Opowiadania starożytne - Henryk Sienkiewicz - ebook

Opowiadania starożytne ebook

Henryk Sienkiewicz

5,0

Opis

Opowiadania autorstwa Henryka Sienkiewicza, laureata literackiej Nagrody Nobla, jednego z najpopularniejszych polskich pisarzy przełomu XIX i XX w.


Zbiór opowiadań starożytnych autorstwa Henryka Sienkiewicza. Znajdziemy tu m.in bajki Greckie, Indyjskie oraz tytuły takie jak: “Na Olimpie”, “Pójdźmy z nim!”, “Wesele”, “Diokles”, “Sąd Ozyrysa”, “Przygoda Arystoklesa”, “Wyrok Zeusa” i inne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 120

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-032-8
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

DWIE ŁĄKI

Były dwie krainy, leżące obok siebie, niby dwie łąki niezmierne, przedzielone tylko jasnym strumieniem. Brzegi tego strumienia rozchylały się w jednem miejscu łagodnie na obie strony, tworząc bród miałki w kształcie jeziorka o wodach cichych i przezroczych. Pod błękitną tonią widać było dno złote, z którego wyrastały łodygi lotosu, rozkwitającego nad wodną szybą kwieciem różowem i białem; tęczowe łątki i motyle wiły się wokół kwiatów, a wśród palm nadbrzeżnych i wyżej, w promiennem powietrzu, dzwoniły, jak srebrne dzwonki, ptaki.

 I to było przejście z jednej krainy do drugiej.  Pierwsza zwała się Łąką Życia, druga Łąką Śmierci.  Stworzył obie najwyższy i wszechmogący Brahma, który w krainie Życia rozkazał włodarzyć dobremu Wisznu, a w krainie Śmierci mądremu Sziwie.  I rzekł:  — Czyńcie, jako rozumiecie najlepiej.  Więc w krainie, należącej do Wisznu, zawrzało życie. Poczęło wschodzić i zachodzić słońce, nastały dnie i noce, przestworza morskie jęły wzdymać się i opadać; na niebie pokazały się ciężarne dżdżem obłoki, ziemia porosła puszczą, zaroiło się od ludzi, zwierząt i ptaków. By zaś wszystkie twory żyjące mogły rozradzać się i mnożyć, stworzył dobry bóg Miłość, której nakazał, aby zarazem była szczęściem.  A wtedy Brahma zawołał go przed swoje oblicze i rzekł:  — Nic doskonalszego nie zdołasz wymyślić na ziemi, że zaś ja uczyniłem niebo już pierwej, przeto odpocznij i niech te istoty, które nazwałeś ludźmi, snują dalej bez żadnej pomocy nić Życia.  Wisznu usłuchał rozkazu Brahmy i ludzie poczęli odtąd sami myśleć o sobie. Z ich dobrych pomysłów zrodziła się radość, a ze złych smutki, więc ze zdziwieniem spostrzegli, że Życie nie jest nieustannem weselem, ale że ową jego nić, o której mówił Brahma, przędą jakby dwie prządki, z których jedna ma uśmiech na twarzy, a druga łzy w oczach.  Udali się tedy przed tron Wisznu i poczęli się skarżyć:  — Panie, ciężkie jest Życie w smutku.  A on rzekł:  — Niechaj was pociesza Miłość.  Usłyszawszy to, odeszli uspokojeni, albowiem miłość rozpraszała istotnie ich smutki, które wobec szczęścia, jakie ona daje, wydawały się tak błahe, że niewarto było na nie zważać.  Ale Miłość jest zarazem wielką rodzicielką Życia, więc, jakkolwiek ogromna była ta kraina, w której włodarzył Wisznu, wkrótce dla tłumów ludzkich nie starczyło ni jagód leśnych, ni miodu skalnych pszczół, ni owoców na drzewach. Wówczas ci, którzy byli najrozumniejsi, wzięli się do karczowania lasów, do uprawy pól, do siejby zboża i do zbierania plonów.  I w ten sposób powstała na ziemi Praca. Wkrótce wszyscy musieli się do niej zabrać, tak, że stała się ona nietylko podstawą Życia, ale niemal życiem samem.  Ale z pracy zrodził się Trud, a z trudu Zmęczenie.  Gromady ludzi stanęły znów przed tronem Wisznu.  — Panie! — wołały, wyciągając ręce — trud osłabił nam ciała, zmęczenie rozsiadło się w naszych kościach i chcielibyśmy odpocząć, a życie przymusza nas wciąż do pracy!  Na to Wisznu rzekł:  — Wielki Brahma nie zezwolił mi rozwijać dalej Życia, ale wolno mi stworzyć coś takiego, co będzie jego przerwą a przeto i wypoczynkiem. I stworzył Sen.  Ludzie z radością przyjęli ten nowy dar i wkrótce uznali go za jeden z największych, jakie otrzymali z rąk boga.  We śnie koiły się troski i zawody, we śnie krzepiły się siły zmęczonych, sen osuszał, jak dobra matka, łzy smutku i otaczał głowy śpiących, jakby cichą mgłą zapomnienia. Więc ludzie wychwalali sen, mówiąc:  — Bądź błogosławion, albowiem lepszyś jest od życia na jawie.  I jedno tylko mieli mu do zarzucenia, że nie trwa wiecznie, że następuje przebudzenie, a po przebudzeniu praca — i nowe trudy i zmęczenie.  Myśl ta poczęła ich trapić tak ciężko, że po raz trzeci udali się do Wisznu.  — Panie — mówili — dałeś nam dobro wielkie i niewysłowione, ale niezupełne. Spraw, aby sen był wieczny.  Wisznu zaś zmarszczył swoje boskie brwi, jakby zgniewan ich natręctwem i odpowiedział:  — Tego ja wam już dać nie mogę, ale idźcie do rzecznej przeprawy, a po drugiej jej stronie znajdziecie to, czego szukacie.  Ludzie usłuchali głosu bóstwa i zastępy ich pociągnęły zaraz nad jeziorko, a stanąwszy nad niem, poczęły spoglądać na drugą stronę.  Za cichą i jasną, haftowaną kwieciem tonią, ciągnęła się Łąka Śmierci, czyli kraina Sziwy.  Nie wschodziło i nie zachodziło w niej słońce, nie było dnia i nocy, ale całe przestworze nasycała liljowa, jednostajna jasność.  Żaden przedmiot nie rzucał tam cienia, bo owa jasność przenikała wszędy, tak, iż zdawała się tworzyć istotną treść wszechrzeczy.  Kraina nie była pustynna: jak okiem sięgnąć, widniały w niej doliny i wzgórza, porosłe ślicznemi kępami drzew, wokół których wiły się pnącze, zwoje bluszczu i winogradu zwieszały się ze skał. Ale i skały i pnie drzew i smukłe łodygi roślin były niemal przezrocze, jakby ze zgęszczonego światła uczynione.  Liście bluszczu miały leciuchne, różane blaski zorzy porannej, a wszystko było cudne, ukojone jakiemś nieznanem na Łące Życia ukojeniem, przeczyste, niby pogrążone w świetlistej zadumie, niby senne i uśpione snem błogim, nieprzespanym.  W jasnem powietrzu nie było najmniejszego powiewu, nie poruszał się żaden kwiat, nie zadrgał żaden listek.  Ludzie, którzy przyszli na brzeg gwarno i z głośną rozmową, uciszyli się na widok tych liljowych, nieruchomych przestworów i tylko szeptem poczęli powtarzać:  — Jaka tam cisza i jak wszystko spoczywa w świetle!  — O tak, tam spokój i wieczny sen...  Więc niektórzy, najbardziej zmęczeni, rzekli po chwili:  Pójdźmy szukać wiecznego snu.  I weszli w wodę. Grająca tęczą toń rozstąpiła się zaraz przed nimi, jakby chcąc im przejście ułatwić. Ci, którzy pozostali na brzegu, chwyceni nagłą tęsknotą, poczęli na nich wołać, — lecz żaden z nich nie odwrócił głowy — i szli dalej lekko i ochoczo, widocznie coraz bardziej urokiem cudnej krainy przyciągani.  Tłum, patrzący z brzegu Życia, zauważył też, że ciała ich, w miarę jak się oddalali, stawały się rozwidnione, przejrzyste, coraz lżejsze, coraz bardziej świetlane, coraz promienniejsze i jakby topniejące w tej powszechnej jasności, która napełniała Łąkę Śmierci.  A gdy przeszli, układali się do spoczynku wśród tamtych kwiatów i drzew, lub u podnóża skał. Oczy ich były zamknięte, ale twarze miały wyraz nietylko niewysłowionego spokoju, lecz i takiego szczęścia, jakiego na Łące Życia nie dawała nawet Miłość.  Co widząc, pozostali przy Życiu mówili do siebie wzajem:  — Słodsza i lepsza jest kraina Sziwy...  I poczęli przechodzić coraz liczniej na drugą stronę. Szły, jakby uroczyste korowody starców, i ludzi dojrzałego wieku i mężów z żonami i matek, prowadzących za ręce dzieci maleńkie i młodzieńców, i dziewcząt, a potem tysiące i miljony ludzi jęły się tłoczyć u Cichego Przejścia, aż wreszcie Łąka Życia wyludniła się prawie zupełnie. Wówczas Wisznu, którego zadaniem było strzec Życia, przeraził się własną, udzieloną w gniewie radą i, nie wiedząc, co począć, udał się do najwyższego Brahmy.  — Stworzycielu — rzekł — ratuj Życie! Oto dziedzinę śmierci uczyniłeś tak jasną, tak piękną i szczęsną, że wszyscy opuszczają moje królestwo.  — Żali nie pozostał ci nikt? — zapytał Brahma.  — Jeden tylko młodzieniec i jedna dziewczyna, panie, którzy, kochając się niezmiernie, woleli wyrzec się wiecznego ukojenia, niż zamknąć oczy i nie patrzyć na siebie więcej.  — Czego więc żądasz?  — Uczyń krainę śmierci mniej piękną i szczęśliwą, bo inaczej i tych dwoje opuści mnie za innymi, gdy minie wiosna ich miłości.  Na to Brahma zamyślił się przez chwilę, poczem rzekł:  — Nie! Nie ujmę piękności i szczęścia krainie śmierci, ale uczynię co innego, by ratować Życie. Odtąd ludzie muszą przechodzić na drugą stronę, ale nie będą już przechodzili chętnie.  To rzekłszy, utkał z ciemności grubą, nieprzeniknioną zasłonę, a potem stworzył dwie straszne istoty, z których jedna zwała się Boleść, a druga Trwoga, i kazał im tę zasłonę zawiesić u przejścia.  I od tej chwili Łąka Wisznu zaroiła się znowu Życiem, bo jakkolwiek kraina Śmierci pozostała tak samo jasna, cicha i szczęśliwa, jak poprzednio, ludzie bali się Przejścia.  1904.

BĄDŹ BŁOGOSŁAWIONA

LEGENDA INDYJSKA

Raz, w jasną noc księżycową, mądry a wielki Kryszna zamyślił się głęboko i rzekł:  — Myślałem, że człowiek jest najpiękniejszym tworem na ziemi — i myliłem się. Oto widzę kwiat lotusu, kołysany nocnym powiewem. O ileż on piękniejszy od wszystkich żyjących istot: listki jego otwarły się właśnie na srebrne światło księżyca — i oczu nie mogę od niego oderwać...  — Tak, niema między ludźmi nic podobnego — powtórzył z westchnieniem.  Ale po chwili pomyślał:  — Dlaczegobym ja, bóg, nie miał potęgą słowa stworzyć istoty, któraby była tem między ludźmi, czem lotus między kwiatami? Niech więc tak będzie na radość ludziom i ziemi. Lotusie, zmień się w żyjącą dziewicę i stań przede mną.  Zadrżała wnet leciuchno fala, jakby trącona skrzydłem jaskółki, noc rozjaśniła się, księżyc zabłysnął mocniej na niebie, rozśpiewały się głośniej nocne drozdy, a potem nagle umilkły. I czar się spełnił: przed Kryszną stanął lotus w ludzkiej postaci.  Sam bożek zdumiał się.  — Byłaś kwiatem jeziora — rzekł — bądź odtąd kwiatem myśli mojej i przemów.  A dziewczyna poczęła szeptać tak cicho, jak szemrzą białe płatki lotusu, całowane letnim powiewem.  — Panie! zmieniłeś mnie w żywą istotę; gdzież mi teraz zamieszkać każesz? Pamiętaj, panie, że gdy byłam kwiatem, drżałam i tuliłam listki za każdem tchnieniem wiatrów. Bałam się, panie, nawalnych dżdżów i burzy, bałam się gromów i błyskawic, bałam się nawet palących promieni słońca. Tyś mi kazał być wcieleniem lotusu, więc zachowałam dawną naturę i teraz boję się, panie, ziemi i wszystkiego, co się na niej znajduje... Gdzież mi zamieszkać każesz?  Kryszna podniósł mądre oczy ku gwiazdom, przez chwilę myślał, poczem spytał:  — Chcesz żyć na szczytach gór?  — Tam śniegi i zimno, panie: boję się.  — A więc zbuduję ci pałac z kryształu na dnie jeziora.  — W głębinach wód przesuwają się węże i inne potwory: boję się, panie!  — Chcesz stepów bez końca?  — O, panie! wichry i burze tratują stepy nakształt stad dzikich.  — Cóż z tobą uczynić, kwiecie wcielony?... Ha! w pieczarach Ellory żyją święci pustelnicy... Czy chcesz zamieszkać zdala od świata w pieczarze?  — Ciemno tam, panie: boję się.  Kryszna usiadł na kamieniu i wsparł głowę na ręku. Dziewczyna stała przed nim drżąca i przestraszona.  Tymczasem zorza poczęła rozświecać niebo na wschodzie. Ozłociła się toń jeziora, palmy i bambusy. Chórem ozwały się różowe czaple, błękitne żórawie i białe łabędzie na wodach, pawie i bengali w lasach, a do wtóru im rozległy się dźwięki strun, nawiązanych na muszlę perłową, i słowa ludzkiej pieśni.  Kryszna obudził się z zadumy i rzekł:  — To poeta Walmiki wita wschód słońca.  Po chwili rozsunęły się firanki purpurowych kwiatów, pokrywających liany, i nad jeziorem ukazał się Walmiki.  Ujrzawszy wcielony lotus, przestał grać. Perłowa muszla wysunęła mu się zwolna z dłoni na ziemię, ręce opadły wzdłuż bioder i stanął niemy, jakgdyby wielki Kryszna zmienił go w drzewo nadwodne.  A bożek ucieszył się z tego podziwu nad własnem dziełem i rzekł:  — Zbudź się, Walmiki, i przemów.  I Walmiki przemówił:  — ....... Kocham!...  To jedno słowo tylko pamiętał i to jedno mógł wypowiedzieć.  Twarz Kryszny rozpromieniła się nagle.  — Cudna dziewczyno, znalazłem godne ciebie miejsce na świecie: zamieszkaj w sercu poety.  Walmiki zaś powtórzył po raz drugi:  — ....... Kocham!...  Wola potężnego Kryszny, wola bóstwa poczęła popychać dziewczynę ku sercu poety. Bożek uczynił też serce Walmiki przejrzystem jak kryształ.  Pogodna jak dzień letni, spokojna jak fala Gangesu, wstępowała dziewczyna w przeznaczony dla siebie przybytek. Lecz nagle, gdy głębiej spojrzała w serce Walmiki, twarz jej pobladła i strach owionął ją, niby wiatr zimny. A Kryszna zdziwił się.  — Kwiecie wcielony — spytał — czy i serca poety się boisz?  — Panie — odpowiedziała dziewczyna — gdzież mi to zamieszkać kazałeś? Otom w tem jednem sercu ujrzała i śnieżne szczyty gór, i głębiny wód, pełne dziwnych istot, i step z wichrami i burzą, i ciemne jaskinie Ellory; więc boję się znowu, o, panie!  Lecz dobry a mądry Kryszna rzekł:  — Uspokój się, kwiecie wcielony. Jeśli w sercu Walmiki leżą samotne śniegi, bądź ciepłem tchnieniem wiosny, które je stopi; jeśli jest głębia wodna, bądź perłą w tej głębi; jeśli jest pustka stepu, posiej w niej kwiaty szczęścia; jeśli są ciemne pieczary Ellory, bądź w tych ciemnościach słońca promieniem...  A Walmiki, który przez ten czas odzyskał mowę, dodał:  — I bądź błogosławiona!

1893

WYROK ZEUSA

BAJKA GRECKA

Raz, wieczorem, spotkali się na skałach Pnyksu Apollo i Hermes, i stanąwszy na krawędzi wiszaru, spoglądali na Ateny.

 Wieczór był cudny; słońce przetoczyło się już z Archipelagu ku morzu Jońskiemu i zanurzało zwolna swą promienną głowę w turkusową, gładką roztocz. Ale szczyty Hymetu i Penteliku świeciły jeszcze, jakby oblane stopionem złotem, i prócz tego, na niebie była zorza wieczorna. W blaskach jej tonął cały Akropol. Białe marmury Propyleów, Partenonu i Erechtejonu wydawały się różowe i tak lekkie, jakby kamień stracił wszelką wagę, lub jakby były sennem zjawiskiem. Ostrze włóczni olbrzymiej Ateny Promachos płonęło w zorzy, niby zapalona nad Attyką pochodnia.  Na niebie ważyło się na rozpostartych skrzydłach kilka jastrzębi, które leciały na nocleg do gniazd ukrytych w skałach.  Ludzie wracali gromadami z robót polnych do miasta. Drogą od Pireu szły muły i osły, dźwigając zawieszone po bokach kosze, pełne oliwek lub złocistego winogradu; za nimi, w czerwonych obłokach kurzu, ciągnęły stada kóz krętorogich — przed każdem stadem kozieł białobrody, po bokach psy czujne, z tyłu pasterz, grający na multankach lub cienkiem źdźble owsianem.  Między stadami posuwały się zwolna wozy, wiozące boski jęczmień, ciągnione przez woły leniwe; tu i owdzie mijały się oddziały hoplitów, przybranych w miedź, dążących na nocną straż do Pireu lub Aten.  W dole miasto wrzało jeszcze życiem. U wielkiej fontanny, w pobliżu Poikile leżącej, młode dziewczęta, przybrane w białe szaty, czerpały wodę, śpiewając, chychocąc głośno, lub broniąc się chłopcom, którzy zarzucali na nie pęta, plecione z bluszczów i winokrzewu. Inne, naczerpawszy już wody, z amforami, wspartemi na ramieniu, i ręką, wzniesioną do góry, szły do domów, lekkie i wdzięczne, do nimf nieśmiertelnych podobne.  Łagodny wietrzyk, z równiny attyckiej wiejący, donosił do uszu dwóch bogów odgłosy śmiechu, śpiewów i pocałunków.  „W dal godzący” Apollo, dla którego oczu nie było nic pod niebem milszego nad niewiastę, zwrócił się do Argoburcy i rzekł:  — O synu Mai, jakże piękne są Atenki!  — I cnotliwe, mój Promienisty — odpowiedział Hermes, — bo pod opieką Pallady zostają.  Srebrnołuki bóg umilkł i patrzał a słuchał dalej. Tymczasem zorze zwolna gasły, ruch stopniowo ustawał; niewolnicy scytyjscy zamknęli bramy, i wreszcie uczyniło się cicho. Noc ambrozyjska rzuciła ciemną, nabijaną gwiazdami zasłonę na Akropol, miasto i okolicę.  Lecz mrok nie trwał długo. Wkrótce z Archipelagu wynurzyła się blada Selene i poczęła żeglować, jak srebrna łódź, po niebieskiem przestworzu. I znów rozświeciły się marmury na Akropolu, tylko świeciły teraz jasnozielonem światłem i były jeszcze do sennego zjawiska podobniejsze.  — Trzeba przyznać — rzekł „W dal godzący” — że Atene cudną sobie obrała siedzibę.  — Ha! mądra ona! Któż mógł lepiej od niej wybrać? — odpowiedział Hermes. — Przytem Zeus ma dziwną do niej słabość. Byle go tylko, prosząc o coś, pogłaskała po brodzie, zaraz nazwie ją swą Tritonegeją, córeczką kochaną, wszystko przyrzeknie i na wszystko skinieniem głowy pozwoli.  — Tritogeneja nudzi mnie czasem! — mruknął syn Latony.  — Zauważyłem to i ja, że ona staje się teraz nudna! — odpowiedział Hermes.