Odzyskane marzenia - Kate Hardy - ebook

Odzyskane marzenia ebook

Hardy Kate

4,0

Opis

Gdy marzenia doktor Amy Rivers o rodzinie legły w gruzach, rzuciła się w wir pracy, angażując się w nią całym sercem. Los jednak bywa złośliwy – jedna z prowadzonych przez nią operacji neurologicznych nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. W poczuciu zawodowej klęski Amy ucieka do domu wuja na prowincji, gdzie w dzieciństwie spędziła najszczęśliwsze chwile. Tam poznaje doktora Toma Ashby’ego, który zastępuje w przychodni nieobecnego wuja. On także ma za sobą ciężkie przeżycia, jednak szuka drogi wyjścia...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 167

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (34 oceny)
15
10
5
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kate Hardy

Odzyskane marzenia

Tłumaczyła Iza Kwiatkowska

Tytuł oryginału: Neurosurgeon… and Mum!

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2010

Redaktor serii: Ewa Godycka

Opracowanie redakcyjne: Ewa Godycka

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2010 by Pamela Brooks

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o. o., Warszawa 2011

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B. V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Medical są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o. o. 

00-975 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

Skład i łamanie: COMPTEXT®, Warszawa

ISBN 978-83-238-8325-8

MEDICAL – 494

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.

virtualo.eu

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Perdy z podwiniętymi nogami siedziała z książką w fotelu. Spoglądała na niego nieufnie, aż pomyślał, że boi mu się narzucać. Nie po raz pierwszy serce mu się ścisnęło. Nie tak miało być. U jego boku powinna stać Eloise, by stanowili rodzinę: ich dwoje oraz ich ukochana córeczka. Perdy powinna być normalnym dzieckiem, rozbrykanym i szczęśliwym.

Zagotowało się w nim. Uspokój się. Przecież wiesz, że twoja złość na Eloise jest irracjonalna. Przestań mieć jej za złe, że zachorowała i umarła. Nie potrafił. A czy potrafi sam wychować Perdy?

Eloise macierzyństwo nie pociągało, ale przynajmniej mógł z nią porozmawiać i wspólnie podejmować decyzje. Teraz nie ma z kim skonsultować swoich pomysłów, nikt go nie ostrzeże, że coś źle robi.

Uśmiechnął się do córki, ale ta nie odwzajemniła uśmiechu. Źle zrobił, zabierając ją z Londynu? Może należało przeczekać, zamiast zabierać ją ze szkoły w połowie roku. Ale Londyn też nie był dla niej dobrym miejscem, bo nieustające współczucie okazywane osieroconemu dziecku sprawiało, że dziewczynka coraz bardziej zamykała się w sobie.

Natknąwszy się na ogłoszenie, że w nadmorskiej miejscowości w hrabstwie Norfolk poszukuje się lekarza, uznał, że może się to okazać rozwiązaniem jego problemów. Trzy miesiące. Przez ten czas Perdy dojdzie do siebie.

Joe i Cassie Riversowie przywitali ich z otwartymi ramionami, nawet zaproponowali zamieszkanie w swoim własnym domu. Bo, jak to ujęli, chcieliby, żeby ktoś w nim mieszkał, gdy wyjadą do Australii.

Ale mimo że upłynęły już dwa tygodnie, Perdy ciągle była osowiała. Bardzo grzeczna, ale jakby nieobecna, za grubą taflą szkła. A on nie ma nikogo, kto by mu pomógł ją skruszyć.

Jego rodzice są starzy i słabi, więc nie ma prawa obciążać ich swoimi problemami. Rodzice Eloise? No cóż, to oni sprawili, że jego żona była taka a nie inna, nigdy nie potrafiła się cieszyć swoimi osiągnięciami i zawsze starała się zrobić więcej i lepiej. Ale on nie pozwoli, by to samo zrobili jego córeczce.

– Hej! – Przysiadł na oparciu fotela i pogładził ją po głowie. – Co słychać?

– W porządku.

– Fajna książka?

– Fajna.

– O czym?

Wzruszyła ramionami.

– O chłopcu, który kopał dziury.

Mógł sam przeczytać tytuł na okładce. Perdy dała mu do zrozumienia, że nie ma ochoty rozmawiać, że wolałaby wrócić do lektury.

Kurczę, nie o maniery mu chodziło! Chciałby, żeby kochała go tak jak on ją, żeby była normalnym dzieckiem. Hałaśliwym, roztrzepanym i… otwartym. Przytulił ją. Od ośmiu lat Perdy była jasnym promykiem w jego życiu, a on do tej pory nie mógł się nadziwić, że to jego dziecko.

– Okej, czytaj sobie, czytaj. – Ale nie ustanie w wysiłkach, by do niej się przebić. Na każdym kroku będzie jej pokazywał, że jest blisko, dopóki ona nie dojrzeje do rozmowy. – Bardzo cię kocham, wiesz o tym?

– Tak, tato. Ja ciebie też kocham.

To chciał usłyszeć, ale bezbarwny ton jej głosu sprawił, że nie bardzo wierzył w jej słowa. Gdy Eloise umarła, małe serduszko pękło, a on nie umie go posklejać. Może powinien rozejrzeć się za nową mamą dla Perdy?

Nie, małej by to nie pomogło, ani jemu. Przez Eloise także on ma złamane serce, więc już z nikim się nie połączy. Wcale nie dlatego, że do śmierci będzie kochał nieżyjącą żonę. Czasami szczerze nienawidził Eloise, jednocześnie mając z tego powodu koszmarne wyrzuty sumienia.

– Nie siedź za długo. Jutro szkoła. Piżama, ząbki i łóżeczko. Za dwadzieścia minut, dobra?

– Tak, tato.

Przyszła mu do głowy przerażająca myśl. Perdy jest cicha i trzyma nos w książkach. Wymarzony obiekt dla klasowego prześladowcy.

– W szkole w porządku? – Boże, spraw, by miała koleżanki, dziewczynki, które lepiej niż on ochronią ją przed szkolną rzeczywistością.

Pokiwała głową. A może to małe dziecko stara się chronić jego? Jutro zadzwoni do wychowawczyni, by się dowiedzieć, jak Perdy daje sobie radę.

– Już ci, skarbie, nie przeszkadzam. Za pół godziny przyjdę ci poczytać na dobranoc.

Tym razem uśmiech Perdy był pełen wdzięczności, a jemu kolejny raz ścisnęło się serce.

Amy splotła palce na kubku z mlekiem, ale gorące mleko ani jej nie rozgrzało, ani nie odpędzało koszmarnego snu, który nękał ją od kilku miesięcy. Ma przed oczami Bena, który leży przed nią na stole operacyjnym, a ona skupia się, by naprawić nerwy kręgosłupa i pęknięty kręg, skupia się, by zapanować nad emocjami, skupia się, by odsunąć ogarniające ją przerażenie, bo czuje, że sobie nie radzi, a w tle słyszy pełen rozpaczy głos Laury: „Zaufałam ci…”.

Ilekroć jej się to przyśni, budzi się zlana zimnym potem. Co gorsza, po przebudzeniu wie, że to nie tylko sen, ale że tak się stało na jawie.

Zadrżała bardziej z rozpaczy niż chłodu. Nie widziała sposobu uwolnienia się od koszmaru.

Fergus Keating, szef zespołu, zaproponował jej trzymiesięczny urlop. I co miałaby przez ten czas ze sobą zrobić? Z drugiej strony czuła, że szef ma rację. Nie jest w stanie wykonywać poprawnie swojej pracy, stała się ciężarem dla zespołu i musi się pozbierać. Fergus zachował się przyzwoicie, nie przyjmując jej rezygnacji, w zamian proponując urlop.

Napomknął też, że przydałaby się jej jakaś terapia, ale ona nie widzi potrzeby. Czy rozmowa z terapeutą przywróci Benowi mobilność? Albo sprawi, że jej najlepsza przyjaciółka jej przebaczy? Przyjaciółka od kilkunastu lat, która teraz nie chce jej widzieć. Westchnęła.

Pierwsza propozycja Fergusa odpowiadała jej bardziej: wyjechać z Londynu, by się zastanowić, co dalej.

O czwartej nad ranem nie wypada dzwonić do ciotki, pomyślała. Dotrwała jakoś do końca dnia, obiecawszy sobie, że przed rozmową z ciotką weźmie się w garść.

Przed siódmą wieczorem drżącymi palcami wystukała numer. Boże, spraw, żeby ona tam była.

– Cassie Rivers, słucham?

– Ciociu, tu Amy. Czy mogłabym do was przyjechać w weekend i zostać trochę dłużej?

Chwila milczenia.

– Kochana, przecież wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziana, ale pojutrze wylatujemy do Australii.

Jasne. Za miesiąc kuzynka Beth ma wyznaczony termin porodu, a Cassie i Joe od dawna planowali ją odwiedzić oraz poznać pierwszego wnuka. Jakim trzeba być egoistą, żeby o tym zapomnieć!

To ta sama osoba, która zrujnowała życie najbliższej przyjaciółce! Otrząsnęła się.

– Przepraszam, Cassie, nie pomyślałam.

– Chyba raczej zapomniałaś. Ze zmęczenia – odparła ciotka wyrozumiałym tonem. – Dziecko, ty za dużo pracujesz.

I tak było, od kiedy wybrała neurochirurgię. Chciała znaleźć się wśród najlepszych. I to się jej udawało, dopóki nie schrzaniła operacji Bena. Potem wszystko legło w gruzach. Nikomu o tym nie powiedziała, nawet rodzicom, którzy przebywali w Stanach. Z nimi nie mogła porozmawiać o swojej porażce, nie chciała obarczać tym wujostwa, a wyżalanie się Laurze nie wchodziło w rachubę. Sama musi sobie z tym poradzić.

– Trzymam się, ciociu – odparła swobodnym tonem.

– Kochana, mimo że nas nie będzie, przyjeżdżaj. Ile chciałabyś tu zostać?

– Nie wiem.

– Kilka dni? Tydzień?

– Hm, wzięłam dłuższy urlop. Może nawet dwa tygodnie, mogę?

– Dwa tygodnie to nie dłuższy urlop, to krótka przerwa. Czy to twoje wakacje? – zapytała podejrzliwie Cassie. – Co się stało?

– Muszę sobie przemyśleć pewne sprawy.

– Rozumiem. Siedź tu, ile chcesz. Wracamy za sześć tygodni, ale możesz zostać dłużej – powiedziała Cassie. – Popilnujesz domu pod naszą nieobecność. I nie będziemy musieli oddawać Bustera do hotelu.

Cała Cassie. Ujęła to tak, że Amy nie czuła, że się narzuca i, co więcej, już nie mogła się wycofać.

– Dziękuję, ciociu. Odpowiada mi to. Na pewno codziennie pójdę z nim na długi spacer. – Brunatny labrador miał już swoje lata, bo zjawił się w Marsh End House, kiedy Amy kończyła liceum.

– Mieszka też u nas lekarz, który zastąpi Joego, ale wystarczy miejsca, nie będziecie wchodzili sobie w drogę.

Aha, to znaczy, że to ten facet ma pilnować domu. I pewnie Cassie wcale nie planowała oddać Bustera do hotelu.

– Ciociu, na pewno nie macie nic przeciwko temu?

– Skądże! – Cassie zawiesiła głos. – Amy, pakuj manatki i od razu tu przyjedź. Czuję, że dobrze by ci zrobił porządny posiłek i poważna rozmowa.

O mało się nie rozpłakała. Bezwarunkowa miłość oraz wsparcie, tego jej było trzeba, ale czuła, że na to nie zasługuje. Nie po tym, co zrobiła. Poza tym Cassie i Joe są przejęci zbliżającym się porodem córki w Australii, więc nie należy zawracać im głowy swoimi problemami.

– Dzięki, ale mam tu jeszcze kilka spraw do załatwienia.

– Wobec tego porozmawiamy teraz.

Amy wstrzymała oddech.

– Nie, teraz pewnie się pakujecie. Nie chcę wam przeszkadzać. Naprawdę nic się nie stało. Potrzebuję tylko trochę czasu na przemyślenia. Sama ciągle mi wytykasz, że za dużo pracuję.

Ku zadowoleniu Amy, Cassie nie nalegała.

– Dobrze. Klucz będzie tam, gdzie zwykle, a jak wylądujemy w Australii, puszczę ci esemesa. I pamiętaj, że zawsze możesz do mnie zadzwonić. Ale nie zapominaj o dziewięciu godzinach różnicy między Anglią a Melbourne.

– Nie zapomnę. I dziękuję. – Za kryjówkę, za takt, za nienaleganie.

– Drobiazg, dziecko.

– Ucałuj ode mnie Beth. Życzę jej lekkiego porodu. I poproszę o zdjęcie malucha, jak tylko pozwolą wam robić zdjęcia, dobrze?

– Masz to jak w banku – odparła Cassie. – Uważaj na drodze.

– Obiecuję.

ROZDZIAŁ DRUGI

W czwartek rano po porannym szczycie Amy wyruszyła do Norfolk. W dzieciństwie w domu wujostwa spędzała wakacje letnie, szczęśliwe i beztroskie. Miała nadzieję, że i tym razem odzyska tam spokój ducha.

Zaparkowała przed Marsh End House. Podjazd był pusty, więc pomyślała, że lekarz zastępujący wuja jest w pracy albo nie ma samochodu.

Odsunęła duży kamień polny na rabatce po prawej stronie drzwi, spodziewając się znaleźć tam klucz. Nie zawiodła się. Gdy weszła do środka, z kuchni dobiegło ją donośne szczekanie. Ledwie otworzyła drzwi, Buster o mało nie zwalił jej na podłogę.

Uklękła, żeby się z nim przywitać.

– Taki dostojny starszy pan, a zachowujesz się jak szczeniaczek – skarciła go uradowana. – Masz siwy pysk, ale nic się nie zmieniłeś.

Buster oparł łapy na jej ramionach, by entuzjastycznie polizać ją po twarzy.

– Chwileczkę, stary wariacie. Najpierw daj mi wnieść rzeczy i napić się herbaty, a potem pójdziemy na spacer. – Pies radośnie zamachał ogonem, a ona się uśmiechnęła. – Nareszcie w domu.

U Cassie i Joego zawsze czuła się jak u siebie, w większym stopniu niż u rodziców w Londynie czy nawet we własnym mieszkaniu.

Marsh End House był neogotyckim arcydziełem z czerwonej cegły, z łukowatymi oknami, mansardami i wieżyczką, gdzie najchętniej bawiła się z Beth i jej młodszymi braćmi. Tutaj bawili się w królewny oraz czarodziejów, a na plaży budowali zamki z piasku i grali w krykieta oraz piłkę.

Najważniejszym pomieszczeniem była kuchnia, gdzie Cassie obmywała im potłuczone kolana, całowała ich na pocieszenie i przyklejała plastry, gdzie zawsze stała blacha ciasta. Później, gdy podrośli, można tu było wyżalić się Cassie, która słuchała cierpliwie i nigdy nie osądzała.

Tyle pięknych wspomnień.

Czy to wystarczy, by ją teraz ukoić?

Pośrodku stołu oparta o puszkę z ciasteczkami stała zaadresowana do niej koperta.

„Pościeliłam ci w twoim dawnym pokoju”.

W wieży. Wspaniale. Uwielbiała ten widok na morze oraz budzące ją co rano promienie słońca. Może właśnie tu uwolni się od koszmarnych snów.

„W swoim czasie poznasz Toma i Perdy”.

Ten lekarz jest żonaty? To żaden problem, bo dom jest przestronny, więc nie będą sobie wchodzić w drogę.

„Nie zapominaj o jedzeniu”.

To przykazanie wywołało uśmiech na jej twarzy. Dla Cassie najważniejsze było każdego nakarmić, a ona od dłuższego czasu nie miała siły przygotować sobie porządnego posiłku. Żywiła się kanapkami i tym, co podawano w stołówce. Może morskie powietrze przywróci jej apetyt.

Było jeszcze  post scriptum dopisane koślawym pismem Joego. Gdyby nie wiedziała, co ze sobą zrobić, to w jego gabinecie znajdzie karton z zapiskami Josepha Riversa. Może przyjdzie jej ochota przejrzeć je i uporządkować. Więcej kartonów znajdzie na strychu.

Joseph był pierwszym lekarzem w rodzinie Riversów. Został nim w początkach dziewiętnastego wieku. Joe i jej ojciec od lat obiecywali sobie uporządkować te papiery. Ale ojciec przyjął zaproszenie do Stanów jako kardiochirurg, a Joe miał pełne ręce roboty jako lekarz rodzinny, więc nigdy się za to nie zabrali.

Cassie kilkakrotnie proponowała, by zajęło się tym młodsze pokolenie, ale gdy ostatnio poruszyła ten temat, Beth studiowała informatykę, Joey i Martin przygotowywali się do egzaminów maturalnych, a Amy właśnie rozpoczęła specjalizację z neurochirurgii. Więc papiery Josepha leżały nietknięte. Może porządkowanie ich pomoże jej przypomnieć sobie, dlaczego została lekarzem. Albo wskaże nową drogę, bo w tej chwili nie miała pojęcia, co z nią będzie dalej. Znalazła się w czarnym tunelu bez światełka na końcu. Na samą myśl o tym miała wrażenie, że ta ciemność ją dusi. Poza tym czuła się bezgranicznie samotna.

Wniosła swoje rzeczy na górę, po czym wróciła do kuchni. Siedziała przy stole z kanapką i herbatą nad krzyżówką w gazecie, gdy skrzypnęły drzwi wejściowe.

Buster szczeknął ostrzegawczo, a potem bardziej przyjaźnie, po czym rzucił się do holu, by powitać przybysza.

– Cześć, stary. Przynieś frisbee, to na dziesięć minut pójdziemy do ogrodu.

To zapewne ten Tom, który zastępuje Joego, pomyślała. Ma bardzo przyjemny głos, niski i opanowany.

– Witaj, Amy. Tom Ashby – przedstawił się.

Po trzydziestce, mniej więcej w moim wieku. Ma ciemne włosy, bardzo jasną karnację i piwne oczy schowane za okularami w drucianej oprawce. Uśmiecha się, a mimo to jest bardzo poważny. Ciekawe, jak wygląda, gdy się śmieje. Czy robią mu się zmarszczki wokół oczu?

Co ją to obchodzi? On nie jest do wzięcia, a i ona nie ma ochoty na romans. Od katastrofy, jaką okazały się zaręczyny z Colinem dziesięć lat wcześniej, interesują ją wyłącznie przelotne znajomości.

Podała mu dłoń.

– Cassie zostawiła list, w którym mnie uprzedziła, że w swoim czasie się poznamy.

– Perdy jest w szkole.

Jego żona jest nauczycielką.

– Aha.

Całkiem inaczej wyobrażał sobie Amy Rivers. Ta kobieta jest piękna. Może trochę za chuda i za blada, a workowaty strój świadczy o tym, że nie dba o siebie, ale i tak jest pociągająca. Ma takie same oczy jak Joe i chociaż jest bardzo krótko ostrzyżona, nie wygląda na agresywną ani na lesbijkę. Spoglądając na jej kusząco wykrojone wargi, miał ochotę ich dotknąć.

Nie, nie ulegnie tej pokusie. Amy zapewne kogoś ma i nie spodobałyby jej się takie umizgi, a jemu nie wolno zapominać o Perdy. Rok temu świat małej się zawalił, więc tym bardziej należy jej się uwaga ojca. Będzie traktował Amy tak jak koleżankę z pracy, mimo że nie pracują razem. Na tyle uprzejmie, by nie wywoływać tarć, ale zachowując dystans. Poruszać wyłącznie tematy niekontrowersyjne.

– Jak się jechało? – zapytał.

– Dobrze. Kawałek za miastem utknęłam za ciągnikiem, ale to tu normalne o tej porze roku. – Gestem wskazała swój kubek. – Jest wrzątek. Zrobić ci kawę?

– O tak, poproszę.

– Jaka ma być?

– Tylko z mlekiem, bez cukru.

Sięgnęła po puszkę z kawą.

– Widzę, że Buster naciągnął cię na frisbee. Nauczyłeś go, żeby je kładł na ziemi?

– Gdzie tam. Zostawia je pod drzewami w drugim końcu ogrodu i czeka, żebym je sam sobie podniósł.

– Trudno uwierzyć, że jego rodzeństwo wygrywa konkursy tresury. – Podała mu kubek.

Gdy musnął palcami jej palce, przeszył go podejrzany dreszcz. Niedobrze. Coś takiego przytrafiało mu się tylko z Eloise. Zważywszy, jak źle się to skończyło, nie będzie ryzykował po raz drugi, nawet gdyby się okazało, że Amy nikogo nie ma.

– Cassie mówiła, że zatrzymasz się tu na trochę dłużej. – Usiadł przy drugim końcu stołu, ale mimo to zauważył, że Amy ma twarz w kształcie serca oraz że nie nosi obrączki. W dzisiejszych czasach to nic nie znaczy. Nie trzeba brać ślubu, żeby być z kimś. Piękne dłonie, takie delikatne, dłonie artystki.

Od Riversów dowiedział się tylko tyle, że Amy jest ich bratanicą, że mieszka w Londynie i że na jakiś czas zwolniła się z pracy. Cassie wyglądała na zmartwioną, więc pewnie Amy ma problemy. Nie będzie o to pytał.

– Nie bój się, nie będę wam przeszkadzała.

– Przepraszam, nie to chciałem powiedzieć. Wszyscy się tu zmieścimy. Pomyślałem tylko, że moglibyśmy razem jadać. Głupio byłoby osobno gotować. Wcale nie oczekuję, że weźmiesz na siebie całe gotowanie – dodał pospiesznie. – Moglibyśmy się podzielić.

– Jasne. – Na jej twarzy malowała się czujność. Podobnie jak na twarzy jego córki, co znaczy, że Amy chce, by zostawił ją w spokoju.

– Pójdę teraz zmęczyć Bustera, potem mam kilka wizyt domowych.

– Nie zjesz lunchu?

– Później.

Przygryzła wargę.

– Naprawdę nie będę wam przeszkadzać. I nie czuj się zobowiązany mnie zabawiać.

– Rozumiem. I wzajemnie. Mieszkamy pod tym samym dachem i opiekujemy się domem oraz psem pod nieobecność Cassie i Joego. Dzielimy się obowiązkami, bo tak będzie wygodniej.

– Zgoda – odparła po chwili namysłu. – No, pora się rozpakować. Do zobaczenia.

– A kanapka? – Zauważył, że zjadła mniej niż połowę.

– Cassie przykazała ci pilnować, żebym porządnie jadła?

Zrobiło mu się głupio.

– Nie. Nie chciałem, żebyś się czuła zmuszona wyjść z kuchni, zanim skończysz jeść. – Czy Amy ma problem związany z jedzeniem i dlatego musiała przerwać pracę? W takim układzie propozycję wspólnych posiłków też odebrała jako rodzaj przymusu. Nie będzie łatwo.

Ku jego zdziwieniu uśmiechnęła się.

– Nie, nie cierpię na zaburzenia odżywiania.

– Powiedziałem to na głos? – jęknął. – Przepraszam.

– Nie, nie powiedziałeś, ale masz bardzo wyrazistą twarz. Tak, ostatnio nie jadłam jak należy, bo miałam dużo pracy, a jak się funkcjonuje pod ogromną presją i w niedoczasie, to najłatwiej sięgnąć po fast foody. Albo czekać do powrotu do domu, ale wtedy jest późno i ze zmęczenia pada się z nóg, więc człowiek zadowala się grzanką. Ale się nie martw, nie zagłodzę was. Cassie uczyła mnie gotować.

Dlaczego nie uczyła jej matka? Może była taką matką jak jego żona? Chłodna, przekonana, że znalazła się w matni, myśląca tylko o tym, by robić swoje i żałująca, że wyszła za mąż i ma dziecko, które jest kulą u nogi.

– Przepraszam, nie powinienem się wtrącać. – Zdecydowanie nie miał ochoty opowiadać o sobie. – Przygotuję dzisiaj kolację.

– Jedziesz do pracy.

Wzruszył ramionami.

– A ty masz za sobą męczącą podróż. To dla mnie żaden problem, naprawdę.

– Wobec tego ja pozmywam.

– Umowa stoi. – Nie podał jej ręki dla przypieczętowania tego interesu z obawy, że gdy jej dotknie, zapragnie więcej. Dużo więcej. A z tego mogłyby wyniknąć poważne komplikacje.

Ulotniła się, zanim wrócił z ogrodu. Zrobił sobie kanapkę, sprawdził, czy w psiej misce jest woda i pojechał do pierwszego pacjenta.

– Podobno Amy wróciła – odezwała się pani Poole, gdy zdejmował jej opatrunek z wrzodu tuż nad kostką.

Zdumiony podniósł na nią wzrok.

– No proszę. Tutejsza poczta pantoflowa działa błyskawicznie – zauważył.

– To auto zaparkowane przed domem Riversów z tablicą rejestracyjną z napisem „AMY” to chyba jej. – Wzruszyła ramionami. – Dawno tu nie była. Interesujące, że przyjechała akurat wtedy, kiedy Joe i Cassie są w Australii.

Nie lubił plotkować.

– Pilnuje domu i psa pod ich nieobecność.

– Wydawało mi się, że pan to robi.

– Im nas więcej, tym lepiej.

– Kiedyś spędzała tu całe lato. Przez pierwszy tydzień była grzeczna jak aniołek, ale pod koniec wakacji biegała umorusana jak chłopcy i razem z Beth wymyślała najprzeróżniejsze figle.

Taka grzeczna. Jak jego dziecko. Ale Amy miała kuzynów, którzy pomogli jej się otworzyć. Perdy ma tylko jego, a on się nie sprawdza.

Pospiesznie pchnął rozmowę na inne tory.

– Jestem bardzo zadowolony z procesu gojenia. Trzymała pani nogę wyżej, jak zaleciłem?

– Tak, ale nie lubię bezczynnie siedzieć.

– Trochę ruchu nie zaszkodzi, ale nie wolno przesadzać, bo będzie dłużej się goiło. Nie musi pani siedzieć kamieniem, wystarczy trzy czy cztery razy dziennie po pół godziny, żeby zmniejszyć ciśnienie w żyłach. – Oczyścił ranę, położył opatrunek, po czym nałożył bandaż elastyczny. – Proszę poruszać stopą, żebym sprawdził, czy bandaż nie jest za ciasny. W porządku – orzekł. – Przyjadę jutro po południu, ale gdyby zaczęło boleć albo stopa zrobiła się gorąca lub zimna, proszę zadzwonić.

Ludzie starsi dzielą się na dwie kategorie: tych, którzy czują się osamotnieni, rozpaczliwie potrzebują towarzystwa i dzwonią do lekarza, jak skaleczą się w palec, oraz tych, którzy nie chcą nikomu zawracać głowy i w nieskończoność odkładają kontakt z lekarzem. Pani Poole należała do tej drugiej grupy, bo w przeciwnym razie owrzodzenie nie byłoby tak rozległe.

– Nic mi nie będzie, doktorze – zapewniła go. – Niech się pan o mnie nie martwi.

Ale on się przejmował jej stanem.

– Niech mi pani obieca – uśmiechnął się czarująco – bo inaczej będę zmuszony poprosić pani sąsiadów, żeby co dwie godziny do pani zaglądali.

– Nie wolno ich tak fatygować! – przeraziła się pacjentka.

– Więc proszę mi to obiecać. Rozumiem, że bardzo sobie pani ceni niezależność, ale i z tym można przesadzić. Wcześnie zdiagnozowaną chorobę łatwiej wyleczyć. I mniej boli.