Ojciec Amable - Guy de Maupassant - ebook

Ojciec Amable ebook

Guy de Maupassant

4,0

  • Wydawca: Armoryka
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2014
Opis

Zbiór nowel znakomitego francuskiego autora obejmujący te oto utwory: Ojciec Amable, Rozsądny, Oczekiwanie, Ojciec, Sposób Rogera, Przyjaciel Patience, Odkrycie, Baronowa, Opuszczony okręt, Ciocia Klocia, Wieczór Trzech Króli. Fragment pierwszej z nowel, który powinien zachęcić do przeczytania niniejszego zbioru: „Wilgotne i szare niebo zdawało się wisieć nad szeroką ciemną doliną. Zapach jesieni, smutny zapach nagiej i wilgotnej ziemi, opadłych liści, martwych ziół, czynił jeszcze gęstszym i cięższym powietrze jesiennego wieczoru. Wieśniacy pracowali jeszcze, rozproszeni po polach, oczekując dzwonu na Anioł Pański, który by zwołał ich do chat, widzianych tu i ówdzie, poprzez gołe gałęzie sadów. Na kraju drogi, na kupie badyli bawiło się ziemniakami małe dziecię, podrzucając nimi na nędzną sukienczynę rozpostartą na szeroko rozłożonych nóżkach, podczas gdy w pobliżu, na roli, pięć kobiet schylonych kopało ziemniaki. Powolnym i monotonnym ruchem zagłębiały kopaczki w wysokich, piaszczystych bruzdach, wygrzebywały rękami ziemniaki, wrzucając je do stojących przed nimi worków. Drogą przeszedł młody mężczyzna z batem w ręce w sabotach na nogach, – zatrzymał się przy dziecku, wziął je na ręce i pieścił. Jedna z kobiet na roli wyprostowała się i zbliżyła się do niego. Była to rosła, czerwona dziewczyna, szeroka w biodrach i piersiach, wielka samica normandzka o jasnych włosach i rumianej cerze”...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 117

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Guy de Maupassant

 

Ojciec Amable

I INNE NOWELE

 

tłumacz anonimowy

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Tekst wg edycji:

Guy de Maupassant

Ojciec Amable i inne nowele

Chrzanów 1914

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-938-6

 

OJCIEC AMABLE.

 

I.

 

 Wilgotne i szare niebo zdawało się wisieć nad szeroką ciemną doliną. Zapach jesieni, smutny zapach nagiej i wilgotnej ziemi, opadłych liści, martwych ziół, czynił jeszcze gęstszem i cięższem powietrze jesiennego wieczoru.

 Wieśniacy pracowali jeszcze, rozproszeni po polach, oczekując dzwonu na Anioł pański, któryby zwołał ich do chat, widzianych tu i ówdzie, po przez gołe gałęzie sadów.

 Na kraju drogi, na kupie badyli bawiło się ziemniakami małe dziecię, podrzucając nimi na nędzną sukienczynę rozpostartą na szeroko rozłożonych nóżkach, podczas gdy w pobliżu, na roli, pięć kobiet schylonych kopało ziemniaki.

 Powolnym i monotonnym ruchem zagłębiały kopaczki w wysokich, piasczystych bruzdach, wygrzebywały rękami ziemniaki, wrzucając je do stojących przed niemi worków.

 Drogą przeszedł młody mężczyzna z batem w ręce w sabotach na nogach, — zatrzymał się przy dziecku, wziął je na ręce i pieścił. Jedna z kobiet na roli wyprostowała się i zbliżyła się do niego. Była to rosła, czerwona dziewczyna, szeroka w biodrach i piersiach, wielka samica normandzka o jasnych włosach i rumianej cerze.

 Tonem stanowczym odezwała się:

 A, to był Cezar, — no i cóż nowego mi powiesz?

 Mężczyzna, chłopak nędzny, o smutnym wyrazie twarzy odburknął:

 Ja? nic nowego, zawsze to samo.

 On nie chce ?

 Nie chce...

 Cóż zatem robisz?

 Czy ja wiem sam co robić?

 Idź do proboszcza.

 Dobrze, pójdę...

 Ale idź zaraz.

 Dobrze, pójdę zaraz.

 Popatrzyli chwilę na siebie, on trzymał ciągle dziecko na rękach, uścisnął je znowu i oddał na ręce dziewczyny.

 Na horyzoncie, między dwoma domostwami widać było pług ciągniony przez konia i mężczyznę idącego za pługiem. Na tle ciemniejącego wieczornego nieba przesuwali się obaj, koń i człowiek, lekko jak cienie.

 Kobieta zaczęła na nowo.

 A więc cóż mówi twój ojciec?

 Mówi że nie chce.

 Dlaczego nie chce?

 Chłopak wskazał ruchem głowy dziecko, które posadził z powrotem na ziemi, potem wzrokiem wskazał jej mężczyznę idącego w oddali za pługiem.

 Bo masz z nim dziecko, odrzekł.

 Dziewczyna wzruszyła ramionami, a potem wybuchła z gniewem.

 I cóż z tego! Każdy wie że mam dziecko z Wiktorem. Więc co? czy to ja jedna co tak zgrzeszyłam? Moja matka tak grzeszyła przedtem nim mnie miała, a także i twoja, zanim twój ojciec z nią się ożenił. Która tak nie robiła w naszej wsi? Tak! Ja zgrzeszyłam z Wiktorem, wziął mnie w stodole jak spałam, prawda, zgrzeszyłam z nim potem jak nie spałam, czyż przez to mniej jestem wartą jak inne?

 Chłopak odrzekł dobrodusznie:

 Ja cię chcę, taką jak jesteś, z tem dzieckiem, lub bez niego. Ojciec mój tylko się sprzeciwia ale i temu da się jakoś zaradzić.

 Idź zaraz do probostwa, mówię ci.

 Idę, idę...

 I poszedł swym ciężkim krokiem wieśniaka, dziewczyna zaś z rękami na biodrach wróciła kopać ziemniaki.

 Rzeczywiście Cezar Houlbreque, syn głuchego, starego Amablea Houlbrèque‘a chciał się ożenić wbrew życzeniu ojca z Celestyną Lèresque, która miała dziecko z Wiktorem Lecoq, zwyczajnym parobkiem we fermie jej rodziców, wypędzonego przez nich za to.

 Na wsi nie istnieje zresztą kastowość hierarchii, i parobek jeśli jest pracowitym i weźmie fermę na siebie, staje się równym swemu dawnemu panu.

 Cezar idąc z batem w ręce rozmyślał głęboko ciężko stąpając sabotami oblepionymi błotem.

 Zapewne, pragnął poślubić Celestynę, wziąść ją razem z dzieckiem, była bowiem kobietą jakiej potrzebował. Nie umiałby wprawdzie określić dlaczego ale był pewnym swojego wyboru. Wystarczało mu tylko spojrzeć na nią by być o tem przekonanym, aby się czuć dziwnym, całkiem poruszonym, jakby ogłupiałym ze zadowolenia. Przyjemnem mu było nawet uciszać dziecko Wiktora, bo było i jej zarazem. Bez nienawiści też patrzał na daleki profil człowieka, który popychał przed sobą pług daleko na kraju horyzontu.

 Ale ojciec Amable przeciwnym był temu małżeństwu, sprzeciwiał się mu z zaślepieniem kaleki, z gwałtownym uporem. Nadaremnie Cezar krzyczał mu do jednego ucha, przez które jeszcze nieco słyszał:

 Będziemy się dobrze opiekować ojcem zapewniam cię że to jest dobra dziewczyna, pracowita, oszczędna.

 Stary powtarzał zawsze: póki ja żyję nie zobaczę tego nigdy.

 I nic nie mogło go poruszyć i osłabić jego uporu. Jedna tylko pozostawała dla Cezara nadzieja. Ojciec Amable czuł lęk przed proboszczem lęk powodowany blizkością śmierci, którą czuł, że nadchodzi. Zresztą nie obawiał się tak bardzo ani Boga, ani djabła, ani piekła, ani czyśtca, o których pojęcia nawet dobrego nie miał, ale obawiał się księdza, który był niejako uosobieniem pogrzebu, tak jak obawiać się można lekarzy przez lęk przed chorobami. Od ośmiu dni od których Celestyna poznała tę słabość starego, popychała Cezara, by poszedł do proboszcza. Cezar się wahał, nie lubił i on bowiem czarnej sutanny, która znowu dla niego przedstawiała ręce wyciągnięte po datek, lub lekko zarobiony kawałek chleba.

 Zdecydował się atoli na to właśnie i skierował się ku probostwu, myśląc nad sposobem przedstawienia swej sprawy. Proboszcz Raffin, mały, żywy ksiądz, chudy, nigdy nie golony, czekał na obiad grzejąc nogi przed kominkiem. Za wejściem Cezara odwrócił zaledwie głowę i zapytał:

 A, to ty Cezar, — no i cóż ty mi powiesz?

 Pragnąłbym z Jegomością pomówić — odrzekł Cezar i zatrzymał się zakłopotany przy drzwiach, trzymając w jednej ręce bat, a w drugiej czapkę.

 Mów zatem.

 Cezar spoglądając na starą gospodynię księdza, zajętą nakrywaniem do stołu, nieśmiało powiedział:

 Kiedy to proszę łaski księdza proboszcza, jest tak, jakby spowiedź.

 Proboszcz Raffin, z uwagą spojrzał na wieśniaka, spostrzegł jego zakłopotanie, jego nieśmiałość i niespokojny wzrok i zawołał:

 Maryo, idź sobie na pięć minut do swego pokoju, mam coś do pomówienia z Cezarem.

 Służąca gniewnym wzrokiem obrzuciła chłopaka i mrucząc wyszła.

 Ksiądz zwrócił się do Cezara: — No, wywnętrz się Cezar.

 Chłopak wahał się jeszcze, spoglądał na swoje saboty mnąc czapkę w rękach, potem nagle zdecydował się:

 Oto, żenić się chcę z Celestyną.

 Dobrze chłopcze, a któż ci to broni?

 Ojciec mój nie chce.

 Twój ojciec?

 Tak, mój ojciec.

 A cóż on ma przeciw temu?

 To, że ona ma dziecko.

 Ach, no! ona nie pierwsza, której się to zdarza od czasu naszej matki Ewy.

 Ona ma dziecko z Wiktorem, z Wiktorem Lecoq, służącym od Antyma Loisel.

 Tak, tak, — i dlatego on nie chce?

 Dlatego.

 No i jakże ty go chcesz przekonać?

 Przedstawiam mu że ona jest dobrą dziewczyną, pracowitą i oszczędną.

 I to mu nie wystarcza? Chcesz zatem bym z nim pomówił?

 Bardzo proszę o to Jegomości.

 A cóż mam powiedzieć twemu ojcu, czem go przekonać?

 No, to co mówi ksiądz proboszcz na kazaniach, żeby skłonić do dawania składek.

 W umyśle biedaka cały wysiłek religii polegał na otwieraniu sakiewek i wypróżnianiu kieszeni ludzi żeby napełnić skarbami niebo. W jego pojęciu było to jakby jakiś ogromny dom handlowy, którego ajentami byli księża, ajentami do tego przebiegłymi, chciwymi, zachłannymi ajentami robiącymi interesa dla pana Boga, a ze szkodą wierzących biedaków. Wiedział wprawdzie dobrze, że księża czynią wiele dobrego, szczególnie dla najbiedniejszych, chorych, umierających, że pocieszają, radzą, podtrzymują — ale że w miarę swoich zasobów, w zamian za białe pieniążki pięknie błyszczące srebro, opłacające sakramenta, msze, rady, protekcye, przebaczenie grzechów lub ich pobłażanie, czyściec albo raj w miarę bogactw i szczodrości grześników.

 Ksiądz Raffin który znał swych ludzi nie obrażał się nigdy, roześmiał się.

 Dobrze mój drogi opowiem mu tę małą historyjkę, ale ty chłopcze musisz przyjść na to kazanie.

 Cezar położył rękę jak do przysięgi:

 

 Przysięgam że przyjdę, jeśli ksiądz proboszcz dla mnie to zrobi.

 Zatem dobrze. A kiedyż ja mogę się z twoim ojcem zobaczyć?

 Im wcześniej, tem lepiej, zaraz — jeśli łaska.

 Będę za pół godziny, — przyjdę po wieczerzy.

 Za pół godziny!

 Zatem ułożone, — dowidzenia mój chłopcze.

 Do zobaczenia, bardzo dziękuję.

 Nie masz za co, mój chłopcze.

 

 I Cezar powrócił do swego domu, czując że wielki ciężar spadł mu z serca.

 Cezar Houlbrèque dzierżawił małą, bardzo małą fermę, nie byli bowiem bogaci, ani on, ani jego ojciec. Żyli marnie, sami, przy pomocy służącej, dziecka lat piętnastu, która gotowała im pożywienie, pilnowała kur, doiła krowy i robiła masło. Cezar był dobrym rolnikiem ale zamało mieli ziemi i zamało bydła, ażeby wydobyć więcej ponadto co dla nich samych było konieczne. Stary już wcale nie pracował. Ponury jak wszyscy głusi, rozbolały, pomarszczony i przygarbiony, łaził po polach podpierając się kijem, spoglądając na ludzi i zwierzęta wzrokiem twardym i nieufnym. Czasem siadał na brzegu rowu i trwał tak godzinami bez ruchu, zamyślony nad rzeczami, które niegdyś go obchodziły, nad cenami jaj lub zboża, nad deszczem lub słońcem, które pomagają lub przeszkadzają róść plonom. I dręczone reumatyzmem jego stare członki, chłonęły jeszcze wilgoć ziemi, tak jak wchłaniały w siebie od lat siedmdziesięciu wyziewy murów jego nizkiej chaty nakrytej wilgotnem poszyciem słomy.

 O zachodzie słońca powracał do domu, zasiadał zawsze na tem samem miejscu w kuchni i kiedy postawiono przed nim garnek gliniany z zupą, obejmował go swymi pokręconymi palcami i grzał obie ręce, zimą czy latem, zanim rozpoczął jeść; ażeby nic nie stracić, ani odrobiny gorąca zużytego ognia, który drogo kosztuje, ani jednej kropli zupy okraszonej nieco tłustością i solą, ani okruszyny chleba.

 Po wieczerzy, wydrapywał się po drabinie na strych, gdzie miał swe legowisko ze słomy, syn zaś jego sypiał na dole w rodzaju niszy koło komina, służąca zaś zamykała się w rodzaju piwnicy, czarnej dziury, służącej niegdyś za schowek na ziemniaki.

 Syn i ojciec prawie nigdy nie rozmawiali ze sobą. Od czasu do czasu tylko gdy rozchodziło się o sprzedaż zbiorów, lub kupno krowy, młody człowiek pytał się ojca o zdanie i robiąc z rąk rodzaj tuby, krzyczał mu do ucha swe argumenta.

 Ojciec Amable zgadzał się lub sprzeciwiał głosem wolnym, skrzeczącym, wydobywanym gdzieś z brzucha.

 Jednego wieczoru, Cezar zbliżywszy się do ojca tak, jakby się to rozchodziło o kupno konia lub krowy, oznajmił mu, krzycząc na cały głos do ucha, że ma zamiar żenić się z Celestyną.

 Stary zgniewał się. Dlaczego? Czy ze względu na moralność? Zapewnie że nie... Na wsi cnota dziewczyny niema znów takiej wartości. Ale jego skąpstwo, jego okrutny i głęboki instynkt oszczędności, oburzał się na myśl że syn jego będzie żywił obce dziecko. W jednej sekundzie myślał o tych wszystkich zupach i strawach, które połykałby ten dzieciak, zanimby doszedł do wieku kiedy stałby się pożytecznym przy gospodarstwie, obliczał wszystkie te kawałki chleba, te wszystkie szklanki jabłecznika któreby zjadł ten malec do lat czternastu, — i szalony gniew w nim się rozbudził na Cezara, który widocznie nie pomyślał o tem wszystkiem.

 Z gwałtownością wybuchnął:

 Czyś ty zmysły postradał, czy co?

 Ale Cezar począł mu wyliczać swoje racye, opowiadać o przymiotach Celestyny, udowodniać że ona sama sto razy więcej zarobi, aniżeli ten malec będzie kosztował. Stary jednak nie wierzył w te korzyści i z uporem bez dalszych wyjaśnień obstawał przy swojem.

 Ja nie chcę, nie chcę... póki ja żyję to się nie stanie.

 Od trzech miesięcy zostało na tem bez poróżnienia ich zresztą między sobą. Raz w tygodniu rozpoczynali na nowo tę samą dysputę, używając tych samych argumentów, tych samych słów, z tą samą bezużytecznością.

 Wtedy to Celestyna poradziła Cezarowi żeby udał się o pomoc do miejscowego proboszcza.

 Wróciwszy do domu Cezar zastał swego ojca już przy stole, spóźnił się był bowiem z powodu swej bytności na probostwie.

 Wieczerzali w milczeniu, jeden naprzeciw drugiego, — zjedli po kawałku chleba z masłem po zupie, zapijając go szklanką jabłecznika, potem nieruchomo siedzieli na stołkach, zaledwie oświetleni płomykiem świecy, którą ich mała służąca przyniosła do mycia łyżek i szklanek i nakrajania kawałków chleba do śniadania o świcie dnia następnego.

 Kołatanie do drzwi przerwało ciszę i równocześnie w progu zjawił się ksiądz. Stary podniósł na niego wzrok pełen podejrzenia i przeczuwając niebezpieczeństwo, gotował się już do wygramolenia na swoją drabinę, kiedy ksiądz Raffin położywszy rękę na jego ramieniu, krzyknął mu w twarz:

 Mam coś do pomówienia z wami, ojcze Amable.

 Cezar korzystając z otwartych drzwi, zniknął. Tak się bał, że nie chciał nic słyszeć. Nie chciał, żeby jego nadzieja rozpadała się z każdem słowem odmownem jego ojca. Wolał naraz potem dowiedzieć się całej prawdy, złej, lub dobrej, byle później. I puścił się w noc ciemną. Był to wieczór bezksiężycowy, wieczór bez gwiazd, jeden z tych mglistych wieczorów, kiedy powietrze staje się szarem i ciężkiem z przesycenia wilgocią.

 Mdła woń ziemniaków rozchodziła się z podworców, był to bowiem czas kopania ziemniaków. Z ciasnych otworów stajen mijanych przez Cezara, wydobywały się gorące opary spiących bydląt na gnijącej słomie, ze stajen dochodził go łupot koni stojących u żłobu i chrzęst wyciąganego z poza drabin siana.

 Idąc przed siebie, myślał o Celestynie. W tym prostym umyśle, w którym idee niebyłyby niczem innem jak obrazami czerpanemi wprost z odbieranych wrażeń, uczucia miłosne powstawały wywołane jedynie obrazem wielkiej czerwonej dziewki, stojącej na skręcie drogi, śmiejącej się, z rękami na szerokich biodrach.

 W taki sam sposób spostrzegł jednego dnia pragnienie Celestyny. Znali się przecież od lat dziecinnych, nigdy jednak przedtem, jak tego ranka, nie zwrócił na nią swojej uwagi. Wtedy rozmawiał z nią czas krótki, potem odszedł i idąc myślał i powtarzał sobie: O Chryste! Jakaż to piękna dziewczyna. Jaka szkoda że zbłądziła z Wiktorem. — Do wieczora myślał wciąż o tem, tak samo nazajutrz.

 Gdy się na trzeci dzień znowu z nią zobaczył, uczuł coś w rodzaju łaskotania w głębi gardła, jakby mu kto przez usta wsadził pióro kogucie i niem kręcił, a potem ilekroć z nią się spotykał, odczuwał ten sam rodzaj tego dziwnego łaskotania.

 W trzy tygodnie potem postanowił ożenić się z nią, — tak mu się spodobała.

 Poprzednim jej błędem nawet się nie niepokoił. Ostatecznie przez to było gorzej, ale jeszcze nie całkiem źle, — nie miał nawet urazy o to do Wiktora.

 Ale jeśli proboszcz u ojca jego nic nie uzyskał co będzie robił? — Myśl ta zaniepokoiła go tak, że nie chciał nad nią zatrzymywać się dłużej.

 Poszedł pod plebanię, usiadł przed małą furtką i oczekiwał powrotu proboszcza.

 Pół godziny upłynęło gdy usłyszał kroki na drodze i mimo że noc była ciemna, rozróżnił jeszcze silniejszy cień sutanny. Porwał się na nogi nie śmiąc nawet przemówić, niechcąc nawet dowiedzieć się prawdy.

 Ksiądz spostrzegł go i zawołał wesoło:

 No, mój drogi chłopcze, sprawa twoja jest załatwiona.

 Cezar nieśmiało przemówił:

 Załatwiona!... Czy to możliwe?

 Tak mój chłopcze, — choć nie bez trudu — Co za stary nudziarz ten twój ojciec!

 Wieśniak powtarzał: Niemożliwe, niemożliwe!

 Tak, tak! — mój chłopcze. Przyjdź do mnie jutro w południe dać na zapowiedzi.

 Cezar pochwycił gorąco rękę proboszcza, ściskał ją, wstrząsał, pocierał, bełkocząc: A więc to prawda, prawda! Księże proboszczu... słowo honoru, zobaczy mię z pewnością ksiądz proboszcz, w niedzielę na kazaniu.

 

II

 

 Ślub odbył się w połowie grudnia, był bardzo skromny, nowożeńcy nie byli bowiem bogaci, Cezar odziany w nowe ubranie, o godzinie ósmej rano był już gotów, by udać się po swą narzeczoną i zaprowadzić ją do mera. Ale było jeszcze zawcześnie, siadł zatem przy stole w kuchni i oczekiwał swych krewnych i kilku przyjaciół, którzy mieli asystować tej uroczystości.

 Od dni ośmiu padał śnieg i czarne role pokryte już jesiennymi zasiewami obielił lodowaty szron.

 Zimno było w chatach okapturzonych białą warstwą śniegu, sady okryte sędzieliną zdawały się kwitnąć, obielone jak w pięknych miesiącach pokwitania.

 Tego dnia, wielkie chmury pędzone zimnym wiatrem północnym zniknęły i błękit nieba rozciągał się nad pobieloną ziemią, na którą padały srebrzyste promienie słońca.

 Cezar patrzał przed