Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Grzegorz Eberhardt odszedł 9 września 2014 roku, pozostawiając po sobie wiele materiałów, esejów, tekstów skończonych i takich, które pozostaną już niedokończone. Książka, którą macie Państwo przed sobą to zbiór wstępnie wybrany jeszcze przez Autora. Pokazuje on jak wiele tematów uważał za interesujące i jak wiele spraw go fascynowało i wciągało. Świadectwem tytanicznej pracy są przede wszystkim, choć nie tylko, materiały zebrane przy okazji Jego głównych badań związanych z twórczością Józefa Mackiewicza, Stanisława Szukalskiego i Stefana Korbońskiego. Jednak tylko niewielka ich część została dotychczas wykorzystana w tekstach publikowanych w „Tygodniku Solidarność”, na stronach w Sieci czy Polskiego Radia. Teksty w niniejszym zbiorze łączy przekonanie Autora, wyrażone wprost, w wydanym jeszcze przed śmiercią zbiorze esejów, że jego zadaniem jest przywracać prawdę i wierzyć, że „Świat jednak jest normalny”.
Grzegorz Eberhardt – nie w mundurze, ale przecież wiernie służył. (...) Służył na najważniejszym z frontów: walki o polską pamięć historyczną, o polską świadomość narodową, o zachowanie tradycji i utrzymanie racji stanu. Jako bezpartyjny cywil przysłużył się z pewnością sprawie polskiej bardziej niż niejeden polityk i niejeden generał.
Grzegorz Braun
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 461
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Anna Duńczyk-SzulcCopyright © for this edition by Wydawnictwo Prohibita
ISBN:
978-83-65546-01-2
Wydawnictwo PROHIBITA
Paweł Toboła-Pertkiewicz
www.prohibita.plwydawnictwo@prohibita.pl
Tel: 22 424 37 36
www.facebook.com/WydawnictwoProhibita
Redakcja i korekta:Barbara Mamińska
Projekt graficzny okładki:Bartosz Tymosiewicz
Zainteresowanych twórczością Autora prosimy o kontakt z rodziną Grzegorza Eberhardta: a-dun[email protected]
Sprzedaż książki w Internecie:
rzegorz Eberhardt odszedł 9 września 2014 roku, pozostawiając po sobie wiele materiałów, esejów, tekstów skończonych i takich, które pozostaną już niedokończone. Książka, którą macie Państwo przed sobą, to zbiór wstępnie wybrany jeszcze przez Autora. Pokazuje on jak wiele tematów uważał za interesujące i jak wiele spraw go fascynowało i wciągało. Świadectwem tytanicznej pracy są przede wszystkim, choć nie tylko, materiały zebrane przy okazji Jego głównych badań związanych z twórczością Józefa Mackiewicza, Stanisława Szukalskiego i Stefana Korbońskiego. Jednak tylko niewielka ich część została dotychczas wykorzystana w tekstach publikowanych w „Tygodniku Solidarność”, na stronach „wSieci” czy Polskiego Radia. Teksty w niniejszym zbiorze łączy przekonanie Autora, wyrażone wprost, w wydanym jeszcze przed śmiercią zbiorze esejów, że jego zadaniem jest przywracać prawdę i wierzyć, że „Świat jednak jest normalny”.
Pomysł wydania tych tekstów wspierał od początku wydawca Paweł Toboła–Pertkiewicz i to dzięki jego zaufaniu i cierpliwości udało się nam doprowadzić zamysł Autora do końca. W uporządkowaniu i dopracowaniu zbioru okazali zrozumienie i przyszli nam z pomocą Danuta Cisek, Tamara Bartold oraz Wojciech Brojer, za co jesteśmy im niezmiernie wdzięczne. Projekt okładki powierzyłyśmy w dobre ręce Bartka Katastrofy Tymosiewicza, bo łączy go z Autorem nić estetycznego porozumienia. Tytuł wybrałyśmy same z nadzieją, że oddaje zarówno rozległe zainteresowania Autora, jak i jego poczucie humoru, którego bardzo nam teraz brakuje. Miejsca, które zajmował Grzegorz w naszym życiu nie da się łatwo wypełnić. Książką tą chcemy jednak choć odrobinę zapełnić pustkę po jego stracie, a jednocześnie umożliwić Państwu spojrzenie na świat Jego oczami.
Żona i córka
Józef Mackiewicz – ciągle zbyt mało obecny(sobota, 8 listopada 2008)
Mackiewicz – Rymkiewicz(środa, 12 listopada 2008)
IPN to nie tylko „teczki”…(czwartek, 20 listopada 2008)
Ten chuligan Bobkowski(poniedziałek, 1 grudnia 2008)
Przywracanie pamięci(niedziela, 7 grudnia 2008)
Stan wojenny dla filmu dokumentalnego(piątek, 12 grudnia 2008)
Jak długo trwa(ł) stan wojenny(poniedziałek, 15 grudnia 2008)
Kończy się Rok Herberta(poniedziałek, 15 grudnia 2008)
Alternatywny bruderszaft z Belzebubem(piątek, 26 grudnia 2008)
Boya Nasi okupanci, czyli kwestia wiarygodności(poniedziałek, 5 stycznia 2009)
„Nie o zemstę, ale o pamięć wołają ofiary”(poniedziałek, 5 stycznia 2009)
Cichy mecenas wielu karier((poniedziałek, 26 stycznia 2009)
Światowe samoogłupianie(sobota, 31 stycznia 2009)
O patriotyzmie i zezowatej matce(niedziela, 15 lutego 2009)
a kilka dni, w dniu Święta Niepodległości ,11 listopada zostanie ogłoszony kolejny, siódmy laureat Nagrody im. Józefa Mackiewicza. Po raz pierwszy przyznano ją w roku 2002 dla uczczenia setnej rocznicy urodzin pisarza. Niewątpliwie podstawowym powodem powołania tej Nagrody był niepokój, z jakim sympatycy autora Nie trzeba głośno mówić obserwowali rozwój tzw. sprawy Mackiewicza, a dokładniej – konsekwentne dążenie do usunięcia jego twórczości z oficjalnego obiegu intelektualnego. Wiedzeni swoimi obawami podjęli próbę szerszego przypomnienia jego postaci, dzieła. Zamysł się udał, popularność Nagrody jest coraz większa, rośnie popularność Patrona, autora Nie trzeba głośno mówić, Kontry i innych.
Józef Mackiewicz (1902–1985) należy do grona naszych najwybitniejszych prozaików, publicystów. Jednocześnie – w stosunku do swojej wielkości – jest jednym z najbardziej niedocenianych twórców. Różne są tego powody. Niewątpliwie nie do błahych należy jego konsekwentny antykomunizm, ale też i absolutna, bezprzymiotnikowa wierność prawdzie. W każdym wypadku, w każdej sprawie, bez względu na prestiż osoby, instytucji. Antykomunista, ale i wróg socjalizmu, uparty, konsekwentny, nieprzekupny. A więc przeciwnik siły, której dzisiejszym najgroźniejszym przejawem jest poprawność polityczna. Świat konstruowany pod receptę poprawności politycznej pozbawiany jest wartości, słowa tracą swoje prawdziwe znaczenia; nie zamienia się w tak, i odwrotnie. Dekalog staje się symbolem „ciemnogrodu”, a wierność małżeńska przejawem braku okazji, a nie zasad. Autor Kontry jest wrogiem takiego świata. Swoją twórczością udowadnia atrakcyjność systemu wartości, które dziś usiłuje się ośmieszyć, pokonać, odsunąć do lamusa. I czyni to w sposób mistrzowski, także artystycznie. A tego się nie wybacza.
Najwyższe oceny jego twórczości wystawiają tak ważne postacie, jak Zygmunt Hertz, Marian Hemar, Józef Wittlin, Czesław Miłosz. Mackiewicz jest autorem dylogii opisującej koniec XIX wieku i pierwszą połowę XX wieku; z akcją dziejącą się od Rosji carskiej (Sprawa pułkownika Miasojedowa) po Włochy (Kontra). A w drodze tworzy relację z I wojny światowej (Lewa wolna), opisuje próby tworzenia normalności w kraju po zawierusze wojennej (Karierowicz). Rysuje także obraz okupacji litewsko–sowieckiej Wilna w latach 1939–1941 (Droga donikąd), doda zapis okupacji niemieckiej Litwy, Polski w przededniu ostatecznej klęski, gdy do Polski wchodzą Sowieci (Nie trzeba głośno mówić). Sześć ważnych tytułów, plus wspaniałe, przedwojenne reportaże (m.in. wydane w zbiorze Bunt rojstów). Do tego dochodzi powojenna publicystyka – odważna, prorocza w swojej wizji, w ostrzeżeniach (Zwycięstwo prowokacji, W cieniu krzyża, Kabel opatrzności, Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy).
Jak widać, pokaźny dorobek, a przecież znany tylko nielicznym. Wymienione książki – np. w Warszawie – można znaleźć w zaledwie kilku księgarniach, a powinny być dostępne w każdej i to w różnych wydaniach, także najtańszych. Ale, po pierwsze, powinny być wpisane w lektury szkolne (chociażby esejem Ponary czy relacją z pobytu w miejscu kaźni polskich oficerów, w Katyniu). Jego dzieło powinno od dawna zabrzmieć w licznych tłumaczeniach na obce języki; zachodnie, ale i wschodnie. Np. w litewskim, białoruskim, rosyjskim. Przetłumaczone mogłoby odegrać ważną rolę także i dyplomatyczną, pracując na rzecz zbliżenia z tymi narodami, często silnie z nami skonfliktowanymi. Niewątpliwie większość z wyżej wymienionych tytułów powinna być już od dawna zekranizowana, przydałoby to twórczości Mackiewicza odpowiedniej popularności.
Tak się jednak nie dzieje. Patrząc na minione lata z perspektywy 2008 roku należy stwierdzić, że twórczość autora Lewej wolnej najintensywniej zaistniała w Polsce w latach 80. I to nie w roku 1981, a dopiero po nastaniu stanu wojennego. W latach 1982– –1989 ukazało się ponad 60 wydań jego książek. Do tego trzeba doliczyć olbrzymią liczbę przedruków publicystyki rozrzuconej po poszczególnych tytułach ukazujących się wówczas w podziemiu. Po roku 1989 następuje mocne i wyraźne ograniczenie w obiegu jego książek. Monopolistą wydawniczym staje się jedno wydawnictwo, uzurpując sobie tytuł własności praw autorskich utrąca wszelkie propozycje współpracy. W rezultacie nakłady jego książek na rynku nazwać można śladowymi. Ten sam wydawca odmawia jednocześnie zgody na propozycje tłumaczeń dzieła Mackiewicza na inne języki (a propozycji takich nie brakuje).
Miłośnicy twórczości Józefa Mackiewicza przecież się nie poddają! Jednym z przejawów ich troski o nagłaśnianie jego dzieła jest wspomniane na wstępie ustanowienie nagrody literackiej jego imienia. Jak na razie przyznano ich sześć (plus liczne wyróżnienia). Pierwszą nagrodą obdarzono unikatową pracę Władysława i Ewy Siemaszków, poświęconą ludobójstwu dokonanemu przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w latach 1939–1945. W następnym roku najważniejszym laurem wyróżniono Ejszyszki Marka Chodakiewicza, rzecz mówiącą o relacjach polsko–żydowskich na Kresach w latach 1944–1945. Następnie przyszła pora na wyróżnianie prozaików. Główne nagrody otrzymali kolejno Wojciech Albiński, Eustachy Rylski oraz Janusz Krasiński. W minionym roku główne wyróżnienie otrzymała praca ks. Tadeusza Isakowicza–Zaleskiego Księża wobec bezpieki. Nie bez powodu wymieniłem laureatów, to naprawdę ważne nazwiska dla naszej historii, dla naszej literatury. A że przy okazji przypomniane zostaje dzieło Józefa Mackiewicza… O to przecież chodziło!
dniu 11 listopada po raz siódmy została wręczona Nagroda im. Józefa Mackiewicza. Przyznano ją w tym roku Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi, autorowi książki Wieszanie.
Wieszanie to opowieść o wyrokach śmierci wykonywanych w trakcie insurekcji kościuszkowskiej na zdrajcach w Warszawie, Krakowie, Wilnie. Epizody te w naszej literaturze były na ogół starannie pomijane, bodaj tylko Karol Zbyszewski przedstawił je szczegółowiej w swoim Niemcewiczu od przodu i tyłu.
Napisanie Wieszania w roku 2006 przez pisarza tak ostentacyjnie wspierającego politykę braci Kaczyńskich jak Rymkiewicz nie było dziełem przypadku. Rymkiewicz należy – tak jak spora część społeczeństwa – do osób negatywnie oceniających w polskiej transformacji rolę tzw. grubej kreski ustalonej przez decydentów roku 1989. Rymkiewicz jednocześnie należy do twórców często kierujących się – w najlepszym tego słowa znaczeniu – pasją, momentami przechodzącą w irytację. To ona pozwoliła mu określić walkę Jarosława Kaczyńskiego z establishmentem III Rzeczypospolitej „gryzieniem żubra w tyłek”, to ona niewątpliwie była także praprzyczyną spróbowania się z tym tematem związanym ze zdradą. Analogie są oczywiste – brak zdecydowanego rozliczenia z przeszłością jest bardzo groźny dla przyszłości. Tak w wypadku roku 1794, jak i w wypadku roku 1989.
Pisarz odbierając nagrodę, odniósł się do postaci patrona nagrody, a szczególnie do najpopularniejszego cytatu z twórczości autora Kontry, zdania mówiącego „Jedynie prawda jest ciekawa”. Rymkiewicz przestrzega przed jego – często – powierzchownym traktowaniem, czy wręcz – nadużywaniem.
Wyróżnione Wieszanie wybrane zostało przez Kapitułę spośród dziewięciu książek wydanych w minionym, 2007 roku, takie są zasady nagradzania. Do najważniejszego lauru, oprócz książki Rymkiewicza, wybrane zostały: Abeandry Andrzeja Biernackiego, Lód Jacka Dukaja, Demon południa Grzegorza Górnego, Generał brygady Włodzimierz Ostoja Zagórski Piotra Kowalskiego, Mała historia polskiej myśli politycznej Grzegorza Kucharczyka, Gorce Pana Wojciecha Kudyby, Gabinet cieni Piotra Mitznera (autor ten wyraził dezaprobatę wobec takiego wyróżnienia…!) oraz Podolska legenda Zdzisława Skroka. I chyba warto te tytuły zapamiętać, bo i sam fakt ich wybrania spośród setek tytułów, które ukazały się w ocenianym okresie, jest dla nich niewątpliwą nagrodą.
Ta finansowa nagroda wręczona pisarzowi, wzrosła w tym roku z 8 do 10 tysięcy dolarów. Taką decyzję podjęli jej stali fundatorzy Jan Michał Małek oraz Zbigniew Zarywski. Wieszanie Rymkiewicza zostało także wyróżnione nagrodą specjalną Krzysztofa Czabańskiego. W uzasadnieniu tej decyzji wyczytać można pewność, że twórczość laureata stanie się „przyczynkiem do rozwoju naszej narodowej świadomości. Pańskie niestrudzone poszukiwanie prawdy w gąszczu historycznych źródeł, pełne pasji zaangażowanie, a także mistrzowskie władanie słowem, każe przypuszczać, iż dostarczy Pan swoim czytelnikom jeszcze wielu powodów do zadumy, radości i wzruszeń”. Przypomnijmy, że w tym, 2008 roku, Rymkiewicz wydał swoją nową powieść Kinderszenen.
Oprócz nagrody głównej Kapituła przyznała trzy wyróżnienia. I tu także brało udział Polskie Radio, fundując nagrodę Andrzejowi Biernackiemu za książkę Abeandry. Drugim wyróżnionym tytułem jestGenerał brygady Włodzimierz Ostoja Zagórski Piotra Kowalskiego, tu nagrodę ustanowił p. Jerzy Góral. Trzecią pozycją honorowaną wyróżnieniem stał się tomik poezji Gorce Pana Wojciecha Kudyby, ustanowił ją Włodzimierz Kuliński. Tu szczególną uwagę zwraca książka Piotra Kowalskiego, przedstawiająca jeden z najciemniejszych epizodów związanych z osobą Józefa Piłsudskiego. Konsekwencja, odwaga w dążeniu do ustalenia odpowiedzi na – często – niebezpieczne pytania, jest cechą wspólną dla autora, jak i patrona. To ważne podobieństwo, najkrócej uzasadniające sens istnienia tej Nagrody.
skład Instytutu Pamięci Narodowej wchodzą cztery piony merytoryczne. Po pierwsze – Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Po drugie – Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów. Po trzecie – Biuro Edukacji Publicznej – pion zajmujący się działalnością naukową, edukacyjną i wydawniczą. I wreszcie po czwarte – Biuro Lustracyjne – odpowiedzialne za realizację obowiązków lustracyjnych.
IPN to nieobcy naszej historii termin…
IPN wydaje specjalne Teki Edukacyjne dla uczniów i nauczycieli.
– Już w latach II wojny światowej polski rząd na uchodźstwie planował powołanie instytucji państwowej o takiej nazwie – wyjaśnia mój rozmówca Andrzej Zawistowski, naczelnik Wydziału Wystaw i Edukacji historycznej Biura Edukacji Publicznej. – Jednym z celów jego powołania miały być badania nad historią Polski w czasie II wojny światowej.
Rzeczą ciekawą i zupełnie chyba zapomnianą jest to, że instytucję o nazwie Instytut Pamięci Narodowej powołano do życia w listopadzie 1944 roku w Lublinie. Tamten IPN, początkowo podległy Ministerstwu Oświaty, w lipcu 1948 roku został przemianowany na Instytut Historii Najnowszej. IHN zlikwidowano w 1950 roku. Po raz kolejny nazwa IPN pojawiła się w 1984 roku – i odtąd stanowiła drugi człon nazwy Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.
Po odzyskaniu niepodległości, w 1991 roku, Komisja powiększyła obszar działalności, przyjmując nazwę: Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu – Instytut Pamięci Narodowej. W 1998 roku zlikwidowano Komisję Badania Zbrodni, a jej zasób archiwalny przejął Instytut Pamięci Narodowej – Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Powołany do życia ustawą sejmową pod koniec roku 1998, faktycznie zaczął funkcjonować w 2000 roku, po wybraniu przez parlament pierwszego prezesa Instytutu – prof. Leona Kieresa.
Medialnie i społecznie od początku IPN jest utożsamiany prawie wyłącznie z lustracją, mitycznymi „teczkami”…
To, niestety, częsty błąd. Pion lustracyjny jest najmłodszym działem w naszej instytucji, powstał po likwidacji, w roku 2007, urzędu Rzecznika Interesu Publicznego. Był to urząd zajmujący się badaniem składanych oświadczeń lustracyjnych pod kątem ich zgodności z prawdą. Pierwszym rzecznikiem był sędzia Bogusław Niziński, akurat kilka dni temu odznaczony przez Prezydenta RP orderem Orła Białego.
Od kilku lat przyglądam się pracy Pańskiego pionu, pionu, w którym odpowiada Pan za szeroko pojętą edukację historyczną. I przyznam, że działania te wysoce cenię, tym bardziej więc boleję nad ciszą medialną towarzyszącą Waszej działalności. Najkrócej mówiąc – nie jesteście znani.
Moim zdaniem, istnienie Biura Edukacji Publicznej jest jeszcze nie najgorzej rozpoznane. To u nas pracują historycy, którzy występują publicznie w różnych kwestiach aktualnie interesujących społeczeństwo. Myślę, że np. osoba dyrektora BEP–u, profesora Jana Żaryna, jest akurat dobrze rozpoznawalna. Niewątpliwie natomiast mniej popularna medialnie jest nasza podstawowa praca, czyli edukacja historyczna dotycząca najnowszej historii Polski. Nie ma zresztą w tym nic dziwnego, brakuje w niej sensacji lansującej sprawy na czołówki gazet czy serwisów. To naprawdę praca u podstaw.
Jak Pan ocenia jakość edukacji historycznej w Polsce…?
Nie jest z tym dobrze, pokazują to zresztą przeprowadzane przez media badania opinii publicznej przy okazji różnych rocznic historycznych. Na przykład, na zadane w 2008 roku pytanie: „Co zdarzyło się 17 września 1939?”, tylko 50 proc. ankietowanych dało prawidłową odpowiedź. Wielu pytanych uważało to za rocznicę wybuchu II wojny światowej, inni byli pewni, że jest to dzień wybuchu Powstania Warszawskiego…
Do pełniejszej odpowiedzi na pytanie, jaki jest rzeczywiście poziom świadomości historycznej, zbliżymy się w 2009 roku. To wtedy ostatecznie zostaną opracowane wyniki badań ankietowych rozpoczętych w roku 2006. Ich przedmiotem była młodzież szkół ponadpodstawowych pytana o historię, szczególnie historię II wojny światowej i PRL–u. Wnioski powstałe na skutek tych prac będą podstawą dla naszych działań edukacyjnych, ewentualnych modyfikacji.
Jaki macie wpływ na poprawę jakości edukacji w zakresie historii najnowszej?
Myślę, że spory. Po pierwsze, dysponujemy liczną grupą dobrze wyszkolonych wykładowców, naukowców wspomagających szkołę w procesie nauczania najnowszej historii Polski. I nie chodzi tu o to, jakoby nauczyciele byli źle przygotowani. Oni – po prostu – często nie mają czasu na właściwe przeprowadzenie tych zajęć. Proszę zauważyć, że lekcje z historii najnowszej wypadają zawsze u końca roku, i to w momentach przełomowych dla ucznia, albo przed egzaminem do szkoły stopnia wyższego, albo też w przededniu egzaminu maturalnego. W porze powtórek i sumowania dotychczasowej nauki. I doprawdy najczęściej brak już ochoty, ale i właśnie, po prostu czasu na przeprowadzenie starannego wykładu. I wtedy my staramy się przyjść z pomocą.
Konkretnie…
Po pierwsze staramy się przekonać pedagogów, że na naukę dziejów najnowszych jest miejsce zawsze i wszędzie – nie tylko na lekcji historii, ale także języka polskiego, wiedzy o społeczeństwie, wiedzy o kulturze, religii, filozofii. Wspieramy nauczycieli nie tylko poprzez rozmaitego rodzaju publikacje, ale także działania „czynne”.
W ramach projektu „Lekcje z historii najnowszej” szkoła ma możliwość zaproszenia wykładowcy. Takich otwartych dla nas szkół jest bardzo wiele – niestety, zdarza się, że ze względu na brak pracowników musimy redukować liczbę zgłoszeń. Nauczyciele otrzymują od nas również wsparcie w postaci różnego typu materiałów edukacyjnych. Zawierają one dokumenty dotyczące jednego tematu, dzielą się na materiały dla ucznia i dla nauczyciela. Tek takich wydaliśmy już 13. W grudniu dojdzie kolejna lekcja oferowana w tej postaci – pakiet edukacyjny poświęcony Polakom ratującym Żydów w czasie II wojny światowej. To lekcja bardzo oczekiwana przez nauczycieli.
A skąd nauczyciele wiedzą o ich istnieniu?
Komplet tek bezpłatnie trafił do wszystkich polskich szkół ponadpodstawowych, bibliotek pedagogicznych, ośrodków kształcenia i doskonalenia nauczycieli. W sumie, w około piętnastu tysiącach miejsc znalazły się nasze wydawnictwa edukacyjne. Często do szkół bezpłatnie rozsyłamy inne publikacje. Tak stało się np. w wypadku głośnego Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1945.
Tanie to nie jest!
Na pewno, ale takie akcje są w Polsce bardzo potrzebne i na pewno nie należy ich mierzyć pieniędzmi! Poza tym szkoły nie zawsze stać na zakup materiałów edukacyjnych! Z informacji zwrotnych – mejli, podziękowań – wiemy, że nasze opracowania „nie kurzą się na półkach”, są wykorzystywane na bieżąco.
Prowadzicie także szkolenia pedagogów, jak wielu z nich przeszło przez wasze sale?
Trudno ich policzyć, szkolenia są prowadzone nie tylko centralnie, prowadzi je każdy z naszych 11 oddziałów terenowych oraz kilka delegatur. Często jest tak, że osoby przeszkolone przychodzą na następne szkolenia, każde z nich jest przecież poświęcone innemu tematowi. Osoby zgłaszające się do nas są zainteresowane pogłębianiem swojej wiedzy. To wartość sama w sobie, owocująca zresztą wieloma inicjatywami. Nasze propozycje nie ograniczają się bowiem tylko do oferowania pomocy naukowych, ale także do animowania szerokiej działalności związanej z najnowszymi dziejami Polski.
O skali potrzeb niech świadczy chociażby odzew, z jakim spotkał się projekt edukacyjny „Opowiem Ci o wolnej Polsce”, którego druga edycja rozpoczęła się w tym roku. Realizujemy go wspólnie z Muzeum Powstania Warszawskiego i Centrum Edukacji Obywatelskiej. W pierwszej edycji wzięło udział ponad 900 szkół – podstawowych i ponadpodstawowych – w całym kraju. Projekt ten jest skierowany także do polskich szkół istniejących za granicami kraju od Niemiec do Kazachstanu. W minionym roku projekt ten efektownie wypadł w Grecji, Francji, na Litwie. Szczególnie ciekawa była praca przygotowana przez uczniów z Polskiej Szkoły Społecznej w Brześciu na Białorusi. Powstał film dokumentalny, pokazujący historię konspiracyjnego Związku Obrońców Wolności. Młodzieży udało się głęboko udokumentować między innymi akcję niszczenia przez Sowietów polskich książek w latach 1945–1950. Uczniowie zebrali nagrania relacji świadków, spisali tytuły, ustalili obiekty. Znaleźli dokumenty, których nie udało się odnaleźć naszym naukowcom.
Kontynuujecie konkursy historyczne przeznaczone dla młodzieży?
Każdego roku proponujemy różnego typu konkursy – zarówno regionalne, jak i ogólnopolskie. W tym roku tematem jest: „Na drodze ku wolności – społeczeństwo polskie w latach 80. XX wieku. Doświadczenia świadka historii”. A więc zbieranie relacji, ikonografii, dokumentów. Tu wspomnę, że jesteśmy pozytywnie zaskoczeni popularnością wspomnianego już wcześniej programu „Opowiem Ci o wolnej Polsce”, projektu, który w przeciwieństwie do konkursu nie niesie żadnych nagród, wyróżnień. Ale, generalnie stwierdzić należy, że obie inicjatywy bardzo dobrze się uzupełniają.
Trzeba by jeszcze powiedzieć o waszej działalności wydawniczej, wystawienniczej…
Biuro Edukacji Publicznej wydało ponad 500 książek. Przygotowaliśmy ponad 200 wystaw, zarówno przeznaczonych do prezentacji w obiektach zamkniętych, jak i plenerowych. Każda taka wystawa jest prezentowana wiele razy – oznacza to więc, że liczba ekspozycji sięga kilku tysięcy. Co ważne, nasze wystawy powstają zarówno w języku polskim, jak i w językach obcych. Na przykład wystawa „Inwazja 68” przygotowana była w języku polskim, czeskim i słowackim. Także wielojęzyczna jest wystawa „Wygnańcy”. Pokazaliśmy ją z sukcesem w Brukseli, teraz jedzie do Francji. Wspólnie z Niemieckim Instytutem Historycznym w Warszawie opracowaliśmy dwujęzyczną wystawę o zbrodniach Wehrmachtu z początków II wojny. Jej niemiecka wersja w tej chwili krąży po Niemczech.
Uzupełniając obraz naszych działań, muszę też wspomnieć o notacjach filmowych. Ich celem jest zebranie jak największej ilości materiału dotyczącego lat 1939–1989, świadków, bohaterów – rejestracja ludzi, którzy odchodzą. Na przykład uczestnicy II wojny, także ci uczestniczący w walkach niepodległościowych po zakończeniu II wojny. Te notacje obecne będą za rok i za sto lat, pozostaną po naszej epoce. Kiedyś może zostaną wykorzystane, rejestrując je, dajemy szansę na takie zaistnienie. Udało się nam dokonać zapisu wspomnień ks. Zdzisława Peszkowskiego czy arcybiskupa Kazimierza Majdańskiego.
Wasze, tj. BEP–u, plany na najbliższy czas…
W przyszłym roku przypadają dwie ważne, okrągłe rocznice. Rok 1939, oraz 1989. Wymagają one odpowiedniej oprawy, uhonorowania z naszej strony. Oczywiście dużo zależy od tego, jakimi funduszami będziemy dysponowali. Niestety, nie wszyscy w Polsce zdają sobie sprawę, jak ważna jest nasza działalność, jak potrzebna. Co więcej, zdarzają się zupełnie kuriozalne sytuacje, gdy np. publicyści potrafią wygłaszać długie tyrady o konieczności likwidacji IPN–u, ale milkną zapytani o konkretne przykłady naszej działalności, czy np. o podanie 3–4 tytułów wydanych przez nas opracowań. Przerażenie wręcz ogarnia, gdy słucha się Tomasza Lisa, który potrafi nazwać IPN Instytutem Podjudzania Narodowego i domagać się likwidacji IPN–u. Nazwać taką postawę dyletantyzmem to nazwać o wiele za skromnie!
huligan wolności, tak zatytułowano wystawę poświęconą Andrzejowi Bobkowskiemu. Pisarz ten w swoim najważniejszym dziele, tj. w dzienniku zatytułowanym Szkice piórkiem, sformułował jedną z oryginalniejszych definicji wolności: „Człowiek wolny, intelektualista, pisarz i poeta naprawdę wolny, który chce być wolny, będzie do końca tego świata miał coś z chuligana”. Wystawa została otwarta w kwietniu 2008 roku w budynku Podchorążówki w warszawskich Łazienkach. Początkowo termin zamknięcia wyznaczono na koniec sierpnia, jednak jej nieustająca popularność spowodowała decyzję o przesunięciu tego terminu do końca roku. Dało to, m.in., możliwość urządzenia pisarzowi 95. urodzin wypadających w październiku. To, z kolei, stało się dobrym pretekstem dla medialnego przypomnienia tak jego postaci, jak i samej ekspozycji.
Głównym animatorem urodzinowego spotkania była Joanna Podolska, badaczka interesująca się Bobkowskim nie od dziś, czy od roku. Znany jest np. jej wywiad przeprowadzony w roku 1999 z Jerzym Giedroyciem. Redaktor poproszony o ocenę Szkiców piórkiem, stwierdził: „To jest jedna z najważniejszych książek opublikowanych przez Instytut Literacki”. W tej samej rozmowie pada wiele ciekawych informacji dotyczących życiorysu autora Szkiców…, jak np. ta, że – być może – ważnym powodem wyjazdu Bobkowskich z Polski wiosną 1939 roku było jego, nieopatrzne, towarzyskie zaplątanie w kręgi infiltrowane przez wywiad niemiecki (ojciec był generałem WP). Oficjalnie przybyli wówczas do Paryża, aby wkrótce wsiadać na statek płynący do Buenos Aires. Bobkowski, ekonomista z wykształcenia, miał podjąć pracę w przedstawicielstwie Polskiego Eksportu Żelaza. Termin wyjazdu był ciągle przesuwany. Do Ameryki Południowej, i to do Gwatemali, a nie Argentyny, Bobkowscy dotarli dopiero w roku 1948, i to nie w pogoni za pracą, a w ucieczce przed komunizmem zalewającym Europę.
spotkanie urodzinowe
Najważniejszymi uczestnikami spotkania urodzinowego byli bracia Julio i Fernando Quevedo. Uczniowie, ale i świadkowie życia i działań polskiego pisarza w Gwatemali. Znalazła ich dwa lata temu wspominana już Joanna Podolska, ona też zdecydowała się ich zaprosić do ojczyzny ich mistrza, patrona. Mistrza modelarstwa awiacyjnego, patrona w życiu.
Bobkowski modele samolotów budował od dawna, od czasu uczęszczania do krakowskiego gimnazjum. To była pasja niewątpliwie równa tej bardziej znanej w jego życiorysie – wyprawom rowerowym. W Gwatemali, szukając sposobu na uzyskanie środków do życia, owe modelarstwo przełożył na język biznesu. Udało się, także finansowo. Dochód z tej działalności był ważnym uzupełnieniem pracy etatowej pisarza w gwatemalskim urzędzie. Ale udało się także w wymiarze zapewne nieoczekiwanym przez Bobkowskiego, w jego szkółce modelarskiej kleiło się modele, montowało je, ale jednocześnie stała się ona miejscem dyskusji filozoficznych, politycznych. Dla młodych – szkołą życia, wartości. Wspominający dziś tamte lata bracia Quevedo podkreślają niepowtarzalność atmosfery panującej pomiędzy nimi. Do jego sklepu wpadali po dwa, trzy razy w tygodniu, dla rozmowy, dla spotkania.
Poznali się jesienią 1949 roku. Długo nie wiedzieli o jego kraju pochodzenia. On przedstawiał się jako mieszkaniec Europy, a dokładniej uciekinier z owego kontynentu. Rozmowy z nim uodporniały młodych na lewicowe złudzenia dość gęsto już krążące po Ameryce. Bracia doskonale zapamiętali wyprawę na zawody modelarskie do Nowego Jorku, ale i zachwyt Bobkowskiego tym miastem. Podobno zdecydował się bywać tam choć raz w roku, i podobno udawało mu się to. Pod koniec lat pięćdziesiątych jeden z braci – wówczas student medycyny – stał się odkrywcą strasznej choroby Bobkowskiego. Medycyna była bezradna, pisarz zmarł w 1961 roku.
W tym październikowym dniu urodzin „Boba” (bo tak o nim i wtedy, i dziś mówią) bracia Quevedo otrzymali z rąk wiceministra kultury i dziedzictwa narodowego Tomasza Merty odznaki Zasłużonych dla kultury polskiej. Wręczający wyróżnienia wyraził im wdzięczność za staranność, ale i warunki, jakie stworzyli dla przetrwania dzieła Bobkowskiego. To oni przechowali jego rękopisy, archiwum, a potem także te pozostałe po Barbarze (która była m.in. poetką, ale i ciekawą malarką). To oni cierpliwie czekali dwadzieścia pięć lat na możliwość przekazania owej spuścizny w odpowiednie ręce. Dziś znalazła się ona w Polsce.
To oni, wreszcie, po śmierci Bobkowskiego, namówili swojego ojca na przyjęcie zmarłego do ich rodzinnego mauzoleum. Potem, w roku 1982, znaleźli tam miejsce także i dla Barbary.
Spotkanie urodzinowe urozmaicono m.in. odtworzeniem wywiadu, jakiego autor Szkiców piórkiem udzielił red. Tadeuszowi Nowakowskiemu z Radia Wolna Europa. Wcześniej zebranym pokazano amatorski film rejestrujący, bliżej nieustalone, zawody modelarskie. Brał w nich udział Bobkowski wraz ze swoimi uczniami. Już w pełni profesjonalnym filmem był List z Gwatemali Anny Kwiatkowskiej i Tomasza Rudomino zrealizowany przez TVP. Film ten jest próbą przedstawienia biografii pisarza. Jest więc tu obecna Polska przedwojnia, jest Paryż lat okupacji niemieckiej. Jest Gwatemala w zdjęciach archiwalnych, ale i ta współczesna. Oglądamy m.in. rozmowy z kilkoma znajomymi Bobkowskiego. Film przybliża m.in. historię sklepu Bobkowskiego, czyli coraz lepiej rozwijającego się biznesu. Sam sklep istniał do lat 80. Do dziś działa klub modelarski założony przez polskiego pisarza. Klubowi przybył nowoczesny sprzęt, dysponuje własnym minilotniskiem itp. Wśród młodzieży zajmującej się dziś modelarstwem są wnuki braci Quevedo, ale także wnuki wielu innych byłych uczniów Bobkowskiego. Jak wcześniej ich ojcowie, a synowie przyjaciół mistrza.
Byłem tam, piłem wino czerwone, rozmawiałem. Atrakcyjność urodzin, ale i wystawy to atrakcyjność zwykłości, normalności. Bobkowski nienawidził póz, sztuczności. Tak w literaturze, jak i w życiu codziennym. I takie też proporcje udało się utrzymać autorom wystawy – pomiędzy ukazywaniem wielkości pisarza, jego niepowtarzalności, oryginalności a miejscem, jakie sobie znalazł, wypracował w społeczeństwie, wśród sąsiadów. Czy to we Francji, czy w Gwatemali.
Za właściwą puentę spotkania należy uznać pomysł wydania po hiszpańsku tomu prozy Bobkowskiego, nowel związanych tematycznie z pobytem pisarza na tamtym kontynencie. Dobrym pretekstem będzie nadchodząca 100. rocznica urodzin autora Szkiców piórkiem. Tu niewątpliwie przydatne byłoby wsparcie tej inicjatywy wydawniczej ze strony władz.
zgadza się adres, termin i jubilat
Nie tylko ja byłem na tych urodzinach. Był tam także Wojciech Cieśla, o czym mogę wyczytać w artykule „Tajemnica kartonu z 208 East. St” zamieszczonym kilka dni temu w „Dzienniku” (22/23.11 br.). W każdym razie – zgadza się adres, termin i jubilat. Wszystko pozostałe dotyczy jednak jakby zupełnie innej imprezy i innej osoby. Po pierwsze, wedle autora tekstu, Bobkowski to dziś obiekt „kultu i celebry”. A same urodziny to, jak pisze: „regularna, państwowa akademia: był minister kultury, eleganckie starsze panie, odznaczenia”. W sumie, jak ocenia: „sztywna pompa”… A „znajomy badacz” piszącego miał powiedzieć: „Ten wysyp «bobkowszczan» to istna plaga i zaraza jakaś. Widział pan listy do matki wydane przez «Twój Styl»? To jakaś zgroza”. Cieśla skromnie w tym momencie stwierdza, że – pomimo wszystko – „Bobkowski na zmartwychwstanie zasłużył”…
Po lekturze artykułu w „Dzienniku” rodzi się pytanie: po co tekst ten powstał? Jest i drugie pytanie: jakie są sympatie autora? Ceni Bobkowskiego czy bynajmniej?! Z kolei podtytuł artykułu, informujący o odnalezieniu rękopisu Szkiców piórkiem, sugerował choćby próbę wyjaśnienia zarzutów, jakoby Bobkowski do notacji z lat 1939–1945 dopisał swoją wiedzę z lat późniejszych. Cieśla ze swojego kontaktu z rękopisem wyciąga dwa wnioski. Pierwszy kategorycznie stwierdza, że „przechowywane w Nowym Jorku zeszyty różnią się od dziennika znanego z edycji książkowej”. Drugi, natomiast, przeciwnie: „Rękopis znaleziony w Nowym Jorku raz na zawsze rozwiewa wszelkie wątpliwości: Andrzej Bobkowski na pewno nie był oszustem”… Chciałoby się powiedzieć: chroń nas Boże od takich obrońców, z wrogami damy sobie sami radę!
Na szczęście dla prawdy istnieje wypowiedź Giedroycia sformułowana w przywołanym już powyżej wywiadzie z roku 1999. Redaktor „Kultury” zdecydowanie potwierdza zgodność rękopisu Szkiców piórkiem z oryginałem!
Grzegorz Eberhardt
Wystawa „Chuligan wolności” w nowym roku ruszy w objazd kraju. To dobra wiadomość dla nie–warszawiaków. Mieszkańcy stolicy mogą ją jeszcze oglądać do końca grudnia w Łazienkach Królewskich, w Podchorążówce, od wtorku do niedzieli w godzinach 9.00 – 15.30 (wstęp wolny).
odzina Kowalskich, Ulmów, Henryk Sławik i tysiące innych Polaków… pomagało w czasie wojny Żydom. Najwyższy czas, aby upamiętnić ich bohaterstwo.
„W getcie warszawskim, za murem odcinającym od świata, kilkaset tysięcy skazańców czeka na śmierć. Nie istnieje dla nich nadzieja ratunku, nie nadchodzi znikąd pomoc. Ulicami przebiegają oprawcy, strzelając do każdego, kto się ośmieli wyjść z domu. Strzelają podobnie do każdego, kto stanie w oknie. Na jezdni walają się niepogrzebane trupy (…). Kto milczy w obliczu mordu – staje się wspólnikiem mordercy. Kto nie potępia – ten przyzwala”.
Tak pisała Zofia Kossak–Szczucka w roku 1942 w szeroko kolportowanej ulotce. Polacy nie tylko protestowali słownie, protestowali czynnie pomagając prześladowanym Żydom. Robili tak pomimo grożącej za to kary śmierci. A przewidywana była ona za każdą formę pomocy; od podwiezienia furmanką, po nakarmienie, udzielenie dachu nad głową. Śmiercią karano również za niepoinformowanie okupanta o miejscu ukrywania się prześladowanego! Niemieckimi ofiarami często stawały się całe polskie rodziny, a nawet ich sąsiedzi. Palone były ich obejścia, rekwirowano majątek. Pomimo takich zagrożeń, w pomoc eksterminowanemu narodowi zaangażowało się w czasie okupacji ponad milion Polaków. Do pomocy tej wzywały także władze podziemne, wzywał gen. Sikorski.
W podziemnym „Biuletynie Informacyjnym” informowano o pomocy udzielanej ukrywającym się i ostrzegano jednocześnie:
„Znalazły się jednostki wyzute ze czci i sumienia, rekrutujące się ze świata przestępczego, które stworzyły sobie nowe źródło występnego dochodu przez szantażowanie Polaków ukrywających Żydów i Żydów samych”.
I były to nie tylko ostrzeżenia, podziemne sądy wydawały wyroki śmierci na szmalcowników, donosicieli. Na przykład 7 lipca 1943 roku skazano na śmierć Bogusława Pilnika
„za szantażowanie i wydawanie w ręce władz niemieckich ukrywających się obywateli polskich narodowości żydowskiej”.
A w trakcie walk w getcie, w kwietniu 1943 roku „Biuletyn” przypominał:
„Pomoc dla zbiegłych z płonącego getta Żydów jest dla nas surowym chrześcijańskim obowiązkiem”.
„W getcie warszawskim, za murem odcinającym od świata, kilkaset tysięcy skazańców czeka na śmierć. Nie istnieje dla nich nadzieja ratunku, nie nadchodzi znikąd pomoc. Ulicami przebiegają oprawcy, strzelając do każdego, kto się ośmieli wyjść z domu. Strzelają podobnie do każdego, kto stanie w oknie. Na jezdni walają się niepogrzebane trupy (…). Kto milczy w obliczu mordu – staje się wspólnikiem mordercy. Kto nie potępia – ten przyzwala” – Zofia Kossak–Szczucka.
przywracanie pamięci
O tej pięknej polskiej karcie związanej z czasem okupacji niemieckiej wiemy bardzo mało. Tak jak mało popularna jest wiedza o karach dla Polaków za okazywanie pomocy prześladowanym. Wiele jest przyczyn tych luk świadomościowych, a czasem i przekłamań. Od kilku lat sytuacja – nareszcie! – zaczyna ulegać poprawie. Dwukrotnie już Prezydent RP odznaczył Polaków pomagających Żydom.
Mniej znana jest inicjatywa podjęta przez Biuro Edukacji Instytutu Pamięci Narodowej z Narodowym Centrum Kultury, a nosząca nazwę „Życie za życie”.
Głównym przesłaniem projektu jest upowszechnianie wiedzy na temat tej wspaniałej karty historii Polski i Polaków. W jego ramach pojawią się billboardy, plakaty, filmy dokumentalne, spoty telewizyjne oraz liczne publikacje – prasowe i książkowe. IPN wraz z Naczelną Dyrekcją Archiwów Państwowych realizuje na bieżąco kwerendę w poszukiwaniu kolejnych Polaków godnych opisania i wyróżnienia. Jednym z najważniejszych punktów projektu było opracowanie i wydanie teki edukacyjnej poświęconej tej sprawie. Jej tytuł to Polacy ratujący Żydów w latach II wojny światowej.
lekcja historii
Promocja pakietu odbyła się w warszawskim LO im. Stefana Batorego. IPN od lat ściśle współpracuje z tą szkołą. Tematem lekcji, która odbyła się w tej szkole, było ratowanie Żydów w czasie okupacji, a dokładniej mówiąc – koszty tego ratowania. A więc heroizm tych, którzy na takie działania jednak się odważyli.
Popularny w Warszawie „Batory” to także szkoła–legenda. Założona w roku 1918 jest równolatkiem Polski. Jego absolwenci byli aktywni we wszystkich ważnych momentach polskiej historii. Tych dobrych i tych tragicznych. Często występowali w akcjach wymagających zdecydowania i odwagi. Witająca gości dyrektor szkoły Joanna Cichocka przypomniała, że siedmiu uczniów Batorego, członków baonu „Zośka”, tuż po wybuchu powstania, wzięło udział w akcji uwalniania z „Gęsiówki” ponad trzystu więźniów żydowskich. Nawiązując do prezentowanej teki edukacyjnej, uznała ją za pozycję bardzo długo i gorąco oczekiwaną przez szkoły w całej Polsce.
Żeby uratować jednego Żyda, trzeba było działań kilkudziesięciu Polaków. Bo nie była to akcja jednorazowa, jednodniowa. Okupacja trwała latami, i przez te lata trzeba było ukrywanego uchronić od Niemca, szmalcownika, ale i od głodu. Podkreślił to prof. Jan Żaryn, reprezentujący na spotkaniu IPN. Nad każdym pomagającym Polakiem wisiała groźba kary śmierci. Dla siebie i najbliższych. A jednak nie brakowało odważnych. Po wojnie, szczególnie w czasach PRL–u, narodził się – wygodny dla komunistów – stereotyp Polaka, Polaka–antysemity. Stereotyp bardzo szkodliwy, niebezpieczny i przede wszystkim nieuczciwy! Jednym z elementów walki o prawdę są działania podjęte w ramach projektu „Życie za życie”, w tym prezentowana w „Batorym” teka. Za jej najważniejszego adresata prof. Żaryn uważa młodzież, i do niej też apeluje o podjęcie walki o dobre imię Polaka. Zapowiada następną odsłonę „Życia za życie”. Nastąpi ona w marcu 2009 roku, w rocznicę zamordowania przez Niemców rodziny Ulmów, którzy zginęli, ponieważ nieśli pomoc Żydom.
Krzysztof Dudek, dyrektor Naczelnego Centrum Kultury, w swoim wystąpieniu obszernie poinformował o stronie internetowej uruchomionej w związku z realizacją projektu (www.zyciezazycie.pl). Zawiera ona liczne dokumenty, archiwalia, ale i akty prawne uświadamiające, jak drakońskie kary groziły Polakom za wszelką pomoc udzielaną Żydom, nawet tę najdrobniejszą. Na stronie znajdują się także przesłuchania osób zatrzymanych za wspomaganie Żydów. Tam również można znaleźć listę osób uhonorowanych przez Yad Vashem; na 22 tysiące nazwisk ponad sześć tysięcy to nazwiska Polaków. Kończąc prezentację strony, Dudek gorąco namawiał młodzież do współpracy.
Strona będzie się dalej rozwijała, wkrótce powstanie jej wersja angielskojęzyczna. To bardzo ważne dla popularyzacji za granicą właściwego, prawdziwego portretu Polaka. Realizacja projektu „Życie za życie” jest niezbędna dla procesu budowania w społeczeństwie poczucia dumy z faktu bycia Polakiem – dodaje dyrektor NCK.
upamiętnić bohaterów
Maciej Pawlicki, producent filmów realizowanych w ramach projektu, przez kilka lat pracował w USA. Będąc tam, bezradnie notował pojawiające się „dowody” na rzekomo wrodzony antysemityzm Polaków. Dziś za swój obowiązek uważa dostarczenie młodym Polakom prawdziwej wiedzy na ten temat. Za najważniejsze w tej „dyskusji” uważa uświadamianie społeczeństwom na Zachodzie zagrożeń wówczas wiszących nad Polakami, decydującymi się na ratowanie Żydów. O nich będzie też mówił aktualnie realizowany – w reżyserii Arkadiusza Gołębiewskiego – film „Rodzina Kowalskich”. Opisuje on zbrodnię dokonaną przez Niemców we wsi Ciepielów, gdzie w grudniu 1942 roku, za pomoc okazaną Żydom, wymordowana została cała rodzina.
Uczestnikom spotkania promocyjnego zaprezentowano pięciominutowy fragment tego filmu. Inscenizacja przeplata się tam z relacjami jeszcze żyjących świadków wydarzeń. Niewątpliwie na długo pozostanie w pamięci widza scena zabijania deskami drzwi domu, kiedy w środku uwięziona została rodzina wraz z małymi dziećmi. Za chwilę Niemcy dom obleją benzyną…
Film ma szansę na uzyskanie dodatkowych środków finansowych, wtedy stanie się półtoragodzinnym obrazem. Premiera „Rodziny Kowalskich” ma nastąpić w przyszłym roku.
uczyć i przypominać
Teka „Polacy ratujący Żydów w latach II wojny światowej” – prezentowana przez jedną z jej autorek Kamilę Sachnowską – zawiera m.in. płytę DVD z filmami opowiadającymi o różnych przypadkach, mających miejsce w czasie okupacji w trakcie akcji pomocowej Żydom. W tece są także pisemne Materiały dla nauczyciela (scenariusz lekcji, ćwiczenia, bibliografia), Materiały dla ucznia oraz tzw. karty, czyli mapy, reprodukcje obwieszczeń niemieckich, ale i reprodukcje donosów na gestapo.
Nakład tytułu, tak jak w wypadku kilkunastu poprzednich, to 15 tysięcy egzemplarzy. Teka, podobnie jak wcześniejsze, zostanie rozesłana bezpłatnie do wszystkich szkół ponadpodstawowych. Możliwa jest także realizacja zamówień ze strony szkół podstawowych. Dla nich przygotowana jest specjalna lekcja i oddzielne ćwiczenia.
W dyskusji, która nastąpiła po oficjalnej części spotkania, przypomniano m.in. postać Henryka Sławika, człowieka, który uratował przed zagładą ponad pięć tysięcy żydowskich dzieci – sam zapłacił za to życiem. Przypominający tę postać za absolutnie niewłaściwe uważa nazywanie go „polskim Wallenbergiem”, to raczej Wallenberga można by nazwać „szwedzkim Sławikiem”.
Profesor Żaryn podsumowując spotkanie, wspomniał o swoim niedawnym udziale w obradach Rady Warszawy, decydującej o przyznaniu lokalizacji pomnika upamiętniającego pomoc, jaką Polacy nieśli prześladowanym Żydom. Oceniając owo zebranie, nazwał je haniebnym! Okazuje się, że sprawę potraktowano na równi z kwestią lokalizacji… budki z piwem. Wniosek, w rezultacie, odrzucono. Opowieść ta nie zakłóciła samego spotkania w „Batorym”, przeważyła satysfakcja z powodu wydania teki poświęconej tak ważnej kwestii.
Zebranie zakończył prof. Żaryn, apelując do młodzieży, aby stała się listonoszami tej dobrej wiedzy o kondycji ludzkiej: „Możecie być dumni z tego, że jesteście Polakami”.
ieczór 12 grudnia 1981 roku zastał mnie na przyjęciu u Michała Komara, ważnej postaci, tak wtedy, jak i dziś, dla naszego życia literackiego, kulturalnego. Alkoholu nie było za wiele (młodszym pokoleniom przypomnę, że wówczas alkohol w sklepach nie tyle był, co bywał…), nie brakowało natomiast ważnych rozmów, dyskusji o przyszłości…
Gdzieś koło 22 godziny w drzwi mieszkania zastukało dwóch milicjantów, szukali gospodarza. Znalezionego zabrali ze sobą, niedaleko, bo spotkanie nasze odbywało się na ul. Rakowieckiej. To był koniec przyjęcia, goście rozjechali się do domów, spekulując nad powodami tak nagłego zabrania Komara. Ja pojechałem wraz z prof. Lipszycem do Regionu na Mokotowską, biorąc na siebie obowiązek powiadomienia władz Związku o tak haniebnym czynie milicji!
Jesienią 1981 roku Region Mazowsze NSZZ „Solidarność” podjął decyzję o założeniu zespołu filmowego zajmującego się bieżącą rejestracją wydarzeń. Miała to być praca czyniona nie tylko na potrzeby archiwalne, plany mieliśmy szersze, ambitniejsze. Oprócz tworzenia samodzielnych materiałów dokumentalnych planowaliśmy powolne pokonywanie… cenzury. Bo przecież, pomimo wiadomych zmian zachodzących w kraju, panowała ona w PRL–u na tzw. cały gwizdek! W efekcie na przykład chcąc obejrzeć film o strajkach pt. Robotnicy 80, trzeba było znaleźć kino podające w prasowej enuncjacji:
„Wszystkie seanse zarezerwowane; godz. 10.00, 12.30, 15.00, 17.30…”
Tytułu filmu próżno by tam szukać!
Planowaliśmy walkę z cenzurą prowadzić tzw. małymi krokami. Nie wprost, a raczej stawiając władzę wobec konkretnych faktów. Pierwszym miało być stworzenie sieci sal kinowych, które nie podlegałyby kontroli urzędniczej, a więc i cenzury. Te sale już istniały w setkach fabryk. Budowane przed laty na wyrost, w ramach kolejnych akcji zbliżania klasy robotniczej z inteligencją (lub odwrotnie), na ogół świeciły pustkami, były zapuszczone, czasami z niesprawną już maszynerią. Ale były, wystarczyło uaktywnić lokalny aktyw związkowy i prezentować tam np. cyklicznie produkowaną Kronikę Filmową Solidarność (taka też była nazwa zespołu powstającego przy Regionie). Bo i tak naprawdę naszym celem było stworzenie konkurencji Polskiej Kronice Filmowej, bardzo wówczas popularnemu magazynowi filmowemu, faktycznie będącej filmową wersją „Trybuny Ludu”.
Z Zachodu otrzymaliśmy już pierwszy sprzęt – kamera, magnetofon. Sprezentowały nam to, bodajże, włoskie związki zawodowe. Region obiecywał przydzielenie fiata, czyli środka do szybkiego przemieszczania się, niezbędnego dla tego rodzaju pracy. Szefem miała być Ewa Milewicz (dziś w redakcji „Gazety Wyborczej”). Pomysł powoli nabierał konkretnych kształtów. Czy był on dobry, czy spełniłby swoje zapowiedzi…? Nie dane nam było uzyskać odpowiedzi na to pytanie. A stało się tak nie z winy np. naszego niezgólstwa.
Stan wojenny 1981 roku to punkt graniczny w każdym polskim życiorysie, na dobre, na złe. Zmuszał do podejmowania decyzji nieznanych, ba!, nie do pomyślenia nawet przez człowieka żyjącego w normalnym świecie, normalnym państwie. Dziś stan wojenny to powszechna pamięć jego ofiar śmiertelnych, przy ciągłym braku jasnego, proporcjonalnego rozliczenia sprawców tak samego stanu, jak i śmierci tych konkretnych ludzi. Mniej powszechna jest świadomość strat zawodowych poniesionych przez środowiska filmowe. Ileż tysięcy ludzi musiało powtórzyć po 13 grudnia moralne decyzje swoich ojców, dziadków, którzy w roku 1944, 1945 i później, rezygnowali z realizacji swoich ambicji zawodowych, intelektualnych, nie chcąc firmować wrogiego im, krajowi ustroju…? To są straty – niestety – niepoliczalne, ale powinno się o nich pamiętać, myśląc o wystawianiu rachunku strat ludziom stojącym za ogłoszeniem stanu wojennego.
O ile ja dowiedziałem się o stanie wyjątkowym/wojennym już ok. godz. 23.00, gdy to zastawa prof. Lipszyca nie dostała zgody na wjazd z pl. Zbawiciela w ulicę Mokotowską, o tyle taki Zbigniew Rybczyński, reżyser filmowy (wkrótce laureat amerykańskiego Oscara za film Tango), dowiedział się o nim dopiero dnia następnego, kilka minut po 10 rano. Bo o tej porze włączył radio, jak co tydzień chcąc wysłuchać popularnej audycji satyrycznej 60 minut na godzinę. Zaspany, miał problem z odnalezieniem właściwej stacji, ale wreszcie usłyszał czyjś głos… Zaskoczony odwagą, ale i bezczelnością Jacka Fedorowicza (lub Andrzeja Zaorskiego), skomentował do żony:
No, chłopcy chyba przesadzili!
Bo i przez chwilę myślał, że to, co słyszy, jest parodią Generała. Niestety, mylił się… Rybczyński, który kilka dni wcześniej przełożył swój zakontraktowany wyjazd do Wiednia na czas po świętach, na skutek działań tegoż Generała, do Austrii mógł jechać dopiero za pół roku. A i to z całą rodziną, psem także, nie chcąc już wracać do kraju. Dojechali aż do Ameryki, choć ani o tym myśleli takiego 12 grudnia 1981 roku!
W stan wojenny wiele osób weszło w trybie roboczym. Nie mówię tu o tych związanych z władzą, o wyznaczonej wcześniej godzinie otwierających zalakowane koperty zawierające informacje, co mają robić, kogo aresztować, jaki obiekt „zabezpieczać”. Podwieziony do pl. Zbawiciela szybko otrzeźwiałem, widok mundurów, „skotów” niewątpliwie ten proces przyspieszył. Miałem szczęście natknąć się na taksówkę zjeżdżającą na Targówek. Inaczej mówiąc – kierowca wolał ukryć auto w garażu aniżeli być konkurencją transportową dla tak licznie nagle obecnych na ulicach czołgów, zielonych ciężarówek czy wspomnianych pojazdów opancerzonych. Radio milczało, telefony także. Pewne było jedno – coś się stało, władze na coś się zdecydowały, niewątpliwie siłowego. Jednocześnie byłem pewien, że do naszych obowiązków należała dokumentalna rejestracja tego, co zaczynało się dziać. Na Targówku mieszkał Jacek Petrycki, znany mi od lat operator filmowy, zresztą bodaj najaktywniejszy operator w czasach tej „pierwszej” „Solidarności”, jak wkrótce zacznie się rozróżniać. Musiałem go poinformować, być może obudzić! Wiedziałem, że Jacek ma w domu sprzęt odpowiedni do pracy w trybie nagłym. Obudziłem…
I tak poleciało. W nowym stylu, w nowej rzeczywistości. Gdy przyszliśmy w poniedziałek do wytwórni, bądź co bądź miejsca naszej pracy, pozwolono nam jedynie dojść do Klapsa, takiego niezbyt atrakcyjnego bufetu zakładowego. Kamery były zamknięte na kłódkę, opieczętowane. Firmą rządził jakiś komisarz, na razie także nie całkiem pewien ciągu dalszego historii rozpoczętej 12 grudnia. Nikomu nie było wesoło, nawet Krysia G. – miła starsza pani – niezbyt nas rozbawiła, gdy dosiadając się do stolika, wprowadzenie stanu wojennego skomentowała:
„To skandal!”.
Jak na jej b. dobre ułożenie, dbałość o kulturę języka, był to chyba najbardziej skrajny epitet, jaki potrafiła wypowiedzieć!
Wkrótce zostałem zwolniony z pracy. Specjalnie nie protestowałem, bo i pracy mi nie brakowało. A w WFD dla nikogo pracy nie było. Nie mówię o tych kilku kolaborantach, jakich w żadnej firmie nigdy nie zabrakło. Mniejsza o ich nazwiska, pewne jest, że do historii filmu nie przeszli. Po kilku miesiącach, tak jak w PRL–u często bywało, gdzieś, komuś zabrakło konsekwencji i zaistniała możliwość realizacji kilku filmów. Zlecił je warszawski Instytut Psychoneurologiczny, oczywiście, przypadkowo wymagając, aby ich twórcami byli Marcel Łoziński oraz Bohdan Kosiński (dla niewtajemniczonych podaję, że były to wówczas najbardziej dysydenckie postacie w środowisku filmowym). Pierwszy zrealizował film Szklany dom (1982); dokumentalny zapis współczesnej, „wojennej” Polski ukazany poprzez problem alkoholizmu. Oczywiście, że tytuł został zaraz mianowany „półkownikiem”. Nie udało się natomiast dokończyć zdjęć Bohdanowi Kosińskiemu. On z kolei miał zarejestrować psychiczną kondycję społeczeństwa. Tu jednak, być może dzięki obecności w ekipie tzw. ucha (nieustalony), komisarz dyrygujący wytwórnią zwrócił uwagę na dość jednostronny dobór osób występujących w filmie i przerwał zdjęcia. Wśród bohaterów nakręconych wówczas materiałów byli m.in. – Jerzy Borowczak, Alina Pieńkowska, Józef Ślisz, Maciej Szumowski, prof. Klemens Szaniawski. Kosiński dokończył swój film w roku 1993.
Nie było tak, że kłódka wisząca na drzwiach do magazynu ze sprzętem „załatwiła” dokumentalistów. Istniało trochę sprzętu po domach prywatnych, istniała – co najważniejsze – silna solidarność środowiskowa. A z Zachodu dość szybko nastąpił desant, coraz lepszego technicznie, sprzętu. Na początku były to miniaparaty fotograficzne przemycane do ośrodków internowania, więzień, tamten świat głównie dokumentujące. Po nich zjechały do kraju kamery filmowe, kamery wideo itd., itp. To dzięki tym dostawom można było, chociaż w namiastce, kontynuować powinności dokumentacyjne. Już w pierwszych miesiącach stanu wojennego towarzyszyłem wspomnianemu Jackowi Petryckiemu w rejestracji dwóch nieoficjalnych spotkań działaczy „Solidarności” Rolników Indywidualnych. Pierwsze miało miejsce pod Przemyślem, drugie w okolicach Krakowa.
Duże musiało być do nas zaufanie, jeśli dopuszczano aż do takiej konfidencji. Koledzy Jacka, tacy jak Michał Bukojemski, Piotr Kwiatkowski (a wymieniam tylko tych związanych z WFD) także nie próżnowali. Każdy z nich, na własną rękę, rejestrował pracę podziemnych drukarń, nagrywał wywiady z ukrywającymi się działaczami (Bujak, Wiktor Kulerski; ten ostatni długo posługiwał się dowodem osobistym Bohdana Kosińskiego; faktycznie, było pewne podobieństwo). Nie zapominali o bieżącej rejestracji ulicznych zadym. Roboty im nie brakowało. Mnie także, choć coraz mniej miałem czasu na kontakt ze środowiskiem filmowym. A jeśli, to często należały one do interesownych. Np. wobec Krzysztofa Kieślowskiego, który jako osoba popularna na Zachodzie otrzymywał od władz paszport i często kursował na trasie Warszawa–Paryż. Kilka razy przywoził nam do kraju materiał na… welon ślubny, czyli tak naprawdę płótno do sitodruku. „Nam”, czyli grupie, z którą się związałem po 13 grudnia. Wydawaliśmy, sitodrukiem właśnie, „Tygodnik Wojenny”. Także Kieślowskiego poprosiłem, za którymś jego wyjazdem, aby spotkał się z – nieznanym mi osobiście – Francuzem, który obdarzał mnie co miesiąc paczką żywnościową (był to efekt akcji pomocy dla polskiego środowiska filmowego zorganizowanej we Francji przez Agnieszkę Holland). Zorientowawszy się, że koszt takiej paczki to wydatek ponad stu dolarów (a wtedy, dla PRL–owca była to duża kwota), prosiłem Francuza, aby za tę kwotę nabył owego „welonu” sitodrukowego i wręczył go kurierowi, tj. Kieślowskiemu. Francuz odpowiedział mu krótko:
„Pomoc humanitarna tak, działalność opozycyjna nie!”.
Obu nam przypomniał się nagle – właściwie, nie wiadomo dlaczego – Gdańsk ze swoim „korytarzem”… Więcej „pomocy humanitarnej” nie otrzymałem, nie żałuję.
Stan wojenny zamknął bardzo ważny okres w historii polskiego filmu dokumentalnego. Okres wyznaczony głównie przez twórców związanych z Wytwórnią Filmów Dokumentalnych. To w WFD pojawili się na początku lat 70. tacy reżyserzy jak Krzysztof Kieślowski, Tomasz Zygadło, Marcel Łoziński, Paweł Kędzierski, Andrzej Zajączkowski. Ich niewątpliwym mentorem był reżyser starszego pokolenia – Bohdan Kosiński. To te nazwiska będą sygnowały najważniejsze w tamtych latach produkcje dokumentalne, od Robotników 1971 (K. Kieślowski, W. Wiszniewski, P. Kędzierski, T. Zygadło, T. Walendowski), poprzez Szkołę podstawową (T. Zygadło), Białe tango (P. Kędzierski), Próba mikrofonu (M. Łoziński), Zegarek (B. Kosiński) po rejestracje, których dokonano w trakcie zaistnienia „pierwszej” Solidarności.
Śmiem twierdzić, że lata 70. były jakby przygotowywaniem tego środowiska do próby generalnej, jaką przyszło mu zdawać w gorących miesiącach początku lat 80. Podkreślam związek tej grupy z WFD, ponieważ – moim zdaniem – tylko wśród ludzi związanych z tą firmą możliwe było zaistnienie tak silnej solidarności zawodowej (istniejącej na długo przed sierpniem 1980 r.), i to na każdym szczeblu. Od kierowcy pojazdu o nazwie „Robur” (popularnie mówiło się o nim per „ostatnia zemsta Hitlera”) po reżysera. Głośne było w środowisku filmowym wydarzenie z grudnia 1980 roku, gdy to szefostwo łódzkiej Wytwórni Filmów Oświatowych nakazało ekipie realizującej film „Grudzień 1970” przerwać zdjęcia. I ekipa, potulnie, powróciła do Łodzi, w Gdańsku zostawiając samotnego reżysera. Nie minęło wiele dni, bo w styczniu 1981 roku, dyrekcja WFD nakazała – być może sprowokowana skutecznością działań decydentów łódzkiej WFO – powrót do stolicy ekipie towarzyszącej strajkowi chłopskiemu w Ustrzykach Dolnych. Odpowiedź była jednoznaczna, tzw. gest Kozakiewicza! A przecież groziło to istotnymi konsekwencjami, zwłaszcza dla ludzi będących na etatach. Identycznie, za kilka tygodni, zareaguje inna ekipa WFD, w trakcie tzw. kryzysu marcowego, gdy podejmie decyzję o pozostaniu w Gdańsku, pomimo kategorycznego nakazu powrotu do Warszawy.
Twierdzę więc, że nieprzypadkowo to właśnie w WFD powstają, w latach 1980–1981 najważniejsze rejestracje wydarzeń roku ‘80 i ‘81. Począwszy od Robotników ‘80 (strajk w stoczni, sierpień 1980), Narodzin Solidarności (rejestracja Związku), Poręczenia (tzw. sprawa Narożniaka), Wzywamy Was (odsłonięcie pomnika Grudnia 1970), Chłopów ‘81 (narodziny NSZZ Rolników Indywidualnych). To ekipy WFD rejestrują powstawanie niezależnych związków studenckich. One też rejestrują wszystkie ważniejsze wydarzenia towarzyszące przemianom zachodzącym w kraju. Np. niespodziewane i dziwne objawienie się w kraju Edmunda Bałuki, jednego ze szczecińskich przywódców wydarzeń roku 1970. To ekipa WFD rejestruje desant ZOMO na szkołę oficerów straży pożarnej w grudniu 1981. To ci sami ludzie, wcześniej, w marcu, zarejestrują wydarzenia marcowe w roku 1981, zwane też „kryzysem bydgoskim”. Historię bodaj najgorętszych dni dla naszej historii, tej liczonej od roku 1944.
Dzieje tego ostatniego materiału są bardzo dobrym przykładem przemian, jakie zaszły w minionych latach w formule filmu dokumentalnego. Po roku 1989, prawie dokładnie, zrezygnowano z rejestracji tak charakterystycznej dla roku 1980 czy 1981. A film dokumentalny zdecydowanie poszedł w kierunku inscenizacji, a często nawet i wulgarnej prowokacji. Charakterystyczna dla tej „szkoły” jest Arizona (rok 1997), film Ewy Borzęckiej. Jej autorka, dla szybkiego uzyskania z góry zakładanego efektu, upiła przed zdjęciami (i w trakcie także) „bohaterów”…
Czternaście dni. Prowokacja bydgoska został zmontowany dopiero w marcu 2008 roku. A więc od roku 1989 nikt się nim nie zainteresował. Trzeba było przypadkowego spotkania niżej podpisanego – spełniającego przy marcowej rejestracji filmowej obowiązki asystenta reżysera – z Jackiem Petryckim, operatorem filmowym także i w wypadku tych wydarzeń. W czasie rozmowy spytałem o losy tamtego „marcowego” materiału. Byłem pewien, że ktoś już go wykorzystał. Pytany, sam zaskoczony, musiał przyznać, że pies z kulawą nogą…
To, że w roku 1981 nikt nie sięgnął do materiałów, które wtedy przywieźliśmy z Gdańska, było dość oczywiste. Nawet nam nie chciało się raz jeszcze świadkować wielkiej przegranej, jaką było – według nas, ale i kilku jeszcze milionów osób – odwołanie strajku generalnego. Jeszcze tego nie nazywaliśmy wprost, ale intuicja podpowiadała, że staliśmy się ofiarami wielkiej manipulacji. A nikt nie lubi uważać się za frajera, to oczywiste. Jednocześnie narastała w nas pewność, że oto rozpoczyna się koniec „Solidarności”, tej „Solidarności” poczętej osiem miesięcy wcześniej w Stoczni. Tak, nie było wówczas w nas nastroju, aby z blisko 10 godzin nagrań montować jakiś konkretny obraz. Potem, gdy nastał czas wojenny, główną naszą troską stało się jak najgłębsze schowanie owych materiałów; gdyby wpadły w ręce SB, „organa” mogłyby je wykorzystać przeciwko konkretnym ludziom, ale i propagandowo – odpowiednio, „pod siebie” – manipulując materiałem. Udało się, nie znaleźli! No, ale minął rok 1989, 1990 i, właśnie, pies z kulawą nogą!
Tak więc teraz za swój obowiązek uznaliśmy dokładne opisanie owego materiału. Dla przyszłych pokoleń. Przecież, gdy obejrzeliśmy na stole montażowym całość, decyzja mogła być tylko jedna – z tego trzeba zrobić film! Oprócz obiektywnego, bezkomentarzowego przedstawienia tamtych wydarzeń, jest on dla mnie ostatnim filmem dokumentalnym z epoki, którą lubię. Ostatnim produktem tej starej, dobrej Wytwórni Filmów Dokumentalnych (dziś także i Fabularnych).
tan wojenny rozpoczął się 13 grudnia 1981 roku. A kiedy się skończył…? Okazuje się, że w kwestii tej nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Na takie pytanie próbowali odpowiedzieć uczestnicy spotkania zorganizowanego przez Porozumienie Organizacji Niepodległościowych „Zima wasza, Polska nasza”. Spotkanie w Instytucie Elektrotechniki w Międzylesiu wyznaczono na 12 grudnia, gdyż to tego dnia – 27 lat temu – na kilka godzin przed północą rozpoczęły się pierwsze zatrzymania.
ile trwał stan wojenny?
Wieczornicę otworzył profesor Jan Żaryn, pracownik IPN–u. Mówiąc o datach granicznych stanu wojennego, za błędne uznał podawanie roku jego zakończenia na 1983. Według niego (i nie tylko jego, o czym zapewnia niżej podpisany), stan ten trwał. A największe zbrodnie, w sposób oczywisty będące efektem decyzji wprowadzonych w życie 13 grudnia 1981 roku, miały miejsce dopiero później. I tak na przykład ksiądz Jerzy Popiełuszko został zamordowany jesienią 1984 roku, a ksiądz Stefan Niedzielak na początku 1989, u progu Okrągłego Stołu! Żaryn uważa, że za koniec stanu wojennego można uznać dopiero rok 1989. Współczesne badania wykazują, że nie można mieć złudzeń, jakoby władza komunistyczna w którymkolwiek momencie swojego istnienia skłonna była do autentycznego porozumienia ze społeczeństwem. Już w sierpniu 1980 roku rozważano siłowe stłumienie strajku, wtedy jednak po zanalizowaniu sytuacji uznano to za zbyt niebezpieczne. I tylko ten pragmatyzm umożliwił podpisanie tzw. porozumień sierpniowych. Od początku przyjęto taktykę zmęczenia społeczeństwa, na przykład ciągłymi konfliktami, także stopniowaniem coraz dotkliwszych problemów materialnych, żywnościowych.
Winą obarczano „Solidarność”, jednocześnie dążąc do objęcia jej możliwie najpełniejszą infiltracją agenturalną. To ostatnie zadanie, wbrew panującej dziś powszechnie opinii, zostało zrealizowane w bardzo małym zakresie. Wykazują to m.in. badania historyka IPN–u Grzegorza Majchrzaka. Szybko też okazało się, ku zaskoczeniu władz, że „Solidarność” okazała się ruchem, który coraz skuteczniej zaczął demontować struktury sformowane przez nie w latach 40. i 50. A miały przecież być na wieczność... Np. taki Związek Literatów Polskich, czy Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, nie mówiąc o innych środowiskach, opanowane nagle przez absolutnie „niewłaściwe” osoby. Ruch niewątpliwie promieniował; pomimo najbardziej wyszukanych szykan, wdzierał się nawet w szeregi partyjne.
W marcu 1981 „służby” sformułowały wizję trzech wariantów rozwoju sytuacji. Od optymistycznej, zakładającej bezbolesne wprowadzenie stanu wyjątkowego, po najgorszą, w której przewidywano konieczność uzyskania sowieckiej pomocy wojskowej (ZSRS nigdy zgody na to nie wyraził). W marcu też rozpoczynają się drobiazgowe przygotowania do stanu wyjątkowego/wojennego – na każdym poziomie, w każdej strukturze. Ekipa Jaruzelskiego – przypominał Żaryn – ani przez sekundę nie myślała o dogadaniu się ze społeczeństwem. Szukając powodów dość w sumie łagodnego przebiegu wprowadzania stanu wojennego, prelegent wymienił wysoką samoświadomość społeczeństwa. A więc na przykład pamięć strat poniesionych przez Polskę od roku 1939, czyli skutków wydarzeń grożących samolikwidacją narodu. Ważna też w tamtych dniach była rola Kościoła, poprzez swoich hierarchów, generalnie powstrzymującego emocje narodu.
Prelegent, podsumowując straty stanu wojennego, wymienił liczbę ponad pół miliona osób, które zdecydowały się udać na emigrację. Poruszył też problem mało dziś obecny medialnie – sprawę emigracji wewnętrznej. Zapaści psychicznej powodującej, często nieodwracalne, zmiany w ludzkiej kondycji, mentalności. W walce z tą beznadziejnością, kryzysem moralnym, ogromną rolę, ciągle niedocenianą, odegrał Kościół katolicki, przygarniając wątpiących, obejmując swoim duszpasterstwem, zaangażowaniem oaz.
Wieczór urozmaicany był występami tria Leszka Czajkowskiego, znanego i popularnego barda pieśni niezależnej, patriotycznej. Równie dobrym pomysłem organizatorów dodającym wieczornicy nastroju, była billboardowa projekcja – non stop – przeróżnych materiałów związanych z „Solidarnością”, 13 grudnia, jego ofiarami, ale i działalnością podziemia. Wśród pokazywanych materiałów znalazła się imienna lista ofiar komunistycznego reżimu. Przedstawiono także niedawno zmarłych – lata 2007/2008 – działaczy podziemia. Są na niej nazwiska znane tylko w małych kręgach środowiskowych, ale znajdują się i te znane powszechnie: Jan Krusiński „Stańczyk”, Alina Franielczyk, Olimpia Panasik, Antoni Ruszak „Wujek”, Antoni Ferenc, Romuald Kukułowicz.
złamanie kręgosupa
Antoni Macierewicz, były minister spraw wewnętrznych, uważa, że konsekwencje stanu wojennego trwają do dziś. Objawiają się one m.in. w niemożności ustalenia sprawców śmierci osób, choćby tylko tych wymienionych na powszechnie znanej („Rokity”), stuosobowej liście osób zmarłych w tzw. nieustalonych okolicznościach. Stan wojenny był największą katastrofą w Polsce od 1956 roku. Uderzono w cały naród, celem było złamanie jego kręgosłupa. Macierewicz zgadza się ze stwierdzeniem, że stan wojenny trwał, co najmniej, do roku 1989.
Ów stan wojenny musiał być przez komunistów wprowadzony, ponieważ w roku 1981 dokonano pierwszych wolnych, demokratycznych wyborów w Polsce. I to było największym zagrożeniem dla reżimu. Nie zadymy uliczne, głodówki, manifestacje, protesty, a właśnie wybory! Brało w nich udział blisko trzynaście milionów obywateli: dziesięć milionów członków „S” robotniczej, dwa i pół miliona członków „S” rolniczej, i jeszcze pół miliona rzemieślniczej. Stan wojenny, na co mało dziś zwraca się uwagę, umożliwił przejęcie władzy nad ruchem solidarnościowym przez ludzi nie pochodzących z wyboru! Tu wspomnę, że poniedziałkowa (15.12 br.) „Gazeta Wyborcza” opisując ten sam moment wystąpienia Macierewicza, twierdzi, jakoby zarzucał on nowej władzy „S”, że nie wyrastała ze Związku... Nie! On stwierdzał, że te władze zaistniałe w warunkach podziemnych, przed kilkoma miesiącami przepadły w legalnych, demokratycznych wyborach związkowych. A to jest ogromna różnica! Jak i to, że to oni właśnie usiedli do Okrągłego Stołu.
W rezultacie tej wielkiej manipulacji dziś jest, jak jest, i na przykład kapitał mamy głównie o charakterze esbeckim. Nikt nie odważył się wyjaśnić do końca afery FOZZ, afery, w której wyprowadzono z Polski trzydzieści miliardów dolarów!
Kolejnym prelegentem wieczornicy był Stanisław Michalkiewicz. Według publicysty stan wojenny nie skończył się w 1983 roku. Wtedy jedynie nastąpiła zmiana taktyki. Również w roku 1989, zdaniem dziennikarza, nastąpiła wyłącznie kolejna zmiana taktyki, gdy cel strategiczny pozostawał ten sam. Michalkiewicz twierdzi, że stan wojenny rozpoczął się nie 13 grudnia 1981, lecz 17 września 1939! I trwa do dziś!
Michalkiewicz zgadza się z tezą, że w roku 1981 nastąpiła rzecz niewybaczalna przez komunistów: oto naród zorganizował się, nie uzgadniając tego z nimi! Mogli więc jedno tylko zrobić temu bezczelnemu narodowi – wybić mu z głowy tego typu demokratyczne, mrzonki. W ogromnej mierze zamiar ten komunistom się udał – dodaje. I na przykład o ile tzw. pierwsza Solidarność, ta z roku 1981, tworzona była od dołu do góry, to już ta „druga”, tworzona w 1988, 1989, powstawała odwrotnie – od góry do dołu. O jej władzach, na każdym prawie szczeblu, decydował Wałęsa i jego doradcy. W efekcie powstała tzw. rzeczywistość podstawiona. Udatnie stworzono też wrażenie spontaniczności, autentyzmu.
Dziś, jak sugerował mówca, naród nasz nie rozwija się a... zwija! Stan wojenny trwa! Tak jak jedynie pozornie nastąpiła likwidacja ZSRS. Obecnie ta „wspólnota” ma ciągle ten sam cel, zmieniła jedynie swój adres. I na pewno nie brzmi on już – Moskwa! Tu Michalkiewicz nawiązał do głośnych ostatnio taśm, zawierających rozmowę Vaclava Klausa, czeskiego prezydenta, z przedstawicielami Unii Europejskiej. Prelegent nie wahał się nazwać tych unijnych urzędników faszystami: „zielone z czerwonym zawsze da kolor brunatny!”. Rozmowa ta przypomniała mu rozmowę z roku 1939 prowadzoną przez niemieckiego socjalistę Adolfa Hitlera z prezydentem Czechosłowacji Emilem Hachą. W obydwu wypadkach rozmawiano o Anschlussie.
Wtedy do Niemiec, dziś do ZSRS. Już nie tego z adresem moskiewskim!
pamięć trwa
Rocznice poświęcone stanowi wojennemu w swoim przebiegu, jak widać od wielu lat, nie należą do optymistycznych. W wypadku wyżej opisanego spotkania można jednak zanotować refleksję dobrze wróżącą na przyszłość. Rok temu, w tym samym miejscu, w Międzylesiu, przy tej samej – trzynasto–grudniowej – okazji zebrało się o połowę mniej osób aniżeli teraz! Teraz, w roku 2008, potężna sala Instytutu Elektrotechniki była pełna. Właściwie rzec należy: pękała w szwach.
A więc – nie zapominamy, a i coraz liczniej uświadamiamy sobie, jak ważne jest dbanie o pamięć!
lipcu minionego roku Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, z inicjatywy ówczesnego ministra kultury i dziedzictwa narodowego, podjął decyzję o ustanowienia nadchodzącego 2008 roku, Rokiem Zbigniewa Herberta. Propozycja tak wysokiego uhonorowania roku związanego z 10. rocznicą śmierci poety została przyjęta przez posłów przez aklamację. Dla wszystkich ugrupowań zasiadających w parlamencie wielkość Herberta – poety, ale i człowieka – nie podlegała dyskusji. Także mające miejsce w kraju zawirowania polityczne, nagłe wybory parlamentarne, a w efekcie zmiana rządu, nie wpłynęły negatywnie ani na proces przygotowań, organizacji nadchodzącego Roku, ani na sam jego przebieg. Plany ustalane w roku 2007 zostały wykonane. Duża w tym zasługa Biblioteki Narodowej, głównego koordynatora najważniejszych przedsięwzięć związanych z obchodami Roku, jak widać, potrafiącej powstrzymać polityków od ingerowania w swoje działania.
tak było
Biblioteka Narodowa, jako główna właścicielka archiwum po poecie, zajęła centralne, strategiczne miejsce gospodarza i decydenta tych wielomiesięcznych uroczystości. Medialnie Rok Herberta rozpoczął się 18 lutego br. uroczystą inauguracją w Teatrze Narodowym. W propagowaniu Herberta nie zabrakło imprez plenerowych, spektakli, recytacji, wystaw. Także i efektownych działań spektakularnych, jak np. oklejenie wierszami autora Potęgi smaku warszawskich autobusów, tramwajów czy maraton czytania jego wierszy. Zdarzył się również dzień, kiedy po stolicy jeździł tramwaj, którego – przypadkowi – pasażerowie mogli posłuchać recytacji poezji patrona roku. Głośny stał się w Warszawie multimedialny spektakl „Rekonstrukcja poety” z udziałem Ewy Dałkowskiej, Andrzeja Chyry wystawiony w plenerowej przestrzeni placu Krasińskich. Liczne imprezy odbywały się poza Warszawą, jak np. obchodzone w Krakowie w dniach 28–30 października urodziny poety. W tych miesiącach miało też miejsce wiele sesji naukowych poświęconych jego twórczości, postawie, osobie. Najważniejszym, najtrwalszym osiągnięciem Roku będą liczne książki, których bohaterem lub których autorem jest Herbert! Kilka tygodni temu pojawił się potężny tom Wierszy zebranych, i jest to pierwszy kompletny zbiór jego utworów poetyckich.
W tym samym czasie na rynku księgarskim pojawił się zbiór zawierający jego wywiady (w tym z samym sobą!). Do tego doszły wznowienia poszczególnych tomików, również nowo opracowane albumy z jego rysunkami, wybór dramatów itd. Plus liczne tomy zawierające korespondencję poety np. z Magdaleną i Zbigniewem Czajkowskimi, Henrykiem Elzenbergiem, Jerzym Zawieyskim, Jerzym Turowiczem, Stanisławem Barańczakiem, Czesławem Miłoszem.
W popularyzacji twórczości Herberta ma swój niebagatelny udział Polskie Radio. I tak np. w ramach teatru radiowego wznowiono jego dramat Lalek (w reż. Jerzego Markuszewskiego). A w przeddzień dziesiątej rocznicy śmierci Herberta, 28 lipca br., Scena Teatralna Trójki dała premierę Lalka w reż. Jana Werenyci. Nie zabrakło w eterze reportaży poświęconych osobie i twórczości poety, filozofa, dramaturga. Po wielekroć odtwarzano nagrania archiwalne z jego udziałem. Niejako ukoronowaniem tych działań proherbertowskich jest wydanie przez Polskie Radio płyty „Tren”, zawierającej wiersze Herberta w interpretacji Przemysława Gintrowskiego. Gintrowski jest bodaj pierwszym piosenkarzem, który odważył się – ponad trzydzieści lat temu – porwać na poezję twórcy Pana Cogito. I wierszom tym do dziś pozostał wierny.
jeszcze herbert
Ostatnim ważnym akordem Roku Zbigniewa Herberta, było otwarcie w gmachu BN przy Al. Niepodległości wystawy zatytułowanej – „Zbigniew Herbert 1924–1998”. Otwierający ją dyrektor Biblioteki Narodowej Tomasz Makowski wyraził nadzieję, że czas, jaki minął od chwili przygarnięcia przez BN spuścizny Herberta, nie został zmarnowany. I Biblioteka faktycznie stała się domem dla tego majątku.
Z kolei Tomasz Merta, wiceminister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wyraził nadzieję, że rok ten... nie zaszkodził poecie. Dla każdego twórcy, jak stwierdził Merta, ogromnym ryzykiem jest takie nagłe umieszczanie na pomniku za pomocą dekretu państwowego. Wygrała oryginalność poety, pozostał sobą. Zgodzić się także należy z opinią Tomasza Merty, że uzyskane dzięki decyzji Sejmu środki umożliwiły zintensyfikowanie prac nad jego dorobkiem.
Do ustawodawczej inicjatywy ministra kultury nawiązała Katarzyna Herbertowa, dziękując za udzieloną pomoc finansową, pozwalającą zrealizować zaplanowane projekty. Bez tego wsparcia również nie powstałaby, prezentowana akurat przy okazji wystawy, monumentalna książka zawierająca korespondencję twórcy z rodzicami, rodziną. Szerzej omówiła ten tytuł jej inicjatorka, siostra Poety, Halina Żebrowska.
„Od dziś możliwy jest powszechny dostęp do zawartości archiwum”
– te słowa wypowiedziane przez Henryka Citkę, kustosza Archiwum Zbigniewa Herberta, były bodaj najważniejszą informacją podaną przy okazji otwierania wystawy. Na razie dostęp ten jest możliwy na stanowiskach komputerowych w Bibliotece Narodowej (Aleje Niepodległości). Jednocześnie w internecie zaistniał „Inwentarz Archiwum Zbigniewa Herberta”, wydany został również książkowo. To bardzo ważne fakty dla badaczy Herberta.
„To jest dopiero początek pracy, teraz przystępujemy do szczegółowszych badań”
– zapewniał kustosz Archiwum. Otwierana wystawa powstała niejako przy okazji, ale i na skutek, działań całego Roku. Autorem jej scenariusza jest Henryk Citko, badacz niewątpliwie w tej chwili najlepiej, najgłębiej wprowadzony w twórczość Herberta, od lat częsty gość domu i biblioteki Poety. Wizyty te uległy jedynie chwilowemu zawieszeniu w roku 2004, gdy zaistniała groźba wywiezienia całej spuścizny za ocean. Na szczęście zadziałał zdrowy rozsądek i ostatecznie Ministerstwo Kultury wykupiło archiwum dla Biblioteki Narodowej, badacz może więc kontynuować swoją pracę.
Bibliotece udało się równocześnie pozyskać – niewątpliwie dzięki atmosferze wywołanej trwającym Rokiem Poety – od prywatnych osób wiele cennych eksponatów, zdjęć, listów. Reagowały także instytucje, np. Polskie Radio przekazało bezpłatnie kopie audycji radiowych. Pracownicy BN mają nadzieję na dalsze pozyskiwanie i tą drogą kolejnych dokumentów.