Opowieści z Dawnych Dni - Łukasz Gutowski - ebook

Opowieści z Dawnych Dni ebook

Łukasz Gutowski

0,0

Opis

Epicka literatura fantasy dla dzieci i młodzieży. Poznaj wypełniony legendami oraz zachwycającymi stworzeniami, przebogaty świat Globu, w którym ścierają się moce dobra i zła, a wielcy bohaterowie przeżywają wspaniałe przygody, mierząc się z potężnymi siłami w imię miłości, godności i przyjaźni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 316

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Łukasz Gutowski

Opowieści z Dawnych Dni

Baśnie ze świata Globu

© Łukasz Gutowski, 2016

Epicka literatura fantasy dla dzieci i młodzieży.

Poznaj wypełniony legendami oraz zachwycającymi stworzeniami, przebogaty świat Globu, w którym ścierają się moce dobra i zła, a wielcy bohaterowie przeżywają wspaniałe przygody, mierząc się z potężnymi siłami w imię miłości, godności i przyjaźni.

ISBN 978-83-8104-149-2

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Książkę dedykuję mojej

ukochanej córeczce:

Blance.

Kochanie,

wybierz swoją drogę i idź nią!

Poczuj, że jest Twoja i prowadzi Cię we właściwym kierunku.

Jest tak, bo sama ją wybrałaś.

Miłej podróży!

Przedmowa

Opowieści z Dawnych Dnito zbiór kilku baśni ze świata Globu, których bohaterami są stworzenia zamieszkujące kontynent o nazwie Lulhmarr, chociaż w jednym przypadku, za sprawą sławnego podróżnika, akcja przenosi się na całkiem inny ląd. W przeważającej liczbie opowieści tyczą się istot z Plemienia Gwiazd (nazywanychElemdelalamiod ich kraju, Elemdelalu), ale pojawiają się również khumdhuithlidzi, duanakulamtelowie, czyoślizgi. O wszystkich można się tu czegoś dowiedzieć. Opowiadania są ułożone w taki sposób, aby opisy niezwykłych istot nie wyprzedzały ich pojawienia się, dlatego na początku dochodzi do małego zachwiania chronologii historycznej, co w żaden sposób nie utrudnia orientacji w tekście, a z moich wielokrotnych już doświadczeń czytania na głos, mogę powiedzieć z całą pewnością, że stanowi nawet swojego rodzaju atrakcję. Jak to autor: nie mam zielonego pojęcia, czy spodobają się Wam Opowieści z Dawnych Dni? Moja córeczka jest nimi oczarowana i zbiór tych baśni stanowi jeden z jej ulubionych. Mam dość utrudniony osąd, co do wieku Czytelników, do których książka jest adresowana. Jak każdy opiekun, tak i ja, sądzę, że moja podopieczna jest szczególnie uzdolniona i nad wyraz na swój wiek inteligentna. Dlatego, dla bezpieczeństwa podam, że zbiór tychże baśni adresowany jest dla ośmiolatków, chociaż uważam, że nawet sześciolatki dałyby radę posłuchać o magii, mieczach, bogach i bohaterach, bo Opowieściz Dawnych Dnito epicka literatura fantasy dla dzieci! Rodzicom szczególnie wrażliwym na punkcie brutalności należy się niewielkie ostrzeżenie. W moich baśniach pojawia się również przemoc. Nie jest jednak bezmyślna, ani też szczególnie okrutna, stanowi raczej narzędzie sił sprzyjających przyjaźni i miłości w walce ze wszystkim, co jest złe i zagraża bezpieczeństwu wolnych istot. Jak przystało na solidną literaturę dziecięcą, każdy znajdzie tutaj coś dla siebie: będzie walka na miecze z potworami, wychodzenie z tarapatów wspólnymi siłami, będzie miłość, przyjęcia urodzinowe i śluby, podstępy knujących czarnych charakterów i legendy z czasów, o których już zapomniano. Sądzę, że zarówno dziewczynki, jak i chłopcy otrzymają miły prezent zaznajamiając się z Opowieściamiz Dawnych Dni. Życzę miłej lektury rodzicom i ich pociechom.

Z uszanowaniem,

Łukasz Gutowski.

Uwagi językowe

Kilka uwag należy się nazwom własnym stworzeń występujących w tekście. Jedynie Elemdelalów zapisuję wielką literą, ponieważ jest to nazwa ich narodowości, a nie rodzaju. Słowo Gwiazdynatomiast zapisuję tak, abyście mogli bez przeszkód odróżnić moją intencję: określenie tyczące się astronomicznych ciał niebieskich, czyli punkcików na niebie, zapisuję małą literą, zaś dotyczące stworzeń wywodzących się od Ehalionai Narraty, wielką (Gwiazdapo lulhmarrskuto eila, można zatem o przedstawicielach Gwiezdnego Plemienia mówić eilowie). Tę samą zasadę zastosowałem doAniołówGromui Zływrogów — ponieważ tyczą się nazw nadanych, są swojego rodzaju przezwiskami. Dlaczego derthowie, agerunici, morry, czykhumdhuithlidowiepiszemy małą literą? Bo pojęcia owe są tożsame z wyrazem człowiek (po lulhmarrsku: hodir). Sylurczycy, Elemdelalowie, Katorbianie, Mothavianie — to są nazwy narodowości i te piszę wielką literą.

Większość nazw odczytujemy dokładnie tak, jak zostały zapisane. W dwóch przypadkach — Ashtara Levartara orazSagoshavu — połączenie „sh” czytamy jak nasze, polskie „sz”. Podwójne „o” w wyrazie voo’ard czytamy jako wuard. Wiem, że może to być dość trudne na początku, ale kiedy już pozna się kilka nazw, treść płynie bez przeszkód (taką mam przynajmniej nadzieję).

Kolejnym wyzwaniem są nazwy zawierające nieme „h”. Transkrypcja lulhmarrskiego, czy bardziej elemdelalskiego, na język polski wcale nie jest prosta, a mimo wszystko zabierając taki zapis (z niemym „h”), czułem się troszkę niekomfortowo, jakbym odbierał jakąś część magii z egzotycznie brzmiących nazw. Dlatego takie słowa jak khumdhuithlid, Lulhmarr, Khanghaghakh, czyKhno’ThenDe’DirrmallorazDiviahczytamy jako kumduitlid, Lulmarr, Kangagak, Kno’Ten De’Dirrmall orazDivia (Diviah kończy się na nieme „h”, więc jej odmiana, np. Diviah’ii przebiega dokładnie tak, jakby tego „h” nie było, czyli czytamy Diviietc.). W wyrazie Illiohessthnatomiast (to chyba jedyny wyjątek) nieme jest drugie „h”, więc nazwę tego Derra Sjem odczytujemy jako Illiohesst.

Co do wielokrotnego „r” muszę jedynie zaznaczyć, że nic się nie stanie, jeśli Wasze języki nie będą wymawiać dźwięczności języka lulhmarrskiego, chociaż w razie spotkania z jakimś osobnikiem ze świata Globu, może się okazać, że nie od razu Was zrozumie… (w końcu jednak, chyba jakoś się dogadacie). Sądzę również, że DirmarnarirriarorazKarr’Ab Niml są jedynymi przykładami obowiązkowego wymawiania słów zgodnie z zapisem.

Mam głęboką nadzieję, że transkrypcja nie wpłynie negatywnie na Wasz odbiór Opowieści z Dawnych Dni, a więcej nawet: spodoba się Wam tak samo, jak mi i mojej córeczce.

Miłej lektury!

Pozdrawiam,

Łukasz Gutowski.

Podziękowania

W przypadku każdej książki mam ogromny zaszczyt złożenia podziękowań moim szczególnym przyjaciołom oraz znajomym za pomoc, życzliwość i wsparcie. Często jest z ich strony nieświadoma, niemniej jednak, skwapliwie z niej korzystam. Najpierw muszę napisać o tych, które wspierały mnie aktywnie, a bez ich zachęt i otuchy nigdy nie zabrałbym się za spisywanie dziejów Elemdelalów. Mowa oczywiście o dwóch moich Miłościach:

Ewie i Blance.

Kocham Was z całego serca i ze wszystkich sił dziękuję Bogu za to, że obdarował mnie najwyższym szczęściem dzielenia z Wami życia. Jesteście, zarówno moją inspiracją, jak i motywacją. Bardzo, bardzo Was kocham!

Poza Moimi Dziewczynami podziękowania i ukłony należą się moim rodzicom: Annie i Zbigniewowi Gutowskim, mojej siostrze Sylwii, jej mężowi Mariuszowi Frankiewiczowi oraz mojemu chrześniakowi, a ich synowi: Mateuszowi. W równym stopniu jestem wdzięczny Wojtkowi i Michałowi Tukanom, Pawłowi Turkiewiczowi, Jakubowi Dzieży oraz Marcinowi Aleksandrowiczowi — moim kolegom z podstawówki, którym zawdzięczam rozwój wyobraźni i osobowości. Dodatkową zasługę w tym względzie ma niewątpliwie wielce szanowny pan magister Grzegorz Fabiszak. Dziękuję Wam koledzy za każde dobre słowo i wspieranie mnie w każdej formie.

Dziękuję również osobom, które na powstanie Opowieści z Dawnych Dni nie miały bezpośredniego wpływu, ale w całym moim życiu, wcześniej, lub później odegrały ważne i znaczące role. Są to Marta i Mariusz Chałubkowie, Monika Chwedczyk, Karolina Kędzierska oraz Arkadiusz Mielczarek, a także Paweł i Witold Jakubowscy.

Život je čudo,

jak mawiają Czesi.

Gwiazda Gwiazd

czyli opowieść o Elduanie i Diar Amie Tual.

W czasie Dawnych Dni, kiedy na świecie nie było jeszcze państw, cesarstw, ani królestw, na rozległej równinie leżała piękna kraina. Zamieszkiwało ją Gwiezdne Plemię. Swoje ziemie nazywali Elemdelalem, zaś o sobie mówili Elemdelalowie, a czasem również Gwiazdy.

Mieli piękne zamki, których broniła Gwiezdna Armia. W miastach wzniesionych z kryształów tętniły życiem bogate kupieckie kramy zaopatrzone w najprzeróżniejsze towary wszelkiej maści kolorów, kształtów, smaków i konsystencji. Gwiazdy ze wszystkich sztuk, do których talent miały niezmierzony, najbardziej ukochały magię. Czarodziejskie zaklęcia, popisy i występy rozsławiały ich plemię na calusieńkim świecie.

Opiekę nad Elemdelalem sprawował Amaral, czyli elemdelalski władca. Swoją siedzibę miał w Srebrnym Mieście, a jego domem był Księżycowy Pałac. Amaralem obecnie był sławny Elevael. Był to bohater, który tym się zasłużył, że pokonał złego potwora, Ashtara Levartara, przynosząc swej krainie wolność i pokój. Dokonał tego przy pomocy klejnotu o nazwie Eilaeilu, co znaczy Gwiazda Gwiazd. Ten niezwykły artefakt w rękach ukochanego najmłodszej dziewczyny z amaralskiego rodu, potrafił zamienić się w cudowny, magiczny miecz.

Wraz ze swoją żoną, Leą bardzo się kochali. Sprawowali rządy pełne miłości, sprawiedliwości oraz pokoju. Nie toczono żadnych wojen, ze wszystkimi utrzymywano przyjaźń i dobre, sąsiedzkie stosunki. Elemdelalowie byli bardzo zadowoleni z rządów swego Amarala i jego pięknej żony.

Niestety, wszystko, co dobre potrafi wywołać zazdrość i szybko się kończy. Tak też było z naszą amaralską parą. Zła siostra Lei o imieniu Keasar w tajemnicy przed amaralską parą zachowała oko Ashtara Levartara i w ukryciu uczyła się przy jego pomocy czarnej magii.

Kiedy Lea miała urodzić dziecko, rodzice zrozumieli, że nie pozostanie ono jedynie ich własną pociechą. Elemdelalowie, każdy z osobna i wszyscy razem, wyczekiwali narodzin dziecka amaralskiej pary, bo przepowiednia mówiła, iż narodzone dziecię będzie najsławniejszą ze wszystkich istot swojego rodzaju. W oczekiwaniu na potomka Elevaela i Lei wybudowano dla niego nawet Księżycowe Ogrody — cudowne i bardzo rozległe przestrzenie pokryte wieloma dziełami sztuki, rzeźbami, posągami oraz malowidłami, ale przede wszystkim wszelkimi pięknymi roślinami. Pełno tam było kwiatów, drzew owocowych, krzewów, najrozmaitszych wspaniałości natury.

Pierwszego dnia wiosny na świat przyszła śliczna Elemdelalka. Amaralównie nadano imię Diar Ama Tual, co znaczy Złota Matka Dziedzictwa, bo oczekiwano, że spełni związaną z jej nadejściem przepowiednię i zostanie najwspanialszą ze wszystkich Gwiazd. Odbyło się wtedy ogromne, huczne święto, zapanowała radość i niczym niezmącona wesołość. Dziewczyna była cudowna, przeurocza i niewiarygodnie piękna.

Elemdelalowie żyli w zgodzie, zachwyceni Diar Amą Tual, która pewnego dnia miała przejąć władzę po Elevaelu i zostać Amaralką. Dziewczynka rosła i rozwijała się niezwykle prędko. Miała talent do wszystkiego za co postanowiła się zabrać. Potrafiła pięknie śpiewać i recytować wiersze. Nauka przychodziła jej łatwo. Prędko opanowała umiejętności liczenia, czytania i pisania. Z zamiłowaniem grała na instrumentach. Odwiedzała ją nauczycielka Malawia i razem ćwiczyły na skrzypcach, gitarze, a także flecie. Diar Ama Tual kochała również taniec. Ku uciesze poddanych, występowała publicznie w każdym siódmym dniu tygodnia, przynosząc swoim poddanym niezwykłe, pasjonujące chwile wypełnione muzyką. Szybko pomiędzy Elemdelalami zasłużyła na uznanie.

Dlatego, gdy amaralska para z okazji siódmych urodzin córeczki wyprawiała dla niej przyjęcie, nikt nie przypuszczał, że może być nieudane. Wszakże wszystkie do tej pory były wspaniałe niczym z bajki!

Niestety właśnie wtedy postanowiła przypomnieć o sobie Keasar, która przy pomocy oka Ashtara Levartara stała się najprawdziwszą czarownicą. Pojawiła się na przyjęciu z okazji siódmych urodzin amaralskiej córki i zagroziła, że przy pomocy czarnej magii uśmierci ją na oczach rodziców, jeśli nie oddadzą jej Eilaeilu, magicznego klejnotu, który w rękach elemdelalskiego władcy zamieniał się w przepotężną broń. Elevael nie miał żadnych wątpliwości, co do tego, jak miałby postąpić. Oddał wiedźmie Gwiazdę Gwiazd, pod warunkiem, że opuści ona krainę Amarala i już nigdy nie powróci do Srebrnego Miasta. Tak też się stało. Czarownica uciekła z klejnotem, zadowolona, bo tylko na nim tak naprawdę jej zależało. Pragnęła, aby moc z oka Ashtara Levartara przeszła na nią, a wierzyła, że Eilaeilu może jej się do tego celu przydać.

Gdy tylko Keasar opuściła Srebrne Miasto, Elevael posłał za nią Ahanneia, złodzieja, który miał wykraść cenny klejnot z rąk czarownicy. Słuch jednak zaginął zarówno o wiedźmie, jak i o złodzieju. Dlatego Amaral uznał, że albo oboje nie żyją, albo Ahannei wykradł skarb czarownicy, a sam z nim uciekł.

Kiedy dziewczyna osiągnęła pełnoletniość i musiała wybrać dla siebie zawód, długo nie mogła się zdecydować. Wszakże miała talent do wszystkiego! To kim miałaby zostać nie było niczym ograniczone. Jedynie jej własna wola miała o tym zadecydować. Mogła zostać artystką, która budziłaby zachwyt pisząc, malując, śpiewając, lub tańcząc; wojowniczką, która broniłaby członków swego plemienia przed niebezpieczeństwami; czarodziejką, której zaklęcia fascynowałyby i wprawiały w podziw, lub nauczycielką, pracownicą, rybaczką, łowczynią, górniczką, rolniczką… papryczką! Nie, papryczką przecież nie, bo to nie jest żaden zawód…, to przez to pomyślałem „papryczką”, że mi się to zrymowało…, ależ ze mnie głuptasek i gapcio!

W końcu Diar Ama Tual wybrała zawód uzdrowicielki. Miała w ten sposób spełniać swoje marzenia o pomaganiu innym. Długa ją czekała nauka, bo musiała poznać nie tylko bardzo rozległą wiedzę o lekarstwach, cudownych ziołach, eliksirach i naparach, ale również o budowie ciała swoich przyszłych pacjentów, a nawet magii, zajmującej się uzdrawianiem i wpływaniem na samopoczucie. Uff! Ależ tego było! Od świtu do nocy spędzała czas na nauce, czytaniu starych, ciężkich ksiąg, słuchaniu wykładów wielkich uzdrowicieli, robieniu notatek, a jednocześnie musiała uczestniczyć w dyskusjach. Ponadto, nie wolno było zapomnieć o codziennym ćwiczeniu, bo tylko systematyczność prowadziła do mistrzostwa. Nie raz, ani nie dwa Diar Ama Tual miała już dosyć! Wolałaby przecież ganiać za piłką, biec ile sił po lesie, ścigając się z jeleniami, lub tańczyć na łące, słuchając śpiewu ptaków! Niestety, długie i nudne zajęcia w Szkole Dla Uzdrowicieli pochłaniały calusieńkie jej dni. Dlatego, kiedy nadeszły wakacje, była bardzo, ale to bardzo szczęśliwa! Mogła wreszcie zaciągnąć swojego tatę na ryby. Uwielbiała, kiedy Elevael zabierał ją na łódkę i razem wypływali na kolejną rybacką przygodę. Wielki Amaral miał zwykle jednak pełne ręce roboty, bo musiał decydować o losie swoich poddanych, o zabezpieczaniu ich życia przed wiatrem, deszczem i zimnem, o nowych budowlach, zapasach żywności oraz przeróżnych materiałów. Mama Diar Amy Tual za to, zajmowała się krawiectwem. Wśród Elemdelalów od zawsze panowała moda na piękne, długie suknie dla dam oraz spodnie, koszule i płaszcze dla mężczyzn. Nie wytwarzano ich jednak byle jak, ale w bardzo pieczołowity sposób, zgodnie z tajemnymi procedurami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie. Ubrania Plemienia Gwiazd pełniły rolę wyśmienitych kamuflaży, bo zgodnie z wolą swych posiadaczy potrafiły zmieniać kolory i dopasowywać się do otoczenia, jak kameleon. Lea wraz z córką chętnie wybierała się na długie spacery, w trakcie których opowiadała najpiękniejsze baśnie, jakie dziewczyna kiedykolwiek słyszała.

Diar Ama Tual przyszła do taty, ale Elevael miał pełne ręce roboty i powiedział:

— Jestem strasznie zajęty córeczko! Musimy wraz z Radą Gwiazd rozstrzygnąć, w którym miejscu wybudować nowe skrzydło Księżycowego Pałacu! Coraz więcej jest Elemdelalów i chciałbym, żeby zanim nadejdzie zima, wszyscy mieli wygodne i ciepłe mieszkanka. Idź do mamy, bo ja nie znajdę teraz czasu na wspólną wyprawę na ryby. — Dziewczyna nieco się zasmuciła, że Elevael nie miał dla niej czasu. Nie traciła jednak nadziei sądząc, że mama jej nie zawiedzie. Przykro by było stracić pierwszy dzień wakacji w zabawie bez rodziców! Wyszła z Księżycowego Pałacu, przeszła przez swoje ukochane Księżycowe Ogrody i udała się do miejsca pracy mamy. Był nim Niebiański Warsztat, gdzie każdego dnia tysiąc szwaczek przędło tkaniny, a kolejny tysiąc krawcowych wykrajało wspaniałe ubrania. Lea czuwała nad przebiegiem wszystkich prac. W chwili gdy Diar Ama Tual weszła do Warsztatu, od razu rozpoznała, że niełatwo będzie namówić mamę na wspólną wycieczkę.

— Niestety kochanie, ale wycieczka jest teraz wykluczona! — zawołała Lea. — Bardzo bym chciała ci potowarzyszyć i opowiedzieć piękną bajkę, ale nie mam teraz czasu. Niebawem do miasta przybędzie twój kuzyn z daleka. Musimy dla wszystkich naszych poddanych uszyć odświętne suknie i fraki! Idź do taty, on prędzej znajdzie dla ciebie czas. — Kiedy Diar Ama Tual chciała coś odpowiedzieć Lei, wyjaśnić, że już była u Elevaela, że on również nie ma dla niej czasu, pracownice dosłownie zalały mamę dziewczyny kolejnymi zapytaniami, sprawami i problemami. Chyba ze dwanaście pań, jedna po drugiej, przekrzykiwały się, żądając udzielenia im uwagi przez Wielką Amaralkę.

— Kucharka zachorowała i wzięła sobie wolne, mamy nie dostać dzisiaj drugiego śniadania? — pytała pierwsza z pracownic.

— Pająki nie nadążą tkać srebrnych nici! Musimy skądś wziąć więcej pająków! — mówiła druga.

— Czerwone róże kończą się, a nie mamy maków, bo zdążyły już przekwitnąć! — wołała trzecia. — Skąd weźmiemy czerwony barwnik do tkanin?

— Moje krawcowe nie rozumieją rysunków wykroju sukni z najnowszej kolekcji — powiedziała czwarta, wskazując na rozrysowane, najnowsze projekty Amaralki. — Czy to — wskazała na dekolt sukni — jest dekolt w serek?

— Skaleczyła się już szósta krawcowa! — zawołała wyniośle piąta, wyjątkowo gruba pracownica. — Te najnowsze nożyce nie sprawdzają się jak poprzednie!

— Mamy drugą kucharkę, śniadanie zostanie wydane jak zwykle — odpowiedziała pierwszej. — Pająki już zostały zamówione i są w drodze, niebawem przyjdzie cały transport — odparła drugiej. — To, że przekwitły nie znaczy, że nie nadają się na barwnik, w razie czego zamiast róż, użyjemy malin. Tak, to jest serek. Nic nie poradzę na to, że kowal nie oddał jeszcze naostrzonych starych nożyc, przekaż swoim krawcowym, że muszą dzisiaj pracować tymi, które mają. — Lea starała się odpowiedzieć wszystkim kobietom, a wciąż napływały kolejne informacje o problemach: każda równie pilna, co pozostałe. Diar Ama Tual miała nadzieję, że mama upora się szybko ze swoimi sprawami, ale nic na to nie wskazywało. W końcu Amaralówna uznała, że nie ma sensu czekać dłużej. Postanowiła sama wybrać się na wycieczkę. Było jej nieco przykro, bo Lea była tak zajęta, że nawet nie zauważyła, kiedy jej córka opuściła Niebiański Warsztat.

Wokoło Srebrnego Miasta znajdowały się lasy. Dziewczyna była już na północy w Lesie Zabaw, w którym mieszkały skrzaty, elfiki i krasnoludki, odwiedziła południowy Las Muzyki, gdzie podobne do aniołów zjawy grały na harfach, a z wszędobylskich jezior wyglądały zaciekawione syreny, akompaniując muzykantkom cudownym śpiewem. W Lesie Pyszności, na wschodzie roiło się od zwierząt, ponad wszystko jednak było tam mnóstwo łakoci: jagód, malin, najróżniejszych orzechów, buczyny, jadalnych grzybów i oczywiście owoców. Rosły tam największe i najmniejsze odmiany jabłek, śliwek, gruszek oraz nandali — słodkiego, przepysznego owocu, który z racji swych niezwykłych właściwości był ważnym składnikiem magicznych mikstur, naparów, eliksirów i maści. Każda uczennica ze Szkoły Uzdrowicielek musiała znać zastosowanie nandali, dlatego również Diar Ama Tual wiedziała niejedno na temat tych owoców. W zachodnim lesie jednak dziewczyna nigdy nie była. Miał on złą opinię. Mówiono, że jest nawiedzony przez niedobre stworzenia: agerunitów oraz horbugów. Ci pierwsi, nazywani też Zływrogami mieli brzydki zwyczaj bałaganienia i straszenia napotykanych Elemdelalów. Kiedy było ich dużo potrafili nawet napadać niczego niespodziewających się podróżnych. Wyglądali jak małpy, nie mieli jednak ogonów, ani nawet twarzy. Całe ich ciało pokrywała czarna szczecina. Kiedy któryś zamknął paszczę i żółte ślepia, nie było widać nic, prócz czarnej sylwetki. Ci drudzy, horbugowie, nazywani równie często oślizgami byli potworami, które zawdzięczały swoje niechlubne przezwisko tym, że ich zielona skóra wydzielała paskudny i brzydko pachnący śluz. Diar Ama Tual, tak samo jak wszyscy pozostali obywatele Srebrnego Miasta, miała zakaz samowolnego przekraczania granicy Lasu Grozy. Dzikość tego miejsca budziła jednocześnie ciekawość i strach. Najczęściej jednak przeważał ten drugi czynnik. Przed Lasem Grozy znajdował się posterunek Gwiezdnej Armii. Żołnierze czuwali nad bezpieczeństwem, a w razie konieczności bronili swojego terytorium przed najeźdźcami. Kiedyś rzeczywiście wielki oślizg, horbug większy od pozostałych, imieniem Bulibul skrzyknął swoich pobratymców i zaatakował z wielką bandą na jedno z elemdelalskich miast (na Kasztanowy Dwór). Nie przewidział jednak siły Gwiezdnego Plemienia, które nie zapomniało o wyszkoleniu swoich wojowników i wyposażeniu ich w najdoskonalsze miecze jakie można kiedykolwiek wykuć z połączonych sił metalurgii i czarodziejstwa. Bulibul został wtedy pokonany. Nikt od tamtego czasu nie ośmielił się ponownie podjąć próby napaści na siedzibę Elemdelalów. Niemniej jednak pamiętano o zagrożeniu i pilnowano, czy podstępne kreatury nie knują jakiegoś podstępu.

Teraz Diar Ama Tual przekradła się przed posterunkiem Gwiezdnej Armii. Była całkiem rozżalona, że wreszcie nadeszły wakacje, a rodzice, za którymi przecież tak tęskniła, nie mieli dla niej czasu. Postanowiła na własna rękę zbadać Las Grozy. Gdy dziewczyna przekradała się przez granicę miasta za plecami żołnierzy, jeden z nich ujrzał ją i postanowił zatrzymać.

— Zaczekaj! — krzyknął, ale Elemdelalka nie odwróciła się, ani nie zatrzymała, tylko puściła się pędem między gęste drzewa. Żołnierz postanowił, że ją złapie i przyprowadzi z powrotem, nie chciał przecież, żeby się jej stało coś złego!

W lesie było naprawdę pięknie. Rzadko ktokolwiek w nim bywał, dlatego o wiele bardziej fascynował! Drzewa stały tu blisko siebie, gęściej niż w innych lasach, nie było wydeptanych ścieżek. Żeby wejść głębiej i zbadać okolicę, Diar Ama Tual sama musiała wyznaczać sobie szlaki na przełaj przez ściółkę i bujne poszycie. W końcu zawędrowała na polanę z małym jeziorkiem, gdzie stado białych jeleni zażywało kąpieli i wodopoju. Kiedy zwierzęta zauważyły dziewczynę, ich przywódca o bardzo rozłożystym porożu, wyszedł jej na przywitanie. Amaralówna otworzyła szeroko oczy w zachwycie, bo nigdy wcześniej nie widziała zjawiska równie wspaniałego, jak biały Król Jeleni. Gdy byk (samiec jelenia nazywa się tak samo jak samiec krowy!) był już blisko Diar Amy Tual, nagle zza krzaków wyskoczył żołnierz z przygranicznego posterunku. Z obnażonym mieczem rzucił się w kierunku zwierzęcia.

— Stój! Nie widzisz, że to dobry jeleń? Nie chciał mnie skrzywdzić! — złapała mężczyznę za rękę z mieczem, spojrzała mu w oczy z uśmiechem, a on natychmiast zrozumiał swoją pomyłkę.

— Wybaczysz mi pani? — zapytał skruszony. Tym większej pokory nabrał, kiedy rozpoznał, że to nie jakaś tam byle dziewczyna, ale córka samego Elevaela. Ona się tylko uśmiechnęła. Król Jeleni podszedł bliżej do tych dwojga, wcale nie okazując strachu, bo wyczuwał w nich samą tylko dobroć.

— Szlachetni Elemdelalowie! Synek mój, Ravi skaleczył się w raciczkę. Nic nie możemy poradzić, a mały nie może biegać jak dawniej i cieszyć się radością młodości. Pomożecie?

— Oczywiście Królu Jeleni — odpowiedziała Diar Ama Tual bez zastanowienia.

— Zatem wejdźcie na mój grzbiet, bo Ravi jest daleko stąd, podróżuje ze swoją mamą, bo rana nie pozwala mu się szybko przemieszczać. — Tak też zrobili. Wskoczyli oboje na grzbiet Króla Jeleni, a był to byk tak wielki, że jeszcze miejsca zostało na co najmniej dwie osoby. Popędził wtedy biały jeleń przez gęstwinę, ścisłe korytarze pomiędzy drzewami i krzewami, sobie tylko znane drogi, a tętent jego kopyt wprawiał ziemię w drżenie, taki był silny i potężny. W końcu dotarli do samicy jelenia i jej małego synka imieniem Ravi. Diar Ama Tual od razu poznała, że w racicy znajduje się mały kolec, bez problemu go wyciągnęła, a wyuczonymi czarami uzdrawiania natychmiast też sprawiła, że rana się zagoiła i maluch natychmiast mógł biegać, hasać i skakać o własnych siłach. Król Jeleni bardzo się ucieszył i powiedział:

— Bardzo wam dziękujemy szlachetni Elemdelalowie! Gdy będziesz nas potrzebowała śliczna, amaralska córko, zawołaj trzy razy Diar Ama Tual jelenia, jelenia ma za przyjaciela, a my do ciebie przybędziemy z pomocą. — Z tymi słowy popędził wraz ze swoją żoną i synkiem z powrotem do stada.

— Teraz już musimy wracać — powiedział żołnierz. — W lesie z pewnością nie jest bezpiecznie. Jak to się stało, że amaralska córka w tajemnicy przed wszystkimi sama się znalazła w Lesie Grozy? — Diar Ama Tual opowiedziała mu jak doszło do jej wyprawy. Wiedziała, że nie powinna wchodzić do lasu bez pozwolenia, ale nudziła się i chciała przeżyć jakąś przygodę, a w dodatku bardzo ją złościło, że oboje rodzice nie mieli dla niej czasu! Elduan, bo tak miał na imię ów żołnierz, tylko pokręcił głową w geście dezaprobaty, ale nie powiedział nic prócz tych oto słów:

— Musimy wracać. Teraz w lesie nie jest jeszcze tak strasznie, ale w nocy z pewnością już będzie. Musimy wyjść spomiędzy drzew nim zapadną ciemności! — Tak też postanowili zrobić. Byli już dość głęboko, a nieznajomy teren wszędzie wydawał się być podobnym. Diar Ama Tual sama z pewnością nie odkryłaby drogi powrotnej, ale jej towarzysz sprawiał wrażenie takiego, który wie dokąd zmierza.

— Ty jesteś Elduanem, prawda? — zapytała troszkę zaczepnie, bo imię żołnierza było sławne i często mówiono o Elduanie jak o największym bohaterze Elemdelalów. — Dlaczego zatem służysz w przygranicznym posterunku, czy tak sławny wojownik nie powinien mieszkać w pałacu i cieszyć się dobrodziejstwami, bogactwem i rozrywkami?

— Owszem — odparł Elduan. — Tylko, że ja przede wszystkim jestem żołnierzem. Zawsze chciałem nim być, a mój zawód oznacza służbę. Spełnianie dobrych uczynków należy do moich obowiązków, z ich realizacji jestem dumny. Służenie innym to bronienie ich przed niebezpieczeństwami, lub ich własnym… — spojrzał bystro na Amaralównę — ...przed ich nieokrzesaniem — zaśmiał się, a później maszerowali dalej w milczeniu.

W końcu dotarli na kolejną polanę. Na środku stało stare drzewo, o korzeniach tak rozległych, że zajmowały całą powierzchnię wolnej przestrzeni. Był to Król Drzew. Pień jego był tak ogromny i szeroki, że trzeba by było kilkudziesięciu Elemdelalów trzymających się za ręce, żeby go w pełni objąć. Niestety był wysuszony i nie miał na sobie ani jednego listka.

— Coś to drzewo mi wygląda niezbyt okazale — powiedziała dziewczyna oceniając stan Króla Drzew.

— Jakby brakowało mu wody — zgodził się Elduan.

— Musimy mu pomóc! — z miejsca podjęła decyzję Diar Ama Tual. — Wezwę Króla Jeleni, on będzie potrafił przynieść ratunek temu nieborakowi.

— Czy naprawdę teraz chcesz go wezwać? Obdarował cię jedynie jedną taką możliwością — przypomniał Amaralównie Elduan.

— Król Drzew potrzebuje pomocy, nie zamierzam czekać na lepszy moment — po czym zawołała, co jej rzekł Król Jeleni trzykrotnie: Diar Ama Tual jelenia, jelenia ma za przyjaciela!

Wielki wezbrał się szum, jakby wiatr nagły popędził między konarami drzew, aż las cały zafalował. Stopniowo zbliżał się łoskot, im bliżej, tym jaśniej można było poznać, że to tętent kopyt, niezwyczajny jednak, lecz tak majestatyczny, że aż ziemię wprawiał w drżenie. Naraz stanął przed dziewczyną i jej towarzyszącym żołnierzem Król Jeleni, a wraz z nim całe jego stado.

— Wzywałaś nas piękna Amaralówno. Czego żądasz? W czym ci może pomóc moje stado? — Diar Ama Tual zachwycona tyloma cudownymi zwierzętami wyjaśniła im, po co je wezwała. Zaraz też jelenie, jeden po drugim ruszyły do jeziora. Tam napełniały pyski wodą i zaraz wracały. Przenosząc ją tym sposobem, wylewały wodę prosto na korzenie Króla Drzew. On z każdą kroplą odzyskiwał świeżość, nabierał koloru, a nawet czarownego zapachu żywicy. Kiedy skończyli, był już w pełni sił. Jego pień zbrązowiał, na gałęziach rozwinęło się mnóstwo jasnozielonych listków, prędko też rozkwitły kwiaty w rozmaitych kolorach. Na dodatek, najwyraźniej nie zakończył się na tym magiczny wzrost, lecz płatki kwiatów prędko opadały, niczym cudowny deszcz, z nich wychodziły wszelkiej maści owoce, szyszki, żołędzie, kasztany i orzechy… To było najbardziej magiczne drzewo, jakie kiedykolwiek odkryto! Diar Ama Tual oraz Elduan stali jak wryci, jakby czas się zatrzymał i podziwiali niezmierzone bogactwo obfitości życia. Spomiędzy gałęzi cudownego Króla Drzew wyskoczyła sowa, dzięcioł i wiewiórka. Malutkie zwierzątka mówiły jedno przez drugie:

— Bardzo wam dziękujemy za pomoc szlachetni Elemdelalowie! Król Drzew jest jednocześnie naszym domem, stolicą tego lasu. Straszna czarownica z dalekich krain zatruła go, nieboraka, żeby nie przeszkadzał jej złej armii w przemarszu ku Srebrnemu Miastu.

— Ku Srebrnemu Miastu? — zaniepokoił się Elduan. — Kiedy to nastąpiło?

— Dwa tygodnie temu — odpowiedziały zwierzątka.

— W takim razie tutaj jest bardzo niebezpiecznie. Skoro wiedźma zatruła Króla Drzew, to pewnie w lesie jest już wielu intruzów! Musimy ostrzec Srebrne Miasto i amaralski dwór!

— Czekajcie! — powiedziała wiewiórka. — Mamy dla was coś w podzięce — dodała sowa. — Kiedy będziecie potrzebowali pomocy, zaśpiewajcie:

Królu Drzew, coś jest władcą tego lasu,

Już doczekałeś odwdzięczenia czasu!

Myśmy ci pomogli, dla ciebie dobre zrobili,

Odwdzięcz się nam w tej właśnie chwili!

— Dobrze, nie zapomnimy — podziękowała jeszcze Diar Ama Tual, pożegnali się ze zwierzętami i ruszyli w drogę powrotną. Słońce osiągnęło szczyt swojej drogi po niebie, co znaczyło, że właśnie było punktualnie południe. Las był na tyle dziewiczy, że liście ciasno przylegających do siebie drzew ograniczały dopływ światła na sam dół. Oczywiście nie było całkiem ciemno, ale troszkę chłodno na pewno. Para Elemdelalów jednak nie czuła żadnego dyskomfortu, bo wciąż się przemieszczali.

Po dwóch godzinach marszu Diar Ama Tual zaczęła marudzić, że jest głodna. Elduan postanowił, że zrobią krótką przerwę. Zatrzymali się na kolejnej, już trzeciej polanie, żeby dziewczyna mogła nazbierać jagód i orzechów, bo w tej okolicy rosły krzewy owocowe oraz leszczyna (Gwiezdne Plemię nazywa ją burchą). Żołnierz usiadł pod pniem drzewa i zaczął czyścić swój piękny miecz. Klinga broni była wykonana z kryształowo-przezroczystego magicznego metalu, a na niej wyryto starożytnym pismem imię ostrza. Brzmiało ono Miriadir (Ostrze Wiatru), zgodnie z legendami miecz został podarowany właśnie Elduanowi przez samą Miriadnę, boginkę wiatrów, w nagrodę za męstwo i odwagę za spełnienie wyjątkowo trudnego zadania. Teraz wojownik z wielkim uznaniem wycierał piękną broń. Wspominał dawne czasy, gdy podróżował po caluśkim Elemdelalu i jeszcze nawet dalej, aż tu nagle, ni z tego ni z owego, usłyszał westchnięcie zaskoczonej Diar Amy Tual. Zerwał się na równe nogi spodziewając się najgorszego. Nie stało się jednak nic złego, dziewczyna niespodziewanie znalazła w krzakach poturbowanego Elemdelala. Był ranny, a do tego najwyraźniej też chory.

— To Ahannei — oznajmił Elduan, gdy zbliżył się do znalezionego mężczyzny. Był półżywy ze zmęczenia i od poniesionej rany. — To znany złodziej, którego wiele lat temu twój ojciec Elevael wynajął, aby wykradł czarownicy Gwiazdę Gwiazd. — Po tych słowach Bohater Elemdelalu i Srebrnego Miasta musiał wytłumaczyć Diar Amie Tual kim była zazdrosna siostra Lei, Keasar, która uczyła się w tajemnicy czarnej magii z oka Ashtara Levartara. Opowiedział dziewczynie też o tym, jak Amaral oddał klejnot złej czarownicy w zamian za święty spokój dla swojej rodziny, co sama Diar Ama Tual nieco pamiętała ze swoich siódmych urodzin oraz o Ahanneiu i o tym, że nigdy nie wrócił. O wiedźmie też nie było od bardzo dawna niczego słychać, więc Elemdelalowie ze Srebrnego Miasta uznali, iż złodziej spełnił swoje zadanie, ale zdradził amaralski dwór i czmychnął z łupem gdzie pieprz rośnie. Diar Ama Tual miała dobre serce i postanowiła uzdrowić rannego mężczyznę. Odmówiła kilka modlitw i rzuciła kilka zaklęć regeneracyjnych. Zaraz Ahannei obudził się i tak oto przemówił:

— Diar Amo Tual, wszystko to słyszałem, co powiedział Elduan i uwierz we wszystko, co ten Bohater powiada, ale nigdy nie wierz w oszczerstwa, w których jestem zdrajcą. Przed dziesięcioma laty poszedłem na misję nakazaną przez Elevaela, ale Keasar wykryła moje próby kradzieży i zamknęła mnie do lochu. Przez dziesięć lat czekałem na właściwy moment żeby się wydostać. Patrzyłem, jak czarownica stara się uwolnić moc z Eilaeilu, jak knuje kolejne podłości, jak posługuje się złymi stworami do swoich celów. Pamiętacie horbuga Bulibula?

— Osobiście skróciłem go o głowę tym oto Miriadirem! — odpowiedział dumnie Elduan, wskazując na swój wspaniały miecz.

— To była próba podłej Keasar do wykorzystania klejnotu Amarala.

— Tak czułem, że to jej sprawka! — W oczach żołnierza zabłysły iskry.

— Owszem, tak było. Niedawno udało się wiedźmie rozpracować tajemnicę Eilaeilu i wykorzystać moc klejnotu, aby połączyć swoje ciało z zachowanym okiem Ashtara Levartara. Poczuła się potężna i pewna swego. To dlatego wysłała małą grupę zwiadowców, która zatruła Króla Drzew. Ja wykorzystałem okazję, bo ostatnimi czasy czarownica była pochłonięta swoimi przygotowaniami do wojny ze Srebrnym Miastem. Pozostałem wierny mojemu Amaralowi! Gdy przydarzyła się okazja wykradłem wiedźmie klejnot, stąd też rana, którą mi wyleczyłaś Diar Amo Tual, bo jeden ze strażników Gwiazdy Gwiazd ustrzelił mnie z łuku.

— Gdzie jest klejnot, który wykradłeś złej Keasar? — zapytał Elduan.

— Mam pod pazuchą — powiedział i odsłonił rąbek płaszcza, a za nim w dużej szkatule przymocowanej do pasa, Ahannei niósł olśniewający rubin wielkości pięści, w którym znajdowała się dwudziestoramienna czarna gwiazda. — Keasar nazywała go Sagathev, co znaczy Litość wzrusza, nie wiem dlaczego, bo Elevael nigdy nie mówił o nim inaczej niż Eilaeilu.

— Tego i my nie wiemy Ahanneiu — odpowiedziała dziewczyna. Nagle zrozumiała coś straszliwego! Trójkę Elemdelalów otoczyli Zływrogowie! — Patrzcie! — zawołała. Mężczyźni również spostrzegli zagrożenie. Ahannei przeraził się bardzo, Diar Ama Tual jeszcze mocniej, ale Elduan zachował zimną krew. Wyciągnął z pochwy swego Miriadira i prędkim, płynnym ruchem powalił pierwszych pięciu agerunitów.

— Szybko! W nogi! — krzyknął szermierz, a dwójce pozostałych Elemdelalów nie trzeba było dwa razy powtarzać! Zerwali się do ucieczki, pędzili jak tylko mogli najprędzej, pierwsza Diar Ama Tual, drugi Ahannei, a za nimi Elduan. Goniła ich masa czarnych, dzikich, strasznych potworów, ze szczekliwym wrzaskiem oznajmiali, że wkrótce dopadną swojej zdobyczy. Las nie ułatwiał ucieczki, mimo że już kawał drogi przebyli po nim pieszo, to wciąż trudne do przemknięcia były ciasne odstępy między gęsto stojącymi drzewami. Wtedy Diar Ama Tual przypomniała sobie, co takiego przykazały jej zwierzaczki w imieniu Króla Drzew. Dziewczyna zaśpiewała:

Królu Drzew, coś jest władcą tego lasu,

Już doczekałeś odwdzięczenia czasu!

Myśmy ci pomogli, dla ciebie dobre zrobili,

Odwdzięcz się nam w tej właśnie chwili!

Król Drzew nie mógł nie wiedzieć, co działo się w jego krainie, bo widział wszystko oczami każdego ze swoich braci-drzew. Dlatego natychmiast po zakończonej przez dziewczynę piosence, drzewa wokoło zaszeleściły, zatrzęsły się, chyba nawet ożyły! Wszystkie naraz, jakby wiedzione jedną, wspólną wolą, zebrały się do kupy i niby-ściana nie pozwalały Zływrogom dalej podążać za Elemdelalami. Co któryś z agerunitów postawi krok przed siebie, to zaraz: bęc! Stuknął w drzewo. Co któryś w lewo stanie, żeby obejść zaporę: bęc! Znowu to samo! Na to każdy próbuje i w prawo: bęc! Drzewa jak zaklęte, ani myślą złe kreatury przepuścić w dalszą pogoń za uciekinierami. Za to przed Diar Amą Tual stają otworem, piękny korytarz wędrowcom przygotowały i zaraz wiewiórka oraz sowa z dzięciołem przyleciały i tak oto mówią:

— Macie szansę dotrzeć do domu przed zmrokiem. Król Drzew tak się zachwycił waszymi dobrymi serduszkami, że postanowił wam uczynić korytarz aż do bramy Srebrnego Miasta, żebyście nie musieli dłużej błądzić po leśnych dziedzinach!

Zachwycili się przyjaciele bardzo, bo oto droga przed nimi stała rozpostarta.

— Ale musicie się spieszyć! Ta droga pobędzie taka przez krótki czas jeszcze, później wszystko wróci do normy. Król Drzew jeszcze nie odzyskał pełnej władzy nad swoim królestwem po zatruciu przez Keasar. — Nie trzeba było Elemdelalom więcej już żadnej przestrogi! Z wielką ochotą i animuszem ruszyli biegiem ku wyjściu.

— Co robisz? — oburzył się Elduan, bo już przecież byli niemal u celu, już wieże posterunku Gwiezdnej Armii dostrzegał swym nieprzeciętnym wzrokiem, a tu dziewczyna znowu coś wymyśliła i zatrzymała się nic sobie nie czyniąc z zagrożenia. — Czyż nie pamiętasz, że ścigają nas Zływrogi, a może już i sama Keasar na czele z armią oślizgów?

— Pamiętam o tym Elduanie, ale usłyszałam stamtąd wołanie ratunku — wskazała ręką gdzieś na bok. — Nie mogę pozostać nieczuła i nie udzielić pomocy. Może niech Ahannei wraca, on już dziesięć lat był poza domem, a i to jemu powierzono misję odzyskania Gwiazdy Gwiazd.

— Pani, tyś mnie uratowała, teraz ja nie mogę ciebie pozostawić tutaj w potrzebie! — krzyknął złodziej.

— Tym razem się z tobą i ja nie zgodzę Ahanneiu — spojrzał na niego bystro Elduan. — Masz Eilaeilu, wielce wart klejnot, tym bardziej, że bez niego Keasar traci część swej podłej, czarnoksięskiej siły! W dodatku, w rękach Amarala jest to broń najwspanialsza ze wszystkich, jakie kiedykolwiek widział cały świat. Prędko idź z klejnotem do Gwiezdnej Armii, a żołnierze niech cię prowadzą do Elevaela! Gdy mu zdasz relację z naszych działań więcej się przysłużysz mi i córce władców Srebrnego Miasta. — Tymi słowy przekonał Ahanneia. Elemdelal pożegnał się z towarzyszami, jeszcze raz podziękował i przypomniał, że wkrótce się spotkają, tymczasem on popędził do Srebrnego Miasta, a Elduan i Diar Ama Tual weszli pomiędzy krzewy, z których niedawno dobiegało wezwanie pomocy.

Oczom uzdrowicielki i wojownika ukazał się straszliwie cierpiący ptak. Był to Król Orłów o złamanym skrzydle. Dziewczyna jak zawsze, gdy ktoś potrzebował pomocy, nie zastanawiała się długo. Skoncentrowała się nad biedaczkiem i położyła na złamanym skrzydle swoje ręce. Rzuciła czar uzdrawiający i po chwili wspaniały ptak zatrzepotał obydwoma skrzydłami.

— Jak wam się odwdzięczę, kochani Elemdelalowie? — zapytał Król Orłów. W tym momencie na polanę wtargnęła Keasar we własnej osobie! Cały teren wokoło otoczyli horbugowie. Diar Ama Tual po raz pierwszy w życiu zobaczyła oślizgów na żywo. Mieli śliskie, podobne do świńskich twarze, dalece jednak bardziej szkaradne. Z pysków sączyła się im ślina, spojrzenia mieli złowieszcze, a ryje, jak całe z resztą ciała, calusieńkie zielone. Uszy wielkie, sterczały im na wszystkie strony, doszczętnie byli umorusani błotem i cuchnęli straszliwie, jakby się nigdy nie myli. Już sam ich widok wydawał się na tyle szkaradny, aby się ich bać. Król Orłów uciekł na drzewo i przyglądał się temu, co nastąpi. Elduan złapał za Miriadira i obnażając kryształowe ostrze z pochwy zamierzył się na czarownicę.

— Sądziliście, że możecie się ze mną mierzyć, prawda Elduanie? — powiedziała wiedźma wyraźnie rozbawiona. Pstryknęła palcami, a wojownik zamarł w paraliżu, zupełnie nie mogąc się ruszyć! Mężczyzna zauważył, że Keasar zbrzydła odkąd ją ostatnio widział, mimo że minęły przecież już długie lata! Kobieta nos miała złamany, oczy zapadnięte, włosy białe niemal jak mleko, całą twarz pooraną zmarszczkami, a cerę ściemniałą i niezdrową. To wszystko wydawało się naturalne, jedyne, co budziło niepokój Elduana to najprawdziwsze trzecie oko na czole czarownicy! To musiało być oko Ashtara Levartara, które w tajemnicy zachowała po pojedynku Elevaela z tym przerażającym potworem z przeszłości! — Mam teraz ogromną moc, przyznaję, że przeszkodził mi ten złodziejaszek Ahannei, lecz odzyskam moją zgubę, sądzę nawet, że pokonam Amarala, kiedy Eilaeilu zamieni się w jego rękach w miecz.

— Nie dasz rady mu sprostać! — krzyknęła Diar Ama Tual.

— To się jeszcze okaże. Z resztą ty córko Amarala będziesz moją kartą przetargową, kiedy staniemy naprzeciwko siebie! — zaśmiała się złowieszczo wiedźma, zaklaskała w ręce i na jej gest oboje Elemdelalowie, wojownik i uzdrowicielka calusieńcy zamienili się w posągi z lodu. Wtedy Keasar zwróciła się do ogromnego horbuga. — Zulukulu! Tobie nakazuję zabrać oboje tych tutaj zamienionych w lodowe bałwany. Weźmiesz ich na najwyższą górę, daleko stąd, aby musieli patrzeć jak moja armia oślizgów i Zływrogów atakuje Srebrne Miasto. Będziesz ich tam pilnował. — Zulukul zasalutował ogromną, tłustą łapą, po czym zabrał nieszczęśników, jedno pod jedną, a drugie pod drugą pachę i wielkimi susami pomaszerował ku najwyższej górze w okolicy.

Była taka jedna o nazwie Góra Róż. Stąd pochodziła jej nazwa, że caluśki wierzchołek pokrywały gęste, kolczaste krzewy, udekorowane bogato czerwonymi kwiatami. Oboje więźniowie znali tę okolicę, bo nie znajdowała się daleko od Srebrnego Miasta. Zimą z Góry można było podziwiać calusieńką osadę Elemdelalów. Widać z niej było i Księżycowy Pałac, i Ogrody, nawet podwórza każdego z domów różnych mieszkańców oraz ich miejsc pracy. Latem za to, nie było sposobu, aby się przedrzeć w tamto miejsce, bo gęstwina kolczastych krzewów była niemożliwa do przebycia. Zmartwiła się Diar Ama Tual, zasmucił też Elduan, bo jakim sposobem mieliby uciec z Góry Róż w środku lata, nawet jeśliby lodowa klątwa złej czarownicy przestała działać? Zulukul niczego sobie za to nie robił z krzewiastych kolców, jego skóra była twardsza chyba nawet od skóry słonia! Gałęzie uginały się przed cielskiem stwora, ale wracały na swoje miejsce, gdy już się przedarł. Wdrapał się na Górę Róż i tam zostawił piękną Amaralównę i jej przybocznego żołnierza, wiernego Elduana, sam zaś siadł w pobliżu wierzchołka i pilnował więźniów.

Wkrótce wielka armia potworów po stokroć większa od wojska Gwiazd stanęła pod murami Srebrnego Miasta. W awangardzie, pod złotym baldachimem, na grzbiecie paskudnego ślizgorożca siedziała Keasar. Zapewne nie wiecie cóż to takiego ten ślizgorożec? Ano, jest to stworzenie dziwaczne bardzo. Kształtem przypomina ślimaka. Rozmiarem jest wielkości konia. Nie ma nóg, a tylko stopę, na której się ślizga, a po jej dwóch stronach łapy zakończone hakami, żeby się nimi mógł podciągać do przodu i tym samym od ślimaka być dużo szybszym. Głowa jego przypomina arbuza z małą paszczą i rogiem w miejscu nosa. Ot, taki pokraka! Czarownica uśmiechnięta od ucha, do ucha, na wszystko patrzyła trojgiem swoich oczu i pewna swego była niezmiernie. Wysłała posłańca, aby przekazał Amaralowi, że wiedźma chce się z nim rozmówić. Władca Elemdelalu tymczasem z najwyższej wieży Księżycowego Pałacu patrzył na stacjonujące pod murami wojsko i bardzo się smucił, tym, co musiał tu oglądać. Wojna była nieunikniona, a przecież jego dobrotliwi poddani niczym sobie na coś tak strasznego nie zasłużyli. Była przy nim Lea oraz Ahannei, który dzień wcześniej przyniósł mu Eilaeilu i złą wieść o tym, co działo się z Diar Amą Tual. Dziewczyna nie powróciła jeszcze ze swojej pieszej wędrówki i rodzice martwili się bardzo, spodziewając się najgorszego.

— Nie ma rady — orzekła smutno Lea. — Musimy stoczyć bitwę.

— Jest jeszcze sposób na to, żeby nie doszło do walki całych armii — powiedział Elevael z powagą. — Mam Gwiazdę Gwiazd. Klejnot w moich rękach zamieni się w potężny miecz. Tym orężem pokonam wiedźmę w pojedynku, kto wygra dostanie nagrodę i jego życzenie będzie musiało zostać spełnione. Ja zażądam, aby potwory i ich przywódczyni wróciły do swoich krain i nigdy już tu nie wracały.

— Co jeśli jednak Keasar zwycięży? — pytała Lea, całkiem pozbawiona nadziei, bo zupełnie nie spodziewała się tych wszystkich niebezpieczeństw, które nagle nadeszły nad Srebrne Miasto, niczym burzowe chmury.

— Nikt mnie nie zdoła pokonać kiedy dobędę Eilaeilu. W niego uzbrojony pokonałem Ashtara Levartara i z nim w rękach uporam się z Keasar, która ma oko tegoż potwora — oznajmił Elevael z powagą, chwytając za klejnot wykradziony przez złodzieja. Jakże wielkie było zdziwienie Amarala Elemdelalu, kiedy okazało się, że Gwiazda Gwiazd w jego dłoni nie zamieniła się w piękną i potężną broń! Zamarł na chwilę całkiem, zaskoczony i zrozpaczony jednocześnie! — Cóż to? — zawołał zupełnie nie rozumiejąc, co takiego mogło się stać, że klejnot nie spełniał swojej magicznej roli? Lea i Ahannei również spojrzeli po sobie. W oczy zaglądała im rozpacz.

— Może… — po chwili odezwała się żona Amarala drżącym głosem — …nie działa, bo Diar Ama Tual osiągnęła pełnoletniość…

— Nie rozumiem — odparł Elevael całkiem szczerze.

— Eilaeilu zmienia się w broń w rękach wojownika, którego pokocha najmłodsza Elemdelalka z amaralskiego rodu. Jest to jednocześnie znak, aby dotychczasowi władcy przekazali tron swoim następcom — wyjaśniła kobieta.

— Chcesz powiedzieć, że Diar Ama Tual zakochała się w Elduanie? — ojciec dziewczyny nie dowierzał słowom jej matki.

— To prawdopodobne — odpowiedziała Lea. — Nasza córka po raz pierwszy w życiu wybrała się samotnie na przechadzkę, a towarzyszy jej młody wojownik, o którym wielu mówi, iż jest największym bohaterem od czasów Elevaela.

— Słyszałem, co mówią o Elduanie, ale nie spodziewałem się, że nasza Diar Ama Tual tak prędko pokocha jakiegoś mężczyznę. Pamiętam jak jeszcze niedawno była taka maleńka! — Wtedy w oknie wieży pokazał się Król Orłów.

— Wasza córka wraz z Elduanem została zamieniona w lodowy posąg. Kaesar oboje nakazała umieścić na Górze Róż. Tam ich strzeże Zulukul, wielki oślizg, syn sławnego Bulibula — rodzice wystraszyli się bardzo słów szlachetnego ptaka.

— Co zrobimy? Co zrobimy? — wołał Elevael bardzo zrozpaczony.

— Spróbujmy pozbierać myśli — uspokajała go roztropna Lea. — Trzeba zrobić to, co zamierzałeś na samym początku.

— Przecież bez broni, która powstaje z Gwiazdy Gwiazd nie sprostam czarownicy z trzecim okiem potwora!

— Ty nie, ale Elduan tak — odparła mu mądra żona.

— Przecież jest uwięziony na Górze Róż i zamieniony w lodowego bałwana, zapomniałaś? — nic, a nic wielki Amaral nie odzyskiwał wiary w zwycięstwo.

— Nie zapomniałam, ale ty chyba już nie pamiętasz, że w Srebrnym Mieście mamy wielkich czarodziejów i wspaniałych uzdrowicieli? — Na te słowa Lei, Elevael odzyskał nadzieję i zaczął słuchać tego, co mieli mu do powiedzenia inni. Posłano też po Mistrza Uzdrowicieli i największego czarodzieja ze Srebrnego Miasta. Wkrótce podjęto decyzję co zrobić, żeby pokonać złą czarownicę i nie dopuścić do wojny.

Mistrz Uzdrowicieli i czarodziej orzekli, że czar rzucony na Amaralównę i wojownika jest bardzo potężny, bo wiedźma wykorzystując oko potwora z przeszłości, posiadła ogromną moc magiczną. Mimo wszystko uznali, że zbierając troszkę magii od każdego mieszkańca miasta do zaczarowanego słoiczka, uda się jej nagromadzić tyle, że podana zaklętej osobie uzdrowi ją z działania lodowej klątwy. Niestety wystarczy tylko dla jednej istoty i trzeba podjąć decyzję: kogo uratować?