Opowieści niesamowite i upiorne. Stories and Studies of Strange Things - Lafcadio Hearn - ebook

Opowieści niesamowite i upiorne. Stories and Studies of Strange Things ebook

Lafcadio Hearn

3,3

Opis

Kilka japońskich opowieści odrobinę niesamowitych opartych na miejscowej tradycji mającej źródło w autentycznych – jak się wierzy – wydarzeniach. Są to: Historia O-Tei – Zaślubiny po śmierci. Jikininki – Pożeracz Zmarłych. Dyplomacja kata. Tajemnica nieboszczki. Sen Akinosuke. Horai – Kraina Szczęśliwości. Książka przenosi nas do dawnej Japonii, tej Japonii, której już nie ma, bo musiała ustąpić na rzecz nowoczesności i wprowadza nas w świat budzących lekki dreszczyk emocji historii. Zachęcamy do lektury! Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 68

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (7 ocen)
2
1
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Lafcadio Hearn

 

 

Opowieści niesamowite i upiorne

Stories and Studies of Strange Things

 

 

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej.

A dual Polish-English language edition.

 

Na język polski przełożyłWacław Berent.

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Tekstpolski według edycji z roku 1924.

Pisownię nieznacznie uwspółcześniono.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-475-6

 

 

OPOWIEŚCI NIESAMOWITE I UPIORNE

 

HISTORIA O-TEI – ZAŚLUBINY PO ŚMIERCI

 

ŻYŁ niegdyś w mieście Niigata, prowincji Echizen, młodzieniec, imieniem Nagao-Chosei.

Nagao był synem lekarza, kształcono go w zawodzie ojcowskim. W wieku jeszcze chłopięcym zaręczono go z dziewczyną, imieniem O-Tei, córką jednego z przyjaciół ojca; obie rodziny postanowiły, że ślub odbędzie się natychmiast po ukończeniu studiów przez Nagao. Lecz O-Tei była wątłego zdrowia; a mając lat piętnaście, stała się pastwą suchot okrutnych. Gdy poczuła, iż śmierć się zbliża, posłała po Nagao, aby go pożegnać.

A gdy ukląkł przy jej łożu, rzekła doń:

„Nagao-Sama, narzeczony mój, przeznaczeni byliśmy dla się już od dziecka, a pod koniec tego roku mieliśmy się pobrać. Tymczasem śmierć mnie zabiera, a bogowie jedynie wiedzą, co dla nas dwojga jest lepsze. Gdybym mogła pożyć jeszcze lat kilka, sprawiałabym wam wszystkim tylko troskę i zgryzoty. Kobieta o tak wątłym ciele nie może być dobrą żoną; więc gdybym chciała żyć, bodaj dla ciebie tylko, byłoby, i to nawet, pragnieniem samolubnym. Oczekuję śmierci z całkowitym poddaniem się; chcę byś mi obiecał, że się nazbyt zamartwiać nie będziesz... Bo i to jeszcze powiedzieć ci pragnę: – spodziewam się, iż połączymy się znowu”.

„O tak, połączymy się na pewno, odparł z przekonaniem. – A na tamtym świecie nie będzie już bólu rozłąki”.

„O, nie, nie! – przerwała mu łagodnie. – Nie mam na myśli Krainy Czystości. Wierzę, że sądzono nam połączyć się na tym jeszcze świecie, mimo że pogrzebią mnie jutro już może”.

Nagao spojrzał na nią ze zdumieniem. I ujrzał jej uśmiech w odpowiedzi na to zdziwienie. Podjęła cichym, rozmarzonym głosem:

„O tak, połączymy się na tym jeszcze świecie, w twoim życiu doczesnym, Nagao!... Oczywiście, o ile zechcesz mnie jeszcze. Lecz, aby móc żywić tę nadzieję, muszę po raz wtóry urodzić się dziewczyną i dojrzeć do małżeństwa. Będziesz musiał czekać długo: – piętnaście, szesnaście lat może. Lecz masz przecie lat dziewiętnaście zaledwie, przeznaczony mi, małżonku ty mój!...”

By potakiwaniem osładzać jej chwile ostatnie, odparł tkliwie:

„Oczekiwanie na cię, narzeczono ma na zawsze! – będzie dla mnie tyleż obowiązkiem, co i radością wielką. Złączeni jesteśmy ze sobą na czas żywotów siedmiu”.

„A jednak wątpisz?” – zagadnęła, przypatrując mu się bacznie.

„Luba ma, odparł, wątpię raczej w to, czy zdołam cię poznać w innym ciele i pod innym imieniem, chyba po umówionym znaku lub znamieniu jakiem”.

„Tego uczynić nie mogę. Bogowie tylko i Buddy wiedzą, kiedy i jak się połączymy. Jestem jednak pewna, bardzo, bardzo pewna tego, że jeśli zechcesz pojąć mnie za żonę, zdołam powrócić do ciebie... Pomnij na te słowa moje!”

Zamilkła i niebawem zamknęły się jej oczy. Zmarła.

Nagao był szczerze przywiązany do O-Tei; śmierć jej pogrążyła go w głębokiej żałobie. Zrobił dla niej tablicę śmiertelną z wypisanym jejzokumyo, czyli imieniem doczesnym nieboszczki, a umieściwszy tę tablicę w butsudanie, w buddyjskiej kapliczce domowego ogniska, składał przed nią ofiary codzienne. Rozważał w sobie nieustannie te osobliwe, przedśmiertne zapewnienia O-Tei; a pragnąc uradować ducha zmarłej, wypisał uroczyste przyrzeczenie, że ją poślubi, gdy doń powróci w ciele innym. Tę obietnicę na piśmie opatrzył pieczęcią i umieścił w kapliczce obok śmiertelnej tablicy O-Tei.

 

Był jednak Nagao jedynym synem rodziców swych, musiał się tedy z czasem ożenić; rad nierad uległ naleganiom rodziny i pojął za żonę kobietę, jaką mu wybrał ojciec. Ożeniwszy się, nie zaniechał jednak składania ofiar przed tablicą O-Tei, i wspominał ją zawsze z wielkim przywiązaniem. Powoli jednak zacierał mu się w pamięci jej obraz, przygasał, jak sen, coraz to trudniej przypominany. A lata mijały.

W ciągu tych lat wiele nieszczęść skrupiło się na nim. Stracił rodziców, po czym zmarła mu żona, pochował wreszcie dziecko jedyne. I poczuł się samotny na świecie. Porzucił dom opustoszały i, aby zapomnieć o ciosach doznanych, podjął wielką podróż.

 

Pewnego dnia przybył do Ikao, górskiej wioski, słynnej ze źródeł gorących i pięknych widoków okolicy. W miejscowej oberży powitała go dziewczyna, na której widok zabiło mu serce tak gwałtownie, jak mu się nigdy jeszcze nie zdarzyło: była tak dziwnie podobna do O-Tei, że począł się szczypać, aby upewnić się, że to nie sen. A gdy się zakrzątała koło gościa, rozniecając ogień, przynosząc mu posiłek, lub sprzątając pokój jego, każdy jej gest i ruch wzbudzał w nim żywe wspomnienia wdzięku tej dziewczyny, z którą zaręczony był za młodu. Przemówił do niej, odpowiedziała tym łagodnym, dźwięcznym głosem, którego słodycz przeniknęła go wskroś smutkiem i żałobą dni dawnych.

Więc, w zdumieniu wielkim, zagadnął ją:

„Siostro, przypominasz mi tak bardzo osobę, którą znałem niegdyś, że gdy weszłaś po raz pierwszy do pokoju, stanąłem jak wryty. Daruj mi więc, że zapytam skąd jesteś rodem i jakie jest twe imię?”

Nie zwlekając, odpowiedziała mu – niezapomnianym głosem zmarłej:

„Na imię mi O-Tei, ty zaś jesteś Nagao Chosei z Echigo, oblubieniec mój. Przed siedemnastu laty zmarłam w Niigata; wówczas dałeś przyrzeczenie na piśmie, że się ze mną ożenisz, kiedykolwiek powrócę na świat w innym ciele kobiecym, a opatrzywszy to pismo pieczęcią, złożyłeś je w butsudanie obok tablicy z imieniem moim. I oto jestem...”

Co ledwie rzekłszy, zemdlała.

Nagao ożenił się z nią; małżeństwo ich było bardzo szczęśliwe. Lecz nigdy potem nie zdołała sobie przypomnieć tej odpowiedzi, jaką mu dała na jego pytanie w Ikao, ani czegokolwiek z poprzedniego istnienia swego na świecie. Wspomnienie bytowania dawniejszego, które zapłonęło w niej tajemnie w chwili ich spotkania się, zgasło natychmiast i nie odżyło już nigdy.

 

 

JIKININKI – POŻERACZ ZMARŁYCH

 

GDY Muso Kokushi, kapłan sekty Zen, wędrował przez prowincję Mino, zabłąkał się raz w głuchą okolicę górską, gdzie nie spotykał nikogo, kto by mógł wskazać mu drogę. Szedł przed się bezradnie; a gdy tracił już nadzieję znalezienia noclegu, ujrzał z dala, na wierzchołku wzgórza, w oświetleniu ostatnich promieni słońca, małą pustelnię, zwaną anjitsu, zbudowaną dla mnichów samotnych. A choć wydała mu się raczej ruiną, pospieszał ku niej czym prędzej; zastawszy w niej starego kapłana, prosił go o nocleg gościnny. Stary odmówił opryskliwie, wskazując mu natomiast drogę do jakiejś wioszczyny w dolinie sąsiedniej, gdzie można znaleźć nocleg i posiłek.

Muso, trafił do owej wioski, składającej się zaledwie z tuzina chałup; został tam przyjęty uprzejmie i znalazł pomieszczenie u wójta. W głównej izbie tej chaty znajdywało się wówczas czterdzieści do pięćdziesięciu osób. Gościa zaprowadzono do pokoju osobnego, gdzie rychło przyniesiono mu posiłek i zgotowano dlań posłanie. Ponieważ był bardzo zmęczony, położył się wcześnie spać; lecz około północy zbudził go głośny szloch, rozlegający się w izbie sąsiedniej. Niebawem otworzyły się drzwi rozsuwane: do pokoju wszedł młodzieniec z latarnią w ręku i skłoniwszy się głęboko, rzekł:

„Wielebny panie, poczuwam się do obowiązku powiadomienia go, że jestem obecnie odpowiedzialną głową rodziny. Wczoraj byłem tylko synem najstarszym. Gdy pan zaszedł do nas, tak bardzo znużony, nie śmieliśmy niepokoić pana czymkolwiek: przemilczeliśmy zatem, że ojciec nasz zmarł przed kilkoma godzinami zaledwie. Ludzie, jakich pan widział w sąsiedniej izbie, to mieszkańcy wsi, przybyli dla oddania zmarłemu ostatniej posługi; obecnie udają się oni do wsi sąsiedniej, o trzy mile stąd, bo, jak chce zwyczaj nasz, ani jeden człowiek nie może pozostawać we wsi w tę noc pozgonną. Odprawiliśmy właśnie należne ofiary i modły i oddalamy się teraz, ciało pozostaje samo we wsi. Dziwne rzeczy przytrafiają się zwykle w opustoszałym domu nieboszczyka; sądzimy przeto, że byłoby najlepiej, gdyby pan poszedł z nami. W sąsiedniej wsi znajdziemy dla pana dobre pomieszczenie. Gdyby jednak pan – jako kapłan, nie bał się, szatanów i upiorów i gdyby go nie przerażała myśl pozostania samemu z nieboszczykiem, będziemy niezmiernie radzi, jeśli pan zechce korzystać tymczasem z ubogiego domu naszego. Wyznam jednak szczerze, że nikt z ludzi świeckich nie odważyłby się na pozostawanie w tym domu przez tę noc”.

Muso, odparł mu na to:

„Za waszą uprzejmość i