O wojnie - Carl von Clausewitz - ebook + audiobook

O wojnie ebook i audiobook

Carl von Clausewitz

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Klasyczny podręcznik strategii wojskowej do dziś używany na wojskowych uczelniach. Książka, która zmieniła oblicze świata. Od dziesiątków lat inspiruje strategów, budzi niezdrowe emocje u liderów o zapędach dyktatorskich i stanowi niewyczerpane źródło inspiracji dla ambitnych biznesmenów. Przepełniona brutalną mądrością i koncepcjami bezkompromisowych rozwiązań rodem z bitewnych pól, jest lekturą, do której wielokrotnie chce się powracać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 827

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 23 godz. 22 min

Lektor: Andrzej Hausner

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Carl von Clau­se­witz i jego „książka kuchar­ska”

Carl von Clau­se­witz i jego „książka kuchar­ska”

Clau­se­witza można czy­tać na różne spo­soby. Jeden z naj­wy­bit­niej­szych antro­po­lo­gów kul­tury René Girard (zm. 2015) w swo­jej ostat­niej książce Dokoń­czyć Clau­se­witza (2007) stwier­dził, że trak­tat O woj­nie pru­skiego gene­rała „zasłu­guje na uważną lek­turę”, ponie­waż jego autor „doświad­czył cze­goś, co go prze­kra­cza, a nas zmu­sza do reflek­sji”. Clau­se­witz — prze­ko­nuje dalej fran­cu­ski antro­po­log — opi­sał bowiem w swoim dziele mecha­nizm rywa­li­za­cji mime­tycz­nej, która w realiach histo­rycz­nych dzie­więt­na­sto- i dwu­dzie­sto­wiecz­nej Europy prze­ja­wiała się jako „wście­kłe naśla­dow­nic­two” mię­dzy Fran­cją a Niem­cami. Jako „pisarz resen­ty­mentu” pru­ski gene­rał „był opę­tany”. Ina­czej być nie mogło, skoro — jak wyja­śnia Girard — w swoim opus magnum „dotknął tego aspektu rze­czy­wi­sto­ści, który jest abso­lut­nie irra­cjo­nalny”. Sens trak­tatu O woj­nie jest więc reli­gijny i „tylko reli­gijna inter­pre­ta­cja ma szansę dotrzeć do tego, co w nim jest istotne”1.

Można też czy­tać Clau­se­witza w znacz­nie bar­dziej przy­ziem­nym kon­tek­ście. Jak pisze współ­cze­sny i wzięty coach zarzą­dza­nia Nor­ton Paley, uważna lek­tura trak­tatu O woj­nie może dać realne wspar­cie dla „osób obar­czo­nych odpo­wie­dzial­no­ścią w zakre­sie zarzą­dza­nia, aby roz­wi­jać stra­te­gie pro­wa­dze­nia walki kon­ku­ren­cyj­nej, podej­mo­wać decy­zje z więk­szą pre­cy­zją i zwięk­szać szanse na osią­gnię­cie zakła­da­nych celów”. Krótko mówiąc, zapo­zna­nie się z dzie­łem dzie­więt­na­sto­wiecz­nego pru­skiego gene­rała ofe­ruje dzia­ła­ją­cym w dwu­dzie­stym pierw­szym wieku lide­rom biz­nesu uni­kalną spo­sob­ność „wzmoc­nie­nia swo­ich umie­jęt­no­ści myśle­nia stra­te­gicz­nego”. Zda­niem ame­ry­kań­skiego spe­cja­li­sty od zarzą­dza­nia wystar­czy w dziele Clau­se­witza „zamie­nić słowo wojna na kon­flikt, wróg na kon­ku­rent, dowódca na mana­ger”, aby prze­ko­nać się, że zawarte w nim zasady „zawie­rają ponad­cza­sowe walory, które są rów­nie żywotne w dzi­siej­szym biz­ne­so­wym współ­za­wod­nic­twie, jak były żywotne w cza­sach wojen, gdy Clau­se­witz pisał swoją książkę”2.

Te dwie wypo­wie­dzi — antro­po­loga kul­tury i spe­cja­li­sty od zarzą­dza­nia biz­ne­so­wego — udo­wad­niają, że dzieło O woj­nie jest czy­tane, pobu­dza do reflek­sji i w pew­nym sen­sie pozo­staje uni­wer­salne. Być może także dla­tego, że żyjemy w cza­sach „na kra­wę­dzi”, dużej nie­pew­no­ści, a nawet stra­chu napę­dza­nego czy to kolej­nymi kry­zy­sami natury poli­tycz­nej i gospo­dar­czej (wojna na Ukra­inie, isla­mizm, kry­zys migra­cyjny, „koronakry­zys” w gospo­darce, eks­pan­sja Chin), czy kry­zy­sami natu­ral­nymi (zmiany kli­ma­tyczne, pan­de­mie). Na prze­ło­mie epok żył rów­nież autor trak­tatu O woj­nie. Jego lata dzie­cięce przy­pa­dły na schy­łek epoki przed­re­wo­lu­cyj­nej. Karierę woj­skową roz­po­czy­nał już w okre­sie wojen rewo­lu­cyj­nych. Potem przy­szedł Napo­leon, któ­rego Wielka Armia roz­nio­sła idee rewo­lu­cyjne po całej Euro­pie. Po star­ciu Prus z napo­le­oń­ską Fran­cją w 1806 roku także w monar­chii Hohen­zol­ler­nów roz­po­częła się epoka zna­czą­cych zmian ustro­jo­wych, spo­łecz­nych i gospo­dar­czych. Ale w Pru­sach — jak mawiał Bismarck — rewo­lu­cję „robią tylko kró­lo­wie”. Tak też było w cza­sach reform Ste­ina–Har­den­berga (1807–1815), gdy roz­po­częto akcję uwłasz­cze­niową na wsi, wpro­wa­dzono realny samo­rząd miej­ski, zre­for­mo­wano sys­tem admi­ni­stra­cyjny, przy­stą­piono do zmian w sys­temie edu­ka­cji, zaczęto myśleć o praw­nej eman­cy­pa­cji lud­no­ści żydow­skiej.

Tych zmian nie zatrzy­mała epoka restau­ra­cji po 1815 roku, ani tak zwane prze­śla­do­wa­nia dema­go­gów po 1819 roku. Prusy, podob­nie jak cała Europa, szybko się zmie­niały. Zmie­niała się rów­nież pru­ska armia, która trzy­dzie­ści lat po śmierci króla Fry­de­ryka II (1786) nie­wiele przy­po­mi­nała pod wzglę­dem tak­tyki, wewnętrz­nych regu­la­mi­nów, sys­temu rekru­ta­cji armię zwy­cięzcy spod Roßbach.

Rów­nież ostat­nie lata życia Clau­se­witza upły­nęły pod zna­kiem mno­żą­cych się oznak kru­cho­ści porządku poli­tycz­nego w Euro­pie usta­lo­nego na kon­gre­sie wie­deń­skim (1814/1815). W 1830 roku wybu­chła rewo­lu­cja lip­cowa we Fran­cji, która poło­żyła kres rzą­dom „odre­stau­ro­wa­nej” w 1815 roku star­szej linii Bur­bo­nów. Krótko po tym za broń chwy­cili Bel­go­wie złą­czeni na kon­gre­sie wie­deń­skim z Holen­drami w jed­nym Kró­le­stwie Nider­lan­dów. 29 listo­pada 1830 roku roz­po­częło się w War­sza­wie powsta­nie listo­pa­dowe, które dla wielu zewnętrz­nych obser­wa­to­rów (nie tylko z gruntu nie­chęt­nych Pol­sce) było kolejną ema­na­cją wstrzą­sów rewo­lu­cyj­nych, a nie docho­dze­niem do głosu zapo­zna­nego na kon­gre­sie wie­deń­skim „legi­ty­mi­zmu naro­dów”3.

Tal­ley­rand mówił, że „kto nie doświad­czył życia za ancien regime’u, nie doświad­czył sło­dy­czy życia”. Carl Phi­lipp Got­tlieb von Clau­se­witz uro­dził się 1 czerwca 1780 roku w Burg koło Mag­de­burga. Przed­re­wo­lu­cyj­nej „sło­dy­czy życia”, o któ­rej mówił fran­cu­ski ary­sto­krata, jako poto­mek śred­nio­za­moż­nej miesz­czań­skiej rodziny, z pew­no­ścią w takim stop­niu jak fran­cu­ski ary­sto­krata nie miał moż­li­wo­ści zaznać. Auto­rzy „Deut­sche All­ge­me­ine Bio­grah­pie” podają infor­ma­cję o pol­skich korze­niach przod­ków autora O woj­nie, któ­rzy mieli osie­dlić się w oko­li­cach Mag­de­burga w sie­dem­na­stym wieku. W kręgu rodzin­nym Clau­se­witza żywa była nato­miast opo­wieść o ślą­skich pro­to­pla­stach fami­lii, któ­rzy mieli wywo­dzić się ze szla­chec­kiego rodu Clau­snit­zów4. Osta­tecz­nie i for­mal­nie szla­checki sta­tus Clau­se­wit­zów potwier­dzał doku­ment wysta­wiony w 1827 roku przez króla Prus Fry­de­ryka Wil­helma III.

Ojciec Carla, Frie­drich Gabriel Clau­se­witz, słu­żył w armii Fry­de­ryka II w cza­sie wojny sied­mio­let­niej (1756–1763). Przy­party do muru Hohen­zol­lern musiał uzu­peł­niać wyrwy w kor­pu­sie ofi­cer­skim oso­bami nie­szla­chec­kiego pocho­dze­nia. W ten spo­sób Clau­se­witz senior zakoń­czył służbę we fry­de­ry­cjań­skiej armii w stop­niu puł­kow­nika. Potem zara­biał na utrzy­ma­nie rodziny jako poborca podat­kowy w Burg. Jako pierw­szy w rodzi­nie dodał do nazwi­ska „von”.

Z mał­żeń­stwa z Fry­de­ryką Char­lottą z domu Schmidt docze­kał się sze­ściorga dzieci, w tym czte­rech synów. Uro­dzony w 1780 roku Carl był naj­młod­szym z nich. Jego dwaj starsi bra­cia — uro­dzony w 1771 roku Frie­drich Vol­mar oraz o dwa lata młod­szy Wil­helm — wzo­rem ojca wybrali karierę woj­skową, którą ukoń­czyli w stop­niach gene­ral­skich (odpo­wied­nio: gene­rała puł­kow­nika oraz gene­rała porucz­nika). Zwa­żyw­szy na to, że ofi­ce­rem w armii pru­skiej był rów­nież ich ojciec, można mówić o tra­dy­cji rodzin­nej. Jej inną odmianą była służba w Kościele lute­rań­skim. Dzia­dek autora trak­tatu O woj­nie, Bene­dykt Got­tlob Clau­se­witz, był pasto­rem i pro­fe­so­rem teo­lo­gii lute­rań­skiej w Halle (od cza­sów pano­wa­nia króla Fry­de­ryka Wil­helma I ukoń­cze­nie tego fakul­tetu było warun­kiem koniecz­nym dla obję­cia urzędu pastora w pań­stwie pru­skim). Kon­ty­nu­ował w ten spo­sób drogę życiową swo­jego ojca, a pra­dziadka przy­szłych pru­skich gene­ra­łów.

Rodzice Carla wybrali dla niego jed­nak inną drogę. Wzo­rem swo­ich star­szych braci roz­po­czął on służbę w armii. Jako dwu­na­sto­la­tek, w 1792 roku został kapra­lem (Gefre­iter­kor­po­ral) w trzy­dzie­stym czwar­tym regi­men­cie pie­choty księ­cia Fer­dy­nanda Pru­skiego, brata króla Fry­de­ryka Wil­helma II. Jako żoł­nierz tego pułku brał udział w kolej­nych odsło­nach pru­sko-austriac­kiej kam­pa­nii prze­ciw rewo­lu­cyj­nej Fran­cji — w 1792 roku, która utknęła pod Valmy oraz na prze­ło­mie 1793 i 1794 roku nad Renem, któ­rej naj­więk­szym suk­ce­sem było odbi­cie z rąk Fran­cu­zów twier­dzy w Mogun­cji. To wyda­rze­nie było pierw­szym poważ­nym dzia­ła­niem mili­tar­nym, w któ­rym bez­po­śred­nio brał udział przy­szły stra­teg.

5 marca 1795 roku pięt­na­sto­letni Carl von Clau­se­witz otrzy­mał pro­mo­cję ofi­cer­ską. Został porucz­ni­kiem. Mie­siąc po tym Prusy wyco­fały się z wojny prze­ciw Repu­blice fran­cu­skiej (wzy­wały „pilne zada­nia” w postaci dopil­no­wa­nia udziału Prus w trze­cim roz­bio­rze Pol­ski) i zawarły w Bazy­lei pokój z „kró­lo­bój­cami” (5 kwiet­nia 1795). Dla mło­dego ofi­cera ozna­czało to koniec służby fron­to­wej i roz­po­czę­cie służby gar­ni­zo­no­wej w Neu­rup­pin nie­opo­dal Ber­lina.

Sześć lat pobytu w tym gar­ni­zo­no­wym mia­steczku Clau­se­witz wyko­rzy­stał do inten­syw­nej lek­tury w zakre­sie histo­rii (zwłasz­cza histo­rii wojen), lite­ra­tury i filo­zo­fii. Owa samo­kształ­ce­niowa dzia­łal­ność została usys­te­ma­ty­zo­wana dzięki nauce (1801–1804) w ber­liń­skiej Aka­de­mii Wojen­nej (Krieg­sa­ka­de­mie). Ta uczel­nia, zało­żona i kie­ro­wana przez Ger­harda von Scharn­hor­sta, była jedną z pierw­szych oznak — jesz­cze przed 1806 rokiem — dzia­ła­nia refor­ma­to­rów pru­skiej armii. Nie tylko w zakre­sie jej szko­le­nia (odej­ście od osła­wio­nego „pru­skiego drylu”) i tak­tyki, ale przede wszyst­kim stra­te­gii. Scharn­horst — Hano­wer­czyk w służ­bie króla Prus od 1801 roku — jako jeden z pierw­szych zauwa­żył, że rewo­lu­cja fran­cu­ska przy­nio­sła zasad­ni­cze zmiany w pro­wa­dze­niu wojen. „Naród pod bro­nią” (levée en masse) zmie­nił wszystko i nale­żało z tego wycią­gnąć rów­nież w Pru­sach jak naj­szyb­ciej wnio­ski, jeśli chciano myśleć o sku­tecz­nym prze­ciw­sta­wie­niu się Fran­cji, rzą­dzo­nej od 1799 roku przez gene­rała Napo­le­ona Bona­parte.

Te idee stały się przed­mio­tem dys­ku­sji wśród sku­pio­nego wokół Scharn­hor­sta „Militärische Gesel­l­schaft” (Towa­rzy­stwa Woj­sko­wego), któ­rego człon­kami byli refor­ma­tor­sko nasta­wieni pru­scy ofi­ce­ro­wie. Do tego eks­klu­zyw­nego gre­mium mło­dego Clau­se­witza wpro­wa­dził Scharn­horst, który jako rek­tor Aka­de­mii Wojen­nej szybko roz­po­znał talent ukryty w mło­dym ofi­ce­rze5. W póź­niej­szych latach autor trak­tatu O woj­nie nie­jed­no­krot­nie z wiel­kim sen­ty­men­tem wspo­mi­nał zna­czącą rolę, jaką w jego życiu ode­grał przed­wcze­śnie zmarły (zgi­nął w cza­sie kam­pa­nii 1813 roku) twórca ber­liń­skiej Krieg­sa­ka­de­mie. Z wdzięcz­no­ścią pisał o jego dobro­czyn­nym inte­lek­tu­al­nym wpły­wie, otwar­ciu na nowe czasy, ale rów­nież powra­cał do swo­ich trud­nych począt­ków w Aka­de­mii. Samouk z Neu­rup­pin musiał zde­rzyć się w cza­sie regu­lar­nych wykła­dów z ogro­mem wie­dzy wyma­ga­ją­cej usys­te­ma­ty­zo­wa­nia. Wspar­cie ze strony Scharn­hor­sta, któ­rego Clau­se­witz (jak sam przy­zna­wał) trak­to­wał jak „dru­giego ojca”, było w tej sytu­acji nie­oce­nione.

Lata nauki w Aka­de­mii Wojen­nej u boku Scharn­hor­sta i obco­wa­nie ze sku­pio­nym wokół niego krę­giem woj­sko­wych refor­ma­to­rów roz­wi­nęły inte­lek­tu­alny poten­cjał gro­ma­dzony przez Clau­se­witza w latach jego gar­ni­zo­no­wej służby. Nie tylko zgłę­biał fachową wie­dzę o tak­tyce i stra­te­gii, ale rów­nież pozna­wał nowe teo­rie w zakre­sie edu­ka­cji (wizja szkoły Pesta­loz­ziego nie tylko jako insty­tu­cji prze­ka­zu­ją­cej wie­dzę, ale for­mu­ją­cej cało­ściowo cha­rak­ter i umy­sło­wość uczniów), este­tyki i filo­zo­fii. W odnie­sie­niu do tej ostat­niej naj­więk­szy wpływ na Clau­se­witza wywarła filo­zo­fia Imma­nu­ela Kanta, z którą w latach 1801–1803 zapozna­wał się w Ber­li­nie na wykła­dach Johanna Got­t­frieda Kie­se­wet­tera, ucznia i popu­la­ry­za­tora myśli autora Kry­tyki czy­stego rozumu. Wpływ nie­miec­kiej filo­zo­fii ide­ali­stycz­nej na umy­sło­wość autora trak­tatu O woj­nie pozo­stał także w póź­niej­szych latach bar­dzo trwały i widoczny jest w jego naj­waż­niej­szym dziele6.

W 1804 roku Clau­se­witz ukoń­czył stu­dia w ber­liń­skiej Krieg­sa­ka­de­mie z pierw­szą lokatą w swoim rocz­niku. W krót­kim cza­sie przy­szedł awans na kapi­tana (1805) i nomi­na­cja na adiu­tanta księ­cia Augu­sta Pru­skiego, syna ks. Fer­dy­nanda Hohen­zol­lerna — dowódcy macie­rzy­stego pułku Clau­se­witza. Nowe obo­wiązki ozna­czały m.in. koniecz­ność bywa­nia na kró­lew­skim dwo­rze. Tam Clau­se­witz poznał hra­biankę Marię Zofię von Brühl, damę dworu kró­lo­wej, wdowy po Fry­de­ryku Wil­hel­mie II, i zako­chał się. Do ślubu doszło dopiero w 1810 roku. Na prze­szko­dzie stały kolejne kam­pa­nie wojenne, w któ­rych brał udział Clau­se­witz. Ponadto trzeba było prze­ła­mać opór rodziny wybranki pru­skiego ofi­cera, która trak­to­wała zwią­zek z potom­kiem rodziny miesz­czań­skiej nie­le­d­wie jako meza­lians. Dziad­kiem narze­czo­nej autora O woj­nie był prze­cież potężny mini­ster króla Pol­ski i elek­tora saskiego Augu­sta III, Hein­rich von Brühl — twórca potęgi i zamoż­no­ści całej rodziny7.

Love story zakoń­czona happy endem, nadto prze­ry­wana dłu­gimi okre­sami roz­łąki, zaowo­co­wała obfitą kore­spon­den­cją mię­dzy Clau­se­wit­zem a panną Brühl, a następ­nie panią Clau­se­witz. Te tysiące listów to pierw­szo­rzędny mate­riał źró­dłowy pozwa­la­jący śle­dzić nie tylko bio­gra­fię, ale i histo­rię myśli autora O woj­nie8. Trak­to­wał on bowiem mał­żonkę jako powier­niczkę swo­ich idei oraz prze­my­śleń doty­czą­cych nie tylko teo­rii wojny, ale rów­nież toczą­cej się współ­cze­śnie histo­rii poli­tycz­nej.

W 1805 roku świeżo upie­czony absol­went Aka­de­mii Wojen­nej opu­bli­ko­wał swoją pierw­szą pracę poświę­coną teo­rii wojny. Była to pole­mika z poglą­dami Hein­ri­cha von Bülowa, jed­nego z naj­bar­dziej uzna­nych na początku dzie­więt­na­stego wieku teo­re­ty­ków sztuki wojen­nej w Pru­sach9. Bülow nie lek­ce­wa­żył zmian, jakie dla spo­sobu pro­wa­dze­nia dzia­łań wojen­nych przy­nio­sła ze sobą rewo­lu­cja fran­cu­ska. Nie uchwy­cił jed­nak w pełni ich skali, doty­czą­cych zwłasz­cza dzia­łań na polu bitwy10.

W tym kie­runku zmie­rzały rów­nież pole­miczne uwagi Clau­se­witza, który nie akcep­to­wał wią­za­nia przez Bülowa stra­te­gii i tak­tyki z dłu­go­ścią linii zaopa­trze­nio­wych ope­ru­ją­cych oddzia­łów11. W tym uję­ciu stra­te­gia była „nauką o woj­sko­wych ruchach poza zasię­giem arty­le­rii każ­dej ze stron”, a tak­tyką nale­żało okre­ślać „naukę o ruchach wojsk w obli­czu wroga”12. Taką typo­lo­gię Clau­se­witz odrzu­cał, pod­kre­śla­jąc, że „stra­te­gia jest niczym bez star­cia”. Ono jest „mate­ria­łem uży­wa­nym przez nią [stra­te­gię], jest środ­kiem przez nią uży­wa­nym”. W tym uję­ciu stra­te­gia jest „połą­cze­niem oddziel­nych zaan­ga­żo­wań bitew­nych w jedną całość dla osią­gnię­cia osta­tecz­nego celu wojny”13.

Jak pod­kre­śla jeden z naj­wy­bit­niej­szych znaw­ców myśli Clau­se­witza, Michael Howard, w ten spo­sób pru­ski ofi­cer sfor­mu­ło­wał na wcze­snym eta­pie swo­jej pisar­skiej aktyw­no­ści dwie zasad­ni­cze myśli, które zostaną następ­nie roz­wi­nięte na kar­tach trak­tatu O woj­nie: manew­ro­wa­nie oddzia­łami jest bez­ce­lowe, jeśli nie pro­wa­dzi do kul­mi­na­cji w postaci bitwy, ta zaś jest bez­ce­lowa, jeśli nie służy osią­gnię­ciu zasad­ni­czego celu wojny14. Już w 1805 roku doko­ny­wał Clau­se­witz zasad­ni­czego roz­róż­nie­nia, o któ­rym sze­rzej pisać będzie na kar­tach swo­jego naj­waż­niej­szego dzieła, mię­dzy „celami final­nymi” wojny (Zwecke), które są domeną stra­te­gii, a wio­dą­cymi do nich „pośred­nimi sta­diami” (Ziele), któ­rymi zaj­muje się tak­tyka15.

W 1806 roku kapi­tan Clau­se­witz nale­żał do „par­tii wojen­nej”. Uwa­żał, że jed­nym — zgod­nym z hono­rem i żywot­nymi inte­re­sami pań­stwa Hohen­zol­ler­nów — wyj­ściem jest szu­ka­nie mili­tar­nego roz­strzy­gnię­cia nara­sta­ją­cego kon­fliktu z napo­le­oń­ską Fran­cją. Pisane przez Clau­se­witza w pierw­szych tygo­dniach kam­pa­nii listy do narze­czo­nej są jed­nak świa­dec­twem nara­sta­ją­cego roz­cza­ro­wa­nia i coraz gor­szych prze­czuć po tym, co zoba­czył z bli­ska — cha­osu decy­zyj­nego, nie­kom­pe­ten­cji, braku szer­szej stra­te­gicz­nej wizji.

Clau­se­witz brał udział w bitwie pod Auer­stedt (14 paź­dzier­nika 1806), która wraz z jed­no­cze­śnie toczoną bitwą pod Jeną, była kul­mi­na­cją tego, co w histo­rii Prus można nazwać praw­dzi­wym annus hor­ri­bi­lis. Pod cio­sami napo­le­oń­skiej Wiel­kiej Armii nie tylko bowiem runęła legenda fry­de­ry­cjań­skiej, nie­zwy­cię­żo­nej armii, ale doszło do praw­dzi­wej implo­zji pań­stwa Hohen­zol­ler­nów. Kil­ku­na­sto­ty­sięczne gar­ni­zony (jak na przy­kład w Mag­de­burgu, poło­żo­nym nie­opo­dal rodzin­nej miej­sco­wo­ści Clau­se­witza) pod­da­wały się o wiele słab­szym jed­nost­kom fran­cu­skim. Cho­ciaż tego autor dzieła O woj­nie nie doświad­czył oso­bi­ście, to jed­nak ta dra­ma­tyczna lek­cja 1806 roku wyryła w jego umy­śle na trwale zasadę, o któ­rej pisał następ­nie w swoim opus magnum, że naj­waż­niej­sze są morale. „Każda wojna zakłada ludzką sła­bość i usi­łuje ją wyko­rzy­stać” — czy­tamy w naj­waż­niej­szym trak­ta­cie Clau­se­witza. Na tych samych kar­tach doda­wał, że „wojna jest siło­wa­niem się moral­nych i fizycz­nych mocy, za pomocą tych ostat­nich”16.

Bio­rąc pod uwagę fakt oso­bi­stego udziału Clau­se­witza w woj­nach prze­ciw Napo­le­onowi, które sta­no­wiły dla niego zasad­ni­czy ele­ment empi­ryczny, będący pod­stawą snu­cia teo­re­tycz­nych roz­wa­żań doty­czą­cych sztuki wojen­nej, można mówić o O woj­nie, że jest ono czę­ściowo dzie­łem auto­bio­gra­ficz­nym autora17. Po klę­sce pod Auer­stedt bata­lion Clau­se­witza znaj­do­wał się w arier­gar­dzie ucie­ka­ją­cego przed Fran­cu­zami kor­pusu ks. Augu­sta Pru­skiego. Ucieczka zakoń­czyła się w Pren­zlau, gdzie Clau­se­witz wraz z Hohen­zol­ler­nem dostał się do fran­cu­skiej nie­woli.

Trwała ona nie­mal rok (do jesieni 1807 roku) i nie była zbyt uciąż­liwa. Clau­se­witz oraz inni pru­scy ofi­ce­ro­wie mieli wła­ści­wie pełną swo­bodę prze­miesz­cza­nia się po Fran­cji pod danym przez sie­bie sło­wem honoru, że nie będą pró­bo­wali ucie­kać. Pobyt nad Sekwaną i krótki wypad do oku­po­wa­nej przez Fran­cu­zów Genewy Clau­se­witz wyko­rzy­stał dla lep­szego pozna­wa­nia „kraju wroga” — w tym także jego kul­tury (lite­ra­tury i życia teatral­nego).

Po powro­cie do Prus Clau­se­witz udał się do Kró­lewca, sie­dziby dworu króla Fry­de­ryka Wil­helma III, który prze­niósł w ten spo­sób sto­licę swo­jego pań­stwa nad Pre­gołę w sytu­acji, w któ­rej to Ber­lin do 1809 roku znaj­do­wał się pod bez­po­śred­nią fran­cu­ską oku­pa­cją woj­skową. W Kró­lewcu Clau­se­witz zbli­żył się ponow­nie do kręgu refor­ma­to­rów pru­skiej armii. Od tego czasu datuje się jego bliż­sza zna­jo­mość z Augu­stem Neithard­tem von Gne­ise­nauem, czo­łową obok Scharn­hor­sta posta­cią obozu reform wśród pru­skiej kadry ofi­cer­skiej. Choć warto odno­to­wać, że podob­nie jak twórca Aka­de­mii Wojen­nej, rów­nież Gne­ise­nau nie był rodo­wi­tym Pru­sa­kiem. Wywo­dził się z Sak­so­nii.

Pod­czas wojny fran­cu­sko–austriac­kiej w 1809 roku Clau­se­witz poważ­nie roz­wa­żał zacią­gnię­cie się do armii austriac­kiej, by kon­ty­nu­ować w ten spo­sób wojnę prze­ciw cesa­rzowi Fran­cu­zów. Zwy­cię­stwo arcy­księ­cia Karola pod Aspern było kolejną oznaką (po utknię­ciu Wiel­kiej Armii w Hisz­pa­nii), że rów­nież Napo­leon nie jest nie­zwy­cię­żony. Jed­nak pod Wagram „kor­sy­kań­ski uzur­pa­tor” po raz kolejny poka­zał swoją wyż­szość i Austria została zmu­szona popro­sić o pokój. Dla Clau­se­witza ozna­czało to uni­ce­stwie­nie pla­nów wzię­cia udziału w woj­nie prze­ciw napo­le­oń­skiej Fran­cji.

W 1809 roku pod­jął pracę w pru­skim mini­ster­stwie wojny kie­ro­wa­nym przez Scharn­hor­sta; został sze­fem biura mini­stra. Z reko­men­da­cji swo­jego szefa pod­jął rów­nież pracę w pru­skim szta­bie gene­ral­nym oraz wykła­dał stra­te­gię w ber­liń­skiej Aka­de­mii Wojen­nej. Został także człon­kiem komi­sji opra­co­wu­ją­cej nowe regu­la­miny dla pru­skiej jazdy i pie­choty. W 1810 roku, o czym już była mowa, wziął ślub z hra­bianką Marią Zofią von Brühl. Został rów­nież, jako świeżo upie­czony major (od sierp­nia 1810), pre­cep­to­rem pięt­na­sto­let­niego Kron­prinza, póź­niej­szego króla Prus Fry­de­ryka Wil­helma IV.

Jed­nak za swoje naj­waż­niej­sze zada­nie Clau­se­witz uwa­żał kon­ty­nu­owa­nie wojny z Napo­le­onem. Kolejna oka­zja ku temu poja­wiła się w 1812 roku. Prusy dostały wów­czas od Napo­le­ona przy­go­to­wu­ją­cego się do kon­fron­ta­cji mili­tar­nej z Rosją ofertę soju­szu woj­sko­wego prze­ciw impe­rium Roma­no­wów. Była to kla­syczna „pro­po­zy­cja nie do odrzu­ce­nia”. Jej zaak­cep­to­wa­nie przez Fry­de­ryka Wil­helma III było czy­tel­nym potwier­dze­niem degra­da­cji pozy­cji Prus do roli fran­cu­skiego sate­lity. Z tym Clau­se­witz nie mógł się pogo­dzić i wraz z ponad trzy­dzie­stoma ofi­ce­rami pru­skimi zło­żył dymi­sję z pru­skiej armii i na krótko przed roz­po­czę­ciem przez Napo­le­ona rosyj­skiej kam­pa­nii (nazy­wa­nej przez cesa­rza Fran­cu­zów „drugą wojną pol­ską”) wstą­pił na służbę w armii cara Alek­san­dra I. Został od razu awan­so­wany do stop­nia puł­kow­nika i otrzy­mał przy­dział do sztabu dowódcy głów­nych sił rosyj­skich, gen. Micha­iła Kutu­zowa.

Jako ofi­cer szta­bowy obser­wo­wał krwawą bitwę pod Boro­dino, która otwo­rzyła Napo­le­onowi drogę do Moskwy. Po odwro­cie Wiel­kiej Armii, która top­niała pod cio­sami „gene­rała Mroza”, Clau­se­witz w mun­du­rze rosyj­skiego ofi­cera pro­wa­dził w imie­niu dowódz­twa armii Alek­san­dra I nego­cja­cje z gene­ra­łem Han­sem Yorc­kiem von War­ten­bur­giem, dowódcą pru­skiego kor­pusu, który for­mal­nie brał udział w kam­pa­nii rosyj­skiej po stro­nie Fran­cji. Roz­mowy zakoń­czyły się pod­pi­sa­niem przez pru­skiego dowódcę 31 grud­nia 1812 roku kon­wen­cji w Tau­ro­gach, która ozna­czała fak­tyczne przej­ście wojsk pru­skich na stronę rosyj­ską. Otwie­rało to drogę Rosja­nom do Prus Wschod­nich, ale — for­mal­nie rzecz bio­rąc — było — mówiąc deli­kat­nie — nie­sub­or­dy­na­cją ze strony pru­skiego gene­rała, skoro jego król (Fry­de­ryk Wil­helm III) ofi­cjal­nie wypo­wie­dział wojnę Napo­le­onowi dopiero kilka mie­sięcy póź­niej (w marcu 1813). Zwa­żyw­szy na udział Clau­se­witza w nego­cja­cjach w imie­niu Rosjan, można powie­dzieć, że kon­wen­cję w Tau­ro­gach zawarli mię­dzy sobą dwaj pru­scy ofi­cerowie.

Prusy Wschod­nie były pierw­szą pro­win­cją pań­stwa Hohen­zol­ler­nów, którą zajęły na początku 1813 roku woj­ska rosyj­skie. W ostat­niej fazie kam­pa­nii na tery­to­rium Rosji Clau­se­witz brał udział w dzia­ła­niach prze­ciw oddzia­łom fran­cu­skim sta­cjo­nu­ją­cym na obsza­rze Litwy. Wszystko odby­wało się w ramach stwo­rzo­nego na pole­ce­nie cara Alek­san­dra I Legionu pru­sko-rosyj­skiego dowo­dzo­nego przez pru­skich ofi­ce­rów, któ­rzy w 1812 roku lub póź­niej zde­cy­do­wali się wstą­pić na służbę rosyj­ską. Wśród nich był Clau­se­witz.

Po wej­ściu wraz z armią rosyj­ską do Prus Wschod­nich natych­miast zgło­sił swoją goto­wość do powrotu w pru­skie sze­regi. Jed­nak jesz­cze rok musiał nosić mun­dur rosyj­skiego ofi­cera. To ocze­ki­wa­nie było wymow­nym zna­kiem, że Fry­de­ryk Wil­helm III nie zapo­mniał o akcie nie­lo­jal­no­ści ze strony swo­jego ofi­cera. Tak oce­niano w naj­bliż­szym oto­cze­niu króla pru­skiego przej­ście Clau­se­witza na służbę rosyj­ską w 1812 roku, cho­ciaż zwa­żyw­szy na dal­szy bieg wyda­rzeń, można powie­dzieć, że zasad­ni­czym pro­ble­mem był tutaj czas. Clau­se­witz zna­lazł się po pro­stu wcze­śniej w miej­scu (tj. przy boku Rosji), w któ­rym jego król zna­lazł się nie­spełna rok póź­niej jako for­malny sojusz­nik Alek­san­dra I w kolej­nej kam­pa­nii prze­ciw napo­le­oń­skiej Fran­cji.

Począ­tek „wojny wyzwo­leń­czej” (Befre­iung­skrieg) prze­ciw Napo­le­onowi zastał więc autora O woj­nie w cha­rak­te­rze rosyj­skiego ofi­cera odde­le­go­wa­nego do sztabu wojsk pru­skich dowo­dzo­nych przez mar­szałka Gebh­radta von Blüchera. Clau­se­witz znaj­do­wał się przy oddzia­łach ope­ru­ją­cych na pół­noc­nym odcinku frontu (oko­lice Lüneburga i Ham­burga). Nie było mu dane wziąć udziału w roz­strzy­ga­ją­cej dla dal­szej obec­no­ści Fran­cu­zów za Renem „bitwie naro­dów” pod Lip­skiem (16–19 paź­dzier­nika 1813 roku).

Dopiero w 1814 roku Fry­de­ryk Wil­helm III wyra­ził zgodę na powrót Clau­se­witza w sze­regi armii pru­skiej, z zacho­wa­niem otrzy­ma­nego od Rosjan stop­nia puł­kow­nika. Jed­nak rów­nież w cza­sie tej fazy kam­pa­nii anty­na­po­le­oń­skiej pozo­stał on daleko od głów­nego teatru dzia­łań we Fran­cji. Na czele „Legionu Nie­miec­kiego” pozo­stał na pół­nocy Nie­miec. Rok póź­niej sytu­acja powtó­rzyła się. W cza­sie kam­pa­nii, która zakoń­czyła się bitwą pod Water­loo Clau­se­witz peł­nił funk­cję szefa sztabu III kor­pusu armij­nego dowo­dzo­nego przez gene­rała Johanna Adolfa von Thiel­manna. Zgru­po­wa­nie wal­czyło na skraju lewego skrzy­dła sił anty­na­po­le­oń­skiej koali­cji prze­ciw dwu­krot­nie sil­niej­szemu kor­pu­sowi mar­szałka Gro­uchy’ego. Siły pru­skie powstrzy­mały Fran­cu­zów, co wal­nie przy­czy­niło się do zwy­cię­stwa Wel­ling­tona pod Water­loo. Jed­nak i tym razem Clau­se­witz miał poczu­cie, że omi­nęło go coś waż­nego. Nie był pod Lip­skiem, nie był pod Water­loo – w miej­scach zwy­cięstw nad „nie­zwy­cię­żo­nym” Napo­le­onem. Jedyną wielką bitwą, w któ­rej oso­bi­ście uczest­ni­czył było star­cie pod Auer­stedt, które zakoń­czyło się upo­ka­rza­jącą klę­ską wojsk pru­skich.

Po osta­tecz­nym zwy­cię­stwie koali­cji nad Napo­le­onem Clau­se­witz pozo­stał w Nad­re­nii, która obok West­fa­lii na mocy usta­leń kon­gresu wie­deń­skiego stała się nową pru­ską pro­win­cją jako część anty­fran­cu­skiej „bariery” uzgod­nio­nej przez wiel­kie mocar­stwa. Dowódcą wojsk pru­skich sta­cjo­nu­ją­cych w nowych pro­win­cjach pań­stwa Hohen­zol­ler­nów (póź­niej­szy VIII kor­pus pru­skiej armii) został Gne­ise­nau, kolejny obok Scharn­hor­sta (pole­głego w 1813 roku) wielki patron kariery Clau­se­witza z kręgu pru­skich refor­ma­to­rów woj­sko­wych. Autor O woj­nie został z reko­men­da­cji Gne­ise­naua mia­no­wany sze­fem sztabu całego kor­pusu z sie­dzibą w Koblen­cji.

W poło­wie 1816 roku Gne­ise­nau odwo­łano do Ber­lina, gdzie został człon­kiem Rady Pań­stwa (Sta­at­srat), gre­mium pozba­wio­nego jako ciało opi­nio­daw­cze real­nego wpływu na wła­dzę. Refor­ma­tor pru­skiej armii z reko­men­da­cji kanc­le­rza Har­den­berga był tam odpo­wie­dzialny ze sprawy zwią­zane z woj­sko­wo­ścią i poli­tyką zagra­niczną. Cho­ciaż coraz bar­dziej odsu­wany od wpływu na dal­szy kształt reform woj­sko­wych w Pru­sach Gne­ise­nau nie pozo­stał cał­kiem bez­silny. Po jego namo­wach Clau­se­witz pod koniec 1817 roku zło­żył apli­ka­cję o zatrud­nie­nie na sta­no­wi­sku dyrek­tora Aka­de­mii Wojen­nej w Ber­li­nie. Zgło­sze­nie roz­pa­try­wano nie­mal pół roku. W naj­bliż­szym kręgu Fry­de­ryka Wil­helma III nie tylko pamię­tano Clau­se­witzowi „nie­lo­jal­ność” z 1812 roku, ale dodat­kowo podej­rze­wano go o „rady­ka­lizm” (czy­taj: związki ze śro­do­wi­skiem ofi­ce­rów refor­ma­to­rów), co mogłoby mieć „nie­ko­rzystny wpływ na mło­dzież”18. Osta­tecz­nie jed­nak król Fry­de­ryk Wil­helm III zaak­cep­to­wał w maju 1818 roku kan­dy­da­turę Clau­se­witza.

Sta­no­wi­sko, które objął autor O woj­nie, było natury czy­sto admi­ni­stra­cyj­nej, dale­kie od speł­nie­nia jego ambi­cji. Tym należy tłu­ma­czyć pod­jęte w krót­kim cza­sie po powro­cie do Ber­lina sta­ra­nia świeżo mia­no­wa­nego dyrek­tora Aka­de­mii Wojen­nej, aby pod­jąć służbę w pru­skiej dyplo­ma­cji. Clau­se­witz myślał przez pewien czas o sta­no­wi­sku amba­sa­dora pru­skiego przy Dwo­rze św. Jakuba w Lon­dy­nie19.

Nie­speł­niony w woj­sku, bez szans na karierę w dyplo­ma­cji, Clau­se­witz oddał się aktyw­no­ści pisar­skiej. Po 1816 roku uka­zało się sze­reg jego tek­stów doty­czą­cych wojen napo­le­oń­skich. „Ser­cem” napi­sał bio­gra­fię Scharn­hor­sta. W latach 1819–1827 napi­sał rów­nież sześć pierw­szych ksiąg swo­jego opus vitae, opu­bli­ko­wa­nego po jego śmierci trak­tatu O woj­nie20.

W 1830 roku Clau­se­witz został zmu­szony do odło­że­nia prac nad manu­skryp­tem swo­jego naj­waż­niej­szego dzieła z powodu obję­cia nowych obo­wiąz­ków. Został inspek­to­rem arty­le­rii armii pru­skiej, a po wybu­chu powsta­nia listo­pa­do­wego w zabo­rze rosyj­skim został w grud­niu 1830 roku sze­fem sztabu kor­pusu obser­wa­cyj­nego wysła­nego przez Ber­lin nad gra­nicę pru­sko-rosyj­ską. Kor­pu­sem dowo­dził gen. Gne­ise­nau.

Po obu stro­nach kor­donu sza­lała wów­czas epi­de­mia cho­lery. Jej ofiarą padł m.in. dowódca sił rosyj­skich wal­czą­cych z armią pol­ską gen. Iwan Dybicz. Zaraza zbie­rała krwawe żniwo rów­nież po stro­nie pru­skiej. W sierp­niu 1831 roku na cho­lerę zmarł Gne­ise­nau. 16 listo­pada 1831 roku jej ofiarą padł we Wro­cła­wiu Clau­se­witz. Z powodu zagro­że­nia epi­de­micz­nego pogrzeb pru­skiego gene­rała był szybki i kame­ralny (jego ciało zostało wcze­śniej pod­dane kre­ma­cji, co w tam­tych cza­sach było rze­czą nad­zwy­czajną). Pro­chy Clau­se­witza zło­żono dwa dni póź­niej na cmen­ta­rzu woj­sko­wym we Wro­cła­wiu. Był to ukłon w stronę rodziny zmar­łego gene­rała, ponie­waż w cza­sie epi­de­mii jej ofiary cho­wano w zbio­ro­wych mogi­łach w osob­nych miej­scach pochówku. Po dru­giej woj­nie świa­to­wej, sta­ra­niem komu­ni­stycz­nych władz Nie­miec­kiej Repu­bliki Demo­kra­tycz­nej, zapi­su­ją­cych ryczał­towo pru­skich refor­ma­to­rów do „postę­po­wej tra­dy­cji narodu nie­miec­kiego”, po uzy­ska­niu zgody władz PRL, pro­chy Clau­se­witza zostały prze­nie­sione w 1971 roku do gro­bowca rodzin­nego w Burgu koło Mag­de­burga.

W przy­padku pol­skiej edy­cji trak­tatu O woj­nie warto zatrzy­mać się na chwilę przy zagad­nie­niu „Clau­se­witz a Pol­ska”. Autor pre­zen­to­wa­nego dzieła w swo­jej pry­wat­nej kore­spon­den­cji oraz publi­ko­wa­nych tek­stach nie­jed­no­krot­nie wypo­wia­dał się o naszym kraju. Zawar­tość i ton jego wypo­wie­dzi pozwa­lają zakwa­li­fi­ko­wać rów­nież autora O woj­nie do grona tych przed­sta­wi­cieli pru­skich elit inte­lek­tu­al­nych i poli­tycz­nych pierw­szej połowy dzie­więt­na­stego wieku, które sys­te­ma­tycz­nie anga­żo­wały się w anty­pol­skie wojny kul­tu­rowe21. Ich zasad­ni­czym ele­men­tem było uza­sad­nia­nie roz­bio­rów Pol­ski jako czynu na wskroś koniecz­nego i cywi­li­za­cyj­nie dobro­czyn­nego — dla Prus, całej Europy, ale rów­nież dla samych Pola­ków. Naj­pierw trzeba było jed­nak przed­sta­wić Pol­skę znisz­czoną pod koniec osiem­na­stego wieku jako „ostatni kraj Europy” (wedle słów ini­cja­tora pierw­szego roz­bioru Pol­ski, króla Prus Fry­de­ryka II).

Przy oka­zji kam­pa­nii 1812 roku, któ­rej znaczna część prze­bie­gała na „zie­miach zabra­nych” daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej, Clau­se­witz w swo­ich listach nie­jed­no­krot­nie pisał o Pol­sce. Jesz­cze w cza­sie swo­jej podróży do rosyj­skiej kwa­tery głów­nej przez zie­mie Księ­stwa War­szaw­skiego pisał do swo­jej narze­czo­nej o Pola­kach jako o „naro­dzie, który w nie­szczę­ściu jest tchórz­liwy i słu­żal­czy, a gdy mu się wie­dzie jest aro­gancki i pewny sie­bie”. Z kolei widok pol­skich wsi — „sza­rych zie­mia­nek, wokół któ­rych kłę­bią się sza­rzy, brudni ludzie, na podo­bień­stwo wszy na stru­pie” — skła­niał go raczej „do współ­czu­cia z powodu tego dzie­cin­nego zaro­zu­mial­stwa”22.

Jak w przy­padku sze­regu innych pru­skich (nie­miec­kich) podróż­ni­ków prze­mie­rza­ją­cych w dzie­więt­na­stym stu­le­ciu zie­mie daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej poja­wił się rów­nież u Clau­se­witza motyw żydow­ski jako uza­sad­nie­nie argu­men­ta­cji o cywi­li­za­cyj­nym zapóź­nie­niu tych obsza­rów. Jesz­cze expres­sis ver­bis nie pada w jego listach okre­śle­nie „Ostju­den” („Żydzi Wschodni”) jako syno­nimu odra­ża­ją­cych nie­do­stat­ków kul­tu­ro­wych (ta kate­go­ria pojawi się w nie­miec­kim dys­kur­sie pod koniec stu­le­cia), ale prze­jeż­dża­jąc w 1812 roku, pisał Clau­se­witz do swo­jej żony o „brud­nych nie­miec­kich Żydach, kłę­bią­cych się niczym zarazki w bru­dzie i nędzy” jako o „patry­cju­szach na tych zie­miach”23.

Wnio­sek, jaki wycią­gnął Clau­se­witz z obser­wa­cji czy­nio­nych w 1812 roku, zda­wał się jed­no­znaczny: „Roz­biory Pol­ski były dzie­łem dobro­czyn­nym. Zostały posta­no­wione przez los, aby ten naród [pol­ski], który od tysiąca lat trwa w takim sta­nie, raz na zawsze z niego wyzwo­lić”24.

Kwe­stia pol­ska po raz kolejny zajęła uwagę Clau­se­witza pod koniec jego życia, gdy w zabo­rze rosyj­skim wybu­chło powsta­nie listo­pa­dowe i roz­po­częła się regu­larna wojna pol­sko-rosyj­ska. W pisa­nych pod wra­że­niem pol­skiej insu­rek­cji tek­stach (Europa od cza­sów roz­bio­rów Pol­ski oraz Pod­sta­wowa kwe­stia nie­miec­kiej egzy­sten­cji) Clau­se­witz wycho­dził z zało­że­nia, że należy odrzu­cić „mora­li­styczne podej­ście do sprawy pol­skiej”25.

Zwłasz­cza Prusy powinny się w tej spra­wie kie­ro­wać chłodną kal­ku­la­cją, bio­rąc pod uwagę przede wszyst­kim swoją rację stanu. Ta zaś kazała oba­wiać się, że nie­pod­le­gła Pol­ska ozna­czać będzie rady­kalne pogor­sze­nie się sytu­acji geo­po­li­tycz­nej pań­stwa Hohen­zol­ler­nów. Nie tylko zagro­żona będzie trwa­łość ich pol­skich nabyt­ków uzy­ska­nych w wyniku roz­bio­rów Pol­ski, bez któ­rych trudno było myśleć o utrzy­ma­niu mocar­stwo­wego sta­tusu Prus. Resty­tu­cja pol­skiej pań­stwo­wo­ści ozna­czać będzie rów­nież, że u wschod­nich gra­nic Prus znaj­dzie się wierny sojusz­nik Fran­cji. To zaś w dal­szej per­spek­ty­wie postawi znak zapy­ta­nia nad trwa­ło­ścią pru­skiej obec­no­ści nad Renem26. Prusy w sytu­acji odzy­ska­nia przez Pol­skę nie­pod­le­gło­ści przy­po­mi­nać będą, jak pisał Clau­se­witz w eseju Europa od czasu roz­bio­rów Pol­ski, „oka­le­czo­nego wojow­nika, pozba­wio­nego czwar­tej czę­ści swo­jej lud­no­ści, i jed­nej trze­ciej tery­to­rium, trzy­ma­ją­cego swoją lewą ręką tar­czę nisko nad głową, a prawą ręką trzy­ma­jącą miecz prze­ciw Fran­cji trzy­sta mil dalej”27.

Nie­pod­le­głość Pol­ski, prze­ko­ny­wał Clau­se­witz, ozna­czała rów­nież kło­poty dla całej Europy. Bać się powinna Austria nie­pewna swo­ich pol­skich pro­win­cji, ale rów­nież zagro­żona (w razie powsta­nia Rze­czy­po­spo­li­tej) na Węgrzech. Także w inte­re­sie Anglii, pod­kre­ślał pru­ski gene­rał, było nie­do­pusz­cze­nie do odzy­ska­nia przez Pol­skę nie­pod­le­gło­ści, bo pro­wa­dzić ona będzie w natu­ralny spo­sób do zachwia­nia na korzyść Fran­cji sys­temu rów­no­wagi w Euro­pie28.

Naj­sil­niej­sza wspól­nota inte­re­sów łączyła jed­nak Prusy w odnie­sie­niu do kwe­stii pol­skiej z Rosją. Zacho­wa­nie na zie­miach podzie­lo­nej Pol­ski roz­bio­ro­wego sta­tus quo przy­pie­czę­to­wa­nego na kon­gre­sie wie­deń­skim, było spo­iwem łączą­cym żywotne inte­resy Ber­lina i Peters­burga. Pod tym wzglę­dem Clau­se­witz był wyra­zi­cie­lem kla­sycz­nej od cza­sów Fry­de­ryka II, a potem kon­ty­nu­owa­nej przez Bismarcka wizji pru­skiej Staatsräson. Rów­nież „żela­zny kanc­lerz” mógłby pod­pi­sać się pod sło­wami Clau­se­witza napi­sa­nymi na początku 1831 roku: „Biada nam, jeśli Rosja porzuci pol­ską koronę i wycofa się ze swo­ich pol­skich pro­win­cji — Litwy, Woły­nia i Podola, co według nie­któ­rych nie­miec­kich filo­zo­fów będzie rów­no­znaczne z nasta­niem zło­tego wieku na wscho­dzie. Zmu­szona lub skło­niona do tego Rosja cał­ko­wi­cie odwróci się od Europy Zachod­niej, od któ­rej nie będzie już musiała niczego się oba­wiać i niczego ocze­ki­wać. Niemcy w ten spo­sób zostaną pozo­sta­wione same sobie, a Polacy i Fran­cuzi, któ­rzy bar­dziej jesz­cze niż nie­na­wi­dzą, pogar­dzają nami, poda­dzą sobie ręce nad Łabą”29.

Zacy­to­wane słowa pocho­dzą z eseju Clau­se­witza pt. Pod­sta­wowa kwe­stia nie­miec­kiej egzy­sten­cji, w któ­rym z nie­zno­szącą sprze­ciwu pew­no­ścią twier­dził on, że nie ma narodu, wobec któ­rego Polacy oka­zy­wa­liby wię­cej pogardy ani­żeli wobec Niem­ców, a to z powodu, że żaden inny naród tak bar­dzo nie kon­tra­stuje z ich [Pola­ków] naro­do­wym cha­rak­te­rem”30. Polacy — pisał pru­ski stra­teg — „to bar­dzo zdolny naród, który jed­nak pośród innych cywi­li­zo­wa­nych, euro­pej­skich państw pozo­stał pół-tatar­ski”. Nie­pod­le­gło­ściowe dąże­nia narodu pol­skiego wyra­żone w toczą­cej się woj­nie z Rosją są więc próbą „wyra­że­nia na nowo jego tatar­skiej natury”31. W tym świe­tle posta­wione w tek­ście przez Clau­se­witza pyta­nia: „Czy możemy się łudzić, że życze­nie tzw. wyzwo­le­nia Pol­ski będzie w inte­re­sie ludz­ko­ści? Czy lepiej służy ludz­ko­ści zmar­twych­wsta­nie Sar­ma­tów ani­żeli ochrona Niem­ców?” były pyta­niami reto­rycz­nymi32.

Od cza­sów Fry­de­ryka II pru­skie elity poli­tyczne w spra­wie pol­skiej łączyły kal­ku­la­cje geopoli­tyczne z surową oceną kon­dy­cji cywi­li­za­cyj­nej narodu pol­skiego. Pod tym wzglę­dem Clau­se­witz — także wśród pru­skich refor­ma­to­rów po 1806 roku — nie był wyjąt­kiem33. Wyra­żane prze­zeń prze­ko­na­nie, że roz­biory Pol­ski nie tylko nie były czymś złym, ale były ze strony Prus aktem dobrej woli wobec zapóź­nio­nego cywi­li­za­cyj­nie narodu pol­skiego, który dzięki temu będzie mógł czer­pać z kry­nicy praw­dzi­wej cywi­li­za­cji, sta­wiało pru­skiego stra­tega na równi z takimi waż­nymi nie tylko dla nie­miec­kiego kręgu kul­tu­ro­wego posta­ciami jak Imma­nuel Kant, Georg Wil­helm Hegel, Wil­helm von Hum­boldt czy Johann Wol­fgang Goethe34.

Takie nasta­wie­nie widoczne jest rów­nież w naj­waż­niej­szym dziele Clau­se­witza. W trak­ta­cie O woj­nie prze­ko­ny­wał, że nie ma nic bar­dziej błęd­nego ani­żeli trak­to­wa­nie Pol­ski jako przed­mu­rza zachod­niej cywi­li­za­cji. To raczej „poło­żony mię­dzy innymi pań­stwami, pozba­wiony moż­li­wo­ści obrony step”. Jego „bez­sze­lestny upa­dek” nie powi­nien nikogo w Euro­pie dzi­wić, podob­nie jak nie dzi­wił nikogo „cichy zmierzch krym­skich Tata­rów”35. Trzeba powie­dzieć, że nawet jak na stan­dardy pru­skich Kul­tur­tre­ge­rów, pre­dy­lek­cja Clau­se­witza do zrów­ny­wa­nia nas z Tata­rami i pełne pogardy trak­to­wa­nie pol­skich wysił­ków na rzecz zacho­wa­nia nie­pod­le­gło­ści były czymś wyjąt­ko­wym.

Jed­nak na kil­ku­set stro­nach dzieła Clau­se­witza sprawa pol­ska poja­wia się jedy­nie mar­gi­nal­nie. Zasad­ni­czym celem pru­skiego gene­rała był wykład teo­rii sztuki wojen­nej, która „miała edu­ko­wać umysł przy­szłego dowódcy, a mówiąc pre­cy­zyj­niej: słu­żyć mu jako prze­wod­nik w jego samo­kształ­ce­niu się, a nie towa­rzy­szyć mu na polu bitwy”36. Jak słusz­nie zauważa jeden z naj­wy­bit­niej­szych znaw­ców myśli Clau­se­witza (P. Paret), przez całe dzieło pru­skiego gene­rała prze­wija się reflek­sja nad rela­cją mię­dzy środ­kami a celami w cza­sie pro­wa­dzo­nych dzia­łań wojen­nych. Sta­wia on sobie za cel zro­zu­mie­nie rze­czy­wi­sto­ści (nie tylko mili­tar­nej), którą nazy­wamy wojną37.

Clau­se­witz, ufor­mo­wany przez nie­miecką filo­zo­fię ide­ali­styczną, pisze więc o „woj­nie abso­lut­nej” („ide­al­nej”) oraz o róż­nych for­mach real­nie sto­czo­nych kam­pa­nii wojen­nych. Pozo­stają one na kar­tach trak­tatu pru­skiego gene­rała w „dia­lek­tycz­nych rela­cjach” wobec sie­bie. Sprawa doty­czy nie tylko sto­sunku mię­dzy „wojną ide­alną” a wojną realną. Istota rze­czy polega rów­nież na zba­da­niu rela­cji zacho­dzą­cych mię­dzy „zadzi­wia­jącą trójcą” spo­ty­kaną w każ­dej woj­nie — prze­mocą, przy­pad­kiem i rozumną kal­ku­la­cją38.

Naczel­nym celem każ­dej wojny jest — pod­kre­śla Clau­se­witz — „narzu­ce­nie swo­jej woli wro­gowi”. Wojna jest bowiem „zde­rze­niem zasad­ni­czych inte­re­sów, które roz­strzyga się przez roz­lew krwi. Tym wojna różni się od innych kon­flik­tów. Bar­dziej niż do sztuki należy ją porów­nać do han­dlu, który rów­nież jest kon­flik­tem ludz­kich inte­re­sów i aktyw­no­ści. Jesz­cze bar­dziej podobna jest do poli­tyki, którą z kolei można porów­nać do han­dlu na więk­szą skalę”39.

Dostrze­że­nie przez pru­skiego gene­rała ści­słej rela­cji mię­dzy wojną a poli­tyką to znak roz­po­znaw­czy jego dzieła. Do dzi­siaj uwa­żany przez bada­czy jego twór­czo­ści za zasad­ni­czy, bo naj­bar­dziej trwały, walor jego dzieła40.

Mak­syma, że „wojna jest kon­ty­nu­acją poli­tyki za pomocą innych środ­ków” jest do dzi­siaj chyba naj­czę­ściej cyto­wa­nym zda­niem z całego trak­tatu O woj­nie. Poli­tyka poprze­dza bowiem wojnę — pod­kre­śla pru­ski gene­rał. „Wojna jest aktem poli­tycz­nym”, ponie­waż jej wybuch jest moty­wo­wany wolą osią­gnię­cia kon­kret­nego poli­tycz­nego celu. Dla­tego „wojny nie można oddzie­lić od życia poli­tycz­nego, a gdy tylko wyda­rza się to w naszym myśle­niu o woj­nie, nisz­czone są te liczne więzy łączące te dwa ele­menty [wojnę i poli­tykę — G.K.] i zosta­jemy z czymś nic nie zna­czą­cym i pozba­wio­nym sensu”41.

Opra­co­wy­wane w szta­bach plany kam­pa­nii (ele­ment racjo­nalny) oraz zasto­so­wane siły mili­tarne (ele­ment prze­mocy) wery­fi­ko­wane są na polu bitwy, gdzie nie­ba­ga­telną rolę odgrywa przy­pa­dek, dopeł­nia­jący „zadzi­wia­jącą trójcę”. Clau­se­witz pisze w tym kon­tek­ście o „Frik­tion” (dosł.: tar­cie)42. Warunki pogo­dowe czy nagłe pro­blemy apro­wi­za­cyjne mogą zawa­żyć na wyniku decy­du­ją­cego star­cia bitew­nego. Miarą wiel­kiego wodza oprócz posia­da­nia coup d’oeil (tj. umie­jęt­no­ści cało­ścio­wej oceny sytu­acji, „z lotu ptaka”) i deter­mi­na­cji do wytrwa­nia w prze­ciw­no­ściach, jest uwzględ­nia­nie roli przy­padku w cza­sie pro­wa­dze­nia dzia­łań wojen­nych43. „Dzia­ła­nie w cza­sie wojny jest jak poru­sza­nie się w śro­do­wi­sku, które sta­wia opór. Podob­nie jak naj­prost­szy i naj­bar­dziej natu­ralny z ruchów – cho­dze­nie – nie jest łatwy w wodzie, podob­nie w cza­sie wojny trudno jest za pomocą zwy­czaj­nych wysił­ków osią­gnąć nawet umiar­ko­wane rezul­taty. Tar­cie (Frik­tion) – jak to nazy­wamy – spra­wia, że to, co wydaje się takie łatwe, jest takie trudne”44.

Habent sua fata libelli. Ta łaciń­ska mak­syma w podwój­nym sen­sie odnosi się do trak­tatu O woj­nie Clau­se­witza. W tym przy­padku bowiem nie tylko cho­dzi o dzieje recep­cji dzieła pru­skiego gene­rała, ale rów­nież o to, w jaki spo­sób osią­gnęło ono swój osta­teczny kształt po śmierci autora. Clau­se­witz pra­co­wał nad nim kil­ka­na­ście lat i pozo­sta­wił je nie­do­koń­czone. Na to nakła­dał się jego spe­cy­ficzny spo­sób pracy. Jak sam pisał na rok przed śmier­cią: „ręko­pis o spo­so­bie pro­wa­dze­nia wiel­kich ope­ra­cji wojen­nych, który zosta­nie zna­le­ziony po mojej śmierci, w swoim obec­nym sta­nie należy uwa­żać za zbiór mate­ria­łów, z któ­rych należy wyde­sty­lo­wać teo­rię wojny”45.

Pru­ski gene­rał pozo­sta­wił więc dzieło nie­ukoń­czone. Nawet we frag­men­tach, które wyda­wały się kom­pletne, znaj­do­wały się dodatki zamiesz­czane tam na prze­strzeni lat. To zaś ozna­czało powtó­rze­nia lub nie­ja­sno­ści, co do rze­czy­wi­stej inten­cji autora. „Desty­la­cją” teo­rii sztuki wojen­nej z tych mate­ria­łów, czyli osta­teczną redak­cją tek­stu, zajęła się więc wdowa po Clau­se­witzu, która wspól­nie ze swoim bra­tem Frit­zem von Brühlem zajęła się pracą nad finalną formą naj­waż­niej­szego dzieła swo­jego zmar­łego męża46. W latach 1832–1835 uka­zało się ono w trzech tomach w ber­liń­skiej ofi­cy­nie Fer­di­nanda Dümmlera (pierw­szy tom obej­mo­wał księgi od pierw­szej do czwar­tej, w dru­gim zna­la­zły się księgi piąta i szó­sta, w ostat­nim tomie zamiesz­czono księgę siódmą i ósmą).

Przez lata bada­cze zaj­mu­jący się dzie­łem pru­skiego gene­rała zasta­na­wiali się nad tym, ile w tym, co zostało wydru­ko­wane, było z samego Clau­se­witza, a ile „redak­cyj­nych dosto­so­wań” jego żony i szwa­gra. W odnie­sie­niu do pierw­szej edy­cji trak­tatu O woj­nie, któ­rego pierw­szy tom uka­zał się w mało osza­ła­mia­ją­cym nakła­dzie pół­tora tysiąca egzem­pla­rzy, inge­ren­cje te — stwier­dzają bada­nia bio­gra­fów pru­skiego stra­tega — były nie­znaczne. Co innego w przy­padku kolej­nej nie­miec­kiej edy­cji z 1853 roku, którą po śmierci w 1836 roku żony Clau­se­witza przy­go­to­wy­wał już tylko Fritz von Brühl. W tym przy­padku „prace redak­cyjne” ozna­czały głę­boką inge­ren­cję w tekst. Tak zwana wer­sja Brühla w prze­ci­wień­stwie do ory­gi­nału odwra­cała na przy­kład rela­cje mię­dzy „czyn­ni­kiem poli­tycz­nym” a „czyn­ni­kiem woj­sko­wym”. W tek­ście pier­wot­nym jest mowa o tym (w księ­dze VIII), że „gabi­net” (czy­taj: rząd) powi­nien mieć realny wpływ na prze­bieg dzia­łań wojen­nych. Wyda­nie z 1853 roku pod­kre­śla z kolei koniecz­ność obec­no­ści w rzą­dzie naczel­nego dowódcy, „tak aby mógł uczest­ni­czyć w naj­waż­niej­szych momen­tach dys­ku­sji i decy­zji [poli­tycz­nych]”47.

W chwili, gdy uka­zy­wało się dru­gie wyda­nie trak­tatu O woj­nie, trudno było mówić o popu­lar­no­ści Clau­se­witza jako teo­re­tyka sztuki wojen­nej. Miał on nadzieję, że jego naj­waż­niej­sze dzieło „nie zosta­nie zapo­mniane po dwóch czy trzech latach”48. Zapo­mniane nie zostało, ale jesz­cze w 1867 roku w euro­pej­skiej pra­sie zaj­mu­ją­cej się teo­rią wojny pisano o pru­skim gene­rale, że „jest dobrze znany, ale mało czy­tany”49.

W momen­cie, w któ­rym ta opi­nia była for­mu­ło­wana, recep­cja Clau­se­witza zyski­wała w pań­stwach nie­miec­kich nową dyna­mikę. Z pew­no­ścią należy to wią­zać z osobą gene­rała, a następ­nie feld­mar­szałka Hel­mu­tha von Moltke, od 1858 roku szefa pru­skiego sztabu gene­ral­nego, autora zwy­cię­skich kam­pa­nii wojen­nych prze­ciw Danii (1864), Austrii (1866) oraz Fran­cji (1870/1871), które prze­są­dziły o zjed­no­cze­niu Nie­miec przez pań­stwo Hohen­zol­ler­nów. Moltke przy­zna­wał, że trzy książki wywarły na niego naj­więk­szy wpływ: Biblia, dzieła Homera oraz O woj­nie Clau­se­witza. Inspi­ra­cje z tego ostat­niego były w pismach woj­sko­wych zwy­cięzcy spod Sadowy tak wyraźne, że „aż noszą zna­miona pla­giatu”50.

Za sprawą Molt­kego dzieło Clau­se­witza stało się lek­turą obo­wiąz­kową w szkol­nic­twie woj­sko­wym cesar­skiej Rze­szy Nie­miec­kiej. Już w 1873 roku w nie­miec­kiej pra­sie woj­sko­wej pisano, że „Clau­se­witz zyskał sobie miano naj­waż­niej­szego auto­ry­tetu w zakre­sie edu­ka­cji woj­sko­wej w Niem­czech”51. „Czyn­nik poli­tyczny” nie był w sta­nie nadą­żyć za tą zmianą. Otto von Bismarck — kanc­lerz Rze­szy i pre­mier Prus — przy­zna­wał w 1889 roku: „Ze wsty­dem wyznaję, że ni­gdy nie czy­ta­łem Clau­se­witza i nie­wiele wię­cej o nim wiem ponad to, że był zasłu­żo­nym gene­ra­łem”52.

Prze­łom dzie­więt­na­stego i dwu­dzie­stego wieku przy­niósł wzrost zain­te­re­so­wa­nia trak­ta­tem Clau­se­witza we Fran­cji i Wiel­kiej Bry­ta­nii. Na Wyspach pierw­sze wyda­nie O woj­nie uka­zało się w 1873 roku53. Wcze­śniej publi­ko­wano tam mniej­sze roz­prawy pru­skiego gene­rała. Wel­ling­ton wysoko cenił na przy­kład jego opis anty­na­po­le­oń­skiej kam­pa­nii 1815 roku54. Praw­dziwy „boom na Clau­se­witza” miał miej­sce w Zjed­no­czo­nym Kró­le­stwie na początku dwu­dzie­stego wieku, gdy po woj­nie bur­skiej (1899–1902) podej­mo­wano nad Tamizą reflek­sje nad orga­ni­za­cją i roz­bu­dową sił lądo­wych, co zresztą pozo­stało w ści­słym związku z rysu­jącą się per­spek­tywą mili­tar­nego zaan­ga­żo­wa­nia Wiel­kiej Bry­ta­nii na kon­ty­nen­cie jako sojusz­nika Fran­cji (od 1904 roku obo­wią­zy­wało entente cor­diale Lon­dynu z Pary­żem)55. Wyba­czono więc pru­skiemu gene­ra­łowi, że w swoim dziele cał­ko­wi­cie pomi­nął rolę mary­narki wojen­nej.

W tym samym cza­sie odkry­wano O woj­nie we Fran­cji. Pod wpły­wem dzieła Clau­se­witza pozo­sta­wał Fer­dy­nand Foche, póź­niej­szy „mar­sza­łek trzech naro­dów” (Fran­cji, Wiel­kiej Bry­ta­nii i Pol­ski), któ­rego Zasady wojny opu­bli­ko­wane w 1903 roku nosiły zna­miona sil­nego inspi­ro­wa­nia się myślą pru­skiego stra­tega56. Jak pisał w 1912 roku fran­cu­ski histo­ryk woj­sko­wo­ści Jean Colin, główna zasługa Clau­se­witza pole­gała na „wyrzu­ce­niu for­ma­li­zmu z edu­ka­cji woj­sko­wej”57.

Na początku dwu­dzie­stego wieku O woj­nie czy­tano i recy­po­wano rów­nież na innych kon­ty­nen­tach. W cza­sie wojny rosyj­sko-japoń­skiej gene­ra­ło­wie z Kraju Kwit­ną­cej Wiśni byli już po grun­tow­nej lek­tu­rze dzieła pru­skiego gene­rała58. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych wzrost zain­te­re­so­wa­nia dzie­łem Clau­se­witza nastą­pił po zakoń­cze­niu pierw­szej wojny świa­to­wej, cho­ciaż co bar­dziej zdolni ofi­ce­ro­wie już wcze­śniej czy­tali O woj­nie. Geo­rge Pat­ton zabrał w 1910 roku książkę Clau­se­witza w swoją podróż poślubną (egzem­plarz nabył w Anglii). Narze­kał jedy­nie na nad­miar przy­pi­sów „potrzeb­nych jak psu muchy”59.

Zapa­lo­nym czy­tel­ni­kiem trak­tatu O woj­nie był Wło­dzi­mierz Lenin. Na prze­ło­mie 1914 i 1915 roku całymi dniami ślę­czał w szwaj­car­skim Ber­nie nad dzie­łem pru­skiego stra­tega, robiąc z tek­stu obszerne wypisy. Praw­dzi­wym „obja­wie­niem” dla wodza bol­sze­wi­ków było uję­cie przez Clau­se­witza związ­ków mię­dzy wojną a poli­tyką (wojna jako „poli­tyka reali­zo­wana innymi środ­kami”). Dla szy­ku­ją­cego się do pod­boju Rosji od wewnątrz (wojna domowa) twórcy pań­stwa „nowego typu” była to prak­tyczna wska­zówka. Podob­nie jak zwró­ce­nie uwagi przez pru­skiego gene­rała na klu­czowe zna­cze­nie oddzia­ły­wa­nia na morale wroga60. Po utwo­rze­niu Związku Sowiec­kiego O woj­nie zna­la­zło się w kano­nie lek­tur uczelni kształ­cą­cych kadrę ofi­cer­ską Armii Czer­wo­nej. Zresztą twórca tej ostat­niej, Lew Trocki, także nale­żał do grona admi­ra­to­rów Clau­se­witza.

Po dru­giej woj­nie świa­to­wej, w dobie zagro­że­nia glo­bal­nym kon­flik­tem nukle­ar­nym, zain­te­re­so­wa­nie dzie­łem pru­skiego stra­tega osła­bło, choć nie znik­nęło ono z cur­ri­cu­lum aka­de­mii woj­sko­wych naj­waż­niej­szych świa­to­wych mocarstw. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych pożytki z czy­ta­nia Clau­se­witza odkryto na nowo po klę­sce w woj­nie wiet­nam­skiej, gdy oka­zało się, że era kon­wen­cjo­nal­nych kon­flik­tów wcale nie prze­mi­nęła61. Nawet świat ame­ry­kań­skiej poli­tyki „odkry­wał” Clau­se­witza. Trak­tat O woj­nie cenił Henry Kis­sin­ger, doradca ds. bez­pie­czeń­stwa naro­do­wego i sekre­tarz stanu w admi­ni­stra­cjach Richarda Nixona i Geralda Forda (oraz lau­reat poko­jo­wej Nagrody Nobla w 1973 roku)62.

Pod koniec „zim­nej wojny” jeden z czo­ło­wych znaw­ców twór­czo­ści Clau­se­witza za oce­anem napi­sał, że „książka O woj­nie jest czy­tana w naszych cza­sach, tak jak nie była czy­tana ni­gdy wcze­śniej”63. W dwu­dzie­stym pierw­szym wieku nie pamięta się już tak bar­dzo, że pru­ski gene­rał w swoim wykła­dzie teo­rii sztuki wojen­nej nie uwzględ­nił floty, ani roli gospo­darki jako ele­mentu wysiłku wojen­nego. Jak widzie­li­śmy, nie­któ­rzy trak­tują go nawet jako pre­kur­sora teo­rii zarzą­dza­nia (por. wyżej). Inni pod­kre­ślają, że lek­tura O woj­nie pomoże zro­zu­mieć naturę „asy­me­trycz­nych” kon­flik­tów zbroj­nych, wojny infor­ma­cyj­nej albo nauczy ame­ry­kań­skich mari­nes walki z par­ty­zantką miej­ską w Iraku64.

Wymowny jest rów­nież wzrost zain­te­re­so­wa­nia Clau­se­wit­zem we współ­cze­snych Niem­czech. W 1999 roku przy Aka­de­mii Woj­sko­wej Bun­de­swehry w Ham­burgu powstało „Mię­dzy­na­ro­dowe Cen­trum Clau­se­witza” (Inter­na­tio­nal Clau­se­witz Cen­ter), a w 2008 roku roz­po­częła dzia­łal­ność „Sieć Clau­se­witza Stu­diów Stra­te­gicz­nych” (Clau­se­witz Network for Stra­te­gic Stu­dies). W obu przy­pad­kach ani­ma­to­rem tych ini­cja­tyw był wykła­dowca myśli Clau­se­witza na uni­wer­sy­te­cie w Pocz­da­mie i były ofi­cer Bun­de­sma­rine, Len­nart Souchon (autor przy­ta­cza­nej w tym tek­ście książki o aktu­al­no­ści trak­tatu O woj­nie). Jeśli do tego dodać fakt, że w myśl obo­wią­zu­ją­cej od 2016 roku stra­te­gii bez­pie­czeń­stwa naro­do­wego Nie­miec („Biała Księga”) wzo­rami wycho­waw­czymi dla żoł­nie­rzy i ofi­ce­rów Bun­de­swehry mają być refor­ma­to­rzy pru­skiej armii po 1806 roku, to powrót Clau­se­witza do łask we współ­cze­snych demo­kra­tycz­nych i pro­za­chod­nich Niem­czech jest tym bar­dziej spek­ta­ku­larny.

Jeden z naj­wy­bit­niej­szych żyją­cych obec­nie bada­czy dzie­jów myśli stra­te­gicz­nej, Mar­tin van Cre­veld napi­sał w swo­jej Histo­rii sztuki wojen­nej, że „pośród zachod­nich pisa­rzy woj­sko­wych pozy­cja Clau­se­witza jest uni­ka­towa. Aby odwo­łać się do meta­fory: jego dzieło nie jest zwy­czajną książką kuchar­ską pełną prze­pi­sów odno­szą­cych się do skład­ni­ków i naczyń, które wła­ści­wie użyte, dadzą pewne potrawy. Jego dzieło wyja­śnia nato­miast naturę goto­wa­nia i do czego jest ono uży­wane, pozo­sta­wia­jąc czy­tel­ni­kowi swo­bodę spo­żyt­ko­wa­nia tej wie­dzy. W rezul­ta­cie, gdy postęp tech­no­lo­giczny spo­wo­do­wał zmiany w orga­ni­za­cji, stra­te­gii i tak­tyce, Clau­se­witz jako jedyny zacho­wał aktu­al­ność. Pod­czas gdy zale­d­wie parę detali zawar­tych w dziele O woj­nie jest pozba­wio­nych trwa­łego zna­cze­nia […], książka jako całość trzyma się zadzi­wia­jąco dobrze jako «skarb ludz­kiego ducha»”65.

Zapra­szamy więc do lek­tury „książki kuchar­skiej” pru­skiego gene­rała.

Prof. dr hab. Grze­gorz Kuchar­czyk

Notatki autora doty­czące dzieła O woj­nie

Notatki autora doty­czące dzieła O woj­nie

W spu­ściź­nie ręko­pi­śmien­nej po gene­rale Clau­se­witzu pozo­stały trzy notatki autora, wyja­śnia­jące metodę pracy nad dzie­łem O woj­nie. Pierw­sza z nich, bez daty, pocho­dzi praw­do­po­dob­nie z lat 1816–1818, kiedy to autor w Koblen­cji dopiero przy­stę­po­wał do pisa­nia tego dzieła, druga nosi datę 1827 roku, kiedy główny trzon dzieła był już opra­co­wany, a ostat­nia, rów­nież jak i pierw­sza, bez daty, ale pocho­dząca nie­wąt­pli­wie z ostat­nich lat życia gene­rała, świad­czy o zamie­rzo­nej prze­zeń prze­róbce cało­ści w kie­runku nada­nia roz­wa­ża­niom jak naj­więk­szej pre­cy­zji i głębi.

Ze względu na nie­zmienną waż­ność tych nota­tek dla zro­zu­mie­nia genezy dzieła i metody pracy autora przy­ta­czamy treść ich w cało­ści.

I

W zapi­sa­nych tu zda­niach poru­szone są zasad­ni­cze, według mnie, sprawy two­rzące tzw. stra­te­gię. Uwa­ża­łem je jesz­cze tylko za mate­riały, ale uzy­ska­łem już moż­ność sto­pie­nia ich w jedną całość.

Mate­riały te bowiem powstały bez uprzed­niego planu. Zamia­rem moim z początku było: bez oglą­da­nia się na sys­tem i ści­sły zwią­zek, napi­sać w zupeł­nie krót­kich, ści­słych, zwar­tych zda­niach to, co o naj­waż­niej­szych punk­tach tego przed­miotu stało się dla mnie zupeł­nie jasne.

Przy­cho­dzi mi przy tym na myśl spo­sób opra­co­wa­nia przed­miotu zasto­so­wany przez Mon­te­skiu­sza. Sądzi­łem, że takie krót­kie, afo­ry­styczne roz­działy, które pier­wot­nie chcia­łem nazwać ziar­nami, pocią­gnę­łyby ludzi inte­li­gent­nych zarówno przez to, co się da z nich wywnio­sko­wać, jak i przez to, co same stwier­dzają; myśla­łem przy tym o czy­tel­niku inte­li­gent­nym, już obe­zna­nym z przed­mio­tem. Natura moja jed­nak, która zawsze skła­nia mnie do wnio­sko­wa­nia i sys­te­ma­ty­zo­wa­nia, przy­szła i tu wresz­cie do głosu. Przez czas pewien zdo­by­wa­łem się na to, aby z roz­wa­żań pew­nych zagad­nień, które zapi­sy­wa­łem w celu uświa­do­mie­nia ich sobie i ugrun­to­wa­nia, wypro­wa­dzić tylko naj­waż­niej­sze wnio­ski i w ten spo­sób całą treść sku­pić w nie­wiel­kim tomie, póź­niej jed­nak wła­ści­wość mego cha­rak­teru owład­nęła mną cał­ko­wi­cie, zaczą­łem wyja­śniać, ile się dało, z myślą już teraz, oczy­wi­ście, o czy­tel­niku nieobe­zna­nym z przed­mio­tem.

Im wię­cej zaś pra­co­wa­łem, tym bar­dziej pod­da­wa­łem się duchowi bada­nia, tym wię­cej skła­nia­łem się ku sys­te­mowi, i tak stop­niowo dorzu­ca­łem roz­działy jeden za dru­gim.

Naj­now­szym moim zamia­rem było teraz jesz­cze raz wszystko przej­rzeć, we wcze­śniej­szych roz­dzia­łach nie­jedno bar­dziej umo­ty­wo­wać, w póź­niej­szych nato­miast wycią­gnąć może z nie­któ­rych ana­liz kon­kretne wnio­ski i w ten spo­sób zro­bić z tego wszyst­kiego zno­śną całość, mającą two­rzyć mały tom o for­ma­cie ósemki. Ale i w tym wypadku sta­ra­łem się uni­kać wszel­kich rze­czy zwy­czaj­nych, zro­zu­mia­łych samych przez się, setki razy wypo­wie­dzia­nych i wszę­dzie przy­ję­tych; gdyż ambi­cją moją było napi­sać taką książkę, która by nie była zapo­mniana po dwóch lub trzech latach i którą by każdy inte­re­su­jący się danym przed­mio­tem mógł wziąć do ręki w każ­dym razie czę­ściej niż jeden raz.

II

Pierw­sze sześć ksiąg, które są już w czy­sto­pi­sie, uwa­żam za dość nie­kształtną jesz­cze masę, która bez­względ­nie musi być jesz­cze raz opra­co­wana. W tym nowym opra­co­wa­niu uwy­dat­nią się wszę­dzie znacz­nie sil­niej dwa rodzaje wojny, a przez to wszyst­kie myśli nabiorą bar­dziej wyraź­nego sensu, okre­ślo­nego kie­runku, bliż­szego zasto­so­wa­nia. Te dwa rodzaje wojny są nastę­pu­jące: albo celem wojny jest poko­na­nie prze­ciw­nika (czy to przez znisz­cze­nie poli­tyczne, czy też obez­wład­nie­nie go i zmu­sze­nie w ten spo­sób do pokoju za wszelką cenę), albo też dąży się do jakiejś zdo­by­czy na gra­ni­cach wła­snego pań­stwa czy to dla posia­da­nia jej na stałe, czy też dla uzy­ska­nia cen­nego przed­miotu wymien­nego przy zawie­ra­niu pokoju. Formy przej­ściowe mię­dzy tymi dwoma rodza­jami muszą się z koniecz­no­ści zda­rzać, ale cał­ko­wi­cie odmienne natury obu tych dążeń prze­ni­kają wszę­dzie i powo­dują, że dąże­nia te, jako nie dające się pogo­dzić, wyod­ręb­niają się zawsze.

Poza tą istotną róż­nicą dzie­lącą wojny należy jesz­cze usta­lić wyraź­nie i ści­śle rów­nież prak­tycz­nie nie­zbędny punkt widze­nia, że wojna jest tylko dal­szym cią­giem poli­tyki pro­wa­dzo­nej innymi środ­kami. Ten punkt widze­nia, prze­strze­gany wszę­dzie, nada roz­wa­ża­niom naszym dużo wię­cej jed­no­li­to­ści i wszystko da się wtedy łatwiej wyło­żyć. I cho­ciaż ten punkt widze­nia znaj­dzie swe zasto­so­wa­nie głów­nie dopiero w księ­dze ósmej, to jed­nak powi­nien być już w księ­dze pierw­szej kom­plet­nie wyja­śniony i uwzględ­niony w nowym opra­co­wa­niu sze­ściu pierw­szych ksiąg. Dzięki temu sześć pierw­szych ksiąg pozbę­dzie się w nowym opra­co­wa­niu pew­nego bala­stu, nie­jedna rysa i roz­pa­dlina się wypełni i nie­które ogól­niki nabiorą bar­dziej okre­ślo­nych kształ­tów i myśli.

Księgę siódmą, o natar­ciu, posia­da­jącą już nakre­ślone szki­cowo nie­które roz­działy, należy trak­to­wać jako refleks księgi szó­stej: ma być ona nie­ba­wem opra­co­wana już sto­sow­nie do wyżej wyłusz­czo­nych punk­tów widze­nia, tak że nie będzie potrzeba jej prze­ra­biać, prze­ciw­nie, będzie mogła słu­żyć za wzór przy nowym opra­co­wa­niu pierw­szych sze­ściu ksiąg.

Księgi ósmej, o pla­nie wojny, to zna­czy w ogóle o przy­go­to­wa­niu całej wojny, nakre­ślono kilka roz­dzia­łów, któ­rych jed­nak nie należy trak­to­wać nawet jako mate­riał, lecz jako surowe jesz­cze prze­tra­wie­nie tego zagad­nie­nia, aby pod­czas samej pracy dopiero na dobre zdać sobie sprawę, o co tu cho­dzi. Zada­nie to zostało speł­nione, wobec czego zamie­rzam po ukoń­cze­niu siód­mej księgi natych­miast przy­stą­pić do opra­co­wa­nia ósmej, gdzie głów­nie dojdą do głosu oba wyżej wspo­mniane punkty widze­nia i wszystko uprosz­czą, ale też i pogłę­bią rów­no­cze­śnie. Mam nadzieję, że księga ta wygła­dzi wiele zała­mań w gło­wach stra­te­gów i mężów stanu, a przy­naj­mniej wykaże wszyst­kim, o co w woj­nie cho­dzi i co wła­ści­wie pod­czas wojny należy brać pod uwagę.

Jeśli teraz dzięki pracy nad ósmą księgą wyja­śnię sobie wła­sne poglądy i jeśli ogólne okre­śle­nia wojny ustalą się dosta­tecz­nie, to tym łatwiej mi będzie prze­nieść ich ducha na pierw­sze sześć ksiąg i uwzględ­nić te okre­śle­nia w całym dziele. Wtedy dopiero przy­stą­pię do prze­ra­bia­nia pierw­szych sze­ściu ksiąg.

Jeśliby mi jed­nak prze­rwała pracę przed­wcze­sna śmierć, wtedy to, co się tu znaj­duje, łatwo nazwane być może nie­kształt­nym zbio­ro­wi­skiem myśli, które nara­żone na nie­ustanne nie­po­ro­zu­mie­nia, mogą dać powód do wielu nie­doj­rza­łych kry­tyk; albo­wiem w tych kwe­stiach każdy sądzi, że to, co mu się pod pióro nawi­nie, jest cał­ko­wi­cie godne wypo­wie­dze­nia i wydru­ko­wa­nia i uważa to za tak nie­wąt­pliwe, jak dwa razy dwa — cztery. Jed­nak gdyby taki kry­tyk zadał sobie tyle trudu, aby jak ja całymi latami roz­my­ślać nad tymi kwe­stiami i spraw­dzać je przez histo­rię wojen, na pewno byłby ostroż­niej­szy przy wygła­sza­niu kry­tyk.

Sądzę jed­nak, że pomimo tej nie­do­sko­na­łej formy czy­tel­nik nie­uprze­dzony, a dążący do pozna­nia prawdy i ugrun­to­wa­nia swo­ich prze­ko­nań, nie prze­oczy w pierw­szych sze­ściu księ­gach owo­ców wie­lo­let­nich roz­my­ślań i gor­li­wych badań nad wojną i, być może, znaj­dzie tam takie myśli, które mogą spro­wa­dzić całą rewo­lu­cję w dzie­dzi­nie teo­rii wojny.

Ber­lin, dnia 10 lipca 1827 roku

III

Ręko­pis o pro­wa­dze­niu wiel­kiej wojny, który pozo­sta­nie po mej śmierci, może być potrak­to­wany w takim sta­nie, w jakim jest, tylko jako zbiór ułam­ków, z któ­rych trzeba będzie dopiero budo­wać teo­rię wiel­kiej wojny. Prze­ważna część tej pracy nie zado­wala mnie jesz­cze, a szó­stą księgę należy uwa­żać za zwy­czajną próbę — chęt­nie bym opra­co­wał ją cał­ko­wi­cie na nowo i szu­kał innego roz­wią­za­nia.

Jed­nak główne zasady, jakie się w tych mate­ria­łach uwi­dacz­niają, uwa­żam za wła­ściwe w sto­sunku do wojny; są one owo­cem wie­lo­stron­nych roz­my­ślań, skie­ro­wa­nych stale ku życiu prak­tycz­nemu i pomnych zawsze na to, czego mnie nauczyło doświad­cze­nie oraz prze­sta­wa­nie z wybit­nymi żoł­nie­rzami.

Księga siódma miała zawie­rać zagad­nie­nia natar­cia, co zostało już pobież­nie narzu­cone, ósma zaś — plan wojny, gdzie jesz­cze spe­cjal­nie chciał­bym ująć poli­tyczną i ogól­no­ludzką stronę wojny.

Roz­dział pierw­szy księgi pierw­szej jest jedyny, który uwa­żam za skoń­czony — posłuży on cało­ści przy­naj­mniej dla wyja­śnie­nia kie­runku, jaki chciał­bym nadać całemu dziełu.

Teo­ria wiel­kiej wojny, czyli tak zwana stra­te­gia, przed­sta­wia nad­zwy­czajne trud­no­ści i można śmiało powie­dzieć, że bar­dzo nie­wielu ludzi posiada o jej poszcze­gól­nych przed­mio­tach wyraźne, tzn. nie­zbędne, dosta­tecz­nie ze sobą powią­zane wyobra­że­nia. W prak­tyce zaś kie­ruje się prze­ważna ich liczba tylko pew­nym umia­rem, który osiąga swój cel lepiej lub gorzej, zależ­nie od wiel­ko­ści posia­da­nego przez nich geniu­szu.

Tak wła­śnie postę­po­wali wszy­scy wielcy wodzo­wie, a wiel­kość ich i geniusz w tym się wła­śnie po czę­ści zawie­rały, że dzięki temu umia­rowi zawsze osią­gali swój cel. Tak będzie zawsze w prak­tyce i na­dal, i ten umiar wystar­czy zupeł­nie. Jeśli jed­nak będzie potrzeba nie dzia­łać samemu, lecz na nara­dzie prze­ko­ny­wać innych, wtedy okażą się nie­zbędne jasne wyobra­że­nia i umie­jęt­ność wyka­za­nia wewnętrz­nego związku zda­rzeń. Ponie­waż jed­nak wykształ­ce­nie pod tym wzglę­dem jesz­cze bar­dzo mało posu­nęło się naprzód, przeto prze­ważna ilość narad sta­nowi bez­pod­stawną gada­ninę, w któ­rej wyniku albo każdy zostaje przy swoim zda­niu, albo zwy­czajne ustęp­stwa z ubocz­nych wzglę­dów pro­wa­dzą do prze­waż­nie bez­war­to­ścio­wego kom­pro­misu.

Jasne wyobra­że­nia w tych spra­wach nie są więc bez pożytku; poza tym umysł ludzki zdra­dza w ogóle powszechną dąż­ność do jasno­ści i odczuwa potrzebę szu­ka­nia wszę­dzie nie­zbęd­nego związku przy­czy­no­wego.

Wiel­kie trud­no­ści, jakie spra­wia taka filo­zo­ficzna nad­bu­dowa sztuki wojen­nej, i liczne bar­dzo nie­udane próby skło­niły więk­szość ludzi do sądze­nia, że taka teo­ria jest nie­moż­liwa, gdyż mowa tu o rze­czach nie­da­ją­cych się ująć w żadną stałą regułę. Zgo­dzi­li­by­śmy się z tym mnie­ma­niem i zanie­cha­li­by­śmy wszel­kich prób wytwo­rze­nia takiej teo­rii, gdyby nie oko­licz­ność, że bez trud­no­ści można usta­lić sporą ilość zdań zupeł­nie bez­spor­nych, jak np. że obrona jest formą sil­niej­szą o celu nega­tyw­nym, natar­cie zaś formą słab­szą, ale za to przy­no­szącą wyniki pozy­tywne; że wiel­kie suk­cesy pocią­gają za sobą mniej­sze i że wobec tego można dzia­ła­nia stra­te­giczne spro­wa­dzić do nie­wielu waż­nych punk­tów; że demon­stra­cja jest słab­szym uży­ciem sił niż rze­czy­wi­ste natar­cie i że musi być ona z tego powodu spe­cjal­nie uwa­run­ko­wana; że zwy­cię­stwo polega nie tylko na zdo­by­ciu pola bitwy, ale na znisz­cze­niu fizycz­nych i moral­nych sił zbroj­nych prze­ciw­nika i że znisz­cze­nie to prze­waż­nie uzy­skać można dopiero pod­czas pościgu po wygra­nej bitwie; że suk­ces tam jest naj­więk­szy, gdzie się zwy­cię­stwo wywal­czyło, że prze­ska­ki­wa­nie z jed­nego kie­runku na drugi należy uwa­żać tylko za zło nie­unik­nione; że obej­ście prze­ciw­nika jest uspra­wie­dli­wione tylko w wypadku, gdy posia­damy nad nim prze­wagę w ogóle albo też prze­wagę pod wzglę­dem wła­snych linii połą­czeń i odwro­to­wych, że zatem pozy­cje flan­kowe muszą też odpo­wia­dać tymże warun­kom; że każde natar­cie słab­nie w miarę, jak postę­puje.

Przed­mowa Autora

Przed­mowa Autora

Nie ulega już dziś wąt­pli­wo­ści, że poję­cie nauko­wo­ści nie polega wyłącz­nie, ani nawet prze­waż­nie, na sys­te­mie lub na goto­wej dok­try­nie. Sys­temu w pracy niniej­szej nie znaj­dzie się na pozór wcale, a zamiast goto­wej dok­tryny daje ona tylko jej uła­mek.

Formę naukową daje tej książce dąże­nie do zba­da­nia istoty zja­wisk wojen­nych i do wyka­za­nia ich związku z naturą ich skład­ni­ków. Nie cofa­li­śmy się ni­gdzie przed wysnu­ciem filo­zo­ficz­nych kon­se­kwen­cji; tam jed­nak, gdzie prze­cho­dziły one w zbyt cienką nić, autor wolał ją prze­rwać i nawią­zać do odpo­wied­nich doświad­czeń. Podob­nie bowiem, jak pewne rośliny wydają owoce tylko wtedy, gdy nie wybu­jają zbyt wysoko, tak i w dzia­łal­no­ści prak­tycz­nej nie należy pozwa­lać liściom i kwia­tom teo­rii zbyt­nio wyra­stać, prze­ciw­nie, raczej trzy­mać je w sfe­rze doświad­cze­nia, które jest grun­tem im wła­ści­wym.

Nie­wąt­pli­wie błę­dem byłoby sta­rać się z che­micz­nych skład­ni­ków ziarna wnio­sko­wać o kształ­cie kłosu, gdyż wystar­czy wyjść w pole, aby kłos ujrzeć gotowy. Bada­nie i obser­wa­cja, filo­zo­fia i doświad­cze­nie nie mogą się wza­jem­nie lek­ce­wa­żyć ani wyłą­czać, wyświad­czają one bowiem sobie wza­jemną pomoc. Zda­nia tej książki opie­rają się więc moc­nym skle­pie­niem wza­jem­nego uza­leż­nie­nia się albo na doświad­cze­niu, albo na zasad­ni­czym poję­ciu wojny, jak na nie­złom­nej pod­sta­wie, i nie potrze­bują zewnętrz­nych pod­pór.

Być może, że uda się komuś napi­sać sys­te­ma­tyczną teo­rię wojny, pełną ducha i tre­ści, dotych­cza­so­wym jed­nak naszym pró­bom daleko jesz­cze do tego. Pomi­ja­jąc już ich nie­nau­ko­wość, odzna­czają się one w dąże­niu do powią­za­nia w pełny sys­tem obfi­to­ścią codzien­nych komu­na­łów i gadul­stwem. Chcąc ujrzeć jaskrawy obraz tego, wystar­czy prze­czy­tać ten oto wyją­tek z instruk­cji Lich­ten­berga o gasze­niu pożaru:

Gdy dom się pali, trzeba przede wszyst­kim sta­rać się osła­niać prawą ścianę domu, sto­ją­cego po lewej stro­nie oraz lewą ścianę domu, sto­ją­cego po pra­wej stro­nie; gdyby bowiem chciano osła­niać lewą ścianę domu, z lewej strony, to prze­cież prawa ściana domu jest na prawo od lewej ściany, a zatem, ponie­waż ogień znaj­duje się na prawo i od lewej i od pra­wej ściany (przy­ję­li­śmy bowiem, że dom stoi na lewo od ognia), przeto prawa ściana bliż­sza jest ognia niż lewa, i nie osło­niona mogłaby spło­nąć, zanim by ogień doszedł do lewej, osło­nio­nej. Mogłoby zatem spło­nąć to, czego się nie osła­nia, i to prę­dzej, niż spło­nę­łoby coś innego, choćby się go nie osła­niało; należy więc to zosta­wić, a tamto osła­niać.

By rzecz zapa­mię­tać, należy tylko zauwa­żyć, że jeśli dom jest na prawo od ognia, to będzie to ściana lewa, a jeśli dom stoi po lewej stro­nie, to ściana prawa.

Nie chcąc czy­tel­nika odstra­szyć takimi komu­na­łami od rze­czy samej ani też roz­wad­niać nimi tre­ści, autor wolał w małych ziarn­kach rze­tel­nego kruszcu podać wszystko to, co wywo­łały w nim i utwier­dziły wie­lo­let­nie roz­my­śla­nia o woj­nie, obco­wa­nie z dziel­nymi ludźmi, zna­ją­cymi się na niej, jako też nie­jedno wła­sne doświad­cze­nie. Tak powstały roz­działy tej książki, pozor­nie tylko słabo ze sobą zwią­zane, nie­po­zba­wione jed­nak, zdaje się, spójni wewnętrz­nej. Być może zresztą, że zjawi się tęż­sza głowa, która zamiast tych luź­nych ziar­nek da nam całość z jed­nej bryły — bez skazy.

KSIĘGA PIERW­SZA

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY. Co to jest wojna?

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Co to jest wojna?

1. Wstęp

Zamie­rzamy roz­pa­trzyć naj­pierw poszcze­gólne skład­niki naszego przed­miotu, następ­nie poszcze­gólne jego czę­ści czy człony, a wresz­cie wewnętrzny zwią­zek cało­ści, postę­pu­jąc w ten spo­sób od rze­czy pro­stych ku zło­żo­nym. Tu jed­nak bar­dziej niż gdzie indziej trzeba roz­po­cząć od rzutu oka na istotę cało­ści, ponie­waż tu zwłasz­cza, roz­wa­ża­jąc jakąś część, należy jed­no­cze­śnie zawsze myśleć o cało­ści.

2. Okre­śle­nie poję­cia

Nie wda­jąc się od razu w cięż­kie publi­cy­styczne okre­śle­nia wojny, zatrzy­majmy się na jej postaci pier­wiast­ko­wej, na poje­dynku. Wojna nie jest niczym innym jak roz­sze­rzo­nym poje­dyn­kiem. Zamiast zaś trak­to­wać jako całość nie­zli­czoną ilość poje­dyn­ków, z jakich się składa wojna, wyobraźmy sobie lepiej dwóch zapa­śni­ków. Każdy z nich stara się prze­ciw­nika zmu­sić prze­mocą fizyczną do speł­nie­nia swo­jej woli, a naj­bliż­szym jego celem — powa­lić prze­ciw­nika i uczy­nić go przez to nie­zdol­nym do sta­wia­nia dal­szego oporu.

Wojna jest więc aktem prze­mocy, mają­cym na celu zmu­sze­nie prze­ciw­nika do speł­nie­nia naszej woli.

Prze­moc uzbraja się w wyna­lazki sztuki i nauki, aby sta­wić czoło prze­mocy. Nie­znaczne, zale­d­wie godne wzmianki ogra­ni­cze­nia, które nakłada samej sobie pod nazwą praw mię­dzy­na­ro­do­wych, towa­rzy­szą jej, nie osła­bia­jąc w isto­cie jej siły. Prze­moc, i to prze­moc fizyczna (moralna bowiem nie ist­nieje poza poję­ciem pań­stwa i prawa), jest środ­kiem, gdy celem jest narzu­ce­nie swej woli wro­gowi. Aby cel ten osią­gnąć, musimy wroga roz­broić — i to sta­nowi bez­po­średni cel czyn­no­ści wojen­nych. Ten cel bez­po­średni prze­sła­nia nie­jako istotną przy­czynę wojny i odsuwa ją jako coś, co nie należy do wojny wła­ści­wej.

3. Uży­cie siły aż do osta­tecz­no­ści

Dusze miło­sierne mogłyby może łatwo mnie­mać, że moż­liwe jest sztuczne roz­bro­je­nie lub powa­le­nie prze­ciw­nika bez zada­wa­nia zbyt wielu ran, i że do tego zmie­rzać powinna sztuka wojenna. Choć brzmi to bar­dzo pięk­nie, jed­nak błąd ten spro­sto­wać należy, w rze­czach bowiem tak nie­bez­piecz­nych jak wojna, naj­gor­sze są wła­śnie błędy, wypły­wa­jące z dobro­dusz­no­ści. Ponie­waż uży­cie prze­mocy fizycz­nej w całej pełni nie wyklu­cza by­naj­mniej współ­dzia­ła­nia rozumu, dla­tego ten, kto użyje tej prze­mocy bez­względ­nie, nie szczę­dząc krwi, osią­gnie prze­wagę nad nie­po­stę­pu­ją­cym podob­nie prze­ciw­ni­kiem. W ten spo­sób narzuca on prze­ciw­ni­kowi metodę dzia­ła­nia i tak obaj posu­wają się aż do osta­tecz­no­ści bez ogra­ni­czeń, poza prze­ciw­wagą wza­jemną.

Taki jest wła­ściwy pogląd na tę sprawę i byłoby rze­czą bez­ce­lową, a nawet wprost dąże­niem opacz­nym, aby powo­du­jąc się odrazą do suro­wego pier­wiastka wojny, zamy­kać oczy na jego istotę.

Jeśli zaś wojny ludów cywi­li­zo­wa­nych są znacz­nie mniej okrutne i nisz­czące niż ludów nie­oświe­co­nych, to przy­czyną tego jest zarówno wewnętrzny, jak i wza­jemny stan spo­łeczny tych państw. Z tego stanu i sto­sun­ków wynika wojna, jej warunki, roz­miary i napię­cie, ale czyn­niki te nie sta­no­wią istoty wojny tylko jej dane i do filo­zo­fii wojny wła­ści­wej nie można bez popeł­nie­nia absur­dów wpro­wa­dzać zasady umiar­ko­wa­nia…

Walka mię­dzy ludźmi składa się wła­ści­wie z dwóch róż­nych pier­wiast­ków: z wro­giego uczu­cia i wro­giego zamiaru. Ten ostatni pier­wia­stek, jako naj­ogól­niej­szy, uczy­ni­li­śmy cechą naszego okre­śle­nia.

Istot­nie, nie można sobie bez wro­giego zamiaru wyobra­zić nawet naj­pier­wot­niej­szego, gra­ni­czą­cego z instynk­tem, uczu­cia nie­na­wi­ści, gdy nato­miast jest wiele wro­gich zamia­rów pozba­wio­nych nie­na­wi­ści cał­ko­wi­cie lub przy­naj­mniej w stop­niu poważ­niej­szym. U dzi­kich ludów prze­wa­żają zamiary powstałe z uczu­cia, u cywi­li­zo­wa­nych nato­miast — z roz­sądku; róż­nica ta jed­nak nie tkwi w samej isto­cie bar­ba­rzyń­stwa czy cywi­li­za­cji, lecz w towa­rzy­szą­cych im oko­licz­no­ściach, insty­tu­cjach itd. Toteż róż­nica ta nie wystę­puje wszę­dzie bez wyjątku tylko w więk­szo­ści wypad­ków — sło­wem, nawet naj­bar­dziej cywi­li­zo­wane ludy mogą zapa­łać naj­go­ręt­szą wza­jemną nie­na­wi­ścią.

Widzimy z tego, jak błędne byłoby uwa­żać wojnę wśród ludów cywi­li­zo­wa­nych za zwy­czajny prze­jaw roz­sądku ich rzą­dów i wyobra­żać ją sobie jako coraz bar­dziej pozba­wioną namięt­no­ści. Gdyby tak było, nie potrze­bo­wa­łaby ona w końcu wcale rze­czy­wi­stych mas wal­czą­cych, lecz tylko ich sto­sun­ko­wego zesta­wie­nia i zamie­ni­łaby się w rodzaj alge­bry dzia­ła­nia.

Teo­ria zaczęła już nawet zwra­cać się w tym kie­runku, gdy zja­wi­ska ostat­nich wojen spro­wa­dziły ją na wła­ściwą drogę. Skoro wojna jest aktem prze­mocy, to tym samym należy do sfery uczu­cia. Uczu­cie to jest albo tej wojny przy­czyną, albo też wypływa z niej w więk­szym czy mniej­szym stop­niu, a sto­pień ten nie zależy od poziomu cywi­li­za­cji, lecz od wagi i trwa­ło­ści wro­gich inte­re­sów.

Jeśli widzimy, że ludy cywi­li­zo­wane nie mor­dują jeń­ców, nie burzą miast i kraju, to dzieje się to dzięki temu, że rozum, wywie­ra­jąc coraz więk­szy wpływ na spo­sób wojo­wa­nia, nauczył sto­so­wać w życiu sku­tecz­niej­sze środki prze­mocy niż te pier­wotne prze­jawy instynktu.

Wyna­le­zie­nie pro­chu i postę­pu­jący coraz bar­dziej roz­wój broni pal­nej wyka­zują już dosta­tecz­nie, że dąż­ność do znisz­cze­nia prze­ciw­nika, tkwiąca w samym poję­ciu wojny, nie została w żad­nym razie przez roz­wój cywi­li­za­cji ani wstrzy­mana, ani też uchy­lona.

Powta­rzamy więc: wojna jest aktem prze­mocy, a przy­sto­so­wa­niu jej nie ma gra­nic, obaj prze­ciw­nicy usi­łują uchwy­cić ini­cja­tywę w swoje ręce, powstaje wza­jemne oddzia­ły­wa­nie, które z natury rze­czy musi pro­wa­dzić aż do osta­tecz­no­ści. Jest to pierw­sze oddzia­ły­wa­nie wza­jemne i pierw­sza osta­tecz­ność, jaką napo­ty­kamy w naszych roz­wa­ża­niach.

4. Celem jest obez­wład­nie­nie wroga

Powie­dzie­li­śmy, że celem dzia­ła­nia wojen­nego jest obez­wład­nie­nie wroga. Wyka­żemy teraz, że jest to konieczne przy­naj­mniej w teo­rii.

Jeśli prze­ciw­nik ma speł­nić naszą wolę, musimy posta­wić go w poło­że­nie bar­dziej nie­ko­rzystne niż ofiara, jakiej od niego żądamy. Strony ujemne tego poło­że­nia nie mogą oczy­wi­ście być prze­mi­ja­jące, a przy­naj­mniej nie powinny wyda­wać się takie, gdyż w prze­ciw­nym wypadku nie­przy­ja­ciel wycze­kałby sto­sow­niej­szej chwili i nie byłby skłonny do ustępstw. Każda zmiana tego poło­że­nia, wywo­ły­wana dal­szymi dzia­ła­niami wojen­nymi, powinna, przy­naj­mniej w świa­do­mo­ści nie­przy­ja­ciela, wypaść na jego nie­ko­rzyść. Naj­gor­szym poło­że­niem, w jakim zna­leźć się może pro­wa­dzący wojnę, jest cał­ko­wita bez­bron­ność. Jeśli więc chcemy za pomocą dzia­łań wojen­nych zmu­sić prze­ciw­nika do speł­nie­nia naszej woli, musimy go albo rze­czy­wi­ście roz­broić, albo posta­wić w poło­że­nie gro­żące mu praw­do­po­dob­nym roz­bro­je­niem.

Wynika stąd, że roz­bro­je­nie lub poko­na­nie wroga, jak­kol­wiek je nazwiemy, powinno być zawsze celem dzia­ła­nia wojen­nego.

Wojna nie jest jed­nakże dzia­ła­niem żywej siły na mar­twą masę, gdyż taka bez­względna ule­głość nie byłaby pro­wa­dze­niem wojny. Prze­ciw­nie, jest ona zawsze zde­rze­niem się dwóch żywych sił. Wszystko, cośmy powie­dzieli o osta­tecz­nym celu dzia­łań wojen­nych, sto­suje się do obu stron. I tu jest zatem znowu wza­jemne oddzia­ły­wa­nie. Dopóki nie poko­na­łem prze­ciw­nika, muszę się oba­wiać, że on mnie pokona; nie jestem więc panem swo­ich czy­nów, lecz on dyk­tuje mi prawa, podob­nie jak ja jemu. Oto dru­gie oddzia­ły­wa­nie wza­jemne, pro­wa­dzące do dru­giej osta­tecz­no­ści.

5. Krań­cowe napię­cie sił

Chcąc poko­nać prze­ciw­nika, musimy wysi­łek wła­sny mie­rzyć jego siłą oporu. Siła ta jest wyni­kiem dzia­ła­nia pew­nych czyn­ni­ków nie­da­ją­cych się roz­dzie­lić, są to mia­no­wi­cie: zasób posia­da­nych środ­ków i napię­cie siły woli.

Zasób posia­da­nych środ­ków można okre­ślić, gdyż opiera się on (cho­ciaż nie­cał­ko­wi­cie) na licz­bach, napię­cie siły woli jed­nak okre­ślić o wiele trud­niej; oce­nić je można chyba tylko według siły moty­wów wojny. Jeśli przy­pu­ścimy, że oce­ni­li­śmy w ten spo­sób z dosta­tecz­nym praw­do­po­do­bień­stwem siłę oporu prze­ciw­nika, to możemy wymie­rzyć wysi­łek wła­sny i uczy­nić go takim, aby prze­wa­żał siłę oporu albo, jeśli to prze­kra­cza naszą moż­ność, moż­li­wie naj­więk­szym. Prze­ciw­nik jed­nak czyni to samo; wynika stąd nowe wza­jemne wzma­ga­nie się wysił­ków, które znowu w teo­rii powinno dopro­wa­dzić do osta­tecz­no­ści. Jest to trze­cie oddzia­ły­wa­nie wza­jemne i trze­cia osta­tecz­ność, jaką napo­ty­kamy.

6. Mody­fi­ka­cje wywo­łane przez rze­czy­wi­stość

W abs­trak­cyj­nej dzie­dzi­nie samych pojęć rozum nie zna ni­gdzie spo­koju dopóty, dopóki nie doj­dzie do osta­tecz­nych kon­se­kwen­cji, ma on tu bowiem do czy­nie­nia ze spra­wami krań­co­wymi, ze zde­rze­niem się sił pozo­sta­wio­nych samym sobie i pod­le­głych tylko wła­snym wewnętrz­nym pra­wom. Jeśli­by­śmy więc chcieli z samego tylko poję­cia wojny wysnuć abso­lutny punkt wyj­ścia dla celu, jaki­śmy sobie posta­wili, i dla środ­ków, jakich nale­ża­łoby użyć, to wobec cią­głego ich wza­jem­nego oddzia­ły­wa­nia wpa­dli­by­śmy w krań­co­wość, która byłaby tylko grą wyobra­żeń, wywo­łaną przez zale­d­wie dostrze­galną nić logicz­nych sub­tel­no­ści. Gdyby zaś kto chciał, trzy­ma­jąc się ści­śle zasad bez­względ­nych, obejść jed­nym pocią­gnię­ciem pióra wszyst­kie trud­no­ści i kon­se­kwent­nie upie­rał się przy koniecz­no­ści sta­łego przy­go­to­wy­wa­nia się do osta­tecz­no­ści i sto­so­wa­nia zawsze wysił­ków naj­więk­szych, to postę­po­wa­nie takie stwo­rzy­łoby zasadę papie­rową, nie­zdolną do życia.

Nawet gdyby ten osta­teczny wysi­łek był zasadą bez­względną, łatwo dającą się wypro­wa­dzić i pojąć, to jed­nak przy­znać musimy, że umysł ludzki z trud­no­ścią pod­po­rząd­ko­wałby się takim logicz­nym mrzon­kom. Nie­raz pro­wa­dzi­łoby to do wysiłku zby­tecz­nego, zmu­sza­ją­cego do zna­le­zie­nia dla prze­ciw­wagi innych zasad sztuki rzą­dze­nia. Nie­zbędne do tego napię­cie woli nie odpo­wia­da­łoby wów­czas posta­wio­nemu celowi i nie wyra­zi­łoby się w czy­nie, gdyż wola ludzka nie czer­pie ni­gdy siły z sub­tel­no­ści logicz­nych.

Ina­czej zupeł­nie sprawa wygląda, gdy od poję­cia ode­rwa­nego przej­dziemy do rze­czy­wi­sto­ści. Tam wszystko musi ule­gać opty­mi­zmowi przyj­mu­ją­cemu, że obie strony wal­czące nie tylko dążą do dosko­na­ło­ści, ale i osią­gają ją. W rze­czy­wi­sto­ści moż­liwe byłoby to jedy­nie wtedy:

1. Gdyby wojna była aktem odosob­nio­nym, który powstaje nagle bez związku z życiem poprzed­nim pań­stwa.

2. Gdyby wojna pole­gała na jed­nym tylko lub na sze­regu rów­no­cze­snych roz­strzy­gnięć.

3. Gdyby wojna sama przez się zawie­rała cał­ko­wite roz­strzy­gnię­cie i gdyby jesz­cze pod­czas jej trwa­nia nie oddzia­ły­wała na nią prze­wi­dy­wana powo­jenna sytu­acja poli­tyczna.

7. Wojna nie jest ni­gdy aktem odosob­nio­nym

Co się tyczy punktu pierw­szego, to nie ma się ni­gdy do czy­nie­nia z prze­ciw­ni­kiem abs­trak­cyj­nym ani pod wzglę­dem zewnętrz­nym, ani też pod wzglę­dem woli, jako wewnętrz­nego czyn­nika walki. Wola nie jest wcale cał­ko­witą nie­wia­domą, gdyż w tym, czym jest dzi­siaj, obja­wia się jej jutro. Wojna nie powstaje nie­spo­dzia­nie — jej roz­wój nie jest dzie­łem jed­nej chwili; prze­ciw­nicy zatem mogą się wza­jem­nie oce­nić prze­waż­nie już na pod­sta­wie tego, czym są, co czy­nią, a nie na pod­sta­wie tego, czym, ści­śle bio­rąc, być i co czy­nić powinni. Czło­wiek jed­nak wsku­tek swej nie naj­lep­szej orga­ni­za­cji nie osiąga ni­gdy gra­nicy bez­względ­nie dosko­na­łej i w ten spo­sób nie­do­cią­gnię­cia obu­stronne sta­no­wią w rze­czy­wi­sto­ści czyn­nik ogra­ni­cza­jący.

8. Wojna nie składa się z jed­nego tylko krót­ko­trwa­łego ude­rze­nia

Punkt drugi nasuwa nastę­pu­jące roz­wa­ża­nia.

Gdyby pod­czas wojny ist­niało tylko jedno roz­strzy­gnię­cie albo sze­reg roz­strzy­gnięć rów­no­cze­snych, wów­czas wszel­kie przy­go­to­wa­nia do nich zmie­rza­łyby oczy­wi­ście ku osta­tecz­no­ści. Jakie­go­kol­wiek zanie­dba­nia nie można by już było abso­lut­nie napra­wić, a rze­czy­wi­stość wkra­cza­łaby jako spraw­dzian naszych roz­wa­żań tylko w for­mie przy­pusz­czal­nych wia­do­mo­ści o przy­go­to­wa­niach prze­ciw­nika — wszystko inne opie­ra­łoby się znowu na poję­ciach ode­rwa­nych. Gdy jed­nak roz­strzy­gnię­cie składa się z sze­regu kolej­nych aktów, to z natury rze­czy każdy akt poprzedni ze wszyst­kimi swymi zja­wi­skami może się stać spraw­dzianem dla następ­nego i w ten spo­sób rze­czy­wi­stość usuwa poję­cia ode­rwane i hamuje dąż­ność do osta­tecz­no­ści.

Jeśliby jed­nak użyto albo można było użyć na woj­nie od razu wszyst­kich roz­po­rzą­dzal­nych środ­ków, to każda wojna musia­łaby skła­dać się z jed­nego tylko lub sze­regu rów­no­cze­snych roz­strzy­gnięć. Ponie­waż każde nie­po­myślne roz­strzy­gnię­cie z koniecz­no­ści zmniej­sza środki, zatem w razie zasto­so­wa­nia wszyst­kich w pierw­szym z nich — dru­gie już byłoby wła­ści­wie nie do pomy­śle­nia. Wszel­kie następne akty wojenne byłyby w isto­cie tylko dal­szym cią­giem pierw­szego.

Widzie­li­śmy jed­nak, że już pod­czas przy­go­to­wań do wojny rze­czy­wi­stość wkra­cza na miej­sce samego poję­cia, a istotna miara wystę­puje zamiast zamie­rzeń krań­co­wych. Toteż już z tego powodu oddzia­ły­wa­nie wza­jemne obu prze­ciw­ni­ków nie pozwoli im doko­nać wysił­ków osta­tecz­nych, a zatem i nie dopu­ści do uży­cia od razu wszyst­kich sił.

Sama natura tych sił i warunki ich sto­so­wa­nia nie pozwolą na uży­cie ich wszyst­kich od razu. Siłami tymi są bowiem: wła­ściwe siły zbrojne, kraj z jego obsza­rem i lud­no­ścią, wresz­cie sojusz­nicy.

Kraj, wraz ze swym obsza­rem i zalud­nie­niem, jest nie tylko źró­dłem wła­ści­wych sił zbroj­nych, ale rów­nież i sam przez się sta­nowi nie­od­łączną część sił dzia­ła­ją­cych w woj­nie, a mia­no­wi­cie tę jego część, która two­rzy teatr wojny albo wywiera nań znaczny wpływ.

Jeśli bowiem można cza­sem wpro­wa­dzić rów­no­cze­śnie w bój wszyst­kie siły ruchome, to z kra­jem całym, to zna­czy z jego wszel­kimi twier­dzami, rze­kami, górami, lud­no­ścią itd., uczy­nić tego nie spo­sób, chyba że kraj jest tak mały, że zostaje cał­ko­wi­cie ogar­nięty wojną już w pierw­szych jej chwi­lach. Rów­nież współ­dzia­ła­nie sprzy­mie­rzeń­ców nie zależy od woli wal­czą­cych, a sama istota sto­sun­ków mię­dzy pań­stwami spra­wia, że współ­dzia­ła­nie to czę­sto wystę­puje póź­niej lub wzmaga się w celu przy­wró­ce­nia utra­co­nej rów­no­wagi.

W dal­szym ciągu będzie obszer­nie mowa o tym, że liczba sił obron­nych, któ­rych nie można uru­cho­mić natych­miast, sta­nowi w wielu wypad­kach znacz­nie więk­szą część cało­ści, niżby się to na pierw­szy rzut oka wydać mogło, i dla­tego rów­no­wagę sił można przy­wró­cić nawet tam, gdzie pierw­sze roz­strzy­gnię­cie zostało prze­pro­wa­dzone bar­dzo ener­gicz­nie i gdzie rów­no­waga ta została mocno naru­szona. Tu wystar­czy wspo­mnieć, że cał­ko­wite połą­cze­nie sił w cza­sie sprze­ci­wia się natu­rze wojny. Nie jest to oczy­wi­ście powo­dem do ogra­ni­cza­nia wysił­ków przy pierw­szym roz­strzy­gnię­ciu, gdyż każde nie­po­wo­dze­nie jest zawsze szkodą, na którą nikt roz­myśl­nie nara­żać się nie zechce, i ponie­waż pierw­sze roz­strzy­gnię­cie, jeżeli nawet nie pozo­staje odosob­nione, to jed­nak zależ­nie od swo­ich roz­mia­rów wywie­rać musi wpływ na następne. Dla­tego moż­li­wość póź­niej­szego roz­strzy­gnię­cia spra­wia, że umysł ludzki, wzdra­ga­jący się zawsze przed zbyt­nim wysił­kiem, korzy­sta ze spo­sob­no­ści, aby przy pierw­szym roz­strzy­gnię­ciu nie gro­ma­dzić i nie wytę­żać sił tak, jak powi­nien. Co zaś jeden z prze­ciw­ni­ków zanie­dba ze sła­bo­ści, to będzie dla dru­giego obiek­tywną przy­czyną umiar­ko­wa­nia. Dzięki więc temu wza­jem­nemu oddzia­ły­wa­niu pier­wotna dąż­ność do osta­tecz­nego wytę­że­nia sił zmniej­szy się znowu do okre­ślo­nych gra­nic.

9. Wynik wojny nie jest ni­gdy bez­względny

Nawet osta­teczne roz­strzy­gnię­cie całej wojny nie zawsze można uwa­żać za bez­względne, gdyż poko­nane pań­stwo czę­sto­kroć widzi w porażce tylko zło prze­mi­ja­jące, które mogą usu­nąć póź­niej­sze sto­sunki poli­tyczne. Rzecz jasna, do jakiego stop­nia wzgląd ten musi ogra­ni­czać potęgę napię­cia i gwał­tow­ność wysiłku.

10. Praw­do­po­do­bień­stwa rze­czy­wi­sto­ści zastę­pują krań­co­wość i bez­względ­ność pojęć

W ten spo­sób cały akt wojny zostaje pozba­wiony suro­wego prawa o napię­ciu sił aż do osta­tecz­no­ści. Nie lęka­jąc się jej już i nie dążąc już do niej, trzeba roz­wa­żyć, jakie należy nakre­ślić gra­nice wysił­ków. Można to usta­lić tylko dzięki danym, uzy­ska­nym ze zja­wisk rze­czy­wi­sto­ści według zasad praw­do­po­do­bień­stwa. Ponie­waż obaj prze­ciw­nicy nie sta­no­wią tylko pojęć, lecz rze­czy­wi­ste pań­stwa i rządy, i ponie­waż wojna ma prze­bieg nie ide­alny, lecz ukształ­to­wany swo­iście — przeto rze­czy­wi­stość dostar­czy rów­nież i pod­stawy do wnio­sko­wa­nia o rze­czach nie­zna­nych, do prze­wi­dy­wa­nia tego, co ma nastą­pić, i dokład­nego okre­śle­nia, czego mamy szu­kać.

Każda ze stron powinna wnio­sko­wać o dzia­ła­niach prze­ciw­nika z jego cha­rak­teru, urzą­dzeń, stanu i warun­ków, według zasady praw­do­po­do­bień­stwa i w zależ­no­ści od tego okre­ślić wła­sne dzia­ła­nia.

11. Cel poli­tyczny wystę­puje ponow­nie