Odnaleziony - Harlan Coben - ebook + audiobook + książka

Odnaleziony ebook i audiobook

Harlan Coben

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Księga III trylogii z Mickeyem Bolitarem
Bratankiem Myrona Bolitara


Są rzeczy, o których lepiej nie wiedzieć

MORDERSTWO
TAJEMNICA
INTRYGI


Minęło osiem miesięcy od tragicznej śmierci ojca Mickeya.

Osiem miesięcy kłamstw, przemilczeń i pytań bez odpowiedzi.

Chłopak wciąż wierzy, że wypadek samochodowy, w którym ojciec podobno zginął, był jedną wielką mistyfikacją. Ekshumacja zwłok tylko utwierdza go w tym przekonaniu.

Mickey próbuje dociec prawdy o ojcu, ale prowadzi jeszcze dwa niezależne śledztwa. Jedno dotyczy afery dopingowej w szkolnej drużynie koszykówki. Drugie – zaginięcia chłopaka jego przyjaciółki Emy. Chłopaka, który być może w ogóle nie istnieje.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 279

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 21 min

Lektor: Maciej Więckowski

Oceny
4,6 (955 ocen)
648
225
58
21
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wawrzk-123

Nie oderwiesz się od lektury

No cóż. Dobrze, że to tylko 3 księgi, 3 dni czytania. Teraz mogę trochę odpocząć. 😁👍
10
PatiVice

Nie oderwiesz się od lektury

Pełna niespodzianek książka . Trzeci tom przygód Micky Bolitara. Polecam
10
zamonia

Dobrze spędzony czas

"Odnaleziony" to kolejny dobrze napisany kryminał Harlana Cobena z nutą sensacji, ale i również to powieść o miłości, znaczeniu rodziny i przyjaźni. Fabuła 3 tomu młodzieżowej serii o Mickeyu Bolitarze podąża tropem tajemniczej śmierci ojca Mickeya, dlatego też warto zachować chronologię czytania. Mamy tu zagadki, wartościowych bohaterów i sporo czytelniczych emocji.
00
newname

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna seria, polecam.
00

Popularność




Są rzeczy, o których lepiej nie wiedzieć

MORDERSTWO TAJEMNICA

SIEĆ INTRYG

Minęło osiem miesięcy od tragicznej śmierci ojca Mickeya. Osiem miesięcy kłamstw, przemilczeń i pytań bez odpowiedzi. Chłopak wciąż wierzy, że wypadek samochodowy, w którym ojciec podobno zginął, był jedną wielką mistyfikacją. Ekshumacja zwłok tylko utwierdza go w tym przekonaniu.

Mickey próbuje dociec prawdy o ojcu, ale prowadzi jeszcze dwa niezależne śledztwa. Jedno dotyczy afery dopingowej w szkolnej drużynie koszykówki. Drugie – zaginięcia chłopaka jego przyjaciółki Emy. Chłopaka, który być może w ogóle nie istnieje.

HARLAN COBEN

Współczesny amerykański pisarz, który uznanie w kręgu miłośników literatury sensacyjnej zdobył swoją trzecią książką, Bez skrupułów, opublikowaną w 1995 roku. Jako pierwszy współczesny autor otrzymał trzy prestiżowe nagrody literackie przyznawane w kategorii powieści kryminalnej, w tym najważniejszą – Edgar Allan Poe Award. Światowa popularność Cobena zaczęła się w 2001 roku od thrillera Nie mów nikomu, zekranizowanego w 2006 roku. Kolejne powieści, m.in. Wszyscy mamy tajemnice, Tęsknię za tobą, Nieznajomy i Już mnie nie oszukasz, uczyniły go megagwiazdą gatunku i jednym z najchętniej czytanych autorów, także w Polsce.

W 2018 roku platforma Netflix zawarła z Harlanem Cobenem umowę, dzięki której w ciągu kilku najbliższych lat powstanie aż 14 ekranizacji jego powieści! Od 30 stycznia 2020 roku na Netflix można oglądać serial Nieznajomy, a od 12 czerwca 2020 roku na tej platformie jest dostępny serial polskiej produkcji pt. W głębi lasu, który bije rekordy popularności!

harlancoben.com

Tego autora

NIE MÓW NIKOMU

BEZ POŻEGNANIA

JEDYNA SZANSA

TYLKO JEDNO SPOJRZENIE

NIEWINNY

W GŁĘBI LASU

ZACHOWAJ SPOKÓJ

MISTYFIKACJA

NA GORĄCYM UCZYNKU

KLINIKA ŚMIERCI

ZOSTAŃ PRZY MNIE

SZEŚĆ LAT PÓŹNIEJ

TĘSKNIĘ ZA TOBĄ

NIEZNAJOMY

JUŻ MNIE NIE OSZUKASZ

NIE ODPUSZCZAJ

O KROK ZA DALEKO

Myron Bolitar

BEZ SKRUPUŁÓW

KRÓTKA PIŁKA

BEZ ŚLADU

BŁĘKITNA KREW

JEDEN FAŁSZYWY RUCH

OSTATNI SZCZEGÓŁ

NAJCZARNIEJSZY STRACH

OBIECAJ MI

ZAGINIONA

WSZYSCY MAMY TAJEMNICE

W DOMU

Mickey Bolitar

SCHRONIENIE

KILKA SEKUND OD ŚMIERCI

ODNALEZIONY

Jako współautor

AŻ ŚMIERĆ NAS ROZŁĄCZY

NAJLEPSZE AMERYKAŃSKIE OPOWIADANIA KRYMINALNE 2011

Tytuł oryginału:

FOUND

Copyright © Harlan Coben 2014All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2020

Polish translation copyright © Robert Waliś 2015

Redakcja: Monika Strzelczyk

Zdjęcie na okładce: © Jaroslaw Blaminsky/Arcangel Images

ISBN 978-83-8215-221-0

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.comFacebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media

Chłopakom z akademika ABradowi BradbeerowiCurkowi BurgessowiJonowi CarlsonowiLarry’emu VitaleCzterem facetom, którzy ze mną mieszkali.I przeżyli.

Rozdział 1

Osiem miesięcy temu patrzyłem, jak opuszczają trumnę mojego ojca pod ziemię. Dzisiaj patrzyłem, jak ją odkopują.

Mój wujek Myron stał obok mnie. Łzy spływały mu po twarzy. W trumnie leżał – poprawka, rzekomo leżał – jego brat, który podobno zginął przed ośmioma miesiącami, ale Myron nie widział go od dwudziestu lat.

Znajdowaliśmy się na cmentarzu B’nai Jeshurun w Los Angeles. Nie było jeszcze szóstej rano, więc słońce dopiero zaczynało wschodzić. Dlaczego przyszliśmy tak wcześnie? Przedstawiciele władz wyjaśnili nam, że ekshumacja zwłok razi ludzi. Trzeba ją przeprowadzić w jak największej dyskrecji. Mieliśmy zatem do wyboru późny wieczór – nie, dziękuję – albo wczesny ranek.

Wujek Myron pociągnął nosem i otarł oko. Miałem wrażenie, że chce mnie objąć ramieniem, więc nieco się odsunąłem. Wbiłem wzrok w ziemię. Osiem miesięcy temu świat tak wiele mi obiecywał. Po całym życiu spędzonym na zagranicznych podróżach moi rodzice postanowili wrócić do Stanów Zjednoczonych, żebym rozpoczynając naukę w szkole średniej, wreszcie mógł zapuścić korzenie i znaleźć prawdziwych przyjaciół.

Wszystko zmieniło się w jednej chwili. Nauczyłem się w bolesny sposób, że nasz świat nie rozpada się powoli. Nie sypie się stopniowo ani nie kruszy na malutkie kawałki. Może zostać zniszczony w mgnieniu oka.

Co się wydarzyło?

Wypadek samochodowy.

Mój ojciec zginął, matka się załamała, a ja ostatecznie zamieszkałem w New Jersey ze swoim wujkiem, Myronem Bolitarem. Osiem miesięcy temu razem z matką przyszliśmy na ten cmentarz, żeby pogrzebać człowieka, którego kochaliśmy ponad wszystko. Wypowiedzieliśmy odpowiednie modlitwy. Patrzyliśmy, jak trumna się opuszcza. Nawet, zgodnie z tradycją, rzuciłem garść ziemi na grób ojca.

To była najgorsza chwila mojego życia.

– Proszę się cofnąć – zwrócił się do nas jeden z pracowników cmentarza. Jak nazywa się taką osobę? „Dozorca” brzmi zbyt łagodnie. Z kolei „grabarz” przyprawia o gęsią skórkę.

Ziemię rozkopano buldożerem, a teraz dwaj faceci w kombinezonach – nazwijmy ich jednak dozorcami – dopełniali dzieła za pomocą łopat.

Wujek Myron otarł łzy z twarzy.

– Wszystko w porządku, Mickey?

Pokiwałem głową. To nie ja płakałem, tylko on.

Jakiś mężczyzna w muszce zmarszczył czoło i zapisał coś na kartce przypiętej do podkładki. Dwaj dozorcy skończyli kopać. Wyrzucili łopaty z dołu. Upadły z brzękiem.

– Gotowe! – zawołał jeden z nich. – Teraz ją zaczepimy.

Zaczęli mocować nylonowe pasy pod trumną. To wymagało sporo pracy. Słyszałem, jak stękają z wysiłku. Kiedy skończyli, obaj wyskoczyli na powierzchnię i skinęli głową operatorowi dźwigu, a on odpowiedział kiwnięciem i pociągnął za jedną z dźwigni.

Trumna mojego ojca wyłoniła się z grobu.

Nie było łatwo doprowadzić do ekshumacji. Musieliśmy się zastosować do licznych zasad, przepisów i procedur. Sam nie wiem, jak wujek Myron tego dokonał. Wiem, że pomógł mu jakiś wpływowy znajomy. Myślę, że ze swoich kontaktów skorzystała też matka mojej najlepszej przyjaciółki Emy, hollywoodzka gwiazda, Angelica Wyatt. Szczegóły nie są jednak istotne. Najważniejsze, że za chwilę miałem poznać prawdę.

Zapewne zastanawiacie się, po co rozkopaliśmy grób mojego ojca.

To proste. Musiałem się upewnić, że tata jest w środku.

Nie, nie sądzę, żeby popełniono błąd w papierach, umieszczono ciało w niewłaściwej trumnie bądź pogrzebano je w niewłaściwym miejscu. Nie uważam także, że tata jest wampirem, duchem albo czymś w tym rodzaju.

Podejrzewam natomiast – chociaż nie ma to żadnego sensu – że mój ojciec może wciąż żyć.

Nie ma to sensu zwłaszcza w mojej sytuacji, bo w chwili wypadku byłem z nim w samochodzie. Widziałem, jak umiera. Widziałem, jak sanitariusz pokręcił głową i zabrał na noszach bezwładne ciało mojego ojca.

Tyle że kilka dni temu ten sam sanitariusz usiłował mnie zabić.

– Równo, równo.

Dźwig zaczął się obracać w lewo.

Opuścił trumnę na tył pick-upa. Pochowaliśmy ojca w prostej sosnowej trumnie. Wiem, że nalegałby na to, gdyż nie lubił przepychu. Nie był religijny, ale kochał tradycję.

Kiedy trumna opuściła się z głuchym łoskotem, operator dźwigu wyłączył silnik, wyskoczył z kabiny i pośpiesznie podszedł do mężczyzny w muszce. Wyszeptał mu coś do ucha. Muszka posłał mu ostre spojrzenie, a operator wzruszył ramionami i odszedł.

– Jak myślisz, o co chodzi? – spytałem.

– Nie mam pojęcia – odrzekł wujek Myron.

Z trudem przełknąłem ślinę, gdy razem ruszyliśmy w stronę pick-upa. Szliśmy w tym samym tempie. Wyglądało to nieco dziwacznie. Obaj jesteśmy wysocy; mamy po ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Jeżeli nazwisko Myrona Bolitara z czymś wam się kojarzy, to zapewne jesteście fanami koszykówki. Zanim przyszedłem na świat, grał w drużynie uczelnianej w Duke, a następnie został wybrany w pierwszym zaciągu NBA przez Boston Celtics. W pierwszym przedsezonowym meczu – kiedy Myron debiutował w zielonych barwach Celtów – jeden z zawodników drużyny przeciwnej, niejaki Burt Wesson, zderzył się z moim wujkiem i skręcił mu kolano, kończąc jego karierę, zanim na dobre się rozpoczęła. Jako że sam jestem koszykarzem – i mam nadzieję osiągnąć większe sukcesy niż wujek – często zastanawiałem się, jakie to uczucie, gdy masz wszystkie marzenia na wyciągnięcie ręki, zakładasz zielony strój, o którym zawsze marzyłeś, i nagle, puf, wszystko znika w jednej chwili.

Kiedy jednak popatrzyłem na trumnę, doszedłem do wniosku, że chyba już znam odpowiedź.

Jak wspominałem, nasz świat może się zmienić w okamgnieniu.

Razem z wujkiem Myronem zatrzymaliśmy się przed trumną i spuściliśmy głowy. Zerknął na mnie ukradkiem. Oczywiście, nie wierzył, że mój ojciec wciąż żyje. Zgodził się to zrobić, ponieważ go prosiłem – a raczej błagałem – a on chciał się do mnie zbliżyć, spełniając moją zachciankę.

Sosnowa trumna wyglądała na przegniłą i delikatną, jakby mogła się rozpaść pod wpływem naszych spojrzeń. Odpowiedź znajdowała się tuż przede mną. Albo tata jest w tej skrzynce, albo go tam nie ma. To bardzo proste, jeśli tak na to spojrzeć.

Przybliżyłem się nieco do trumny, mając nadzieję, że coś poczuję. W środku podobno jest mój ojciec. Czy nie powinienem… Czy ja wiem…? Mieć jakiegoś przeczucia? Czy lodowata dłoń nie powinna spocząć na moim karku albo nie powinien mnie przeszyć zimny dreszcz?

Nic takiego nie poczułem.

Więc może taty tam nie ma.

Położyłem dłoń na wieku trumny.

– Co ty wyprawiasz?

To był Muszka. Przedstawił się nam jako inspektor ochrony środowiska, ale nie miałem pojęcia, co to oznacza.

– Ja tylko…

Muszka odgrodził mnie od trumny.

– Przecież wyjaśniłem zasady postępowania, prawda?

– No tak, po prostu…

– Ze względu na bezpieczeństwo publiczne oraz poszanowanie zwłok żadna trumna nie może zostać otwarta na terenie cmentarza. – Mówił tak, jakby odczytywał na głos tekst na egzaminie z czytania ze zrozumieniem. – Ten samochód wysłany przez władze okręgu przetransportuje trumnę do zakładu medycyny sądowej, gdzie otworzy ją odpowiednio przeszkolona osoba. Moja praca polega na zadbaniu, abyśmy otworzyli właściwy grób, sprawdzeniu, czy wygląd trumny zgadza się z opisem w rejestrze, dopilnowaniu, żeby spełniono wszelkie normy z zakresu higieny, a transport odbył się bez przeszkód i z zachowaniem szacunku. Więc jeśli pozwolisz…

Popatrzyłem na Myrona. Pokiwał głową. Powoli oderwałem dłoń od wilgotnego, brudnego drewna. Cofnąłem się o krok.

– Dziękuję – rzekł Muszka.

Operator dźwigu rozmawiał szeptem z jednym z dozorców. Ten nagle pobladł. To mi się nie podobało. Ani trochę.

– Czy coś jest nie w porządku? – spytałem Muszkę.

– Dlaczego tak sądzisz?

– O co chodzi z tym całym szeptaniem?

Muszka zaczął przeglądać swoje notatki, jakby kryły jakąś szczególną odpowiedź.

– I co? – wtrącił wujek Myron.

– W tej chwili nie mam do przekazania żadnych dodatkowych informacji.

– Co to znaczy?

Dozorca, wciąż blady jak ściana, zaczął obwiązywać trumnę nylonowymi pasami.

– Trumna zostanie przewieziona do zakładu medycyny sądowej – powtórzył Muszka. – Tylko tyle mogę panom w tej chwili powiedzieć. – Podszedł do kabiny pick-upa i wślizgnął się na siedzenie obok kierowcy. Ten uruchomił silnik. Szybko podszedłem do okna od strony pasażera.

– Kiedy? – spytałem.

– Co kiedy?

– Kiedy lekarz otworzy trumnę?

Muszka ponownie zajrzał do swoich notatek, ale najwyraźniej zrobił to tylko na pokaz, ponieważ już znał odpowiedź.

– Teraz – odrzekł.

Rozdział 2

Siedzieliśmy w zakładzie medycyny sądowej, czekając na otwarcie trumny, gdy zadzwoniła moja komórka.

Zamierzałem ją zignorować. Tylko chwila dzieliła mnie od odpowiedzi na jedno z najważniejszych pytań w moim życiu: czy mój ojciec umarł, czy żyje?

Telefon może zaczekać, prawda?

Ale z drugiej strony i tak musiałem czekać. Może rozmowa zapewni mi odrobinę bardzo potrzebnego wytchnienia. Szybko sprawdziłem, kto dzwoni, i zobaczyłem, że to moja najlepsza przyjaciółka Ema. Naprawdę ma na imię Emma, ale ubiera się na czarno i ma pełno tatuaży, więc część dzieciaków uznała ją za emo, a potem ktoś połączył „Emmę” z „emo” i sprytnie (mówię „sprytnie” z sarkazmem) ochrzcił ją Emą.

To imię do niej przylgnęło.

W pierwszej chwili pomyślałem: O nie, coś złego stało się z Łyżką!

Wujek Myron zajrzał mi przez ramię i wskazał ekran telefonu.

– To córka Angeliki Wyatt?

Zmarszczyłem czoło. To nie jego sprawa.

– Ta.

– Bardzo się do siebie zbliżyliście.

Jeszcze mocniej zmarszczyłem czoło. To nie jego sprawa.

– Ta.

Nie byłem pewien, co mam zrobić. Mogłem odsunąć się od wujka i odebrać telefon. Potrafił być bardzo niedomyślny, ale nawet on by zrozumiał aluzję. Podniosłem telefon.

– Mogę?

– Co? A, tak. Oczywiście. Wybacz.

Odebrałem połączenie.

– Hej.

– Hej.

Już wspomniałem, że Ema jest moją najlepszą przyjaciółką. Znamy się dopiero od kilku tygodni, ale to były niebezpieczne i zwariowane tygodnie, podczas których baliśmy się o swoje życie i mieliśmy okazję je docenić. Niektórzy ludzie przyjaźnią się od dziecka i nigdy nie łączy ich taka więź, jaka powstała między nami.

– Wiesz już coś o…? – Nie wiedziała, jak dokończyć to zdanie. Ja również.

– Wyniki mogą się pojawić w każdej chwili – odrzekłem. – Jestem w zakładzie medycyny sądowej.

– Ojej, przepraszam. Nie powinnam ci przeszkadzać.

Nie podobał mi się ton jej głosu. Poczułem, że serce podchodzi mi do gardła.

– Co się stało? – spytałem. – Chodzi o Łyżkę?

Łyżka jest moim drugim najlepszym przyjacielem. Kiedy widziałem go ostatnio, leżał na szpitalnym łóżku. Został postrzelony, kiedy ratował nam życie, a teraz groziło mu, że nigdy nie będzie chodził. Cały czas starałem się odsuwać od siebie tę straszliwą wizję, a jednocześnie nie przestawałem o niej myśleć.

– Nie – odpowiedziała.

– Dowiedziałaś się czegoś nowego?

– Nie. Jego rodzice też nie pozwalają mi go odwiedzać.

Mama i tata Łyżki zakazali mi wchodzić do jego pokoju. Obwiniają mnie o to, co się stało. Zresztą przyznaję im rację.

– Więc co się stało?

– Słuchaj, nie powinnam była dzwonić. To nic ważnego. Naprawdę.

Teraz już wiedziałem, że na pewno chodzi o coś ważnego. Serio.

Właśnie miałem zacząć przekonywać Emę, żeby powiedziała mi, po co dzwoni, ale do pokoju wszedł Muszka.

– Muszę kończyć – rzuciłem. – Oddzwonię, kiedy tylko będę mógł.

Rozłączyłem się. Myron i ja podeszliśmy do Muszki, który notował coś z opuszczoną głową.

– I co? – spytał Myron.

– Za chwilę powinniśmy mieć wyniki.

Zdałem sobie sprawę, że wstrzymuję oddech. Wypuściłem powietrze.

– Dlaczego panowie tak między sobą szeptali? – spytałem.

– Słucham?

– Na cmentarzu. Pan, ci mężczyźni z łopatami i operator buldożera.

– A, tamto…

Czekałem.

Muszka odchrząknął.

– Dozorcy – aha, więc tak się nazywają – zauważyli, że trumna jest trochę… – Podniósł wzrok, jakby szukał właściwego słowa.

Po trzech sekundach, które dłużyły się jak godzina, przerwałem ciszę.

– Trochę jaka?

W końcu to powiedział:

– Lekka.

– Chodzi o ciężar? – upewnił się Myron.

– No tak. Ale się mylili.

To nie miało żadnego sensu.

– Mylili się, że trumna jest lekka?

– Tak.

– Jak to?

Podniósł notatki, jakby chciał się zasłonić przed atakiem.

– Tylko tyle mogę powiedzieć, dopóki nie otrzymam niezbędnej dokumentacji.

– Jakiej niezbędnej dokumentacji?

– Muszę już iść.

– Ale…

Za moimi plecami otworzyły się drzwi. Do pomieszczenia weszła kobieta w żakiecie. Wszyscy powoli się odwróciliśmy i na nią popatrzyliśmy.

– Lekarka sądowa skończyła.

– I co?

Kobieta rozejrzała się, jakby ktoś mógł ją podsłuchiwać.

– Proszę za mną – odparła. – Już może z panami porozmawiać.

Rozdział 3

– Dziękuję za cierpliwość. Jestem doktor Botnick.

Spodziewałem się, że lekarz sądowy będzie wyglądał upiornie, niesamowicie albo coś w tym rodzaju. Tylko pomyślcie, oni przez cały dzień zajmują się trupami. Rozcinają je i starają się dociec, co było przyczyną śmierci.

Doktor Botnick jednak była drobną kobietą o nieprzyzwoicie radosnym uśmiechu i włosach tak rudych, że niemal pomarańczowych. Jej gabinet odarto z wszelkiej indywidualności – nie było w nim na przykład żadnych zdjęć rodzinnych, ale z drugiej strony, czy w pokoju pełnym śmierci ktoś chciałby patrzeć na wizerunki swoich najbliższych? Na biurku leżała brązowa skórzana podkładka, a na niej koszyk na korespondencję (pusty) w tym samym kolorze, pojemnik na karteczki z notatkami, stojak na ołówki (z dwoma długopisami i jednym ołówkiem) oraz nóż do otwierania listów. Na ścianach wisiały wyłącznie dyplomy.

Lekarka wciąż się do nas uśmiechała. Popatrzyłem na Myrona. Sprawiał wrażenie zagubionego.

– Przepraszam – odezwała się. – Nie jestem zbyt towarzyska. Ale żaden z moich pacjentów się nie uskarża. – Roześmiała się, jednak jej nie zawtórowałem. Podobnie jak wujek Myron. Odchrząknęła i spytała: – Zrozumieli panowie?

– Zrozumieliśmy – odparłem.

– Ponieważ moi pacjenci… cóż, nie żyją.

– Zrozumieliśmy – powtórzyłem.

– To było niewłaściwe, prawda? Moja wina. Prawdę mówiąc, jestem trochę zdenerwowana. To nietypowa sytuacja.

Poczułem, że mój puls przyśpiesza.

Doktor Botnick popatrzyła na Myrona.

– Kim pan jest?

– Myron Bolitar.

– Więc jest pan bratem Brada Bolitara?

– Tak.

Popatrzyła mi w oczy.

– A ty z pewnością jesteś jego synem?

– Zgadza się.

Zapisała coś na kartce.

– Jaka była przyczyna śmierci? – spytała.

– Wypadek samochodowy – odpowiedziałem.

– Rozumiem. – Znów coś zanotowała. – Zazwyczaj kiedy ludzie proszą o ekshumację zwłok, chcą zmienić miejsce pochówku. W tym przypadku tak nie jest?

Myron i ja zaprzeczyliśmy.

– Gdzie jest Kitty Hammer Bolitar? – spytała doktor Botnick.

Kitty Hammer Bolitar to moja matka.

– Nie ma jej z nami – odrzekł Myron.

– To widzę. Ale gdzie jest?

– Jest niedysponowana – wyjaśnił Myron.

Doktor Botnick zmarszczyła czoło.

– Jest w łazience albo coś w tym rodzaju?

– Nie.

– Kitty Hammer Bolitar to żona zmarłego, a zatem jego najbliższa rodzina – ciągnęła doktor Botnick. – Gdzie ona jest? Powinna w tym uczestniczyć.

– Przebywa w ośrodku leczenia uzależnień w New Jersey – powiedziałem w końcu.

Lekarka ponownie popatrzyła mi w oczy. W jej spojrzeniu zobaczyłem życzliwość i może odrobinę współczucia.

– Kiedyś była taka słynna tenisistka Kitty Hammer. Oglądałam ją podczas US Open, kiedy miała zaledwie piętnaście lat.

Poczułem ciężar w piersi.

– To nieistotne – odburknął Myron.

Tak, to właśnie była moja matka. Kiedyś Kitty Hammer Bolitar miała szansę zostać jedną z najwybitniejszych tenisistek wszech czasów, jak Billie Jean King czy siostry Williams. A potem wydarzyło się coś, co zakończyło jej karierę: zaszła w ciążę. Urodziła mnie.

– Ma pan rację – przyznała doktor Botnick. – Przepraszam.

– Czy ciało mojego brata jest w trumnie? – spytał wujek Myron.

Wypatrywałem jakiegoś znaku na jej twarzy, ale niczego nie dostrzegłem. Doktor Botnick byłaby świetną pokerzystką. Zwróciła się w moją stronę.

– Czy właśnie po to tutaj przyjechałeś?

– Tak – odparłem.

– Żeby się dowiedzieć, czy twój ojciec znajduje się we właściwej trumnie?

Ponownie przytaknąłem.

– Dlaczego uważasz, że może go tam nie być?

Jak mógłbym to wyjaśnić?

Doktor Botnick patrzyła na mnie tak, jakby naprawdę chciała mi pomóc. Ale sam musiałem przyznać, że to szaleństwo. Nie mogłem jej opowiedzieć o Nietoperzycy, którą może być Lizzy Sobek, bohaterka z czasów Holokaustu, która według wszystkich zginęła podczas drugiej wojny światowej. Nie mogłem opowiedzieć o Schronisku Abeony, tajnej organizacji ratującej dzieci, ani o tym, jak Ema, Łyżka, Rachel i ja narażaliśmy życie w jej służbie. Nie mogłem opowiedzieć o przerażającym jasnowłosym sanitariuszu z zielonymi oczami, który zabrał mojego ojca, a osiem miesięcy później próbował mnie zabić.

Kto by uwierzył w takie zwariowane historie?

Wujek Myron widział, że wiercę się niespokojnie na krześle.

– Powody muszą pozostać tajemnicą – rzekł, usiłując przyjść mi z pomocą. – Czy może nam pani powiedzieć, co znajduje się w trumnie?

Doktor Botnick zaczęła gryźć końcówkę długopisu. Czekaliśmy.

W końcu wujek Myron ponowił próbę.

– Czy mój brat znajduje się w trumnie? Tak czy nie?

Odłożyła długopis na biurko i wstała.

– Może niech panowie sami zobaczą.

Rozdział 4

Ruszyliśmy długim korytarzem.

Doktor Botnick prowadziła. Mieliśmy wrażenie, że korytarz robi się coraz węższy, jakby wyłożone kafelkami ściany się do nas zbliżały. Już miałem przesunąć się za plecy Myrona, żeby iść gęsiego, gdy lekarka zatrzymała się przy oknie.

– Proszę tutaj zaczekać. – Wsunęła głowę przez otwarte drzwi. – Gotowe?

– Jeszcze dwie sekundy – dobiegł czyjś głos ze środka.

Doktor Botnick zamknęła drzwi. Szyba była gruba i wzmocniona drutami układającymi się w kształt rombów. Roleta przesłaniała nam widok.

– Są panowie gotowi? – spytała doktor Botnick.

Zacząłem dygotać. Byliśmy na miejscu. To właśnie ta chwila. Pokiwałem głową. Myron potwierdził.

Roleta powoli się uniosła, jak kurtyna w teatrze. Kiedy znalazła się w górze i mogłem dokładnie zobaczyć wnętrze pomieszczenia, poczułem się, jakby ktoś przycisnął mi do uszu muszle. Przez chwilę nikt się nie poruszał. Nikt nic nie mówił. Tylko staliśmy.

– Co, do…?

To był głos wujka Myrona. Przed nami stały nosze na kółkach, a na nich spoczywała srebrna urna.

Doktor Botnick położyła mi dłoń na ramieniu.

– Twój ojciec został skremowany. Jego prochy umieszczono w tej urnie i pochowano. To nie jest zwyczajowe postępowanie, ale czasami tak się robi.

Pokręciłem głową.

– Chce pani powiedzieć, że w trumnie były tylko prochy? – spytał Myron.

– Tak.

– DNA – wtrąciłem.

– Słucham?

– Czy można zbadać DNA na podstawie prochów?

– Nie rozumiem. Po co mielibyśmy to robić?

– Żeby potwierdzić, że należą do mojego ojca.

– Potwierdzić…? – Pokręciła głową. – To technicznie niemożliwe, przykro mi.

Popatrzyłem na Myrona. Miałem łzy w oczach.

– Nie rozumiesz? – spytałem.

– Czego?

– On żyje.

Wujek pobladł. Kątem oka zauważyłem, że korytarzem idzie w naszą stronę Muszka.

– Mickey… – zaczął Myron.

– Ktoś zaciera ślady – nie ustępowałem. – My byśmy go nie skremowali.

– To nieprawda – powiedział Muszka i pokazał nam jakąś kartkę.

– Co to jest? – spytałem.

– Zgoda na kremację zwłok Brada Bolitara, jak nakazuje prawo stanu Kalifornia. Wszystko odbyło się zgodnie z przepisami, jest nawet potwierdzony notarialnie podpis członka najbliższej rodziny.

Myron sięgnął po dokument, ale ja go uprzedziłem. Popatrzyłem na dół strony.

Zgodę podpisała moja matka.

Czułem, że wujek czyta mi przez ramię.

Kitty Hammer Bolitar rozdała wiele autografów podczas swojej tenisowej kariery. Miała charakterystyczny podpis z ogromną literą K oraz zawijasem po prawej stronie H. W tym podpisie także ich nie brakowało.

– To fałszerstwo! – wykrzyknąłem, chociaż zgoda wcale nie wyglądała na podrobioną. – To z pewnością fałszywka!

– Ten dokument został potwierdzony notarialnie – oznajmił Muszka. – To oznacza, że niezależna osoba była obecna przy tym, jak twoja matka go podpisuje, i o tym zaświadczyła.

Pokręciłem głową.

– Nie rozumie pan…

Odebrał mi kartkę.

– Przykro mi – rzekł. – Nie możemy nic więcej dla panów zrobić.

Rozdział 5

Ślepy zaułek.

Siedzieliśmy na lotnisku i czekaliśmy na nasz lot powrotny. Wujek Myron ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w smartfona, nieco zbyt mocno skupiając się na ekranie.

– Mickey?

Popatrzyłem na niego.

– Nie sądzisz, że najwyższy czas, żebyś powiedział mi, co się dzieje?

Miał rację. Zasługiwał na to, by poznać prawdę. Użył swoich wpływów i podjął ryzyko. W pewnym sensie zapracował na moje zaufanie. Musiałem jednak wziąć pod uwagę także inne kwestie. Po pierwsze, ludzie ze Schroniska Abeony kilkakrotnie ostrzegali mnie, żebym nie mówił o niczym Myronowi. Nie mogłem zignorować tej rady.

Po drugie – i to pozostawało najważniejsze – wciąż obwiniałem go o to, co spotkało moich rodziców. Kiedy matka zaszła w ciążę, wujek Myron bardzo źle zareagował na te wieści. Nie ufał jej. Kłócił się o to z moim ojcem. W końcu rodzice uciekli za granicę, a gdy po latach wrócili… Cóż, doprowadziło to do tego, że mój tata jest „być może martwy”, a mama przebywa w ośrodku leczenia uzależnień.

Wujek Myron czekał na moją odpowiedź. Zastanawiałem się, jak się z tego wykręcić, gdy nagle przypomniałem sobie, że powinienem oddzwonić do Emy. Wyjąłem telefon.

– Muszę odebrać – powiedziałem, chociaż nikt nie dzwonił.

Odsunąłem się od bramki i wybrałem numer przyjaciółki skrótem klawiaturowym. Od razu się odezwała.

– No i?

– No i nic.

– Jak to? Myślałam, że mieli otworzyć trumnę.

– Mieli. To znaczy otworzyli.

Opowiedziałem jej o kremacji. Jak zawsze wysłuchała mnie bez przerywania. Ema jest jedną z tych osób, które słuchają stuprocentowo. Skupia się na twojej twarzy. Nie ucieka wzrokiem na boki. Nie kiwa głową w niewłaściwych chwilach. Nawet teraz, kiedy rozmawialiśmy przez telefon, czułem, że jest skoncentrowana.

– Jesteś pewien, że to jej podpis?

– Z pewnością tak wygląda.

– Ale mógł zostać podrobiony.

– Wątpię. Potwierdził go notariusz czy ktoś w tym rodzaju. Ale możliwe, że… – Urwałem w pół zdania.

– Co?

– Właśnie po śmierci ojca się załamała.

– Zaczęła brać narkotyki?

– Tak – odparłem, wszystko sobie przypominając. – Prawdę mówiąc, mama była tak oderwana od rzeczywistości, że… nie wiem, jak mogła podjąć taką decyzję.

– I co teraz?

– Lecę do domu. Mam trening koszykówki.

Wiem, co sobie myślicie. Kogo w takiej chwili obchodzi trening koszykówki? Otóż mnie. Rozumiem, że to może się wydawać chore. Ale nawet teraz – a może zwłaszcza teraz – potrzebowałem powrotu na boisko. Chciałem, żeby koszykówka stała się dla mnie priorytetem. Była moim spełnieniem oraz ucieczką i pragnąłem jej niezależnie od wszystkiego.

– Wiesz coś nowego o Łyżce? – spytałem.

– Nie.

– A o Rachel?

Cisza.

Czekałem. Być może popełniłem błąd, pytając o Rachel, nie wiem. Stanowiła część naszej grupy, ale zarazem, jako niezwykle popularna i zapewne najgorętsza laska w szkole, nie miała z nami wiele wspólnego.

– Rachel nic nie jest – odrzekła Ema, a jej głos zabrzmiał jak zatrzaskiwane drzwi. – Chyba jakoś sobie radzi.

Po powrocie powinienem skontaktować się z Rachel. Powiedziałem jej coś niezwykle ważnego – co mogło zmienić jej życie – a potem odleciałem do Los Angeles. Musiałem to naprawić.

– Po co wcześniej dzwoniłaś? – spytałem.

– To może poczekać do twojego powrotu.

– Porozmawiaj ze mną, Emo. Chętnie zajmę myśli czymś innym.

Głęboko zaczerpnęła powietrza. W wyobraźni widziałem ją, jak siedzi w posiadłości z olbrzymią bramą.

– Dlaczego akurat my?

Wiedziałem, o co jej chodzi. Nic tutaj nie działo się przypadkowo. Tajne stowarzyszenie zwane Schroniskiem Abeony zwerbowało nas – Emę, Łyżkę, Rachel i mnie – do pomocy w ratowaniu dzieci i nastolatków. Nikt nie powiedział tego wprost. Nie staraliśmy się o tę pracę ani nikt się do nas nie zgłosił. Wszystko po prostu… się wydarzyło.

– Zadaję sobie to pytanie każdego dnia – odrzekłem.

– I co?

– Nie wiem.

– Musi być jakiś powód – stwierdziła Ema. – Najpierw Ashley, potem Rachel, a teraz…

– Teraz co?

– Ktoś inny zaginął – wyjaśniła.

Mocniej ścisnąłem telefon.

– Kto?

– Nie znasz go.

To głupie, ale sądziłem, że znam wszystkich znajomych Emy. Może dlatego, że tak idealnie odgrywała rolę samotnego wyrzutka. Inne dzieciaki kpiły z jej tuszy i czarnych ubrań. Ema zawsze siedziała sama w szkolnej stołówce. Doprowadziła ponury nastrój do rangi sztuki.

– Ale ty go znasz?

– Tak.

– Kto to jest?

– Cóż… to tak jakby mój chłopak.

Rozdział 6

Rany, takiej odpowiedzi się nie spodziewałem.

Jak mogłem nie wiedzieć, że Ema ma chłopaka? Jak mogła ukryć przede mną coś takiego? Nie zrozumcie mnie źle. To świetna wiadomość. Ema jest wspaniała i zasługuje na to, żeby z kimś być.

Więc dlaczego byłem rozdrażniony?

Ponieważ nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Teraz już nie byłem tego pewien. Ja mówiłem jej o wszystkim, ale może to był jednostronny układ. Ema najwyraźniej nie była aż tak wylewna.

Jak mogła mi nie powiedzieć, że ma chłopaka?

Ale z drugiej strony, czy ja jej powiedziałem, że coś może mnie łączyć z Rachel?

Nie.

Dlaczego? Skoro Ema jest moją przyjaciółką – i skoro nie ma znaczenia fakt, że to dziewczyna – dlaczego nie powiedziałem jej o Rachel?

– Wszystko w porządku? – spytał wujek Myron.

Siedzieliśmy w samolocie, ściśnięci w ostatnim rzędzie. Obaj jesteśmy wysocy, a miejsce na nogi w klasie turystycznej jest przewidziane dla ludzi ponad pół metra niższych.

– Nic mi nie jest.

– I co teraz?

– Co masz na myśli?

– Poprosiłeś mnie o pomoc w przeprowadzeniu ekshumacji zwłok ojca, tak?

– Tak.

Próbował wzruszyć ramionami, ale fotel był na to za mały.

– Skoro już to zrobiliśmy, to co zamierzasz dalej?

Oczywiście się nad tym zastanawiałem.

– Jeszcze nie wiem.

• • •

Kiedy tylko wylądowaliśmy, zadzwoniłem do Emy. Żadnej odpowiedzi. Spróbowałem skontaktować się z Rachel. Również nie odebrała. Powiadomiłem obie SMS-em, że wróciłem do New Jersey. Ponownie zatelefonowałem do szpitala, próbując się dodzwonić do Łyżki, ale operatorka nie chciała mnie połączyć.

– Nie wolno mi łączyć nikogo z tą salą – wyjaśniła.

To mi się nie spodobało.

Wylądowaliśmy punktualnie, dzięki czemu zdążyłem na trening koszykówki. Z powodu naszej podróży przegapiłem kilka ostatnich. Wiedziałem, że nie przysłuży się to mojej pozycji w drużynie, i trochę się tym martwiłem. Jeszcze nie trenowałem z reprezentacją szkoły i zdawałem sobie sprawę, że będę miał duże zaległości.

Liceum w Kasselton, moja nowa szkoła, wystawia reprezentacje seniorów oraz juniorów. Uczniowie pierwszej i drugiej klasy grają z juniorami i, jak dotąd, się nie zdarzyło, żeby trener Grady, który od dwunastu lat opiekuje się Wielbłądami z Kasselton, powołał pierwszo- lub drugoklasistę do reprezentacji szkoły.

Uwaga, będę się chwalił: otóż ja, skromny drugoklasista, dostąpiłem tego zaszczytu.

Nie mogłem się doczekać, kiedy wybiegnę na boisko, ale kiedy wujek zatrzymał samochód przed szkołą, poczułem, jak coś mi ściska żołądek. Myron zapewne zauważył wyraz mojej twarzy.

– Denerwujesz się?

– Kto, ja? – Stanowczo pokręciłem głową. – Nie.

Położył mi dłoń na ramieniu.

– Po takim długim locie pewnie będziesz potrzebował solidnej rozgrzewki – powiedział. – Ale kiedy już znajdziesz się na boisku i chwycisz piłkę…

– Jasne, dzięki – przerwałem mu, nie chcąc tego słuchać.

Nie obawiałem się, jak mi pójdzie, i nie dlatego czułem ściskanie w brzuchu.

Chodziło o moich kolegów z drużyny. Jednym słowem, wszyscy mnie nienawidzili.

Żaden z seniorów ani juniorów nie był zachwycony, że jakiś marny drugoklasista psuje im zabawę.

Słyszałem śmiechy dobiegające z szatni, ale kiedy tylko otworzyłem drzwi, zapadła cisza, jakby ktoś wyłączył dźwięk. Troy Taylor, kapitan seniorów, posłał mi wrogie spojrzenie. Mówiąc delikatnie, nie dogadywaliśmy się najlepiej. Odwróciłem wzrok i otworzyłem szafkę.

– Nie tam – odezwał się Troy.

– Co?

– W tym rzędzie są szafki najlepszych graczy.

Wszyscy pozostali się tutaj przebierali. Popatrzyłem na resztę chłopaków. Niektórzy siedzieli z opuszczonymi głowami i trochę za bardzo skupiali się na sznurowaniu butów. Inni patrzyli na mnie z nieukrywaną wrogością. Rozejrzałem się za Buckiem, który był najlepszym przyjacielem Troya i strasznym palantem, ale go nie zobaczyłem.

Czekałem, aż ktoś się za mną wstawi albo przynajmniej jakoś to skomentuje. Nikt się nie odezwał. Troy uśmiechnął się kpiąco i odpędził mnie machnięciem dłoni. Zaczerwieniłem się ze wstydu. Zastanawiałem się, co powinienem zrobić: walczyć czy ulec.

Uznałem, że gra nie jest warta świeczki.

Nie chciałem dawać mu satysfakcji, ale przypomniałem sobie słowa ojca: Nie warto wygrać bitwy, żeby przegrać wojnę.

Zabrałem swoje rzeczy i przeniosłem się do sąsiedniego rzędu. Przebrałem się w szorty i dwustronną koszulkę. Zasznurowałem buty i ruszyłem do sali gimnastycznej. Cudowne echo odbijających się piłek do kosza nieco mnie uspokoiło, ale gdy tylko otworzyłem drzwi, wszystkie odgłosy ucichły.

Och, dorośnijcie wreszcie.

Przy każdym z trzech koszów znajdowało się po czterech albo pięciu chłopaków. Troy rzucał do kosza po prawej stronie. Spiorunował mnie wzrokiem. Ponownie rozejrzałem się za Buckiem – zawsze towarzyszył Troyowi i dawał mu sobą rządzić – ale nie było go na sali. Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie doznał kontuzji, i – chociaż to okrutne – miałem nadzieję, że właśnie tak się stało.

Popatrzyłem w stronę zawodników, którzy stali wokół środkowego kosza. Gdyby ich twarze porównać do okien, to wszystkie były zatrzaśnięte i zasłonięte roletami. Przy trzecim koszu zauważyłem Brandona Foleya, środkowego i drugiego kapitana. Mierzył ponad dwa metry i był najwyższym graczem w drużynie. Dotąd jako jedyny zauważał moją obecność. Kiedy do niego podszedłem, popatrzył mi w oczy i lekko pokręcił głową.

Cudownie.

Do diabła z tym. Podszedłem do kosza po lewej stronie i zacząłem samotnie rzucać. Piekły mnie policzki. Pozwoliłem, żeby zawładnęła mną złość. Złość jest dobra. Będzie napędzała moją grę i dodawała mi sił. Pozwoli mi zapomnieć, chociaż na chwilę, że wciąż nie wiem, co się stało z ojcem. Pozwoli mi zapomnieć – nie, to nieprawda – że mój przyjaciel Łyżka leży w szpitalu i może już nigdy nie wstać z łóżka, a wszystko to moja wina.

Może właśnie dlatego potencjalni koledzy z drużyny, nawet Brandon Foley, zwrócili się przeciwko mnie. Może oni również obwiniali mnie o to, co się przytrafiło kujonowi, którego lubili dręczyć.

Nieważne. Rzucaj, zbieraj, rzucaj. Wpatruj się w obręcz, tylko w obręcz; nigdy nie w lecącą piłkę; poczuj jej wgłębienia pod opuszkami palców. Rzucaj, szast, rzucaj, szast. Niech reszta świata na chwilę zniknie.

Macie coś takiego w swoim życiu? Coś, co sprawia, że cały świat znika, chociaż na krótką chwilę? Właśnie taka jest koszykówka. Czasami skupiam się na niej tak bardzo, że wszystko inne przestaje istnieć. Jest tylko piłka. Jest tylko obręcz. Nic więcej.

– Hej, mistrzu.

Głos Troya wyrwał mnie z otępienia. Rozejrzałem się. Sala była pusta.

– Zebranie drużyny dla nowych graczy – powiedział Troy. – Sala sto siedemdziesiąt osiem. Pośpiesz się.

– Gdzie to jest?

Troy zmarszczył czoło.

– Mówisz poważnie?

– Jestem nowy w szkole, nie pamiętasz?

– Piętro niżej. Za metalowymi drzwiami. Pośpiesz się. Trener Grady bardzo nie lubi, kiedy ktoś się spóźnia.

– Dzięki.

Upuściłem piłkę i pośpiesznie ruszyłem korytarzem. Kiedy zbiegałem po schodach, w mojej głowie pojawiły się drobne wątpliwości. Zastanawiałem się, w jaki sposób trener Grady wezwał nas na zebranie, skoro jest tak daleko od sali. Szkoda, że nie posłuchałem intuicji i się nie zatrzymałem. Ale nie miałem czasu. Zresztą co miałem zrobić? Wbiec z powrotem na górę i poprosić swojego kumpla Troya, żeby powiedział mi coś więcej o zebraniu?

Popędziłem zatem korytarzem. Nie było tam nikogo innego. Odbijające się echem uderzenia moich butów o linoleum brzmiały jak…

Jak strzały.

Zacząłem się rozpaczliwie rozglądać. Gdzie właściwie jestem? Na niższym piętrze uczyły się starsze klasy. Nigdy wcześniej tutaj nie byłem. Ale jeśli nie zawodziło mnie wyczucie kierunku, znajdowałem się blisko miejsca, w którym przed kilkoma dniami postrzelono Łyżkę.

Przyśpieszyłem kroku.

Sala 166. Potem 168. Zbliżałem się. 170, 172…

Przed sobą zobaczyłem metalowe drzwi, o których wspomniał Troy. Kiedy wszedłem, zamknęły się za mną z hukiem, zatrzaskując mnie po drugiej stronie.

Zatrzymałem się i zamknąłem oczy. Nie ma żadnej sali 178. Trening pewnie właśnie się zaczyna. Będę musiał wyjść tylnymi drzwiami, przejść przez boisko do futbolu i okrążyć szkołę, żeby wrócić do sali gimnastycznej głównym wejściem.

Pobiegłem najszybciej jak potrafiłem, ale i tak dotarłem do sali niemal po dziesięciu minutach. Gdy wpadłem do środka, moi koledzy z drużyny już ćwiczyli drybling. Trener Grady nie był zachwycony. Odwrócił się w moją stronę i rzucił ostro:

– Spóźniłeś się, Bolitar.

– To nie moja…

Urwałem. Co zamierzałem powiedzieć? Troy znów patrzył na mnie z głupkowatym, kpiącym uśmiechem. Wiedział, że mam dwie możliwości. Mogę opowiedzieć trenerowi Grady’emu, co naprawdę się stało, ale nawet jeśli mi uwierzy, już na zawsze przylgnie do mnie etykietka kapusia. Albo mogę trzymać gębę na kłódkę.

– Przepraszam, trenerze.

Niestety, trener Grady nie skończył.

– Spóźnianie się na trening to oznaka braku szacunku, zarówno wobec kolegów z drużyny, jak i trenera.

Pokiwałem głową.

– To już się nie powtórzy.

– Jeszcze nawet nie dostałeś się do drużyny.

– Wiem, proszę pana.

– Takie zachowania ci tego nie ułatwią.

– Rozumiem. Bardzo przepraszam.

Wpatrywał się we mnie nieco za długo.