Odnaleźć siebie - Dariusz Krzywdziński - ebook + książka

Odnaleźć siebie ebook

Dariusz Krzywdziński

3,0

Opis

Odnaleźć siebie” Dariusza Krzywdzińskiego to połączenie sensacji z powieścią psychologiczną. Główny bohater powieści Krzysztof, zaangażowany w swoją wojskową karierę, odrzuca miłość swojego życia. Dostaje rozkaz wyjazdu do Afganistanu. Po powrocie z wojny staje się członkiem specjalnej, międzynarodowej grupy zajmującej się rozpracowywaniem europejskiej siatki Al Kaidy. Jednak cały czas w głowie kołatają mu myśli kim jest? Co jest dla niego w życiu ważne? Co daje mu poczucie szczęścia? Jak żyć? W pewnym momencie jego życie zaczyna się zmieniać...

Ta trzymająca w napięciu książka to powieść o drodze do samego siebie, do znalezienia w sobie tego, co najistotniejsze. Nie brak tu też wątku miłości i romansu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 139

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (2 oceny)
0
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dariusz Krzywdziński "Odnaleźć siebie"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2014 Copyright © by Dariusz Krzywdziński, 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Arkadiusz Woźniak INFOX e-booki Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok Zdjęcie okładki: © gmg9130; sergio37_120; Mara Zemgaliete; matka_Wariatka – Fotolia.com

ISBN: 978‒83‒7900‒226‒9

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242

Dariusz Krzywdziński
Odnaleźć siebie
Wydawnictwo

Przeszedłem ileś licznych, bezlicznych dróg tego życia. Się szło... jak pisał mój dawniejszy przewodnik … wiele się przemierzyło ścieżek i bezdroży. Spotkało się wiele istnień zamieszkujący padół tej planety. Był dostatek i niedosyt, ale wciąż się szło, … co goniło, żeby być dalej, żeby spojrzenie było inne na każdą z dróg?

Młodość, a właściwie dzieciństwo jakoś szybko przeminęło. Szybkość ta wydaje się dosyć wyjątkowa z perspektywy lat, które już przeszły, są już poza istnieniem. Bo czy istnieje świat już przeszły, ten przebyty, przeżyty? Czy grzebanie w historii nie jest dalszym istnieniem tego, co było? Czy istnieje świat równoległy do naszego bytu? Tyle lat minęło, a czy jest się człowiekiem mądrzejszym? Tyle pytań, a odpowiedź - czy istnieje?

I

Dworzec pełen ludzi. Wszędzie, gdzie się spojrzało, perony wypełnione masą istnień ludzkich. Nagle wszystkim zachciało się podróżować – pomyślałem. Sami sobie jesteśmy winni, gdybyśmy pomyśleli wcześniej, że chcemy jechać na spotkanie z papieżem, to można było zaplanować inaczej tę podróż. Ale oczywiście pomysł narodził się godzinę przed odjazdem pociągu. Stoimy, więc pośród tłumu innych wiernych. Pociąg nareszcie wjeżdża na peron, opóźniony jak zawsze, chociaż przejechał zaledwie dwieście kilometrów. Mijają nas wagony już pełne pasażerów. Ludzie jeszcze w biegu wskakują na schody i na okna. Udaje się nam jakoś wepchnąć do środka, wszyscy wyglądamy jak poupychane śledzie w puszce.

- Jak tak dalej będzie, to tylko na dachu wolne miejsca zostaną.

- Zobaczysz, że jeszcze wielu ludzi dobije po drodze – ktoś rzuca w odpowiedzi.

Nareszcie jedziemy. Zmęczenie już daje znać o sobie, przecież jest po północy, a my jesteśmy w drodze od dwóch dni. Przemierzyliśmy trochę świata. Zakończenie roku szkolnego tuż za nami, zdobyliśmy jakieś zawody, ale czy jesteśmy już dorośli? Poczucie wolności rozpiera. Co by tu zrobić, żeby dać duszy polatać? Wreszcie sam mogę decydować, co jutro zrobię, w którą stronę skieruję kroki… myśli kołaczą się, a jednocześnie pustka. Co dalej z życiem, co robić, gdzie pracować? Jak się ma te osiemnaście lat, niewiele się wie o życiu. Oboje podjęliśmy decyzję, że będziemy kontynuować naukę.  Jak się nie wie, co robić, to taka decyzja była jedyną rozsądną, jaka przychodziła do głowy. Pociąg kołysze równomiernie, oczy same się zamykają, nie wiem jak długo spałem, obudziły mnie jakieś głosy ze środka wagonu.

- Panie, co się pan pchasz, nie widzisz, że dziecko tu stoi?

- O, pardon, nie zauważyłem, a muszę za pilną potrzebą do kibelka, bo do nieszczęścia może dojść.

Jakiś facet z uporem przepycha się w naszym kierunku. Wciska się pomiędzy nas. Ale drzwi toalety nie puszczają. Stuka coraz mocniej.

- Hej! Jest tam ktoś? Proszę otworzyć!

- Może konduktor zamknął – rzuca młody chłopak.

- Ej, jest tam ktoś – gość nie daje za wygraną, wali pięścią w drzwi.

Teraz dopiero poczułem od niego woń alkoholu. Nic dziwnego, że ma potrzebę. Po kilku minutach otwierają się drzwi i wychodzi dwoje małolatów w kłębach dymu.

- Ale smród – zauważyła Bożena.

- Czemu blokujecie kibel, gnojki – facet jest aż czerwony.

- Dobra wchodź pan – dziewczyna nie kryła wesołości z tej sytuacji.

Po wyjściu faceta drzwi się zamykają, jaka ulga, tylko smród fajek i fekaliów pozostał w powietrzu.

- Krzysiu, daleko jeszcze? – Spytała mnie Bożena.

- Myślę, że około czterech godzin, ale nie wiem do ilu wzrosło opóźnienie.

- Zaraz zemdleję od tego smrodu, jestem już tak zmęczona.

- Oprzyj się o mnie i śpij.

Wtula się we mnie, jest wyraźnie bardzo zmęczona, obejmuję ją rękoma.

- Szkoda, że jak byliśmy u ciebie nie wpadliśmy na to, że chcemy jechać do Częstochowy. Mogliśmy wsiadać w Olsztynie i mieć miejsca siedzące.

- Tak, szkoda, ale sami nie wiedzieliśmy gdzie jechać, a ten pomysł sam jakoś wpadł w ostatniej chwili. Damy radę.

- Pewnie, że damy. Przecież to nie pierwsza wspólna noc w podróży - uśmiechnąłem się na wspomnienie naszego spotkania w dzień po rozdaniu świadectw.

Spotkaliśmy się na dworcu w Olsztynie i postanowiliśmy przenocować w hotelu, niestety, w żadnym z pobliskich hoteli nie było wolnych miejsc. Wróciliśmy na dworzec, ale przecież nie będziemy nocować na ławkach. Jedyny o tej porze pociąg miał za chwilę odjechać do Bartoszyc. Wskoczyliśmy prawie w biegu do ostatniego wagonu. Pociąg był prawie pusty, gdzieniegdzie tylko pojedynczo ktoś drzemał. Znaleźliśmy wolny przedział, zasłoniłem firanki w drzwiach. Przygasiłem światło i szybko przytuliłem się do Bożeny. Przykryłem nas bluzą moro gdyż, pomimo, że był czerwiec, noc była zimna. Zacząłem ją całować i pieścić. Moje ręce krążyły po jej ciele. Napięcie narastało, namiętność porwała nas do tego stopnia, że zacząłem rozpinać spodnie. Tyle miesięcy się nie widzieliśmy, zawsze odkładaliśmy ten moment do chwili, gdy będziemy już pewni siebie. Czy teraz był ten moment? Musiałem ją zdobyć. Nagle gdzieś koło nas otwierają się drzwi przedziału.

- Proszę bilet do kontroli!

Szybko podciągam spodnie. I siadam nieruchomo. Kurczę, ale gdzie są bilety, pustka w głowie, szukam po wszystkich kieszeniach, są w plecaku – ulga. Teraz nasze drzwi się otwierają.

- Poproszę bilety! Dziękuję. - Drzwi zamykają się.

Znowu jesteśmy wczepieni w siebie. Jak byśmy chcieli się przeniknąć. Ale nie są to warunki na rozpoczęcie inicjacji.

Uśmiecham się do tych wspomnień. A przecież upłynęło zaledwie kilka dni.

- Czemu się uśmiechasz? – Bożena spojrzała mi w oczy.

Pocałowałem ją i mocniej przytuliłem.

- Wspomniałem naszą noc w pociągu do Bartoszyc. Wtedy mieliśmy przedział w całości dla siebie.

- Tak, było cudownie, podobnie jak w te wszystkie dni, które teraz spędzamy. Czemu tak rzadko przyjeżdżałeś do mnie? Tego czasu już nie nadrobimy. Teraz zostały nam dwa miesiące i znowu nie będzie cię przez kilka miesięcy.

- Będę. Może przez pierwsze miesiące będzie mi trudno uzyskać przepustkę, ale myślę, że po szkoleniu wstępnym, będę mógł częściej do ciebie przyjeżdżać. Tak myślę, ale sam przecież nie wiem jak będzie to wyglądało. Poza tym, ty będziesz przyjeżdżała do mnie, będziemy od siebie tylko godzinę jazdy. Nie martw się, tyle wytrzymaliśmy, wytrzymamy i ten czas.

Wtuliła się we mnie mocniej. Czułem bicie jej serca. Oczy znowu stały się ciężkie. Wszyscy dookoła nas kiwają się w rytm kołysania pociągu. Zasypiam. Czuję jakieś poruszenie, ludzie kręcą się wokół siebie.

- Dojeżdżamy? – Spytałem zaspany.

-Tak, właśnie ktoś powiedział, że to już Częstochowa.

W oddali widać było światła miasta. Chyba jesteśmy na miejscu. Pociąg zaczął zwalniać biegu. Nareszcie. Powoli wjeżdżamy na peron. Wychodzimy z pociągu, chłodne świeże powietrze orzeźwia nas zupełnie. Przechodzimy na główny hol dworca, wszędzie pełno ludzi, głównie młodzieży. Każdy siedzi, leży gdzie może, na ławkach, podłodze. Jedni otuleni kocami, inni śpią w śpiworach. Już dawno nie widziałem tylu ludzi. Sprawdzamy pociąg powrotny. Niestety, musimy jechać do Olsztyna przez Warszawę, zresztą może to i lepsze połączenie.

- Idę kupić bilety, żeby później nie stać w kolejce. Na pewno sporo ludzi będzie wracało wieczorem.

- Dobrze, ja poczekam w restauracji. Coś musimy zjeść zanim pójdziemy dalej.

Ruszamy w kierunku klasztoru. Ale im bliżej sanktuarium, tym tłum coraz większy. Nie wiem od której oni tu już czekają, jest dopiero ósma rano. Dochodzimy przedzierając się przez tłum jak najbliżej parku okalającego klasztor. Ale już dalej chyba nie damy rady się przecisnąć. Przedzieram się tylko bliżej balustrady zabezpieczającej przed wtargnięciem na drogę.

- Chyba tu staniemy. Dalej nie ma, co się przepychać, prawda?

-Tak, masz rację.

Do spotkania z Ojcem Świętym było jeszcze sporo czasu. Ale mieliśmy dobre miejsce, będziemy widzieli sporą część przejazdu z niecałych pięciu metrów. Ludzie stali spokojnie w milczeniu, czuło się podniosłość chwili, która za chwilę nadejdzie. Nagle dał się słyszeć jakiś szum z kierunku, z którego ma nadjechać papież, tak, chyba coś widać, jakieś samochody.

- Już chyba jedzie – stwierdziłem i uniosłem się na palcach ponad głowami ludzi, żeby lepiej widzieć.

Tak, to on, bo ludzie wiwatują. Entuzjazm zaczął udzielać się otaczającym nas ludziom, napór z tyłu zaczął narastać. Najpierw jechały samochody ochrony i nareszcie ukazał się biały samochód, w który jechał papież. Stał uśmiechnięty i pozdrawiał ludzi, którzy jak w amoku wpatrzeni w jego twarz, wiwatowali i pozdrawiali go machając rękoma, wielu płakało, zauważyłem, że również Bożenie płyną łzy radości. Stałem i przyglądałem się temu spektaklowi, nie było we mnie tego, co poruszało innych, obserwowałem wszystko, żeby zapamiętać każdy szczegół tej chwili, widziałem przede wszystkim ludzi z ochrony. Tak wiele osób musi zabezpieczać ten spektakl, widziałem skupione twarze, oczy rozbiegane, wypatrujące zagrożenia. Była to tylko chwila, ale wpatrzony w ten obraz pomyślałem o sobie, czy dokonałem właściwego wyboru, czy ta uczelnia, na którą zdecydowałem się pójść, nie wypaczy mnie? Przytuliłem Bożenę, to była szczęśliwa chwila, tak chciałbym, żeby trwała… jak najdłużej! Tłum dookoła nas powoli cichł, oklaski i powitania przeniosły się dalej. Staliśmy czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Po kilkunastu minutach usłyszeliśmy w głośnikach głos papieża. Mówił o ogromie bożej miłości do ludzi, a zwłaszcza miłości Chrystusa, który nie zawahał się oddać swojego życia za nas, grzeszników. Mówił o patrzeniu na drugiego człowieka oczyma Chrystusa. Słowa rosły we mnie, każde zdanie trafiało ze wzmożoną siłą. Tak bardzo chłonąłem te słowa. Spotkanie trwało jeszcze około półtorej godziny. Zmęczenie ponownie dało znać o sobie. Ale trwaliśmy na miejscu do momentu, aż ludzie zaczęli się rozchodzić. Ruszyliśmy w kierunku dworca kolejowego. W megafonach wciąż słyszeliśmy pieśni, cała społeczność zjednoczyła się w tej cudownej chwili, czuło się, że jesteśmy jedną rodziną.

Pociąg był o czasie, ludzie pozajmowali wszystkie miejsca w przedziałach, ale korytarz był prawie pusty. Tylko w niektórych przedziałach widoczne były przytłumione światła. Zająłem wolne siedzisko na korytarzu i nareszcie Bożena mogła usiąść, ja usiadłem na podłodze. Nasze myśli kołatały się wciąż wokół chwil, które miały niedawno miejsce. Nie rozmawialiśmy o tym, co przeżywamy, ale oboje wiedzieliśmy, że słowa tu nic nie znaczą. To coś, co był w nas, powróci za kilka dni z większą siłą. Przytuliliśmy się do siebie, zrobiło się błogo, ciepło i tak zasnęliśmy. Obudziło mnie gwałtowne szarpnięcie, pociąg zaczął hamować, jakaś stacja, pomyślałem. Połowa drogi już za nami. Zacząłem pieścić Bożenę, całować jej włosy, usta, rozpiąłem guziki bluzki żeby dostać się do piersi. Moje ręce rozbiegały się po jej ciele. Zaczęła rozpalać nas namiętność, pieściliśmy się bez opamiętania, rozpiąłem rozporek jej spodni i włożyłem rękę, żeby pieścić to wyśnione miejsce. Członek nabrzmiał mi do możliwych rozmiarów. I co teraz?- Przebiegło mi przez myśl, otworzyłem oczy i nagle zobaczyłem wpatrzoną w nas twarz starszej kobiety. Oczy miała tak wielkie, że sprawiały wrażenie, że zaraz wybuchną lub wyskoczą z oczodołów. Szepnąłem, że muszę iść do toalety i ukrywając nabrzmiałe miejsce wstałem i po omacku ruszyłem do toalety.

- Jeszcze pół godziny i będziemy na miejscu, co robimy jedziemy do ciebie? – Spytałem.

- Myślę, że tak. Może pomożemy ojcu w sianokosach, sam ostatnio musi wszystko robić.

- Pewnie, mamy jeszcze miesiąc czasu.

- Jak to miesiąc, przecież za dwa miesiące masz się stawić w jednostce?

- Niestety, muszę jeszcze zaliczyć kurs na prawo jazdy, sam nie wiedziałem wcześniej o tym, dowiedziałem się po zdaniu egzaminów. Ale nie martw się, będę blisko i będziemy się widywali w weekendy.

Zasmuciła się. Ale po chwili przytuliła się do mnie. Wiedziała, że nie mogę jej wszystkiego powiedzieć. Marzyłem o spacerze w lesie polnymi drogami, które doprowadzają nad lustro wody. Jutro, jak się wyśpimy, musimy wyrwać się na włóczęgę. Wracaliśmy wspomnieniami do dnia, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz, jeszcze jako dzieci.

Spacerowaliśmy wówczas godzinami, gadając o bzdurach, a czas tak szybko mijał. Szkoda tych dni dzieciństwa – beztroski, radości z najmniejszych rzeczy i walki o każdą prawdę. Świat wydawał się wówczas tak wielki, a podróż do dziadków wielką wyprawą.

Nareszcie dotarliśmy do Szymonowa. Dom był wielki, poniemiecki bliźniak z budynkami gospodarczymi w obejściu. Rodzice Bożeny przywitali nas gorąco i oczywiście z niecierpliwością czekali na opowieści. Nareszcie coś ciepłego do jedzenia. Bożena opowiada z przejęciem o tym, co przeżyła i jak wielkie wrażenie zrobiło na niej spotkanie z papieżem, była szczęśliwa. Po małej drzemce pojechaliśmy końmi na łąkę pod lasem, gdzie było już skoszone i wysuszone siano. Szybko załadowaliśmy wóz i odesłaliśmy do stodoły, sami poszliśmy w kierunku lasu. Słońce było już wysoko, powoli zaczęło przypiekać mi plecy, zarzuciłem koszulkę, którą zdjąłem podczas załadunku siana.

- Idziemy popływać, jestem cały mokry od potu.

- Pomyślałam o tym samym, ale nie mam stroju kąpielowego.

- Pójdziemy w ustronne miejsce – chwyciłem ją za rękę i zaczęliśmy biec w kierunku jeziora.

Woda była chłodna, ale po kilku metrach nie czułem już zimna. Szybkimi ruchami przepłynąłem kilkadziesiąt metrów i spojrzałem na brzeg, gdzie siedziała. Nie było jej. Dopiero po chwili zobaczyłem jak płynęła w moim kierunku. Była świetną pływaczką, ostatecznie wychowała się nad jeziorem. Podpłynąłem do niej, chwyciłem w pół i wciągnąłem pod wodę, wyrwała mi się i zaczęła szybciej płynąć na środek jeziora. Zawróciłem ku brzegowi. Poczekałem aż wróci i jeszcze mokrą pociągnąłem ku sobie. Skryliśmy się w najbliższe zarośla. Nagle usłyszeliśmy syrenę statku wycieczkowego, w oddali pojawili się kajakarze, zmierzający kursem kolizyjnym prosto na statek. Tego jeszcze brakowało, żeby podpłynęli do naszego brzegu. Szybko zarzuciliśmy koszule i pobiegliśmy po resztę rzeczy, które leżały na brzegu. Wracaliśmy do wsi drogą już długo nieuczęszczaną, miejscami, na środku wyrosły spore drzewa i zarośla, trzeba było się przedzierać jak w zagajniku. Nagle z boku zobaczyłem metalowy krzyż.

- To jakiś cmentarz?

- Tak, stary, jeszcze z XIX wieku. Podobno, kilka lat temu, jak granice zostały otwarte na zachód, przyjechali Niemcy i rozkopali kilka grobów, nie wiadomo czego szukali, ale podobno zatrzymano ich na granicy z jakimiś kosztownościami. My nie widzieliśmy nikogo, kto by kopał, ale później ludzie zaczęli tu częściej zaglądać. Nie znam historii tej wioski, może kiedyś się dowiemy czegoś więcej od starego proboszcza. Mieszka tu chyba od czterdziestu lat.

- To ciekawe, ile te ziemie mają jeszcze tajemnic. Wracając, musimy do niego zajrzeć i pogadać o tych starych dziejach.

Proboszcz siedział na ganku i popijał herbatę, któraś z gospodyń przyniosła ciasto z rabarbarem. Miał już sporo po sześćdziesiątce, na nasz widok uśmiechnął się przyjaźnie.

- Witaj Bożenko i pana miło powitać. Słyszałem od twojej mamy, że wczoraj przyjechaliście, na całe wakacje? – Zwracał się do Bożeny, wskazując stojące krzesła żeby usiąść.

- Ja na całe, a Krzysiek tylko na kilka dni. Później zaczyna już dalszą naukę.

- To dziwne, a cóż to za szkoła, że tak krótkie wakacje macie?

- Zaczynam od września naukę na uczelni wojskowej, a wcześniej mam do zaliczenia kurs, dlatego już wakacje mi się kończą – odpowiedziałem.

- To trudna szkoła życia, czy warto marnować sobie młodzieńcze lata na służbę, nie lepiej kosztować życia i radości ze swobody?

- Nie myślałem w ten sposób, zawsze od najmłodszych lat ciągnęło mnie do munduru. Teraz przyszła pora zrealizować te marzenia. Zresztą, u nas to rodzinne. Z dziada pradziada zawsze ktoś nosił mundur w naszej rodzinie, takie obciążenie dziedziczne.

Uśmiechnął się do mnie.

- Kiedyś w młodości i ja nosiłem mundur, ale wówczas wszyscy nosili. Taki Polaka los, historia dziejowa ciężko nas doświadczała. Ale co tam te smutki wspominać. Wiem od mamy, że byliście na spotkaniu z Ojcem Świętym, musicie mi opowiedzieć swoje wrażenia.

Bożena, jak wcześniej rodzicom, tak i teraz opowiadała z przejęciem całe spotkanie. Ja czasem wtrącałem tylko swoje spostrzeżenia, jak ogromnie w serce zapadła nam ta chwila. Proboszcz słuchał i kiwał tylko głową, od czasu do czasu spoglądał w niebo, jakby oczekiwał czegoś.

- Piękne przeżycie, zazdroszczę wam tego, że mogliście uczestniczyć w tak cudownym spotkaniu. Nie każdemu jest dane widzieć Ojca Świętego, ja niestety nie miałem takiej przyjemności i zapewne już, niestety, nie będę mógł mieć. Ale cieszę się, że wam było to dane. Nasz kraj zawsze był niczym Chrystus, cierpiącym narodem pośród innych narodów. Nie dano nam przez wiele lat mieć wolności, a i teraz wielu z nas czuje się, jakby było pod okupacją „wielkiego brata” ze wschodu. I nagle ten naród dostaje od Boga „swojego papieża”, rodaka, który daje nadzieję temu narodowi na lepszą przyszłość. Tak, na waszych oczach dzieje się historia, o której będziecie pamiętali do końca swoich dni.

Spojrzałem na niego, miał łzy w oczach, odwrócił głowę w drugą stronę. Odstawiłem talerzyk z ciastem i nie wiedząc, co powiedzieć, wróciłem do tematu cmentarza nad jeziorem w lesie. 

- A my właściwie chcemy się dowiedzieć o lata powojenne. Jest tu w lesie stary poniemiecki, zaniedbany cmentarz, nawet drzewa porosły na grobach. Czemu nie chowano na nim ludzi po wojnie, tylko gdzieś w jakieś oddalonej o dwadzieścia kilometrów innej wiosce? – Spytałem.

- To były trudne czasy. Ludzie byli poranieni duchowo przez Niemców, nie chcieli być chowani na cmentarzu ewangelickim, a poza tym nie uregulowano prawnych uwarunkowań, co do własności tego terenu. Lasy państwowe przejęły majątek po dziedzicu, cmentarz zarastał i później już się zapomniało o tym, żeby państwo przypięło ten teren do kościoła. Nawet tu, koło kościoła, chciałem utworzyć mały cmentarz, ale sami ludzie się nie zgadzali. Chyba ze strachu przed duchami - uśmiech pojawił się na jego twarzy - nie potrafiłem tych obaw z nich wyplenić. Jakieś pogańskie myśli zawładnęły tym ludem. No tak się żyło przez te lata, człowiek po jakimś czasie przywykł do takiego stanu. Muszę przyznać, że pierwszy raz mnie ktoś o to pyta, wcześniej nikt nie zwracał uwagi.

- Byliśmy dzisiaj nad jeziorem i wracając trafiliśmy na ten cmentarz. Bożena mi opowiadała, że niedawno ktoś wykopywał, czy rozkopywał mogiły.

- Tak, był kiedyś taki przypadek. Rodzina z Niemiec chciała ekshumować swoich bliskich, o ile pamiętam ojca i matkę. Byli u mnie w tej sprawie, ale ja nie mogłem im pomóc. Pojechali do urzędu gminy w Małdytach i po jakimś roku uzyskali zgodę. Podobno ludzie rozpowiadali, że Niemcy w nocy wykopali jakieś skarby i dopiero na granicy ich zatrzymano. Ale to był inny przypadek.

- Kiedyś, jeszcze