Oranżeria rodziny Williamsów - Janusz Brzozowski - ebook + audiobook

Oranżeria rodziny Williamsów ebook i audiobook

Brzozowski Janusz

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Cassandra Williams po ośmiu latach nieobecności przylatuje do rodzinnego domu w Singleton (Zachodnia Australia) na odczytanie testamentu swojego wujka Denisa, który umarł od ukąszenia przez węża. Już pierwszego wieczoru po przylocie wokół Cassandry zaczynają dziać się dziwne, wręcz niewytłumaczalne rzeczy doprowadzając ją do obłędu. Z pomocą przychodzi jej ciotka, która daje jej namiary na prywatnych detektywów - Piotra i Annę Balickich, którzy postanawiają pomoc jej wyjaśnić wiele niezrozumiałych faktów. Zaskakujące wydarzenia oraz dokonane odkrycia w budynku oranżerii przez bohaterów książki sprawiają, że od początku aż po koniec tej historii trwająca akcja trzyma w napięciu i do końca nie można być pewnym, kto jest faktycznie przestępcą.                                                           
Jesteś ciekawy, kto morduje członków rodziny Williams...?

 

Janusz Brzozowski
Urodził się 58 lat temu w Polsce, w tętniących studenckim życiem  Gliwicach. Od najmłodszych lat marzył o tym, by zostać pisarzem. W grę nie wchodziło zarobkowanie, lecz możliwość przelania na papier swoich odczuć, myśli, wyobraźni, której mu do dnia dzisiejszego nie brakuje. Zadebiutował już w szkole średniej, pisząc prace, w której wcielił się w postać adwokata broniąc winną popełnienia zbrodni Antygonę. Praca jego została bardzo wysoko wyróżniona. W wieku lat 27 z żoną i 3-letnią córeczką emigruje do Australii, zaliczając po drodze Austrię, gdzie spędza 2 lata. Obowiązek utrzymania rodziny oraz nauka nie pozwalały mu na oddanie się mojej życiowej pasji - pisaniu. Dopiero teraz, gdy jest już wolny od obowiązków, może pozwolić sobie na swoje przyjemności.

Janusz Brzozowski zadebiutował w roku 2010 dwoma książkami "Sen" oraz "Tydzień u rodziny" (wyd. Goneta). Książki te spotkały się z doskonałymi recenzjami krytyków oraz zainteresowaniem wśród internautów, zdobywając nagrodę w konkursie na najlepszą książkę na jesień 2010.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 239

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 22 min

Lektor: Leszek Filipowicz

Oceny
4,0 (7 ocen)
4
0
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Janusz Brzozowski

Oranżeriarodziny Williamsów

© Copyright by Janusz Brzozowski & e-bookowo

Projekt okładki: Sabina Bączkowska ISBN 978-83-62480-07-4

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowowww.e-bookowo.pl Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.  Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione Wydanie I 2011

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

JANUSZ BRZOZOWSKI

Urodził się 58 lat temu w Polsce, w tętniących studenckim życiem Gliwicach. Od najmłodszych lat marzył o tym, by zostać pisarzem. W grę nie wchodziło zarobkowanie, lecz możliwość przelania na papier swoich odczuć, myśli, wyobraźni, której mu do dnia dzisiejszego nie brakuje. Zadebiutował już w szkole średniej, pisząc pracę, w której wcielił się w postać adwokata broniąc winną popełnienia zbrodni Antygonę. Praca jego została bardzo wysoko wyróżniona. W wieku lat 27 z żoną i 3-letnią córeczką emigruje do Australii, zaliczając po drodze Austrię, gdzie spędza 2 lata. Obowiązek utrzymania rodziny oraz nauka nie pozwalały mu na oddanie się mojej życiowej pasji – pisaniu. Dopiero teraz, gdy jest już wolny od obowiązków, może pozwolić sobie na swoje przyjemności.
Janusz Brzozowski zadebiutował w roku 2010 dwoma książkami „Sen” oraz „Tydzień u rodziny” (wyd. Goneta). Książki te spotkały się z doskonałymi recenzjami krytyków oraz zainteresowaniem wśród internautów, zdobywając nagrodę w konkursie na najlepszą książkę na jesień 2010.

Podziękowania

Składam serdeczne podziękowania;

Żonie, jak i moim przyjaciołom

za pomoc w napisaniu tej książki.

Janusz Brzozowsk

Rozdział 1

Poranne słońce stawało się z każdą chwilą bardziej intensywne. Przez otwarte na oścież balkonowe drzwi wdzierało się do pokoju ciepłe, wilgotne powietrze pchane poranną bryzą znad morza Andamańskiego. Odgłosy nocnego życia przyrody wolno zamierały dając zbawienną, długo oczekiwana ciszę.

Piotr Balicki siedząc na balkonie dopijał właśnie poranna kawę, kiedy zobaczył w drzwiach żonę.

– Odpoczęłaś po podróży? – spytał, widząc jej podpuchnięte oczy.

– Tak, musiałam spać bardzo twardo, bo aż oczy mnie bolą.

Przez rosnące w zagajniku bambusowe palmy prześwitywać zaczęło jaskrawe słońce.

– Zrobię ci kawy, to szybko dojdziesz do siebie – Piotr wstał z wiklinowego fotela i wszedł do pokoju.

– Jeżeli już coś widzisz, to przeczytaj sobie artykuł o nagłej śmierci miliardera z Singleton. Nigdy bym nie przypuszczał, że o takich ludziach będzie pisać tutejsza prasa.

Chwilę ciszy, jaka nastała, Piotr wykorzystał na zrobienie kawy.

– Masz jakieś konkretne plany na dzisiejszy dzień? – spytał stawiając przed żona kubek gorącego, aromatycznego płynu.

– Ja znam to nazwisko. Nie jestem pewna, czy nie poznałam bratanicy tego miliardera, Cassandry, kiedy byłam w Londynie u cioci Marysi.

– Zapomnij teraz Anno o gwałcicielach, złodziejach i mordercach. Jesteśmy na zasłużonym urlopie po naprawdę pracowitym ostatnim roku.

– Masz rację Piotrze, jednak przyznaję, że z samej ciekawości będę śledzić te sprawę.

– Śledź ją sobie, jeśli masz ochotę. Co byś powiedziała, gdybyśmy poszli już na śniadanie? – zaproponował.

– Będę gotowa za piętnaście minut. I ja jestem dzisiaj wyjątkowo głodna.

Piotr przesunął fotel w cień spoglądając na basen, gdzie woda mieniła się w blasku słońca. Nie miałbym nic przeciwko temu, by osiąść tutaj na stałe, pomyślał w momencie, kiedy niespodziewanie weszła na balkon Anna.

– Jesteś dzisiaj chodzącą błyskawicą – stwierdził patrząc na jej sexy ubranie.

Wychodząc z hotelu The Royal Palm Beach Resort w Phuket, Piotr patrzył z satysfakcją, jak mężczyźni pożerają Annę wzrokiem.

– Może zrobimy zakupy w pobliskim sklepie? – zaproponował.

– Nie może, a na pewno powinniśmy zrobić zakupy – odpowiedziała Anna.

Wchodząc do sklepu Seven-Eleven Piotr odruchowo spojrzał na zegarek. Minęła właśnie godzina jedenasta.

– Myślałam, że o tej porze grzeczni chłopcy śpią jeszcze po nocnych uciechach, a nie włóczą się po sklepach.

Słysząc te słowa Piotr zwrócił uwagę na stojącego do niego tyłem mężczyznę i wpatrzoną w niego kobietę w dużym słomkowym kapeluszu.

– Co za spotkanie Jenny, nie wiedziałem, że jesteście w Phuket. Gdzie masz swojego męża? – Mężczyzna rozejrzał się po sklepie szukając kogoś wzrokiem.

– Przyleciałam wczoraj sama, ostatnim samolotem. Musimy poważnie pogadać, Mike.

– Coś się stało?

– Tak, stało się. Denis Williams nie żyje. Przyleciałam specjalnie, ponieważ sytuacja wymaga zweryfikowania wszystkich naszych planów.

– Gdzie się zatrzymałaś?

– Mieszkam w tym hotelu, gdzie jadłeś godzinę temu śniadanie w towarzystwie młodej, bardzo uroczej dziewczyny.

Mężczyzna, który ciągle stal tyłem do Piotra poprosił ekspedientkę o papierosy i butelkę francuskiego szampana, jaki stał na półce.

– Myślę, moja droga, że na „Zeussie” będzie nam wygodniej rozmawiać niż u ciebie w hotelu.

– Mike Nosal ma zawsze rację. I ja tak myślę, że na jachcie będzie nam lepiej. – Unosząc zalotnie oczy, odwzajemniła mu się uśmiechem.

Piotr słysząc nazwisko Denis Wiliams, momentalnie przypomniał sobie czytany w hotelu artykuł o jego śmierci. Widząc, że podsłuchiwana para przeciska się do wyjścia, złapał Annę za rękę i szepnął jej do ucha:

– Nie pytaj teraz o nic. Idziesz ze mną czy masz inne plany?

Błysk, jaki zauważyła w oczach Piotra, Anna znała doskonale.

– Idę z tobą – odpowiedziała, przeciskając się za mężem do wyjścia.

Piotr będąc już przy drzwiach spojrzał na stojącą tuż przy wyjściu parę słysząc każde ich słowo.

– … Z moich wstępnych obliczeń wynika, że będzie to lipiec. Pod koniec czerwca mam być w Sydney a stamtąd blisko już do was. Cieszysz się, że będzie to już koniec tej zabawy?

– I tak i nie – powiedziała cicho kobieta. – Wiem tylko, że będzie mi ciebie bardzo brakować, Mike.

– Chyba nie myślisz, że zostawię cię z Davidem w Singleton.

Piotr dopiero teraz zobaczył twarz mężczyzny. Rozpoznał go natychmiast. Jednak miał rację, jego głos od samego początku wydawał mu się dziwnie znajomy.

– Dlaczego nie wychodzimy? – spytała Anna podchodząc do Piotra.

– Czy mówi ci coś nazwisko Patrick Brooklyn? – spytał, kiedy wreszcie wyszli ze sklepu.

– Nie mam pojęcia o kim mówisz i nie mam pojęcia co się tu dzieje.

– I dobrze kochanie, niepotrzebnie zacząłem ten temat. Kiedyś opowiem ci, co to za ptaszek. Teraz, moja droga rozpoczynamy nasz długo oczekiwany urlop.

***

Stephen Williams siedział za biurkiem głęboko zamyślony. Leżący przed nim list z firmy „Oil&Gaz” wzbudzał w nim trwogę. Wyraźnie nie mógł się zdecydować, by go otworzyć. Odwrócił kopertę i kolejny raz spojrzał na dobrze znane mu nazwisko nadawcy listu – Martina Carvera. Nie ucieknę od przeznaczenia, pomyślał rozrywając nerwowym ruchem kopertę.

Za drzwiami jego gabinetu usytuowanego na parterze, w lewym skrzydle domu panowało spore ożywienie. Wyraźnie słyszał kobiece kroki i rytmiczny stuk obcasów, co wyraźnie wyprowadzało go z równowagi. Stojąca na biurku marmurowa lampa rzucała ostry snop światła na leżącą przed nim kartkę. Nieśmiało spojrzał na list.

Perth 23.07.2005

Szanowny Panie

Pragnę zawiadomić Pana, że zainwestowane przez Pana w naszą firmę „Oil&Gaz” jak i w akcje kopalni diamentów pieniądze osiągnęły niespotykany do tej pory wzrost. Proszę o jak najszybszy z nami kontakt.

Martin Carver

Twarz Stephena Williamsa raptownie pojaśniała. Poprawił zsuwające się z nosa okulary i ponownie, już spokojniej przeczytał otrzymany list. Jestem uratowany, pomyślał. Spłacę to cholerne zadłużenie Davidowi i wreszcie stanę na nogi. Schował list do kieszeni marynarki i wyszedł z gabinetu.

– Dobrze, że cię widzę Stephen, pójdziesz ze mną przywitać Cassandrę? – Od strony gabinetu swojego męża szła korytarzem jego siostra, Jenny.

– Już przyjechała? – spytał zdziwiony.

– Tak, Rudolf zaprowadził ją do salonu, ponieważ pokój dla niej nie był jeszcze przygotowany.

– Później się z nią zobaczę, muszę teraz jak najszybciej dostać się do centrum – powiedział z nieukrywanym zadowoleniem.

Jenny spojrzała na brata podejrzliwie. Od dawna nie widziała u niego tak pogodnej twarzy jak teraz. Wyglądał zupełnie inaczej niż parę godzin temu, kiedy jedli razem śniadanie. Stał się jakby wyższy. Jego blada, pociągła twarz nabrała rumieńców a w mętne, niewyraźne oczy wróciła radość. Nareszcie wyglądał jak prawdziwy Stephen Williams, którego pamiętała sprzed lat. Patrząc na jego szpakowate, bujne włosy opadające na białą koszulę i granatowy, dopasowany garnitur stwierdziła, że jej brat jest nadal bardzo atrakcyjnym mężczyzną.

– Stało się coś, że jesteś taki radosny? – spytała.

– Chyba się ożenię, Jenny – blefował, wchodząc na schody. – Zobaczę się ze wszystkimi dopiero na obiedzie! – krzyknął na odchodnym.

Mój braciszek zwariował, pomyślała kręcąc z niedowierzaniem głową.

***

Przez spływające po szybie strużki deszczu Cassandra Williams ledwo widziała rozbijające się o skalisty brzeg fale Oceanu Indyjskiego. Doskonale pamiętała ten radosny, pełen ciepła dom i zawsze uśmiechniętego wujka Denisa, którego kochała jak własnego ojca.

Odchodząc od okna rozejrzała się. Salon nie zmienił swojego wyglądu. Rozpoznawała meble, lampy a nawet stojący zawsze na tym samym miejscu ulubiony fotel wuja Denisa.

Już nigdy nie usiądziesz w tym fotelu wujku, pomyślała ze smutkiem.

Wypowiadając w myślach te słowa, usłyszała za drzwiami zbliżające się kroki.

– Cassandro, jak dobrze, że już przyleciałaś. – W otwartych na oścież drzwiach salonu zobaczyła ciotkę Jenny Jenkis, ubraną na czarno.

– Dzień dobry, ciociu, przyleciałam najszybciej jak było to możliwe.

– Pozwól drogie dziecko, że cię uściskam. Nie widziałyśmy się przecież chyba z dziesięć lat. – Jenny mówiła szybko, czasami gubiąc ostatnie litery wypowiadanych słów.

Cassandra patrząc na ciotkę zauważyła, że od ich ostatniego spotkania twarz bardzo się jej postarzała, choć ciotka starannie i umiejętnie starała się to ukryć. Była kobietą elegancką, o arystokratycznych manierach przyswojonych od angielskiej, lordowskiej rodziny swego męża. Jej pociągła twarz usiana była delikatnymi zmarszczkami. Pomimo lekkiego zgarbienia poruszała się sprężyście, z dużą doza wdzięku i uroku.

– Tylko osiem, ciociu – sprostowała z uśmiechem słowa ciotki.

– Ja natomiast nie widziałem cię wieki i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że bardzo tego żałuję. – Do salonu wszedł prężnym, wojskowym krokiem major David Jenkis.

– Dzień dobry, wujku Davidzie. Cieszę się, że zastaję cię w znakomitym zdrowiu.

– Nie narzekam na zdrowie, drogie dziecko. Zawsze uważałem, że wojskowa dyscyplina nie tylko kształtuje charakter, ale też pomaga cieszyć się dobrym zdrowiem do późnych lat. – Ujął jej ręce krytycznie lustrując ja wzrokiem. – Cassandro, wyglądasz, znakomicie. Widzę, że miałem rację wysyłając cię na studia do Oxfordu. To jedyny uniwersytet na świecie, który potrafi ukształtować młodych ludzi.

– Zostaw już to biedne dziecko, Davidzie. Na pewno Cassandra od dawna marzy o kąpieli i parogodzinnym odpoczynku po tak długiej podróży.

– Trafiłaś w sedno ciociu, jestem naprawdę zmęczona podróżą.

– Zaraz Rudolf zaprowadzi cię do twojego pokoju, a spotkamy się na obiedzie.

– Kto jeszcze przyjechał na otwarcie testamentu wujka? – spytała Cassandra, zatrzymując wujostwo w drzwiach.

– Ja nie przyjechałam, bo, jak pamiętasz, mieszkam tutaj. Natomiast z wielka niecierpliwością oczekiwałam twojego przylotu – rozległ się przyjemny w brzmieniu głos. Jenny i David Jenkis odsunęli się wpuszczając do salonu przykutą do inwalidzkiego wózka Susan Lam.

– Ciocia Susan! Jak się cieszę, że mogę cię ponownie widzieć! – Cassandra podeszła do ciotki całując ją w policzek.

– Pytałaś, moje dziecko, kto przyjechał. Wszyscy już są z naszej rodziny oprócz Rogera i jego straszydła, Heleny.

– Nie mów tak o niej, Susan! – oburzyła się Jenny. – Wszyscy wiemy, że nie znosisz Heleny. Jednak pragnę ci przypomnieć, że to do Rogera, a nie do ciebie należał wybór, z kim się ożenił. Myślę, że powinniśmy uszanować jego wybór i zaakceptować Helenę w naszej rodzinie taką, jaka jest.

Jenny podeszła do siostry chcąc szczelniej okryć jej nogi kocem.

– Auuuu – syknęła z bólu Susan. – Ale masz długie i ostre te paznokcie – powiedziała, patrząc na spore zadrapanie na ręku.

– Przepraszam, naprawdę nie chciałam zrobić ci krzywdy. – Stropiona Jenny spojrzała na czerwony kolor swoich paznokci dostrzegając pod jednym odrobinę naskórka siostry.

– Wracając do tematu – podjęła Susan – to wiem, że czasami za dużo mówię, ale to, co mówię jest prawdą i nie mam zamiaru tego ukrywać – powiedziała hardo.

– Nic się, ciociu, nie zmieniłaś i za to jeszcze bardziej cię kocham. – Cassandra uśmiechnęła się do ciotki. Miała przed sobą siostry, które diametralnie się od siebie różniły.

– Tak bardzo chciałabym zobaczyć się ze wszystkimi, ale myślę, że zrobię to dopiero, jak trochę odpocznę. Nie wiem, dlaczego, ale ten lot z Londynu był dla mnie bardzo męczący.

– Cassandro, będziesz miała okazję zobaczyć wszystkich przy obiedzie, a teraz idź i naprawdę odpocznij. Wieczór może okazać się dla wszystkich bardzo interesujący, a kto wie czy nie sensacyjny – stwierdził David Jenkis.

– Powiedziałeś to, Davidzie, takim tonem, jakby miała się tu wydarzyć jakaś tragedia.

– Ja niczemu bym się nie dziwił, wszystko może się zdarzyć – powiedział poważnie David.

***

Rudolf, idąc pierwszy, wniósł bagaż Cassandry na piętro, gdzie mieściły się sypialnie. Stawiając walizki na podłodze otarł z wysiłku spocone czoło.

– Przygotowaliśmy panience ten sam pokój z widokiem na ocean, który zajmowała panienka osiem lat temu. Myślę, że będzie pani z niego zadowolona.

– Na pewno będę, Rudolfie. – Podeszła do siwiutkiego jak gołąb służącego i spytała ściszonym głosem: – Powiedz mi, czyj jest ten pokój? – Wskazała dyskretnie ręką na uchylone przed sobą drzwi. Rudolf konspiracyjnie nachylił się nad Cassandrą i szepnął jej do ucha:

– Później panience wszystko powiem. – Uniósł ponownie walizki i ruszył przed siebie.

Wchodząc do swojego pokoju Cassandra uśmiechnęła się, widząc ulubionego swojego misia z lat dziecinnych, który wpatrywał się w nią swoimi małymi, czarnymi oczkami.

– Czekałeś na mnie, malutki – powiedziała pieszczotliwie tuląc go do siebie.

– Nie tylko on czekał na panienkę – ściszonym głosem powiedział Rudolf.

– A kto jeszcze na mnie czekał? – zdziwiła się.

– Kuzyn panienki, Roger. Już od rana co pół godziny wydzwaniał dopytując, czy już panienka przyjechała. – Podszedł do niej bliżej i dodał ściszonym głosem: – Później przyjechał na parę minut do ojca, ale jak twierdził, był za bardzo zdenerwowany, by móc z panienką rozmawiać. Prosił mnie, bym przekazał, że musi się jeszcze dzisiaj zobaczyć z panienką. Mam też przekazać, że jest to dla panienki sprawa życia lub śmierci.

– Czy Roger ma być na dzisiejszym obiedzie? – spytała, siadając na łóżku.

– Wszyscy, panienko, mają być dzisiaj na obiedzie, łącznie z panią Heleną. Pytała panienka, kto zajmuje ten pokój na wprost schodów. Otóż jest to pokój pana Stephena, wujka panienki. Teraz niech panienka odpocznie po podróży. Jeszcze coś panience muszę powiedzieć: późnym popołudniem przyjedzie firma, która będzie czyścić wykładzinę podłogową i dywany. Proszę nie zwracać uwagi na hałasy, które na pewno będą na korytarzu.

Kiedy Cassandra została sama, obeszła dookoła pokój zatrzymując się przy oknie. Przez chmury prześwitywało nieśmiało słońce. Na zamglonym oceanie dostrzegła płynący z majestatyczną powagą biały jacht. Patrzyła na niego przez chwilę, starając się przypomnieć sobie coś, co kiedyś było dla niej ważne. Uchyliła okno wpuszczając do pokoju świeże, wilgotne powietrze. Wreszcie w domu, pomyślała wchodząc do łazienki.

***

Roger Williams wysiadł ze swojego Mercedesa i spojrzał na tylne koło samochodu.

– Cholera jasna, tylko tego mi dzisiaj brakowało – powiedział głośno.

– Co się stało? – W otwartym oknie samochodu ukazała się głowa kobiety, której twarz zasłonięta była czarna woalka.

– Nic takiego kochanie, muszę zmienić koło, złapaliśmy gumę. To nie potrwa długo.

Lipcowe późne popołudnie było pochmurne i zimne. Nad centrum Perth nisko wisiały chmury ocierając się o dachy wieżowców. Otwierając bagażnik, Roger spojrzał na zegarek i powtórnie zaklął. Nie ma cudów, nie zdążę dojechać na czas. Lepiej będzie, jak zawiadomię o tym ojca, przynajmniej rodzinka nie będzie się denerwować, pomyślał wyciągając z kieszeni komórkę. Komórka, jak i telefon w gabinecie ojca milczały.

Dziwne, pomyślał, ojciec nigdy nie wyłączał komórki. Nie zwlekając wybrał numer Matthew.

– Cześć, Matthew, złapałem gumę, stoję na autostradzie. Nie mam szans zdążyć na ten obiad. Możesz pogadać z rodzinką, czy by nie poczekali na nas?

– Zobaczymy, co się da zrobić, dużo się spóźnisz?

– Myślę, że z pół godziny, biorę się już ostro za robotę. – Kiedy zdjął marynarkę, przeszył go dotkliwy ziąb. Podwinął rękawy koszuli i wyciągnął z bagażnika podnośnik.

***

Pastor Mark Bugg narzucił na siebie ciepły płaszcz, wziął na wszelki wypadek stojący w kącie parasol i skierował się do wyjścia. Wiszący w przedpokoju zegar wybijał właśnie godzinę siedemnastą. Czas się ruszyć, dobrze mi zrobi spacer przed obiadem, pomyślał, zamykając drzwi swojego domu.

Powietrze nasycone było wilgocią. Przenikliwy chłód niesiony oceanicznym wiatrem i zacinający drobny deszcz nie zachęcał do spacerów.

Ciekawe, jak Cassandra wygląda teraz, zastanawiał się pastor. Idąc parkową aleją, nie przestawał o niej myśleć. Doskonale pamiętał tragiczną śmierć jej rodziców i jej wielomiesięczną po nich rozpacz. Nie miała wesołego dzieciństwa, pomyślał, wchodząc na szeroką, asfaltową aleję obsadzona po obu stronach dorodnymi black boyami i wysokimi palmami. Zapadał zmierzch. Podwinięta skarpetka w prawym bucie uwierała go coraz bardziej. Widząc pod żywopłotem ławkę usiadł i zdjął but.

– … uwierz mi, nie chciałem zrobić Stephenowi krzywdy. Poszedłem do jego gabinetu tylko po to, by przełożył mi termin spłaty zaciągniętej pożyczki, po nic więcej. – Doleciały go słowa. Pastor momentalnie rozpoznał głos Matthew Jenkisa.

– I co zrobiłeś, jak zobaczyłeś go zakrwawionego? – Głos Pauliny Jenkis był charakterystyczny.

– Kiedy go dotknąłem, jego głowa bezwładnie opadła na biurko. Zrozumiałem, że nie żyje, uciekłem z pokoju.

– Nie zadzwoniłeś po ambulans? – dopytywała się Paulina.

– Nie, przyszedłem zaraz po ciebie…

Pastor Mark Bug zobaczył światła wjeżdżającego w aleję samochodu. Wstał z ławki i trzymając w reku zdjęty but próbował założyć go na asfaltowej alei.

– Co się stało, pastorze? – Tuż kolo niego zatrzymał się czarny mercedes, z którego wysiadł Roger Williams.

– Nic takiego, mój synu. Chyba kamień wpadł mi do buta, bo strasznie mnie uwierał.

– Proszę wsiąść do samochodu, podwiozę pastora.

– Dziękuję za dobre chęci, mój synu, ale przyda mi się mały spacer. Całą drogę od siebie przeszedłem pieszo i muszę się przyznać, że dobrze mi to zrobiło.

– W takim razie do zobaczenia na obiedzie. – Roger Williams wsiadł do samochodu, ruszając ostro w stronę domu. Zostawszy sam, pastor ostrożnie się rozejrzał. Dookoła panowała całkowita cisza. Idąc powoli, wyraźnie widział świecące się w pokojach jaskrawe światła.

***

Stuk w okienną szybę powtarzał się ze zmienną częstotliwością.

Cassandra, budząc się, nie była do końca pewna, czy śni czy rzeczywiście słyszała przez sen pukanie w szybę. W pokoju panowała ciemność. Nie zapalając światła narzuciła na siebie szlafrok i podeszła do uchylonego okna.

– Cassandro, tutaj jestem.

Patrząc uważnie, nie mogła w ciemności dostrzec postaci, którą słyszała.

– Cassandro, to ja, Roger – usłyszała tuż pod oknem.

– Co ty robisz za podchody? Zachowujesz się jak dziecko.

– Muszę się z tobą spotkać najszybciej jak jest to możliwe, jeszcze przed obiadem. Od naszej rozmowy wiele może zależeć. Ja nie żartuję, Cassandro. Będę na ciebie czekał na plaży, koło łódek za piętnaście minut.

Raptowna cisza, jaka nastała po tych słowach, wzbudziła w niej niepokój. Zasłoniła okno i zapaliła światło. Bezmyślnie patrząc na dywan, dała się owładnąć beztroskim wspomnieniom z lat beztroskich i szczęśliwych. Gdyby ten dywan umiał mówić, pomyślała. Rozczesując włosy, spojrzała na zegarek, była 18.05. Założyła ciepły, wełniany sweter, dżinsy, ulubione adidasy i wyszła z pokoju.

Na schodach jak i na korytarzu nie było nikogo. Odgłos rozmów dobiegł ją z salonu. Zamknęła cicho drzwi i wyszła na ganek. W świetle palących się dwóch ulicznych lamp zobaczyła wydobywająca się z ust parę. Zimno, pomyślała schodząc ze schodów.

– Cassandro, drogie dziecko, jak ty wydoroślałaś! – Rozległo się nagle. Słowa pastora zaskoczyły ją.

– Pastor Bugg, jak się cieszę, że pastor do nas przyszedł. Proszę mi wybaczyć, ale muszę przebiec jeszcze jedno pełne okrążenie, by zakończyć na dzisiaj swoja gimnastykę – wymyśliła na poczekaniu.

– Zrób to, dziecko, jak najszybciej, to wilgotne powietrze nie sprzyja zbytnio zdrowiu.

– Już biegnę.

W świetle ostatniej latarni zbiegła z asfaltowej alei na piaszczystą dróżkę prowadzącą na plażę. Niebo wypogadzało się. Od strony domu wyłaniał się w zimnej poświacie księżyc, rzucając na ocean skąpe światło. Dochodząc do stojących w szeregu łódek zatrzymała się i cicho zawołała:

– Roger, gdzie jesteś? – Odczekała chwilę i powtórzyła wołanie.

– Nie krzycz tak głośno, bo jeszcze w domu nas usłyszą.

– Myślisz, że nie powinni? – roześmiała się. – Coś ty tym razem wymyślił?

– Ja nic nie wymyśliłem. Chciałem cię tylko uprzedzić, że twój przylot stał się dla wielu osób bardzo kłopotliwy. Myślę, że najlepiej w twojej sytuacji byłoby, byś wyjechała z Singleton na dwa, trzy tygodnie. Wiem, Cassandro, co mówię. Nie chciałbym, by ci się stało coś złego. Wyjeżdżając stąd uniknęłabyś poważnych kłopotów. Wybacz mi to, co ci teraz powiem, ale z tego, co wiem, ktoś z naszej wspaniałej rodziny doszukał się w dokumentach, że nie jesteś córką Adama Williamsa. Ponieważ nie byłem pewny, czy będę na dzisiejszym obiedzie, napisałem do ciebie list, z którego dowiesz się wszystkiego, co się wokół ciebie święci.

Zarys cicho mówiącej postaci wolno do niej się zbliżał.

– Mówisz tak cicho, Roger, że ledwo cię słyszę. O jakich kłopotach ty mówisz?

– Nie czas teraz na tłumaczenie. Wysłałem ten list do ciebie wczoraj. Gdy go dostaniesz, dobrze przemyśl to, co ci tam napisałem. Teraz wracaj do domu, bo nie wiadomo, co pomyślą, jak zobaczą nas razem. Musisz uważać na siebie, Cassandro, i na to, co robisz. Wiele osób z naszej rodziny bardzo nieprzychylnie mówi o tobie i chciałoby się ciebie pozbyć. Boję się, że przez złość mogą cię uwikłać w jakąś paskudną sprawę, z której wygrzebać ci się będzie bardzo ciężko. Wracaj już do domu i uważaj na siebie. Ja przyjdę za chwilę.

Cassandra bez słowa odwróciła się i skierowała się w stronę domu. Po kilku krokach przystanęła i odwróciła się do niego.

– Tylko przyjdź zaraz, widział mnie pastor, jak biegłam na plażę.

– Zaraz będę, wypalę papierosa i zaraz się zjawię – zapewnił Roger.

Podejście pod stromą wydmę kosztowało ją sporo wysiłku. Nie zauważyłam, by ktoś miał do mnie o coś żal, pomyślała, dochodząc do asfaltowej alei oświetlonej przez latarnię. Łapczywie łapiąc powietrze, nie mogła zapomnieć jego słów. Kto może być na mnie zły? Ja nikomu przecież nic nie zrobiłam. Co on plecie, że nie jestem cór…

Gwałtowny wybuch oburzenia spowodował, że przestała nad sobą panować. Odwróciła się i zaczęła biec w stronę, z której dopiero przyszła.

Schodząc z wydmy głośno wołała:

– Roger, gdzie jesteś? Muszę z tobą porozmawiać! To nieprawda, co mówiłeś!

Odczekała chwilę i krzyknęła ponownie z całych swoich sił. Zażartował sobie ze mnie, zawsze taki był, a ja głupia ponownie dałam się na to nabrać, pomyślała, obchodząc dookoła łódki. Coraz większa wściekłość ogarniała ją na myśl o jego reakcji przy stole. Mijając ostatnią z łódek potknęła się o coś, co leżało na piasku. Dotknęła delikatnie przeszkody nogą. Tuż pod stopą dojrzała zielonkawy, rozświetlony kolor tarczy i wskazówek zegarka. Schyliła się. Przełamując strach dotknęła świecącego przedmiotu i momentalnie odskoczyła na bok. W ułamku sekundy zrozumiała, że była to ręka człowieka. Upadając na kolana nie myślała o zimnie i mokrym piasku. Odruch niesienia pomocy sprawił, że nie spojrzała nawet na twarz leżącego człowieka, która spowita była głębokim cieniem.

Po omacku chwyciła przegub ręki usiłując wyczuć tętno. Leżący człowiek był martwy.

***

W salonie, gdzie wszyscy czekali na przybycie Rogera i Heleny Wiliamsów, trwała gorąca dyskusja o wojnie w Iraku.

– Uważam panowie, że ta wojna w ogóle jest niepotrzebna. Myślę, że każdy naród powinien pilnować swojego podwórka, a nie wtrącać się w czyjeś sprawy. – Major David Jenkins odstawił kieliszek, w którym miał jeszcze koniak, wstał i poważnie spojrzał na mężczyzn. – To, co robią w tym Iraku, to czyste morderstwo.

Ciało pastora Bugga na samą myśl o morderstwie przeszył dreszcz.

– Myślę, panowie, że gdyby w ludziach nie zakorzeniła się żądza przemocy, świat inaczej by wyglądał. Nasz Zbawiciel głosił: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”…

– Zgadzam się całkowicie z pastorem, ale ludzie do tego jeszcze nie dorośli. – Matthew Jenkis, mówiąc te słowa, spojrzał na pastora, a następnie na ojca.

– Nie sądzisz ojcze, że trzeba by obudzić już Cassandrę? – zmienił temat.

Wzywanie pomocy, jakie usłyszeli na korytarzu poderwało ich z foteli. Matthew najszybciej wybiegł na korytarz.

– Na plaży koło łódek leży martwy człowiek – wyrzuciła z siebie Cassandra, łapiąc z trudem powietrze.

– O czym ty mówisz, Cassandro, skąd o tym wiesz? – Major Jenkis objął ją ramieniem wprowadzając do salonu.

– Zadzwońcie po ambulans, może się pomyliłam i ten człowiek jeszcze żyje. – Oddech jej powoli wracał do normy. – Widziałam rękę i zegarek tej osoby. Starałam się wyczuć w niej puls, ale bezskutecznie.

– Mówiłaś, że ten człowiek leży koło łódek? – upewnił się Matthew Jenkis.

– Tak, leży za ostatnią łódką.

– Co się stało? – Do salonu weszła Jenny Jenkis, a za nią Helena Williams.

– Cassandra znalazła na plaży leżącego człowieka – wyjaśnił major Jenkis.

– Nie wiecie, gdzie może być Roger albo Stephen? – spytała ze stoickim spokojem Helena, nie poświęcając słowom Davida najmniejszej uwagi.

– Tu ich nie było, ani w gabinecie pana Stephena. Może są w oranżerii – wyjaśnił pastor.

– Był pastor w gabinecie wuja? – Twarz Matthew wyrażała zdziwienie.

– Tak, byłem tam z Rudolfem, zaraz jak tylko przyszedłem.

Helena, nie otrzymawszy zadowalającej odpowiedzi, na swoje pytanie odwróciła się i bez słowa skierowała się w kierunku drzwi. Na jej wiśniowym swetrze widniało spore rozdarcie.

– Gdzie tak rozerwałaś sweter? – spytała Helenę Jenny. Ta, nie odpowiadając, wzruszyła jedynie ramionami.

– To ja zadzwonię po ambulans i pójdę na plażę, może ktoś rzeczywiście potrzebuje pomocy. – Matthew wyciągnął z kieszeni komórkę i wyszedł z salonu.

Rozdział 2

 Cassandra obudziła się z bólem głowy. Wczorajsze przeżycia wyraźnie odbiły się na jej psychice. Sen miała ciężki. Budząc się wielokrotnie, miała wizje leżącego człowieka i świecącej silnym, zielonym światłem tarczy zegarka.

Dzień zapowiadał się pogodny. Przez zasłony wdzierały się do środka promienie słońca. Ciche pukanie do drzwi wyrwało ją z odrętwienia.

– Proszę – powiedziała słabym, cichym głosem. Do pokoju wszedł Rudolf trzymając w ręku kopertę.

– Dzień dobry, jak się spało panience w pierwszą noc na swoim łóżku? – spytał pogodnie.

– Dobrze, powiedziałabym bardzo dobrze, Rudolfie. Jeszcze parę dni i przestawię się na tutejszy czas i klimat.

– Na pewno tak będzie. Przyniosłem list, który dostała panienka poranną pocztą. Czy życzy sobie panienka, bym przyniósł filiżankę kawy?

– Ależ nie, dziękuję, zaraz zejdę na dół. Oszczędzaj, Rudolfie, nogi, wiem, że jesteś kochany, ale to byłaby już z mojej strony przesada prosić cię o to.

Wymuszony uśmiech raptownie znikł z ust Cassandry i spytała:

– Wiesz może coś nowego o wujku Stephenie i Rogerze?

– Nie, panienko, z tego, co wiem, to panienki wujek, major David, chce poczekać z zawiadomieniem policji do południa. A teraz już pójdę przygotować panience śniadanie.

Położony na nocnej szafce list wzbudził jej zainteresowanie. Jestem tu zaledwie dwa dni, a już otrzymuję listy, pomyślała.

Stanęła jej przed oczami postać Boba Jonesa, jej pierwszej miłości i ich pamiętna schadzka w oranżerii, krótko przed wyjazdem do Londynu. Rozerwała kopertę i wyciągnęła złożoną na czworo kartkę papieru. Treść listu była krótka, pisana komputerowo.

Cassandro, muszę się z tobą ponownie pilnie zobaczyć. Przepraszam, że nie byłem wczoraj na obiedzie, ale nagle musiałem wyjechać z ojcem. Wyjaśnię Ci wszystko później. Proszę, byś potraktowała to spotkanie poważnie. Będę czekał na ciebie w oranżerii w czwartek o 20.00

Roger

O co mu chodzi, dlaczego się ukrywa? – zastanawiała się, patrząc na treść listu. Wzięła swoje wczorajsze ubranie i weszła do łazienki. Muszę to przeczytać na spokojnie, pomyślała, chowając go do kieszeni spodni.

***

Zmiana oleju w swoim Fordzie zajęła Piotrowi Balickiemu więcej czasu, niż przypuszczał. Wychodząc z kanału, wytarł w papierowy ręcznik umazane smarem ręce i spojrzał przez zamknięte okno na ogród. Gałęzie eukaliptusów rosnące na jego posesji wyginały się niczym zapałki w podmuchu silnego wiatru. Dobrze, że dzisiaj nie pada, pomyślał.

Wychodząc z garażu zamknął drzwi i skierował się w stronę domu.

– Dobrze, że już przyszedłeś, przeglądałeś może dzisiejsza gazetę? – spytała Anna, stawiając na stole filiżanki i dzbanek gorącej herbaty.

– Nie miałem, Aniu, na to czasu, jest w niej przynajmniej coś ciekawego?

– Wyobraź sobie, że tak, sam przeczytaj. – Podsunęła mu gazetę, wskazując krótki artykuł.

– I co w tym ciekawego? Muszą o czymś pisać. Ta rodzina Williamsów zawsze cieszyła się poważaniem w wyższej sferze. Wcale się nie dziwię, że ponownie o niej piszą. – Wzruszył ramionami.

– Wyobraź sobie, że kiedy byłeś w garażu, dzwoniła do mnie panna Cassandra Williams. Dziewczyna ta była bratanicą niedawno zmarłego Denisa Williamsa z Singleton. Musisz pamiętać tę historię z gazet. Tak się składa, że poznałam tę młoda osobę w Londynie na przyjęciu u mojej cioci. Mówiłam ci o tym…

– I co?

– Zaczekaj, to jeszcze nie koniec. Cassandra, dzwoniąc, bardzo prosiła, wręcz nalegała, by móc się z nami, i to jak najszybciej zobaczyć. Nie chciała mi przez telefon powiedzieć, czego miałaby dotyczyć ta wizyta.

– Ma przyjechać do nas?

– Tak, powiedziała, że już wsiada w samochód i jedzie prosto do nas. Z Singleton do nas nie jest aż tak daleko. Myślę, że można się jej spodziewać do pół godziny.

Piotr spojrzał na gazetę i ponownie wziął ją do ręki.

– Ciekawe, co trapi twoją znajomą. Skoro ma odwiedzić nas dama z wyższych sfer, to muszę iść się przebrać.

Zapalił papierosa i zamiast do łazienki wyszedł na werandę. Anna dopiero teraz zauważyła poplamione olejem i rozdarte spodnie, jakie miał na sobie. Piotr, kończąc papierosa, zobaczył wjeżdżającego na ich posesję czarnego mercedesa.

– Miałaś nosa, twoja znajoma właśnie podjeżdża pod dom. Myślę, że będzie lepiej jak sama ją przywitasz. – Rozpinając koszulę, Piotr skierował się w stronę łazienki. Anna, słysząc zatrzymujący się pod domem samochód, wyszła na werandę.

– Witaj, Cassandro, wspaniale wyglądasz.

– Dzień dobry, Anno, ciężko mi było cię znaleźć. Muszę przyznać, że przepięknie mieszkasz. Zawsze chciałam tak mieszkać i mieć codziennie kontakt z naturą.

– Wejdź do środka, nie będziemy przecież tu rozmawiać. Czego się napijesz?

– Nie chciałabym zajmować ci dużo czasu, na pewno jesteś zajęta.

– Ależ skąd. Mam taki luz, że czasami to muszę wymyślać sobie jakieś zajęcia. To, czego się napijesz? Mam przepyszną czekoladę z Polski, co ty na to?

– Poproszę.

Jej smutny głos zaniepokoił Annę.

Do pokoju wszedł Piotr. Jego ubranie zaskoczyło Annę. Miał na sobie ulubioną koszulę w miodowym kolorze oraz sweter, który sama ostatnio mu kupiła.

– A dla mnie kawę poproszę.

– Cassandro, to mój mąż, Piotr – przedstawiła go Anna. Piotr delikatnie uścisnął rękę Cassandry.

– Pani jest bratanicą pana Stephena? – spytał, siadając naprzeciw niej.

– Tak, właśnie w jego i jego syna sprawie niepokoję państwa. Moja ciocia, Susan Lam powiedziała mi o was. Szczegóły, jakie mi o was powiedziała, zwłaszcza o tobie Anno, idealnie się zgadzały. Byłam pewna, ze jesteś tą samą osobą, którą poznałam w Londynie. Dlatego nie dziw się, że pozwoliłam sobie do was zadzwonić.

– Jest nam naprawdę bardzo miło, że przyjechałaś. Jeżeli tylko będziemy w stanie ci pomóc, to na pewno to zrobimy.

– Bardzo bym tego pragnęła, choć nie wiem, czy nie byłoby lepiej pojechać gdzieś do szpitala, czy sanatorium, by leczyć się psychicznie.

– Cassandro, co ty opowiadasz?! – Anna postawiła na stoliku tacę z parującymi filiżankami i usiadła kolo Piotra.

– Opowiadaj, jaki masz problem – powiedziała krótko.

Cassandra ostrożnie umoczyła usta w gorącej czekoladzie i powoli, chronologicznie zaczęła opowiadać o swoim wczorajszym dniu. Na koniec wyciągnęła z torebki list, jaki dostała od Rogera i podała go Piotrowi.

– Nie wiem, co mam o tym sądzić. Mogę przysiąc na wszystko, co mi najdroższe, że widziałam się z Rogerem, o czym nikomu nie mówiłam, że widziałam ten zegarek, że dotykałam przegubu ręki tego człowieka. Jednak najwięcej zabolało mnie, gdy dowiedziałam się, że ktoś usiłuje podważyć fakt, że jestem córką Adama Williamsa.

– Panno Cassandro – odezwał się Piotr uważnie słuchający jej opowieści. – Twierdzi pani, że do chwili wyjazdu pani z domu, ani wuj Stephen, ani pani kuzyn Roger nie zjawili się, ani nie dali żadnego znaku życia?

– To prawda.

– Czy zawiadomiliście policję o ich zaginięciu?

– Myślę, że jeszcze nie. Wuj David postanowił poczekać z tym do południa.

– Cassandro, powiedziałaś przed chwilą, że dopiero wczoraj przyleciałaś, ale czy ktoś z twojej rodziny nie wspominał ci, że twój wuj lubił gdzieś pojechać bez uprzedzenia rodziny? – spytała Anna.

– Nie, z tego, co wiem, wuj prowadzi bardzo stabilny tryb życia. Ma typowy charakter pedanta i domatora, podobnie jak miał wuj Denis.

– Panno Cassandro, czego się pani spodziewa po nas? – Piotr zanotował coś w notesie i spojrzał na Cassandrę.

– Pomocy w wyjaśnieniu tego, co widziałam na własne oczy. Myślę, że jeżeli to się nie wyjaśni, będę uważana w domu za kobietę o chorej, bujnej wyobraźni albo psychicznie chorą. Myślę, że sprawa mojego ojca jest jasna, a jedynie ktoś chce sprawić mi przykrość.

– Doskonale panią rozumiem. – Piotr umilkł na chwilę. – Kiedy ma być odczytany testament pana Denisa Williamsa? – spytał nagle.

– Dzisiaj o szesnastej w naszym domu. – Cassandra z niepokojem spojrzała na Piotra.

– Kto z pani rodziny wie, że szuka pani pomocy u nas?

– Tylko ciocia Susan. To ona pokryje państwa honorarium.

– Nie mówmy na razie o pieniądzach. Ważne jest, by Ci pomóc. – Anna spojrzała na Piotra, który wyraźnie nad czymś rozmyślał.

– Oprócz zaginionych osób, o których pani wspomniała, kto jeszcze mieszka w tym domu? – spytał Piotr.

– Oj, to spora lista. Zacznę może od wuja Stephena, jego syna Rogera z żoną Heleną. Mieszka też mój wuj David Jenkis z żoną Jenny, ich syn Matthew z żoną Pauliną i czteroletnią córką Izabelką. Jak już wcześniej wspomniałam, mieszka już od lat moja ciocia Susan Lam. Jestem teraz ja oraz służący Rudolf i kucharka Kristie, których zaliczamy do członków rodziny.

– Sporo osób – przyznała Anna.

– Mam teraz do pani prośbę. Może mi pani napisać, kiedy się pani urodziła, gdzie i jak nazywali się rodzice? – zapytał Piotr.

– Jeżeli ma to panu w czymś pomóc, to bardzo proszę.

Cassandra nachyliła się nad stolikiem i napisała wszystko, o co prosił Piotr.

– Pomożemy pani, panno Cassandro. Myślę, że mój plan jest na tyle dobry, że uda się nam szybko wyjaśnić tę sprawę, ale muszą być spełnione przez panią pewne warunki. Proszę posłuchać…

***

Susan Lam siedziała w salonie, nie mogąc przestać myśleć o wczorajszym wieczorze. Starała się znaleźć jakieś powiązanie pomiędzy zniknięciem Stephena i Rogera a tajemniczym człowiekiem, którego Cassandra znalazła na plaży. Jaki miałaby Cassandra powód opowiadać tak makabryczną historię, gdyby nie była to prawda?…

– Dobrze, że jesteś sama, Susan, chciałabym z tobą porozmawiać – rozległ się głos Jenny wchodzącej do salonu.

– O czym tu rozmawiać, same nieszczęścia ostatnio nawiedzają nasza rodzinę. Żałuję tylko, że Cassandra musi brać w tym udział.

– Właśnie o niej chciałam z tobą porozmawiać. – Jenny podsunęła krzesło bliżej siostry i usiadła. – Co myślisz o tym wszystkim?

– Co ja mogę myśleć, czas pokaże czy to, co mówiła Cassandra, jest prawdą. Jeśli chodzi o mnie, to wierzę jej. A ty, co ty o tym sądzisz? – Spojrzała na siostrę, która wzrok utkwiła w oknie.

– Rozmawiałam przed chwilą z Davidem o Cassandrze. Doszliśmy jednomyślnie do wniosku, że to, co wczoraj nam opowiedziała, to bzdura. Myślę, Susan, że ona chciała jedynie zwrócić na siebie uwagę.

– Nie rozumiem, po co miałaby to robić. Myślę, że to, co widziała wczoraj Cassandra, ma ścisłe powiązanie ze zniknięciem Stephena i Rogera. Obym się myliła.

Słysząc na korytarzu kroki, spojrzały w stronę drzwi. Major David Jenkis z synem weszli do salonu.

– Zgodnie z ustaleniami zawiadomiłem policję o zaginięciu Stephena i Rogera. Myślę, że jeszcze przed odczytaniem testamentu przyjedzie tu ktoś z policji.

Matthew Jenkis wysunął się zza pleców ojca i spojrzał po wszystkich.

– Wydaje mi się, że dobrze zrobiłeś, ojcze. Chciałbym wam jeszcze powiedzieć, że mam dowód na to, że wczoraj Cassandra nie kłamała, mówiąc nam o znalezionym na plaży człowieku.

– Dowód? Co masz na myśli, synu? – spytała Jenny. Matthew wyciągnął z kieszeni zegarek, z którego zwisał zerwany, skórzany pasek.

– Wyobraźcie sobie, że sprawdziłem ten zegarek w ciemności. Jego tarcza jak i wskazówki mają kolor zielony.

– Gdzie znalazłeś ten zegarek? – spytał go ojciec.

– Tam, ojcze, gdzie Cassandra miała znaleźć człowieka, koło łódek.

– Pokaż mi go – poprosiła Susan. Wystarczyło jej krótkie spojrzenie na trzymany w reku zegarek, by wybuchnąć gorzkim płaczem.

– Ten zegarek należy do Rogera – oznajmiła przez łzy.

***

Stojąc na werandzie Piotr i Anna patrzyli, jak Cassandra odjeżdża spod ich domu.

– Co ty na to Piotrze? Ta sprawa może okazać się bardzo ciekawa.

– Ciekawa i zarazem niebezpieczna. Musimy, żono, cierpliwie poczekać na telefon od Cassandry, że zaginięcie tych mężczyzn zostało zgłoszone na policję. Muszę się nad tym wszystkim porządnie zastanowić.

– Masz jakieś zastrzeżenia, co do przedstawionych przez Cassandrę faktów?

– Ależ nie, Anno. Wyobraź sobie, że będąc w tamtym tygodniu w Perth spotkałem porucznika Johna Adamsa. Na pewno pamiętasz go, pomagałem mu rozwiązać sprawę tego inspektora z Miejskiej Rady Narodowej z Bunbury.

– Dawno go nie widziałam, co słychać u niego?

– Pochwalił się tylko, że awansował. W tej chwili jest w stopniu kapitana, ale nie jest to ważne w tej chwili.

– A co jest ważne? – spytała z ciekawością Anna.

– Wyobraź sobie, że wujek Cassandry, Denis Williams też najpierw zaginął i dopiero po jakimś czasie znaleziono go martwego w oranżerii.

– Jednym słowem, sytuacja podobna do obecnej.

– Wspaniale ujęłaś to w paru słowach.

– A czy uważasz, że śmierć Denisa Williamsa, zaginięcie tych mężczyzn, jak i znalezienie przez Cassandrę człowieka na plaży mają ze sobą jakiś związek?

– Właśnie tak przypuszczam. Nie pasuje mi tylko, dlaczego oni zaginęli przed oficjalnym otwarciem testamentu. W tym musi być jakiś podstęp.

Piotr wyciągnął z kieszeni kartkę, na której Cassandra napisała o sobie wszystkie dane i głośno je odczytał.

– Cassandra Williams, urodzona 21.07.1977 w Albany. Margaret Farran i Adam Williams…

– Co masz zamiar z tym zrobić?

– Nie ma czasu, Aniu, na to, byśmy pojechali do Albany, skoro mamy być u Cassandry już jutro w południe. Myślę, że poproszę o pomoc w ustaleniu prawdy o ojcostwie Cassandry porucznika Daniela Barrona. Nic mu się nie stanie, jak coś zrobi dla mnie.

– Kto to jest? – spytała Anna. – Pierwszy raz o nim słyszę.

– Masz prawo go nie znać. Minęło już dobre dziesięć lat, jak z Bunbury przenieśli go do Albany. Wiele razy zapraszał nas do siebie, ale sama wiesz, jak było z moją pracą.

– Myślisz, że Cassandra może nie być córką Adama Williamsa?

– Nie wiem, chcę się upewnić, dla kogo mam zacząć pracować. Co mogę zrobić więcej, to zadzwonić do Adamsa i umówić się z nim na jutro, nim pojedziemy do Williamsów. Nie sądzę, by John mi nie pomógł, a dla nas każda dodatkowa informacja jest wręcz na wagę złota. – Piotr zapalił papierosa i spojrzał na garaż. Dobrze zrobiłem wymieniając w samochodzie olej, pomyślał.

***

Dochodziła szesnasta. W gabinecie Davida Jenkisa zebrali się wszyscy oczekując na przybycie mecenasa Georga Magro, który miał oficjalnie oznajmić ostatnią wolę Denisa Williamsa.

– Majorze Jenkis – ściszonym głosem szepnął Rudolf wzbudzając we wszystkich ciekawość. Major David Jenkins wyszedł na korytarz.

– Słucham Rudolfie, stało się coś?

– Wpuściłem do domu panią Katie Jones, która twierdzi, że przyszła w sprawie odczytu testamentu.

– Dziękuję ci, zaraz się tym zajmę.

Na skórzanej wersalce blisko drzwi wejściowych siedziała elegancko ubrana kobieta. Rozglądała się po salonie.

– Witaj, Katie, dawno cię u nas nie było – powiedział ściszonym głosem. – Co cię sprowadza w nasze progi? – zwrócił się do niej uprzejmie. Kobieta wolno podniosła się skupiając wzrok na jego twarzy.

– Miło mi cię widzieć, Davidzie. Muszę przyznać, że wolałabym spotkać cię w innych okolicznościach i zupełnie gdzie indziej.

– Byłoby wówczas wspaniałe, zawsze marzyłem o tym.

Katie uśmiechnęła się.

– Nic nie stoi na przeszkodzie, by tak się stało – powiedziała z uśmiechem. – Wczoraj mecenas Georg Magro powiadomił mnie, że mam uczestniczyć w odczytaniu testamentu twojego szwagra.

Wyciągnęła z torebki złożona kartkę papieru i podała mu ją, ocierając swoją dłoń o jego. Dzwonek w drzwiach zabrzmiał głośno, przerywając im rozmowę.

– Ja otworzę, Rudolfie – zwrócił się do nadchodzącego służącego.

– Wybacz mi. Bardzo przepraszam za spóźnienie, ale na autostradzie jest taki korek, że ledwo samochody się posuwają. – W drzwiach stanął oczekiwany mecenas Magro.

– Wszystko w porządku, mecenasie, nie ma o czym mówić.

– Dobry wieczór, pani Jones, cieszę się, że pani przyszła. Gdzie ma odbyć się ta ceremonia?

– W moim gabinecie mecenasie, tędy. – Major Jenkis wskazał im drogę. Ich wejście do gabinetu Davida spowodowało małe zamieszanie. Mecenas spojrzał na zebranych I zwrócił się na głos do Davida Jenkinsa. – Bardzo prosiłbym, by w tej ceremonii uczestniczyła także państwa służba, a konkretnie służący Rudolf Skey i zajmująca się kuchnią pani Kristi Ferrara.

Cassandra, siedząc koło ciotki Susan, nachyliła się i szepnęła jej do ucha:

– Znasz, ciociu, tę kobietę, która weszła razem z mecenasem?

– Jej twarz jest mi znajoma, ale bliżej nic nie mogę ci o niej powiedzieć. Myślę, że niebawem poznamy jej nazwisko.

Do gabinetu wszedł David Jenkis, a za nim Rudolf i kucharka Kristi.

– Widzę, że jesteśmy teraz w komplecie. By nie tracić czasu, przystąpię od razu do odczytania ostatniej woli zmarłego pana Denisa Wiliamsa.

Dokument ten został sporządzony dnia 12 lutego. 1999 roku w mojej kancelarii przy Wellington Street w Perth, a treść jego jest następująca. – Podsunął wyżej opadające mu okulary i spojrzał po wszystkich.

Ja, niżej podpisany z własnej i nieprzymuszonej woli przekazuję swoje dobra materialne:

Mojemu bratu Stephenowi Williamsowi: wszystkie kopalnie diamentów, wszystkie oddziały w firmie „Krater” oraz posiadłość w Acapulco.

Szczegóły przekazanych dóbr sporządzone są w załączniku 1.

Mojemu bratankowi Rogerowi Williamsowi przekazuję dziesięć milionów dolarów oraz posiadłość w stanie Victoria. Szczegóły przekazanych dóbr sporządzone są w załączniku 2.

Mojej bratanicy, Cassandrze Williams, przekazuję posiadłość w Singleton oraz 25 milionów dolarów. Szczegóły przekazanych dóbr sporządzone są w załączniku 3.

Pozostała moja rodzina mieszkająca w domu w Singleton ma prawo mieszkać w nim dożywotnio. Panu Rudolfowi Skey i Kristi Ferrara przekazuję po 50.000 tysięcy dolarów. Szczegóły przekazanych dóbr sporządzone są w załączniku 4.

Pani Katie Jones przekazuję posiadłość w Port Duglas w stanie QLD oraz pięć milionów dolarów. Szczegóły przekazanych dóbr sporządzone są w załączniku 5.

Mecenas Magro zdjął okulary i spojrzał po zebranych.

– Na koniec przeczytam państwu aneks do głównego dokumentu dodany przez zmarłego Denisa Williamsa dnia 19 lipca 2004 roku w mojej kancelarii przy Wellington Street w Perth.

W przypadku śmierci któregokolwiek ze spadkobierców przed terminem uprawomocnienia się testamentu, jego spadkowa cześć zostanie podzielona wśród pozostałych spadkobierców.

Pragnę państwu oświadczyć, że odwołanie się od ostatniej woli pana Denisa Williamsa jest ścisłe określone czasem i wynosi dwa tygodnie od tej chwili. Dziękuję państwu.

W gabinecie Davida Williamsa zapanowało ogólne milczenie.

Cassandra od chwili wejścia nieznajomej kobiety czuła na sobie jej wzrok.

– Domyślam się, ciociu, że musi ci być bardzo przykro, ale bądź pewna, że nigdy cię nie opuszczę i nie pozwolę zrobić ci żadnej krzywdy – szepnęła do ucha ciotce Susan.

– Wiem, Cassandro, że masz dobre serce. – Susan pogłaskała ja po dłoni.

– Domyślałam się, że mój braciszek tak właśnie ze mną postąpi, tak samo jak byłam święcie przekonana, że Jenkisowie nie zostaną objęci jego łaską.

– Co byś powiedziała, ciociu, na mały spacer? Nie jest jeszcze tak ciemno i zimno.

– Chyba masz dobry pomysł, moje dziecko, dobrze mi on zrobi. Nie mogę już patrzeć na te chytre gęby podstępnej rodzinki.

– Przyniosę ci kurtkę i ciepły koc.

Zostawiając ciotkę w gabinecie, wyszła na korytarz. Widok Davida w towarzystwie dwóch policjantów potwierdził tylko jej wcześniejsze obawy.

***

Cassandra otworzyła szeroko wejściowe drzwi czekając, by ciotka wyjechała wózkiem na ganek. Zachodzące słonce rzucało ostatnią poświatę na liczne chmury zmieniając ich kolor na złocistopomarańczowy. W podmuchu lekkiego, oceanicznego wiatru gałęzie palm ledwo się poruszały.

– Ciociu, chciałam z tobą porozmawiać na temat Piotra i jego żony Anny.

– No właśnie, co ci powiedzieli na to wszystko?

– Zdecydowali się mi pomóc. Myślę, że dużo pomogło mi, że wcześniej znałam już Annę. – Robiąc krótką przerwę w wypowiadanych słowach wypchnęła wózek na asfaltową aleję. – Jest jednak pewien kłopot, o którym chciałabym z tobą porozmawiać. – Cassandra, pchając wózek, na którym siedziała ciotka Susan, ponownie zamilkła.

– Jaki masz kłopot, moje dziecko? – Susan odwróciła głowę w stronę bratanicy.

– Zgodziłam się, ciociu, by oni przyjechali i zamieszkali u nas do czasu wyjaśnienia tego tajemniczego zniknięcia człowieka, którego znalazłam na plaży. Mało tego, dzwoniłam do nich, że sprawa zaginięcia wujka Stephena i Rogera została już zgłoszona na policję.

– I to jest ten kłopot? – roześmiała się Susan. – Ja mam dla ciebie wiadomość, która, choć może okazać się zła, to stawia cię, moje dziecko, w zupełnie innym świetle, niż było to wczorajszego wieczoru.

– Nie bardzo rozumiem, ciociu, o czym mówisz.

– Wyobraź sobie, że Matthew znalazł dziś na plaży zegarek, który ponoć w ciemności świeci zielonym kolorem. Zwróciłam uwagę na rozerwany pasek od tego zegarka.

– Czy Matthew może mówił, gdzie go znalazł?

– Oczywiście. Znalazł go w tym samym miejscu, gdzie ty znalazłaś tego człowieka.

– To jest już coś – powiedziała z zadowoleniem Cassandra.

– Wracając do tego Piotra i jego żony, to pozostaw to mnie. Kiedy oni mają przyjechać?

– Jutro w południe, ciociu.

– Doskonale, biorę to na siebie. Jak tylko przyjdziemy do domu, to poproszę Rudolfa, by przygotował im na jutro pokój.

– Co wiesz, ciociu, o tym Piotrze Balickim?

– Wiem, moja droga, z pewnych źródeł, że ma nieprzeciętny talent do rozwiązywania kryminalnych łamigłówek. Czytałaś może w angielskiej prasie o tej słynnej i głośnej sprawie inspektora z urzędu miejskiego w Bunbury? Była to tak popularna sprawa, że cała Australia się tym interesowała. Właśnie dzięki Balickiemu ten inspektor wpadł w ręce sprawiedliwości.

Cassandra głośno westchnęła.

– Powiedz mi, moje dziecko, co sądzisz o zaginięciu wujka i Rogera.

– Susan, chwytając za koła wózka, spowodowała, że się zatrzymał.

– Myślę, ciociu, że to nie przypadek. Ktoś musiał zadać sobie sporo trudu, by zainscenizować to zaginięcie. Jednak nie bardzo rozumiem, co było tego powodem.

– Ja domyślam się, Cassandro, i na samą myśl o tym przechodzą mnie ciarki.

***

Helena Williams, siedząc w kacie gabinetu majora Davida Williamsa rozmawiała przez telefon. Widok wchodzących dwóch rosłych policjantów zrobił na niej wrażenie.

– Kochanie, muszę już kończyć, zadzwonię do ciebie później. – Schowała komórkę do kieszeni swetra i spojrzała na stojących w progu policjantów.

– Pani Helena Williams?

– Tak, to ja.