Ogród. Betonowy ul - Kamil Krzysztof Galos - ebook

Ogród. Betonowy ul ebook

Kamil Krzysztof Galos

0,0

Opis

Scena była bardzo dobra i kamerzysta po prostu biegał po studio, by złapać każdy szczegół. W pewnym momencie Stiepan zaczął wierzgać, jakby chciał się uwolnić z miłosnych uścisków chudej dziewczyny. Mimo postury, nie był jednak w stanie. Kobieta po prostu ścisnęła mu głowę udami, przytrzymała rękami i wiła się na wszystkie strony w miłosnej ekstazie. Jej dwie koleżanki siedziały na mężczyźnie i ten nie był w stanie pozbyć się tego balastu.

Stiepan machał rękami i nawet próbował uderzyć siedzącą na jego twarzy kobietę. Sofia wyczuła od razu, że coś jest nie tak. Wkrótce jego nogi zaczęły drgać, podobnie ręce dostały drgawek. Mężczyźni, którzy byli odpowiedzialni za produkcję, musieli uznać to za jakiś wyrafinowany orgazm, bo kręcili wszystko dalej, aż Stiepan przestał się ruszać i jego ciało się rozluźniło.

Sofia odeszła w cień, by nikt jej nie widział. Przeczuwała, co właśnie się wydarzyło.

- Stiepan, żyjesz? Tygrysice nieźle cię wypompowały. - Kamerzysta zaśmiał się i szturchnął aktora w ramię, ten jednak się nie poruszył. Pozostałe kobiety zniknęły gdzieś, by przygotować się do kolejnych scen.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 336

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Krzysztof Galos

Ogród

Betonowy ul

2021

Copyleft © by Krzysztof Galos, 2021

Pewne prawa zastrzeżone. Wolno kopiować, rozpowszechniać, odtwarzać i wykonywać utwór oraz tworzyć utwory zależne z wyraźnym zaznaczeniem autorstwa. Jeśli zmienia się lub przekształca niniejszy utwór, lub tworzy inny na jego podstawie, można rozpowszechniać powstały w ten sposób nowy utwór tylko na podstawie takiej samej licencji CC BY-SA.

ISBN 978-83-960787-4-2

Projekt okładki: Paulina Grochal

1

Na imię mam Katarzyna. Dziś wszyscy zwracają się do mnie Kathy, dlatego, że moje imię jest po prostu niemożliwe do wypowiedzenia dla ludzi, którzy nie posługują się biegle moim rodzimym językiem. 

Zanim wyjaśnię nieco lepiej, po co w ogóle spisuję tę historię, cofnijmy się nieco w czasie, gdzieś do początków dwudziestego wieku. Byłam wtedy naiwną nastolatką, przestraszoną i pełną kompleksów. Ot zwyczajna dziewczyna, jakich niezliczone rzesze zamieszkiwały świat w tamtych odległych czasach. 

Bałtyk, bo tam właśnie się wychowywałam, odkąd pamiętam był morzem jałowym i cuchnącym. Każdego sezonu traktory zbierały ogromne ilości brudnozielonych glonów i alg, formując z nich wielkie, zielone kupy. 

Co ciekawe słowo “kupa” opisuje perfekcyjnie smród, który unosił się, niesiony morską bryzą, setki metrów dalej, a pochodzący z gnijącej, organicznej masy. Morze produkowało glony w masowych ilościach. Dziś wiem, że to przez niezrównoważoną gospodarkę nawozową. Wtedy wiedziałam jedynie, że jeśli nie oddalę się jak najszybciej z tamtego miejsca, to zwymiotuję. 

Pociągnęłam więc tamtego młodego chłopaka za rękę, za którą chwycił mnie krótko wcześniej, by nieco zacieśnić naszą relację. Chciałam odejść jak najszybciej od zielonej masy, ułożonej żmudnie tuż przy molo. 

Wiem, że chłopak może chciał zrobić mi przyjemność. Chciał, żeby nasza pierwsza randka była romantyczna. Dlatego zaprowadził mnie w głąb morza, po drewnianej kładce molo, które w okresie powakacyjnym świeciło pustkami. 

Słońce powoli kończyło swój bieg na nieboskłonie i robiło się coraz bardziej pomarańczowe. Nie wytrzymałam jednak do zachodu i nalegałam, byśmy jak najszybciej się oddalili. Wieczór wzmagał jeszcze bryzę, przez co smród roznosił się jeszcze dalej i jeszcze silniej uderzał w nozdrza, prawie zwalając z nóg.

Nie znałam dobrze tamtego chłopca. Dziś nie pamiętam już nawet, jak miał na imię. Poznałam go, jak wielu późniejszych mężczyzn i kobiet, z którymi wiązały mnie pewne relacje, w sieci. To nie było nic nadzwyczajnego w tamtych czasach. Dla ówczesnego pokolenia było to jak najbardziej normalne.

Młody chłopak niezdarnie chwycił mnie za rękę, poczułam pot, który mówił, jak bardzo się denerwował naszym spotkaniem. Spacerowaliśmy pospiesznie pustą plażą, by jak najszybciej opuścić tę skażoną zapachem martwych glonów strefę. 

To był pierwszy raz, gdy spotkałam się z tym chłopcem i ostatni. Spieszę z wyjaśnieniem dlaczego. 

W tamten późnoletni weekend zmówiliśmy się na portalu społecznościowym, że wreszcie spotkamy się po kilku tygodniach znajomości wirtualnej, tym razem w realnym świecie. Tak się akurat zdarzyło, że mój niedoszły chłopak spędzał sobotę samotnie w domu i zaprosił mnie do siebie. Z perspektywy czasu widzę już, jak nierozważnym było z mojej strony przyjęcie jego zaproszenia. Czasem nie mogę się nadziwić, do jak wielkich głupot zdolne są nastolatki. Ale nie o tym mowa. 

Całe szczęście nie wydarzyło się wtedy nic strasznego i po prostu spędziliśmy kilka niezręcznych godzin w jego pustym domu, sam na sam, zupełnie niewinnie. Poczęstował mnie herbatą i ciastkami. Żołądek ściskał mi strach i zdenerwowanie, więc nie byłam w stanie jeść.

Chłopak mieszkał na przedmieściach jednego z portowych miast, w domu pełnych różnorodnych rzeczy, sprzętów, mebli, książek i zwierząt. Koty łasiły się do moich nóg, gdy nieśmiale siedziałam przy stole i kolejnymi łykami herbaty próbowałam wypełnić niezręczną ciszę. 

Jedno ze zwierząt, biała kocica w czarne plamy, zupełnie, jak u krowy, wskoczyła mi na uda. Powiedziałam wtedy wreszcie, przełamując długą ciszę:

- Ładny kotek. - Głaskałam to inteligentne zwierzę, ku jego uciesze, nie zdając sobie sprawy z tego, że jego obecność rozpocznie łańcuch wydarzeń, który zakończy się ciągiem nieprawdopodobnych doświadczeń. Ale o tym w swoim czasie. 

Nie pamiętam dobrze, część wydarzeń z tak odległej przeszłości po prostu rekonstruuję tak, by odpowiadały one wszystkiemu, czego doświadczyłam. W pewnym momencie musiałam pogłaskać wrażliwe miejsce na ciele kotki, bo ta ostrzegawczo chwyciła moją dłoń swoimi ostrymi pazurami i przytrzymała ją delikatnie zębami. 

Byłam wtedy młoda i zakłopotana odwiedzinami u nowego znajomego, więc nie zwróciłam zbytnio uwagi na ostrzeżenia kota i głaskałam go dalej w miejscu, w którym nie powinnam. Wydaje mi się, że dotknęłam okolicy jego szyi, na co kot zareagował gwałtownie, drapnął mnie silnie i ugryzł, aż pociekła krew. Zajęczałam i krzyknęłam z bólu. 

Dalsze wydarzenia w mieszkaniu nie mają większego znaczenia dla ciągu historii, więc pominę je, przenosząc się na wietrzną, wieczorną plażę, jeszcze tego samego dnia. 

Słońce zdążyło już zanurzyć się w brudnym i pustym Bałtyku, gdy oddaliliśmy się od kupy glonów, ale też od ludzi, przez co zrobiło się ciemno i romantycznie. Nie mogłam inaczej tego wytłumaczyć. Usiedliśmy chronieni od wiatru pod wysoką wydmą, w zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Przestał dokuczać mi zapach, nawet moja zraniona dłoń nie szczypała już tak bardzo. 

Wtedy wydarzyło się coś, co zdarza się w takiej sytuacji często, tak przynajmniej to sobie potem tłumaczyłam. Dwójka młodych ludzi spotyka się na plaży i nagle spływa na nich namiętność, ten moment pożądliwej miłości. Może było to słońce, które zrobiło się tak przyjemnie ciepłe i czerwone. Rozgrzało też moje młode ciało. Może był to pocałunek, który mój chłopak niezdarnie złożył na moim policzku, choć jestem przekonana, że celował w moje usta. 

Pozwól proszę, że przerwę na moment. Muszę wyjaśnić w tym miejscu, że nie przytaczam tego wydarzenia bezpodstawnie, by ubarwić moją historię. By jednak nie zdradzać zbyt wielu szczegółów dalszej opowieści powiem tylko, że to, co mnie wtedy spotkało, było wczesnym znakiem zbliżającej się katastrofy. Nie mówię tutaj o złamanym sercu nastoletniej dziewczyny, rozczarowanej swoim pierwszym razem. Mam na myśli kataklizm na skalę globalną. Miałam w tym swój drobny udział. 

Zastanawiam się też, jak opisać to, co potem zaszło, by pominąć zbędne szczegóły i nie robić mojej historii nadmiernie erotycznej. Poza tym wstydzę się wciąż, po tylu latach, tego, co się zdarzyło. Tego, co jakby nie było, ja zrobiłam. Obawiam się jednak, że nie ma innego sposobu, jak po prostu powiedzieć jasno i wyraźnie, co się stało.

Gdy mój nowy chłopak złożył na moich ustach pierwszy pocałunek, który był dla mnie nowością, zlała się na mnie fala namiętności, taka, jaką opisują we filmach romantycznych i tych powieściach, gdzie głównymi bohaterami są pary kochanków. 

W jednej sekundzie namiętność przejęła nade mną kontrolę. Cały świat przestał istnieć. Było tylko pożądanie. I to napięcie, które kumulowało się coraz silniej i silniej w mojej intymnej okolicy. 

Popchnęłam chłopaka na plecy, nie było to trudne, bo jestem kobietą raczej wysoką i wysportowaną. Nie chciałam broń boże zrobić mu krzywdy, ani nic z tym rzeczy. 

Całowałam go namiętnie, próbując naśladować te wszystkie pocałunki, które znałam z filmów. Oddawał mi się bez słowa skargi. Położyłam się na nim. Zdjęłam dolną część ubrania, spodnie, potem bieliznę. 

Nawet dziś wstyd mi bardzo, gdy przypominam sobie to zdarzenie, ale jak już mówiłam, pewne istotne szczegóły z naszego zbliżenia rzutują na późniejszą tajemnicę, z którą musiałam się zmierzyć. 

Wypełniło mnie wtedy takie pożądanie, że zupełnie straciłam nad sobą kontrolę. Tłumaczyłam sobie, że to normalne, że przecież tak to robili ludzie na filmach erotycznych, które ukradkiem oglądałam. Młodzi ludzie, których serca nabrzmiewają od hormonów płciowych, robią to przecież nieustannie. 

Usiadłam na moim partnerze, który miał mnie pozbawić dziewictwa tamtego wieczoru. I poczułam, że pragnę tylko jednego… Eh, rumienię się cała nawet tylko na wspomnienie o tym… że chcę mu usiąść na twarzy. 

Skrócę opis reszty wydarzeń na tyle, na ile tylko będę w stanie i powiem, że to, czego pragnęłam, to zrobiłam. Na swoją obronę mogę powiedzieć tylko tyle, że kierowała mną wtedy tak wielka siła, że nie potrafiłam oprzeć się temu uczuciu. Zresztą o ile pamiętam, chłopakowi to wszystko też musiało się podobać. Wił się pod moim ciężarem i czułam na sobie jego błądzące dłonie. Mam nadzieję, że bardzo go nie przydusiłam.

To wszystko więc było dla niego przyjemne, a przynajmniej do czasu, gdy nie skończyłam. 

W seksuologii istnieje zjawisko, które nazywa się kobiecą ejakulacją. Jak twierdzi moja droga przyjaciółka i mentorka, w dodatku moja imienniczka, Katherine Dunham, o której zresztą napiszę jeszcze wiele, zjawisko to podzieliło środowisko badaczy na tych, którzy wierzą w jego realność oraz na tych, którzy podważają jego istnienie. Podważają w tym sensie, że owa ejakulacja jest niczym innym, jak tylko ordynarnym oddaniem moczu podczas szczytowania, gdy kobieta traci pełnię kontroli nad własnym ciałem. 

Przyznaję z ulgą, że techniczny opis i krótki wykład na ten temat nieco złagodził moje zażenowanie, gdy wspominam swoją młodość. Wykłady, to jest to, w czym jestem dobra. 

Wracając jednak do tamtej chwili na chłodnej plaży, czymkolwiek nie byłaby kobieca ejakulacja, to, co wtedy wyprodukowało moje ciało w momencie ekstatycznego uniesienia, cały ten płyn spłynął na twarz mojego chłopaka i było go na tyle dużo, że biedak zaczął dławić się dusić. Wstał pospiesznie, brutalnie mnie spychając i kaszlał jeszcze jakiś czas. 

Nawet nie upewniłam się wtedy, czy wszystko z nim w porządku, tylko wstałam pośpiesznie na równe nogi i co sił pobiegłam plażą, byle jak najszybciej oddalić się z tamtego miejsca. Nawet nie wzięłam swoich ciuchów i pędziłam tak półnaga od pasa w dół, gdy moją namiętność zastąpiło nieprzebranie uczucie wstydu i nienawiści do siebie samej. Nie pamiętam, jak w takim stanie udało mi się dotrzeć do domu, ale to nieistotne. 

Jak się może domyślasz, chłopak po tamtym zdarzeniu się nie odezwał, ja też nie śmiałam się odezwać do niego. Było to nasze ostatnie spotkanie. Kilka dni trwało, nim doszłam po tym do siebie, mam na myśli mój stan fizyczny, bo pamiętam, że byłam wtedy strasznie zmęczona i zamroczona. Wydawało mi się nawet jakiś czas, że to wszystko mi się przyśniło. 

Psychicznie nie doszłam do siebie chyba już nigdy. A był to dopiero początek długiej i wyboistej drogi. 

2

Pierwsze doświadczenia seksualne odbijają się echem na całym późniejszym życiu, nie tylko erotycznym. Tak uczyły mnie wszystkie mądre kobiety, z którymi dane mi było się zetknąć. Tak uczyła mnie moja mentorka. Rozmawiała o tym ze swoimi uczennicami, jakby mówiła o odżywianiu, albo o antropologii, swojej specjalności. To była zresztą jedna z wielu jej specjalności, obok psychologii klinicznej, inżynierii społecznej, czy tańca. Tak, tańca, ale o tym może kiedy indziej. 

Gdy ja przeżyłam swój wstydliwy pierwszy raz, coś jakby zamknęło się we mnie. Pojawiła się skorupa, która więziła moją energię seksualną przez wiele lat. W związku z tym byłam nieustannie sfrustrowana, niespokojna i miałam wrażenie, że muszę coś robić i gdzieś iść. Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu zbyt długo. 

Dostęp do ogólnoświatowej sieci miał wiele zalet, między innymi taką, że z łatwością mogłam poznać ludzi z odległych nawet zakątków Ziemi. Byłam nieśmiała w realnym świecie, ale pełna odwagi w świecie wirtualnym. Z łatwością nawiązywałam znajomości, także z mężczyznami, a nawet subtelnie uwodziłam ich swoją bezpośredniością, odgrywaną naiwnością i nutką tajemniczości. 

Mimo to w realnym świecie uznawana byłam raczej za odludka i dziwaka. Byłam tylko niezbyt popularną dziewczyną, ciągle na diecie odchudzającej, bo która nastolatka się nie odchudza. Rzadko się odzywałam, a gdy już się odważyłam, często wywoływało to salwy śmiechu rówieśników. 

Współczuję tej nastoletniej sobie, takiej zagubionej, takiej samotnej. Ale też jestem jej wdzięczna za odwagę, jaką miała i za to, co zrobiła. Dzięki temu trafiłam ostatecznie tam, gdzie jestem teraz i gdzie mogę swobodnie, już ze spokojem i pewnością siebie, spisać to wszystko, by pozbyć się tego z umysłu przed kolejną, najważniejszą już w życiu podróżą. 

Przez lata panicznie bałam się mężczyzn, podświadomie przerażała mnie myśl, że mogę po raz kolejny znaleźć się w intymnej sytuacji, stracić nad sobą kontrolę, ponownie zrobić coś głupiego. 

Dlatego już podczas moich pierwszych studiów, gdy jeden z kolegów z roku, po nieudolnych zalotach i mojej odmowie, nazwał mnie zimną lesbijką, ostatecznie nie przyjęłam tego do siebie, ale potraktowałam raczej jako wskazówkę. Postanowiłam więc związać się raczej z kobietą. Chciałam związku, moja uszkodzona psychika tego potrzebowała. Potrzebowałam dowodu, że wszystko ze mną w porządku i że mogę zbudować zdrową relację z drugim człowiekiem, taką, jakie budują aktorzy na tych setkach filmów, jakie dane mi było w życiu obejrzeć. 

Na pierwszych studiach mi się nie powiodło, zrezygnowałam. Nauka wydawała mi się jakaś taka, pretensjonalna, kadra ucząca zbudowana była z ludzi niemiłych i wywyższających się, a na dodatek koledzy i koleżanki odbiegali znacznie od tego, co w mojej głowie było odzwierciedleniem dojrzałego studenta/studentki. 

Dlatego przy pierwszej okazji uciekłam w Mazury, zaproszona przez niejakiego Krzysztofa, którego nazwiska z oczywistych względów nie wyjawię. Od początku naszej relacji dawałam mu do zrozumienia, że raczej nie ma co liczyć z mojej strony na cokolwiek więcej, niż platoniczna przyjaźń. Wydaje mi się jednak, że nie do końca to do niego dotarło. Moje przybycie mógł odebrać jako zachętę. A dla mnie było to nic więcej, jak ucieczka przed rodzicami, którzy mnie nie kochali i próba ucieczki przed wstydem, który zżerał mnie od środka. 

Krzysiek okazał się być całkiem w porządku. Pracował na wielkiej stadninie, która należała do jego rodziny, chyba do jednego z jego stryjów. Dzięki temu miałam dostęp do tych majestatycznych zwierząt, jakimi są konie. 

A były tam konie wszelkiej maści i rasy. Począwszy od czystej krwi kasztanowatych arabów, poprzez gniade i kare klacze, skończywszy na siwych źrebiętach i srokatych kucach. 

Najpiękniejszą z nich wszystkich była kara, jak moje długie włosy, szkapa o imieniu Enigma. Była to klacz, która pomimo wątłej postury i rozczochranej grzywy pędziła jak wiatr i Krzysztof na swoim koniu nie mógł nadążyć, gdy galopowałyśmy razem na odludny ostęp, między głębokimi jeziorami. 

Jesień zabarwiła las różnymi odcieniami czerwieni i pomarańczu. Pogoda dopisywała, ciepła jesień nie była niczym niezwykłym już od paru dekad. 

Zatrzymałyśmy się z Enigmą dopiero przy jednym z jezior, gdy przed dalszym galopem powstrzymał nas brak drogi. Enigma rozpędzona wbiegła prosto do jeziora i poczułam, że tracę równowagę. Nim się obejrzałam pochłonęła mnie zimna woda. Całe szczęście płytka przy brzegu. 

Wolność. Tylko tak mogłam to nazwać. Nic nie istniało, tylko ja, jezioro i Enigma, która niezdarnie wygramoliła się z wody i roztrząsnęła na boki całą wodę, jaką wypiła jej długa sierść. 

Krzysztof akurat nadjechał i w sekundę był cały mokry. Zaśmiałam się głośno. 

- Wskakuj, woda jest cudowna! - Z zimna aż głos mi się załamał. Postanowiłam nie wychodzić na suchy ląd, tak dobrze się czułam psychicznie. Pływałam sobie wokoło, żeby nieco się rozgrzać i nasycić tym uczuciem wolności. 

- No wychodź, bo się zaziębisz! - Krzysiek próbował wywabić mnie na brzeg, zajęty był przy tym jednocześnie swoim przemoczonym ubraniem. Bał się wypuścić cugle swojego konia, by ten mu nie uciekł. 

Moja Enigma nie uciekała. Grzecznie czekała na brzegu, napiła się wody z jeziora i zaczęła wyskubywać spod liści wciąż zielone odrosty trawy. 

Krzysiek wreszcie nie wytrzymał, może myślał, że się topię, albo coś, zdjął część ubrań i wskoczył za mną do wody. Podpłynął szybko, objął i wyszeptał do ucha:

- Mam cię. - Uśmiechając się przy tym szeroko. 

Poczułam się bardzo dobrze, na moment zupełnie zapomniałam o całym wstydzie, jaki w sobie nosiłam od lat. Przez który tak bałam się mężczyzn. Zapomniałam już nawet, że postanowiłam raczej związać się z kobietą. 

Powoli podpłynęliśmy do brzegu i wyszliśmy na ląd. Było mi bardzo zimno. Krzysztof poświęcił się dla mnie i zarzucił mi na ramiona swój wełniany sweter, który był wilgotny, ale jak sam powiedział:

- To wełniany sweter, więc nie poczujesz, że jest wilgotny. - I miał rację. Sweter był ciepły i przyjemnie mnie otulał. Rozluźniłam się, gdy wyprowadziliśmy konie z kotlinki na otwartą polanę. 

- Wracamy? - zapytałam, bo po tym całym zdarzeniu marzyłam już tylko o gorącej kąpieli i ciepłym łóżku. 

- Poczekaj, rozgrzejemy się. 

Krzysiek zaprowadził nas na polanę i uwiązał do drzewa konie. Nie pamiętam, w jaki sposób, rozpalił ognisko i polecił mi, by o tym nikomu nie wspominała. Palenie ognisk w lesie jest nielegalne. 

Mój chłopak, bo tak czułam się w tamtym momencie, przyniósł koniom coś do jedzenia, chyba jakieś siano, albo zioła i usiadł koło mnie. Biło od niego przyjemne ciepło. Albo od ogniska. Czułam się bardzo dobrze. Ale powróciły myśli i wstyd. 

Nie byłam już tą głupiutką nastolatką, powtarzałam sobie. Myślałam, że skoro jestem starsza o dekadę, to może już nie grozi mi nic podobnego i nie stracę nad sobą kontroli. Mimo to, gdy Krzysiek przybliżył się i pocałował czule w policzek, ze strachu mnie zamurowało. 

Okazał się być dżentelmenem i na nic nie naciskał. To chyba dzięki niemu zachowałam do dziś jakąkolwiek wiarę w mężczyzn. Musiał wyczuć moje napięcie i delikatnie odsunął się, aż zauważył, że odczułam ulgę. Dłonie zbliżyłam do ogniska, by je nieco ogrzać. Odzyskałam władzę w ciele. Położyłam głowę na jego ramieniu. 

Milczeliśmy tak długo, aż słońce zniknęło gdzieś za horyzontem drzew i polanę ogarnął półmrok. Od tamtej pory tliła się we mnie nadzieja. Może nie byłam tak całkiem nienormalna, jak mi się zdawało. Może jednak potrafiłam się kontrolować i już nie zrobię nic głupiego przy mężczyźnie, gdyby między nami doszło do intymnej sytuacji. Czas miał to zrewidować. 

W pewnym momencie, gdy konie zaczęły prychać coraz bardziej, Krzysiek wstał i zadecydował, że pora wracać. Pomógł mi wsiąść na Enigmę, której ciało było przyjemnie ciepłe. Zadeptał bardzo starannie ognisko tak, że nie został po nim nawet ślad. 

Nim się obejrzałam, miałam już wszystko, o czym mogłam tylko sobie zamarzyć w tamtym momencie. Ciepłą kąpiel z dużą ilością piany. Gorący pokój, z nastrojowym ogniskiem w kominku zbudowanym z miejscowych kamieni, które własnoręcznie, wraz z ojcem, zbudował Krzysiek. Wreszcie jego pomocne ramię i gruby koc.

- Nakarmiłeś Enigmę? - zagadałam. Tym razem to ja przysunęłam się do niego. Zachęcona ciepłem, które mi ofiarował. 

- Tak… - zawahał się, jakby chciał nazwać mnie swoim kochaniem lub skarbem, a przynajmniej ja o tym marzyłam - wszystkie konie dostały kolację. - Uśmiechnął się ciepło. 

- Enigma jest piękna… - Zamyśliłam się. Patrzyłam w ogień, który tańczył w kominku. Wtuliłam się jeszcze bardziej w wygodną kanapę i ciało Krzyśka. 

- Może być twoja. Jeśli zechcesz - powiedział, a ja wiedziałam, że za tym stwierdzeniem kryje się coś więcej. Odpowiednia cena. Powtórzyłam jedynie:

- Jest piękna.

Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Krzysiek pocałował mnie w głowę i mogłoby się wydawać, że już jesteśmy parą. 

- To wszystko może być twoje. - Kontynuował, a ja przeczuwałam, do czego to zmierza. Nie znałam go jednak za dobrze. Praktycznie wcale. Nie wiedziałam, jakim naprawdę był człowiekiem. Może i okazał mi trochę ciepła i współczucia, nie naciskał na nic… Poza tym miałam wtedy problemy sama ze sobą, ze swoją seksualnością i osobowością. Nie do końca wyleczyłam się z młodocianej traumy. 

- Zostaniesz dziś ze mną na noc? - zaproponowałam, ale od razu sprostowałam dodatkowo: - Ale wiesz, będziemy tylko spali, ok?

- To dla mnie wiele znaczy, że dbasz o takie rzeczy. 

- O jakie? - Nie wiedziałam, co ma na myśli.

- No wiesz, że czekasz z pewnymi sprawami do ślubu. - Nie zaprzeczyłam, chociaż nie była to do końca prawda. Ale technicznie wciąż byłam dziewicą, pomimo tych dwudziestu pięciu wiosen, które przeżyłam. Tylko przytaknęłam i schowałam głowę w jego ramionach, by przypadkiem nie zobaczył mojej twarzy i nie przejrzał tego drobnego kłamstwa. 

3

Patrzę sobie na moją syntetyczną nogę, jest popielata, w dotyku przypomina coś pomiędzy ciepłym plastikiem a miękką gumą. Czasem nawet swędzi tu i ówdzie, a żadne próby drapania nie łagodzą tego uczucia. Jak zawsze zapewniała mnie jednak Gladys Dick z RobMEDu, to szczyt technologiczny w dziedzinie protetyki chirurgicznej. A swędzenie ma związek z integracją tkanki nerwowej i minie. Zawsze mija. 

Moja sztuczna noga przypomina mi o tamtym wiosennym dniu, gdy zbliżały się moje urodziny. Marzec na Mazurach był gorący i przyroda budziła się do życia, barwiąc łąki i lasy jasną zielenią oraz śpiewem ptaków. Nic nie zapowiadało, aby dzień miał być wyjątkowy. Rano wygramoliłam się z łóżka z trudem, Krzysztofa nie było przy mnie już od dłuższego czasu. Swoim zwyczajem wstawał o świcie i doglądał wszystkiego w swoim przyszłym gospodarstwie. 

Dołączałam do niego zwykle nieco później, gdy słońce dawało mi jednoznacznie znak, żeby wstawać. Nie mogłam już dłużej zwlekać, więc dzielnia walczyłam z porannym lenistwem, szybko odbębniałam wszystkie ablucje i sprawy w toalecie, i co sił pędziłam na pomoc mojemu Krzysiowi. Pojawił się też u mnie pewien wstydliwy nawyk, w związku z poranną toaletą. Być może wspomnę jeszcze o tym później, jeśli uznam, że będzie to ważne dla spójności mojej opowieści. 

Wróćmy jednak na farmę. Bo była to farma z prawdziwego zdarzenia. Zwierzęta chodziły swobodnie po rozległym terenie, kury korzystały z wolnego wybiegu razem z innym ptactwem. Krzysiek stosował ekologiczne formy uprawy, za co dodatkowo go ceniłam. Autentycznie dbał o jakość życia tych wszystkich zwierząt. Dbał, by miały co jeść i czystą wodę do picia. By swoje dni spędzały w wygodnych i zdrowych warunkach. 

Tamtego dnia poszłam jak zwykle najpierw do stajni, by przywitać się z Enigmą i poczęstować ją z samego rana końskim smakołykiem, marchewką. 

Krzyśka nie było nigdzie w pobliżu, co z początku mnie zmartwiło, ale nie zaprzątałam sobie zbytnio tym głowy. Farma była całkiem spora, nie brakowało miejsc, w których mógłby przebywać. Tym bardziej, że od czasu, gdy jego stryj wyjechał, zostaliśmy praktycznie sami z całą tą zwierzętarnią. 

Konie nie miały świeżej wody, ale to jeszcze nie było dziwne. Krzysiek wiedział, że lubiłam się nimi zajmować i zostawiał stajnię na koniec, specjalnie dla mnie. Wyprowadziłam więc część koni do poidła i uzupełniłam paszę. 

Dziwne było dopiero to, że nikt nie zadbał o krowy, których obora sąsiadowała ze stajnią. Muczały coraz głośniej, prosząc o to, by ktoś je wydoił. Z dojeniem było zawsze dużo pracy i nie bardzo lubiłam to robić. Dotykanie wymion mnie brzydziło. Tamtego dnia było jednak inaczej i bez problemu uspokoiłam pierwszą z krów. Widocznie tamtego dnia dojenie przestało być mi powodem obrzydzenia. Ludzie się zmieniają, czyż nie?

Gdy urobiłam się już po pachy sprzątaniem obory, dźwięk samochodu oznajmił mi, że ktoś przyjechał na farmę. Wiedziałam, że musi to być Krzysztof. To dlatego nie było go nigdzie w pobliżu. Wyjechał do miasta, wcześniej nic mi o tym nie wspominając, co raczej nie było w jego stylu. No chyba, że… Jedynym logicznym wyjaśnieniem było to, że chciał sprawić mi niespodziankę. 

Przypomniałam sobie, że za parę dni skończę dwadzieścia sześć lat i pewnie Krzysiek wybrał się z samego rana, by zdobyć dla mnie jakiś prezent. 

Zrobiło mi się lekko na sercu, gdy o tym pomyślałam i wypełniło mnie ciepłe uczucie. 

Udawałam, że nie słyszę go, gdy wchodził do obory. Zbliżył się do mnie, ale tak, by mnie nie wystraszyć. Potem uśmiechnął się i powiedział:

- Dzień dobry skarbie. Wstałaś już?

Nieśmiało zbliżyłam się do niego i pocałowałam w policzek, kątem oka obserwując, czy nie niesie ze sobą czegoś, co mogłoby być moim urodzinowym prezentem. 

- Dzień dobry. 

- Widzę, że poradziłaś sobie tutaj nieźle. - Rozejrzał się zadowolony z faktu, że wykonałam za niego sporo pracy. Nie bałam się pracy na farmie. To był wyśmienity sposób na to, żeby rozruszać się z samego rana i zrelaksować w towarzystwie oddanych zwierząt. 

- Tak, konie już załatwione, trzeba tylko sprzątnąć trochę w stajni, ale to zrobię potem. Już prawie skończyłam oborę… - Mówiąc to wyszliśmy na świeże powietrze i poranny, rześki wiatr dotknął mojej twarzy. Zamknęłam oczy, by zaciągnąć się głębiej wilgotnym podmuchem. Gdy je otworzyłam, Krzysztof klęczał na jednym kolanie tuż przede mną, w ręku trzymał otwarte, bordowe pudełko. W pudełku był pierścionek. 

To były piękne i spokojne dni. Nie mogę się nadziwić, że minęło już kilkadziesiąt lat. Gdy przeglądam moje zapiski z tamtych czasów, przypominam sobie to wszystko bardzo dobrze. To był okres pełen pozytywnych emocji. 

Oczywiście przeczuwałam od dłuższego czasu, że Krzysiek może zrobić coś podobnego i oświadczyć mi się. Możliwe, że nawet przeszło mi przez myśl, że pewnie zrobi to w moje urodziny, albo jakąś rocznicę. Mimo to, byłam tamtego dnia tak zaskoczona, że zasłoniłam dłońmi usta, by ukryć moją opadniętą szczękę. Potem ukryłam w dłoniach też całą twarz. 

Przypuszczam, że Krzysiek zapytał mnie wtedy, czy wyjdę za niego, ale byłam zbyt zaaferowana tą sytuacją, żeby to usłyszeć. Poczułam, że moje nogi robią się miękkie, a serce przyspiesza. 

Nie pamiętam już dobrze, co wtedy myślałam. Chyba nie byłam pewna, czy chciałam zostać jego żoną. Może wciąż bałam się tych obowiązków małżeńskich, związanych z nocą poślubną i pożyciem. Dziwne, ale unikałam tego tematu nawet w moich prywatnych dziennikach. 

Gdy dziś, po dekadach doświadczeń przypominam sobie to zdarzenie, pojawia się u mnie ta nutka żalu za to, co wtedy zrobiłam. Dziś zgodziłabym się na taką propozycję od razu, a potem żyła spokojnie na farmie, aż do końca swoich dni. Nie tak jednak potoczyły się moje losy. 

Gdy Krzysiek klęczał przede mną w niepewności, słońce wychyliło się zza korony sosny i poraziło mnie w oczy. Przestraszona zerwałam się z miejsca i pobiegłam do Enigmy. Jedyne, czego chciałam w tamtej chwili, to uciec jak najdalej. Uciec od decyzji, uciec od odpowiedzialności. 

Wskoczyłam na mojego wiernego konia na oklep, co nie było do końca dobrym pomysłem. Chwyciłam jej rozczochraną grzywę i uderzyłam, jak lejcami. Enigma pognała przed siebie, wraz ze mną na grzbiecie. 

To był krótki i bolesny bieg. Obiłam sobie nieźle siedzenie o umięśniony grzbiet mojej ukochanej przyjaciółki. Wreszcie na jednym z rozwidleń leśnej drogi, Enigma gwałtownie skręciła i straciłam równowagę. Poleciałam jak długa kilka metrów, by wylądować z hukiem na uklepanej drodze. 

Cały ciężar ciała oparł się na mojej nodze, która wykręciła się i usłyszałam tylko trzask pękającej kości. 

Moja wierna Enigma nie uciekła ode mnie, szybko wróciła i jak gdyby nigdy nic, zaczęła skubać świeżą zieleninę, która powoli wyrastała tej wiosny na cieplejszych, leśnych prześwietleniach i polanach. 

Ogarnął mnie wstyd za to, że tak bezmyślnie uciekłam. Patrzyłam, czy aby przypadkiem tuż za mną nie pędzi Krzysztof. Nie było nikogo. Mógł nawet nie zauważyć, w którą stronę pognałyśmy. 

- Enigma, musimy wracać! - krzyknęłam, próbując wstać. Nie mogłam jednak utrzymać równowagi, a złamana noga odmawiała posłuszeństwa. Zachciało mi się płakać, ale zamiast ronić łzy, tylko wrzasnęłam wściekle, jak małe dziecko, któremu nie udało się czegoś zrobić. 

- Pomóż mi! - zwróciłam się do mojej końskiej przyjaciółki i mogę przysiąc, że tamta zareagowała. Zbliżyła się do mnie i zaczęła nosem wąchać i trącać moją ranną kończynę. 

Chwyciłam ją wtedy za grzywę i z jej pomocą udało mi się wstać. Stałam tak jak słup, z jedną nogą uniesioną w górę i patrzyłam w dal z nadzieją, że ktoś nadjedzie. 

Enigma miała wysoki kłąb, więc miałam marne szanse, że uda mi się wdrapać na jej grzbiet. 

Gdy tak stałam bezradna i wybierałam, czy mam dalej wrzeszczeć, czy płakać, na drodze zjawił się samochód Krzyśka. Jechał powoli, jak zwykle, by przypadkiem nie przestraszyć leśnej zwierzyny, albo broń boże potrącić którąś z tych niewinnych istot, cicho zamieszkujących las. 

Podjechał, wyskoczył z samochodu i po kilku susach był tuż przy mnie. 

- Wszystko w porządku? - zapytał przejęty.

- Tak, tylko… noga. - Pokazałam na moją wygiętą nienaturalnie kończynę. Dopiero w tym momencie na nią spojrzałam i uświadomiłam sobie, że to część mojego ciała. Zrobiło mi się słabo i ukłuła mnie fala bólu, która promieniowała od nogi, aż na całe ciało. 

Krzysiek nie czekał, wziął mnie na ramiona bez większego wysiłku, a muszę przyznać, że jestem kobietą wysoką, przez co pewnie i nie należę do najlżejszych. 

Zanim zemdlałam, usłyszałam jeszcze, że nakazuje Enigmie, by ta nigdzie się nie ruszała, po czym włożył mnie do samochodu i zabrał w bezpieczne miejsce. 

To był szalony dzień. Dziś wspominam go z uśmiechem na twarzy i głaskam się po syntetycznej nodze, do której przywykłam już, jak do prawdziwej. 

Wtedy jednak nie było mi do śmiechu. Zrobiłam z siebie głupka, zareagowałam dziecinnie na oświadczyny tego prawego mężczyzny. Uciekłam jak dziecko. Było mi wstyd, gdy zbudziłam się, o ile mnie pamięć nie myli, już w domu. Krzysiek siedział na łóżku przy mnie, specjalnie dla mnie rozpalił w kominku. Wiedział, że widok ogniska mnie uspokaja. 

Moja noga była już poskładana w gipsie i pewnie umknęły mi te chwile pobytu w szpitalu, czy u lekarza. Ważne, że byłam cała i opiekował się mną tamten człowiek, którego tak bardzo ceniłam i szanowałam. Waham się, by użyć tego słowa, ale z perspektywy czasu wiem, że go kochałam. Był mi tak oddany, że sam ten fakt roztapiał mi serce i pragnęłam go jak nikogo innego nigdy wcześniej. 

Czy to wszystko mogło potoczyć się inaczej? Czy mogłam zostać na farmie i poślubić tego człowieka? Co by z nami się stało? Co działoby się z nami dziś? Nie wiem nawet, czy on żyje, ale jest to raczej mało prawdopodobne. 

Pech chciał, że złamana noga przyszpiliła mnie na długi czas do łóżka, a z nudów sięgnęłam do sieci. I poznałam tam tę tajemniczą postać. 

4

Usztywniona gipsem noga uniemożliwiała mi praktycznie każdą czynność. Zwykłe wyjście do toalety stawało się wyzwaniem. Miałam wymówkę, by nie stosować się zbytnio do zasad higienicznych, związanych z poranną toaletą i przyznam szczerze, z jakiegoś powodu zaniedbywałam higienę osobistą coraz bardziej. 

Nie pomagał mi też fakt, że od pewnego czasu czułam się coraz bardziej zmęczona. Początkowo tłumaczyłam to sobie jesienną depresją, ale minęła zima i nadeszła wiosna, a zmęczenie tylko nieco złagodniało.

Myślałam sobie, że może odpocznę podczas mojego przymusowego leżenia, ze złamaną nogą. Nie zadręczałam się tym zbytnio. 

Czas mijał, a mnie zżerała nuda. Krzysiek wychodził rano i wracał coraz później. Wiosna zobowiązywała rolnika. 

Zawsze rano wychodził z łóżka po cichu, żeby mnie nie zbudzić, ale ja zawsze budziłam się, gdyż miałam problemy z bezsennością w tamtym czasie. 

- Śpij kochanie, ja idę do zwierzaków. - mówił i składał na moim czole delikatny pocałunek. Gdy zakładał spodnie ja zwykle mówiłam mu jeszcze:

- Daj Enigmie marchewkę. - Po czym zasypiałam płytko. 

Dni dłużyły się w nieskończoność i pewnego dnia Krzysiek sprawił mi wielką radość, gdy przyniósł mi wczesnym rankiem do łóżka śniadanie i dodatkowo swój tablet. 

- Mam coś dla ciebie. - powiedział takim tonem, że wiedziałam już, że przyniósł mi coś naprawdę fajnego. I miałam rację. 

- Co takiego kochanie?

- Udało mi się kupić sprawny, przenośny Internet. Działa bardzo dobrze, sprawdzałem wczoraj. 

- Naprawę? - Byłam szczerze zaskoczona, bo mieszkanie w odludnej części Mazur wiązało się z tym, że dostęp do ogólnoświatowej sieci był bardzo utrudniony. 

- Nie będziesz się tak nudziła. Niedługo będę musiał zacząć pierwsze wysiewy, w tym roku chyba zrobię to wcześniej przez pogodę… - Zamyślił się. 

Kiedy zostawił mnie z tabletem, byłam wniebowzięta. Od miesięcy nie korzystałam z sieci, nie używałam portali społecznościowych i tylko sporadycznie sprawdzałam pocztę internetową, która przy tak nieregularnym używaniu była zapchana spamem po same brzegi. Nie mogę powiedzieć, że nie wychodziło mi to na zdrowie. Coś w tym jednak jest, że portale internetowe wysysają z człowieka życie. 

Jednakże gdy w życie wkrada się nuda, dobrodziejstwa Internetu stają się prawdziwym lekarstwem. Albo raczej narkotykiem. 

Gdy tak przeglądałam wiadomości i newsy, dotarło do mnie, że ominęło mnie całkiem sporo. Wiedziałam, że świat od dawna szaleje coraz bardziej i bardziej, ale ostatnimi czasy szaleństwo to nabierało jeszcze większego tempa. 

Nagłówki trąbiły, że przez Azję i Afrykę przelała się największa fala przestępstw, od czasów zimnej wojny i panowania komunizmu. Większość dziennikarek i dziennikarzy wiązała ten fakt z globalnym ociepleniem. Zgodnie z tą hipotezą, gdy temperatura jest wyższa, organizm reaguje ogólnym podnieceniem, co mózg odbiera czasem błędnie, jako agresję. Pojawia się przemoc. 

Jeszcze ciekawsza była informacja o tym, w jaki sposób przygotowywał się na nadchodzącą pandemię przemocy rząd największego z mocarstw, Stanów Zjednoczonych. Ówczesny prezydent wpadł na pomysł, który miał rozwiązać problem przepełnienia systemu więziennictwa w Ameryce. Gdzieś w centralnej części Wielkich Równin, w samym sercu Stanów Zjednoczonych, zaplanowano zbudować obiekt, który nazywano eufemistycznie “Ogrodem”.

Zamysł był bardzo prosty. Pomysłodawcy chcieli otoczyć spory fragment terenu trudnym do sforsowania murem. W przypadku, gdyby pojawili się przestępcy, którzy nie mieliby żadnych nadziei na jakąkolwiek resocjalizację, umieszczono by ich wewnątrz muru, na pastwę losu. 

Może zastanawiasz się, czy nie łatwiej byłoby po prostu zastosować karę śmierci? Przecież zabijanie ludzi w ten sposób było legalne w wielu stanach. Problem polegał na tym, że prezydent nie chciał jedynie odizolować przestępców. Miał też dodatkowy pomysł, by stworzyć z Ogrodu centrum rozrywki dla całego świata. Dochodowe centrum rozrywki.

Sieć ukrytych kamer miała monitorować zamknięty świat przez całą dobę i transmitować na żywo do stacji telewizyjnych, które zaoferowałyby za taką rozrywkę najwyższą cenę. 

Kiedy na początku lat czterdziestych dwudziestego pierwszego wieku przeczytałam o tym projekcie po raz pierwszy, okazało się, że jego wykonanie jest już w bardzo zaawansowanym stadium. Ponoć pierwsi przestępcy zostali już do Ogrodu zesłani, a w głębokich czeluściach darkwebu można już było nawet obejrzeć przekazy na żywo z kamer, które w Ogrodzie zamontowano. 

Ameryka była jednak daleko od Europy, jakby nie było, po drugiej stronie Atlantyku. Nie zastanawiałam się więc nad tym głębiej, zwalając winę na szaleństwo, które już dawno dostrzegałam w zachowaniu Amerykanów. Poza tym momentami mój umysł był zmęczony i często wszystkie te informacje docierały do mnie jakoś tak mgliście. 

Całe szczęście w Europie było wciąż spokojnie, chociaż wiosna dopiero się zaczynała i nie miałam pewności, czy wiosenne upały, które niechybnie miały nadejść, nie przyniosą ze sobą także wzmożonej fali przestępstw. 

- Kochanie, długo byłam w szpitalu? - zapytałam Krzysztofa, gdy ten przyniósł mi obiad, który sam zresztą dla nas ugotował. 

- W szpitalu? Nie. - Zaśmiał się, nie miałam pojęcia dlaczego. Pomógł mi wstać i trzymając pod pachą, zaprowadził mnie do stołu. Usiadłam z ulgą. 

- Co w tym śmiesznego? - zapytałam, jednocześnie wciągając pyszny zapach zupy pomidorowej. Mojej ulubionej. 

- Wiesz jak daleko jest stąd do szpitala? - Oczywiście nie miałam pojęcia. - Zresztą szpitale są przeładowane. - To akurat mnie nie dziwiło. Od lat sytuacja opieki zdrowotnej w Polsce była coraz gorsza. 

- Czemu są przeładowane? Grypa?

- Nie wiem dokładnie. Podobno w tym roku jest dużo więcej wypadków, niż zazwyczaj. 

- Ciekawe dlaczego - powiedziałam, jednak w głębi duszy wcale mnie to nie interesowało. Jedyne, co miałam w tym momencie w głowie, to była wyśmienita, kremowa zupa pomidorowa. 

- Smaczna? - Krzysiek zapytał kokieteryjnie. Spędził ze mną może kilka, najwyżej kilkanaście minut. Patrzył w dal za oknem, wstał i stwierdził, że musi się zbierać do pracy. 

- Dziękuję kochanie - powiedziałam, gdy wychodził, po czym nadstawiłam policzek, żeby mógł mnie pocałować. On także wyglądał na zmęczonego, co akurat nie dziwiło mnie wcale. Ciężko pracował, bez niczyjej pomocy i jeszcze musiał opiekować się mną, z mojej winy. 

Chciałam jakoś ulżyć mojemu niedoszłemu mężowi, ale nie miałam pomysłu, jak mogłabym to zrobić. Noga nie chciała się szybciej zrastać. Zostałam więc sama z Internetem. Bez żadnych zwierząt. Nawet bez jednego kota. 

Krzysiek nie lubił kotów, nie wiedzieć czemu. Sam twierdził, że jest uczulony na ich sierść, ale jakoś to do mnie nie przemawiało. Miał do tych zwierząt dziwny uraz, co odbijało się na mnie, wielkiej ich miłośniczce. Byłam przekonana, że kot pomógłby mi w rekonwalescencji i przyspieszył regenerację kończyny. Krzysiek nie chciał o tym nawet słuchać. W gruncie rzeczy nie dziwiłam mu się, to byłby tylko dodatkowy obowiązek dla niego. 

Na farmie brakowało więc kotów, za to były myszy, które często budziły mnie z mojego płytkiego snu w środku nocy. Czasem słyszałam nawet ich delikatnie popiskiwania i zastanawiałam się, czy kiedyś jakaś przyjdzie do mnie i się zaprzyjaźnimy. 

Tak mijały kolejne dni, które spędzałam coraz częściej na pewnym internetowym forum. Spotkałam tam grupę, która rozważała bardzo intensywnie możliwe przyczyny zwiększającej się przemocy w krajach Azji, szczególnie w Rosji i Chinach. Większość zwalała winę na ocieplający się klimat. Niektórzy twierdzili, że to po prostu prawdziwa ludzka natura uzewnętrznia się w naszych czasach.

Przez to całe czytanie o przemocy, temat mnie zainteresował. Zastanawiałam się godzinami, co mogło być powodem, że ludzie traktowali się wzajemnie tak źle. Zainteresowałam się naturą ludzką i zapragnęłam wrócić na studia, których to nie ukończyłam za pierwszym razem. 

Po dłuższym czasie na forum zaprzyjaźniłam się z tamtejszymi awatarami tak bardzo, że pozwoliłam sobie nawet wyżalić się publicznie, na temat mojego konnego wypadku. 

Otrzymałam wiele pocieszających odpowiedzi, w stylu: 

“Tak, strasznie ostatnio dużo wypadków ostatnio, ludzie, uważajcie na siebie, szybko wracaj do zdrowia!!! Buziaki :*”, 

“Nieźle musiałaś lecieć z tego konia. Naprawdę ma na imię Enigma, lol?”, 

“Spotkajmy się w realu, potrzebuję szybko żony. Mój numer to…”

Zaintrygował mnie jeden z użytkowników, który krył się pod inicjałami KD. Jego awatar przedstawiał ciemną twarz, ukrytą w cieniu, więc nawet nie sposób było rozpoznać, czy to kobieta, czy mężczyzna. Zamiast pisać do mnie publicznie, zaczął naszą znajomość od krótkiej, prywatnej wiadomości:

“Współczuję z powodu nogi, ale gips masz ładny. Enigma pewnie za tobą tęskni.”

Człowiek ten skomentował nawet mój gips, którego zdjęcie pozwoliłam sobie umieścić na forum. Poczułam się wtedy, jakby ktoś powiedział mi prawdziwy komplement. Odpisałam mu trochę przydługawo i po krótkim czasie dostałam kolejną wiadomość:

“Jeśli chcesz, to mam taki test psychologiczny, który powinien trochę cię rozweselić”. 

Zgodziłam się i kliknęłam w link, który otrzymałam. Przeniósł mnie on na odrębną stronę internetową, gdzie wyświetlały się kolejno obrazy uśmiechniętych ludzi, a potem zwierząt. 

Nie zwróciłam wtedy uwagi na to, że dioda od mojej kamery internetowej mruga, co musiało świadczyć o tym, że przekazywany jest mój obraz. Byłam zbyt zaaferowana testem. 

Obrazy zaczęły się zmieniać, niektóre pojawiały się na ułamki sekund i nie wiedziałam, co na nich było. Potem były zdjęcia kotów. Cudne. Chciałam mieć takiego u siebie. Wreszcie test się skończył. Czułam się rzeczywiście lepiej, po obejrzeniu tych wszystkich zdjęć kociaków i zwierzaków. 

“Jak się czujesz?”

“W porządku. Trochę w sumie źle przez to, że siedzę sama w domu i jestem bezużyteczna.”

“Chciałabyś pomóc swojej drugiej połowie? Nie lubisz być ciężarem dla nikogo, prawda?”, nowy znajomy wiedział, że mam kogoś, na kim mi zależy. 

“Tak, to prawda. On tyle dla mnie robi, a ja nawet…”

“Jesteś na siebie zła, bo nie potrafisz poświęcić się dla drugiej osoby tak, jak ona poświęca się dla Ciebie?”

Te pierwsze rozmowy z poznanym w sieci człowiekiem były niesamowite, pamiętam je do dziś. Czułam, że ten ktoś dosłownie czyta mi w myślach. I to nawet nie będąc obok mnie. Wiedziałam, że rozumie mnie tak, jak nikt nigdy nie rozumiał. 

Przez parę tygodni, gdy złamana noga powoli dochodziła do siebie, dosłownie nie mogłam się doczekać, kiedy otrzymam odpowiedź na moje wiadomości. Miałam też coraz więcej pozytywnych uczuć w stosunku do tej nieznanej mi przecież osoby. Zakochiwałam się. 

Wszystkie rozmowy odbywałam w tajemnicy przed Krzysztofem. To dlatego, że pozwalałam sobie odsłaniać się coraz bardziej przed KD. Mówiłam mu rzeczy, których nie mówiłam nigdy nawet Krzyśkowi, bo się wstydziłam. 

Nawet nie zauważyłam kiedy nadeszła pełnia wiosny i pierwsze upały zaczęły dawać się we znaki. Moja noga wreszcie się zagoiła. Niestety nie wszystko było w porządku. Ponieważ opieka zdrowotna była przeładowana, trafiłam z nogą do lekarza, który nie miał dużego doświadczenia w złamaniach, przez co poskładał mi nogę niezbyt dobrze i kości zrosły się w taki sposób, że noga była krótsza. Centymetr, czy dwa, ale i tak musiałam kuleć. Byłam wściekła. 

5

Było to na przełomie 2042. i 2043. roku. Kolejna ciepła zima, bez odrobiny śniegu, nie była niczym zaskakującym, nie w środku Europy. 

Krzysztof odwiózł mnie do miasteczka i pożegnał się ze mną. 

- Do zobaczenia! Już za tobą tęsknię. Nie mogę się doczekać, kiedy wrócisz - powiedział i mogę przysiąc, że uronił przy tym łzę, ale wytarł ją błyskawicznie, bym przypadkiem niczego nie zauważyła. 

Uściskałam go i pocałowałam, a potem patrzyłam, jak pospiesznie odchodzi, by szybko wracać na farmę. Do obowiązków. 

Gdzieś w głębi duszy wiedziałam już, że nie chcę wracać. Miałam nadzieję, że Krzysiek też się tego domyśla. 

Szłam sobie wzdłuż peronu stacji kolejowej, w jednej z pobliskich wsi, gdzie mieszkałam przez ostatnie kilka lat. Szłam sama, powoli, starając się, by mój kulawy chód nie rzucał się zbytnio w oczy. Wstydziłam się go.

Kiedy weszłam na stację uderzyła mnie ilość ludzi, którzy się tam znajdowali. Ostatnie czasy spędziłam prawie wyłącznie w towarzystwie Krzyśka i zwierząt z farmy. Wszyscy moi przyjaciele, to byli znajomi ze świata wirtualnego. No i osoba, która tak bardzo przylgnęła do mojego serca. Jej także nie znałam osobiście. KD. 

Wyjęłam telefon by sprawdzić, czy nie otrzymałam od KD wiadomości, ale lista powiadomień była pusta. 

Ludzie poruszali się mozolnie. Większość siedziała na pojedynczych ławeczkach, albo na parapetach i oddychała głęboko. Spoglądali w dół, pod nogi lub tępo, przed siebie. Jak zombie. 

Usiadłam także na jednej z ławeczek. Wyjęłam z plecaka butelkę z wodą i książkę, którą miałam dzięki KD, “The Bone Woman”. Książka sprzed lat, o kobiecie zajmującej się antropologią kryminalną. Według KD ta książka miała idealnie pasować do moich zainteresowań i miała mi być inspiracją. Rozejrzałam się w dal, siedziałam akurat na bardziej odludnym fragmencie stacji. Do pociągu miałam jeszcze sporo czasu. 

Chciałam poczytać, ale nim otworzyłam książkę zjawił się przy mnie mężczyzna. Początkowo nawet się nie odezwał, tylko wskazał delikatnie drobną dłonią na miejsce obok  mnie, pytając, czy może się przysiąść. Skinęłam głową, zgadzając się. 

Mężczyzna był, jakby to powiedzieć, neutralny? Nie sprawiało mi żadnego dyskomfortu, że siedział tuż obok mnie. Było w nim coś elektryzującego i musiałam się w niego wpatrywać, bo spojrzał na mnie i uśmiechnął się. 

Odwróciłam speszona głowę w drugą stronę i wzięłam w ręce książkę, by schować się między jej kartami. 

Mężczyzna zauważył, co czytam, zdjął swój plecak i wyjął z niego tę samą książkę. Patrzył się na okładkę i uśmiechał delikatnie. Wreszcie zaintrygowana przerwałam milczenie i zapytałam:

- Jedziesz w kierunku Trójmiasta?

- Tak. - Uśmiechał się szarmancko. - Czytasz? - Wskazał na książkę w moich dłoniach. 

- Interesuję się trochę antropologią śledczą. Dostałam się właśnie na taki kurs i jadę na egzamin. 

- Kurs? Z antropologii?

- Nie do końca. To taka grupa związana z kierunkiem studiów, który niedawno zaczęłam. 

- No proszę, studiujesz. - Pytał bardzo grzecznie i byłam rada, że mogę mu odpowiedzieć. 

- Tak, studiuję socjologię. Ale interesuje mnie przemoc… - Ugryzłam się w język, bo zdałam sobie sprawę, że zabrzmiało to dwuznacznie. 

- Przemoc? - Zachichotał. 

- To znaczy, no, nie przemoc… - Język mi się plątał, ale nowy znajomy szybko załagodził tę niezręczną dla mnie sytuację. 

- Rozumiem. Interesują cię motywy ludzkiej przemocy. - Skinęłam głową na jego słowa. A wypowiedział je w taki sposób, że jedna z moich psychologicznych warstw, którymi zwykle oddzielam się od obcych, po prostu pękła. Sposób, w jaki do mnie mówił, kogoś mi to przypominało. 

- Dlaczego jest tyle zła na świecie? - zapytałam retorycznie. Tuż przed nami przeszedł przypadkowy mężczyzna, powłóczył nogą i patrzył przed siebie, ale wyglądało na to, że tylko spaceruje po peronie. Potknął się o nierówny kawałek nawierzchni chodnika i wywrócił. 

Nie wiedziałam, jak mam zareagować. Mój nowy znajomy za to wiedział dokładnie, od razu wstał z miejsca i podszedł do mężczyzny, by pomóc mu wstać. Pomógł jeszcze otrzepać kurz i brud z jego ubrania i wrócił do mnie na ławkę. Mężczyzna bez słowa ruszył dalej, jakby w ogóle nas nie zauważył. 

- Myślisz, że ludzie są z natury źli? - Usłyszałam pytanie, ale milczałam, wciąż zaskoczona tym, co się stało. Zauważył to i zmienił temat. - Nie przejmuj się ludźmi. Są apatyczni, rozczarowani światem. Pogrążają się przez to we własnych myślach i topią w depresji. 

Sposób, w jaki to powiedział, przypominał mi sposób pisania  KD. Dyskretnie zerknęłam do kieszeni, na mój telefon, czy przypadkiem nie mam wiadomości. Rozczarowałam się widząc, że nie. 

Kątem oka dostrzegłam, że mój nowy znajomy też zerka na telefon, a może spoglądał tylko na zegarek. 

- Ludzie zamykają się w swoich małych światach? - zapytałam.

- Wydaje mi się, że to przez przeludnienie. Ciężko teraz znaleźć choćby skrawek przestrzeni, gdzie nie ma nadmiaru innych. - Spojrzał przed siebie, łokcie oparł o ławkę i rozluźnił nieco postawę. Widziałam, że jest raczej szczupły. Nie wiedziałam, co mogłabym dodać, więc stwierdziłam lakonicznie:

- Tak. 

Usłyszałam w odpowiedzi:

- Chciałabyś pojechać razem ze mną w przedziale? - Zdziwiłam się tym, co odpowiedziałam. Cieszyłam się, że będę mogła spędzić z tym człowiekiem trochę czasu. 

- Pewnie. 

Pociąg właśnie nadjeżdżał i w uszy uderzył nas pisk hamulców. Wstałam na nogi, ale wstydziłam się trochę iść, żeby nowy znajomy przypadkiem nie zauważył, że kuleję. Spuściłam tylko głowę. Niestety nie mogłam dłużej zwlekać, gdy pociąg nadjechał i zatrzymał się tuż przed nami. 

Wyglądało na to, że mój nowy znajomy wie dokładnie, że coś jest nie tak. W szarmancki sposób zbliżył się do mnie i wystawił łokieć, dając mi oparcie. 

Uśmiechnęłam się, w jedną rękę chwyciłam torbę, a drugą złapałam go pod ramię. Dawało mi idealne oparcie i dzięki temu mój chód zrobił się bardziej stabilny. Z daleka nie było więc już bardzo widać, że jestem kulawa. 

- Proszę. - Odsunął mi drzwi do przedziału i przepuścił przodem. Wziął torbę i odłożył na miejsce bagaży. Przedział był pusty. Pachniało w nim początkiem dwudziestego pierwszego wieku. 

Zabawne, że środkowoeuropejskie pociągi zapewniały nie tylko przemieszczanie się w przestrzeni. Tradycyjnie, wsiadając do pociągu, człowiek miał nieodparte wrażenie, że cofa się w czasie o kilka dekad. Nawet nowo zakupione maszyny miały dizajn rodem z lat dwudziestych, a niektóre starsze wagony z poprzedniego stulecia. 

Pociągi były puste w tym poświątecznym okresie. Dzięki temu mogliśmy swobodnie podróżować, tylko we dwójkę, w pustym przedziale. 

Wpatrywałam się za okno, gdy pociąg opuszczał miasteczko i wjeżdżał na bardziej zdziczałe tereny. Zerknęłam na telefon, nie było żadnych wieści od KD. 

Oboje milczeliśmy przez jakiś czas, co dziwne, nie była to niezręczna cisza. Przerwał ją mój nowy znajomy, pytając:

- Jak masz na imię?

- Kaśka jestem - odpowiedziałam i zamikłam. 

- Chcesz wiedzieć, jak ja mam na imię? - zapytał i zdałam sobie sprawę, że właśnie o to powinnam zapytać. 

- Jak ci na imię?

- Konrad. - Wyciągnął dłoń w moim kierunku i uśmiechnął się. - Miło mi cię poznać Kasieńko. Opowiesz mi? O twoich studiach?

- Pewnie. - Zakasłałam i zakryłam usta pięścią. - Co chcesz wiedzieć?

- Mówiłaś, że jedziesz na kurs?

- To taka eksperymentalna grupa antropologiczna. Niedawno ktoś odkrył kości, koło takiej wsi, jak ona…

- I tak nie zapamiętam. Kości? Rozumiem, ludzkie kości? Czyżby zbrodnia?

- Nie. To znaczy, raczej nie. To chyba starożytne, albo nawet prehistoryczne kości. Chcemy stworzyć stanowisko archeologiczne. 

- Brzmi bardzo… nudno! - Zachichotał. 

- Wcale nie! To ciekawe. No bo nie wiesz, jak żyli kiedyś ludzie, co robili. 

- Widzę właśnie, że dla ciebie to nudne nie jest, wręcz przeciwne. A powiedz mi proszę o czymś, co ciekawi mnie. Przed czym uciekasz? - Trochę zaskoczył mnie tym pytaniem. Błądziłam oczami po przedziale, a potem mój wzrok utknął gdzieś za oknem.  

To było pytanie, które z pewnością usłyszałabym od KD. Tak, to ten styl. Dało mi do myślenia. Widziałam nawet, że Konrad nie oczekuje tak naprawdę odpowiedzi. Po prostu zauważył we mnie coś, czego nie dostrzegałam ja sama, lub nie chciałam widzieć. Pokazał mi to, bym mogła już świadomie się tym zająć. 

 - Teraz, jak tak się nad tym zastanowię… - powiedziałam i zamilkłam. 

- Nie musisz odpowiadać. Po prostu odniosłem takie wrażenie, że próbujesz uciec. Dlatego spytałem.

- Nie, wiesz co, chyba masz rację. 

Rozmowę przerwała nam konduktor, która weszła do przedziału i poprosiła o pokazanie biletów do kontroli. Zaczęłam szukać w portfelu i w kurtce, ale nie mogłam znaleźć. 

Konrad pokazał swój bilet i czekał dłuższą chwilę, po czym powiedział:

- Poczekaj, może ja mam twój bilet kochanie. - Zaczął szukać w plecaku i wyjął kawałek papieru, wręczył go konduktorce. 

Kobieta patrzyła się na bilet, mrużyła oczy i wyglądało to tak, jakby próbowała coś odczytać, ale nie może. Gdy minęło niekomfortowo dużo czasu, przyłożyła swój czytnik do kodu kreskowego. Zaświecił się na czerwono, co chyba świadczyło o tym, że ten bilet jest nieważny. 

Mimo to konduktorka oddała papier Bartkowi, podziękowała i życzyła miłej, dalszej podróży. Byłam jednocześnie zaskoczona i zła na siebie, że zapomniałam kupić biletu. Moje roztargnienie było ogromne. 

- Dzięki - powiedziałam tylko. - Skąd miałeś drugi bilet? Zawsze masz dwa?

- Nie, spójrz. - Wręczył mi kawałek papieru, był już trochę zmięty i można było łatwo wywnioskować, że nie jest nowy. 

- Hej, data… - Zbliżyłam twarz, bo nie wierzyłam. - To stary bilet!

- Tak. 

- Nie zorientowała się?

- No chyba nie. 

- Ale jak to…

- Widocznie pani konduktor też ma swój prywatny świat i nie interesują ją nasze sprawy. - Uśmiechnął się od ucha do ucha. Uratował mnie z małej opresji. Prawdziwy dżentelman. 

- Chyba poczytam sobie - powiedziałam zakłopotana. 

- Jeśli chcesz, to możemy sobie poczytać na głos, skoro już czytamy tę samą książkę. - Ten pomysł właściwie mi się spodobał. Zerknęłam na okładkę i powiedziałam nieśmiało:

- No dobrze.

- To może ty zaczniesz, bo masz ładniejszy głos. - Komplement bardzo mi się spodobał. 

Czytaliśmy więc sobie fragmenty książki, aż do końca podróży. Przez te kilka godzin, oprócz radości, jaką miałam z towarzystwa tego człowieka, gdzieś w głowie kłębiła mi się myśl, że coś jest nie tak. Miałam dziwne wrażenie, że znam tę osobę. 

Zerknęłam po raz setny na ekran telefonu, ale nie było żadnych nowych wiadomości. 

6

Kiedy człowiek przypomina sobie i spogląda z perspektywy czasu na to, co robił, gdy był młody, pojawia się jeden uderzający schemat. Ryzykowne zachowania. A mówiąc bardziej przyziemnym językiem, za młodu każdy z nas popełnia różne głupoty i niektóre tylko cudem uchodzą bez większych konsekwencji. 

Jedną z głupot, które ja popełniłam w mojej wczesnej młodości, było choćby opuszczenie bezpiecznej przystani, jaką było mieszkanie z Krzysztofem i wybranie się bez planu do Trójmiasta. 

Nawet nie wiedziałam dokładnie, gdzie chcę mieszkać w czasie mojego pobytu. Co prawda miałam pieniądze, ale były to pieniądze Krzysztofa i nie chciałam zbytnio ich nadużywać. 

Gdy więc nadarzyła się okazja, by pierwszą noc mojego kilkutygodniowego pobytu spędzić za darmo, nie zastanawiałam się długo. Tak wylądowałam w ciasnym, ale przytulnym mieszkaniu Konrada, chłopaka, którego znałam od paru godzin. 

Żeby nadmiernie nie przyczyniać się do niepotrzebnego stresu, dodam na wstępie, że miałam szczęście do mężczyzn, przynajmniej do tamtego czasu. Jak twierdzi Elsi Parsons, jedna z czołowych empatek działu PSI, iloraz psychospołeczny mężczyzn bardzo rzadko osiąga nawet tylko poziom sawanta. W dodatku prawie żaden z badanych przez dział mężczyzn nie wykorzystywał w pełni potencjału PSI. Odnalezienie samca H. sapiens o cechach sawanta lub wyższych, to prawdziwa wygrana w totolotka. Ale o tym w swoim czasie. 

Wróćmy tymczasem do niezbyt zadbanego mieszkania, już na przedmieściach Trójmiasta, w niewysokiej, starej kamieniczce. Przywitał mnie tam przyjacielski kocur, nie pamiętam niestety jego imienia. Od razu, gdy tylko weszliśmy, podbiegł do mojej nogi i zaczął się przymilać, żebrząc o pieszczoty. 

- Zostawiasz go samego? - zapytałam, gdy Konrad pomagał zdejmować mi kurtkę. 

- Nie było mnie tylko od wczoraj.

- No OK. - Wzięłam kota na ręce i przytuliłam. Nie opierał się. Usiadłam z nim na kanapie i głaskałam intensywnie. Uwielbiałam koty. Dziś już nieszczególnie je lubię. 

Powoli robiło się ciemno i nie pozostało mi nic innego, jak przyjąć zaproszenie Konrada i zostać u niego na noc. Nie chciałam jednak, by doszło do jakichkolwiek nieporozumień.

- Wiesz co… - Zaczęłam nieśmiało. Konrad tylko uśmiechnął się, gdy wyszedł z kuchni, podał mi do rąk kubek, pełen ciepłego kakao i sięgnął na szafę. Zdjął z niej rozkładany materac. Sprawiał wrażenie, jakby się tym bardzo zmęczył.

- Ja będę dziś spał u twoich stóp. O ile zechcesz zostać na noc - powiedział szarmancko. Podał mi też koc, widział, że zmarzłam. Poczułam się jeszcze pewniej i jeszcze bezpieczniej. 

- Dziękuję. - Tym razem to ja się uśmiechnęłam i wzięłam łyk  ciepłego płynu z nutką cynamonu. 

- Może obejrzymy coś razem? - Konrad pytając o to, jednocześnie zaczął montować prowizoryczną salę kinową, na którą składało się krzesło i umiejscowiony na nim laptop. 

- Masz jeszcze jakieś zwierzęta? - zapytałam, gdy uruchamiał nieznany mi wcześniej serial. 

- Nie, trochę tutaj ciasno, jak widzisz. Ale chciałbym mieć. Zawsze marzyłem o farmie… - Zamyślił się, wspominając o tym.

- Ja mieszkam na farmie!

- Naprawdę? Może kiedyś mnie tam zabierzesz - powiedział, na co skinęłam głową. Przypomniałam też sobie o Krzyśku. Wydawało mi się, że gdyby dowiedział się o moim nowym znajomym, to by się wściekł. 

Wyjęłam telefon, by zostawić dla KD setną już wiadomość i napisać pokrótce do Krzysztofa, że wszystko jest w porządku. 

Gdy pierwszy odcinek serialu dobiegł końca, Konrad zrobił się dziwne ospały, widocznie zmęczony trudami podróży. Ja natomiast czułam coraz większe i większe podekscytowanie. Nie wiedziałam, dlaczego. Nie miałam ku temu dobrego powodu. 

- Jesteś zmęczony? - zapytałam i dotknęłam ramienia Konrada. 

- Wiesz co, troszeczkę, chyba zrobię sobie mocną kawę - odparł, co zdziwiło mnie, gdyż było już późno. A przecież picie kawy przed snem nie jest dobrym pomysłem. Idąc do kuchni Konrad dosłownie powłóczył nogami, jakby częściowo stracił nad nimi władzę. 

Uruchomiłam następny odcinek serialu, ale nie mogłam się skoncentrować. Zaczęło ogarniać mnie coraz większe podniecenie. Skumulowana frustracja robiła się nie do zniesienia. 

- Wszystko w porządku? - zawołałam, gdy Konrad długo nie wracał. 

- Tak, już idę - powiedział i wychylił się zza ściany. Przeciągnął się. Nie miał ze sobą kawy, ani nic innego. Zapomniał, po co poszedł do kuchni? Powinno mnie to zaskoczyć, ale moje myśli stawały się coraz bardziej kompulsywne. 

Gdy Konrad usiadł obok mnie i zaczął tępo patrzeć w ekran monitora, poczułam, że moje intymne strefy robią się wilgotne. Nie miałam pojęcia, co się ze mną działo. Tłumaczyłam sobie, że to pewnie dlatego, że Konrad jest dla mnie taki miły. Spodobał mi się i miałam na niego ochotę. Gdy nasze ramiona się zetknęły, nieomal eksplodowałam. 

Wyszłam do łazienki, żeby nieco ochłonąć. Konrad nawet nie zwrócił na mnie uwagi. 

Kocur wlazł za mną i przytulał mi się do nogi, a moje podniecenie tylko rosło. Obmyłam twarz zimną wodą, spojrzałam w lustro. Fala ciepłego uczucia wypełniła moje ciało. Zdjęłam spodnie, potem bieliznę i wrzuciłam ją do pralki. Była wilgotna. Potem ubrałam spodnie i wróciłam do Konrada, usiadłam bardzo blisko niego. 

Nie byłam w stanie się powstrzymać. Czułam, że jeśli zaraz nie będziemy się kochać, to chyba wybuchnę. Wreszcie ogarnęło mnie silne pragnienie, by… usiąść mu na twarzy. 

Wszystko wróciło, cały wstyd, całe to poczucie nieczystości, które w sobie nosiłam. Moje pragnienie było jednak silniejsze i zaczęłam delikatnie całować Konrada po szyi. Prawie nie reagował, mógł spać, albo po prostu był już tak zmęczony, że było mu wszystko jedno. 

Wstałam na moment i chodząc nerwowo po ciasnym pokoju próbowałam się nieco uspokoić. 

Przez chwilę prawie przestałam się kontrolować. Całe szczęście pomyślałam o tym, by użyć środek antykoncepcyjny. Nie wiedziałam jednak, skąd go wziąć. 

Rozglądałam się pospiesznie po małym pokoju, a mój wzrok utkwił na portfelu Konrada. Przypomniało mi się, że widziałam na jakimś filmie, że mężczyzna miał w portfelu prezerwatywę. 

Zaczęłam więc bez zastanowienia grzebać w jego portfelu, by odkryć, że kryje on znacznie ciekawsze tajemnice, niż antykoncepcja. Oprócz niewielkiej ilości gotówki, portfel wypchany był biletami, w większości chyba pociągowymi. 

Z ciekawości wyjęłam dość grubą stertę starych biletów i zaczęłam je przeglądać. Każdy z nich miał na sobie narysowane czerwone serduszko, lub zielony listek. 

Niektóre z biletów były imienne, czyli miały wydrukowane imiona i nazwiska osób. Wszystkie kobiece. 

Na samym szczycie zwitka biletów był ten z moim imieniem. Mój bilet. Czyli jednak nie zapomniałam biletu, tylko ten człowiek potajemnie wykradł mi go, by potem przed konduktor odegrać scenę. Pokazał jej mój prawdziwy bilet, dlatego wszystko było w porządku. Potem dyskretnie wymienił go na stary, zużyty i ten pokazał mi. 

W ułamku sekundy całe moje podniecenie seksualne zamieniło się w nieposkromioną agresję. Zaciskałam zęby i warczałam cicho. Zagłuszał mnie jedynie dźwięk włączonego serialu. 

- Co to jest?! - wrzasnęłam, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Konrad poruszał się, nawet spojrzał powoli w moim kierunku. Poza tym nie było żadnej reakcji. Tymczasem mój gniew eskalował. 

- Co to kurwa jest?!! - Przeklęłam siarczyście, wymachując biletami przed nosem Konrada. Gwałtownie zamknęłam pokrywę laptopa, bo dźwięk serialu zaczął mnie dodatkowo irytować. Wreszcie rzuciłam biletami prosto w twarz Konrada i te rozsypały się po podłodze. 

- Kim ty jesteś? Jakimś zboczeńcem? Podrywaczem?! - Zastanawiałam się głośno. Konrad burknął coś pod nosem, co odebrałam jako zniewagę i uderzyłam go płaską dłonią w policzek. Jego ciało bezwładnie opadło na łóżko. 

Wystraszyłam się, zatkałam usta. 

Chwyciłam moją torbę, a zanim wyszłam, walnęłam jeszcze laptopem o podłogę i wrzasnęłam wniebogłosy. 

Rozsadzała mnie energia. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio się tak czułam. Wybiegając z klatki schodowej potrąciłam niechcący ubraną elegancko kobietę. Możliwe jednak, że zrobiłam to przynajmniej częściowo umyślnie. 

Wyszłam w tę chłodną noc, zarzuciłam torbę przez ramię i zaczęłam biec przed siebie. To jedyna rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Wybiegać się z agresji. 

Uciekałam nie tylko przed niebezpieczeństwem, jakim mógł być dla mnie Konrad. Chociaż, z drugiej strony, czy był? Był raczej miły, na nic nie naciskał, ani razu nie próbował zyskać nade mną przewagi. Gdyby chciał mi coś zrobić, to mógłby już dawno, chociażby dodać mi coś do kakao. Pigułkę odurzającą.

No właśnie, czyżby dlatego się tak zachowywał? Pomylił się, wtedy, gdy tak długo przebywał w kuchni i niechcący sam zażył pigułkę, którą przygotował dla mnie? 

Nie, to wydawało się tak nieprawdopodobne, że aż niemożliwe. 

A te bilety? Co to miało znaczyć? Czy Konrad jeździł regularnie pociągami i podrywał samotnie kobiety? Przyprowadzał je do siebie do mieszkania, a potem oznaczał bilety, jak trofea?

Żałowałam, że nie zabrałam stamtąd swojego biletu. Nie chciałam, żeby została po mnie jakakolwiek pamiątka dla niego. 

Gdy zimny wiatr dmuchnął w moją stronę, poczułam chłód na pośladkach i przypomniałam sobie, że zostawiłam u niego w domu także moją bieliznę. 

Nie miałam jednak ochoty wracać tam. Nigdy. 

Biegłam więc przed siebie, do upadłego. W życiu nie miałam tak ciężkiego treningu. Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, zanim nie zatrzymałam się, bo nogi zaczęły palić żywym ogniem i odmawiać posłuszeństwa, a płuca nie nadążały i nie byłam w stanie wziąć odpowiednio głębokiego oddechu. 

Zatrzymałam się, schyliłam i dyszałam jak oszalała. Torba spadła mi z ramienia, po chwili ja dosłownie padłam z nóg, uklęknęłam i usiadłam na własnych nogach. 

Rozejrzałam się. Byłam gdzieś na pustych przedmieściach Trójmiasta, zupełnie sama. 

Gdy po dłuższej chwili oddech już mi się ustabilizował, mogę wreszcie spokojnie się zastanowić, co dalej. Gniew opadł, jakoś udało mi się wyjść z tego napadu szału. To była właśnie ta druga rzecz, przed jaką uciekłam z mieszkania Konrada. Mój nieopanowany szał. 

Przez sekundę, gdy byłam u niego w mieszkaniu, nawet cieszyłam się, że jest na wpół przytomny i będę mogła zrobić z nim, co zechcę, nie pytając o jego zdanie. Tak. To dokładnie to, co myślisz. Tego chciałam. Nie zrobiłam tego jednak i opanowałam się. 

Potem miałam ochotę go zamordować i musiałam uciekać, bo czułam, że tracę nad sobą kontrolę. Kim się stałam? Skąd wzięły się we mnie te przeraźliwe emocje? To była zagadka. 

Wstałam, otrzepałam spodnie z brudu ulicy. Byłam w stanie przejść tylko paręnaście metrów, moje mięśnie były zbyt wycieńczone. Biegłam tak szybko, nawet mimo faktu, że kuleję!

Usiadłam na ławeczce krytego przystanku. Ogarnęło mnie przytłaczające uczucie zmęczenia. Mimo chłodu, położyłam się i zasnęłam. 

7

Szybko zapomniałam o mojej krótkiej przygodzie z Konradem. Właściwie to udawałam, że to wszystko się nie wydarzyło. Tak było łatwiej. 

Moje stosunki z rodziną były przez całe życie bardzo napięte. Moi rodzice, oni… Nawet dziś nie mam ochoty wspominać tego wszystkiego, co się wydarzyło. 

Mój rodzinny dom znajdował się we wsi, może godzinę drogi autobusem od miejsca, gdzie miałam rozpocząć kurs antropologiczny. Rodzice przyjęli mnie jak zwykle, z udawaną radością, pod płaszczykiem której kryły się pretensje. Mieli mi za złe, że wyjechałam bez słowa. Nawet, jeśli miałam ku temu dobre powody. 

Pod moją nieobecność rodzice pozbyli się z domu wszystkich zwierząt, przez co stał się on jeszcze bardziej pusty i bezduszny. Zdziwiłam się, gdy tak przyjęli mnie pod dach, bez zbędnych słów. Bez manipulacji. Bez kłótni.

- Zostanę tylko tydzień. - Obiecałam, chociaż kurs miał trwać przynajmniej trzy tygodnie, a możliwe, że nawet dłużej. 

Ojca bardziej interesował telewizor i wściekłe wydawanie poleceń matce, niż moja obecność. To akurat mi odpowiadało. Rozgościłam się, uruchomiłam tablet, który ze sobą zabrałam i zaczęłam przeglądać plan mojego kursu. Wszystko było już przygotowane. 

Następnego dnia, po wyczerpującej i dłużącej się przejażdżce komunikacją miejską, wreszcie dotarłam! Byłam już nieźle podekscytowana na myśl o tych zajęciach. To dzięki zachętom KD tak bardzo zafascynowała mnie medycyna sądowa, a już szczególnie antropologia kryminalna. 

To chyba nie był zbyt popularny temat wśród kobiet, bo w kursie, oprócz mnie, nie uczestniczyła żadna z nich. Sami mężczyźni. Prowadzący kurs lekarz, także był mężczyzną, a przyjechał ze Szwajcarii. Od samego początku zaczął nas wprowadzać intensywnie w arkana medycyny śledczej. 

- Tydzień praktyki lepszy jest, niż rok teorii. - powtarzał wielokrotnie, tą precyzyjną, szwajcarską angielszczyzną. 

Już pierwszego dnia pojechaliśmy gdzieś w odludne tereny Pomorza, by odwiedzić to tajemnicze miejsce, gdzie przypadkowa osoba odkryła ludzkie kości. Rozbiliśmy tam archeologiczny obóz. 

- Co powiecie na to, żebyśmy tutaj zamieszkali przez najbliższe dwa tygodnie? - To było dla mnie prawdziwym zrządzeniem losu. Nasza piątka, plus wykładowca, zamieszkała w ciasnym, drewnianym domku, należącym do dwójki miłych, starszych państwa. Jako jedyna kobieta miałam przywilej i spałam w oddzielnej izbie, jak starsi państwo określali drobny pokoik w ich skromnym domku. 

Ach, rozmarzyłam się i rozpisałam, tyle wspomnień. Powiem jeszcze tylko, że przez tamten czas byłam tak bardzo zafiksowana na tym, co robiliśmy, że zapomniałam o całym bożym świecie. Zapomniałam o Konradzie, o KD, nawet do Krzyśka odezwałam się może dwa razy w ciągu dwóch tygodni. Nie dbałam o to, co jadłam, jak się ubierałam i czy byłam umyta. Po prostu chłonęłam wiedzę, mimo najmniejszego doświadczenia ze wszystkich zebranych i zasypywałam pana doktora pytaniami, na które ten chętnie odpowiadał, zachęcony moim entuzjazmem. 

Nie zauważyłam, kiedy kurs dobiegł końca. 

- Zakończymy nasze prace tutaj - powiedział prowadzący, zamykając kufer pełen artefaktów, ludzkich szczątków i drobiazgów - ale to jeszcze nie koniec. - Źrenice musiały mi się rozszerzyć, gdy to usłyszałam, a oczy zabłysnąć nadzieją. - Chodźcie. 

Podążyliśmy do dżipa doktora i ten zabrał nas już do miasta. Do kostnicy.

- To, co tutaj zobaczycie, to musi pozostać wszystko w największej tajemnicy - powiedział cicho, gdy schodziliśmy po schodach, do chłodnego, ciemnego pomieszczenia. Nikt nie ośmielił się odezwać słowem. Nasz prowadzący koroner tymczasem kontynuował:

- Poproszono mnie, gdy jestem w mieście, abym wydał opinię w pewnej sprawie - zamilkł na moment, gdy zatrzymaliśmy się przed wejściem - mamy prawdopodobnie do czynienia z morderstwem, jak mnie poinformowano. Naszym zadaniem będzie wydanie drugiej opinii. 

Czyżby więc trafiło mi się takie szczęście, że będę miała okazję nauczyć się czegoś nie tylko na temat ludzkich kości, ale też i całego ciała? Byłam wniebowzięta, jakkolwiek by to nie brzmiało w tym kontekście. 

- Chodźcie - powiedział, gdy skończył nas pouczać na temat stosownego zachowania w takim miejscu i ewentualnych konsekwencjach niestosowania się do przytoczonych zasad. 

Weszliśmy powoli do środka. W kącie krzątała się młoda koronerka, która uśmiechnęła się do nas i szybko powróciła do swoich zajęć. 

- Młody mężczyzna, w wieku trzydziestu pięciu lat. Znaleziony w mieszkaniu, które było otwarte. - Koroner podszedł do przykrytego ciała, które bez ruchu spoczywało na wysokim stole. Chwycił za białe nakrycie i zwinnym ruchem odsłonił górną część ciała chłopaka. 

Jeden z moich kolegów, który uczestniczył w kursie, odsunął się przestraszony do tyłu. Ja, zaciekawiona, zbliżyłam się. Przyglądałam się twarzy i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ta wygląda znajomo. 

- Jego wyraz twarzy to nie przypadek. - Tymczasem koroner kontynuował. Sprawdzał notatki poprzednika i jednocześnie sam badał ciało. - Mężczyzna zmarł w wyniku uduszenia. Podejrzewane podtopienie. 

- Tortury wodne? - Przerwał mu kolega, który uciekł do tyłu. 

- Tak dalece bym nie hipotetyzował - odparł koroner. Ja tymczasem robiłam się coraz bledsza, gdy powoli docierała do mnie tożsamość człowieka, którego ciało leżało bez życia tuż przede mną. 

Zmarli nie wyglądają tak samo jak wtedy, gdy żyli. Ich blada skóra, pozbawiona krwi oraz płynów, kurczy się przez co zmienia się wyraz twarzy. Czasami mięśnie mimiczne, które są na twarzy sztywnieją w dziwnych pozycjach. 

To dlatego długo walczyłam z myślą, że leżący przede mną mężczyzna, to Konrad. Chłopak, którego poznałam w pociągu kilka tygodni wcześniej. Którego zostawiłam na wpół przytomnego w jego mieszkaniu. Otwartym mieszkaniu. 

Zalała mnie kakofonia emocji i myśli. Starłam zimny pot z czoła i przełknęła ślinę. Powtarzałam sobie w myślach, “Kaśka, weź się w garść”. 

- Co to znaczy, że się udusił? - zapytałam. Mój głos się łamał, ale widocznie wszyscy odebrali to jako reakcję na zwłoki. 

- W płucach jest płyn. Proszę tutaj spojrzeć. - Mężczyzna miał otwarty brzuch i mogłam zaglądnąć do jego wnętrzności. Nie był to przyjemny widok, w dodatku połączony ze specyficznym zapachem, ale nie sprawiało mi to szczególnego problemu. W grupie chyba tylko ja reagowałam dzielnie. 

- Ktoś go utopił? Czy nie znaleziono go na łóżku? - Jako jedyna podjęłam konwersację, chciałam dowiedzieć się jak najwięcej. 

- Tak. Leżał na łóżku. Był ubrany w koszulkę i bieliznę. Na ciele nie ma śladów, które świadczyłyby o walce.  - Koroner mówiąc to, oglądał jednocześnie ciało. Nie pamiętałam, jak ubranego zostawiłam Konrada. Zastanawiałam się, czy przypadkiem w przypływie namiętności nie zdjęłam mu części ubrań.

- Czy ten płyn w płucach, to woda?

- Trudno powiedzieć jednoznacznie przy badaniu, jak to się mówi po angielsku? Organoleptycznym? Poddamy próbę analizie i wtedy będziemy wiedzieć. 

- A te ślady, tutaj. - Wskazałam na usta Konrada, skrzywione w dziwacznym grymasie. 

- Dobrze pani zauważyła. Te ślady mogą świadczyć o duszeniu, np. poduszką. 

- Czy to na pewno morderstwo? - Miałam tysiąc pytań, a wszystkie chciałam zadać jednocześnie. 

- Po wstępnych oględzinach mogę powiedzieć, że tak. Będę miał stuprocentową pewność, gdy przeanalizujemy próbki płynu. - Koroner sięgnął głębiej do ust denata. Zastanawiałam się, co mogło się stać Konradowi. Czyżby niechcący zażył pigułkę odurzającą, którą przygotował dla mnie? Potem, gdy go uderzyłam, przewrócił się i zachłysnął płynem, który miał w ustach?

- A czy nie mógł poczuć się źle, napić wody, potem przewrócić i niechcący udławić? - zapytałam w związku z moimi obawami. 

- Widzę, że potrafi pani dobrze wyobrazić sobie miejsce wypadku. To bardzo ważne. Mamy tutaj kilka nieścisłości. Nie wiemy, dlaczego ofiara nie reaguje, gdy się dusi. To nienaturalne, chyba, że jest odurzona lub mocno nieprzytomna.

- Był odurzony?

- Wstępna analiza wykluczyła to. 

- Był też mocno rozebrany, może było mu ciepło? - zapytał ktoś z kolegów. 

- Niekoniecznie. Zima jest lekka, centralne ogrzewanie działa. Mógł tak ubierać się na co dzień. Nie wiemy, bo mieszkał samotnie. - Koroner zamyślił się. Tymczasem moją głowę wypełniły przerażające myśli. Czy to mogłam zrobić ja?

Gdy parę lat wcześniej po raz pierwszy się kochałam, poczułam to dziwne uczucie, że chcę, sami wiecie już czego. To było tak silne, że zapomniałam o wszystkim innym. Gdyby tamten chłopak mnie z siebie nie zrzucił, to nie wiem, jakby się to skończyło. Bardzo nieśmiało, zapytałam więc:

- Czy to mogło być… - Zawahałam się jednak. 

- Proszę się nie bać. Jeśli ma pani hipotezę, to wspólnie ją ocenimy. 

- Nie wiem. Czy on mógł umrzeć w czasie… hm… podniecenia?

- Co dokładnie ma pani na myśli? - Koroner dociekał, ja zaś pogrążałam się w strachu i wstydzie. 

- Wie pan. Jest taka pozycja… 

- Pozycja?

- Tak…

- Seks oralny? - Koroner zapytał bez ogródek. Wreszcie dotarło do niego, co miałam na myśli. Ktoś stojący za moimi plecami zachichotał, słysząc te słowa. 

Koroner schylił się nad ustami mężczyzny, wacikiem potarł mu wewnętrzną stronę policzka. Potem z drugiej strony. Wyjął i uniósł patyczek z watą w kierunku światła, by lepiej widzieć, co się na nim zebrało.

Bardzo ostrożnie chwycił plastikową torebkę i pęsetą zdjął z wacika gruby włos. 

- Widzicie, co