Odblask - Piotr Kotwica - ebook + audiobook + książka

Odblask ebook i audiobook

Piotr Kotwica

1,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy znalazłeś się kiedyś w tak ohydnym położeniu, że musiałeś sprzedać duszę, aby wyjść z szamba?

Powieść „Odblask” jest zapisem wychodzenia bohatera z problemów psychicznych oraz uzależnienia od narkotyków. Z. przeżył wiele złego, walcząc z samym sobą i otaczającym go światem. Zobacz, jak do tego doszło i nie idź tą samą drogą.


Piotr Kotwica (ur. 27 listopada 1989 r.) – po ukończeniu najstarszej szkoły w Polsce, LO im. marsz. St. Małachowskiego w Płocku, studiował polonistykę na UAM w Poznaniu. Przerwał naukę na drugim roku. Obecnie mieszka i pracuje w Toruniu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 62

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 33 min

Lektor: Adrian Rozenek

Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agviki025

Nie polecam

UWAGA! Książka (jak dla mnie) zachęca do chociażby spróbowania narkotyków, a pamiętajmy, że już po pierwszym razie możemy się uzależnić! Nie polecam osobom, które chciałyby ich spróbować albo choćby się nad tym zastanawiają!
00

Popularność




Intro

 

 

 

Koniec kropka. Nie ma pierdolenia, książki na czterysta stron o niczym, którą gównowiedząca krytyka aż się dławi z zachwytu.

Będzie bolało.

– Rejestracja, następny proszę!

No to idę.

– Imię nazwisko rok urodzenia – jak maszyna wypowiedziała po raz tysiączny dzisiaj.

– Z., 1989.

– Podpisz tutaj, daj dokument i łóżko 13 jest wolne.

Cieszę się, że sobie kupiłem nową komórkę. Czuję się jak moja nowa komórka.

Czy to prawda, że kiedy się dorasta, wypada się z zanurzenia w świat buntu i zapada się w świat materializmu? Tak czy siak – pewna immersja.

Na wstępie zaznaczam, że jestem schizofrenikiem. Chorobę wywołałem sobie, biorąc rozmaite używki, tyle używek i takie używki, że nawet o nich nie słyszeliście. Pewnie dlatego byłem bardziej empatyczny, wydawało mi się, że więcej rozumiem. Pisałem, dużo pisałem, pewnie dlatego, że pewne ośrodki w moim mózgu, odpowiadające za wyobraźnię, zostały pobudzone. Niestety, nie na stałe. Wszystko, co wzleci do góry, musi w końcu upaść. Nawet nie wiecie, jak ciężko się teraz pisze na trzeźwo.

Dowód osobisty. Zapalniczka. Scyzoryk (podobno szwajcarski). Dwadzieścia siedem groszy.

Zastanawiam się czasami, czy wynająłem dobrego Diabła-Stróża. Ubóstwo to raczej domena mnichów buddyjskich czy amiszów (to pewnik, że nie katoli).

Cierpienie spowodowane brakiem dóbr materialnych zataja w jakiś sposób niepokój egzystencjalny, który jest gorszą formą cierpienia, bo człowiek racjonalny zdaje sobie sprawę z tego, że jest to ból, który nie znajduje ukojenia.

Poszukiwanie „sensu życia” przypomina poszukiwanie pracy w małym miasteczku. Mnóstwo możliwości, ale żadnego odzewu.

„Mam zaświadczenie o niepełnosprawności” i, jakby to miało coś zmienić, dopisuję: „Co w sumie fortunnie pozwala zaoszczędzić na mnie Pracodawcy”. Kurwa, jaka bania.

Rozumiesz, może umiesz żyć na czysto, ale w sumie nie pozwala ci to na pełną percepcję.

Jestem ćpunem. W dodatku opętanym przez Demona. Ale o tym później.

„Pozwól, że się przedstawię, oto ja, człowiek bogactwa i gustu”[1].

Z. Jak Zapamiętaj to imię. Jak Zaraz wracam. Jak Znikam i wynikam. Jak Zagłada.

Zasada jest jedna. Nie przestać lecieć. Upadać. Są takie studnie, które nie mają dna. Królicza nora, jeśli też czytałeś te same zaćpane bajki z dzieciństwa co ja. Lata sześćdziesiąte, Zjednoczone Stany Upalone.

Ktoś mądry powiedział, że Polska jest jakieś pięćdziesiąt lat w czerwone (jak Związek Śmierdziecki) plecy w stosunku do tzw. „cywilizowanego świata”. Więc witaj, panie władzo, w XXI wieku, gdy chodzę po twoich ulicach naćpany jak stado owiec na jesieni, a ty mi możesz uwierzyć, że znam swoje prawa i nigdy, ale to NIGDY w swoim życiu nie miałem w swojej kieszeni nic, co byłoby nielegalne. Taka pajda swojskiego chleba. Polityczne bierki. Wy nam cap, a my wam srap.

Żeby być zupełnie szczerym w pisaniu tej Ewangelii, należałoby wytyczyć zdarzeniom przebieg chronologiczny. Więc zacznijmy od środka.

[1] Tłumaczenie fragmentu utworu Rolling Stones Symphaty for the Devil.

„Kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem, hej……wziął mnie ojciec, wziął mnie ojciec i tak do mnie rzekł”[1]

 

 

 

*

 

Jezu, płyn do płukania pochwy.

Piję płyn do płukania pochwy.

Naprawdę, człowieku, bez kitu. Bełkotpsychina. Jak to klepie! Według ulotki ma działanie przeciwzapalne i antyseptyczne. Dziewczyna X rozpuszcza saszetkę w wodzie i myje sobie cipkę. Ja przeprowadzam banalną, kuchenną ekstrakcję z czterech saszetek i piję to około godziny 20.00. Dwa gramy. Powinno mnie wyklepać jak amen w pacierzu. Smak jest tak słony, że język cierpnie na jakieś dwadzieścia minut. Lepiej potem nic nie jeść, bo bełkotpsychina może się spienić w żołądku i z całego tripu[2] zostaną tylko torsje. Całość tej słonej chemii wyleci z żołądka z powrotem przez gardło, nos, usta. Wyląduje w kiblu. Smak na pewno nie będzie wtedy lepszy. Chociaż gorszy chyba być nie może.

Niektórzy zawijają wyekstraktowane gówno w chusteczkę higieniczną i tak połykają. Ale mniej klepie i jak się chusteczka rozleci w gardle… Smak jest tak ohydny, że zrobisz wszystko, byle się zrzygać.

Do mycia pizdy.

Noo, właściwie to nie tylko.

Bełkotpsychina ma działanie silnie halucynogenne. Jazda prawie jak na kwasie. Światła w oczach tańczą pogo, przedmioty deformują się w zupełnie coś innego, coś z kosmosu, figurki na moim biurku wstają i zaczynają chodzić. Takie tam.

Problem jest taki, że sama w sobie wyciąga z podświadomości człowieka wszystkie jego lęki i fobie. Widzisz wszędzie robale, węże, ściany porastają pleśnią, z której wychodzą bliżej niezidentyfikowane facjaty, po podwórku chadza gigantyczna modliszka pragnąca mnie zeżreć. Takie tam. Przeżycie ostre, ale nieprzyjemne. Leżysz w swojej kochanej pościeli, a rysunki na niej wiją się glistowato, snują, są włochate. Widzisz je, słyszysz i czujesz swędzenie na nogach. Wiesz, że to tylko halucynacja, że to iluzja, ale:

PRIMO – nigdy nie masz pewności,

SECUNDO – mimo tej świadomości nadal czujesz, jak robale wiją się po twoich nogach, zbliżają się w stronę krocza.

Nie ćpaj bełkotpsychiny, jeśli nie masz leków uspokajających pod ręką.

Silnych leków. Najlepiej takich, które nadają się do ćpania. Bagatelozyn. Pyszne, małe, kolorowe guziczki, po których wszystko jest w porządku. Robaki zamieniają się w kwiatki, z kwiatków wylatują karzełki. Bajka. Po podwórku chadza dmuchana żyrafa. Jest przezabawna.

Bagatelozyny są „ezoterycznie” zamknięte za szybą apteki, a przepustką do nich jest wiarygodna recepta.

Uwierzyłbyś człowieku, gdybym ci powiedział, że tak to się skończy?

Płyn do płukania pizdy.

Inaczej mówiąc – zapalenie sromu i pochwy.

Zapalenie szyjki macicy po chemioterapii.

Higiena osobista w okresie połogu.

W twoich jelitach.

Śmiało, rzygaj.

Leżę i czuję, że zaczyna się sztorm łódeczek bełkotpsychiny na wściekłym oceanie moich kwasów żołądkowych. Jak puszczę pawia, to wszystko wywalę. Z tripu nici. Basta. Nie będziesz rzygał. Organizm chce to wywalić, ponieważ wcale nie chce tej chorej substancji. Kto by chciał pić płyn do…

Nie myśl o tym teraz. Nie będziesz rzygał. Nie będziesz rzygał. NIE BĘDZIESZ RZYGAŁ!

 

 

* *

 

– Tylko małą kreseczkę! Człowieku, jedną kreskę[3]!

– Nie szuraj[4] tego gówna!

To dość zabawne, ale mój dealer zawsze powtarzał mi, żebym nie ćpał. Za każdym razem, jak go widziałem i coś od niego brałem, to samo: „Nie ćpaj tych narkotyków! Ile razy mam powtarzać?!”.

– Stary, no zrozum. Jedną kreskę. Mam hajs.

– Nie ma mowy. Mam zielone.

Chyba nigdy nie mówił tego na poważnie.

– Nie potrzebuję.

– Nara.

I zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

Potrzeba mi amfetaminy.

Bardzobardzobardzo.

Generalnie kopnął mnie niedowład[5] mózgu. Niedotlenienie wszechkomórek. Wycieńczenie. Zjazd kolejką górską. W pień. Drżenie mięśni. Pytam umysł: „Halo, halo?”… Brak odpowiedzi. Brak sygnału. Totalnie.

Taki moment, w którym wszystko jedno. Prymitywny głód. Amfa jest teraz dla mnie czymś, czym był kotlecik schabowy z ziemniaczkami dla więźnia Auschwitz. Tak przynajmniej mi się wydaje.

Więc wychodzisz z klatki na ulicę, by powłóczyć nogami w niepewnym kierunku. Gdzie szukać ratunku?

Sześć razy przeglądałem listę kontaktów w telefonie.

Sześć razy:

– Ziomek, dałbyś radę coś wykminić?

– Nie, nie. Już z tym skończyłem. <Klik!>

Albo:

– Stary, namieszałbyś coś?

– Nie ma mnie teraz w mieście. <Klik!>

Kompletna beznadzieja.

To ten wariat Murphy i jego chore zasady.

Zasada przekory.

Jak mam hajs, to nie ma towaru. Jak jest towar, to nie mam hajsu. Logiczne, prawda?

Wchodzę więc do apteki całodobowej, mojej ulubionej, i kupuję trochę tego, trochę tamtego. Jakbym odwiedzał sam24h przed sobotnią projekcją filmu, kupując sobie piwo, chipsy, ciasteczka, smakołyki. I jeszcze trochę tego, no, tamtego. Wszystko bez recepty. Przed wojną bez recepty była dostępna heroina. Hera na przeziębienie. Na kaszel. Wyobrażasz sobie, człowieku? Duża biała tabletka z kreską przez środek. Te wszystkie starowinki, które były uzależnione od heroiny i nawet o tym nie wiedziały. W domu prababci zawsze musiała być ta tabletka. Nawet jak nikt nie był chory, to musiała być „na wszelki wypadek”.

Więc „na wszelki wypadek” biorę jeszcze dwa opakowania leku z katatoniną, pochodną morfiny, i wychodzę odbyć mój prywatny, dogłębny, szczery, sobotni seans z filmem.

 

 

* * *

 

W pewnym momencie