Odkupienie - David Baldacci - ebook + książka

Odkupienie ebook

David Baldacci

4,4

Opis

Amos Decker powraca do Burlington w rocznicę śmierci swoich bliskich. Na cmentarzu odnajduje go Meryl Hawkins, którego aresztował przed wielu laty za zabójstwa. Mężczyzna zwolniony z więzienia ze względu na nieuleczalną chorobę twierdzi, że jest niewinny. Jeżeli mówi prawdę, to morderca cały czas jest na wolności!

Załamany Decker odkrywa brzemienne w skutki błędy, które popełnił, prowadząc swoje pierwsze śledztwo, i kwestionuje dowody, które przed laty nie budziły jego wątpliwości. Sprawa, którą uważał za zamkniętą, wciąż przynosi nowe ofiary.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 504

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (170 ocen)
88
68
13
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Asia1308

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam całą serie!💙
10
magdah1234

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, jak cała seria
00
Puella52

Dobrze spędzony czas

Bardzo lubię książki Davida Baldacciego, szczególnie serię z Amosem Deckerem. Seria z Johnem Pullerem zawiera jak dla mnie zbyt dużo męczących szczegółów polityczno- militarnych. Ogólnie książki D.B. są interesujące, fabuła ciekawa, trzymająca w napięciu, postaci wyraziste,wiarygodne a tło społeczno- obyczajowe współczesnej Ameryki bardzo realnie przedstawione. Jest może tylko jedno ale: jak to w thrillerach, ‚trup ściele się gęsto’, lecz moim zdaniem nieco zbyt gęsto. No i to każdorazowo udowadniane przekonanie, że całemu złu tego świata winni są Żydzi, cykliści no i przede wszystkim Rosjanie. Tym nie mniej książki polecam - dobra rozrywka.
00

Popularność




Zapraszamy na www.publicat.pl
Tytuł oryginałuRedemption
Projekt okładkiMARIUSZ BANACHOWICZ
Fotografia na okładce© leonartphoto/Shutterstock
Koordynacja ProjektuNATALIA STECKA
RedakcjaIWONA GAWRYŚ
KorektaIWONA HUCHLA
Redakcja technicznaKRZYSZTOF CHODOROWSKI
Copyright © 2019 by Columbus Rose, Ltd.
Polish edition © Publicat S.A. MMXIX (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved.
ISBN 978-83-271-5971-7
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

Dla Lindsey Rose,

która sprawiła, że wszystkie pociągi jeździły punktualnie,

oraz z wdziękiem i wprawą ogarnęła tak wiele

1

W ten przyjemnie rześki, pogodny jesienny wieczór Amos Decker siedział pośród zmarłych. Mimo to jaskrawoniebieskie impulsy, których zwykle doświadczał w kontakcie ze śmiercią, się nie pojawiły.

Dobrze wiedział dlaczego: wszyscy oni nie żyli od dawna.

Zawitał w rodzinne strony, do Burlington w stanie Ohio. To niegdyś prężne centrum przemysłowe podupadło. Niedawno odwiedził podobne miasto, Baronville w Pensylwanii, i omal tam nie zginął. Gdyby to zależało od niego, wolałby nie pakować się w takie sytuacje. Nie w najbliższym czasie, a najchętniej już nigdy więcej.

Tylko że znowu nie miał wyboru.

Przyjechał do Burlington, ponieważ tego dnia wypadały czternaste urodziny jego córki Molly. Normalnie byłaby to okazja do świętowania i powód do radości. Ale Molly zginęła, razem z jego żoną Cassie i szwagrem Johnnym Sacksem. Ten dramat rozegrał się krótko przed dziesiątymi urodzinami Molly; sam Amos znalazł ich zamordowanych w domu Deckerów.

Odeszli na zawsze. Pozbawieni życia w niepojęty, niewyobrażalnie podły sposób. Ofiary chorego, owładniętego przemocą umysłu. Zabójcy nie było już wśród żywych i chociaż Decker przyłożył do tego rękę, nie przyniosło mu to ukojenia.

To dlatego urodziny córki obchodził na cmentarzu. Bez tortu, bez prezentów. Tylko świeże kwiaty na grobie. Te, które tu leżały od jego poprzedniej wizyty, dawno uschły.

Postanowił, że będzie przyjeżdżał w każde urodziny Molly. Aż do czasu, gdy dołączy do swojej rodziny, dwa metry pod ziemią. To był jego plan długoterminowy. Jedyny, jaki miał.

Odchylił się na oparcie ławki z drewna i kutego żelaza, stojącej przy bliźniaczych grobach – córka i matka spoczywały obok siebie. Ławka była prezentem od wydziału policji w Burlington, w którym swego czasu pracował, najpierw jako zwykły krawężnik, później jako śledczy z wydziału zabójstw. Miała mosiężną, zaśniedziałą już plakietkę z napisem: „Pamięci Cassie i Molly Decker”.

Oprócz niego na tym małym cmentarzu znajdowała się jeszcze tylko partnerka Deckera z FBI, Alex Jamison. Kilkanaście lat młodsza – Amos miał na karku czwarty krzyżyk i zbliżał się do piątego – stała w pewnej odległości, by jej partner mógł pobyć z rodziną sam.

Niegdyś dziennikarka, teraz Jamison była pełnoprawną, zaprzysiężoną agentką specjalną, absolwentką akademii FBI w Quantico w Wirginii. Wcześniej razem z Deckerem tworzyli zespół operacyjny, do którego należało jeszcze dwóch doświadczonych agentów: Ross Bogart i Todd Milligan.

Siedząc obok grobów bliskich, Decker nie po raz pierwszy przeklinał w głębi ducha swoją hipermnezję. Tak zwana pamięć absolutna była skutkiem ubocznym paskudnego urazu głowy, którego doznał jeszcze w czasach, kiedy był zawodnikiem NFL. Po wybudzeniu się ze śpiączki odkrył, że pamięta wszystko i nie może niczego zapomnieć. Ta, wydawałoby się, wspaniała, nadprzyrodzona moc miała jednak swoją przykrą, ciemną stronę.

W jego przypadku upływ czasu nie zacierał bolesnych wspomnień. Także tych, z którymi musiał się mierzyć za każdym razem, kiedy przyjeżdżał na ten cmentarz. Po czterech latach śmierć Cassie i Molly była w jego pamięci tak świeża, jak w dniu, kiedy je zamordowano.

Bezwiednie czytał napisy na nagrobkach, mimo że przecież znał je doskonale. Przyszedł tu, by powiedzieć rodzinie o wielu rzeczach, ale teraz, nie wiedzieć czemu, zupełnie nie potrafił ich wyartykułować.

No, może niezupełnie było tak, że nie wiedział, skąd ta nagła niemoc. Uraz mózgu, który spowodował pamięć absolutną, wypaczył jego osobowość. Decker, niegdyś nader towarzyski, stał się aspołeczny. Zaczął mieć problemy z wyrażaniem emocji i z trudem dogadywał się z ludźmi.

W myślach najpierw przywołał obraz córki, ostry niczym fotografia – kaskady loków, uśmiech, wydatne policzki. Potem oczami wyobraźni zobaczył Cassie. Była ostoją ich rodziny. To ona starała się, jak mogła, by nie wyobcował się do reszty, zmuszając go do interakcji z innymi, walcząc o jego dawne ja.

Jego twarz wykrzywił grymas. Myśląc o bliskich, odczuwał autentyczny, fizyczny ból, ponieważ on nadal żył, a oni nie. Często zdarzały się dni, kiedy ta świadomość stawała się nie do zniesienia. Takich dni w jego życiu było chyba najwięcej.

Zerknął w kierunku Jamison, która stała jakieś trzydzieści metrów dalej, oparta o rozłożysty dąb. Była dobrą przyjaciółką i wspaniałą partnerką w pracy, ale w żaden sposób nie mogła mu pomóc w tym, przez co przechodził.

Odwrócił się z powrotem w stronę grobów, przyklęknął i w zagłębieniu pod każdym z nagrobków położył wiązankę kwiatów.

– Amos Decker?

Podniósł wzrok i zobaczył starszego człowieka, który powoli zmierzał ku niemu, wynurzywszy się z półmroku wydłużonych cieni. Z bliska mężczyzna jeszcze bardziej sprawiał wrażenie ducha, tak żałośnie był wychudły; cerę miał żółtawą, niemal trupią.

Jamison pierwsza zauważyła podchodzącego do Deckera człowieka i ruszyła żwawym krokiem w ich stronę. To mógł być ktoś z miasta, kogo jej partner znał. Ale niekoniecznie. Wiedziała z doświadczenia, że Deckerowi zdarzały się dziwaczne sytuacje. Dłoń wsparła na rękojeści pistoletu spoczywającego w kaburze na prawym biodrze. Tak na wszelki wypadek.

Decker przyjrzał się mężczyźnie. Pomijając niezdrowy wygląd, facet powłóczył nogami w sposób, który wydał się Amosowi znajomy. To nie była tylko kwestia wieku czy zniedołężnienia. Tak poruszał się ktoś nawykły do noszenia kajdan.

To były więzień, domyślił się Decker.

Było coś jeszcze. Czasem zdarzało się, że patrząc na kogoś, widział jakiś kolor. Synestezja powodowała, że kojarzył barwy z nietypowymi rzeczami, takimi jak śmierć czy liczby. Kolorem tego nieznajomego był szkarłat.

Coś nowego. Co, u diabła, oznacza szkarłat?

– A kto pyta? – odparł, prostując się i otrzepując ziemię z kolan.

– Nie dziwię się, że mnie nie poznajesz. Więzienie zmienia człowieka – odpowiedział mężczyzna, przystając kilka kroków przed nim.

A więc faktycznie były więzień.

Jamison też usłyszała te słowa i przyspieszyła kroku. Prawie wysunęła pistolet z kabury, obawiając się, że starzec przyszedł, by w jakiś sposób się zemścić. Jej partner wysłał wielu ludzi za kraty, a ten delikwent najwyraźniej był jednym z nich.

Decker zmierzył wzrokiem nieznajomego. Górował nad nim posturą. Przy wzroście stu dziewięćdziesięciu pięciu centymetrów ważył około stu trzydziestu kilogramów. Dopingowany przez Jamison, przez ostatnie dwa lata dzięki ćwiczeniom i zdrowszej diecie zrzucił czterdzieści pięć kilo. Bardziej nie był w stanie zeszczupleć.

Nieznajomy miał nieco ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, ale w ocenie Deckera ważył niewiele więcej niż sześćdziesiąt kilogramów. Tors mężczyzny wydawał się w obwodzie mierzyć tyle, co udo Deckera. Skóra z bliska sprawiała wrażenie kruchej jak stary pergamin, który w każdej chwili może się rozsypać w proch.

Starzec odchrząknął, obrócił głowę w bok i splunął na poświęconą ziemię.

– Na pewno mnie nie poznajesz? Czy ty nie masz coś tam z głową, że wszystko pamiętasz?

– Kto ci to powiedział?

– Twoja dawna partnerka.

– Mary Lancaster?

Starzec skinął głową.

– To ona mi powiedziała, że mogę cię tu zastać.

– Po co miałaby to robić?

– Nazywam się Meryl Hawkins – oświadczył mężczyzna w sposób sugerujący, że to wyjaśnia, dlaczego przyszedł na cmentarz.

Decker poczuł, jak jego żuchwa nieco opadła z wrażenia.

Widząc jego reakcję, Hawkins wykrzywił twarz w uśmiechu, który jednak nie sięgnął oczu. Pozostały blade i nieruchome, jakby martwe. Odrobina życia, która w nich została, ledwie się tliła.

– Teraz mnie sobie przypominasz, prawda?

– Dlaczego nie siedzisz w więzieniu? Dostałeś dożywocie bez prawa do zwolnienia warunkowego.

Jamison, która właśnie podeszła, stanęła między nimi. Hawkins skinął do niej głową.

– A ty jesteś Alex Jamison, jego nowa partnerka. Lancaster opowiedziała mi też o tobie. – Potem przeniósł wzrok z powrotem na Deckera. – Co do twojego pytania... Nie siedzę, bo jestem śmiertelnie chory na raka. Jednego z najgorszych. Trzustki. Mówili, że z czymś takim można pociągnąć góra pięć lat, nawet jeśli się bierze chemię, radioterapię i cały ten szajs, na który mnie nie stać. – Dotknął swojej twarzy. – Żółtaczka. Tak to się kończy. Mój rak daje przerzuty. Zżera mi wszystko, teraz także mózg. To dla mnie ostatnia runda. Nie mam co do tego złudzeń. Do diabła, w najlepszym wypadku został mi jeszcze tydzień.

– I dlatego cię wypuścili? – zapytała Jamison.

Hawkins wzruszył ramionami.

– Nazywają to zwolnieniem ze względów humanitarnych. Zwykle osadzony musi sam o to wystąpić, ale oni przynieśli mi papiery do celi. Wypełniłem je, lekarze zatwierdzili i po sprawie. Widzicie, państwo nie chciało płacić za moje leczenie. Siedziałem w jednym z tych prywatnych więzień. Wysyłali rachunki za mnie władzom, ale nie dostawali pełnego zwrotu. Za dużo ich kosztowałem. Uznali, że już nie stanowię zagrożenia. Poszedłem do więzienia, kiedy miałem pięćdziesiąt osiem lat, teraz mam siedemdziesiąt. Wyglądam na sto, wiem. Jestem naszprycowany lekami, inaczej nie byłbym w stanie chodzić ani nawet mówić. Kiedy stąd pójdę, będę rzygał przez kilka godzin, a potem wezmę tyle tabletek, żeby zasnąć chociaż na trochę.

– Jeśli bierzesz środki przeciwbólowe na receptę, to znaczy, że masz pomoc – zauważyła Jamison.

– Mówiłem coś o receptach? Tego, co biorę, nikt mi nie przepisuje. Sam wiem, czego mi trzeba. Raczej nie wsadzą mnie z powrotem do pudła za to, że kupuję prochy na ulicy. Jestem zbyt kosztowny w utrzymaniu. – Parsknął śmiechem. – Gdybym to wiedział, zachorowałbym lata temu.

– Chcesz powiedzieć, że na wolności nie zapewniono ci żadnej pomocy? – spytała Jamison z niedowierzaniem.

– Powiedzieli, że zajmie się mną hospicjum, ale to nie dla mnie. Wolę być tutaj.

– Czego chcesz ode mnie? – zapytał Decker, widząc, że Hawkins wpatruje się w niego.

Starzec wycelował w niego palec.

– Ty mnie wsadziłeś do więzienia. Ale się pomyliłeś. Jestem niewinny.

– Wszyscy tak mówią – skwitowała sceptycznie Jamison.

Hawkins znowu wzruszył ramionami.

– Nie wiem, jak jest z innymi. Mówię za siebie. – Zerknął na Deckera. – Lancaster też uważa, że jestem niewinny.

– W to nie uwierzę – odparł Decker.

– Sam ją zapytaj. Właśnie dlatego powiedziała mi, gdzie cię znajdę. – Hawkins zamilkł na moment i spojrzał w ciemniejące niebo. – Masz jeszcze szansę, żeby to naprawić. Może zdążysz, zanim umrę. Jeśli tego nie doczekam, to w porządku. Bylebyś zrobił, co do ciebie należy. To będzie moje dziedzictwo – dodał z nikłym uśmiechem.

– Decker pracuje teraz w FBI – wtrąciła Jamison. – Burlington i twoja sprawa to już nie jego jurysdykcja.

Hawkins miał niewzruszony wyraz twarzy.

– Słyszałem, że cenisz sobie prawdę, Decker. Źle słyszałem? Jeśli tak, to fatygowałem się taki kawał drogi na próżno.

Kiedy Amos nie zareagował, starzec wyjął z kieszeni niewielki świstek.

– Będę w mieście przez parę dni. Tu masz adres. Może się jeszcze zobaczymy. A jeśli nie, to cóż... Obyś zdychał jak ja.

Decker wziął papier, ale nie powiedział ani słowa.

Hawkins spojrzał na bliźniacze groby.

– Lancaster opowiedziała mi, co spotkało twoją rodzinę. Dobrze, że znalazłeś tego, kto to zrobił. Ale podejrzewam, że chociaż byłeś niewinny, gryzło cię sumienie. Coś o tym wiem.

Odwrócił się i powłócząc nogami, ruszył ścieżką między rzędami mogił, aż znikł w zapadających ciemnościach.

Jamison spojrzała na Deckera.

– Okej, nie znam sprawy, ale i tak uważam, że to jakieś wariactwo. Facet tylko cię dręczy. Chce, żebyś poczuł się winny. Nie do wiary, że przylazł tu i cię nękał, kiedy próbowałeś... pobyć chwilę z rodziną.

Decker opuścił wzrok na trzymaną w ręce kartkę. Na jego twarzy wyraźnie było widać cień wątpliwości. Jamison obserwowała go z narastającą rezygnacją.

– Pójdziesz do niego, prawda?

– Najpierw odwiedzę kogoś innego.

2

Decker stał na werandzie. Był sam. Poprosił Jamison, żeby z nim nie przyjeżdżała. Tę wizytę wolał odbyć bez niej, z kilku powodów.

Pamiętał każdy szczegół tego dwukondygnacyjnego, liczącego ponad czterdzieści lat domu w stylu ranczo. Nie tylko dlatego, że miał pamięć absolutną. Ten dom nie różnił się prawie niczym od tego, w którym sam niegdyś mieszkał z rodziną.

Mary Lancaster, jej mąż Earl oraz ich córka Sandy zajmowali ten dom, odkąd Lancaster służyła w tutejszej policji. Decker miał taki sam staż. Earl, budowlaniec, pracował tylko sporadycznie, ponieważ opieka nad Sandy, dzieckiem specjalnej troski, wymagała dużo czasu i zaangażowania. Mary przez długi czas była głównym żywicielem rodziny.

Decker podszedł do drzwi. Właśnie miał zapukać, kiedy same się otworzyły.

W progu stała Mary, ubrana w spłowiałe dżinsy, krwistoczerwoną bluzę i granatowe tenisówki. Jej włosy do ramion, niegdyś koloru jasnoblond, teraz były gęsto przetykane siwizną i smętnie zwisały. Między palcami trzymała zapalonego papierosa, z którego dym wił się w górę jej szczupłego uda. Jej twarz pokrywały zmarszczki tak gęsto, że przypominała odcisk kciuka. Lancaster była w tym samym wieku co Decker, a wyglądała jakieś dziesięć lat starzej.

– Tak czułam, że cię dzisiaj zobaczę – odezwała się chropowatym głosem nałogowego palacza. – Wejdź.

Dyskretnie sprawdził, czy Mary wciąż się boryka z drżeniem lewej ręki. Tej, którą sięgała po broń. Nie zauważył niczego.

Okej, to dobrze.

Gdy zamknął za sobą drzwi, Lancaster – znacznie od niego niższa – odwróciła się i poprowadziła go w głąb domu, jak holownik wiodący frachtowiec bezpiecznie do portu. A może na skały? Tego nie wiedział. Jeszcze.

Zauważył też, że chociaż zawsze była szczupła, teraz wyglądała na wręcz wychudzoną. Jej kości pod luźnym ubraniem wydawały się sterczeć pod różnymi kątami, jakby to były wieszaki na ubrania.

– Guma do żucia nie pomaga? – zapytał, spoglądając na papierosa w jej dłoni.

Usiedli w salonie, niewielkim pomieszczeniu zagraconym zabawkami, stosami gazet, otwartymi kartonami i niemal namacalną warstwą chaosu. Wiedział, że jej dom zawsze taki był. Jeszcze zanim Decker wyjechał z miasta, zatrudnili osobę do sprzątania, ale to zrodziło nowe problemy. W końcu zapewne uznali, że permanentny bajzel jest lepszy.

Lancaster zaciągnęła się swoim camelem i wydmuchnęła dym nosem.

– Pozwalam sobie na jednego dziennie, mniej więcej o tej porze, i tylko wtedy, gdy nie ma Earla ani Sandy. Potem biegam po całym domu i pryskam odświeżaczem powietrza.

Decker wziął głębszy oddech i zakasłał.

– Chyba jeszcze za mało.

– Domyślam się, że Meryl Hawkins cię znalazł?

Decker skinął głową.

– Twierdzi, że dowiedział się od ciebie, gdzie mnie szukać.

– Tak, to prawda.

– Nadużyłaś mojego zaufania. Wiedziałaś, po co przyjeżdżam. Przecież ci mówiłem.

Lancaster osunęła się głębiej w fotelu i zaczęła skrobać paznokciem przebarwienie na skórze.

– Cholera, nie przyszło mi to łatwo. Ale pomyślałam, że powinieneś wiedzieć.

– Hawkins mówił też, że wierzysz w jego niewinność.

– To się zagalopował. Powiedziałam tylko, że rozumiem jego punkt widzenia.

– Czyli konkretnie co?

– Po co by tu przyjeżdżał w stanie agonalnym i prosił nas, żeby oczyścić jego imię, gdyby nie był niewinny?

– Choćby po to, żeby uzyskać świadczenie na kogoś z rodziny.

Mary znowu się zaciągnęła i pokręciła głową.

– Ja tego tak nie widzę. Kiedy dochodzisz do końca drogi, zaczynasz myśleć inaczej. Nie ma czasu do stracenia.

Decker omiótł wzrokiem kartonowe pudła.

– Przeprowadzacie się?

– Możliwe.

– Możliwe? Nie jesteś pewna, czy się przeprowadzasz?

Lancaster wzruszyła ramionami.

– A czego w życiu można być pewnym?

– Co słychać w Burlington?

– Jeszcze się trzyma.

– Bezrobocie spada w całym kraju.

– Jasne, mamy tu sporo pracy, w której zarabiasz dziesięć dolarów za godzinę. Jeśli jesteś w stanie utrzymać się za dwadzieścia tysięcy rocznie, nawet w Burlington, to moje gratulacje.

– Gdzie są Earl i Sandy?

– Szkoła działa normalnie. Earl zajmuje się tym bardziej niż ja. Mam ostatnio w robocie urwanie głowy. Im gorsze czasy, tym gorsze przestępstwa. Sporo spraw związanych z narkotykami.

– Tak, miałem okazję się przekonać. Dlaczego Hawkins przyszedł do ciebie?

– Decker, pracowaliśmy nad tym razem. To było nasze pierwsze śledztwo w sprawie o zabójstwo.

– Kiedy go wypuścili? Naprawdę jest w stanie terminalnym? Z pewnością na takiego wygląda.

– Przyszedł na posterunek dwa dni temu. Byłam w szoku. W pierwszej chwili pomyślałam, że uciekł czy coś. Nie uwierzyłam mu, tylko od razu skontaktowałam się z więzieniem. Mówi prawdę o raku. I o tym, że go wypuścili.

– Tak po prostu wyrzucają terminalnie chorych osadzonych, żeby się ich pozbyć, zanim umrą?

– Najwyraźniej ktoś uznał, że to dobry sposób na cięcie kosztów.

– Powiedział mi, że zatrzymał się w mieście na parę dni. W Residence Inn.

– Tam, gdzie kiedyś mieszkałeś.

– Mógłby się trochę podtuczyć w bufecie, ale wątpię, czy dopisuje mu apetyt. Twierdzi, że zaopatruje się w prochy na ulicy.

– Kiepska sprawa.

– Chce znowu się ze mną spotkać.

– Nie wątpię – mruknęła, wydmuchując kolejny kłąb dymu.

– Zaczepił mnie na cmentarzu – rzekł Decker, dobitnie akcentując ostatnie słowo.

Lancaster łapczywie wyssała z papierosa ostatnią dawkę nikotyny, po czym zdusiła go w popielniczce na stoliku obok fotela. Zanim się odezwała, przez dłuższą chwilę patrzyła na rozgnieciony niedopałek.

– Wybacz. Kiedy przyszedł na posterunek, nie poinformowałam go, po co konkretnie przyjechałeś, chociaż przyznaję, że powiedziałam o twojej rodzinie. Nie mówiłam mu, że ma iść na cmentarz. – Podniosła na niego swoje blade oczy i w końcu ich wzrok się spotkał. – Domyślam się, że z twoją pamięcią absolutną przerobiłeś w głowie jeszcze raz tę sprawę w najdrobniejszych szczegółach?

– Tak. I nie wiem, co mogliśmy zrobić źle. Byliśmy na miejscu zbrodni, zebraliśmy dowody. Wszystkie wskazywały na Hawkinsa, prosto jak strzelił. Został aresztowany i osądzony. Złożyliśmy zeznania. Obrońca Hawkinsa przemaglował nas na wszystkie strony. Ława przysięgłych orzekła wyrok skazujący. Dostał dożywocie bez prawa do warunkowego zwolnienia, chociaż mógł otrzymać karę śmierci. Wszystko się zgadza.

Lancaster odchyliła się na oparcie fotela. Decker spojrzał na nią uważnie.

– Nie wyglądasz za dobrze, Mary.

– Nie wyglądam dobrze co najmniej od dziesięciu lat, Amosie. Kto jak kto, ale ty powinieneś to wiedzieć.

– Mimo wszystko...

– A ty trochę schudłeś od czasu, gdy stąd wyjechałeś.

– To głównie zasługa Jamison. Kazała mi się ruszać i pilnuje, żebym się zdrowo odżywiał. Sama dużo gotuje. Ciągle sałatki, warzywa i tofu. No i dorobiła się odznaki FBI. Ciężko na nią zapracowała. Jestem z niej dumny.

– Mieszkacie razem? – zapytała Lancaster, unosząc z niedowierzaniem brwi.

– Niedosłownie. W Waszyngtonie jesteśmy sąsiadami.

– No dobrze, ale jesteście dla siebie kimś więcej niż partnerami w pracy?

– Mary, jestem od niej dużo starszy.

– Nie odpowiedziałeś na pytanie. Poza tym w telewizji ciągle trąbią o facetach, którzy mają o wiele młodsze kobiety.

– Nie, nic więcej nas nie łączy.

– Okej. – Lancaster wyprostowała się w fotelu. – Chcesz porozmawiać o Hawkinsie?

– Dlaczego masz wątpliwości? Śledztwo nie było poszlakowe. Dowodów mieliśmy aż nadto.

– Może właśnie dlatego.

– To bez sensu. Jaką masz teorię?

– Nie mam żadnej. I nie wiem, czy facet mówi prawdę. Po prostu myślę, że skoro umiera i przyjeżdża tu, żeby się oczyścić, to może warto spojrzeć na tę sprawę jeszcze raz.

Decker nie wyglądał na przekonanego.

– W porządku, to może teraz? – zapytał.

– Co teraz? – odparła zmieszana.

– Pojedźmy w miejsce, gdzie popełniono te zabójstwa. Jestem pewny, że przez ten cały czas nikt się tam nie wprowadził. Nie po tym, co się tam wydarzyło... – Na moment zawiesił głos. – Tak samo jak do mojego dawnego domu.

– Cóż, tu się mylisz. Do twojego dawnego domu ktoś się wprowadził.

Decker drgnął.

– Kto?

– Młoda para z małą córeczką. Hendersonowie.

– Znasz ich?

– Niespecjalnie. Ale wiem, że wprowadzili się jakieś pół roku temu.

– A w tamtym domu? Też ktoś w nim mieszka?

– Mieszkał. Około pięciu lat temu. Ale wyniósł się przed rokiem, po tym, jak tutejsza fabryka plastiku zwinęła się za granicę, podobnie jak wszystkie inne na Środkowym Zachodzie. Od tego czasu stoi pusty.

Decker dźwignął się z miejsca.

– Okej, jedziesz? Będzie jak za starych czasów.

– Nie wiem, czy potrzebuję więcej „starych czasów” – mruknęła, ale też wstała i sięgnęła po płaszcz. – A co, jeśli się okaże, że Hawkins mówił prawdę? – zapytała, kiedy zmierzali w stronę drzwi.

– Wtedy będziemy musieli ustalić, kto to zrobił. Ale do tego jeszcze daleko.

– Decker, ty już tu nie pracujesz. Znalezienie zabójcy sprzed lat to nie jest robota dla ciebie.

– Znajdowanie zabójców to moja jedyna robota. Gdziekolwiek są.

3

Dom Richardsów. Miejsce zbrodni sprzed trzynastu lat.

Znajdował się przy żwirowej drodze, w której koła samochodów wyżłobiły głębokie koleiny. Dwa domy po lewej, dwa po prawej i ten Richardsów. Teraz ewidentnie opuszczony, stał na samym końcu ślepego zaułka, na działce zarośniętej bujnymi chaszczami i niestrzyżoną od dawna trawą.

Nawet wtedy to miejsce było posępne i przyprawiające o dreszcze, a co dopiero w tym stanie.

Zajechali pod bramę i wysiedli z samochodu Deckera. Lancaster zadrżała, nie tylko z powodu wieczornego chłodu.

– Niewiele się tu zmieniło – zauważył Decker.

– Rodzina, która tutaj mieszkała, wyremontowała dom, zanim go opuściła. Głównie w środku, odmalowali ściany i takie tam. Stał pusty przez długi czas. Nikt nie chciał w nim mieszkać po tym, co tu się wydarzyło.

– Facet był bankowcem i nie wolał mieszkać w przyjemniejszym miejscu?

– Był inspektorem kredytowym. Oni nie zbijają kokosów, zwłaszcza w takim mieście jak to. A ten dom jest dużo większy niż mój i stoi na znacznie rozleglejszej działce.

Weszli na werandę i Decker spróbował otworzyć drzwi.

– Zamknięte na klucz.

– No to może otwórz? – zasugerowała Lancaster.

– Wyrażasz zgodę na włamanie się i wejście?

– Nie pierwszy raz. Nawet nie wspomnę o tym, że, do cholery, zadeptujemy ślady na miejscu zbrodni.

Decker rozbił boczną szybę, sięgnął do środka i otworzył zamek w drzwiach. Włączył latarkę i wszedł pierwszy.

– Pamiętasz? – mruknęła Lancaster. – No dobrze, to było retoryczne pytanie.

Decker jakby jej nie słuchał. Znowu był świeżo upieczonym śledczym z wydziału zabójstw, po dziesięciu latach patrolowania ulic, a potem jeszcze kilku przy sprawach o napady, włamania i narkotyki. On i Lancaster zostali wezwani do domu Richardsów po zgłoszeniu zakłócenia porządku i odkryciu ciał przez funkcjonariuszy, którzy przyjechali na miejsce pierwsi. Dla obojga było to pierwsze dochodzenie w sprawie o zabójstwo i nie chcieli go spartaczyć.

Będąc nowicjuszką w mundurze, Lancaster się nie malowała, jakby nie chciała się wyróżniać swoją kobiecością. Była w całej miejscowej policji jedyną funkcjonariuszką, która nie siedziała za biurkiem i nie parzyła kawy kolegom. Jedyną uprawnioną do noszenia broni, aresztowania ludzi i odczytywania im ich praw. Oraz do odbierania im życia, jeśli zaszła taka konieczność.

Wtedy jeszcze nie paliła. Nabawiła się tego nałogu później, kiedy już pracowała z Deckerem w wydziale zabójstw, spędzając coraz więcej czasu przy trupach i próbując łapać morderców. Ważyła więcej niż teraz, ale wyglądała zdrowo. Wyrobiła sobie opinię opanowanego, metodycznego fachowca, który ma gotowy plan działania na każdą ewentualność. Nic nie było w stanie wytrącić jej z równowagi. W czasach kiedy patrolowała ulice, wielokrotnie otrzymywała pochwały za to, jak sobie radzi w trudnych sytuacjach. W żadnej nikt nigdy nie zginął. Później w ten sam sposób prowadziła śledztwa.

Decker z kolei miał reputację najbardziej ekscentrycznego sukinsyna, jaki kiedykolwiek nosił mundur policji z Burlington. Nikt jednak nie negował jego olbrzymiego potencjału do tej roboty. Ten talent ujawnił się w pełni dopiero wtedy, gdy Decker razem z Mary Lancaster rozpoczęli karierę w dochodzeniówce. Rozwiązali wszystkie przydzielone im sprawy – to był wynik, którego mógł pozazdrościć każdy wydział policji, mały czy duży.

Znali się wcześniej, ponieważ zaczynali podobnie, ale zawodowo nie mieli ze sobą wiele wspólnego aż do czasu, gdy zmienili mundury na cywilne ubrania detektywów.

Teraz Decker odtwarzał z pamięci krok po kroku tamten wieczór, podczas gdy Lancaster obserwowała go z rogu salonu.

– Wezwanie dotyczyło zakłócania porządku. Dzwoniono o dziewiątej trzydzieści pięć. Dwa wozy patrolowe przyjechały w ciągu pięciu minut. Policjanci weszli do środka minutę później, po sprawdzeniu terenu wokół domu. Frontowe drzwi nie były zamknięte na zamek.

Przeszedł do innej części pomieszczenia.

– Ofiara numer jeden, David Katz, została znaleziona tutaj – stwierdził, wskazując na próg kuchni. – Lat trzydzieści pięć. Dwa strzały. Pierwszy w lewą skroń, drugi w tył głowy. Oba były śmiertelne. – Potem wskazał na inne miejsce, obok drzwi. – Tu znaleziono butelkę po piwie. Z jego odciskami palców. Butelka się nie stłukła, ale piwo rozchlapało się po całej podłodze.

– Katz był właścicielem miejscowej restauracji o nazwie Amerykański Grill – dodała Lancaster. – Przyszedł tu w gości.

– Brak dowodów, że to on był celem – stwierdził Decker.

– Zgadza się – przytaknęła Lancaster. – Znalazł się w złym miejscu w nieodpowiednim momencie. Jak Ron Goldman w sprawie O.J. Simpsona. Miał pecha.

Przeszli do kuchni. Brudne linoleum, wyszczerbione szafki, zardzewiały zlewozmywak.

– Ofiara numer dwa, Donald Richards. Wszyscy mówili mu Don. Lat czterdzieści cztery. Inspektor kredytowy. Pojedyncza rana postrzałowa serca. Upadł tutaj. Także w jego przypadku śmierć nastąpiła natychmiast.

Lancaster pokiwała głową.

– Znał Katza, ponieważ bank, dla którego pracował Richards, udzielił Katzowi kredytu na otwarcie restauracji.

Decker wrócił do salonu i zawiesił wzrok na schodach prowadzących na piętro.

– Teraz ostatnie dwie ofiary.

Wspięli się na górę.

– Te dwie sypialnie. – Wskazał na dwoje drzwi naprzeciwko siebie. Pchnął te po lewej i wszedł do środka, Lancaster za nim. – Ofiara numer trzy. Abigaile „Abby” Richards. Lat dwanaście.

– Ciało leżało na łóżku. Została uduszona. Ślady na szyi wskazywały, że użyto sznura, który zabójca zabrał ze sobą.

– Jej śmierć nie była natychmiastowa.

– Nie. Walczyła o życie.

– I wtedy DNA Meryla Hawkinsa znalazło się pod jej paznokciami – zauważył Decker. – Tak więc w pewnym sensie pokonała go.

Wyminął Lancaster i wszedł do sypialni po drugiej stronie korytarza, a ona podążyła za nim.

– Ofiara numer cztery – powiedział, zatrzymując się przy ścianie. – Frankie Richards. Lat czternaście. Właśnie zaczął chodzić do liceum w Burlington. Znaleziony na podłodze w tym miejscu. Pojedynczy strzał w serce.

– W jego pokoju znaleźliśmy ukryty sprzęt do zażywania narkotyków i dość gotówki, by podejrzewać, że nie tylko sam zażywał, ale również był dilerem. Namierzyliśmy faceta, który go zaopatrywał. To Karl Stevens, płotka w tym biznesie. Nie widać tu motywu do poczwórnego morderstwa. Poza tym Stevens miał żelazne alibi.

Decker skinął głową.

– Okej, wezwano nas o dziesiątej dwadzieścia jeden. Przyjechaliśmy samochodem czternaście minut później.

Oparł się o ścianę i wyjrzał przez okno wychodzące na ulicę.

– Cztery domy w sąsiedztwie. Tamtego wieczoru w dwóch byli ludzie. Nikt nic nie słyszał. Zabójca pojawił się i znikł, tak po prostu.

– Ale potem, kiedy przeszukiwaliśmy dom, znalazłeś coś, co okazało się kluczem do sprawy.

Decker poprowadził Lancaster po schodach na dół, do salonu.

– Odcisk palca na tamtym kontakcie, razem ze śladem krwi Katza.

– Do kompletu z tym, co znaleźliśmy pod paznokciami Abby. Naskórkiem i krwią, z których uzyskaliśmy DNA sprawcy.

– Zdarła mu je z rąk, kiedy ją dusił. Tak się przenosi materiał genetyczny. Wie to każdy, kto oglądał choćby parę odcinków CSI: Kryminalnych zagadek.

Lancaster sięgnęła do kieszeni po paczkę papierosów.

– Zużywasz jutrzejszy przydział? – zapytał, spoglądając na nią.

– Zbliża się północ – odpowiedziała, zapalając papierosa. – Poza tym jestem spięta, dlatego bądź łaskaw nie stresować mnie jeszcze bardziej. – Zaciągnęła się i strzepnęła popiół na podłogę. – Odciski Hawkinsa były w bazie danych, ponieważ firma, w której wcześniej pracował, robiła jakieś zlecenia dla departamentu obrony. Pobrali wtedy odciski i zajrzeli do życiorysu wszystkim pracownikom. Kiedy wyszła zgodność z odciskami Hawkinsa, przeszukaliśmy jego dom.

– Na podstawie tego odcisku został zatrzymany – podjął Decker – i doprowadzony na posterunek, gdzie pobrano mu wymaz z policzka. Jego DNA pasowało do tego spod paznokci Abby. Nie miał alibi na całą noc. A podczas przeszukania znaleziono u niego czterdziestkę piątkę ukrytą w pudełku za ścianą garderoby. Wynik badań balistycznych był jednoznaczny. To z tego pistoletu strzelano w domu Richardsów. Hawkins twierdził, że broń nie należy do niego i że nie wie, jak się tam znalazła. Zarzekał się, że nawet nie wiedział o skrytce. Pistolet skradziono dwa lata wcześniej ze sklepu z bronią. Numery seryjne spiłowano. Zapewne od tamtego czasu posłużył do wielu przestępstw. A na koniec wylądował w domu Hawkinsa. – Zamilkł i spojrzał na dawną partnerkę. – A to wszystko każe mi zadać pytanie, dlaczego myślisz, że posadziliśmy niewinnego człowieka. Jak na mój gust, w tej sprawie nie ma się do czego przyczepić.

Lancaster słuchała w milczeniu, obracając w palcach papierosa.

– Nie daje mi spokoju – powiedziała w końcu – że umierający człowiek fatyguje się tutaj, żeby się oczyścić. Musi zdawać sobie sprawę, jak mało wiarygodnie brzmi to, co mówi. Po co tracić czas, którego zostało mu tak niewiele?

– A co innego ma do roboty? – zripostował Decker. – Nie twierdzę, że Hawkins przyszedł tu zabić czworo ludzi. Pewnie wybrał sobie ten dom, żeby go obrabować, ale sytuacja wymknęła się spod kontroli i potoczyła jak kula śniegowa. Mary, przecież wiesz, że tak bywa. Kryminalistom też zdarza się stracić głowę i zrobić coś pod wpływem impulsu.

– Przecież pamiętasz, jaki mógł mieć motyw – odrzekła Lancaster. – Okazało się w trakcie procesu. Być może właśnie to uchroniło go przed karą śmierci.

Decker skinął głową.

– Jego żona była w stanie terminalnym. Potrzebował pieniędzy na środki przeciwbólowe. Stracił pracę i ubezpieczenie. Jego dorosła córka uzależniła się od narkotyków i próbował ją wysłać na odwyk, niejeden raz. Ukradł więc karty kredytowe, biżuterię, laptopa, odtwarzacz DVD, mały telewizor, kilka zegarków i parę innych drobiazgów, które znalazł w domu i przy ofiarach. Wszystko pasuje. Motywację może i miał szlachetną, ale to, co zrobił, na pewno takie nie było.

– Żaden z tych przedmiotów nigdy się nie odnalazł. Ani w jego domu, ani w żadnym lombardzie. Hawkins nic na tym nie zyskał.

– Miał pieniądze przy sobie, kiedy go aresztowano – podkreślił Decker. – Nie dowiedliśmy, że wzięły się z paserstwa. Może po tych wszystkich zabójstwach ze strachu pozbył się fantów. To sugerował oskarżyciel na procesie, chociaż przeważyła wersja, że pieniądze Hawkinsa pochodziły ze sprzedaży tego, co ukradł. To wydawało się bardziej logiczne.

– Ale żaden z sąsiadów nie widział innego samochodu poza tym, którym przyjechał David Katz – upierała się Lancaster.

– Mary, przecież wiesz, że tamtego wieczoru była burza. Deszcz lał jak cholera. Na zewnątrz nic nie było widać. Jeśli Hawkins wyłączył reflektory, to mógł przyjechać i odjechać niezauważony przez nikogo.

– I nikt go nie usłyszał?

– Burza zagłuszyła wszystko. Ale ty, widzę, naprawdę masz wątpliwości.

– Tego bym nie powiedziała. Według mnie trzeba jeszcze raz przyjrzeć się tej sprawie.

– Nie wydaje mi się.

– Wbrew temu, co mówisz, myślę, że jesteś co najmniej zaintrygowany. – Zamilkła i zaciągnęła się papierosem. – No i nie zapominaj o Susan Richards.

– Żona. Tego dnia wyszła około piątej, załatwiła parę spraw na mieście, była na wywiadówce, a potem na zakrapianej kolacji z przyjaciółmi. Wszystko potwierdziliśmy. Wróciła do domu o jedenastej. Kiedy nas tam zastała i dowiedziała się, co zaszło, wpadła w histerię.

– Musiałeś ją przytrzymać, żeby nie zrobiła sobie krzywdy.

– Tak się nie zachowuje winowajca. A polisa na życie, którą miał Don Richards z pracy w banku, opiewała na kwotę zaledwie pięćdziesięciu tysięcy dolarów.

– Znam ludzi, którzy zabili za dużo mniej. I ty też.

– Chodźmy – rzucił Decker.

– Dokąd?

– A jak ci się zdaje? Pogadać z Merylem Hawkinsem.

Kiedy zajechali przed Residence Inn, Decker miał déjà vu. Mieszkał w tej norze przez jakiś czas po tym, jak został eksmitowany z domu, w którym zginęła jego rodzina. Zawsze było tu nędznie i jeśli coś się zmieniło, to tylko na gorsze. Decker wręcz się zdziwił, że budynek nadal stoi.

Gdy weszli do środka, zerknął w lewo, gdzie znajdowała się mała jadalnia. Tu miał wówczas swoje „biuro”. Umawiał się w nim na spotkania z potencjalnymi klientami, którzy chcieli go zatrudnić jako prywatnego detektywa. Daleko zaszedł w krótkim czasie, ale przecież jego życie mogło się potoczyć w całkiem innym kierunku. Mógł się roztyć i umrzeć na udar mózgu, koczując w legowisku z kartonu – spał w takim przez krótki czas na parkingu Walmartu, zanim zamienił je na bardziej „reprezentacyjny” Residence Inn.

Kiedy zobaczył ją w holu, nie był zaskoczony.

Jamison skinęła głową do Lancaster i spojrzała na Deckera.

– Spodziewałeś się mnie tutaj zastać, prawda? – zapytała, widząc jego minę.

– Przecież pokazałem ci kartkę z adresem.

– Sprawdziłam podstawowe fakty na temat tej sprawy – oświadczyła. – Według mnie mieliście żelazne dowody.

– Właśnie o tym rozmawialiśmy. Może to żelazo przerdzewiało – powiedziała Lancaster. – Słyszałam, że teraz jesteś agentką FBI pełną gębą – dodała, patrząc na odznakę przy pasku Jamison. – Gratuluję.

– Dzięki. To był następny logiczny krok, choćby tylko po to, żeby mieć większą kontrolę nad Deckerem.

– Powodzenia. Mnie się to nigdy nie udało, z odznaką czy bez.

– Jest w pokoju numer czternaście – przerwał im Decker. – Na piętrze.

Pomaszerowali gęsiego schodami na górę i zatrzymali się przy drzwiach w połowie długości korytarza. Decker zapukał. Potem jeszcze raz.

– Panie Hawkins? Tu Amos Decker.

Zza drzwi nie dobiegał żaden dźwięk.

– Może wyszedł? – podsunęła Jamison.

– A dokąd mógłby pójść? – mruknął Decker.

– Sprawdzę coś. – Lancaster pospieszyła schodami na dół. Wróciła minutę później. – Recepcjonista powiedział, że Hawkins przyszedł około dwóch godzin temu i od tego czasu nie wychodził.

Decker zapukał głośniej.

– Panie Hawkins? Wszystko w porządku? – Spojrzał na towarzyszące mu kobiety. – Może potrzebuje pomocy?

– Może umarł – stwierdziła Lancaster. – Facet jest w stanie terminalnym.

– Mógł stracić przytomność – zasugerowała Jamison – albo przedawkować. Powiedział nam, że bierze prochy kupowane na ulicy. Miewają różne działanie.

Decker nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte na klucz. Naparł na nie ramieniem, a potem jeszcze raz, mocniej. Ugięły się pod jego niebagatelną masą ciała i nagle rozwarły się na oścież.

Weszli do środka i rozejrzeli się.

Hawkins siedział na krześle naprzeciw łóżka.

Już nie żył.

Ale to nie nowotwór go zabił.

Na środku czoła starca widniała pojedyncza rana postrzałowa.

4

Zabili go, zanim zdążył umrzeć.

To brzmiało jak ponury żart. Człowiek terminalnie chory na raka, który prawdopodobnie umarłby za kilka dni albo co najwyżej tygodni, kończy z kulą w głowie.

Decker myślał o tym, wsparty o ścianę w pokoju Meryla Hawkinsa, podczas gdy dwuosobowy zespół techników kryminalistyki wykonywał swoją robotę.

Ratownik medyczny już był i orzekł zgon. Później zjawił się lekarz medycyny sądowej, który powiedział im rzecz oczywistą: przyczyną śmierci była pojedyncza rana postrzałowa mózgu. Ponadto stwierdził brak rany wylotowej. Przypuszczalnie broń małego kalibru, ale wymierzona w tak kruchy cel stała się równie zabójcza co rewolwer Magnum. Śmierć nastąpiła natychmiast, uznał medyk. I była bezbolesna.

Skąd oni wiedzą takie rzeczy? – pomyślał Decker. Przecież ofiary nikt o to nie pytał. Przepraszam, bolało pana, kiedy kula rozrywała panu mózg?

Istotne było osmalenie na skórze. Oznaczało, że broń musiała się znajdować bardzo blisko albo sprawca wręcz ją przytknął do czoła ofiary. Ślad wyglądał jak poparzenie gorącym żelazem. W tym wypadku zadziałał strumień gazów wyrzuconych z lufy w chwili naciśnięcia spustu.

Decker przyglądał się Lancaster, która nadzorowała pracę techników. Dwóch mundurowych, którym kazano stać przed drzwiami, wyglądało na znudzonych i zmęczonych. Jamison, opierając się o ścianę naprzeciwko, z zainteresowaniem obserwowała prowadzone czynności.

W końcu Lancaster podeszła do Deckera. Jamison szybko dołączyła do nich.

– Zebraliśmy zeznania. Nikt nic nie słyszał ani nie widział.

– Zupełnie jak wtedy w domu Richardsów – stwierdził Decker.

– Sąsiednie pokoje są niezajęte. Poza tym sprawca mógł użyć broni z tłumikiem.

– Z czasów, kiedy mieszkałem w tym przybytku, pamiętam, że są tu tylne drzwi z kiepskim zamkiem – powiedział Decker. – Zabójca mógł wejść i wyjść tą drogą niezauważony przez recepcjonistę.

– Każę to sprawdzić. Drzwi w pokoju Hawkinsa, zanim je wyważyłeś, były zamknięte. Od środka.

– Zapewne sam wpuścił osobę, która go zabiła – wtrąciła Jamison. – A kiedy sprawca wyszedł, zamek w drzwiach zadziałał automatycznie. Czas zgonu?

– Wstępny? Między dwudziestą trzecią a północą.

Decker spojrzał na zegarek.

– To znaczy, że niewiele się spóźniliśmy. A gdybyśmy najpierw przyjechali tutaj zamiast do domu Richardsów?

– Co się stało, to się nie odstanie – skwitowała Lancaster.

– Decker?

Słysząc swoje nazwisko, odwrócił się i spojrzał na kobietę w niebieskim kombinezonie. Należała do ekipy policyjnych techników. Miała trzydzieści parę lat, rude włosy, szczupłą sylwetkę i nos gęsto usiany piegami.

– Kelly Fairweather – powiedział.

Uśmiechnęła się.

– Hej, zapamiętałeś mnie.

– To akurat nie było trudne – przyznał Decker bez cienia ironii.

Fairweather spojrzała na nieboszczyka.

– A ja pamiętam jego.

– Racja, pracowałaś na miejscu zbrodni w domu Richardsów – odezwała się Lancaster, która przysłuchiwała im się z boku.

– To był mój pierwszy rok w zawodzie i od razu taki skok na głęboką wodę. Poczwórne zabójstwo, w tym dwoje dzieci... A ty, Decker, co tu robisz?

– Próbuję coś ustalić.

– Powodzenia. Zawsze uważałam, że Hawkins powinien był dostać szprycę za to, co zrobił. Chociaż to oczywiście nie usprawiedliwia tego, co tu się stało.

– Właśnie – powiedziała Lancaster stanowczym tonem.

Fairweather odebrała to jako niezbyt subtelne ponaglenie, by wróciła do pracy.

– No cóż, miło cię widzieć, Decker.

Kiedy się oddaliła, Decker podszedł do martwego mężczyzny, który nadal siedział niczym posąg.

– Więc zabójca podchodzi do Hawkinsa – stanął bezpośrednio przed denatem – przystawia mu broń do czoła i pociąga za spust. – Rozejrzał się po pokoju. – I żadnych śladów walki?

– Może spał? – podsunęła Lancaster.

– Wpuścił kogoś do środka, usiadł na krześle i się zdrzemnął? – zapytała Jamison.

– Powiedział nam, że bierze prochy – przypomniał Decker. – Znaleźliście jakieś?

Lancaster pokręciła głową.

– Nic. Ani tu, ani w łazience. Żadnych opakowań ani fiolek. Tylko mała torba podróżna z ubraniami i kilka dolarów w portfelu. Autopsja wykaże, czy miał coś w organizmie.

Decker rozejrzał się jeszcze raz po pokoju, zapamiętując każdy szczegół. Już raz to zrobił, ale na wszelki wypadek postanowił powtórzyć. Jego absolutna pamięć ostatnio zaliczyła kilka potknięć i nie chciał niczego przegapić. Przypominało to drukowanie dodatkowej kopii tego samego zdjęcia.

Żółtawa skóra denata nabrała półprzezroczystej bladości. Tak działo się po śmierci, gdy przestawała krążyć krew. Przynajmniej już nie cierpiał – nowotwór zginął razem ze swoim żywicielem. Kula w czoło uwolniła Hawkinsa od powolnej, bolesnej agonii. Niemniej jednak było to morderstwo.

– Jakieś motywy, potencjalni podejrzani? – rzuciła Lancaster.

– Czy Susan Richards nadal mieszka w tej okolicy? – zapytał Decker.

– Tak.

– Ja bym zaczął od niej.

Lancaster spojrzała na zegarek.

– Każę ją przywieźć na posterunek. Tam możemy ją przesłuchać.

– Chcesz, żebyśmy w tym uczestniczyli? – zdziwiła się Jamison.

– Skoro się powiedziało A, trzeba powiedzieć B – odparła Lancaster.

– Mamy własną robotę – zauważyła Jamison – i niewiele wolnego czasu.

– Mogę zadzwonić do Bogarta – zaproponował Decker. Ross Bogart był szefem zespołu FBI, do którego należeli Decker i Jamison.

– Naprawdę chcesz tu zostać i angażować się w to? – spytała Jamison z rezerwą w głosie.

– A mam wybór?

– Zawsze ma się wybór. – Lancaster wymownie popatrzyła na swojego dawnego partnera. – Ale ty, jak się domyślam, już podjąłeś decyzję.

– Decker – nie dawała za wygraną Jamison – dobrze to przemyślałeś?

– Tego nie można tak zostawić – odpowiedział stanowczo, wskazując na martwego mężczyznę. – Facet przyjeżdża tu i twierdzi, że jest niewinny. Przychodzi z tym do nas, a wtedy ktoś go zabija.

– Cóż, jak sam właśnie zauważyłeś, może zrobiła to Susan Richards, wdowa po człowieku, za którego śmierć Hawkins siedział w więzieniu.

– Może tak, może nie.

Decker obrócił się na pięcie i wyszedł.

Lancaster spojrzała na Jamison.

– Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Na przykład on.

– Coś o tym wiem – westchnęła Jamison.

5

– To niedopuszczalne – oświadczył Bogart. – Absolutnie nie do przyjęcia.

Decker rozmawiał z nim przez telefon, jadąc na posterunek policji w Burlington.

– Rozumiem, jak to może wyglądać z twojej perspektywy, Ross.

– Nie kombinuj. Dałem ci wolną rękę w sprawie Melvina Marsa. Potem chciałeś zostać w Baronville i pracować tam nad sprawą, bo miała związek z rodziną Alex. Ale to nie znaczy, że będę akceptował wszystkie twoje wyskoki.

– Ta sprawa jest wyjątkowa.

– Mówisz tak za każdym razem! Ty nie robisz wyjątków od reguły, ty w ogóle nie uznajesz reguł. Nie zapominaj, że pracujesz dla FBI.

– Wybacz, Ross. To moje rodzinne miasto. Nie mogę odwrócić się od niego plecami.

– A więc podjąłeś decyzję?

– Tak.

– Zmuszasz mnie, żebym ja też ją podjął.

– To dotyczy tylko mnie. Alex nie ma z tym nic wspólnego.

– Agentką specjalną Jamison zajmę się osobno – warknął Bogart i się rozłączył.

Decker powoli schował telefon. Wyglądało na to, że jego dni w FBI są policzone.

Spojrzał na Lancaster, która siedziała na fotelu obok.

– Problemy? – zagadnęła.

– Zawsze są jakieś problemy.

Pojechali dalej.

***

Susan Richards nie wyglądała na zachwyconą.

– To chyba jakiś żart. Myślicie, że to ja zabiłam tego sukinsyna? Cholera, żałuję, że tego nie zrobiłam.

Decker i Lancaster siedzieli w pokoju przesłuchań w komendzie miejscowej policji. Jamison została w hotelu, ponieważ Bogart nie wyraził zgody na ich włączenie się do tego śledztwa. Z nią pewnie przeprowadził osobną rozmowę.

Potrzeba było kilku godzin na załatwienie odpowiednich dokumentów autoryzujących doprowadzenie Richards do komisariatu, gdyż kobieta nie chciała się stawić dobrowolnie. Potem zwlekała, szykując się do wyjścia, podczas gdy czekający na nią mundurowi tracili czas i cierpliwość.

Dochodziła piąta rano.

Lancaster wyglądała, jakby lada moment miała zasnąć. Decker za to sprawiał wrażenie gotowego prowadzić to przesłuchanie przez następnych dziesięć lat.

Ściany z pustaków wciąż miały kolor musztardowożółty. Decker nigdy nie pojął dlaczego. Może akurat taką farbę ktoś znalazł gdzieś w piwnicy. W jego odczuciu naturalny kolor betonu byłby przyjemniejszy. Ale może nikt nie chciał, żeby w pokoju przesłuchań było przyjemniej.

Richards miała czterdzieści dwa lata, kiedy wymordowano jej rodzinę. Teraz była dobrze po pięćdziesiątce, ale starzała się wyjątkowo korzystnie. Zapamiętał ją jako wysoką, korpulentną kobietę o nijakim, mysim wyglądzie, z nieciekawymi jasnobrązowymi włosami.

Obecnie była znacznie szczuplejsza i nosiła szykowną fryzurę z pasemkami, w których dominował wyrazisty blond, a mysia osobowość ustąpiła miejsca widocznej pewności siebie.

– Zaraz, przecież to wy dwoje prowadziliście to śledztwo – powiedziała, kiedy tylko Lancaster i Decker usiedli naprzeciwko. – Poznaję was. Wiecie, co on zrobił mojej rodzinie. – Wyprostowała się na krześle, opierając się o blat kościstymi łokciami. Na jej twarzy malowała się wściekłość. – Nie pamiętacie, co zrobił ten sukinsyn?

– Właśnie z tego powodu, kiedy znaleźliśmy Meryla Hawkinsa martwego, uznaliśmy, że należy z panią porozmawiać – wyjaśniła Lancaster uspokajającym tonem. – Proszę nam powiedzieć, gdzie pani była między jedenastą wieczorem a północą.

– A gdzie, do cholery, miałam być o tej porze? Spałam we własnym łóżku.

– Ktoś to może potwierdzić? – zapytał Decker.

– Mieszkam sama. Nie wyszłam ponownie za mąż. Tak się zdarza, kiedy wymordują ci całą rodzinę! – dodała z furią Richards.

– O której godzinie wróciła pani wczoraj wieczorem do domu? – kontynuował Decker.

Richards chwilę milczała, starając się opanować.

– Z pracy wyszłam o szóstej. Trzy dni w tygodniu działam jako wolontariuszka w schronisku dla bezdomnych przy placu Dawsona. Wczoraj byłam tam do ósmej. Możecie sprawdzić.

– A później? – zapytała Lancaster.

Richards odchyliła się na oparcie krzesła i rozłożyła ręce.

– Pojechałam do domu i zrobiłam sobie coś do jedzenia.

– Co konkretnie?

– Och, to co zwykle. Na przystawkę był wędzony łosoś na chrupiącym toście z serem śmietankowym i kaparami, potem sałatka Waldorf i makaron linguine ze świeżymi małżami, a na deser nieco pysznego tiramisu. No i oczywiście do tego kieliszek dobrze schłodzonego, wybornego prosecco.

– Poważnie? – wyrwało się Lancaster.

Richards przewróciła oczami.

– Oczywiście, że nie. Zrobiłam sobie kanapkę z tuńczykiem i piklami, jadłam też kukurydziane chipsy. Zamiast prosecco zadowoliłam się mrożoną herbatą.

– Co pani robiła potem?

– Zamówiłam sobie w internetowym sklepie parę rzeczy do domu. To pewnie też możecie sprawdzić. Później siedziałam przed telewizorem.

– Co pani oglądała? – zapytał Decker.

– Serial Outlander. Wciągnęłam się. Drugi sezon. Jamie i Claire we Francji.

– O czym był ten odcinek?

– Dużo politycznych intryg. I namiętnych scen łóżkowych. Opisać w szczegółach? – dodała z sarkazmem w głosie.

– A później?

– Skończyłam oglądać, wzięłam prysznic i poszłam spać. Obudziłam się, kiedy policja zapukała do moich drzwi. Załomotała, mówiąc dokładniej.

– Jeździ pani ciemnozieloną hondą civic? – spytała Lancaster.

– Tak. To jedyny samochód, jaki mam.

– I mieszka pani na Primrose, po północnej stronie?

– Tak. Będzie już jakieś pięć lat.

– Ma pani sąsiadów?

– Po obu stronach i naprzeciwko. – Richards się wyprostowała. – Zapewne któryś z nich może wam powiedzieć, że zeszłej nocy byłam w domu. A przynajmniej, że po powrocie już więcej nie wychodziłam.

– Sprawdzimy to – stwierdziła Lancaster. – Wiedziała pani, że Meryl Hawkins pojawił się w mieście?

– Nie miałam pojęcia. Myślicie, że zapukałby do mnie i poprosił o jałmużnę? Byłam przekonana, że odsiaduje dożywocie. Nadal nie wiem, dlaczego wyszedł na wolność.

– Był śmiertelnie chory na raka, więc go wypuścili.

– To przykre. Nie zrozumcie mnie źle, nienawidziłam tego gnojka. Ale żeby go wywalić na ulicę, bo umierał?

– Na to wygląda. Nigdy nie próbował kontaktować się z panią?

– Nigdy. Gdyby spróbował, może sama bym go ukatrupiła. Ale na szczęście do tego nie doszło.

– Otworzyła pani kwiaciarnię, prawda? – odezwał się Decker. – Pamiętam, że ją widziałem... Znajduje się na Ash Place? Zainwestowała pani pieniądze z polisy męża?

Spojrzała na niego czujnie.

– Za większość tych pieniędzy pochowałam rodzinę. A potem żyłam dalej. Co miałam robić?

– A ta kwiaciarnia? – Decker nie dał się zbić z tropu.

– Po wydatkach na pogrzeb nie zostało wiele. Ale tak, otworzyłam kwiaciarnię. Od zawsze uwielbiałam ogrodnictwo i kwiaty. Interes się rozkręcił. Zapewniał życie na przyzwoitym poziomie. Zorganizowałam nawet kilka imprez dla wydziału policji. Sprzedałam ten sklep kilka lat temu i teraz prowadzę go dla nowych właścicieli. Kiedy osiągnę wiek emerytalny, zamierzam pracować tylko we własnym ogródku.

Lancaster spojrzała na Deckera.

– Coś jeszcze?

Pokręcił głową.

– Jak zginął? – zapytała Richards.

– Nie możemy ujawniać szczegółów śledztwa – odparła Lancaster.

– Jestem wolna?

– Tak.

Wstała i spojrzała na oboje.

– Nie zabiłam go – powiedziała cicho. – Lata temu pewnie bym to zrobiła przy pierwszej okazji, bez dwóch zdań. Ale czas leczy rany.

Gdy wyszła, Lancaster spojrzała na Deckera.

– Wierzysz jej?

– Nie mam powodu, żeby nie wierzyć.

– W pokoju Hawkinsa nie znaleźliśmy odcisków ani żadnych innych użytecznych śladów.

– Spodziewałem się tego.

– Co robimy?

– To, co zawsze. Drążymy dalej.

Lancaster zerknęła na zegarek.

– Teraz muszę pojechać do domu i trochę odespać, bo padnę na pysk. Zadzwonię później. Też powinieneś się zdrzemnąć.

Wstał i podążył za nią na zewnątrz.

– Mogę cię podrzucić – zaoferowała się Lancaster.

– Dzięki, ale chcę się przejść. To niedaleko.

Uśmiechnęła się.

– Miło było znowu z tobą popracować.

– Szybko ci się sprzykrzy.

– Nie zniechęcam się tak łatwo.

– To dobrze.

Odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Właśnie zaczynało świtać.

6

Mżył drobny deszcz. Decker szedł chodnikiem, pogrążony w myślach. To bardzo dziwne uczucie znowu prowadzić śledztwo w rodzinnym mieście. Ostatni raz robił to w sprawie zabójstwa własnej rodziny. Ta sprawa była inna, ale i tak dotykała go osobiście.

A co, jeśli przyłożyłem rękę do skazania niewinnego człowieka?

Idąc, rozglądał się. Postanowił nie wracać tu w urodziny Cassie ani w rocznicę ich ślubu. To byłoby dla niego za dużo. Ale jednak to robił w urodziny córki. Czuł, że musi, chociaż każda z tych wizyt patroszyła go emocjonalnie.

Jego wielkie stopy poniosły go przed siebie. Minął hotel, w którym się zatrzymał, i po kilku kilometrach doszedł na stare śmieci. Było już jasno. Przystanął na rogu i zapatrzył się w miejsce, które kiedyś nazywał domem.

Ostatni raz był tu dwa lata temu. Wszystko wyglądało tak samo, jakby od jego poprzedniej wizyty czas stał w miejscu. Z jedną różnicą – na podjeździe parkowały dwa nieznajome samochody: ford pick-up i nissan sentra.

Kiedy tak się przypatrywał, z bocznych drzwi wyszedł mężczyzna po trzydziestce, w białej koszuli z kołnierzykiem, wiatrówce i spodniach koloru khaki, oraz mniej więcej siedmioletnia dziewczynka. Niosła tornister, on w ręce trzymał aktówkę. Dziewczynka ziewała i przecierała oczy.

Wsiedli do pick-upa i mężczyzna wyjechał tyłem z podjazdu. Wtedy dostrzegł Deckera stojącego po drugiej stronie ulicy i obserwującego dom. Opuścił szybę w oknie samochodu.

– Mogę ci w czymś pomóc, kolego?

Decker przyjrzał mu się uważnie.

– Pan to zapewne Henderson?

Mężczyzna zareagował podejrzliwym spojrzeniem.

– Skąd pan wie?

– Od znajomej. – Potem Decker wskazał na dom. – Mieszkałem tu kilka lat temu.

Henderson zmierzył go wzrokiem.

– Okej. Zostawił pan coś?

– Nie, nie, tylko... – zaczął Decker, zająknął się jednak, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale to trochę dziwne, że stoi pan tu o tak wczesnej porze i obserwuje mój dom.

Decker wyjął legitymację FBI i okazał ją mężczyźnie.

– Znajoma z policji powiedziała mi, że kupił pan ten dom.

– Zaraz... – bąknął Henderson, wpatrując się w dokument. – Amos Decker?

– Zgadza się.

Henderson skinął głową, ale wyglądał na zmieszanego.

– Słyszałem o... – Zawiesił głos i spojrzał z ukosa na córkę, która uważnie przysłuchiwała się ich rozmowie.

– Tak. Nic tu po mnie. Miłego dnia. Mam nadzieję, że podoba się wam dom i okolica. To dobre miejsce do wychowania dzieci.

Decker odwrócił się i podążył w kierunku, z którego przyszedł, a Henderson odjechał w swoją stronę.

Sklął się w myślach za przyjście tutaj. To było głupie. Niepotrzebnie zestresował człowieka. I po co? Żeby odświeżyć pamięć o tym miejscu? Nie musiał. Miał jego obraz wryty w mózg z najdrobniejszymi szczegółami. Na zawsze.

Doczłapał do hotelu, w którym on i Jamison zatrzymali się po przyjeździe do Burlington. Kiedy wszedł do holu, właśnie wysiadała z windy.

– Chryste, Decker, dopiero wracasz? – zdumiała się na widok jego wymiętego, wilgotnego ubrania.

– Dzień dobry, też się cieszę, że cię widzę. Co powiesz na małe śniadanie?

Poszła za nim do jadalni obok holu. Usiedli, złożyli zamówienia i zaczęli popijać kawę.

– I jak tam? – zagadnęła Jamison. – Susan Richards okazała się pomocna?

– Nie przyznała się do zabójstwa, jeśli to miałaś na myśli. Ale nie ma mocnego alibi. Twierdzi, że w tym czasie była we własnym domu i spała.

– Cóż, o tej porze to nawet prawdopodobne.

– Może dowiemy się czegoś więcej od jej sąsiadów. Ale nie sądzę, żeby to była ona. Rzeczywiście mogła nawet nie wiedzieć, że Hawkins przyjechał do miasta.

– Chyba że wpadła na niego przypadkiem na ulicy.

– Ja nie rozpoznałem go nawet, kiedy do mnie podszedł i zaczął mówić. A lata temu spędziłem z nim dużo więcej czasu.

– Zadzwoniłeś do Bogarta? Pozwolił ci pracować przy tej sprawie?

– Tak, rozmawialiśmy – odpowiedział półgłosem. – Dziwię się, że nie zadzwonił do ciebie.

– Jakoś nie raczył. No to co ci powiedział?

W tej samej chwili podano im zamówione dania.

– Opowiem ci później – mruknął.

– Miło, że zamówiłeś wegański omlet – zauważyła. – I że odpuściłeś sobie bekon.

– To twoja zasługa.

– Ale twoja korzyść. Dobrze wyglądasz, Decker.

– Przesadzasz, ale dziękuję.

Odłożył sztućce i dopił kawę.

– Co cię gryzie? – zapytała.

– Świadomość, że po tym mieście chodzi zabójca i myśli, że mu się upiekło. Strasznie mnie to wkurza.

– To wszystko?

Spojrzał na nią zdziwiony.

– To mało?

– A nie czujesz się winny tego, co przydarzyło się Merylowi Hawkinsowi?

– Ja go nie zastrzeliłem. Ani nie prosiłem, żeby tu przyjeżdżał i rozgrzebywał stare sprawy.

– Nie zastanawiasz się, czy fakt, że ktoś go zabił, może dowodzić jego niewinności? Praktycznie sam to wcześniej przyznałeś.

– Chcesz powiedzieć, że popełniłem błąd? – spytał, ważąc każde słowo.

– Ja bym tego tak nie nazwała. Przeprowadziłeś dochodzenie i wszystkie dowody wskazywały na oskarżonego. Gdybym wtedy była na twoim miejscu, wyciągnęłabym dokładnie takie same wnioski.

– Co nie zmienia faktu, że jeśli był niewinny, muszę to naprawić.

Jamison uniosła brwi.

– Ponieważ brzemię problemów tego świata zawsze spada na twoje niewątpliwie szerokie barki?

– Nie całego świata, tylko jednej sprawy, którą prowadziłem. To kwestia poczucia odpowiedzialności. To ja odebrałem temu człowiekowi wolność.

– Powiedziałabym raczej, że sam ją sobie odebrał tym, co zrobił.

– Jeśli rzeczywiście to zrobił.

Jamison bezwiednie obracała w palcach swoją filiżankę.

– Jeżeli ktoś go wrobił, to ewidentnie wiedział, jak się do tego zabrać. Kto mógłby aż tak źle mu życzyć?

Decker skinął głową.

– Celne spostrzeżenie. Nie mam pojęcia kto. Hawkins był wykwalifikowanym operatorem maszyn, ale został bezrobotny, kiedy w fabryce doszło do zwolnień grupowych. Potem pracował już tylko dorywczo. Łapał się każdej roboty, żeby przeżyć.

– Jak wielu ludzi teraz.

Spojrzał na jej odznakę FBI.

– Jakie to uczucie?

Odruchowo opuściła na nią wzrok i się uśmiechnęła.

– Przyznam szczerze, że rewelacyjne. Nigdy nie myślałeś, żeby zrobić to samo?

– Czuję się już na to za stary. Górna granica wieku to trzydzieści siedem lat, a ja nie jestem byłym żołnierzem, dlatego nie zrobią dla mnie wyjątku. Poza tym nawet gdybym mógł aplikować, wątpię, czy zaliczyłbym testy fizyczne.

– Nie oceniaj się tak nisko. Skoro znasz wymagania, rozumiem, że interesowałeś się tym tematem?

Decker wzruszył ramionami.

– Mogę wykonywać swoją robotę bez odznaki agenta federalnego. Nadal jestem zawodowym policjantem. Mogę aresztować ludzi. – Zamilkł, po czym dodał: – No i zawsze mam twoje wsparcie.

– To prawda.

– Poszedłem dzisiaj rano pod swój dawny dom.

Jamison wyglądała na poruszoną tym wyznaniem.

– Po co?

– Nie wiem. Nogi same mnie tam poniosły. Zanim się obejrzałem, stałem na chodniku po drugiej stronie ulicy. Poznałem faceta, który tam mieszka. I jego córeczkę. Lancaster mówiła mi o nich. Trochę ich wystraszyłem, pojawiając się tam znikąd. On wiedział o... o tym, co się tam wydarzyło.

Jamison pochyliła się do niego.

– Wiem, że nie chcesz tego usłyszeć, ale i tak ci to powiem. – Przerwała na moment, jakby uważnie dobierała słowa. – Kiedyś musisz zamknąć ten rozdział w swoim życiu. Rozumiem, że przyjeżdżasz tu na ich groby i tak dalej. Ale trzeba żyć dalej. Zrobić krok naprzód i nie tkwić tak bardzo w przeszłości. Tego chciałyby Cassie i Molly, dobrze o tym wiesz.

– Skąd ty to możesz wiedzieć? – warknął.

Cofnęła się, zasmucona jego reakcją.

– Nie powinny były zginąć, Alex. Jeśli już, to ja powinienem nie żyć, nie one.

– Ale ty żyjesz! Nie marnuj tego.

Decker wstał.

– Wezmę prysznic i się przebiorę. A potem złapiemy mordercę. Spotkajmy się tu za pół godziny.

– Decker, musisz chociaż trochę się przespać!

– Mówiłaś, żebym nie marnował czasu. Pamiętasz? – powiedział i odszedł.

Jamison odprowadziła go wzrokiem. Miała minę, jakby pękało jej serce.

7

Decker stał pod prysznicem przez pełną minutę, trzymając głowę pod strumieniem ciepłej wody, zanim sięgnął po mydło. Nagle wpadł w popłoch, ponieważ stwierdził, że nie pamięta ulubionego koloru Cassie. Po chwili coś w jego głowie zaskoczyło i przypomniał sobie. Oparł się czołem o wykafelkowaną ścianę.

Cholera, kolejne zacięcia. Nie, to usterki. Przecież jestem maszyną, nieprawdaż?

Czy jego pamięć szwankuje coraz bardziej? Akurat teraz, kiedy trzeba rozwikłać sprawę sprzed lat i złapać zabójcę? Czy w końcu całkiem ją straci? Przerażała go myśl, że to jedno z możliwych następstw urazu mózgu, którego doświadczył lata temu. Jak przewlekła encefalopatia pourazowa.

Wyszedł spod prysznica, wytarł się i włożył świeże ubranie. Wciąż czuł się podle i ledwie stał na nogach, ale przynajmniej był czysty.

Jamison czekała na niego w holu. Wsiedli do samochodu, ona zajęła miejsce za kierownicą.

– Dokąd? – zapytała.

– Do Susan Richards. Jedynej podejrzanej, jaką mamy.

Po drodze zadzwonił do Lancaster, by ją uprzedzić, co zamierza. Musiał się nagrać, ponieważ włączyła się poczta głosowa. Uznał, że właścicielka telefonu odsypia zarwaną noc.

Dom Richards przy Primrose Avenue był małym, parterowym bungalowem z cegły, ze staromodnymi markizami w biało-zielone pasy. Ocienione drzewami podwórko wyglądało na zadbane. Krzewy były starannie przycięte, a rabatki utrzymane w nienagannym porządku. Także w doniczkach na zadaszonej werandzie kwitło mnóstwo kolorowych jesiennych kwiatów.

– Gustowna aranżacja – stwierdziła Jamison.

– Susan Richards od lat zajmuje się kwiatami – wyjaśnił. – Teraz prowadzi kwiaciarnię dla ludzi, którym ją odsprzedała jakiś czas temu.

– Naprawdę myślisz, że to ona zamordowała Hawkinsa tamtej nocy?

– Mogła. Nie wiem, czy to zrobiła. Właśnie próbujemy to ustalić.

Kiedy wysiedli, Decker podążył nie w stronę frontowych drzwi, ale ku domowi po drugiej stronie ulicy.

– Weryfikujemy alibi? – zapytała Jamison. Musiała przyspieszyć kroku, żeby się z nim zrównać.

Skinął głową i zapukał do drzwi bungalowu, który wyglądał jak bliźniak domu Richards, tylko z boku miał dobudowaną przeszkloną werandę.

Wyszła do nich drobna staruszka o białych włosach, tak rzadkich, że prześwitywała spod nich zaczerwieniona skóra.

– Tak? – odezwała się, przyglądając im się zza grubych szkieł okularów.

Jamison podsunęła jej swoją odznakę, którą kobieta uważnie obejrzała.

– FBI do mnie? Coś przeskrobałam? – zapytała.

– Ależ nie – pospiesznie odpowiedziała Jamison. – Chcieliśmy porozmawiać o pani sąsiadce, pani...?

– Agatha Bates. – Staruszka spojrzała na górującego nad nią Deckera. – Pan też z FBI? Nie okazał pan swojej odznaki. – Zmierzyła go wzrokiem i dodała: – Jest pan za wielki na agenta FBI. Oglądam dużo telewizji. Żaden agent nie jest taki wielki.

– Pracuje dla nas jako konsultant – wyjaśniła Jamison.

Bates powoli przeniosła spojrzenie na nią.

– O której sąsiadce chcecie rozmawiać?

– Susan Richards.

– Ach, Susan, oczywiście. Miła osoba. Zajmuje ten dom już jakiś czas. Chociaż nie tak długo jak ja. Mieszkam tu od pięćdziesięciu siedmiu lat. – Popatrzyła jeszcze raz na Deckera. – Czy my się znamy?

– Pracowałem przez dwadzieścia lat w tutejszej policji.

– Hm. Nie mam za wiele kontaktu z policją. Płacę podatki i nikogo nie obrabowałam.

– Z pewnością – zgodziła się Jamison. – Może nam pani powiedzieć, kiedy ostatni raz widziała pani Susan Richards?

– Cóż, widziałam ją dziś rano, kiedy przyjechała po nią policja. Tu zwykle nie dzieją się takie rzeczy.

– To było dość wcześnie – zauważyła Jamison.

– Wstaję dość wcześnie. Śpię może cztery godziny na dobę. Kiedy się zestarzejesz, tak masz. Już niedługo będę spała, ile dusza zapragnie.

– To znaczy?

– Kiedy umrę, moja droga. Mam dziewięćdziesiąt trzy lata. Jak myślisz, ile mi jeszcze zostało? – Poprawiła okulary na nosie. – Może najpierw wy mi powiedzcie, dlaczego w ogóle zabrała ją policja?

– Miała do niej parę pytań. Widziała ją pani wczoraj, może wieczorem?

– Widziałam, jak wracała do domu. To było jakiś kwadrans po ósmej.

– Skąd ta pewność? – zapytał Decker. – A dzisiaj rozmawiała pani z nią?

– Nie. Pewnie jest w domu. W każdym razie nie widziałam, żeby dokądś szła. Zwykle rano wychodzi na spacer, a ja o tej porze piję kawę na ganku. Wtedy macham do niej, a ona do mnie. Może dzisiaj było inaczej, bo przyjechała policja.

– Więc nie widziała pani, jak pani Richards wracała dziś rano z posterunku? – upewnił się Decker.

– Nie. Pewnie byłam w kuchni i przygotowywałam śniadanie albo krzątałam się na podwórku za domem. Lubię się krzątać. My, starzy ludzie, tak mamy. I robimy to powoli. Niepotrzebne mi złamane biodro.

– A wczoraj wieczorem? – drążyła Jamison.

– Kwadrans po ósmej – odparła Bates, patrząc na Deckera. – Ona jest wolontariuszką w schronisku dla bezdomnych. Zawsze wraca mniej więcej o tej porze. Wiem to, bo wtedy w telewizji leci Va banque, ten teleturniej. Potrafiłam zadać finałowe pytanie! Chodziło o Harry’ego Trumana. Pamiętam go. Do diabła, głosowałam na niego! Wszyscy trzej zawodnicy formułowali niewłaściwe pytania. Żaden z nich nie miał więcej niż trzydzieści lat. Co oni mogą wiedzieć o Trumanie? Gdybym tam była, wygrałabym dość, żeby pojechać gdzieś na wakacje.

– Zatem widziała pani, jak Susan Richards wróciła do domu? Czy potem jeszcze wychodziła? Zauważyłaby to pani?

– Jeśli wychodziła, to pieszo. Kiedy odpala ten swój samochód, to huk jest taki, jakby wybuchła bomba. To stara honda z dziurawym tłumikiem. Mówiłam jej, żeby go naprawiła. Prawie się moczę za każdym razem, kiedy to słyszę. Słuch mam jeszcze całkiem dobry.

– Czyli mogła opuścić dom na piechotę albo nawet odjechać taksówką?

– Siedziałam na ganku i rozwiązywałam krzyżówki mniej więcej do wpół do jedenastej. Wtedy bym ją zobaczyła. Później weszłam do środka. Położyłam się około jedenastej.

– W porządku. Czyli co najmniej do około wpół do jedenastej pani Richards nie wychodziła z domu, tak? – spytał Decker. – I nie słyszała pani, żeby Susan Richards uruchamiała samochód, w każdym razie do czasu, gdy poszła pani spać, czyli mniej więcej do jedenastej?

– Przecież właśnie to powiedziałam. Nie nadąża pan za mną?

– Wspaniale – wtrąciła szybko Jamison. – Pani Bates, bardzo nam pani pomogła.

– Okej, cieszę się, że mogłam spełnić swoją obywatelską powinność. – Agatha Bates pokazała Deckerowi uniesiony kciuk, a do Jamison powiedziała, zniżając głos: – Myślę, że FBI potrzebuje bardziej rozgarniętych konsultantów. Ale z ciebie jestem dumna, moja droga. Miło patrzeć, jak sobie radzisz.

– Dzięki. – Jamison stłumiła śmiech.

Pożegnali się ze staruszką i wrócili na ulicę.

– Richards miała dość czasu, żeby zjawić się w Residence Inn i zabić Hawkinsa – stwierdził Decker. – Nawet jeśli dotarła tam pieszo, a tym bardziej taksówką.

– Jeśli zamówiła sobie taksówkę, ustalimy to. Podejrzewam, że nie ma tu Ubera?

– Nie sądzę.

Zapukali do pozostałych dwóch domów w sąsiedztwie, ale w żadnym nikogo nie zastali.

– Krótko mówiąc, nie wykluczyliśmy Richards jako osoby podejrzanej o zabójstwo Hawkinsa – orzekł Decker.

– Naprawdę myślisz, że mogła to zrobić?