Oblicza wojny - dr Magdalena M. Baran - ebook

Oblicza wojny ebook

Magdalena M. Baran

5,0

Opis

Wojna i przemoc towarzyszą człowiekowi od zarania dziejów. Sceny walki widzimy na rysunkach naściennych, odnajdujemy je we wnętrzu piramid. Zdobią antyczne wazy czy średniowieczne kodeksy. Wojna przyjmuje różne oblicza, zależne często od kontekstu i czasu, ale w jedno spina ją opowieść o przemocy, która potrafiła przyjąć niewyobrażalne wręcz rozmiary. Magdalena M. Baran w sześciu esejach kreśli opowieść o obliczach, jakie przybiera wojna. Autorka płynnie przechodzi od warstwy teoretycznej do praktyki, pokazując realność tego, co jest najbardziej przerażające. Każda z opowieści Magdaleny M. Baran jest historią wojny: tej świętej i świeckiej, walczącej twarzą w twarz lub zdehumanizowanej, pełnej mitów albo do bólu faktycznej. Baran przygląda się temu, jak rozwój technologii zmienił oblicze wojny, jak rozmyły się utarte cnoty, schematy myślenia czy obowiązki – w tym sprawiedliwość czy odpowiedzialność. Autorka próbuje pokazać, dlaczego potrzeba nam nowych etyk wojennych, a także myślenia o wojnie spełniającego wymogi naszych czasów i towarzyszących im wojen. Na końcu stawia pytanie, czy ludzkość może odbudować się po konflikcie tak, aby uniknąć powrotu kryminalnych scenariuszy i żyć w lepszym stanie pokoju.

Po II wojnie światowej często można było usłyszeć słowa-zaklęcia: „nigdy więcej wojny”. Dziś ta wiara zanika. Coraz więcej jest oznak tego, że stoimy w obliczu nowych wojen: klasycznych, domowych, zimnych i gorących, hybrydowych, ekonomicznych, informacyjnych i terrorystycznych. Książka Magdaleny M. Baran, mądra i zarazem przystępna, jest świetnym przewodnikiem po starej i nowej rzeczywistości wojen.

Aleksander Smolar, politolog, prezes zarządu Fundacji im. Stefana Batorego

Magdalena M. Baran wskazuje nam drogi rozwoju myślenia o wojnie. Idee przeplatają się z opowieściami, które wspomagają czytelnika w jego własnych poszukiwaniach. W sześciu esejach wojna staje nam przed oczami, a aktualność leżących u jej podstaw motywów pozostaje bezdyskusyjna. Potrzebna książka.

Prof. dr hab. Leszek Koczanowicz

Wojna jest tuż, powraca jak bumerang, jest częścią ludzkiej historii i natury. My jednak wolimy wierzyć, że do nas nie przyjdzie i że czeka nas wieczny pokój. Któż bowiem lubi myśleć o tym, co przeraża? A jednak – jak przekonuje Magdalena M. Baran – o wojnie warto pomyśleć, bo tylko tak można znaleźć sposób, aby jej nadejście na pewien czas powstrzymać. Oblicza wojny to książka napisana bardzo przystępnie, z pasją i podziwu godną kompetencją. Lektura niezwykle pomocna w mierzeniu się ze światem, nad którym unosi się widmo wojny.

Dr hab. Piotr Augustyniak, prof. UEK

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 198

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Wydawnictwo Arbitror sp. z.o.o.

Projekt okładki

Łukasz Stachniak

Wykorzystano motyw z obrazu Francisca de Goi

„Rozstrzelanie na wzgórzu księcia Pio/Trzeci maja 1808” (domena publiczna).

Fotografia na okładce

Archiwum prywatne Autorki

Recenzja naukowa

dr hab. Piotr Augustyniak, prof. UEK

Redakcja

Tomasz Mincer

Przygotowanie wydania elektronicznegohachi.media

Wydanie I

ISBN 978-83-66095-10-6

Seria #ArbitrorMyśli

Wydawnictwo Arbitror spółka z o.o.

ul. Krucza 41/43 lok. 67

00-525 Warszawa

www.arbitror.pl

e-mail: [email protected]

* * *

Wojna trwać będzie po wiek wieków, nikt w niej nie zwycięży i nikt nie zostanie pokonany, wciąż i bez końca będą trwali nieugięci jedni naprzeciw drugich. Jedni bez drugich byliby niczym; ale teraz zarówno my, jak i oni, wszyscy zapomnieliśmy już, o co walczymy…

ITALO CALVINO, RYCERZ NIEISTNIEJĄCY

Gdy pojawia się pytanie o niegdysiejsze wojny, to z lekcji historii wielu pamięta co najwyżej, że się toczyły. Pasjonaci dociekają, analizują motywy, użyte rodzaje broni, szacują wielkość strat, słuszność podziału terytoriów czy wreszcie wagę zwycięstwa lub porażki. Wojny bliższe – te, które dotknęły pokolenie naszych dziadków lub pradziadków, obie światowe – pamiętamy w jakimś sensie lepiej. Bo rodzinne zdjęcia i opowieści (te straszne, ale i te piękne), bo listy przechowywane na pamiątkę, czapka czołgisty, wojskowy pasek, chwile chwały, momenty utraty albo tajemnice, o których w domach po prostu się nie mówiło. Pamięć albo zamazywanie pamięci. Wybór dany historii lub… pozostający w rodzinie. Te same wojny, na różne sposoby, upamiętniają dziś celebrowane państwowo lub lokalnie rocznice. Te same przetwarza kultura popularna, w kolejnych odsłonach pokazując nam oblicza wojny, scenariusze spełnione albo i te, które mogłyby nadejść, te budujące wielkie narracje, mity czy metafory, albo… te po prostu prawdziwe.

Dla pewnego pokolenia na opowieść o drugiej wojnie składają się filmowe hity: Lista Schindlera, Szeregowiec Ryan, Pearl Harbor, Dunkierka, Pianista, Upadek, Furia i… Bękarty wojny. Każdy zapewne dołożyłby do tego katalogu kolejne obrazy, które w jakimś sensie „kodują” wojnę w jego pamięci, wybierają z niej pewne elementy odbiorcy najbliższe czy dla niego najistotniejsze. Podobnie rzecz ma się z innymi wojnami, począwszy od legendarnego zdobycia Troi, przez wyprawy krzyżowe, marsz Shermana przez Georgię, aż po wizję z Helikoptera w ogniu. Każdy obraz – zarówno współczesny, jak i dawny – stawia przy tym na jakieś konkretne oblicze wojny, prezentuje postaci, które stają się bohaterami lub zbrodniarzami, a przy tym w pewnym sensie są nam bliskie, czytelne, noszą w sobie opowieści, na których przekazaniu twórcom zależy najbardziej.

Podobne przedstawienia nie były obce w odległej przeszłości. Wojnę, zwycięstwa, porażki, bohaterów, wielkie tragedie czy niesprawiedliwości ukazywano przecież w sztuce i literaturze, począwszy od opowieści, jakie znajdujemy w egipskich piramidach, przez te zachowane na greckiej ceramice, rzymskich łukach triumfalnych, malunkach w średniowiecznych kronikach czy psałterzach, aż po posągi, w końcu malarstwo… Aż po Okropności wojny uchwycone przez Goyę1, ogrom tragedii sportretowany przez Picassa w Guernice czy wojenną fotografię balansującą czasem na granicy tego, co należy pokazać, a czego pokazać nie wypada.

Pośród różnych wojennych przedstawień do najbardziej niezwykłych należą te pokazujące ludzkie twarze, oblicza zawierające prywatne opowieści, emocje, ból, strach, przerażenie, nadzieję, błagania, skargi czy wreszcie odwagę i pogodzenie się z losem, który stoi naprzeciw i zagląda w oczy, wyzierając z twarzy innego człowieka. Tak jest właśnie u Goi, gdy oczekujący na rozstrzelanie na wzgórzu księcia Pio pamiętnego 3 maja wyglądają śmierci… Twarze tych mężczyzn to prawdziwe oblicza wojny. To emocje, jakie jej towarzyszą. Począwszy od przerażenia perspektywą śmierci, aż po dumne spojrzenie jej w twarz z wiarą, że oto niesłusznie umiera się za słuszną sprawę. Kto raz ich zobaczył… nigdy nie zapomni.

„W życie szarego człowieka wojna wdziera się tąpnięciem. Któregoś dnia próbujesz załatwić wizytę u dentysty albo lekcje baletu dla córki, gdy ni stąd, ni zowąd opada kurtyna. Do pewnej chwili życie biegnie utartymi koleinami – działają bankomaty i telefony komórkowe. Aż nagle wszystko staje w miejscu. Rosną barykady. Wojsko werbuje rekruta, sąsiedzi skrzykują się w oddziały samoobrony […]. Bez wieści przepadają ojcowie. Zamykane są banki, znika pieniądz, kultura i dotychczasowe życie” [Di Giovanni 2017, s. 155]. Tak „przychodzi” wojna. Ale „przychodzi” też inaczej, codziennie, do każdego z nas. Jej oblicza przełykamy wraz z poranną kawą, gdy pochyleni nad gazetą próbujemy się obudzić; wojna przemyka nam przed oczami, gdy przeglądamy newsy w internecie, gdy zmęczeni po całym dniu przeskakujemy po kanałach TV. Bo przecież gdzieś tam, w świecie bliższym czy dalszym, toczy się jakaś wojna. Gdzieś tam bardzo konkretni ludzie doświadczają przemocy i okrucieństwa, gdzieś tam życie bardzo konkretnych ludzi przeniknięte jest strachem, do którego „z daleka” niemal przywykliśmy, a do którego przecież przywyknąć nie sposób. Gdzieś tam wojna wchodzi w ludzkie życie, naznaczając codzienność niekończącymi się niewiadomymi, stawiając znaki zapytania tam, gdzie wszystko było naturalne, oczywiste, proste, oswojone.

Ta wojna w ostatecznym rozrachunku zawsze oznacza czyjeś nieszczęście, a tocząc się gdzieś daleko, pozostaje widoczna jak na dłoni i każdego dnia konfrontuje nas z widokiem cudzego cierpienia. Twarze wojny to zatem jej kolejne oblicza, formy, jakie przyjmuje, powody, dla których rozpoczęto walkę, i sposoby jej prowadzenia. Owe oblicza, zależne często od kontekstu i czasu, spaja opowieść o przemocy, która potrafi przyjmować niewyobrażalne wręcz rozmiary. Sama wojna jest przy tym tak stara jak człowiek. Ten zaś jest co prawda zwierzęciem ze swej natury politycznym, ale jest również zwierzęciem wojującym, stworzeniem zmilitaryzowanym, stosującym przemoc i maszerującym na wojnę. Sprawiedliwą i niesprawiedliwą, totalną i domową, tę najstarszą, najbardziej pierwotną, ale i tę, w której kalkuluje się straty i dba o precyzyjne namierzanie celów. Każda z tych opowieści jest historią wojny: tej świętej i świeckiej, walki twarzą w twarz lub wojny zdehumanizowanej, wojny, która u swych korzeni ma uśpione mity, co w chwili wybuchu konfliktu budzą się niczym spuszczona ze smyczy sfora psów. Wojna, co kiedyś się kończy, by… w kolejnej odsłonie rozpocząć się na nowo. By pojawić się w znanym sobie zakątku świata – w społeczności zaznajomionej z wojenną śmiercią, wypalonej konfliktem – niczym rzucony dawno bumerang. Albo też tam, gdzie nikt by się jej nie spodziewał. „Sięgając do najbardziej tajemniczych miejsc ludzkiego serca, miejsc, gdzie rządzi duma, gdzie emocje są najważniejsze, gdzie króluje instynkt”, tam właśnie znajdujemy wojnę. Właśnie tam, w głębi ludzkiej natury, ostatecznie znajdujemy każde oblicze wojny. Analizując dzieła myślicieli zajmujących się tematyką wojny, sięgając po relacje reporterów i bezpośrednich świadków – zbrodniarzy i ofiar – po bliską życiu fikcję literacką, wierzenia różnych ludów, a w końcu i po wymogi obowiązującego prawa, w książce tej staram się stworzyć syntetyczny obraz różnych obliczy wojny. Bo nawet jeśli w to, że wojnom da się położyć kres, nie wierzą dziś nawet sami pacyfiści i „mamy tylko nadzieję (na razie daremną), że można zaprzestać ludobójstwa i wymierzyć sprawiedliwość tym, którzy w sposób rażący łamią prawa wojenne” [Sontag 2016, s. 11], to przecież każdego dnia próbujemy sobie radzić z wojną czy konfliktem. Bo ich skutki – te bezpośrednie, i te rozciągnięte w czasie – dotykają również nas. Mówiąc o różnych jej twarzach, pokazuję zatem elementy ogromnego historycznego, filozoficznego, mitologicznego, religijnego, technologicznego doświadczenia, które odziedziczyła współczesność. Tego doświadczenia, w którym dostrzec można, że ostatecznie wojna na swój sposób jest również arcyludzka.

Oblicza dzisiejszej wojny

Zbyt wieleśmy widzieli zbrodni,

Byśmy się dobra wyrzec mogli

I mówiąc: krew jest dzisiaj tania –

Zasiąść spokojnie do śniadania […]

CZESŁAW MIŁOSZ, TRAKTAT MORALNY

Wojna i przemoc towarzyszą człowiekowi od zarania dziejów. Sceny walki odnajdujemy na rysunkach naściennych, we wnętrzu piramid, zdobią antyczne wazy i średniowieczne kodeksy, a przetworzone przez wszystkie możliwe epoki i style bitwy, walki, wojny i tragedie upamiętniają historię oglądaną dziś w muzeach całego świata. Wojna przybiera różne oblicza, zależne często od kontekstu i czasu, ale w jedno spina ją opowieść o przemocy, która potrafiła przyjąć niewyobrażalne wręcz rozmiary. Sama wojna jest przy tym tak stara, jak i człowiek. Ten zaś jest co prawda zwierzęciem ze swej natury politycznym, jak chciał Arystoteles, ale również „zwierzęciem wojującym”. „Sięgając do najbardziej tajemniczych miejsc ludzkiego serca, miejsc, gdzie rządzi duma, gdzie emocje są najważniejsze, gdzie króluje instynkt”… tam właśnie znajdujemy wojnę [Keegan 1993, s. 3]. Sprawiedliwą i niesprawiedliwą, totalną i domową, tę najstarszą, najbardziej pierwotną, ale i tę, w której kalkuluje się straty i dba o precyzyjne namierzanie celów. Właśnie tam, w głębi ludzkiej natury, w ostatecznym rozrachunku znajdujemy każdą z nich.

Kiedy zatem zaczęły się wojenne „kłopoty”? Już Heraklit wiedział, że „wojna (polemos/πόλεμος) jest ojcem wszystkiego”. Dostrzegłszy jej obecność w wielowiekowej tradycji, jej swoistą normalność, w jakimś sensie „przyzwyczailiśmy się” do wojny. Thomas Hobbes przekonywał wszak, że wojna jest dla człowieka stanem naturalnym, z którego świadomie się uwalniamy i tworząc wspólnotę, społeczność, a w dalszej perspektywie państwo, próbujemy zapewnić sobie bezpieczeństwo. W stanie natury – powiadał brytyjski filozof – panuje „wojna wszystkich ze wszystkimi” (bellum omnium contra omnes), a po swoim pobratymcy człowiek nie powinien się spodziewać niczego dobrego. Dominują zatem strach i poczucie nieustannego zagrożenia. A przecież chcielibyśmy inaczej. Kiedy zatem zaczynają się owe kłopoty? Można sobie wyobrazić idylliczny obrazek, na którym żyjemy obok siebie w harmonii i spokoju, jednak wielowiekowa praktyka pokazuje, że taki stan wcześniej czy później zostaje zaburzony. Bo oto – na owym wyimaginowanym obrazie – pojawia się przebiegły człowiek z kijkiem. Wbija go w środek pola, zakreśla wokół spory obszar i stwierdza: „Od dziś to jest moje”. Owa „mojość”, określona później jako własność/przynależność, z konieczności zrodziła całą masę pytań: „Czemu twoje, a nie moje?”, „Czemu chcesz mieć aż tyle?”, „Czemu twoje jest większe/lepsze/piękniejsze/zasobniejsze?”, „Czemu twoje przynosi większy dochód?”, „Czemu akurat to?” i tak dalej, niemal w nieskończoność, tak w wymiarze relacji indywidualnych, międzygrupowych, jak i międzypaństwowych. Wyjaśnienie najprostsze, niewymagające opakowania w tomy badań czy opracowań, które ostatecznie często prowadzą do podobnych wniosków. Posiadanie, w każdej postaci, stało się podstawą konfliktu. Można bowiem posiadać więcej lub coś lepszej jakości niż to, co posiada kto inny. Posiada się coś, by zdobywać bądź utwierdzać swoją władzę nad tymi, co posiadają mniej. A skoro już się coś posiadło, to czemu nie sięgnąć po więcej, po jeszcze? Tym sposobem silni mogli się angażować w wojny niemal w nieskończoność, zyskując kolejne terytoria i pomnażając władzę, która zawsze znajdowała motywy dla usprawiedliwienia swych działań. Bo przecież silniejszy „może”, choć lepiej powiedzieć „ma możliwości”, przynajmniej póki nie trafi na jeszcze silniejszego albo nie padnie trupem (choćby ze starości).

Rządy pewnego szczególnego rodzaju – przez Barbarę Tuchman określane wprost jako „złe” – przez wieki prowadziły swoje kraje właśnie ku wojnie. Znajdziemy pośród nich „tyranię lub ucisk”, „wybujałe ambicje władców”, „nieudolność lub dekadencję” (by nie rzec wręcz „degenerację”) władzy, a w końcu i „szaleństwo lub bezmyślną pychę” [Tuchman 1992, s. 19]. Wszystkie one, w każdej ze swych postaci, prowadzić mają do „militarnego szaleństwa”, które w krytycznych momentach może mieć wpływ na losy konkretnej wojny2. Gdy jednak idzie o bezpośrednie przyczyny stojące za decyzją o wojnie… „impuls nadszedł od niemożliwych do pokonania kusicielek: chęci posiadania, aspiracji do stania się wielkim, zachłanności” [Tamże, s. 51]. W efekcie owych nieprzezwyciężalnych pokus przez wieki rządzący raz za razem „rzucali na szalę losu życie narodu i istnień ludzkich” [Tamże]. Każdy poszukiwał odblasków potęgi. I tak (w wielkim skrócie)… Aleksander żywił się przekonaniem, że buduje cywilizowany świat, Rzym tworzył swoją potęgę, krucjaty powiększały hegemonię Kościoła, Napoleon śnił o potędze, a zdobywając, chciał tylko więcej i więcej, Hitler przekuł jego marzenia w okrutny plan naznaczony eksterminacją… Można by wymieniać niemal w nieskończoność. Gdybyśmy poszli tą drogą, to z prostego początku, gdy jeden postanowił mieć coś dla siebie, na wyłączność, a następnie, gdy zgodziliśmy się chronić własność przez budowanie wspólnoty, dochodzimy do wyznaczania granic, za którymi jest to, co „nasze by być mogło”. Gdy jednak myślenie idzie w tym kierunku, to… wojna wisi na włosku.

„Co to wszystko znaczy? […] Co zmusiło tych ludzi, by palili domy, zabijali podobnych do siebie? Jakie są przyczyny tych wydarzeń? Jaka siła kazała ludziom postępować w ten sposób? – zastanawiał się w Wojnie i pokoju Lew Tołstoj, dodając od razu, że – niezliczoną i nieskończoną liczbę przyczyn […] wyobrażali sobie współcześni, ale dla nas przyczyny te okazują się niedorzeczne” [Tołstoj 1988]. I faktycznie, owa oczywistość wojny, jej nieuchronność, jej nieustanna obecność, zagrożenie wojną jako stanem poniekąd „normalnym” nieodłącznie nam towarzyszą. James Hillman posunie się nawet dalej, stwierdzając, że wojna jest po prostu normalna. Uznaje ją za pewnego rodzaju kolej rzeczy, za fenomen istniejący w swoistym „porządku”, a w końcu za fakt pomiędzy innymi faktami, jakie zastajemy w świecie, co nie oznacza bynajmniej jej usprawiedliwienia. Przeciwnie, już samo takie stwierdzenie rodzi kolejne pytania o rodzaj wojny, sposób jej prowadzenia, a także o faktyczną obecność, a może nawet konieczność, w owym porządku. Nawet jeśli taka normalność wojny rozumiana jest wąsko, bo przecież nie usprawiedliwia żadnych „patologii ludzkiego zachowania”, to trudno jej nie zauważyć, dostrzegając nieustanne przeplatanie się wojny i polityki3. Co więcej, na swój sposób zaadaptowaliśmy słowo „wojna” do wielu pozawojennych lub okołowojennych przypadków w ten czy inny sposób kojarzonych z konfliktem i rywalizacją. I tak mamy „wojnę handlową”, „wojnę informacyjną” czy „wojnę medialną”, a każda z nich może, ale niekoniecznie musi się łączyć z powszechnym rozumieniem tego słowa. Jednocześnie, jak się zdaje, umniejszamy wojnę, gdy staje się ona faktem, gdy podpada pod definicję lub wynika wprost z prawa międzynarodowego. Zamiast nazywać rzeczy po imieniu dziennikarze i politycy mówią o „konflikcie”, „polityce wewnętrznej”, „niepokojach przygranicznych”, „napięciu między państwami” itd. Sama zaś wojna – jakkolwiek „normalna” – odsuwa się na plan dalszy, by nie „zadrażnić sytuacji”, by „nie wciągnąć świata w wojnę”.

Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, jakich słów by nie użyć „w zastępstwie”, wojna w każdej swej postaci oznacza w pierwszym rzędzie przemoc. Można oczywiście doszukiwać się jej bezpośrednio w człowieku – jak chciał ojciec psychoanalizy Zygmunt Freud, gdy w korespondencji z Albertem Einsteinem podkreślał, że „człowiek ma w sobie potrzebę nienawiści i destrukcji” – albo prowadzić (jak to się przecież dzieje) szeroko zakrojone badania nad ludzką skłonnością do przemocy. Jednak szukając powodów, dla których wojna i przemoc towarzyszą nam od tysiącleci, Hannah Arendt wskazywała, że „na scenie politycznej nie pojawiło się jeszcze nic, co mogłoby zastąpić tego ostatecznego sędziego międzynarodowych spraw” [Arendt 1999, s. 9–10]. Z jednej strony chciałoby się w tym miejscu zaprotestować, że przecież już Hugo Grocjusz pisał o zasadności istnienia międzynarodowej instytucji, której rolą byłoby choćby wspieranie krajów w podejmowaniu decyzji o wojnie, przy jednoczesnym zachęceniu ich do wyboru pokojowego sposobu rozstrzygnięcia sporu [Grocjusz 1957, s. 230]. Tą samą drogą szedł Immanuel Kant, uznając najpierw, że „wojna jest ostatnim ratunkiem i smutnym środkiem przymusu, jakiego w stanie naturalnym przychodzi użyć dla obrony swych praw” [Kant 1993, s. 34], a jednocześnie w federacji wolnych i suwerennych państw upatrując sposobów na zabezpieczenie pokoju. Podobne idee przyświecały przecież twórcom Narodów Zjednoczonych czy konwencji praw człowieka. Jak pokolenia przed nimi, tak i XX-wieczne systemy polityczne oraz etyczne próbowały narzucić wojnie prawne i moralne ramy. Sukces tych działań z perspektywy czasu okazuje się jednak tylko połowiczny. Z drugiej jednak strony Arendt ma rację, wskazując, że choć po drugiej wojnie światowej uczyniono wiele dla zabezpieczenia pokoju, to przecież niemal wprost z sytuacji globalnego konfliktu świat przeszedł w stan „zimnej wojny”. Idąc dalej, możemy dostrzec kolejne wojny, również w ich nowych odmianach, które wymykają się wcześniejszym definicjom, albo i najstarsze ich postacie (jak wojna domowa, ludobójstwo czy nowe formy wojen prywatnych), gdzie wobec konkretnych przykładów świadczących o zbrodniczej działalności kolejnych reżimów (choćby zbrodnie, jakich w Syrii – Aleppo czy Gucie – dopuszcza się reżim Baszara al-Asada) ostatecznym sędzią pozostaje jak na razie właśnie wojna. Nawet jeśli później przyjść ma jakaś powojenna sprawiedliwość, to… przyjść ma ona kiedyś, a nie w tym konkretnym, naznaczonym tragedią i śmiercią, momencie. Tym samym wojna wydaje się w ów przewrotny sposób normalna. „Stałość i regularność” jej występowania w historii oraz „powszechność i wszechobecność” [Hillman 2017, s. 37] wojny w skali światowej staje się świadectwem owej „normalności”, z którą trudno polemizować, a na którą tak trudno się zgodzić.

Wojna zatem nieodłącznie towarzyszy ludzkości, jej losom i historii. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że człowiek ma w niej swego rodzaju upodobanie, bo przecież choć zawsze nieludzka, to jednocześnie jest działaniem na wskroś ludzkim. To nie kto inny jak właśnie człowiek – mimo ideologicznej, politycznej czy w końcu moralnej otoczki – zdolny jest do świadomego okrucieństwa. Myśląc jednak o wojnie, nie tylko w kontekście współczesnym, zawsze dokonujemy klasyfikacji, nawet jeśli dzisiejsze wojny już dawno przekroczyły granice klasycznych podziałów. W owym, poniekąd tradycyjnym, myśleniu wojny można opisywać, kierując się różnymi kryteriami. Biorąc pod uwagę wojenny rozmach, jednym z podstawowych jest zasięg wojny, a zatem nie tylko wskazanie terytorium, na którym się ona toczy, lecz także próba określenia jej oddziaływania i pytanie o rozmiar wielopoziomowego zaangażowania w wojnę. Wiek XX przyniósł dwie wojny o zasięgu światowym4 – Wielką Wojnę (czyli pierwszą wojnę światową), która zmieniła sposób myślenia o wojnie jako takiej, stanowiąc milowy krok ku jej dehumanizacji, oraz drugą wojnę światową, po której myślenie już nie tylko o wymiarze militarnym, politycznym, moralnym czy prawnym, lecz także o pojedynczym człowieku, o dokonywanych przezeń wyborach, o skali okrucieństwa i zbrodni postawiło przed nami pytania, na które próbujemy odpowiedzieć do dziś. W wojny światowe zaangażowana jest większość państw, dotykają tym samym ogromnych rzesz ludzi, nie tylko walczących, lecz także, a może głównie, niewinnych. Rzecz jasna wojny o zasięgu światowym to nie „wynalazek” wieku XX. Historycy skłonni są zaliczyć do tej kategorii między innymi wojny napoleońskie (1792–1815), wojnę siedmioletnią (1756–1763) czy wojnę o sukcesję hiszpańską (1701–1713), każdorazowo określając właśnie ich zasięg, liczbę zaangażowanych krajów, liczbę walczących czy w końcu terytorium, które obejmowały swoim zasięgiem ówczesne działania wojenne. Obie XX-wieczne wojny światowe, wraz z wojną secesyjną (1861–1865), czy – by dokonać „małego przeskoku w czasie” – znacznie odleglejsza trzecia wojna punicka (149–146 p.n.e.) również mieszczą się w definicji wojny totalnej, czyli „prowadzonej wszelkimi dostępnymi środkami, zmierzającej do zniszczenia nie tylko sił zbrojnych przeciwnika, lecz i całego narodu” [PWN 2018]. Wojny tego rodzaju łączą się zatem z „ideą wykrwawienia” i balansują na cienkiej granicy, gdzie odróżnienie żołnierza od cywila staje się sztuką nad wyraz trudną, a dla wielu – nawet wbrew istniejącemu wszak prawu – okazuje się pozbawione znaczenia. Idea totalności, jak się zdaje, wymaga nawet „odrzucenia w walce akceptowanego dotąd kodeksu etycznego” [Eksteins 2014, s. 278], wymuszając przewartościowanie, czy wręcz zanegowanie świata, w jaki wierzyło się „przed wojną”. To jednak powodować będzie skutki rozliczane w pokoleniowej traumie w świecie „po wojnie”. Idąc dalej, ze względu na zasięg, wskazać należy wojny lokalne, a w końcu wojny domowe, prowadzące do konsekwencji, o których za chwilę5. Przyszłościowo interesujące są oczywiście wojny hybrydowe, stanowiące połączenie wojny konwencjonalnej, wszelkiego rodzaju nieregularnych działań zbrojnych (włączając w to terroryzm, partyzantkę, nadanie konfliktowi charakteru wojny asymetrycznej) i zakrojonej na szeroką skalę wojny cybernetycznej6.

Wojny podlegają oczywiście także wielu innym klasyfikacjom. Można szeregować je w zależności od użytej broni (stąd: wojna konwencjonalna, biologiczna, jądrowa, atomowa, ale też cybernetyczna czy tak zwane „wojny trzeciej fali”), terytorium walki, kiedyś ograniczone do sfery fizycznej (wojny lądowe, powietrzne, morskie, a nawet kosmiczne), a dziś rozbudowane choćby o pojęcie wojny informacyjnej albo informatycznej, która walkę przenosi na zupełnie nowe, wirtualne terytorium, mające następnie przełożenie na konkretną, bardzo już namacalną rzeczywistość. Wreszcie klasyfikujemy też wojny ze względu na powody, jakie miały państwa i społeczeństwa, by je rozpocząć lub by świadomie się w nie zaangażować. Tu sklasyfikowano te, które wydają się w jakimś sensie „najbliższe”, najczęściej „zapytywane”, te, o których w mediach dyskutuje się niemal na każdym kroku. Wśród nich są wojna prewencyjna i uprzedzająca, balansująca na granicy samej wojny i legitymizowana przez prawo międzynarodowe interwencja humanitarna, przywoływany już terroryzm, a w końcu i wojna domowa, która niesie groźbę ludobójstwa. Wszystkie one powodują, że o wojnie myślimy jakby inaczej, może mniej historycznie, ale właśnie przyglądając się jej z pozycji widza. Bo oto – jak diagnozował niegdyś Jerzy Pomianowski – wojnę „przy robocie” oglądać może każdy. Każdy z nas, przeglądając prasę, surfując po internecie, klikając pilotem… gdzieś między stronami, znakami, kolejnymi kanałami w końcu natknie się na wojnę. Niby daleką, a przecież niemal co dzień „zaglądającą nam do domu”. Tak straszną, że… w jakimś sensie obojętniejemy na jej okrucieństwo, w innym zaś stawiamy sobie najbardziej fundamentalne pytania. Codziennie stykamy się z cudzym cierpieniem, przetworzonym na obraz i słowo, zatrzymanym na świadectwo prawdy. A przecież „w rzeczywistości nie potrafimy wyobrazić sobie tego, czym to jest. Nie potrafimy wyobrazić sobie tego, jak straszliwa, jak przerażająca jest wojna – i jak normalna się staje” [Sontag 2002, s. 98]. Ale właśnie o tej wojnie, o jej obliczach, jej przemianach, słuchamy codziennie. Z bezpiecznego dystansu widzimy konflikty, skalę tragedii ludności cywilnej, której współczujemy dopóty, dopóki nie puka do naszych drzwi. Na kolejnych stronach lub kanałach każe nam się pochylać nad ulepszeniami broni (bo przecież walczymy coraz bardziej bez ludzi, coraz bardziej – przynajmniej pozornie – na odległość), która sprawia wrażenie, że samym walczącym wojna wydawać się może łatwiejsza do zniesienia. Wojna staje się coraz bliższa, choć przecież jest tak daleka. Bliższa, bo jej efekty odczuwamy nawet wtedy, gdy toczy się tysiące kilometrów stąd (gdziekolwiek akurat nasze „stąd” wypada). Bliższa, bo obecna nie tylko w mediach, lecz także w debatach, na wystawach, w ulicznych protestach i happeningach. Nawet wówczas, gdy prowadzimy debatę o relokacji uchodźców… to przecież też myślimy o wojnie. Ona wciąż gdzieś jest. Pod wieloma względami wciąż napawa lękiem, w swej pozornej przewidywalności staje się coraz bardziej nieprzewidywalna, w technicyzacji sięga po metody niemal pierwotne, uwrażliwia nas na cierpienie, a jednocześnie zamyka na nie poprzez swą powszedniość. Staje się wielopoziomowym paradoksem, który przecież wydarza się tu i teraz. I nieustannie domaga się rozwikłania. Nie jest jednak niczym gordyjski węzeł, tu nie przyjdzie żaden potomek Aleksandra i nie zrobi „ciach”, raz na zawsze kończąc z problemem. Tu świat radzi sobie, jak umie, wychodząc od wojen pozornie tylko najprostszych.

Myśląc o wojnie, można mówić, że każda wydarza się u kogoś w domu. W czyjejś ojczyźnie. Dotyczy kogoś konkretnego. Na owej ojczyźnie się kończy albo przeciwnie – od niej się właśnie zaczyna, by następnie konflikt rozlał się na najbliższą okolicę, sąsiadów, ich sąsiadów, tym sposobem rozpalając zjawisko o coraz większym znaczeniu. W sensie czysto militarnym, powiedzą eksperci, niejako nauczyliśmy się radzić sobie z takimi wojnami. Ale czy na pewno? Może tylko zamykamy problem w określonych granicach, z zewnątrz próbując zaradzić skali okrucieństwa, która dzieje się na czyimś podwórku. A gdyby tak wojna przyszła do nas? „Tak wygląda wojna. Stalowa szarzyzna miasta. Chmury wiszące nisko, choć nie na tyle, by zasłonić wyposażone w bomby beczkowe rządowe śmigłowce, które każdego dnia pojawiają się zazwyczaj o tej samej porze […]. Są zaledwie drobnymi kropkami na niebie, by po chwili zrzucić śmiercionośne ładunki” [Di Giovanni 2017, s. 129]. Życie, jakie się znało, przestaje istnieć. Nie pyta się o godność, strach przenika do najgłębszych zakamarków, a przetrwanie staje się najważniejszym z wyzwań. Tak jest na każdej wojnie, ale szczególnie głęboko doświadczyć można owej grozy w wojnie domowej, gdy konflikt wdziera się do miejsc najbezpieczniejszych, przenika każdą dziedzinę życia, stawiając pod znakiem zapytania kwestie najbardziej dotąd oczywiste. „Najtrudniej jest wtedy, gdy nie możesz nakarmić własnych dzieci” – mówi jedna z tysięcy podobnych jej z matek z Aleppo [Di Giovanni 2017, s. 125]. Wydawać by się mogło, że wojna domowa stanowi zamknięty konflikt, w którym niemal literalnie podążając za definicją, stronami są obywatele danego kraju. I rzeczywiście, gdy przyjrzymy się współczesnym konfliktom, to faktycznie zamykają się one w konkretnych, określonych granicach. Przynajmniej w teorii. W praktyce każdy z nich nie tylko przekracza jakiekolwiek wyobrażenie o wojnie (nie wspominając już o granicach prawa, moralności czy zwykłej przyzwoitości), lecz także każdorazowo wywiera wpływ na kwestie międzynarodowe. Gdy myślimy o toczącej się aktualnie wojnie domowej, o Syrii, raz za razem pojawiają się pytania o łamanie prawa, o skalę tragedii niewinnych, niewalczących, cywilów (nawet jeśli w pewnych warunkach trudno dokonywać tego rodzaju rozróżnień), o wykorzystanie zakazanej broni, o losy ludzi odciętych naraz od całej ich codzienności, normalności. O ogrom każdego rodzaju doświadczanego cierpienia, począwszy od straty i śmierci, przez życie w nieustannym zagrożeniu, faktyczne zbrodnie („mężczyźni, którzy mieli zawiązane oczy, siedzieli na chodniku z otwartymi ustami, teraz są cali we krwi i mają popsute twarze” [Sukkar 2017, s. 156]), tragedie jednostek i rodzin („desperackie odgłosy rannych, gorączkowe poszukiwania ocalałych, porozrywane kończyny i mięśnie […], całe stropy mieszkań przygniatające pogruchotane, nagle bezbronne ciała” [Di Giovanni, 2017, s. 108]) czy w końcu przepojenie rzeczywistości lękiem i poczuciem izolacji („Nikt do mnie nie dzwoni. Ani moja babcia, ani ciotki. Nikt. Nawet przyjaciele. Robią tak ze strachu przed zemstą. Prawda jest taka, że jeśli jesteś przeciwko [reżimowi], to on cię zabije” [Borri 2016, s. 66–67]). Niezależnie od przyczyn, jakie doprowadziły do tego rodzaju wojny, nieodmiennie towarzyszy jej zbrodnia, częstokroć przekraczająca nasze „wyobrażenie”.