Orle gniazdo Polska - Krzysztof Jan Derda-Guizot - ebook

Orle gniazdo Polska ebook

Krzysztof Jan Derda-Guizot

3,0

Opis

Książka historyczno-przygodowa, oparta o fakty historyczne, opisuje przygody naszego Godła Narodowego od roku 1000 aż do 2017 w zabawnej i chwilami tragicznej historii narodowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 128

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (3 oceny)
1
0
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Krzysztof Jan Derda

Orle Gniazdo Polska

© Krzysztof Jan Derda, 2017

Książka historyczno-przygodowa, oparta o fakty historyczne, opisuje przygody naszego Godła Narodowego od roku 1000 aż do 2017 w zabawnej i chwilami tragicznej historii narodowej

ISBN 978-83-8104-996-2

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Okładka, Ilustracje i strona tytułowa Piotr Latka z miasta Góra, pseudonim artystyczny Pygar. Książkę dedykuję również Ewie

autor

Wydanie III poprawione i uzupełnione

Utwór dedykuję moim wnukom

Jest tysięczny rok Pański. Zapowiadał się cichy i miły dzień w państwie Polan. Na polach topniały śniegi, spod nich czerniła się ziemia. Śnieg w kałuże się zamieniał szybko i strumykami płynął wesoło i świeciły się złoto we wstającym brzasku. Słońce wielkie wschodziło czerwonym blaskiem i zalało cały widnokrąg światłem poranka, świat budził się ze snu po nocy mroźnej jeszcze. W zagrodach okolicznych bydło porykiwało, z kniei leżącej w pobliżu basowy ryk tura się potoczył i odbił echem po okolicy. Kmiecie szli bardzo raźno do krówek swoich po mleko dla dziatwy, ptaki ćwierkały zaś głośniej niż zwykle. Z kominów chałup strzechą krytych dymy ciągnęły się do nieba leniwie, miły i piękny widok rozpościerał się z wysokich drzew na całą okolicę, spokój i cisza naokoło panowała błoga, prastary gród budził się ze snu do pracy i życia właśnie. Tam też jeszcze jakiś widok był ciekawy, dla oczu dwojga bystrych, co z góry okolicę przeglądały

z uwagą i orlim wzrokiem. Bo oto na pobliskim i dość wysokim wzgórzu w prastarej stolicy państwa polskiego siedział w olbrzymim gnieździe orzeł cały biały w koronie i rozglądał się dookoła. W grodzie grubą palisadą otoczonym, co Gniezno się zowie, od wieków

paru stoi ogromna katedra, imieniem świętego Wojciecha nazwana.Dzwony zaczęły bić właśnie na jutrznię, i mnisi sznureczkiem wchodzili do jej wnętrza. A horał gregoriański popłynął dostojnie i donośnie wysoko do nieba. Przy katedrze rosną dęby rozłożyste, stare jak ona sama albo i starsze od niej samej. Któż to tam wie?

Na dębie jednym właśnie, a największym ze wszystkich, u samej góry, wysoko gniazdo orła jest misternie i pięknie z gałęzi splecione. W gnieździe tym Król ptaków, największy i najodważniejszy ze wszystkich, mieszka tam z królową i orlętami Książętami. Król i królowa oboje w płaszczach z piór bielutkich, jak śniegiem przyprószonych,

co właśnie na polach topniał. Orzeł Biały siedzi tam

dostojnie w koronie złocistej, dziób ma ogromny złoty i szpony ze złota, a wzrok bystry i groźny. Patrzy on właśnie na okolicę, daleko i czujnie, wzrokiem ogarnia swoje królestwo, aby nikt nieproszony nie wlazł w jego granice. Akurat i ten władca przestrzeni niebieskich ze snu się obudził przed chwilą. Skrzydłami ogromnymi machnął,

popatrzył dokoła i zakrzyknął w języku orłów coś władczo i ostro, aż głos po okolicy echem znowu się odbił, jakby głos tura chciał zagłuszyć i powrócił do niego ze zdwojoną siłą. Służba dworska przyfrunęła prędko do Pana, pytać, czy mu czego nie trzeba, ale temu władcy dziś co innego było

w głowie niźli poranne ziewania, co niejednemu z dworzan było pierwsze w zwyczaju. Ten król ptaków, który od samego zarania tej ziemi był tu panem, władcą i godłem w herbie, przymknął oczy na chwilę i przypomniał sobie, jak tu się wszystko poczęło. A pamiętał o tym, że samemu z orlętami Książętami trudno mu było ogarniać i osłaniać wielkie połacie kraju naszego, a od plemienia pierwszych

Polan, Polską zwane. Myślał i teraz nad tym, jak to lepiej uczynić, a że mądrości był wielkiej kazał z samego ranka orlikowi, pacholikowi swojemu, wołać wojewodów.

— Lećże, mój Maćku miły, jastrzębiów i sokołów przywołaj.

A niechaj mi szybciej przylatują, bo to i rady ich potrzebuję.

— Juże pędzę, miłościwy Panie — odparł Maćko rezolutnie.

Kiedy ptaki szybko na wezwanie królewskie przybyły, bo ociągania się król strasznie nie lubił powiada

Orzeł do nich miło:

— Siadajcie, moi druhowie wierni, wygodnie na gałęzi przy mnie,

jeno zważajcie, co by który nie zleciał z niej z hukiem wielkim czasami.

Sokół i jastrzębie popatrzały po sobie, jakby rzec chciały do

Króla, co też to orzeł powiada do nich, co to lotnikami byli wśród ptaków najlepszymi. Zmilczeli jednak, coby nie wysłuchać od pana swego historyjki jakiej, a uszom wojewodów niemiłej. Orzeł popatrzał bystro na zebranych i powiedział w zamyśleniu:

— Wezwałem was, bo pilna jest sprawa. Musimy tu o państwa Polan i naszej przyszłości pomówić, coby obce wrony nam tu nie lazły, jako do tej pory właziły, kiedy tylko oczy od nich odwrócę. A czujność naszą z nieba sprawdzają codziennie, dość mocno mnie to już rozgniewało a rady na to na razie nie powziąłem żadnej. Wiecie na pewno moi mości panowie wojewodowie, jak trudno nam samym granice ziemi naszej polskiej opatrzyć, bo przeogromna to kraina, a wiecie i to pewno, że ja sam z wami nie upilnuję ziem naszych, bo to i przecie na wschodniej granicy naszej mieszka nasz kuzyn daleki, co orle dwie — zamiast jednej — głowy posiada, a że potężne ziemie ma pod władaniem i bardzo jest przebiegły, spogląda chciwie w nasze strony, raz jedną, to znów drugą głową i podpatruje, czy czegoś zabrać się nie uda. Z zachodniej zaś strony, od Odry, rzeki naszej granicznej mieszka nasz sąsiad najgorszy ze wszystkich, drapieżny, co to z czarnych orłów się wywodzi i tylko patrzy niecierpliwie, aby na nas napaść niespodzianie i wydrzeć nam, co nie jego, co nieraz przecie widzieliście. A pewna to rzecz, że dalej tak będzie, jako drzewiej bywało, bo to i sam Książę Mieszko Pierwszy ciągle miał z nimi robotę, choć chrzest przyjął w 966 roku, to pod Cedynią Ho, dona niemieckiego zastępy znosić musiał, bo czarny orzeł ciągle wymawiał, że pogański nasz kraj i mieczem go chciał krzyża nauczać. A od czasów Ziemowita i pierwszych Polan, ciągle napady na nas czyni. Nieużyty to naród, co jeno szybko zawsze szwargotał, aż mnie mierzi, i czarnego orła wielbi, a nas zaś zupełnie za nic mając. A i podstępny jest jako mało kto we świecie, a na Polan już od niepamiętnych czasów nastaje i mnie samemu sen z powiek nieustannie spędza.

— Toście już, Panie, nam przed chwilą rzekli — przerwał sokół.

— A powtarzam wam, żebyście dobrze to spamiętali sobie i nie przerywaj mi wasze, bo cię berłem przez pióro huknę. Dość mam naprawdę tego, chociaż, em nie bardzo strachliwy. Nieraz, jakom leciał granic naszych z góry bezpieczeństwa patrzyć, ułowić mnie kruki czarnego orła chcieli, a rozdziobać w strzępy, ale choć było ich

zawsze wielu, pierzchali śpiesznie, skrzydłami bystro w miejscu machając od strachu, a hilfekrakali, kiedym popędził którego co odważniejszego.

Przed setnikiem swoim udawał, że orła pogoni, gdzie pieprz rośnie, ale bali się mnie zawsze i boją do dziś dnia. Choć udają, że prawda to nie jest żadna, a to, co mówię to dla nich bajka jakaś. Kiwali nieco głowami wojewodowie, ale nic nie mówili, bo było w zwyczaju raczej, że nikt właściwie bez pozwoleństwa i niepytany dzioba w tym królestwie nie otwierał i bez potrzeby nim nie kłapał

i cicho był, kiedy orzeł mówi. Ale Jastrzębiec siwy najwyższą godność wśród dworzan Orła Białego czyniący, zapytał znienacka i nagle:

— Wasza miłość, powiadajcie nam, jako to od początku samego

bywało? Co i gdzie? Ano tutaj, jako, ście, Panie, te ziemie w posiadanie objęli? Jak było? Odparł Orzeł:

— Ano całkiem zwyczajnie było, jam tu zawsze gniazdo swoje miał i orły z rodu mojego, i zawsze tu gniazdo nasze było, bo i gród na dole tak się samo przecież zowie. Jeno jak przyszedł tu kniaź Lech z braćmi swymi, rozglądnął się dokoła i spojrzał nagle na drzewo do góry. Jak mnie zobaczył, to zaniemówił przez chwilę. I zakrzyknął do mnie z dołu: „Orle Bieluteńki, coś ty taki inny jakiś i biały cały? Do orłów innych nie jesteś nic podobny. A bialusieńki jako śnieg na polu?”. Ja mu na to powiadam: „A tobie co do tego? Takim już mnie matka moja w gnieździe poczęła, a jak obaczyła, że moi bracia innej maści są niźli ja, powiada do ojca mego: »Dziw ten syn nasz jakiś i do innych orłów nie przystaje«. Na to ociec mój powiada jejmości: »Pewnie wielkim kimś ma być i taki jakiś orzeł nam się począł, cały biały, a nie jako my, co głowy białe jeno mamy«”. Na co Kniaź Lech zakrzyknął do mnie z dołu: „Mnie się barwa tam twoja bardzo podoba, a dziób i szpony, czemu też masz złote?”. „A bo co?” — powiadam mu znowu na to. „Bom to nie widział nigdy orła białego z dziobem złotym i z takimi szponami”. „Toś pewno i nie za dużo w życiu widział, co?” — mówię mu. „A na wojownika niezgorszego wyglądasz, co to niejednemu łupnia dać może” — mówi mi on przymilnie. Czym, powiadam wam, ujął mnie sobie od razu i polubiłem ja tego Lecha od pierwszego spojrzenia. I powiada do mnie dalej, w te słowa: „Chciałbym i ja tu przy tobie gniazdo swoje mieć. A co tyna to, Orle Biały?”. To powiadam ja do niego: „Podobają ci się moje szpony złote i dziób mój złoty i korona?”. „Ano, i to jak jeszcze! Jak w bajce jakiej wygląd masz orle” — tak on mi powiada. „Normalna to rzecz, wygląd mój” — mówię mu. „Jakże to?” — pyta on. — „To chyba czary jakieś?”. „Żadne to cuda” — mówię mu, że aż trochę zgłupiał i patrzył na mnie jak zaczarowany. To mu na odwagę powiadam tak: „Jeśli wola Ci, kniaziu miły, taka to możesz zamieszkać sobie pod dębem moim. Jeno nie przemyśliwaj sobie czasem w szkodę mi włazić, bo szpony mam ostre, a dziób mocny”. Tak, om mu powiedział.

— A on, co na to? Powiadajcie Panie.

— Popatrzył się na mnie bystro spod oka, zaśmiał się zębiska białe pokazał, po czym wąsa zakręcił i powiada: „Będziemy razem tu mieszkać i razem gospodarzyć, a pod takim Orłem śmiałym jako widzę, kraj nasz kwitnąć będzie i Ciebie Orle na patrona godła swojego sobie biorę”. To ja mu na to tak powiadam:

„Takoż sobie gadasz kniaziu, jakobyś mnie to kupił sobie.

A czyś ty godzien jest, aby to mój wizerunek w godle i na chorągwiach swoich nosić?”. A Lech na to tak prędko powiada: „Przysięgę Ci, Orle Biały, zaraz na to złożę”. I tak powiedział, rękę na sercu położywszy: „Ciebie, Orle Biały, jako patrona i godło państwa Polan na wieki sobie biorę i przysięgam honorem swoim, że nie opuszczę Cię w potrzebie ni w boju, a wolności twojej i ziemi tej będę wierny do ostatniej krwi kropli żywota mojego”. No tom powiedział mu tak: „Osiądź więc tu przy mnie na wieki, a przysięgę twoją przyjmuję. Bo to z gęby dobrze Ci patrzy i wiarę na przysięgę twoją dać mogę. Jak onemu Pygarowi, co mnie do książki jednej rysuje”. To on się mnie pyta: „Jakiemu znowu Pygarowi, Orle?”. „A co ci do tego, jakiemu? Nie masz go tu jeszcze. A nie będę ci gadał po próżnicy, bo i tak nie pojmiesz tego. Jeno to wiedz, że ja przeszłość i przyszłość widzę i wiem, jaka będzie”. „A jak to będzie, Orle Biały, tu z nami na ziemi tej?”. „Powiem ci jeno kniaziu, że lekko

nie będzie tu nigdy”. Zmartwił się nieco. Ale powiada śmiało, w ślepia mi wiernie patrząc: „Damy radę,

pod godłem twoim”. To jeszcze bardziej mi się spodobał. Jak przyszedł, to i ostał się tu na zawsze. Ród jego aż do dnia dzisiejszego ziemie te zamieszkuje razem z nami. Zaś później, po Lechu, porodził się Piast, kmieć ubogi i od niego poczyna się cała Piastów dynastia, zasię kniaź

z Piastów rodu, Siemowit, ten ci to był, który złego kniazia Popiela przepędził, aż później go myszy we wieży opadły. Potem nastał kniaź Lestek alibo Leszek był zwany, zasię był Siemomysł, syn Leszko, wy, ojciec Mieszka Pierwszego. No i sam Książę Mieszko Pierwszy, co na wieki sławą w kronikach się wpisał. A Książę Bolesław Chrobry, co

teraz nam panuje, to i syn jest samego Księcia Mieszka Pierwszego i czeskiej księżny Dobrawy, co to i Krzyż Święty do Polski przyniosła. A roku 966 Mieszko Pierwszy chrzest przyjął jako i ta ziemia cała. I tak to szło sobie, aż do dnia dzisiejszego, tego, com was przyzwał do narady. A ja zawsze przy tym byłem. Ale o tym powiem wam,

kiedy dnia inszego, bom się to rozgadał jak przekupień jaki, że mi się język w gębie w kołek zamienił. Maćku, daj mnie wody łyczek, prędko, bo mi w dziobie od gadania zaschło. — Maciek migiem rozkaz króla ptaków spełnił. — Tak, oście mnie to opadli nagle z historią naszą, jakbyście

tacy ciekawi zaprawdę jej byli.

Na to Jastrząb dodał:

— Mądrego to i godzinami bym słuchał.

— Żebyś ty mnie to zawsze tak słuchał chętnie, jako to teraz gadasz. Lepiej by było. Wy mnie tu nie kręćcie teraz w głowie, bom was wezwał tu zgoła z innej przyczyny. — Król Orzeł przestąpił ze szpony jednej na drugą i tak dalej prawił, z tym, że popatrzał w, pierwej bystro na wojewodów czy słuchają, ale słuchali raczej pilnie.

— Patrzajcie oto, mili moi, jako wszędy niecnoty nas otaczają. Wszyscy, śmy przeciw nim przecie w boju stawali. Choć nie wszystkie bitwy moje pamiętacie, boście to ode mnie wszyscy wiele młodsi.

— I mówił dalej, z troską w obliczu, wzrokiem patrząc daleko, jakby nie do wojewodów mówił, a w myśli swej. — Za morzem naszym, Bałtykiem, i Gdańskiem mieszkają, jako wiecie, plemiona wszelakiego morskiego a krzykliwego rodzaju, jak mewy białe, rybitwy wszelakie a te aż trzy korony mają w swym herbie, a napastliwe są i nienasycone wiecznie. A i też gadają, com nieraz od ich posłów słyszał, że moją chętnie koronę by zabrały, gdyby się nas tylko nie bały. I wikingowie z rogami na łbach z ich stron ludzi naszych straszą. Ale dobrze i to zaś, że Tatry nasze z górą Giewont bronią nas od wszelkiego ptactwa i ludów tatarskich, co z Dzikich Pól do nas często zaglądają ciekawe. A i Król z za Tatr wrogi nam bardzo. Siły mi nieraz brakuje, aby ogarnąć nasze polskie przestrzenie od najazdu wszelakiego. Czyż niedobrze wam prawię? — zapytał nagle zebranych. — Sami przecie dobrze to wiecie. Po tom was wojewodami ziem polskich i naszych przestrzeni, w niebiosach mianował. Co to byście mnie skrzydłami swoimi wspierali, a nie tylko

bezrozumnie nimi machali, jeno wiatr i tumany kurzu wzniecając, którego nie cierpię, bo do kichania mnie zmusza. Cięgiem jeno nie na siebie patrzajcie, ale na dobro korony naszej i mnie w potrzebie każdej wspomagać musicie. Jako i Kniaź Bolesław to czyni i ojce jego czynili, od czasów Lecha samego, bom ja jest tego państwa ostoją i wizerunkiem w świecie od początku.

— Panie, jakbyśmy śmieli inaczej, jak nie na twoje rozkazania mając względy. Kiedy to sami widzimy, Panie, żeście to nieśmiertelny Orzeł jest pewno — odparł kanclerz.

— A jakże myślicie? I strach was pewno trochę bierze? Co za dziwnego króla macie? No, ale już dobrze, dobrze — dodał. — Pomyślmy zaś teraz wspólnie, co nam wypada na przyszłość czynić, skoroście rada moja, rodu ptasiego i polskiego. Orzeł Biały wiedział dobrze, co mu w głowie siedziało, bo przyszłość mu nie raz i nie dwa pokazała jako to ze szlachtą w posłuchu dla Króla i Polski bywało, kiedy nie słuchano władcy prawego, od Boga danego i woli Ducha Świętego. Wojewody jednak czasem niezbyt posłuszni byli. Zaś jedno na pewno wiedzieli, że Król zawszeć mądrze powiada. Na co kanclerz królewski Jastrzębiec szary, podniósł głowę siwą i kiwając nią na boki, powiedział z pokorą do Króla, którego szanował pomimo wszystko bardzo. I zawsze cześć należną królowi okazać potrafił i piersią własną nieraz go w potyczkach przeróżnych zawsze ochraniał.

— Święta to prawda, Królu nasz i Panie, ale co każecie czynić w tym względzie, miłościwy władco i Panie nasz?

— Co czynić? — zapytał Orzeł z nagła. — Nic, bez mego rozkazania, zrobić sami nie możecie? — zapytał przekornie. Ci spojrzeli po sobie, ale nie odrzekli nic. Ale pomyśleli skrycie, czego się to on znowu czepia, jako rzep do psiego ogona albo do piór na grzbiecie, jak za blisko siądziesz przy polu. Popatrzyli po sobie i słuchali pilnie.

Król, zamyślił się, ale że wiedział dawno, co począć, w końcu powiedział:

— Ano, postanowiłem tak uczynić: nakazuję wam wieści rozesłać szybko do granic naszych wszystkich i tych najdalszych, że zwołuję sejmik ptasi dla obrony przed wszelakim napadem. Zatem w tydzień od dnia dzisiejszego wszystkie ptaki z polskiego plemienia staną tu niezwłocznie, ale bez ociągań żadnych, bo sprawa pilna jest. Jeno te, co z zimowisk nie przyleciały jeszcze, dyspensę od sejmiku otrzymują, ale wiem, że i bociany już z Afryki i krajów zamorskich powracają. Niech wszyscy mi się tu w Gnieźnie stawią na marca siódmego, bo to do księcia Bolesława cesarz Otton III się na ten czas wybiera. Roku było to tysięcznego i sławetnego po wieki, jako już wam w tej prawdziwej bajce mówiłem, a był on ciepły i wietrzny i większość ptaków już z za morza powróciła. Jeszcze na koniec wam powiem — dodał Król — że Księcia Bolesława obecnością naszą wesprę, choć nie zwyczajny on Bolesław, ale Chrobry jako żaden i coby orzeł czarny nie myślał, że jest jakoby u siebie. Nie bardzo ten Otton też nam wrogi. Ale, zawsze, jako mnie matka moja Orłowa nauczyła, Niemiec to zawszeć Niemiec. No, to

ganiajcie migiem, coby wszyscy wezwanie moje dostali — ponaglił. Wojewody nura dali w dół z drzewa i dopiero niżej gniazda królewskiego będąc, skrzydłami powietrze rozcinali, aż głośno zaświszczało, jakbyś strzałę z łuku wypuścił. Ale nisko, już przy ziemi samej, na wirażu ostrym, Jastrzębiec powiada do drugiego jastrzębia i sokoła:

— Chodźcie, kumowie, jeden za drugim za mną polećcie. Siądziemy przy dzwonnicy katedry, z drugiej strony, coby nas Pan nasz nie widział, rzeknę coś tobie i temu drugiemu.

— Ano, jak tak, to lećmy, jeno bystro.

Przysiedli przy dzwonnicy, skrycie we trzech, od drugiej strony, a dzwonnica od wzroku Orła ich przysłoniła.

— Powiedz mi wasze, co ten nasz Orzeł ciągle o onym spadaniu z drzewa na dół powiada? Myślę ja, czyby zasię nie zamyślał z funkcji wojewodów nas zrzucić, aby? Bo to z nim nieraz nie wiadomo po prawdzie, czy z powagą gada, czy kpi sobie w oczy żywe? Wiecie tedy co? Słuchajmy my jego lepiej i nie sprzeciwiajmy się mu niczym, bo to i naprawdę Orła naszego chyba coś trapi.

— Takoż i ja myślę — dodał sokół. — Trzymajmy się lepiej posady każdy swojej, co to by nie pogonił nas, gdzie ów pieprz rośnie. A wiesz ty choć, jeden z drugim, gdzie ten pieprz rośnie?

— Tak za