle, który został oskarżony o gwałt na młodej aktorce. Coraz głośniej mówiło się też o tym, że filmy pokazują niemoralne zachowania i sieją zgorszenie. Było to jeszcze przed wprowadzeniem słynnego kodeksu Haysa (który wyznaczał granice tego, co można było na ekranie pokazać), w czasach, kiedy amerykańskie kino było rzeczywiście dużo bardziej wyzwolone niż kilka lat później. Pod tym względem powołanie Akademii miało przede wszystkim stanowić sygnał, zarówno dla społeczeństwa, jak i prasy – amerykańska kinematografia to nie tylko skandale, seks i przemoc, to także poważne filmy, warte prestiżowej nagrody. Rozdanie Oscarów miało zwrócić uwagę na wszystko, co w amerykańskim przemyśle filmowym najlepsze i najszlachetniejsze. Patrząc na tę motywację z dzisiejszej perspektywy, można pomyśleć, że wciąż jest ona żywa. Co prawda, dziś Hollywood raczej nie jawi się już jako siedlisko zgorszenia, ale Oscary wciąż mają stanowić dowód na to, że amerykańskie kino to coś zdecydowanie więcej niż tylko kolejne wysokobudżetowe filmy sensacyjne i kontynuacje przygód superbohaterów.

Jak już pisałam, zadaniem Akademii nigdy nie było po prostu przyznawanie Oscarów. Poza pośredniczeniem w rozmowach związków zawodowych i dyrektorów wielkich studiów filmowych Akademia zyskała z czasem rolę instytucji zajmującej się amerykańską spuścizną filmową. Podczas gdy wręczanie Oscarów trwa tylko jedną noc w roku, przez pozostałe 364 dni Akademia zajmuje się między innymi konserwacją i digitalizacją materiałów filmowych. Digitalizacji poddawane są zarówno filmy przechowywane na taśmie filmowej, jak i te na kasetach wideo. Jednocześnie w specjalnych pomieszczeniach, gdzie kontrolowane są temperatura i wilgotność, przechowuje się całe kilometry taśm filmowych – z filmami fabularnymi, dokumentami, wyciętymi scenami i zwiastunami. W kolekcji Akademii znajduje się też wiele filmów niemych, w tym nakręconych na taśmie nitro, bardzo łatwopalnym materiale, którego przechowywanie i konserwacja są szczególnie trudne. Zbiory Akademii podzielone są na kolekcje – znajdziemy tu dzieła uporządkowane ze względu na aktorów czy reżyserów, ale także filmy animowane czy eksperymentalne. Do tego obok filmów archiwa zawierają również materiały z planów filmowych – wczesne szkice dekoracji, scenariusze, notatki, wszystko, co pozwala odtworzyć historię filmu. Pierwsze filmy Akademia zaczęła pozyskiwać do swoich zbiorów już w 1929 roku. Dziś z tamtych czasów pochodzą absolutnie unikatowe archiwalia, takie jak wczesne filmy Mary Pickford, jednej z założycielek Akademii. Także już na samym początku działania Akademii zdecydowano stworzyć bibliotekę, która poza gromadzeniem książek poświęconych tematyce filmowej gromadziłaby także programy, ulotki i prasę poświęconą kinematografii.

Obecnie biblioteka nosi imię Margaret Herrick, która pracowała jako główna bibliotekarka Akademii w latach 1936–1943, potem zaś została dyrektor wykonawczą Akademii i zajmowała się między innymi negocjowaniem umów na pierwsze telewizyjne transmisje Oscarów oraz międzynarodowym promowaniem nagrody za najlepszy film nieanglojęzyczny. Po przejściu na emeryturę biblioteka otrzymała jej imię i dziś stanowi jedną z największych kolekcji materiałów poświęconych kinematografii na świecie. Biblioteka jest dostępna dla osób zajmujących się badaniem filmów, zatrudnia też researcherów, którzy na potrzeby opracowań poświęconych kinu czy filmów dokumentalnych lub biograficznych dostarczają niezbędnych materiałów.

Dodatkowo Akademia przyznaje granty, które nie są wyłącznie przeznaczone na produkcje filmowe, ale także na organizowanie pokazów filmowych, wspieranie młodych filmowców z różnych środowisk i na badania nad filmem. Co ciekawe, Akademia podkreśla, że przyznawane przez nią dofinansowania muszą być przeznaczone na działania związane z filmem, a nie z programami telewizyjnymi czy filmami kręconymi na potrzeby telewizji.

W 1948 roku Akademia otworzyła archiwum historii mówionej. Pierwotnie chodziło o to, by nagrać rozmowy z twórcami kina niemego – nieco zapomnianymi reżyserami i aktorami – na temat pionierskich czasów amerykańskiej kinematografii. W 1989 roku program został rozszerzony i dziś Akademia prowadzi i nagrywa rozmowy z twórcami filmów z najróżniejszych dziedzin kinematografii. Wywiady trwają od dwóch do sześciu godzin i są, jak większość materiałów kolekcjonowanych przez Akademię, udostępniane badaczom. To największe i wciąż poszerzane archiwum relacji dotyczących kręcenia filmów na świecie.

Akademia chce, by w przyszłości wszystkie zapisane rozmowy były dostępne dla osób odwiedzających poświęconą Oscarom stronę internetową.

Dodatkowo w 2019 roku zostanie otwarte Muzeum Akademii, jedno z największych muzeów poświęconych kinematografii na świecie, z nowoczesną salą widowiskową na ponad tysiąc miejsc i sześcioma piętrami przeznaczonymi na ekspozycję prezentującą historię i rozwój kina. Muzeum powstawało przez wiele lat. Dzięki niemu szeroka publiczność będzie mogła poznać dorobek Akademii jako instytucji zajmującej się badaniem i konserwacją filmowego dziedzictwa Hollywood. Trzeba jednak zaznaczyć, że budowa muzeum okazała się dla Akademii olbrzymim obciążeniem finansowym – oddanie budynku do użytku przekładano kilka razy, a jego koszt okazał się wielokrotnie wyższy, niż zakładano. Obecnie uważa się, że muzeum to dowód na to, że olbrzymie ambicje Akademii niekoniecznie idą w parze z jej możliwościami finansowymi, zwłaszcza przy spadających wpływach z transmisji Oscarów.

Te wszystkie działania Akademii pokazują, że jest ona instytucją bardzo podobną do wielu europejskich instytucji zajmujących się konserwacją i edukacją filmową. Z punktu widzenia badaczy i historyków filmu to jedna z tych placówek, które bardziej zasłużyły się dzięki swoim archiwom niż przyznawaniu nagród. Nie zmienia to jednak faktu, że większość ludzi na świecie interesuje się Akademią wyłącznie w kontekście Oscarów.

Tym, co przyciąga największą uwagę, jest skład Akademii: w 17 wydziałach, podzielonych ze względu na branże, znajdziemy nagrodzonych i aktywnych przedstawicieli świata filmu. Najmniejszą reprezentację mają w Akademii specjaliści od castingu – to tylko ponad 100 osób, największą aktorzy – ponad 1200 członków. Istnieje kilka sposobów na to, by zostać przyjętym w poczet Akademii – jednym z nich jest nominacja do Oscara, co niemal automatycznie oznacza przyznanie członkostwa w Akademii (niekiedy można odmówić, jak to zrobił Woody Allen, niekiedy Akademia może mieć wątpliwości, czy przyjąć daną osobę, jak stało się w przypadku Kobe’a Bryanta, nagrodzonego za krótkometrażowy film animowany). Jednak nie tylko nominacja do Oscara pozwala na przyjęcie do grona członków Akademii – można też dostać zaproszenie do niej, przy czym każda kandydatura musi być poparta przez dwóch członków Akademii. Członkostwo nie wygasa, jest dożywotnie, niezależnie od tego, jak w późniejszych latach potoczy się kariera aktora, reżysera czy producenta.

Członkostwo w Akademii można stracić, jeśli zostanie się z niej wyrzuconym decyzją zarządu. Co ciekawe, nie znamy dokładnej liczby osób pozbawionych członkostwa w Akademii. Zdarzało się, że ktoś został „wyproszony” z Akademii za sprzedawanie swoich biletów na ceremonię oscarową, ale nazwisk tych osób nie upubliczniono w prasie. Tylko cztery wykluczone z Akademii osoby znamy z imienia i nazwiska. Są to: Carmine Caridi (stracił członkostwo w 2004 roku), który naruszył prawa autorskie, udostępniając filmy, które zostały przesłane mu do oceny. Harvey Weinstein pozbawiony członkostwa w 2017 roku w związku z oskarżeniami o gwałty i molestowanie seksualne, którego dopuszczał się przez lata. W maju 2018 roku Akademia wykluczyła Billa Cosby’ego i Romana Polańskiego. W przypadku Cosby’ego decyzja o jego wykluczeniu zapadła tydzień po tym, jak przegrał on sprawę w sądzie, gdzie bronił się przed oskarżeniami o gwałt. Z kolei na Polańskim zarzuty dotyczące stosunku z nieletnią ciążą od lat 70., ale można podejrzewać, że przy okazji sprawy Cosby’ego Akademia postanowiła wykluczyć ze swojego grona wszystkich twórców, na których ciążą wyroki za przestępstwa na tle seksualnym.

O tym, kto dostanie Oscara, decydują członkowie Akademii. Problem w tym, że jest to grupa mniej zróżnicowana, niż można byłoby się spodziewać. W 2012 roku „Los Angeles Times” przeprowadził badania dotyczące demograficznego składu Akademii.

Prowadzono rozmowy z jej członkami, pytając ich o wiek, pochodzenie i płeć. Wyniki okazały się znaczące. Członkowie Akademii byli w 94 procentach biali, a 77 procent wszystkich członków stanowili mężczyźni. Po sprawdzeniu wieku twórców okazało się, że mają oni średnio 63 lata. Temat podchwycił popularny tygodnik „The Atlantic”. Od dwóch artykułów, które ukazały się we wspomnianych gazetach, rozpoczęły się publiczne dociekania odnośnie do składu osobowego Akademii.

Ujawnienie tych informacji sprawiło, że dyskusja na temat tego, jak wygląda Akademia i kto głosuje na filmy, stała się jedną z czołowych dyskusji prowadzonych na temat Akademii i podejmowanych przez nią decyzji. Przedstawiciele mniejszości, ale także kobiety i młodzi twórcy zadawali pytanie: czy aby zdobyć Oscara i zyskać przychylność Akademii, wciąż trzeba będzie się wkupywać w łaski białych mężczyzn po sześćdziesiątce? Pytanie zaczęto zadawać jeszcze głośniej po tym, jak przez dwa lata z rzędu Akademia nominowała w kategoriach aktorskich wyłącznie białych twórców i ponownie nie uwzględniła żadnej kobiety w kategorii reżyserskiej (nie wspominając już o takich kategoriach jak zdjęcia, dopiero bowiem w 2018 roku, pierwszy raz w historii, nominowano kobietę).

Badania przeprowadzone przez „Los Angeles Times” wywołały spore zamieszanie. Do tego stopnia, że Akademia zobowiązała się do 2020 roku przyjąć w swoje szeregi zdecydowanie bardziej zróżnicowanych pod względem społecznym twórców. Zdecydowano także, że zostanie przyjętych więcej kobiet. Jednak szybko okazało się, że gdyby Akademia rzeczywiście chciała w tak krótkim czasie naprawić wszystkie swoje błędy, zabrakłoby po prostu osób spełniających kryteria – zarówno pod względem talentu i zaangażowania w przemysł filmowy, jak i płci czy przynależności do mniejszości etnicznej. Nie zmienia to jednak faktu, że zmieniono zasadę – wcześniej przyjmowano co roku małą grupę członków, około 100 osób, obecnie przyjmuje się o wiele więcej. W 2017 roku Akademia przyjęła aż 774 nowych członków, a rok później pobiła ten rekord, przyjmując w swoje szeregi 928 osób.

Należy zauważyć, że różne sekcje Akademii charakteryzują się rozmaitymi dysproporcjami w reprezentacji. W działach zajmujących się produkcją filmową od strony finansowej czy wizerunkowej niemal 100 procent stanowią biali (wśród producentów ten procent sięga 98), z kolei w dziedzinach takich jak efekty specjalne czy operatorzy 98 i 95 procent członków to mężczyźni. Najbardziej zróżnicowaną grupą są aktorzy, wśród nich osoby o innym niż biały kolorze skóry stanowiły aż 15 procent członków. Warto zaznaczyć, że przytoczone tu dane pochodzą z 2016 roku, kiedy Akademia była już w trakcie wdrażania zapowiedzianego w 2012 roku planu zmian w sposobie przyjmowania nowych członków.

W 2017 roku Akademia pochwaliła się, że przyjęła największą i najbardziej zróżnicowaną grupę nowych członków: 774 osoby z 57 krajów. 39 procent członków nowej grupy stanowią kobiety, 30 procent zaś – osoby o innym niż biały kolorze skóry. Jednocześnie aż 7 z 17 wydziałów Akademii przyjęło więcej kobiet niż mężczyzn. Od 2015 roku przyjmowanie kobiet do Akademii wzrosło o 359 procent i choć wydaje się to znaczącą zmianą, kobiety wciąż stanowią zaledwie 28 procent członków Akademii, liczba zaś przedstawicieli mniejszości etnicznych podskoczyła z 8 do 13 procent.

W 2018 roku Akademia zaskoczyła opinię publiczną, zapowiadając, że przyjmie 928 członków, w tym około 49 procent będą stanowić kobiety, a około 30 procent – przedstawiciele mniejszości. Dzięki temu kobiety będą stanowić w Akademii około 31 procent, przedstawiciele mniejszości etnicznych zaś – około 16 procent (wcześniej było to 13 procent).

Teoretycznie zmiany te mogą wydawać się ciekawe i potrzebne. Problem w tym, że jak wskazują niektórzy członkowie (w tym Bill Mechanic, były producent pracujący dla Disneya i 20th Century Fox, który odszedł z Akademii), przyjmowanie nowych członków do Akademii nie zmieni problemu, z jakim boryka się amerykańska kinematografia. Zwłaszcza że, by wyrównać różnice demograficzne, Akademia coraz częściej wyróżnia twórców spoza Stanów Zjednoczonych, pochodzących na przykład z Hongkongu. Co z jednej strony zmienia jej strukturę, ale nie wpływa na rynek filmowy w samych Stanach. W liczbach wygląda to ładnie, ale niekoniecznie oznacza, że kinematografia amerykańska się zmienia. Liczby też nie zawsze przekładają się na dużą grupę ludzi. 41 procent osób zaproszonych do branży reżyserskiej to kobiety. Brzmi dobrze. Kiedy jednak zaproszenie przyjmą 33 osoby, okaże się, że Akademia wzbogaciła się jedynie o kilkanaście nowych reżyserek, bez większych szans na otrzymanie Oscara za najlepszy film, zwłaszcza że tylko pięć razy w historii Oscarów kobieta była nominowana za reżyserię.

Dlaczego skład Akademii wywołuje takie emocje? Przede wszystkim dlatego, że dość dobrze pokazuje problemy całego środowiska filmowego, zdominowanego przez białych mężczyzn. Jednocześnie widownia coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że w świecie kinematografii wszystko jest ze sobą powiązane. Jeśli filmy kręcone przez kobiety nie dostają nominacji do najważniejszych nagród, to jest większe prawdopodobieństwo, że otrzymają mniejsze finansowanie kolejnych produkcji, co z kolei utwierdzi producentów w przekonaniu, że kobiety nie potrafią kręcić wysokobudżetowych filmów. A to spowoduje, że młode kobiety próbujące zrobić karierę jako reżyserki, będą musiały walczyć z większymi uprzedzeniami czy starać się zdobyć zawód zdominowany przez mężczyzn. I tak koło się zamyka. Z kolei brak reprezentacji mniejszości sprawia, że aktorzy o innym kolorze skóry niż biały mają mniejsze szanse na nominacje, co w konsekwencji oznacza, że mniej zarabiają, a tym samym są rzadziej zatrudniani jako gwiazdy wielkich projektów, co ostatecznie ponownie prowadzi do tego, że bohaterami większości filmów są biali mężczyźni. Przy czym sama zmiana wewnątrz Akademii nie oznacza, że zmieni się cała kinematografia, jednak twórcom z różnych środowisk może być odrobinę łatwiej. Warto przypomnieć, że kiedy mówimy o reprezentacji mniejszości, nie chodzi tylko o twórców czarnoskórych, lecz także o przedstawicieli innych mniejszości etnicznych. Kiedy bowiem sprawdzimy, ilu aktorów latynoskich czy Amerykanów azjatyckiego pochodzenia było nominowanych do Oscarów, okaże się, że jest jeszcze sporo do zrobienia w tej kwestii.

Akademia przez wielu postrzegana jest jako organizacja działająca bardzo powoli i z opóźnieniem reagująca na przemiany, jakie zachodzą w świecie filmu. W ostatnich latach dowodem takiego niespiesznego działania Akademii była niechęć do wprowadzania jakichkolwiek zmian w transmisjach z wręczania Oscarów. Mimo że oglądalność spadała (zwłaszcza wśród młodzieży), Akademia nie chciała wysłuchać głosu widzów i specjalistów zachęcających ją do „odkurzenia” formy ceremonii. Odrzucane były też prośby i petycje odnośnie do włączenia nowych kategorii czy zmiany już istniejących (o problemach z kategorią najlepszy film nieanglojęzyczny piszę w dalszej części książki). Organizacja pozwalała sobie na drobne ruchy i ukłony w kierunku widowni – jak poszerzenie kategorii najlepszy film do maksymalnie dziesięciu tytułów, ale przez lata nie wprowadzała większych zmian.

Latem 2018 roku wydawało się, że Akademia zdecyduje się na rewolucję. Ogłoszono dwie zmiany. Po pierwsze, transmisja oscarowa miała zostać skrócona. Mniej ważne nagrody, takie jak za montaż dźwięku, zostaną przyznane w trakcie przerwy reklamowej, widzowie zaś zobaczą je pod koniec transmisji. Z takiego rozwiązania korzysta między innymi brytyjska akademia filmowa przyznająca nagrody BAFTA. Drugą decyzją było utworzenie nowej kategorii – za najlepszy film popularny. Obie decyzje świadczą o tym, że organizacja coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że jej znaczenie dla współczesnych widzów maleje z roku na rok. Bez wysokiej oglądalności ceremonii wręczenia Oscarów Akademia przestaje się liczyć jako najważniejsze i najbardziej prestiżowe gremium branży filmowej na świecie. Trzeba jednak zauważyć, że zmiany w Akademii zachodzą nieco wolniej, niż może się wydawać. Oba pomysły miały zostać wdrożone w czasie 91. ceremonii rozdania Oscarów w 2019 roku. Jednak po fali krytyki dotyczącej kategorii najlepszy film popularny Akademia zdecydowała się we wrześniu przełożyć pierwsze rozdanie tej nagrody na kolejny rok, argumentując, że musi przemyśleć, na jakich zasadach będą nagradzane filmy popularne.

Jak już wspominałam, u zarania Akademii stały nie tylko sprawy zawodowe, lecz także chęć poprawienia wizerunku amerykańskiej kinematografii. Próby udowodnienia światu, że amerykańskie filmy to nie tylko wysokobudżetowe produkcje, sprawiły, że choć w ostatnich latach Akademia nominowała i nagradzała filmy wybitne, to jednak niekoniecznie ważne dla amerykańskiej publiczności. Teraz, żeby chronić swój wizerunek i nadal stać na straży kinematografii Stanów Zjednoczonych, Akademia musi znaleźć sposób, by walcząc o międzynarodowe uznanie, nie stracić znaczenia w kraju. I to jest największe wyzwanie, jakie w następnych latach będzie stało przed członkami tej organizacji. Inaczej nie tylko nikt nie będzie chciał dziękować Akademii, lecz nawet nie będzie miał za co.

Dodamy konia i będzie dobrze, czyli jak zaplanować film oscarowy

W ostatnich latach coraz więcej mówi się o filmach oscarowych, tak jakby stanowiły osobny gatunek. Pytanie, które się nasuwa, brzmi: jaki byłby to gatunek? Jakie byłyby jego główne elementy. I czy rzeczywiście tak łatwo wskazać dziś cechy wyróżniające filmy, które zostają nominowane do Oscara w kategorii najlepszy film? Przyjrzyjmy się wszystkim nominowanym produkcjom od początku XXI wieku i spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie.

Dlaczego akurat od początku XXI wieku? Teoretycznie można byłoby wybrać inną datę, na przykład Oscary za rok 2003, gdy wygrał film, który był wielkim przebojem w box offisie (czyli Władca pierścieni. Powrót Króla), czy cofnąć się jeszcze bardziej, do końca lat 90., kiedy powoli zaczęła się kształtować formuła oscarowej produkcji na miarę nowego stulecia. Wybór jest więc po części arbitralny – niemniej z całą pewnością obejmuje on ten okres, w którym o pojęciu „film oscarowy” zaczęło się mówić dużo i często krytycznie. Gdyby ktoś jednak naprawdę chciał nakręcić film oscarowy wedle jakiegoś przepisu, to co musiałoby się w nim znaleźć? Kto miałby być bohaterem? I kto miałby wyłożyć na niego pieniądze? Spróbujmy rozłożyć film oscarowy na części pierwsze.

Należałoby się tu przy okazji rozprawić z pewnym mitem dotyczącym dwóch tematów, które rzekomo gwarantują filmowi nominację do Oscara. Mowa o Zagładzie i niewolnictwie. Często w dyskusjach poświęconych najlepszym filmom pojawia się sugestia, że reżyserzy, którzy sięgną po wymienione tematy, mają nagrodę właściwie w kieszeni. Sprawa nie jest jednak taka prosta – z filmów, które bezpośrednio odnoszą się do tematu niewolnictwa, Akademia w ostatnich osiemnastu latach nominowała tylko trzy: Django, Lincolna i Zniewolonego. Rzeczywiście, Zniewolony został nagrodzony Oscarem za najlepszy film, ale był to pierwszy Oscar dla filmu podnoszącego ten problem od czasu Przeminęło z wiatrem. Trudno mówić, by ta tematyka cieszyła się szczególną przychylnością Akademii. Podobnie jest z kwestią Zagłady – w ciągu ostatnich kilkunastu lat do Oscara za najlepszy film nominowano tylko trzy filmy poruszające tematykę Shoah, przy czym jednym z nich były Bękarty wojny, które trudno uznać za film zrealizowany zgodnie z historycznymi przekazami. Innymi słowy, nominowanie filmów o zagładzie Żydów czy niewolnictwie jest równie popularne co nominowanie musicali. Nikt jednak nie twierdzi, że filmem musicalowym można zapewnić sobie nominację.

Często się słyszy, że filmy, które koncentrują się na bieżących tematach związanych z reprezentacją – to ogólny termin stosowany w przypadku pojawienia się na ekranie różnych mniejszości, w tym także kobiet – mają w ostatnich latach większą szansę, by dostać nominację. Chodzi tu przede wszystkim o pojawienie się wątków mniejszości homoseksualnej czy też przedstawianie problemów mniejszości etnicznych. Zacznijmy od wątków queerowych. Jeśli przyjrzymy się filmom, które w jakikolwiek sposób podejmują kwestie dotyczące osób nieheteroseksualnych, to okaże się, że jest ich więcej niż filmów o niewolnictwie i zagładzie Żydów. Wciąż mówimy jednak o kilku tytułach, zakładając, że liczymy tylko te filmy, w których homoseksualizm bohaterów odgrywa kluczową rolę. Przy czy trzeba zauważyć, że dominują narracje o białych homoseksualnych mężczyznach: Milk, Tajemnica Brokeback Mountain, Tamte dni, tamte noce, Gra tajemnic, i jest to duża część nominowanych filmów, które dotykały wspomnianego problemu. Filmy, które podejmują temat związków kobiet, są rzadziej wyróżniane (w ostatnich latach najdobitniejszym przykładem takiego filmu było Wszystko w porządku). Co prawda w 2017 roku Oscara za najlepszy film przyznano Moonlight, ale to jeszcze nie dowód na to, że postaci homoseksualne stanowią obecnie punkt obowiązkowy ważnych produkcji. To jedyny przypadek nagrodzonego filmu o homoseksualistach w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Natomiast dzieła filmowe opowiadające o problemach osób transpłciowych są jeszcze większą rzadkością (na przykład Witaj w klubie).

Co do kwestii odnoszenia się w filmach do napięć społecznych na tle rasowym, też nie można mówić o nasileniu się tego zjawiska w ostatnim okresie. Do kwestii nietolerancji odwoływał się między innymi Kształt wody, wykorzystujący do tego celu fantastyczną narrację. Mamy podnoszące na duchu Ukryte działania, film o czarnoskórych kobietach zaangażowanych w pracę przy programie lotów kosmicznych. Wcześniej o walkach o prawa obywatelskie opowiadała Selma. Jeśli pominiemy wspomniane wcześniej filmy poruszające problem niewolnictwa, to zostaną nam tylko Służące, opowiadające o służących, których historie przekazuje światu biała dziennikarka, czy Miasto gniewu, które z kolei stanowi próbę rozliczenia się z dość powszechnymi uprzedzeniami wśród mieszkańców Los Angeles. Trudno tu więc mówić o jakiejkolwiek dominującej narracji gwarantującej nagrodę. Co więcej, ponownie można dostrzec, że choć z nietolerancją spotykają się przedstawiciele wielu grup etnicznych, w dalszym ciągu gros z nich właściwie jest pomijanych i niedostrzeganych przez reżyserów. A nawet jeśli już ten wątek pojawia się w filmach nominowanych, wcale nie zapewnia wyróżnienia.

Skoro już zaznaczyliśmy, czym – wbrew utartym opiniom – film oscarowy nie jest, to zadajmy ważniejsze pytanie: jaki ten film oscarowy najczęściej jest?

Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy, to słabość Akademii, zwłaszcza w ostatnich latach, do filmów opartych na prawdziwych historiach. Widać, że wśród nominowanych produkcji pojawiło się dużo więcej opowieści skoncentrowanych na życiu słynnych osób (między innymi Alana Turinga w Grze tajemnic czy Abrahama Lincolna w Lincolnie) albo luźno opartych na wydarzeniach, o których niekoniecznie można przeczytać w podręcznikach do historii, na przykład Wielki Mike o matce adoptującej bezdomnego licealistę, który zostaje mistrzem futbolu amerykańskiego, czy Big Short w dowcipny sposób opowiadający o źródłach kryzysu gospodarczego w Stanach. To oparte na faktach opowieści, które jednak nie mają wiele wspólnego z wybitnymi jednostkami. Czasem prawdziwe historie opowiadane przez filmy oscarowe nie mają wiele wspólnego z tym, co naprawdę się wydarzyło, czego doskonałym przykładem jest Argo (powiedzieć, że to opowieść luźno oparta na faktach, to nic nie powiedzieć). Jednakże widać, że Akademię interesują wydarzenia historyczne, zarówno o mniejszym, jak i większym znaczeniu.

Osobnym podgatunkiem filmów opowiadających o prawdziwych wydarzeniach są bowiem te, które nawiązują do czasów wojny. To ciekawe, jak bardzo filmy wojenne są wciąż ważne i obecne na listach produkcji nominowanych do Oscara. W ostatnich latach można zaobserwować jednak interesujące zjawisko – narracja w filmach o czasach wojny stała się bardzo specyficzna, jest daleka od standardowej opowieści o dzielnych żołnierzach na froncie. Czas wojny to historia o losie koni w czasie I wojny światowej. Jak zostać królem pokazuje z kolei początek II wojny światowej z perspektywy angielskiego króla, tymczasem Dunkierka koncentruje się na ewakuacji żołnierzy brytyjskich i francuskich, Wzgórze ocalonychzaś to opowieść o żołnierzu pacyfiście, który nie tylko nie sięga po broń, lecz także z poświęceniem ratuje na polu bitwy walczących po obu stronach frontu. Twórcy Listów z Iwo Jimy dokonali rzeczy wcześniej prawie niespotykanej – opowiedzieli historię konfliktu z perspektywy żołnierzy japońskich. Należy też wspomnieć o nominowanych filmach, które poruszają temat konfliktów bliższych naszym czasom niż II wojna światowa, na przykład tego na Bliskim Wschodzie, jednak zarówno Amerykański snajper, jak i The Hurt Locker. W pułapce wojny koncentrują się przede wszystkim na tym, jaki koszt ponoszą jednostki biorące udział w wojnie. Widać wyraźnie, że film wojenny utracił swój dawny propagandowy wydźwięk i stał się gatunkiem dużo bardziej refleksyjnym – często promującym humanitaryzm w czasie konfliktu.

Akademia potrafi docenić filmy powstające w oparciu o książki czy sztuki teatralne. To zjawisko nie jest charakterystyczne dla dzisiejszych czasów, choć pojawia się od samego początku istnienia Oscarów. Trzeba o nim wspomnieć, zwłaszcza że wyróżniane dzieła filmowe tego typu potrafią być bardzo różne – od ekranizacji nagradzanych sztuk (Płoty), przez opowiadania (Nowy początek), niewielkie powieści (Tajemnica Brokeback Mountain), dzieła należące do klasyki literatury (Nędznicy, choć to ekranizacja przede wszystkim scenicznego musicalu, nie zaś stricte powieści Victora Hugo), filmy krótkometrażowe (Whiplash, który powstał najpierw jako produkcja krótkometrażowa), po wielotomowe powieści (Władca pierścieni), pamiętniki (Zniewolony) czy książki oparte na faktach (Big Short). Widać, że spektrum inspiracji twórców jest ogromne, sama zaś Akademia przychylnym okiem patrzy na teksty, które już się sprawdziły, i dobrze znane historie. Choć niekiedy prowadzi to do kontrowersji, jak w przypadku ostatniego zwycięzcy, czyli filmu Kształt wody, który przypomina istniejącą już fabułę. Choć sami twórcy nie chcą się przyznać do tej inspiracji.

W Hollywood od lat pokutuje przekonanie, że skoro nagrody przyznają aktorzy, to bohaterami nagradzanych filmów powinni być albo aktorzy właśnie, albo inni twórcy filmowi. Jeśli potraktujemy tę kategorię szeroko, rzeczywiście okaże się, że artyści pojawiają się mniej więcej w co piątym nominowanym filmie. Mogą to być pisarze (Marzyciel), muzycy (Ray), tancerze (Czarny łabędź), a nawet projektanci mody (Nić widmo).

Jak często aktorzy nagradzają filmy o aktorach? W ostatnich latach zdarzyło się to kilka razy – zwycięstwo Birdmana, Artysty, Argo to dowód na to, że Hollywood rzeczywiście lubi refleksje na temat aktorów i twórców filmowych, które utwierdzają wszystkich w przekonaniu, że filmy i ich twórcy są ważni – co chyba nie powinno bardzo dziwić, wszak każdy chętnie słucha o sobie.

Jakie filmy o innych zawodach otrzymały ostatnio nominacje? Z całą pewnością dobrze trzymają się dziennikarze. Spotlight, Czwarta władza, Frost/Nixon, Good Night and Good Luck z jednej strony podejmują tematykę kontroli władzy (nie tylko państwowej) przez media, z drugiej – promują pewien wizerunek niezłomnych dziennikarzy pracujących zawsze nad ważną i przełomową sprawą. Lub dają głos tym, którzy inaczej nie mogliby przemówić, na przykład w filmie Służące. Patrząc na listę nominowanych tytułów, można spokojnie powiedzieć, że Akademia docenia pozytywną wizję pracy twórczej.

Warto tu zauważyć, że w ostatnich latach popularne stały się opowieści, w których ważną rolę odgrywają naukowcy. Szczytem tej popularności był pojedynek pomiędzy Teorią wszystkiego a Grą tajemnic – dwoma filmami biograficznymi, z tego samego roku, poświęconymi dwóm wybitnym brytyjskim naukowcom. Jednak w ostatnich latach mieliśmy też filmy, w których ważnymi postaciami były lingwistki (Nowy początek) czy matematyczki (Ukryte działania), a akcja nagrodzonego w roku 2018 Kształtu wodyrozgrywa się w laboratorium. Choć trend ten nasilił się w ciągu ostatnich kilku lat, nie znaczy, że wcześniej nie kręcono i nie nagradzano filmów o świecie nauki – czego dobrym przykładem jest Piękny umysł stanowiący, zdaniem wielu, najlepszy wzór poruszającej biografii naukowca, który zmaga się z osobistymi demonami (co jest rodzajem biografii bardzo hołubionej przez Akademię). Tu uwaga na marginesie: choć w filmach nominowanych przez Akademię często pojawiają się wątki dotyczące osób cierpiących na zaburzenia psychiczne albo osób z niepełnosprawnościami, właściwie w ostatnich latach postaci te zawsze grali aktorzy sprawni i zdrowi.

Należy tu dodać, że mimo wielu zmian jedno pozostało w ciągu ostatnich lat niezmienne – filmy oscarowe są o mężczyznach. Jasne, zdarzają się doskonałe filmy z pierwszoplanowymi kobiecymi bohaterkami, jak Za wszelką cenę, Nowy początek, Była sobie dziewczyna, Wróg numer jeden, Pokój, Grawitacja czyUkryte działania. Jednak przytłaczająca większość filmów opowiada o męskich bohaterach. Co więcej, całkiem sporą grupę filmów tworzą takie, w których postacie kobiece występują na drugim, a nawet na trzecim planie. Znajduje się w niej wiele pozycji kina wojennego, jak Dunkierka czyWzgórze ocalonych, ale także Zjawa, Kapitan Phillips, The Social Network czyAż do piekła. Ekstremalnym przykładem jest Pan i władca. Na krańcu świata, który jest właściwie filmem bez kobiet. Ogólnie rzecz biorąc, najlepiej oceniane są filmy o białym mężczyźnie. Nie jest to nic nowego, zdumiewające jednak, jak niewiele się zmieniło przez ostatnie lata.

Już mniej więcej wiemy, o czym powinien być film oscarowy. Teraz pojawia się pytanie, kto powinien w nim grać. Patrząc na filmy nominowane w ostatnich latach, można wytypować kilka nazwisk. Przede wszystkim – co może być szokiem – wcale nie należy zatrudniać Meryl Streep. Aktorka zgarnia większość nominacji, ale filmy, w których występuje, rzadko je dostają.

Natomiast w ostatnich latach zdecydowanie warto było wyłożyć trochę pieniędzy, by mieć w obsadzie Leonarda DiCaprio (sześć filmów z jego udziałem dostało nominacje), Brada Pitta czy George’a Clooneya (filmy z ich udziałem zgarnęły po pięć nominacji). Dobrym pomysłem byłoby też zaangażowanie Daniela Day-Lewisa, bo właściwie niemal każdy film, w którym aktor zdecydował się zagrać, był nominowany do najwyższej nagrody Akademii (na nieszczęście reżyserów aktor postanowił zakończyć karierę).

Jeśli o obsadzie mowa, warto wziąć pod uwagę możliwość zatrudnienia brytyjskich aktorów – nawet zaangażowanie jednego z nich do jednej z głównych ról często owocuje nominacją. Całkowicie brytyjska obsada również nie zawodzi. Filmy takie jak: Królowa, Pokuta, Była sobie dziewczyna, Jak zostać królem, Czas wojny, Filomena, Teoria wszystkiego, Gra tajemnic, Dunkierka, Czas mroku czyNić widmo, poradziły sobie z niemal w pełni brytyjską obsadą. Ponoć wszystko, co mówią Brytyjczycy, brzmi dla Amerykanów mądrzej, można więc założyć, że także filmy, w których grają Anglicy, wydają im się poważniejsze.

Skoro przy zatrudnianiu jesteśmy, wydaje się, że film natychmiast podnosi swoje szanse na nominacje, jeśli muzykę napisze do niego Alexandre Desplat. W ostatnich latach aż dziesięć filmów ze skomponowaną przez niego ścieżką dźwiękową dostało nominacje do Oscara, z czego trzy zostały wyróżnione Oscarem za najlepszy film. Gdyby Desplat z różnych powodów był za bardzo zajęty i nie odbierał telefonu, można też zadzwonić do Hansa Zimmera, który co prawda ma nieco gorsze wyniki (zaledwie jedna statuetka), ale i on znajduje się wraz z Desplatem na „listach płac” wielu nominowanych filmów (w przypadku Zimmera jest to osiem nominacji). Ewentualnie można zadzwonić do Johna Williamsa, który w ostatnich latach został wyróżniony tylko czterema nominacjami, ale pozostaje najbardziej utytułowanym kompozytorem filmowym w dziejach Oscarów.

Jeśli chodzi o reżyserów, właściwie należy trzymać się jednej zasady – filmu oscarowego nie powinna reżyserować kobieta. Filmy zrealizowane przez kobiety w ostatnich osiemnastu latach były nominowane tylko kilka razy i nawet przyznanie statuetki Kathryn Bigelow za The Hurt Locker. W pułapce wojny niewiele zmieniło. Najlepiej więc postawić na Spielberga (w ostatnich latach aż pięć nominacji), Clinta Eastwooda (cztery nominacje), Martina Scorsese (aktywnego, zwłaszcza na początku XXI wieku, gdy bardzo chciał dostać Oscara za reżyserię), Christophera Nolana, Ridleya Scotta czy Quentina Tarantino. Nie zawodzą także Alfonso Cuarón i Alejandro Iñárritu. Po piętach depczą im bracia Coen i Paul Thomas Anderson. Oczywiście nie oznacza to, że dzielą oni między siebie wszystkie nagrody, jednak ilekroć panowie zrobią film, tylekroć można mieć pewność, że znajdzie się on na liście nominowanych, jeśli zaś się nie znajdzie – jak w przypadku Mistrza Paula Thomasa Andersona – można się spodziewać dyskusji o tym, czy Akademia zupełnie postradała zmysły.

O zwycięstwie w oscarowej rywalizacji w dużym stopniu decydują też firmy odpowiedzialne za dystrybucję i za kampanię reklamową. W ciągu ostatnich kilkunastu lat prym wiodło kilka firm producenckich – Fox Searchlight Pictures, Miramax, Weinstein Company, Warner Bros, Focus Features. Choć jest jeszcze kilka wytwórni, które produkują filmy niezależne, lista wszystkich firm producenckich, a także dystrybuujących filmy od paru lat tak naprawdę jest zamknięta. Jeśli chodzi o dystrybutorów, mówimy o rywalizacji dziewiętnastu producentów – licząc nawet tych, którym udało się wprowadzić do rywalizacji o Oscara tylko jeden film. W przypadku firm producenckich lista jest dłuższa, ale też ograniczona. To ważne, by zdać sobie sprawę, że choć mówimy często o bardzo różnych produkcjach, różnych twórcach i nie zawsze tych samych producentach, to z punktu widzenia dystrybutorów, co roku walczą ze sobą o palmę pierwszeństwa te same firmy.

Analizując konstrukcję i sposób tworzenia filmu oscarowego, czasem można natknąć się na sugestie, które wydają się zupełnie niepoważne czy wręcz świadczą o tym, że w swoich dociekaniach posunęliśmy się za daleko. Należy jednak dla porządku odnotować, że film, który ma szansę na nominację do Oscara, powinien nosić jednowyrazowy tytuł (z ewentualnym przedimkiem the), bo takie tytuły ma niemal połowa nominowanych produkcji. Długie tytuły zawierające więcej niż cztery słowa miało tylko osiem z listy analizowanych tu filmów. To powinno dawać do myślenia. Podobnie jak to, że w kilkunastu filmach nagrodzonych w ostatnich latach pojawiały się konie. Co prawda obecność konia na planie nie zapewnia filmowi od razu wygranej, ale jeśli można włączyć do fabuły scenę z koniem, to warto się na to zdecydować.

W ostatnich latach niezwykle istotny dla zwycięskiego filmu był też moment, w którym pojawił się on na ekranach. Przyjęło się, że wiele nominowanych filmów po raz pierwszy w Ameryce Północnej jest wyświetlanych albo na festiwalu w Sundance, albo w Toronto (którego wyniki, co ciekawe, przez kilka lat pokrywały się z decyzjami Akademii). Jednak jeśli chodzi o wprowadzenie filmu do kin, dystrybutorzy starają się zgrać premiery z datą ceremonii oscarowej. Do 2004 roku niemal wszystkie nominowane filmy wchodziły do kin 15 grudnia lub później. Działo się tak dlatego, że ceremonia oscarowa odbywała się zwykle pod koniec marca lub na początku kwietnia. Obecnie ceremonia odbywa się na koniec lutego lub na początku marca – premiery wielu filmów przesunięto więc na październik i listopad. Pierwszy pokaz filmu zaplanowany zbyt późno zmniejsza jego szanse na zwycięstwo, zbyt wcześnie – sprawia, że akademicy często o nim zapominają (czego obawiano się na przykład w przypadku Dunkierki czyUciekaj! – filmów, które weszły do kin przed rozpoczęciem okresu, gdy kina wyświetlają filmy pretendujące do nagród). Prawda jest taka, że w ostatnich latach nikt nie miał wątpliwości, że Oscar to nie tyle nagroda dla najlepszego filmu roku, co najlepszego filmu końca roku.

Jeśli zbierzemy wszystko, co wiemy, o idealnych filmach oscarowych, otrzymamy historyczną, opartą na faktach opowieść, dziejącą się w czasie wojny, w jakiś sposób nawiązującą do ważnego problemu. Nie zaszkodzi, by główną rolę zagrał brytyjski aktor (wszak film musi opowiadać o mężczyźnie), i nie byłoby źle, gdyby muzykę napisał znany kompozytor, może być John Williams. Wspaniale, gdyby w filmie pojawił się koń. No i najlepiej, żeby za kamerą stanął Spielberg.

Po szybkim przejrzeniu wszystkich nominowanych filmów, okazuje się, że idealnym filmem oscarowym jest Lincoln. Spełnia nawet niewymieniony przeze mnie warunek – trwa dłużej niż dwie godziny. Innymi słowy, film, co Oscara ma w kieszeni.

Problem w tym, że Lincoln Oscara za najlepszy film nie otrzymał. Przegrał z Argo, filmem, który też spełnia pewne założenia idealnej produkcji oscarowej (oparty na prawdziwej historii film, do którego muzykę napisał niezawodny Alexandre Desplat, i nawet trwał dwie godziny), choć nie tak skrupulatnie jak ponaddwugodzinny Lincoln. Pewnie zabrakło konia… Dziś jednak nie wystarczy już domyślić się, co pragnęliby zobaczyć akademicy, trzeba jeszcze te wszystkie nieodzowne elementy umiejętnie połączyć i zrobić to lepiej niż konkurencja. I to właśnie sprawia, że rywalizacja oscarowa nadal jest wciągająca i wcale nie tak przewidywalna, jak mogłoby się wydawać.

Niespodziewana słabość do bokserów, czyli najlepszy film na przestrzeni lat

Co roku ceremonię wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej wieńczy moment ogłoszenia zwycięzców w najważniejszej kategorii – najlepszy film. Choć teoretycznie wszystkie Oscary są równie ważne, to ten jeden stanowi podsumowanie całego wieczoru, a także ukazuje nastroje i preferencje członków Akademii względem kina w danym roku. Oscar za najlepszy film zapewnia produkcji trwałe miejsce w historii kinematografii, a także rozpoczyna dyskusję na temat tego, czy aby na pewno nagroda trafiła we właściwe ręce. Co sprawia, że zarówno krytycy, producenci, jak i widzowie próbują sobie odpowiedzieć na pytanie: jaki film, zdaniem Akademii, pretenduje do miana najlepszej produkcji?

Można od razu stwierdzić, że nie istnieje żadna jedna wspólna cecha, która łączyłaby wszystkie filmy, które otrzymały statuetki na przestrzeni lat. Różnią się pod względem tematyki, gatunku, budżetu i sukcesu w box offisie. Część z nich wyprzedzała swoje czasy i do dziś możemy je oglądać z przyjemnością. Niektóre oddziaływały na widzów wyłącznie w jednym, wyjątkowym momencie historii. Wobec innych nie ma najmniejszych wątpliwości, że były istotnie najlepszymi filmami, jakie nakręcono danego roku. Inne wciąż zdumiewają krytyków, którzy pytają, jak to się właściwie stało, że zdobyły nagrodę. Są wśród nich dzieła genialnych reżyserów, ale też produkcje twórców znanych z jednego czy dwóch tytułów. Są filmy, które prezentują różniące się od dzisiejszego spojrzenie na kwestie płci czy pochodzenia i budzą kontrowersje, ale też takie, które stawiają na reprezentację różnych mniejszości czy zaznajamiają publiczność z nowymi tematami. Chyba jedyna rzecz, która naprawdę je łączy, to fakt, że żaden nie jest horrorem – tego jednego gatunku Akademia naprawdę nie lubi.

Skoro już mowa o gatunkach, sprawdźmy, jakie najchętniej honorowano statuetką Oscara. Na pierwszym miejscu należałoby postawić dramat – szczególnie dramat obyczajowy. Choć może się wydawać, że Akademia bardzo lubi kino gatunkowe, znaczną część zwycięskich filmów trudno przypisać do konkretnego gatunku filmowego. Na drugim miejscu możemy umieścić filmy wojenne, opowiadające o wielu różnych konfliktach, nie tylko o II wojnie światowej. Pierwszy z nagrodzonych Oscarem filmów, Skrzydła, odnosił się bowiem do I wojny światowej, Pluton do wojny w Wietnamie, a The Hurt Locker. W pułapce wojny – do wojny w Iraku. Przy czym należy zauważyć, że akcja filmów dotykających problemu wojny nie zawsze toczy się na polach bitew. Pani Miniver jest opowieścią o wojnie z perspektywy żyjącej pod Londynem gospodyni domowej, Najlepsze lata naszego życia są z kolei o życiu weteranów po zakończeniu wojny i ich problemach z dostosowaniem się do codzienności. Do pewnego stopnia z tematem II wojny światowej mierzy się Jak zostać królem