Opowieści z zaczarowanego lasu. Tom 1 - Nathaniel Hawthorne - ebook

Opowieści z zaczarowanego lasu. Tom 1 ebook

Nathaniel Hawthorne

0,0

Opis

Opowieści z zaczarowanego lasu Nathaniela Hawthorne’a są piękną i bezpretensjonalną interpretacją mitologii. Wystrzegając się bombastycznego stylu, z dużym poczuciem humoru, autor prowadzi nas przez „zaczarowany las” – sugestywny, tajemniczy, zaludniony przez nimfy, fauny, bogów i herosów. Ten przystępny, przyjazny dzieciom tekst (nie wznawiany w Polsce od lat 20-stu i szczęśliwie „odkopany” przez Bukę!) zyskał nagle parę sprzymierzeńców – oto Jego Ilustratorska Wysokość Józef Wilkoń zgodził się namalować „las zaczarowany”, a Maciej Rychły z kwartetu Jorgi ilustruje go muzycznie (…) Amerykański XIX-wieczny romantyk powraca do naszych bibliotek w asyście Wilkonia, ozdobiony muzycznymi obrazami Rychłego, które sprawiają, że mitologia przemawia do wszystkich zmysłów. Próżność bogów z Olimpu zostaje zaspokojona. / Joanna Olech

ilustracje Józef Wilkoń
projekt graficzny Grażka Lange
wiek: 5+
© BUKA radość słuchania

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 173

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: „A Wonder Book for Girls and Boys”

copyright © by Wydawnictwo BUKA, Warszawa

copyright © for the Polish translation by Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi w Laskach

wydanie elektroniczne, BUKA 2016

ISBN: 978-83-64690-80-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydawnictwo BUKA

ul. Jugosłowiańska 8/36

03-984 Warszawa

www.buka.com.pl

email:[email protected]

tel. +48 501 100 397

Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

Dziecięcy raj

Dawno, dawno temu, kiedy nasz stary świat przeżywał pierwsze dni swojego dzieciństwa, żył sobie chłopiec imieniem Epimeteusz, który nie miał ojca ani matki. I żeby nie był samotny, z dalekiego kraju przywieziono mu dziewczynkę, tak jak on bez ojca i matki, która miała być mu towarzyszką zabaw i pomocnicą. Nazywała się Pandora.

Pierwszą rzeczą, którą ujrzała Pandora, kiedy weszła do chatki, gdzie mieszkał Epimeteusz, była duża skrzynka. A pierwsze niemal pytanie, jakie mu zadała po przekroczeniu progu, brzmiało:

— Epimeteuszu, co masz w tej skrzyni?

— Droga mała Pandoro — odparł Epimeteusz — to tajemnica i proszę cię, bądź tak miła i nie zadawaj żadnych pytań na ten temat. Zostawiono ją tu na przechowanie, ja sam nie wiem, co zawiera.

— Ale kto ci ją dał? — zapytała Pandora. — I skąd tu przyjechała?

— To także tajemnica — odpowiedział Epimeteusz.

— Jakie to przykre! — wykrzyknęła Pandora i nadąsała się. — Wolałabym, żeby to wstrętne, wielkie pudło stało gdzie indziej!

— Och, daj spokój, nie myśl już o nim — zawołał Epimeteusz. — Wybiegnijmy na dwór i pobawmy się z innymi dziećmi.

Tysiące lat upłynęły, odkąd Epimeteusz i Pandora żyli na świecie, i ziemia jest dziś zupełnie czymś innym, niż była za ich czasów. Wtedy wszyscy byli dziećmi. Nie trzeba było ojców i matek do opieki nad dziećmi, ponieważ nie groziły żadne kłopoty, nie było wcale ubrań do naprawy i zawsze było pełno jedzenia i picia. Kiedy tylko któreś dziecko chciało zjeść obiad, od razu znajdowało go na drzewie; a gdy spojrzało na drzewo rankiem, widziało tam rozwijający się kwiat swojej wieczornej kolacji, o zmierzchu zaś patrzyło na delikatny pączek jutrzejszego śniadania. Było to naprawdę bardzo przyjemne życie. Żadnej pracy, żadnych lekcji do odrabiania, nic, tylko sport i tańce, i delikatne głosiki dzieci, rozmawiających, wyśpiewujących jak ptaki i wybuchających radosnym śmiechem przez wszystkie dni życia.

A najcudniejsze było to, że dzieci się nigdy nie kłóciły ani nie miały napadów płaczu, ani też żadna z tych małych śmiertelnych istot nigdy, od zarania dziejów, nie poszła gdzieś w kąt, żeby się podąsać. Ach, jak dobrze było żyć w tych czasach! Albowiem prawdą jest, że owych brzydkich, malutkich, skrzydlatych stworzeń zwanych Troskami, które dziś są prawie tak liczne jak komary, nikt jeszcze nigdy na ziemi nie widział. Jest bardzo prawdopodobne, że największym nieszczęściem, jakiego dziecko kiedykolwiek zaznało, było strapienie Pandory, że nie może poznać sekretu tajemniczej skrzyni.

Był to z początku tylko drobny cień Troski; ale stawał się on coraz bardziej namacalny, aż pewnego dnia — i to po niedługim czasie — słońce nie świeciło już tak jasno nad chatką Epimeteusza i Pandory jak nad siedzibami innych dzieci.

— Skąd się tu wzięła ta skrzynka? — mówiła bez przerwy Pandora do siebie i do Epimeteusza. — I co właściwie może w niej być?

— Nic, tylko o tej skrzynce! — powiedział w końcu Epimeteusz, który był tym już naprawdę zmęczony. — Bardzo bym chciał, droga Pandoro, żebyś starała się mówić o czymś innym. Chodź, zerwiemy trochę dojrzałych fig i zjemy je pod drzewami na kolację. Znam także winorośl, która ma najsłodsze i najbardziej soczyste grona, jakie w życiu jadłaś.

— Nic, tylko winogrona i figi! — zawołała Pandora z rozdrażnieniem.

— Więc dobrze — rzekł Epimeteusz, który był bardzo łagodnym chłopcem, jak mnóstwo dzieci w owych czasach — wyjdźmy na dwór i spędźmy wesoło czas z kolegami.

— Po uszy mam wesołego spędzania czasu i nie dbam o to, czy będę jeszcze wesoło spędzała czas, czy nie! — odpowiedziała mała złośnica. — A zresztą ja się nigdy nie weselę. Ta wstrętna puszka. Cały czas myślę tylko o niej. Żądam, żebyś mi powiedział, co jest w środku.

— Mówiłem ci już pięćdziesiąt razy, że nie wiem — rzekł Epimeteusz trochę już poirytowany. — Więc jak mogę ci powiedzieć, co jest w środku?

— Mógłbyś ją otworzyć — powiedziała Pandora zerkając na niego spod oka — a wtedy zobaczylibyśmy sami.

— Ależ, Pandoro, co ci przychodzi do głowy? — wykrzyknął Epimeteusz.

Na samą myśl o tym, że mógłby zajrzeć do skrzynki, którą powierzono mu pod warunkiem, że jej nigdy nie otworzy, na twarzy chłopca odmalowała się taka zgroza, że Pandora uznała za stosowne więcej o tym nie wspominać. Ale wciąż nie mogła się powstrzymać od myślenia i mówienia o skrzynce.

— Mógłbyś mi przynajmniej powiedzieć — odezwała się — skąd się tu wzięła.

— Na krótko przed twoim przybyciem — odparł Epimeteusz — zostawił ją przed drzwiami jakiś obcy, który miał bardzo wesołą i bystrą minę i ledwo mógł się powstrzymać od śmiechu, kiedy stawiał skrzynkę na ziemi. Ubrany był w jakiś dziwny płaszcz i nosił czapkę, która była chyba częściowo zrobiona z piór, bo wyglądała, jakby miała skrzydła.

— A jaką miał laskę? — zapytała Pandora.

— Ach, najzabawniejszą, jaką w życiu widziałaś! — zawołał Epimeteusz. — Przypominała dwa węże oplecione dokoła kija, a rzeźba była tak naturalna, że z początku pomyślałem, że te węże są żywe.

— Znam go — powiedziała z namysłem Pandora. — Nikt inny nie ma takiej laski. To był Żywe Srebro1 — i to on przywiózł mnie tutaj, tak samo jak puszkę. Niewątpliwie przeznaczył ją dla mnie. Zapewne są w niej śliczne sukienki, może zabawki dla ciebie i dla mnie albo jakieś smakołyki dla nas obojga!

— Być może — powiedział Epimeteusz okręcając się na pięcie. — Ale dopóki Żywe Srebro nie wróci i nie powie nam o tym, żadne z nas nie ma prawa uchylić wieka skrzynki.

— Co za nudziarz! — mruknęła Pandora, kiedy chłopiec był już na dworze. — Żeby tylko był troszkę bardziej przedsiębiorczy!

Po raz pierwszy od jej przybycia Epimeteusz wyszedł z domu nie prosząc Pandory, żeby mu towarzyszyła. Sam będzie zrywał figi i winogrona albo poszuka jakiejś rozrywki w innym towarzystwie niż ta mała. Był już śmiertelnie znudzony tą gadaniną o skrzynce i serdecznie żałował, że Żywe Srebro (czy jak tam się zwał ów wysłannik) nie zostawił jej przed drzwiami jakiegoś innego dziecka, gdzie Pandora nigdy by jej nie dostrzegła. Żeby z takim uporem wciąż paplać o tym samym! Puszka, puszka, nic, tylko puszka. Wydawało się, że skrzynka jest zaczarowana, a ich domek za mały, żeby ją pomieścić, i Pandora ciągle się o nią potyka, a przez to Epimeteusz też stale na nią wpada, tak że oboje mają posiniaczone kolana.

Tak, to było rzeczywiście smutne, że biedny Epimeteusz od rana do nocy musiał słuchać o jakiejś puszce, zwłaszcza że w owych szczęśliwych czasach mali mieszkańcy ziemi byli tak bardzo nie przyzwyczajeni do trosk, że nie umieli sobie z nimi radzić. Dlatego drobny kłopot sprawiał wtedy tyle zamieszania, ile w naszych czasach wywołałoby znaczniewiększe zmartwienie.

Po odejściu Epimeteusza Pandora stała wpatrzona w skrzynkę. Setki razy nazywała ją „wstrętną”, ale wbrew wszystkiemu, co o niej mówiła, był to naprawdę bardzo ładny sprzęt mogący stanowić ozdobę każdego pokoju, w którym by się znalazł. Skrzyneczka była zrobiona z bardzo pięknego drzewa o ciemnych, soczystej barwy słojach na całej powierzchni, a tak gładko wypolerowana, że mała Pandora mogła w niej dostrzec swoją twarz. Ponieważ dziewczynka nie miała żadnego innego lusterka, aż dziw bierze, że już choćby dlatego nie polubiła tego pudełeczka.

Rogi i krawędzie skrzynki były rzeźbione z niezwykłym kunsztem. Wzdłuż brzegów widniały wdzięczne postaci mężczyzn i kobiet, a najpiękniejsze dzieci, jakie ludzkie oko kiedykolwiek widziało, odpoczywały lub bawiły się wśród kwiatów i listowia. Wszystko to było tak ślicznie przedstawione i tak harmonijnie wiązało się z sobą, że kwiaty, liście i sylwetki ludzi zdawały się jakby splecione w jeden wieniec różnorakiego piękna. Ale gdzieniegdzie, za gęstwiną rzeźbionych liści, Pandorze wydawało się, że widzi jakąś nie tak piękną twarz lub inny przedmiot niezbyt przyjemny i psujący urok całości. Kiedy jednak przyglądała się bliżej temu miejscu i dotykała go palcem, nie mogła dostrzec nic takiego. To tylko jakaś twarz, w rzeczywistości bardzo piękna, wyglądała brzydko, kiedy dziewczynka patrzyła na nią z boku.

Najpiękniejsza twarz przedstawiona była na płaskorzeźbie w samym środku wieka. Nie było na nim nic prócz ciemnej, gładkiej wspaniałości polerowanego drzewa i tej jednej jedynej twarzy pośrodku, z wieńcem kwiatów na skroniach. Pandora nie jeden już raz przyglądała się tej twarzy i zawsze wyobrażała sobie, że rzeźbione wargi mogłyby, gdyby tylko chciały, uśmiechać się lub zachować powagę, tak jak usta żywego człowieka. I doprawdy na wszystkich rysach malował się ożywiony i nieco psotny wyraz, który, jak się wydawało, za wszelką cenę chciał się wydobyć z rzeźbionych ust i znaleźć ujście w słowach.

Gdyby usta przemówiły, powiedziałyby chyba coś w tym rodzaju:

— Nie bój się, Pandoro! Jakąż szkodę może przynieść otwarcie tej puszki? Nie zwracaj uwagi na tego nieszczęsnego, naiwnego Epimeteusza! Jesteś mądrzejsza od niego i masz dziesięć razy tyle energii. Otwórz skrzyneczkę i sprawdź, czy nie ma w niej czegoś bardzo ładnego!

O mało co zapomniałbym wam powiedzieć, że wieczko puszki było silnie umocowane; nie zamkiem ani żadnym tego rodzaju urządzeniem, lecz bardzo pogmatwanym węzłem złotego sznura. Nie miał on chyba w ogóle początku ani końca. Nigdy przedtem nie było węzła tak chytrze poplątanego i pełnego tylu supełków, które złośliwie drwiły sobie z najzręczniejszych palców usiłujących je rozplątać. A jednak ta właśnie trudność tym bardziej kusiła Pandorę, by zbadać dokładnie ów węzeł i zobaczyć, jak został zawiązany. Już dwa czy trzy razy pochylała się nad skrzynką i brała węzeł w palce, ale nie próbowała jeszcze go rozwiązać.

— Naprawdę myślę — powiedziała do siebie — że zaczynam rozumieć, jak jest związany. Ba, gdybym go rozplątała, może udałoby mi się zawiązać go na nowo. To na pewno nie byłoby nic złego. Nawet Epimeteusz nie miałby do mnie o to żalu. Nie muszę przecież otwierać skrzynki i oczywiście nie powinnam tego robić bez zgody tego głuptasa, nawet gdyby węzeł był rozplątany.

Byłoby może lepiej dla Pandory, gdyby miała do wykonania jakąś pracę albo coś, czym by się mogła zająć, żeby nie myśleć bez przerwy o jednej i tej samej sprawie. Ale zanim na świecie pojawiły się troski, dzieci wiodły tak łatwy żywot, że naprawdę miały za dużo wolnego czasu. Nie mogły przecież bez przerwy bawić się w chowanego wśród kwiatów i zarośli ani grać w ślepą babkę z girlandami kwiecia na oczach czy w którąś z innych gier znanych już w czasach, kiedy Matka Ziemia była zupełnie młoda. Gdy życie jest tylko zabawą, praca staje się prawdziwą rozrywką. Ale nie było absolutnie nic do roboty. Trochę sprzątania i zamiatania w chatce, zrywanie świeżych kwiatów (których i tak było pełno dokoła) i układanie ich w wazonach — na tym kończyły się codzienne obowiązki biednej małej Pandory. A potem, przez resztę dnia, była już tylko ta skrzynka.

Mimo wszystko nie jestem taki pewny, czy nie była ona dla dziewczynki swojego rodzaju błogosławieństwem. Dostarczała jej przecież tylu tematów do marzeń, tylu spraw, o których mogła myśleć, a także mówić, gdy tylko znalazł się jakiś słuchacz! Kiedy była w dobrym humorze, mogła podziwiać lśniącą powierzchnię ścianek i biegnący wokół skrzynki, bogato rzeźbiony szlak pełen pięknych twarzy i liści. Lub też, gdy była w złym nastroju, mogła ją popchnąć albo kopnąć. I rzeczywiście skrzynka dostała niejednego kopniaka (chociaż, jak zobaczymy, była to bardzo niedobra skrzynka i zasłużyła na wszystko, co ją spotkało). W każdym razie gdyby nie skrzynka, nasza ruchliwa mała Pandora zupełnie by nie wiedziała, co robić z czasem.

Bo istotnie można było bez końca zgadywać, co jest w środku. I rzeczywiście, co tam mogło być? Wyobraźcie sobie, moi mali słuchacze, jak bardzo łamalibyście sobie głowę, gdyby w domu stała duża skrzynka zawierająca (jak mielibyście prawo przypuszczać) coś niezwykłego i ładnego na prezenty gwiazdkowe lub noworoczne. Czy myślicie, że bylibyście mniej ciekawi od Pandory? Czy gdyby zostawiono was sam na sam ze skrzynką, nie odczuwalibyście pewnej pokusy, żeby uchylić wieka? Ale wy byście tego nie zrobili. Ach, skąd! Nie, nie! Ale gdybyście myśleli, że są tam zabawki, jakże by było trudno przepuścić okazję i choćby raz jeden nie zajrzeć do środka! Nie wiem, czy Pandora spodziewała się zabawek, bo chyba nie robiono ich jeszcze w owych czasach, kiedy to cały świat był jedną wielką zabawką dla wszystkich dzieci, które go zamieszkiwały. Ale Pandora była przekonana, że w skrzynce było coś bardzo pięknego i wartościowego, więc jej tak samo zależało, żeby zajrzeć do środka, jak zależałoby wszystkim małym dziewczynkom, które mnie dziś słuchają. A może nawet trochę bardziej; chociaż tego nie jestem zupełnie pewien.

Ale tego właśnie dnia, o którym tak długo już rozprawiamy, jej ciekawość okazała się o tyle silniejsza niż zwykle, że — wreszcie! — podeszła zupełnie blisko do skrzynki, prawie zupełnie zdecydowana otworzyć ją, jeżeli tylko zdoła. Ach, ta niegrzeczna Pandora!

Przede wszystkim jednak spróbowała ją podnieść. Skrzynka była ciężka, o wiele za ciężka na wątłe siły małej dziewczynki. Pandora uniosła jeden róg na kilka cali nad podłogę i opuściła go znowu z głośnym stukotem. W chwilę później wydało jej się, że słyszy, jak wewnątrz skrzynki coś się porusza. Przytknęła ucho, najbliżej jak mogła, i nadsłuchiwała. Tak, stanowczo rozlegało się wewnątrz coś w rodzaju stłumionego pomruku. A może było to tylko brzęczenie w uszach Pandory? Albo bicie jej serca? Dziewczynka nie mogła się zdecydować, czy słyszy coś, czy nie. Tak czy inaczej jej ciekawość nigdy nie była tak wielka. Kiedy cofnęła głowę, jej wzrok padł na węzeł złotego sznura.

— Ten, kto zawiązał ten węzeł, musiał być bardzo pomysłowy — powiedziała do siebie Pandora. — Ale i tak myślę, że umiałabym go rozsupłać. W każdym razie stanowczo muszę znaleźćoba końce sznura.

Ujęła złoty węzeł w palce i w najwyższym skupieniu zaczęła się wpatrywać w jego powikłane sploty. Niemal nieświadomie, nie bardzo wiedząc, co robi, już po chwili próbowała go rozplątać. W tym momencie przez otwarte okno wpadły do izby jasne promienie słońca, a wraz z nimi wesołe głosy bawiących się nie opodal dzieci, a wśród nich może i głos Epimeteusza. Pandora zaczęła im się przysłuchiwać. Jaki piękny dzień! Czy nie byłoby mądrzej zostawić w spokoju ten niesforny węzeł, nie myśląc już o skrzynce, lecz zamiast tego pobiec, przyłączyć się do małych towarzyszy zabawy i weselić się z nimi? Ale przez cały czas jej palce półświadomie majstrowały przy węźle; a gdy przypadkiem spojrzała na uwieńczoną kwiatami twarz na wieku skrzynki, wydało jej się, że dostrzega chytry uśmieszek na jej wargach.

„Ta twarz ma bardzo złośliwą minę — pomyślała Pandora. — Ciekawe, czy uśmiecha się dlatego, że robię coś złego? Właściwie jedyne, na co mam ochotę, to uciec stąd!”

Ale właśnie wtedy, zupełnie przypadkowo, tak przekręciła węzeł, że zdarzyła się rzecz niezwykła: złoty sznur rozplątał się jak za dotknięciem magicznej różdżki pozostawiając skrzynkę bez zabezpieczenia.

— Coś tak niezwykłego nigdy mi się nie zdarzyło! — powiedziała Pandora.— Co na to powie Epimeteusz? I jak mam to znowu zawiązać?

Spróbowała raz i drugi zawiązać węzeł, ale wkrótce zrozumiała, że jest to ponad jej siły. Węzeł rozplątał się tak nagle, że nie mogła absolutnie przypomnieć sobie, w jaki sposób sznurki splatały się z sobą; a kiedy usiłowała odtworzyć w pamięci kształt i wygląd węzła, stwierdziła, że zupełnie wyleciało jej to z głowy. Nie pozostawało więc nic innego, jak zostawić skrzynkę w tym stanie do powrotu Epimeteusza.

— Ale kiedy zobaczy ten rozwikłany węzeł — powiedziała Pandora — od razu będzie wiedział, że ja to zrobiłam. Jak zdołam go przekonać, że nie zajrzałam do skrzynki?

Wtedy w jej małej, przewrotnej główce zaświtała nowa myśl: jeśli i tak będą ją podejrzewać, że zajrzała do środka, to może równie dobrze zrobić to od razu. Ach, ty głupiutka, niegrzeczna Pandoro! Powinnaś była myśleć tylko o tym, żeby postępować dobrze i unikać zła, a nie o tym, co powie czy pomyśli twój mały towarzysz. Może by zresztą tak było, gdyby zaklęta twarz na wieku skrzynki nie spoglądała na nią w tak czarownie przekonywający sposób i gdyby nie wydawało jej się, że słyszy, jeszcze wyraźniej niż przedtem, szmer cichych głosików w środku. Nie wiedziała, czy to złudzenie, czy rzeczywistość; ale w uszach słyszała gwar cichych szeptów — a może to szeptała jej własna ciekawość:

— Wypuść nas, miła Pandoro, błagamy cię, wypuść nas stąd! Będziemy się tak ładnie z tobą bawiły! Tylko nas wypuść!

„Co to może być — pomyślała Pandora. — Czyżby w skrzynce było coś żywego? Więc dobrze! Teraz już jestem zdecydowana zajrzeć do środka! Tylko jeden raz — a potem wieko pozostanie zamknięte tak dokładnie, jak było! Jedno jedyne spojrzenie to na pewno nic złego!”

Czas już jednak, byśmy zobaczyli, co robił Epimeteusz.

Po raz pierwszy od chwili, kiedy jego mała przyjaciółka przybyła, aby z nim zamieszkać, próbował znaleźć jakąś miłą rozrywkę bez jej udziału. Ale nic mu się nie udawało i czuł się dużo mniej szczęśliwy niż w inne dni. Nie mógł znaleźć prawdziwie słodkich winogron ani dojrzałych fig (bo jeżeli miał jakąś wadę, to chyba tę, że za bardzo lubił figi), a kiedy już trafił na dojrzałe, to były tak słodkie, że przyprawiały go o mdłości. W jego sercu nie było radości, tej radości, którą zawsze żywiołowo wybuchał jego głos, by przyłączyć się do wesołości towarzyszy. Krótko mówiąc, czuł się tak bardzo przygnębiony i nieswój, że inne dzieci nie mogły zrozumieć, co się z nim stało. A i on sam nie lepiej niż one zdawał sobie sprawę z tego, co mu dolega. Musicie bowiem pamiętać, że w czasach, o których mówimy, wszyscy byli szczęśliwi z natury i z przyzwyczajenia. Świat jeszcze się nie dowiedział, że może być inaczej. Od chwili kiedy te dzieci przybyły na naszą piękną ziemię, by rozkoszować się życiem, ani jedno z nich nie zaznało choroby duszy ani ciała.

Widząc wreszcie, że w jakiś niewytłumaczony sposób psuje każdą zabawę, Epimeteusz uznał, że najmądrzej będzie wrócić do Pandory, której humor bardziej pasował do jego własnego nastroju. Ale chcąc jej zrobić przyjemność nazrywał kwiatów i splótł wianek, który zamierzał włożyć jej na głowę. Kwiatki były bardzo ładne — róże, lilie, kwiat pomarańczy i wiele, wiele innych, a wszystkie zostawiały za sobą smugę woni, kiedy Epimeteusz niósł je w dłoniach. Wianek został spleciony z największą zręcznością, jakiej można było oczekiwać od małego chłopca. Palce dziewczynek (tak mi się zawsze wydawało) są zręczniejsze do plecenia wianków, ale w tamtych czasach chłopcy robili to o wiele lepiej niż dziś.

Tu muszę dodać, że od pewnego czasu na niebie wisiała ogromna, czarna chmura, która co prawda nie zakrywała jeszcze słońca. Ale w chwili, kiedy Epimeteusz dotarł do drzwi swojej chatki, chmura ta zaczęła z wolna przesłaniać światło słoneczne, sprowadzając na świat nagły, smutny zmrok.

Chłopiec wszedł cicho, chciał bowiem, jeśli to będzie możliwe, podkraść się z tyłu do Pandory i włożyć jej wianek na głowę, zanim dziewczynka zda sobie sprawę z jego obecności. Ale okazało się, że nie było żadnej konieczności tak lekkiego kroku. Mógł był stąpać tak ciężko, jak tylko chciał — jak dorosły mężczyzna, ba, rzec by można, jak słoń — a i tak było mało prawdopodobne, by Pandora usłyszała jego kroki. Była zbyt zaprzątnięta swoim planem. W chwili kiedy chłopiec wszedł do domku, niegrzeczna mała trzymała dłoń na wieczku i właśnie miała otworzyć tajemniczą puszkę. Epimeteusz przyglądał się jej. Gdyby zakrzyknął, Pandora cofnęłaby zapewne rękę i zgubna tajemnica puszki pozostałaby może nieznana.

Ale sam Epimeteusz, chociaż bardzo mało o tym mówił, był także trochę ciekaw, co jest w środku skrzynki. Widząc, że Pandora postanowiła poznać tajemnicę, zdecydował, że jego towarzyszka zabaw nie będzie jedyną mądrą osobą w ich domku. A jeżeli w puszce znajdzie się coś ładnego lub wartościowego, to on weźmie połowę dla siebie. Tak więc po wszystkich rozważnych przemowach, jakie wygłaszał do Pandory na temat poskromienia jej ciekawości, Epimeteusz okazał się równie niemądry i niemal tak samo winny jak ona. Kiedykolwiek więc oskarżamy Pandorę o to, co się zdarzyło, nie zapominajmy, że powinniśmy także pokiwać głową nad Epimeteuszem.

Kiedy Pandora uchyliła wieczka, w chatce zrobiło się bardzo ciemno i smutno, bo czarna chmura zakryła zupełnie słońce; wydawało się, że pogrzebała je za życia. Przez krótką chwilę przedtem słychać było jakby cichy pomruk i warczenie, które nagle wybuchło kanonadą gromów. Ale Pandora, nie zwracając na nic uwagi, podniosła wieko niemal pionowo i zajrzała do środka. Zdawało jej się, że nagle wyfrunął z puszki i przemknął koło niej cały rój jakichś skrzydlatych stworzeń, a w tej samej chwili usłyszała głos Epimeteusza, płaczliwy, jakby nabrzmiały bólem.

— Au, ukłuło mnie! — zawołał. — Ukłuło mnie! Niedobra Pandoro, dlaczego otworzyłaś to wstrętne pudełko?

Pandora opuściła wieczko i prostując się spojrzała dokoła, żeby zobaczyć, co przydarzyło się Epimeteuszowi. Czarna chmura tak zaciemniła izbę, że dziewczynka nie widziała dokładnie, co się w niej znajdowało. Słyszała jednak nieprzyjemne bzykanie, jakby dokoła niej przelatywało mnóstwo ogromnych much, gigantycznych moskitów czy też innych owadów, jak bąki czy gzy. A kiedy oczy jej przywykły nieco do skąpego światła, dostrzegła rój małych pokracznych stworzonek ze skrzydłami nietoperzy, z wyglądu wstrętnych i złośliwych, uzbrojonych w strasznie długie żądła na ogonie. Jedno z nich właśnie ukłuło Epimeteusza. I nie minęło wiele czasu, a Pandora również zaczęła krzyczeć, tak samo obolała i przerażonajak jej mały towarzysz, ale robiąca z tego powodu o wiele więcej zgiełku. Jeden ze wstrętnych małych potworków usiadł na jej czole i byłby ją ukłuł bardzo dotkliwie, gdyby Epimeteusz nie podbiegł i nie odegnał go.

Otóż jeżeli chcecie wiedzieć, czym były te małe brzydactwa, które uciekły z puszki, powiem wam, że tworzyły one całą rodzinę ziemskich Trosk. Były tam złe Namiętności i wiele gatunków różnych Zgryzot; było ponad sto pięćdziesiąt Zmartwień, były Choroby w ogromnej ilości przykrych, bolesnych postaci; i było więcej rodzajów Zła, niż w ogóle warto mówić. Słowem, wszystkie nieszczęścia, które gnębią dusze i ciała ludzi, były przedtem zamknięte w tajemniczej puszce i dane na przechowanie Epimeteuszowi i Pandorze po to, by szczęśliwe dzieci na całym świecie nigdy nie padły ich ofiarą. Gdyby tych dwoje nie zawiodło zaufania, wszystko byłoby dobrze. Żaden dorosły nie byłby nigdy smutny, żadne dziecko nie miałoby nigdy powodu, by uronić choć jedną łzę — od owej chwili aż do dziś.

A