Ocalić Isabel cz 1 - Diana Palmer - ebook

Ocalić Isabel cz 1 ebook

Diana Palmer

3,8

Opis

Według mieszkańców Jacobsville Isabel Grayling wiedzie szczęśliwe życie. Ma ojca milionera, troskliwą opiekunkę, Mandy, i prywatnego ochroniarza, Paula. Nikt nie wie jednak, jak jest naprawdę. Isabel żyje pod dyktando ojca, który zabrania jej spotkań ze znajomymi i surowo karze za nieposłuszeństwo. Kiedy Paul zakochuje się w Isabel, postanawia odejść. Wie, że Darwin Grayling nigdy nie pozwoliłby córce na ten związek. Po trzech latach Paul wraca do Jacobsville jako agent FBI. Ma za zadanie odnaleźć sprawców morderstwa, w które być może zamieszany jest ojciec Isabel

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 187

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (114 oceny)
47
27
20
14
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Diana Palmer

Ocalić Isabel

Tłumaczenie: Wanda Jaworska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Isabel Grayling stanęła w drzwiach i obrzuciła spojrzeniem gabinet ojca. Duże biurko było uprzątnięte, krzesło jak zawsze wsunięte starannie pod pulpit, wszystkie przedmioty znajdujące się na dębowym blacie starannie ułożone, ołówki tkwiły w specjalnym pojemniku, kartki papieru jedna na drugiej tworzyły idealnie równy stos. Ojca nie było w domu, ale w gabinecie panował wręcz obsesyjny ład, na którym tak bardzo mu zależało nawet w czasie jego nieobecności.

Wyszła z pokoju z westchnieniem ulgi, odgarniając z czoła skłębione złocistorude włosy. W jej niebieskich oczach też malowała się wyraźna ulga. Zmarszczyła prosty nos, przez którego grzbiet przebiegała maleńka linia piegów. Miała na imię Isabel, ale tylko Paul Fiore tak się do niej zwracał. Dla wszystkich innych była Sari, podobnie jak jej młodsza siostra, którą zawsze nazywano Merrie, choć nosiła imię Meredith.

– I co? – spytała szeptem Merrie.

Sari odwróciła się. Siostra również była szczupła, ale miała proste, prawie platynowe włosy, sięgające do pasa. Oczy, tak jak u Sari, były niebieskie, ale jaśniejsze, bardziej przypominały kolor zimowego nieba.

– Wyjechał! – odpowiedziała Sari ze znaczącym uśmieszkiem.

Merrie westchnęła z ulgą.

– Paul mówił, że tatuś pojechał na kilka tygodni do Niemiec. Może w Europie znajdzie sobie jakichś innych ludzi, których będzie mógł dręczyć – powiedziała.

Sari podeszła do młodszej siostry, wzięła ją w ramiona i mocno uścisnęła. Merrie walczyła ze łzami.

– Ja tylko chciałam troszkę skrócić włosy, nie obcinać. Naprawdę, Sari, on jest niemożliwy…!

– Wiem.

Sari nie odważyła się powiedzieć nic więcej. Paul poinformował ją w tajemnicy o sprawach, którymi nie potrafiłaby podzielić się z młodszą siostrą. Ich ojciec był znacznie groźniejszym człowiekiem, niż się im wydawało.

Osoby postronne uważały, że siostry Grayling mają wszystko. Ich ojciec był bajecznie bogaty. Mieszkali w rezydencji z szarego kamienia na ogromnym obszarze w Comanche Wells w Teksasie, gdzie ich ojciec trzymał konie wyścigowe czystej krwi, którymi opiekował się jego zarządca. Ostrożnie odsunął swego pracodawcę od bezpośredniego kontaktu ze zwierzętami po tym, jak kiedyś musiał chronić przed nim konia. Przedtem Darwin Grayling bił zwierzęta. Mówiono nawet, że bił żonę. Zmarła na skutek ciężkiego wstrząśnienia mózgu, ale Grayling przysięgał, że spadła ze schodów. Mało kto w Comanche Wells czy pobliskim Jacobsville w Teksasie miał ochotę spierać się z człowiekiem, który był w stanie kupić i sprzedać każdego w całym stanie.

Nie powstrzymało to jednak miejscowego lekarza Jeba „Coppera” Coltraina przed żądaniem dochodzenia przyczyny zgonu żony Graylinga, kiedy stwierdził, że obrażenia głowy kobiety nie mogły powstać w okolicznościach, jakie przedstawił Grayling. Copper został jednak pilnie wezwany przez przyjaciela spoza miasta, a kiedy wrócił, dochodzenie było już zakończone i na akcie zgonu wpisano jako przyczynę śmierci wypadek. Sprawa zamknięta.

Córki Graylinga nie wiedziały, co tak naprawdę się stało. Kiedy ich matka zmarła, Sari chodziła do liceum, a Merrie do szkoły podstawowej. Wiedziały tylko tyle, ile powiedział im ojciec. Za bardzo się go bały, żeby zadawać jakiekolwiek pytania.

Teraz Merrie była w ostatniej klasie liceum, a Sari kończyła college z historią jako przedmiotem kierunkowym, przygotowując się do studiów prawniczych. Chodziła na uczelnię w San Antonio, ale nie mieszkała w kampusie. Każdego dnia była odwożona i przywożona ze szkoły, podobnie jak jej siostra. Darwin nie chciał, żeby jego córki obracały się wśród ludzi. Walczył o to i wygrał, kiedy Sari próbowała się przenieść. Jest bogaty i jego dzieci stanowią cel, stwierdził, a więc nigdzie nie będą chodzić bez ochrony.

To dlatego Sari i Paul Fiore, szef ochroniarzy w korporacji Graylinga, zostali dobrymi przyjaciółmi. Znali się od czasów, gdy Paul przeniósł się tutaj z New Jersey, żeby objąć posadę u jej ojca. Była wtedy w ostatniej klasie liceum. Paul codziennie woził obie dziewczynki do szkoły.

Zastanawiał się, dlaczego ojciec nie umieścił ich w szkołach prywatnych. Pytał o to Sari, ale choć wiedziała, nie śmiała powiedzieć. A stało się tak dlatego, że ojciec chciał je mieć wciąż na oku, żeby nie mogły mówić czy zrobić czegoś, czego by nie akceptował. Za dużo wiedziały o nim i jego interesach, o sposobie, w jaki traktował zwierzęta i ludzi.

Miał istną obsesję na punkcie swego życia osobistego. Sari nie wątpiła, że spotykał się z kobietami, ale nigdy żadnej nie zapraszał do domu. Wiedziała, że miał kochankę. Pracowała w administracji rządowej, o czym poinformował ją w zaufaniu Paul. On nie bał się Darwina Graylinga, bo Paul nie bał się nikogo. Zresztą lubił swoją pracę i nie zamierzał wracać do FBI. W Federalnym Biurze Śledczym pracował przed laty i nikt nie wiedział, dlaczego nagle rzucił lukratywną posadę rządową, żeby stać się gliniarzem do wynajęcia u teksańskiego milionera w małej mieścinie na końcu świata. On sam nic na ten temat nie mówił.

Sari dotknęła siniaka na policzku siostry i skrzywiła się.

– Ostrzegałam cię, żebyś się nie odszczekiwała, kochanie – powiedziała zmartwiona. – Tak mi przykro!

– Moje usta są niekompatybilne z moim mózgiem… – Zaśmiała się z goryczą Merrie, patrząc siostrze w oczy. – Gdybyśmy tylko mogły komuś powiedzieć! – Westchnęła.

– Mogłybyśmy, a tatuś już by się postarał, żeby ten ktoś nigdy nie znalazł pracy – odrzekła Sari. – To dlatego nigdy niczego nie powiedziałam Paulowi… – Zagryzła wargę.

Merrie od razu się zorientowała i uścisnęła siostrę.

– Nie powiem mu. Wiem, co czujesz do Paula.

– Chciałabym, żeby on czuł coś do mnie. – Sari westchnęła przeciągle. – Zawsze jest wobec mnie taki serdeczny, opiekuje się mną. Ale to jest… Nie wiem, jak to powiedzieć. Bezosobowe, beznamiętne? – Posmutniała nagle. – On po prostu nie zbliża się do ludzi. Pamiętasz, jak dwa lata temu spotykał się z tą babką z firmy audytorskiej? Wydzwaniała tu potem i wydzwaniała, a on nawet nie odebrał. Mówił, że chciał mieć kogoś do towarzystwa do kina, a ona zaczęła już oglądać pierścionki zaręczynowe. – Sari mimo woli się roześmiała, potrząsając głową. – On nie chce się z nikim wiązać.

– Może był z kimś związany i coś się stało – zauważyła Merrie. – Wygląda na człowieka, który rzuca się do basenu na głowę. Rozumiesz: wszystko albo nic. Może stracił kogoś, kogo kochał – zamyśliła się.

– To by wiele wyjaśniało – zgodziła się Sari. – Takie moje szczęście, że zbzikowałam na punkcie mężczyzny, który uważa, że szczególną więź można mieć tylko z samochodem.

– To bardzo ładny samochód – zauważyła Merrie.

– To ciężarówka! – Sari wyrzuciła w górę ręce. – Rany! Patrząc, jak się o nią troszczy, można by pomyśleć, że to dziecko. W środku specjalne dywaniki, co tydzień myjnia. On nawet woskuje ją własnoręcznie – rzuciła gniewnie. – To ciężarówka!

– Lubię ciężarówki – powiedziała Merrie. – Ten kowboj, który pracował u nas w zeszłym roku, miał taką śmieszną czarną. Chciał mnie zabrać do kina. – Zadrżała. – Myślałam, że tatuś go zabije.

– Ja też. – Sari ciężko przełknęła ślinę. – Mówili, że uciekł aż do Arizony, żeby mieć pewność, że tatuś nie będzie go ścigać. Był przerażony.

– Ja też – wyznała Merrie. – Patrz, mam osiemnaście lat i nigdy nie byłam na randce, nigdy mnie nikt nie całował, chyba że w policzek.

– Witaj w klubie. – Sari roześmiała się. – Cóż, pewnego dnia wyrwiemy się stąd. Uciekniemy! – dodała dramatycznym tonem. – Zatrudnię drużynę najemników, żeby nas ukryła przed tatusiem!

– Za co? – spytała ze smutkiem Merrie. – Żadna z nas nie ma grosza. Tatuś dopilnuje, żebyśmy nie mogły dostać nawet pracy na zlecenie. Nie pozwolił ci przecież mieszkać w kampusie. Założę się, że w okolicy się o tym mówi.

– Owszem – przyznała Sari. – Ale ludzie uważają, że nasz ojciec jest ekscentryczny z powodu swego bogactwa, i nie wgłębiają się w to. Zresztą ja i tak nie mam prawdziwych przyjaciół.

– Tylko mnie.

– Tylko ciebie. – Sari przytuliła siostrę. – Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, Merrie.

– A ty moją, mimo że jesteś moją siostrą.

– Pewnego dnia sytuacja się zmieni – stwierdziła Sari.

– Powtarzasz to od czasu, kiedy byłyśmy w szkole podstawowej. A do tej pory nic się nie zmieniło.

– Ale się zmieni – powtórzyła Sari.

Merrie dotknęła policzka i skrzywiła się.

– Powiedziałam Paulowi, że spadłam ze schodów – nadmieniła, widząc zatroskany wyraz twarzy starszej siostry.

– Zastanawiam się, czy ci uwierzył – odrzekła Sari poważnie. – On nie boi się tatusia.

– A powinien. Słyszałam, że tatuś ma na Wschodzie przyjaciela – wyznała Merrie. – Należy do jakiejś grupy przestępczej. Mówią, że zabija ludzi i że za pieniądze zrobi wszystko. – Przygryzła dolną wargę. – Też nie chcę, żeby Paulowi coś się stało. Im mniej będzie wiedział, co tu się dzieje, kiedy nie jest na służbie, tym lepiej. Zresztą nie byłby w stanie nas ocalić. Tylko mógłby pogrążyć się razem z nami.

– Nie pozwoliłby tatusiowi nas skrzywdzić, gdyby wiedział – oświadczyła Sari.

– A więc nie będzie wiedział.

– Ktoś inny może mu powiedzieć – zauważyła Sari.

– Nikt z tutejszych pracowników. – Merrie westchnęła. – Mandy prowadzi dom od ponad dwudziestu lat, była tutaj, jeszcze zanim się urodziłaś. Wie wszystko, ale boi się odezwać. Jej brat zajmuje się nielegalnymi interesami. Tatuś jej powiedział, że mógłby go wysłać do więzienia, gdyby kiedykolwiek otworzyła usta. Boi się go. – Merrie podniosła wzrok na starszą siostrę. – Ja się go boję.

– Tak, ja też – przytaknęła Sari.

– Nie chcę nigdy wychodzić za mąż, Sari – uniosła się Merrie. – Nigdy!

– Pewnego dnia wyjdziesz, jeśli pojawi się właściwy mężczyzna – zauważyła starsza siostra.

– Raczej się nie pojawi, jeśli tatuś będzie w pobliżu, albo wyjedzie stąd w worku na zwłoki – zaśmiała się młodsza z dziewcząt.

Paul Fiore był Włochem, ale miał babkę Greczynkę, czemu zawdzięczał oliwkową cerę, gęste kruczoczarne włosy i duże brązowe oczy. Był przystojny – wysoki, muskularny, z szerokimi ramionami. Poruszał się lekko i zwinnie jak pantera i miał bystry umysł. Większą część swego życia spędził w służbie prawa aż do czasu podjęcia pracy w Grayling Corporation. Chciał znaleźć się jak najdalej od urzędów federalnych i od New Jersey. Jacobsville w Teksasie było dla niego miejscem niemal idealnym.

Uwielbiał obie dziewczynki, Sari i Merrie, a pod nieobecność ich ojca zarządzał jego posiadłością. Potrafił sobie poradzić z każdym problemem. Jego głównym obowiązkiem było zapewnienie bezpieczeństwa córkom chlebodawcy, ale miał też baczenie na całą posiadłość, zwłaszcza na bardzo drogie konie, które Grayling hodował na sprzedaż.

Mandy Swilling, gospodyni, przepadała za nim. Piekła specjalnie dla niego ciasteczka cynamonowe, które uwielbiał, a kiedy wybierał się w podróż służbową, wkładała mu do ciężarówki drobne niespodzianki.

– Psujesz mnie – powiedział któregoś ranka do Mandy. – Będę tak rozpuszczony, że nie poradzę sobie, kiedy mnie stąd wyrzucą.

– Pan Darwin nigdy cię nie wyrzuci. – Mandy ściszyła konfidencjonalnie głos. – Tylko trzymaj buzię na kłódkę i nie zadawaj pytań.

– Osobliwy powód do niewyrzucania, nieprawdaż? – Paul zmrużył oczy.

– Nie tutaj. – Mandy westchnęła ciężko.

– Ty wiesz, gdzie pochowano wszystkie ciała, prawda? To dlatego wciąż tu jesteś? – zagadnął.

Mandy nie roześmiała się, jak tego oczekiwał. Wzdrygnęła się tylko.

– Nie należy żartować z takich spraw – powiedziała poważnie.

Paul obserwował, jak przygotowuje bułeczki na lunch. Nie przyciągała wzroku. Miała około pięćdziesięciu funtów nadwagi, krótkie siwe włosy, ciemne oczy i lekko się garbiła po latach pracy w ogrodzie. Ale gotowała jak mało kto! W kuchni dokonywała cudów. Paul pamiętał, jak jego babcia robiła ravioli i przystawki, kiedy był dzieckiem, pamiętał, jak pachniała mąką i oliwą. Kuchnia była azylem dla dziecka, które nie miało prawdziwego domu.

Ojciec Paula pracował dla miejscowego szefa gangu i wykonywał wszelkie nielegalne zlecenia, podobnie jak większość jego rodziny. Matka zmarła nieszczęśliwa, będąc świadkiem, jak jej mąż prowadza się z niezliczonymi kobietami, i drżała za każdym razem, kiedy przed drzwiami stawał wielki szef albo policja. Po śmierci matki ojciec po raz dwudziesty wylądował za kratami, a Paul zamieszkał u swojej greckiej babci. Razem z kuzynem Mikeyem pozostali u niej prawie do czasu pełnoletniości. Paul widział, jak Mikey idzie tą samą drogą co jego ojciec, przyczepiając się jak kleszcz do wielkiego szefa organizacji przestępczej. Jego ojciec nigdy się nie zmienił. Co prawda, Paul nie przypominał sobie, żeby widział ojca więcej niż jakieś dziesięć razy w życiu, zanim ten zginął w strzelaninie z konkurencyjnym gangiem.

Właśnie to był powód, że w wieku siedemnastu lat, od razu po ukończeniu liceum, wstąpił do policji. Nienawidził przestępczości, która zniszczyła jego rodzinę. Miał nadzieję, że coś zmieni, że pomoże oczyścić swoją dawną okolicę i wyzwolić ją ze szponów zorganizowanej przestępczości. Ze służby w lokalnej policji przeszedł wprost do FBI. Rozpierała go energia, czuł, że może walczyć z przestępczością i wygrać. Zaślepiony ambicją nie widział realiów życia. I zapłacił za to wszystkim.

Mimo to niekiedy tęsknił za Biurem. Ale wspomnienia były niebezpieczne. Nawet teraz, po latach od tragedii, kiedy na sygnał o pracy od jednego ze swoich współpracowników musiał uciekać z New Jersey do Teksasu, nie był w stanie się z nimi konfrontować. Porzucił marzenia o domu i wszystkich sprawach z nim związanych. Teraz zajmowała go wyłącznie praca. Nie patrzył w przyszłość. Nigdy. Jego hasło brzmiało: żyć chwilą.

– Dlaczego się tu kryjesz? – spytała nagle Mandy, przerywając mu te rozmyślania.

– To oczywiste, nie? – odpowiedział pytaniem z wyczuwalnym nawet po latach przebywania w Teksasie akcentem z New Jersey.

– Tak, oczywiste.

Popijał kawę, którą mu podała.

– Córka zarządcy z nim dzisiaj przyjechała – powiedział Paul.

– O mój Boże… – Mandy westchnęła.

– Parę tygodni temu wziąłem ją na lunch do kawiarni Barbary. – Paul wzruszył ramionami. – Ot tak, po prostu. Spotkałem ją w sądzie, gdzie pracuje. Uznała, że zależy mi na poważnym związku, i teraz zjawia się tutaj co sobota jak w zegarku i spędza czas z ojcem.

– To się skończy po powrocie pana Darwina – orzekła Mandy. – On nie lubi obcych u siebie, nawet takich, którzy są spokrewnieni z jego pracownikami.

– Albo się skończy, kiedy stracę cierpliwość i zacznę kląć po włosku. – Paul uśmiechnął się smutno.

– Wyglądasz na Włocha – stwierdziła, przypatrując mu się uważnie.

– Szkoda, że nie możesz zobaczyć mego kuzyna Mikeya – zachichotał Paul. – Mógłby się zgłosić na casting do Ojca chrzestnego. Ja mam w sobie też trochę Greka. Moja babcia pochodziła z miasteczka w pobliżu Aten. Nie mówiła prawie słowa po angielsku. Ale jak gotowała! Mogłaby się z tobą równać – dodał, a oczy mu zaiskrzyły. – Polubiłaby cię, Mandy.

– Nigdy nie mówisz o rodzicach. – Surowa twarz Mandy złagodniała.

– Staram się nie myśleć o nich za dużo. Zabawne, że wciąż nosimy na barkach swoje dzieciństwo.

Mandy kiwnęła potakująco głową. Spieszyła się, żeby zdążyć na czas z lunchem. Ugniatała ciasto rękami uwalanymi mąką.

– Te biedne dziewczyny nie miały dzieciństwa. – Ruchem głowy wskazała w głąb domu. – On wciąż trzyma je pod kluczem. Nie puszcza ani na prywatki, ani na dyskoteki, a już na pewno nie na randki.

– Zauważyłem – zmarszczył brwi Paul. – Raz zapytałem szefa, dlaczego czasem nie pozwoli córkom gdzieś pójść. – Upił łyk kawy.

– I co ci odpowiedział?

– Że ostatni pracownik, który zadał mu takie pytanie jest teraz kelnerem w jakiejś dziurze w Jukonie.

– Bardzo prawdopodobne. Kowboj, który raz próbował umówić się Merrie pracuje teraz w Arizonie. Mówią, że wciąż się obawia płatnych zabójców. – Mandy na sekundę zapomniała o cieście. – Nie waż się o tym wspomnieć nikomu poza domem – poradziła. – Ani panu Darwinowi. Lubię, jak tu jesteś – dodała z uśmiechem, wracając do swoich obowiązków.

– Lubię tę pracę – powiedział Paul. – Nie ma tutaj zgiełku dużego miasta, pośpiechu, presji i terminów.

– Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale byłeś w policji, prawda?

– Skąd wiesz? – zmarszczył czoło Paul.

– To małe miasto. Cash Grier, nasz szef policji, coś tam napomknął swemu przyjacielowi, a ten Barbarze z kawiarni, która z kolei powiedziała o tym swojej kucharce, a ona mnie.

– To szef tutejszej policji wiedział, że byłem funkcjonariuszem organów bezpieczeństwa publicznego? Skąd? – zastanawiał się głośno Paul, nagle poczuwszy się nieswojo. Nie chciał, żeby w okolicy była znana jego przeszłość.

– Nikt nie wie, jak on zdobywa wiadomości – zaśmiała się Mandy. – Ale kiedyś pracował dla rządu. Mówiono, że wykonywał jakieś tajne zlecenia.

Paul otworzył szeroko oczy.

– Szef policji? – wykrzyknął.

Mandy skinęła głową.

– Potem pracował dla prokuratora okręgowego, a stamtąd przyszedł tutaj. – Twardziel z niego, mimo wspaniałej żony i dwójki dzieciaków – zauważył Paul.

– Wszyscy tak mówią – zgodziła się Mandy. – Zależy nam na nim. Nasz poprzedni burmistrz – który na boku zajmował się przemytem narkotyków – próbował go usunąć, ale cała policja miejska i straż pożarna, i wszyscy urzędnicy miejscy zagrozili, że z dnia na dzień odejdą, jeśli to zrobi.

– Oczywiście nie został usunięty.

– Skądże. A kiedy policjanci z patrolu aresztowali pijanego polityka, a ten kazał burmistrzowi ich wylać, nasz szef policji powiedział, że po jego trupie.

– Słyszałem coś na ten temat – powiedział Paul.

– Wyjątkowy facet ten nasz komendant – stwierdziła Mandy.

– O tak. – Paul dopił kawę. – Bezkonkurencyjna jest ta twoja kawa, Mandy – pochwalił gospodynię. – Nigdy słaba i nijaka. Zawsze mocna i aromatyczna!

– Nic dziwnego! Taka jak ja! – roześmiała się szelmowsko Mandy.

Paul wstał od stołu i wrócił do swoich obowiązków.

Tego wieczoru szukał w Internecie opisu próby porwania konia rasowego w Teksasie, kiedy w otwartych drzwiach stanęła Sari. Paul przysiadł na brzegu łóżka w spodniach od piżamy, laptop leżał obok. Sari miała na sobie długą niebieską koszulę nocną i gruby pognieciony szlafrok zapięty pod samą szyję, długie włosy zaplotła w warkocz. Wskoczyła obok niego na łóżko i skrzyżowała nogi pod szlafrokiem.

– Zrób to, jak wróci twój ojciec, a oboje wylądujemy na trawniku przed domem zamkniętym na klucz – powiedział kpiąco Paul.

– Wiesz, że nigdy tego nie robię, jak on jest w domu. Czego szukasz? – zainteresowała się.

– Pamiętasz tę informację sprzed tygodnia o tak zwanym wędrującym stajennym, który pojawił się w White Stables w Lexington w Kentucky i w środku nocy wyprowadził ze stajni konia czystej krwi?

– Oczywiście.

– Cóż, na wypadek gdyby skierował się na południe, sprawdzam podobne próby kradzieży. Odkryłem, że coś podobnego zdarzyło się dwa miesiące temu w Teksasie. A więc czytam o jego ewentualnym MO.

– MO? – Sari spojrzała na niego pytająco.

– Modus operandi – wyjaśnił Paul. – To po łacinie. Znaczy…

– Proszę cię, znam łacinę. To znaczy metoda działania.

– Mniej więcej. – Paul uśmiechnął się z sympatią, zwracając oczy z powrotem na monitor. – Mówiąc najogólniej, z chwilą gdy przestępca znajdzie metodę, która działa, stosuje ją stale aż do chwili aresztowania. Chcę się upewnić, czy nie snuje się gdzieś tutaj w czasie, kiedy twój ojciec przebywa poza domem, i nie zamierza uciec z Dumą Graylingów.

– Snuje się? – powtórzyła kpiąco Sari.

– Masz na mnie zły wpływ – zamyślił się Paul, nie odrywając oczu od monitora. – To przecież jedno z twoich ulubionych słów.

– Bardzo przydatne, owszem. Ale moje ulubione to „strzelić focha”.

Paul uniósł brwi.

– I ostatnio to ty często strzelasz focha – zauważyła Sari.

– Złe wspomnienia. – Paul usiłował się uśmiechnąć. – Rocznice uderzają boleśnie.

Sari ugryzła się w język. Nigdy nie rozmawiała z nim o sprawach osobistych. Raz spróbowała i on natychmiast uciął tę rozmowę. Uśmiechnęła się więc zdawkowo.

– Tak mówią – powiedziała, zamiast zadać pytanie, które cisnęło się jej na usta.

Paul doceniał jej takt. Oczywiście tego nie powiedział. Nie mogła wiedzieć, jakie wspomnienia go prześladują po nocach, nie pozwalając spać. Nie mogła wiedzieć, że dniami i nocami zżera go poczucie winy, ponieważ był w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie wtedy, gdy to naprawdę miało znaczenie.

– Wszystko w porządku? – spytała nagle.

– A dlaczego? – Uniósł ciemne brwi.

– Bo wyglądasz, jakby cię coś gryzło – odpowiedziała.

Była bardziej spostrzegawcza, niż przypuszczał. Zamknął stronę, którą czytał.

– Jakby coś cię gryzło – powtórzył. – Dziwne określenie, Isabel.

– Jesteś jedyną osobą, która tak mnie nazywa – powiedziała Sari.

– Jak? Isabel? – Podniósł na nią wzrok, obserwując jej lekko zaokrągloną twarz, delikatną cerę i jasnoniebieskie oczy. – Wyglądasz jak Isabel – dodał.

– To komplement czy coś innego?

– Zdecydowanie komplement. – Zwrócił spojrzenie z powrotem na monitor. – Czytałem o twojej imienniczce. Była królową Hiszpanii w piętnastym stuleciu. Wraz z mężem prowadziła krucjatę przeciwko obcym w ich państwie. Odnieśli zwycięstwo w tysiąc czterysta dziewięćdziesiątym drugim.

– Izabela Katolicka. – Sari rozchyliła usta.

– Mój Boże, znasz swoją historię – stwierdził Paul.

– Studiuję historię – przypomniała mu. – Dzieje Hiszpanii również. Przez semestr uczyłam się hiszpańskiego, na zajęciach nie mówiliśmy po angielsku. Czytamy też klasykę hiszpańską w oryginale.

– Mój ulubiony pisarz to Pio Baroja. – Paul się zaśmiał. – Był Baskiem, na początku dwudziestego wieku postać niemal legendarna.

– Moja ulubiona książka to Sangre y Arena – powiedziała Sari.

– Blasco Ibáñeza – rzucił Paul bez namysłu. – Krew na piasku. Walki byków? – zdziwił się.

– Tak, cóż, nie miałam pojęcia, o czym będzie ta książka, dopóki nie zaczęłam jej czytać, a potem nie mogłam się już oderwać.

– W latach czterdziestych chyba nakręcili film według tej powieści – powiedział Paul. – Grał Tyrone Power i Rita Hayworth. Bolesna, słodko-gorzka historia. On porzucił szlachetną żonę dla kobiety, która niewiele różniła się od prostytutki.

– Podejrzewam, że w niektórych kręgach szlachetne kobiety nie były przesadnie pożądane w tamtych czasach – zauważyła Sari. – A co dopiero teraz… – Westchnęła. – Mężczyznom podobają się kobiety doświadczone.

– Nie wszystkim – zaprotestował Paul, umykając spojrzeniem.

– Naprawdę?

Zmusił się do nieodrywania wzroku od monitora.

– Zastanów się. Mężczyzna musiałby być szalony, żeby narażać się na choroby weneryczne czy HIV dla godziny przyjemności z kobietą, która przeskakuje z łóżka do łóżka.

Sari zarumieniła się wyraźnie zażenowana, co Paula rozweseliło.

– Kochanie, wcale nie jesteś światowa, prawda? – zagadnął.

– Jestem na przemian to zacofana, to niewyzwolona, jak mówią moi koledzy. Ale na ogół tolerują moje dziwne poglądy. Wydaje mi się, że jeden z nich nawet mi współczuje.

– Za dwadzieścia lat mogą żałować, że nie mieli twojej żelaznej moralności – odparł Paul.

Popatrzył w jej oczy i przez kilka niekończących się sekund nie odwrócił wzroku. Czuła, jak jej ciało płonie z emocji, których nigdy wcześniej nie zaznała. Ale kiedy już myślała, że zwariuje, jeśli czegoś nie zrobi, w holu rozległy się kroki.

– Tutaj jesteście – wykrzyknęła Mandy. – Wszędzie was szukam.

– Czy ja wyglądam jak kandydat na samobójcę, który rozgląda się za jakimś bezrobotnym sznurem? – spytał kwaśno.

Obie kobiety wybuchnęły śmiechem.

– Tak czy inaczej, nie rób tego, jak tatuś będzie w domu – powiedziała Mandy do Sari.

– Wiesz, że nigdy bym tego nie zrobiła – odparła dziewczyna. – Dlaczego mnie szukałaś?

– Ta twoja koleżanka z college’u, która nigdy nie może znaleźć notatek z historii, chce z tobą porozmawiać o jutrzejszym teście – odrzekła Mandy.

– Nancy – jęknęła Sari. – Naprawdę, nie wiem, jak ona sobie radziła beze mnie! Raz zadzwoniła w nocy do jednego z naszych profesorów i spytała, czy mógłby jej dać streszczenie swego wykładu. Rzucił słuchawkę.

– Nie dziwi mnie to – stwierdził Paul. – Lepiej idź odpowiedzieć na pytania, mała.

– Chyba masz rację – zgodziła się Sari, wstając niechętnie z łóżka.

Pod wpływem jego spojrzenia zaczęła cała drżeć. Chciała, żeby jeszcze raz tak na nią popatrzył, ale on już utkwił wzrok w monitorze.

– Dwa dni temu próbowano ukraść konia w pobliżu San Antonio. Sprawca był uzbrojony – mamrotał Paul. – Chyba zadzwonię do tamtejszego prokuratora i dowiem się, czy kogoś aresztowano.

– Dobranoc, Paul. – Sari wyszła z pokoju.

– Dobranoc, dzieciaku. Śpij dobrze.

– Ty też.

Mandy zaprowadziła ją do kuchni i wskazała telefon.

– Cześć, Nancy – odezwała się Sari.

– Och, dzięki Bogu – ucieszyła się koleżanka. – Mam mętlik w głowie. Nie mogę znaleźć notatek i zawalę test…!

– Nie martw się. Zaraz wezmę swoje i ci przeczytam.

– Mogłabyś przefaksować…

– Nie odczytałabyś mego pisma – roześmiała się Sari. – Poza tym, przypomnę sobie wiadomości potrzebne do testu.

– W takim razie dziękuję.

– Głupstwo. Podaj mi swój numer, oddzwonię. Muszę znaleźć notatki.

Po chwili Sari wróciła z notatkami. Przeczytanie ich nie zajęło jej dużo czasu.

– No to do jutra – pożegnała się Nancy. – I dzięki! Uratowałaś mi życie!

– Powiedziała, że uratowałam jej życie – zachichotała Sari.

– Jeśli chcesz uratować dwa życia, to trzymaj się z daleka od sypialni Paula – napomniała ją Mandy.

– Mandy, to zupełnie niewinne – zaśmiała się dziewczyna. – Jak tam jestem, drzwi są zawsze otwarte.

– Nie rozumiesz. To wygląda na zażyłość – tłumaczyła Mandy. – Ani się obejrzycie, a wasze bliskie kontakty będą zauważalne dla wszystkich. Jeśli zobaczy to twój ojciec, pomyśli nawet, że coś między wami jest…

– Nie robię tego, jak on jest – mruknęła Sari.

– Wiem. Tyle że… – Mandy skrzywiła się. – Nie wiem, gdzie zainstalował kamery.

– Jakie kamery? – Sari aż serce podskoczyło w piersi.

– Zrobił to, kiedy byłyście w szkole. Założył trzy kamery. Mnie wysłał w tym czasie po sprawunki. Nie wiem, gdzie się znajdują.

– Na pewno nie założyłby ich w naszych pokojach… – zaczęła Sari niepewnie.

– To nie jest powiedziane – zastanowiła się Mandy. – Wiem tylko, że w kuchni nie ma żadnej. Zauważyłabym, gdyby coś zostało przesunięte czy zmieniło miejsce.

– Rany, teraz będę się martwić, jeśli zacznę mówić przez sen. – Sari przygryzła wargę.

– Trzymaj się z daleka od pokoju Paula – powtórzyła Mandy. – I nie tylko z powodu kamer. Kusisz los.

– Ja? W jaki sposób?

– Kochanie, pan Paul zaprasza kobiety na lunch albo szybki obiad – powiedziała Mandy. – Nigdy żadnej nie przyprowadza do domu.

Sari zarumieniła się z niespodziewanej radości.

– Uważam – ciągnęła dalej gospodyni – że jest spragniony… hm… zaspokojenia – wyjąkała. – Możesz coś powiedzieć czy zrobić, co go sprowokuje; tylko to próbowałam ci uświadomić.

Sari westchnęła i oparła twarz na rękach.

– Byłoby cudownie – rozmarzyła się. – On nigdy mnie nie dotknął, chyba że pomagając mi wysiąść z auta – dodała, wzdychając smętnie.

– Jeśliby cię tknął, twój ojciec na pewno by się o tym dowiedział. I wolałabym nie wyobrażać sobie, co by się wtedy działo. Jest porywczym człowiekiem, Sari.

– Wiem. – Sari wyglądała na nieszczęśliwą. Była zbyt niewinna, żeby ukrywać swoje reakcje.

– A więc nie kuś losu – powtórzyła Mandy, obejmując dziewczynę. – Wiem, co do niego czujesz. Ale jeśli cokolwiek zaczniesz, zostanie z mety wylany. A co ojciec zrobi z tobą… – Odwróciła się. – Kocham pana Paula – dodała. – Jest najuprzejmiejszym mężczyzną, jakiego znam. Chyba nie chcesz, żeby został zwolniony.

– Oczywiście, że nie – obruszyła się Sari. – Obiecuję, że będę się zachowywać przyzwoicie.

– Zawsze tak się zachowywałaś. – Mandy uśmiechnęła się łagodnie. – Ale wiesz, że wszystko się kiedyś kończy – dodała nieoczekiwanie.

– Kończy?

– Udręka. Nieodwzajemniona miłość. Nawet życie. Wszystko ma swój kres. Żyjemy kawałkami emocji. Kawałkami życia. Nie daje się wszystkiego złożyć w całość, dopóki się nie zestarzejemy i nie będziemy gotowi na długi sen.

– No dobrze, skoro zaczynasz filozofować, to wiem, że czas do łóżka – stwierdziła kpiąco Sari.

Mandy znów wzięła ją w ramiona.

– Jesteś słodkim dzieckiem. Idź spać. Spokojnych snów.

– Tobie też. – Sari podeszła do drzwi, ale zatrzymała się jeszcze na chwilę. – Dziękuję – powiedziała.

– Za co? – zdziwiła się gospodyni.

– Za to, że troszczysz się o mnie i Merrie – odparła Sari. – Nikt więcej tego nie robi, od kiedy zmarła mama.

– I dlatego że się o was troszczę, mówię czasem rzeczy, których nie chcesz słuchać, kochanie. – Mandy uśmiechnęła się łagodnie.

– Wiem. – Sari odwzajemniła uśmiech i wyszła z kuchni.

Mandy, starsza i doświadczona, zorientowała się, co Sari i Paul naprawdę do siebie czują, i martwiła się ewentualnymi konsekwencjami ich uczuć, jeśli to tsunami emocji kiedyś się w nich rozpęta.

Krzątała się jeszcze przez chwilę po kuchni, po czym też udała się na spoczynek.

Tytuł oryginału: Defender

Pierwsze wydanie: Harlequin Books, 2016

Redaktor serii: Dominik Osuch

Korekta: Lilianna Mieszczańska

© 2016 by Diana Palmer

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-3729-1

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.