O lepszy ład społeczno-ekonomiczny - Tadeusz Kowalik - ebook

O lepszy ład społeczno-ekonomiczny ebook

Tadeusz Kowalik

0,0
55,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

I miejsce w kategorii "najlepsza książka szerząca wiedzę ekonomiczną" w konkursie '"ECONOMICUS" organizowanym przez Dziennik Gazetę Prawną.

Polskie Towarzystwo Ekonomiczne oddaje do rąk czytelników książkę przygotowaną wspólnie z Instytutem Nauk Ekonomicznych Polskiej Akademii Nauk. Książka ta stanowi wybór dzieł Tadeusza Kowalika, wybitnego naukowca, profesora nauk ekonomicznych, specjalizującego się w badaniach z zakresu ekonomii transformacji, ekonomii porównawczej, a także historii gospodarczej i metodologii nauk humanistycznych.

Tadeusz Kowalik urodził się 19 listopada 1926 r. w Kajetanówce, w woj. lubelskim, zmarł 30 lipca 2012 r. w Warszawie. Do końca życia był aktywny zawodowo, pracując naukowo w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN. Współ-pracował z wieloma zagranicznymi ośrodkami naukowymi, m.in. w Wiedniu, Genewie, Cambridge, Toronto, Sztokholmie, Waszyngtonie, Nowym Jorku i Los Angeles. Był jednym z najbardziej wyrazistych badaczy, ale zarazem krytyków polskiego modelu transformacji i reform wprowadzanych pod kierunkiem Leszka Balcerowicza.

Ostatni tekst napisany przez Tadeusza Kowalika to posłowie do opublikowanego w 2012 r. przekładu publikacji „Manifest oburzonych ekonomistów. Kryzys i dług w Europie: 10 fałszywych oczywistości, 22 sposoby na wyprowadzenie debaty z impasu”, autorstwa czterech francuskich ekonomistów: Philippe’a Askenazy’ego, Thomasa Coutrota, Andre Orléana, Henri Sterdyniaka. Główne publikacje Tadeusza Kowalika to: „Systemy gospodarcze, efekty i defekty reform i zmian ustrojowych” (2005), „www.PolskaTransformacja.pl” (2009), książka przetłumaczona na język angielski oraz „Transformacja polska. Dokumenty i analizy” (2010) (współautorstwo S. Gomułka).

Te wybrane, suche fakty z życia Tadeusza Kowalika nie mogą z natury rzeczy w pełni ukazać, jakim był Człowiekiem. A był niezwykle szlachetny i krystalicznie uczciwy. Miałam niejednokrotnie okazję przekonać się o tym, m.in. w czasie 11-letniej współpracy w ramach funkcjonującej w latach 1994–2005 Rady Strategii Społeczno-Gospodarczej przy Radzie Ministrów (RSSG). Zawsze bardzo imponowała mi odwaga i bezkompromisowość Tadeusza Kowalika w obronie ideałów społecznych. Zdarzało się, że do raportów RSSG zgłaszał swoje votum separatum w sytuacji, gdy jakaś teza raportu nie była zgodna z Jego poglądami i ideami. Zawsze pozostawał im wierny. Był niezmordowanym orędownikiem sprawiedliwości społecznej. Zawsze na sercu leżało Mu dobro ludzi, przede wszystkim słabszych, biedniejszych.

Silne uwrażliwienie Tadeusza Kowalika na kwestie społeczne z pewnością miało związek z Jego niełatwym dzieciństwem i wczesną młodością, co poruszająco odzwierciedla zamieszczony w niniejszym tomie wywiad pt. „Musztarda przed obiadem”. Nigdy do końca nie pogodził się ze społecznymi kosztami transformacji, bezrobociem, nędzą niektórych grup społecznych, w tym rodzin i dzieci, żyjących na terenach popegeerowskich. Uważał, że kosztów tych można było uniknąć. Uważał, że o kształcie przyjętego w Polsce modelu ustrojowego zadecydowały złożone okoliczności, przede wszystkim wynikające z gry politycznej. Pisał bez ogródek, iż „Mazowiecki popełnił ‘kolumbowy błąd’ − szukał wzoru w Bonn, a podsunięto mu reformy z Chicago i Waszyngtonu” („Dwudziestolecie polskich przemian. Konserwatywna modernizacja”, pr. zb. pod red. P. Kozłowskiego, 2011, s. 53).

Tadeusz Kowalik z uznaniem i satysfakcją przyjął zapis w Konstytucji RP z 1997 r. (art. 20), że „Społeczna gospodarka rynkowa oparta na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności, dialogu i współ-pracy partnerów społecznych stanowi podstawę ustroju gospodarczego Rzeczy-pospolitej Polskiej”. Jednak z czasem przekonywał się, że rzeczywistość istotnie odbiegała od tego zapisu, co uznawał za „demoralizującą hipokryzję Konstytucji”. W posłowiu do „Manifestu oburzonych ekonomistów” pisał: „W Polsce nasza wielka idea leży odłogiem. A przecież, by rozpocząć debatę, wystarczyłoby zorganizować konferencję nt. 15-lecia Konstytucji RP, która obiecywała (już nie piszę: ‘gwarantowała’, choć konstytucja to właśnie zakłada) zasadniczo inny niż realizowany typ kapitalizmu” (s. 76). Był wielkim krytykiem neoliberalnego modelu kapitalizmu, który oceniał jako podporządkowany wyłącznie interesom sektora finansowego i ludzi najbogatszych. Podkreślał, że „są ciekawsze alternatywy niż akceptacja (…) fiskalnych wędzideł zakładanych na strefę euro, które oznaczają podporządkowanie się rynkom finansowym, a na dłuższą metę ‘uśrednienie’ Unii Europejskiej, także w sensie ustrojowym” („Manifest…”, s. 76).

Tadeusz Kowalik nieprzerwanie współpracował z Polskim Towarzystwem Ekonomicznym, był inicjatorem i uczestnikiem wielu debat oraz autorem i recenzentem publikacji w dwumiesięczniku PTE i PAN „Ekonomista”. Można się było z Tadeuszem Kowalikiem zgadzać lub nie, ale zawsze Jego wystąpienia i publikacje były wspaniałą pożywką i inspiracją intelektualną. Jego konstruktywny krytycyzm, naukowy sceptycyzm i dociekliwość badawcza sprzyjały kompleksowości debaty na tematy społeczno-ekonomiczne. To samo dotyczy Jego publikacji.

W listopadzie 2011 r., z okazji 85. urodzin Tadeusza Kowalika, w PTE zorganizowano konwersatorium „Czwartki u Ekonomistów” nt. „Jakiego ładu społeczno-gospodarczego Polska potrzebuje”. W swej skromności Tadeusz Kowalik był przeciwnikiem organizowania imprez jubileuszowych Jemu poświęconych. Zgodził się w drodze wyjątku, ale wyłącznie pod warunkiem, że seminarium przyjmie formę merytorycznej dyskusji. Tak się też stało. Pełny zapis jubileuszowej debaty przedstawiony został na stronie internetowej PTE http://www.pte. pl/129_starsze_pozycje.html.

26 kwietnia 2012 r. Tadeusz Kowalik uczestniczył w konwersatorium PTE „Czwartki u Ekonomistów”, w debacie zorganizowanej na kanwie książki Witolda Kieżuna „Patologia transformacji”. Niestety, jak się okazało, była to ostatnia debata w PTE z udziałem Tadeusza Kowalika.

Ze wszystkich publikacji Tadeusza Kowalika przebija wielka dbałość nie tylko o obiektywizm i kompleksowość ocen przemian społeczno-gospodarczych w Polsce i świecie, ale przede wszystkim troska o dobrostan kraju, dobrostan społeczny, dobro zwykłych ludzi. Lektura dzieł Tadeusza Kowalika to przestroga przed doktrynalnym podejściem do reform ustrojowych i brakiem głębszej refleksji na temat złożonych procesów przemian gospodarczych i społecznych. Ubolewał, że w polskiej transformacji podejście do reformowania gospodarki – zgodnie z modelem skandynawskim – przegrało ze szkołą chicagowską i preferowaną przez nią doktryną neoliberalną, z tak charakterystyczną dla tej szkoły bez-krytyczną wiarą w niezawodność rynku. Model skandynawski cechuje godzenie interesów społecznych i gospodarczych. A tego właśnie dotkliwie zabrakło w polskiej transformacji ustrojowej. Tę niekompletność transformacji wyraziście eksponuje Tadeusz Kowalik, wskazując na tracony, wskutek zaniedbań społecznych, potencjał rozwojowy kraju. Taka ocena transformacji jest tym bardziej istotna, że Tadeusz Kowalik to nie tylko znany polski ekonomista i historyk gospodarczy, znawca systemów gospodarczych, ale – co szczególnie istotne – przez wiele lat poprzedzających transformację ustrojową aktywny działacz ruchu opozycyjnego, ukierunkowanego na dokonaną w 1989 r. zmianę ustroju społeczno-gospodarczego w Polsce.

Przekazując czytelnikom wybór dzieł Tadeusza Kowalika, wydawcy czynią to w przekonaniu, że lektura tych dzieł będzie sprzyjać zgłębieniu wiedzy ekonomicznej i obiektywizacji ocen dotyczących przemian społeczno-gospodarczych w Polsce. Zatem bardzo zachęcam do lektury tej książki.

 

Elżbieta Mączyńska

Prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1129

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Polskie Towarzystwo Ekonomiczne składa podziękowanieza finansowe wsparcie publikacji,którego udzieliło

Recenzenci

Maciej Bałtowski

Michał Gabriel Woźniak

Redakcja naukowa Paweł Kozłowski

przy współpracy Gabrieli Ziewiec

Redakcja

Gabriela Ziewiec

© Copyright by Polskie Towarzystwo Ekonomiczne, Warszawa 2013

Publikacja dofinansowana przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego

Współpraca wydawnicza

Instytut Nauk Ekonomicznych Polskiej Akademii Nauk

ISBN 978-83-88700-73-6

Wydawca

Polskie Towarzystwo Ekonomiczne

ul. Nowy Świat 49, 00-042 Warszawa

tel. 22 551-54-01, fax 22 551-54-44

http://www.pte.pl, [email protected]

www.ksiazkiekonomiczne.pl

Skład i łamanie

Małgorzata Kopijka

Indeks nazwisk

Danuta Jastrzębska

Korekta

Małgorzata Kąkiel

Projekt okładki i stron tytułowych

Elżbieta Giżyńska

Wydanie I

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

WSTĘP OD WYDAWCY

Polskie Towarzystwo Ekonomiczne oddaje do rąk czytelników książkę przygotowaną wspólnie z Instytutem Nauk Ekonomicznych Polskiej Akademii Nauk. Książka ta stanowi wybór dzieł Tadeusza Kowalika, wybitnego naukowca, profesora nauk ekonomicznych, specjalizującego się w badaniach z zakresu ekonomii transformacji, ekonomii porównawczej, a także historii gospodarczej i metodologii nauk humanistycznych.

Tadeusz Kowalik urodził się 19 listopada 1926 r. w Kajetanówce, w woj. lubelskim, zmarł 30 lipca 2012 r. w Warszawie. Do końca życia był aktywny zawodowo, pracując naukowo w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN. Współpracował z wieloma zagranicznymi ośrodkami naukowymi, m.in. w Wiedniu, Genewie, Cambridge, Toronto, Sztokholmie, Waszyngtonie, Nowym Jorku i Los Angeles. Był jednym z najbardziej wyrazistych badaczy, ale zarazem krytyków polskiego modelu transformacji i reform wprowadzanych pod kierunkiem Leszka Balcerowicza.

Ostatni tekst napisany przez Tadeusza Kowalika to posłowie do opublikowanego w 2012 r. przekładu publikacji „Manifest oburzonych ekonomistów. Kryzys i dług w Europie: 10 fałszywych oczywistości, 22 sposoby na wyprowadzenie debaty z impasu”, autorstwa czterech francuskich ekonomistów: Philippe’a Askenazy’ego, Thomasa Coutrota, Andre Orléana, Henri Sterdyniaka. Główne publikacje Tadeusza Kowalika to: „Systemy gospodarcze, efekty i defekty reform i zmian ustrojowych” (2005), „www.PolskaTransformacja.pl” (2009), książka przetłumaczona na język angielski oraz „Transformacja polska. Dokumenty i analizy” (2010) (współautorstwo S. Gomułka).

Te wybrane, suche fakty z życia Tadeusza Kowalika nie mogą z natury rzeczy w pełni ukazać, jakim był Człowiekiem. A był niezwykle szlachetny i krystalicznie uczciwy. Miałam niejednokrotnie okazję przekonać się o tym, m.in. w czasie 11-letniej współpracy w ramach funkcjonującej w latach 1994–2005 Rady Strategii Społeczno-Gospodarczej przy Radzie Ministrów (RSSG). Zawsze bardzo imponowała mi odwaga i bezkompromisowość Tadeusza Kowalika w obronie ideałów społecznych. Zdarzało się, że do raportów RSSG zgłaszał swoje votum separatum w sytuacji, gdy jakaś teza raportu nie była zgodna z Jego poglądami i ideami. Zawsze pozostawał im wierny. Był niezmordowanym orędownikiem sprawiedliwości społecznej. Zawsze na sercu leżało Mu dobro ludzi, przede wszystkim słabszych, biedniejszych.

Silne uwrażliwienie Tadeusza Kowalika na kwestie społeczne z pewnością miało związek z Jego niełatwym dzieciństwem i wczesną młodością, co poruszająco odzwierciedla zamieszczony w niniejszym tomie wywiad pt. „Musztarda przed obiadem”. Nigdy do końca nie pogodził się ze społecznymi kosztami transformacji, bezrobociem, nędzą niektórych grup społecznych, w tym rodzin i dzieci, żyjących na terenach popegeerowskich. Uważał, że kosztów tych można było uniknąć. Uważał, że o kształcie przyjętego w Polsce modelu ustrojowego zadecydowały złożone okoliczności, przede wszystkim wynikające z gry politycznej. Pisał bez ogródek, iż „Mazowiecki popełnił ‘kolumbowy błąd’ − szukał wzoru w Bonn, a podsunięto mu reformy z Chicago i Waszyngtonu” („Dwudziestolecie polskich przemian. Konserwatywna modernizacja”, pr. zb. pod red. P. Kozłowskiego, 2011, s. 53).

Tadeusz Kowalik z uznaniem i satysfakcją przyjął zapis w Konstytucji RP z 1997 r. (art. 20), że „Społeczna gospodarka rynkowa oparta na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności, dialogu i współpracy partnerów społecznych stanowi podstawę ustroju gospodarczego Rzeczypospolitej Polskiej”. Jednak z czasem przekonywał się, że rzeczywistość istotnie odbiegała od tego zapisu, co uznawał za „demoralizującą hipokryzję Konstytucji”. W posłowiu do „Manifestu oburzonych ekonomistów” pisał: „W Polsce nasza wielka idea leży odłogiem. A przecież, by rozpocząć debatę, wystarczyłoby zorganizować konferencję nt. 15-lecia Konstytucji RP, która obiecywała (już nie piszę: ‘gwarantowała’, choć konstytucja to właśnie zakłada) zasadniczo inny niż realizowany typ kapitalizmu” (s. 76). Był wielkim krytykiem neoliberalnego modelu kapitalizmu, który oceniał jako podporządkowany wyłącznie interesom sektora finansowego i ludzi najbogatszych. Podkreślał, że „są ciekawsze alternatywy niż akceptacja (…) fiskalnych wędzideł zakładanych na strefę euro, które oznaczają podporządkowanie się rynkom finansowym, a na dłuższą metę ‘uśrednienie’ Unii Europejskiej, także w sensie ustrojowym” („Manifest…”, s. 76).

Tadeusz Kowalik nieprzerwanie współpracował z Polskim Towarzystwem Ekonomicznym, był inicjatorem i uczestnikiem wielu debat oraz autorem i recenzentem publikacji w dwumiesięczniku PTE i PAN „Ekonomista”. Można się było z Tadeuszem Kowalikiem zgadzać lub nie, ale zawsze Jego wystąpienia i publikacje były wspaniałą pożywką i inspiracją intelektualną. Jego konstruktywny krytycyzm, naukowy sceptycyzm i dociekliwość badawcza sprzyjały kompleksowości debaty na tematy społeczno-ekonomiczne. To samo dotyczy Jego publikacji.

W listopadzie 2011 r., z okazji 85. urodzin Tadeusza Kowalika, w PTE zorganizowano konwersatorium „Czwartki u Ekonomistów” nt. „Jakiego ładu społeczno-gospodarczego Polska potrzebuje”. W swej skromności Tadeusz Kowalik był przeciwnikiem organizowania imprez jubileuszowych Jemu poświęconych. Zgodził się w drodze wyjątku, ale wyłącznie pod warunkiem, że seminarium przyjmie formę merytorycznej dyskusji. Tak się też stało. Pełny zapis jubileuszowej debaty przedstawiony został na stronie internetowej PTE http://www.pte.pl/129_starsze_pozycje.html.

2. kwietnia 2012 r. Tadeusz Kowalik uczestniczył w konwersatorium PTE „Czwartki u Ekonomistów”, w debacie zorganizowanej na kanwie książki Witolda Kieżuna „Patologia transformacji”. Niestety, jak się okazało, była to ostatnia debata w PTE z udziałem Tadeusza Kowalika.

Ze wszystkich publikacji Tadeusza Kowalika przebija wielka dbałość nie tylko o obiektywizm i kompleksowość ocen przemian społeczno-gospodarczych w Polsce i świecie, ale przede wszystkim troska o dobrostan kraju, dobrostan społeczny, dobro zwykłych ludzi. Lektura dzieł Tadeusza Kowalika to przestroga przed doktrynalnym podejściem do reform ustrojowych i brakiem głębszej refleksji na temat złożonych procesów przemian gospodarczych i społecznych. Ubolewał, że w polskiej transformacji podejście do reformowania gospodarki – zgodnie z modelem skandynawskim – przegrało ze szkołą chicagowską i preferowaną przez nią doktryną neoliberalną, z tak charakterystyczną dla tej szkoły bezkrytyczną wiarą w niezawodność rynku. Model skandynawski cechuje godzenie interesów społecznych i gospodarczych. A tego właśnie dotkliwie zabrakło w polskiej transformacji ustrojowej. Tę niekompletność transformacji wyraziście eksponuje Tadeusz Kowalik, wskazując na tracony, wskutek zaniedbań społecznych, potencjał rozwojowy kraju. Taka ocena transformacji jest tym bardziej istotna, że Tadeusz Kowalik to nie tylko znany polski ekonomista i historyk gospodarczy, znawca systemów gospodarczych, ale – co szczególnie istotne – przez wiele lat poprzedzających transformację ustrojową aktywny działacz ruchu opozycyjnego, ukierunkowanego na dokonaną w 1989 r. zmianę ustroju społeczno-gospodarczego w Polsce.

Przekazując czytelnikom wybór dzieł Tadeusza Kowalika, wydawcy czynią to w przekonaniu, że lektura tych dzieł będzie sprzyjać zgłębieniu wiedzy ekonomicznej i obiektywizacji ocen dotyczących przemian społeczno-gospodarczych w Polsce. Zatem bardzo zachęcam do lektury tej książki.

Elżbieta Mączyńska

Prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego

WPROWADZENIE

To ostatnia książka napisana i przygotowana przez Tadeusza Kowalika. Rozmawialiśmy o niej od 2010 roku. Na spacerach, w domu, przez telefon. Zastanawialiśmy się nad jej formą, tytułem, układem poszczególnych części. Tadeusz robił jednocześnie masę innych rzeczy. Jak zawsze. Tym razem czas płynął jednak szybciej. Trzeba było się spieszyć. Nie nadmiernie, żeby nie wpaść w paraliżującą panikę, ale przecież… Tadeusz nie ukrywał swojej choroby.

Rozważaliśmy kilka spraw. Najważniejsze było rozstrzygnięcie, jaki punkt widzenia ma dominować w zbiorze: historyczny czy problemowy. Czy całość ma być przeglądem ewolucji poglądów Autora i wybieranej przez niego tematyki, czy też pokazywać wagę problemów i tematów, niezależnie od czasu ich przedstawiania? Ja wolałem perspektywę pierwszą, historyczną. Tadeusz Kowalik optował za drugą. Zależało Mu na bieżącym oddziaływaniu tekstu. Zawsze, różnymi sposobami, chciał ulepszać świat istniejący i wpływać na świat przyszły, rodzący się. Psychologia taką postawę łączy z poczuciem sprawstwa, a filozofia z odpowiedzialnością i aktywizmem. Decyzję, bo tak być musiało i powinno, podjął Autor. Dalsze ustalenia były jej konsekwencją.

Tadeusz Kowalik napisał bardzo dużo tekstów, nie tylko książek, ale przede wszystkim artykułów. Żywo i szybko reagował na aktualne wydarzenia i spory ideowe. Polemizował, wyrażał swoje stanowisko, rozwijał je. Selekcja nie była więc zadaniem łatwym. Dokonał jej Autor, wątpliwości omawialiśmy wspólnie. Podobnie rzecz się miała z układem zbioru, podziałem całości na części. Zabieg konieczny i niełatwy. Poszczególne teksty zostały przecież napisane w różnym czasie, jako publikacje samodzielne. Z artykułów, które odłożyliśmy na bok, a właściwie Autor odłożył, można skomponować jeszcze kilka tego rodzaju zbiorów.

Zamieszczenie tylko jednego tekstu nie jest konsekwencją inicjatywy Tadeusza Kowalika. To rzecz ostatnia, rozmowa z Nim, o Jego życiu, poglądach i świecie, zatytułowana „Trzech na jednego. Musztarda przed obiadem”. Upierałem się, by tę rozmowę przypomnieć. Uważam ją za ważną, bo mówi wprost o Autorze. Nie tylko o Nim. Tadeusz w końcu ustąpił, wyraził zgodę, a więc uzyskałem Jego akceptację. Co z tego, że po moich namowach. Wszyscy, którzy go znali, wiedzą przecież, że nie lubił mówić o sobie, nie miał w sobie odrobiny egocentryzmu.

Redakcja całości okazała się wyzwaniem. Dającym jednak poczucie sensu tej roboty. Tadeusz Kowalik był przez całe życie wierny swoim poglądom. Może wzbudzać podziw odwagą cywilną i nonkonformizmem. Łączył je z wiernością w przyjaźni, ale najważniejsze były dla Niego poglądy. Zdążył przejrzeć pierwszą redakcję tej książki. Szczególną uwagę zwracał na wyraziste przedstawienie swoich myśli. I ja, i Gabriela Ziewiec pamiętaliśmy o tym, gdy podejmowaliśmy decyzje o usunięciu lub skróceniu fragmentów powtarzających się w kilku wybranych do zbioru tekstach. Dołożyliśmy starań, by na skutek naszej ingerencji żadna ze szczególnie istotnych i charakterystycznych dla Tadeusza Kowalika myśli nie straciła na wyrazistości. Niektóre powtórzenia pozostawiliśmy celowo. W tekście zostały także ujednolicone oraz uzupełnione (tam, gdzie było to wskazane i możliwe) odesłania do źródeł i bibliografie. Dwa razy dotychczasowe tytuły artykułów („Przedmowa” i „Wprowadzenie”) zastąpiliśmy nowymi („Słuchany doradca” i „Rok 1990”). To jedyne zmiany, które wprowadziliśmy.

Tadeusz Kowalik podkreślał, że nie ma nic wspólnego z neoliberalizmem i ekonomią neoklasyczną. Neoliberalizm uważał za najbardziej niebezpieczny i zwodniczy prąd ideowy końca XX i początku XXI wieku. Dostrzegał różnicę między liberalizmem filozoficzno-społecznym a współczesnym liberalizmem ekonomicznym. Identyfikował się z tym pierwszym, a odrzucał ten drugi. Książka ma mocną podstawę ideową. Jej drugim pozytywnym składnikiem jest tradycja socjaldemokratyczna. Swoje poglądy ideowe Tadeusz Kowalik eksponował, troszczył się, żeby nikt ich nie zacierał. Dlatego o nich wspominam, mimo że są przecież widoczne.

Paweł Kozłowski

I

WYBORY USTROJOWE W CZASIE GLOBALIZACJI

1. Globalizacja na rozdrożu1

Koncepcje globalizacji jako opisy procesów dokonujących się w świecie współczesnym mogą już stać się przedmiotem historii myśli ekonomicznej. Ewolucję tych koncepcji w literaturze polityczno-ekonomicznej można podzielić na co najmniej trzy okresy.

Pierwszy okres, nazwijmy go romantycznym, został uogólniony w publikacjach Kenichi Ohmae, a zwłaszcza w jego programowych książkach: „Świat bez granic” (1990) oraz „Koniec państwa narodowego” (1995). Miał to być właśnie świat pozbawiony granic i wolny od państw narodowych. Sprawić to miały żywiołowe, obiektywne procesy technologiczne i adaptacja do nich całej struktury społeczno-ekonomicznej, politycznej i kulturowej. Książki te współgrały ze stanowiskiem Francisa Fukuyamy, przepowiadającego w słynnym artykule koniec historii. Rozpad bloku sowieckiego oraz wejście Chin i Wietnamu na drogę prywatnej gospodarki rynkowej stworzyły wrażenie, że zarówno kapitalizm, jak i liberalna demokracja nie mają już alternatywy.

Wszelako druga z wymienionych książek Ohmae okazała się nie tyle wytyczeniem szlaków rozwoju, ile zamknięciem krótko trwającego, romantycznego okresu wiary w to, że świat zmierza w szybkim tempie ku jednej gospodarce światowej, w znaczeniu jednego systemu społeczno-ekonomicznego. Już bowiem w połowie lat 90. XX wieku ujawnia się ostra opozycja wobec tak pojmowanej globalizacji. Ekonomistą, który bodaj najgłośniej zakwestionował ów szybki pochód globalizacji, był autor głośnej swego czasu książki „Megatrendy” (1997), John Naisbitt. W książce „Paradoks globalności” (1994)2 unifikującej koncepcji globalizacji przeciwstawił on istnienie równie silnej, czasem przemożnej, tendencji do różnicowania i rozdrabniania dotychczas wielkich państw, do wzrostu siły małych organizmów państwowych, a nawet lokalnych. Jest to zresztą wyraz dość zasadniczej zmiany stanowiska autora w stosunku do poglądów zawartych we wspomnianym bestsellerze. Naisbitt stał się także niesłychanie sceptyczny w odniesieniu do integracji europejskiej. Przewidywał, że procesy dezintegracyjne wezmą górę.

W 1996 r. ukazała się zbiorowa praca pod redakcją Suzanne Berger i Ronalda Dore’a: „Różnorodność narodowa i kapitalizm globalny”, kładąca nacisk na granice procesów globalizacji oraz na kontrtendencje. Książkę otwierają dwa studia o wymownych dla tego nurtu myślenia tytułach: Roberta Boyera „Hipoteza konwergencji ponownie rozważona: globalizacja, ale jeszcze sto lat narodów” oraz Roberta Wade’a „Globalizacja i jej ograniczenia: doniesienia o śmierci gospodarek narodowych są stanowczo przesadzone”.

Zawężając pojęcie globalizacji do ustrojowej konwergencji3, Boyer konkluduje: „Zarówno lata 90., jak i następne stulecie będą najprawdopodobniej epoką narodów. Cały kompleks sprzecznych tendencji pcha świat zarówno w kierunku konwergencji, jak i dywergencji, a więc nie zmierza on do jednego najlepszego ładu instytucjonalnego. Hipoteza ta okazała się, w odniesieniu do świata organizacji przemysłowych, błędna i nieaktualna. Czy nie wydaje się dziwne, że przedstawiciele nauk społecznych zaakceptowali tak uproszczoną hipotezę właśnie w momencie, gdy rezultaty praktyki prób i błędów są bardziej niż kiedykolwiek niepewne zarówno w Europie oraz Stanach Zjednoczonych, jak i w Japonii? Przecież chwiejności teorii konwergencji można łatwo dowieść, stawiając pytanie: kto dzisiaj wie, w kierunku jakiego systemu zmierzać będą w ciągu następnego stulecia takie kraje jak Rosja, Polska czy nawet Niemcy” (1996, s. 59).

Nihil novi sub sole – uważa Wade, wskazując, że niemal identyczne wizje świata – zjednoczonego i zunifikowanego pod względem politycznym i ekonomicznym – głoszono już wcześniej, np. w połowie XIX wieku, a następnie przed pierwszą wojną światową. Wade przypomina, iż w 1911 r. ukazała się książka „Wielkie złudzenie”. Jej autor, Norman Angell, dowodził, że na skutek osiągnięć nauki, techniki i ekonomii gospodarka światowa stała się do tego stopnia jednym organizmem, iż narodowa niezależność, szczególnie w odniesieniu do rynku finansowego, wydaje się anachroniczna. Autor ten miał nieszczęście na parę lat przed pierwszą wojną światową przepowiedzieć, że ta wzajemna zależność gospodarek światowych czyni wojnę między nowoczesnymi narodami niemożliwą!

Zauważmy, że z podobnymi złudzeniami, choć może na mniejszą skalę, mieliśmy do czynienia w latach 90. XX wieku. Nawet pytyjski w swych wypowiedziach Alan Greenspan zaczął upowszechniać wiarę, że nowoczesna wiedza i technika uwolniły gospodarkę od falowań cyklicznych. Dla romantycznych globalistów typu Kenichi Ohmae nie było też miejsca na „zderzenie cywilizacji”, na wojnę i przepaść między światem arabskim a światem zachodnim, a nawet na ostre podziały w samym świecie zachodnim. Na radykalne cofnięcie się procesu globalizacji, jakie obserwujemy na przełomie wieków.

I tu dochodzimy do trzeciej fazy, gdy globalizacja ma już swego antagonistę. To pełna sprzeczności, konfliktów, wygranych i przegranych, neoliberalna globalizacja zrodziła ruch społeczny zwalczający ją samą, a przynajmniej jej dotychczasową formę. Od czasu imponującej demonstracji w Seattle (jesienią 1999) można mówić o dwóch biegunach globalizacji. Symbolizują ją, z jednej strony, ludzie z Davos, z drugiej, ludzie z Porto Alegre. Antyglobaliści, których część określa się już świadomie jako „alterglobaliści”, walczą o jej alternatywną formę; o to, co Grzegorz Kołodko lubi nazywać „globalizacją z ludzką twarzą”.

Przede wszystkim jednak wszystkie te ruchy, bardziej lub mniej intelektualne, także jawnie anarchistyczne, zakwestionowały fundamentalistyczny, neoliberalny charakter globalizacji. Za teoretyczne uzasadnienie tego nurtu należałoby chyba uznać książkę Johna Graya „Fałszywy świt” (1998). Dla tego filozofa brytyjskiego koncepcja globalizacji służy skrywaniu rzeczywistych dążeń władz Stanów Zjednoczonych do narzucenia światu jednego, uniwersalnego modelu gospodarczego i odpowiadającego mu sposobu życia. Globalizacja jest dla Graya równoznaczna z dążeniem do amerykanizacji świata współczesnego.

W przeciwieństwie do zdecydowanej większości autorów czasu romantycznego, piszących o globalizacji jako procesie obiektywnym, spontanicznym, Gray położył nacisk na politykę i politykę gospodarczą Stanów Zjednoczonych jako siły sprawcze globalizacji. „Globalny leseferyzm to propozycja amerykańska […], to oświeceniowa propozycja uniwersalnej cywilizacji, forsowana przez ostatni reżym oświeceniowy. Stany Zjednoczone są jedynym krajem współczesnego świata, który z poczuciem misji dąży do realizacji tej oświeceniowej koncepcji” (1998, s. 100–101). W oczach Graya władze amerykańskie to ostatni rząd oświeceniowy wierzący, podobnie jak marksiści, w jeden uniwersalny i najbardziej racjonalny ład społeczny. W tym ujęciu globalizacja jest przede wszystkim pojęciem ideologicznym, mistyfikującym rzeczywiste sprężyny przemian ustrojowych w istniejących systemach społeczno-ekonomicznych.

Z czasem zaczęli to dostrzegać także niektórzy amerykańscy ekonomiści liberalni. Na przykład Jagdish Baghwati stwierdza, że w Stanach Zjednoczonych powstał nowy kompleks władzy, składający się z głównego ośrodka amerykańskiej finansjery oraz ekonomicznej części rządu USA, czyli: „Wall Street-Treasury Complex”. Wade dodał do tych dwóch członów trzeci ośrodek – Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Obaj zgodnie twierdzą, że to ten kompleks władzy usiłuje narzucić światu amerykańską koncepcję porządku światowego. Okazuje się zresztą, że nawet Henry Kissinger przyznał, iż „globalizacja to jedynie inna nazwa dominacji USA” (cyt. za: Morawski 2002, s. 162). Inny realista polityczny, Zbigniew Brzeziński, parokrotnie określał Europę „protektoratem” Stanów Zjednoczonych. Dążenie Unii Europejskiej do tego, by stać się mocarstwem ekonomicznym równym Stanom Zjednoczonym można rozumieć jako chęć uniezależnienia się od nich. Tymczasem jednak niewiele wskazuje na to, że cel ten, nawet w odniesieniu do gospodarki, jest osiągalny. W sensie polityczno-militarnym Europa wydaje się być pozbawiona tęsknoty wielkomocarstwowej. Tak mocno wyeksponowana rola państwa (Stanów Zjednoczonych) działającego w symbiozie z biznesem, jako głównego promotora globalizacji, przybliżyła to pojęcie do pojęcia „imperializm”, które zrobiło oszołamiającą karierę na początku XX wieku. Oba te terminy miały oznaczać zupełnie nową fazę w rozwoju kapitalizmu (w ujęciu niektórych autorów – wręcz nowy system społeczno-ekonomiczny).

Zasadnicza różnica polegałaby na tym, że zarówno autor, który przyczynił się do rozpowszechnienia tamtego pojęcia w naukowych kołach Zachodu, brytyjski ekonomista John A. Hobson (1902), jak i Włodzimierz Lenin (1919) oraz Róża Luksemburg (1963), którzy wnieśli je do ekonomii marksistowskiej, od samego początku silnie akcentowali nową, wielką i rosnącą rolę państwa w gospodarce światowej. W ujęciu Hobsona, imperializm miał określać – cytuję – „dominujący nurt w aktualnej polityce świata zachodniego” (cyt. za: Sutcliffe, Glyn 1999). Zarówno Hobson, jak i marksiści, zwłaszcza polsko-niemiecka marksistka, akcentowali, że imperializm był przede wszystkim ekonomiczną, polityczną i militarną ekspansją państw działających w interesie wielkich firm (korporacji). Pojęcie globalizacji początkowo służyło właśnie ukryciu tej sprawczej roli państwa. Mimo różnic w retoryce oraz wbrew wielu mistyfikacjom oba te pojęcia: globalizacja i imperializm, mają jednak bardzo zbliżoną treść i pełnią podobną funkcję w świecie symboliki. Analogie stają się coraz większe w związku z ostatnimi wydarzeniami wojennymi, oznaczającymi „wzbogacenie” narzędzi walki o neoliberalną globalizację, gdy „oręż” finansowej siły zastąpiono rzeczywistą siłą oręża. Ekonomista nie może nie zauważyć, że czasem tylko wyraźnie deklarowanym, choć może w pierwszej chwili ubocznym, celem interwencji w Jugosławii, Afganistanie i Iraku było rozszerzenie dominium dla „the American way of business”.

Jeszcze przed obsesją walki z terroryzmem i powstaniem głębokich rozdźwięków między Stanami Zjednoczonymi i Europą Zachodnią, paraliżujących działania NATO, lord Skidelsky zwracał uwagę na swoisty neoimperializm już z okazji interwencji w Kosowie. Wyraził obawę, że „Wschód […] będzie postrzegał operację NATO jako ugruntowanie zachodniego imperializmu. Wytworzy to nacjonalizm reaktywny, który zagrozi rozlewem remilitaryzacji, jak również nacjonalizmem politycznym i ekonomicznym […]. Czysto zachodnia próba przedefiniowania zasad gry doprowadzi […] do destrukcyjnego rozłamu pomiędzy Zachodem i Wschodem, który zagrażać będzie odwróceniem globalizacji. Prawda jest taka, że zderegulowana gospodarka wymaga zdemilitaryzowanego społeczeństwa. Przeczucie podpowiada mi, że jeśli wkroczymy w nowe stulecie w wojowniczym nastroju, to na długo skażemy się na wojnę, a nie na pokój. Ekonomiczna wolność może wspomóc proces zbliżania narodów, jednak tylko wtedy, gdy polityka nie będzie zmierzać ku wojnie […]. Ekonomiczna wolność nie potrzebuje etycznej polityki zagranicznej, a jedynie pokoju. Jakakolwiek próba Stanów Zjednoczonych i ich koalicjantów narzucania reszcie świata ich systemu wartości doprowadzi do rozpadu polityki globalnej, a wraz z nią do dezintegracji światowej gospodarki” (2000, s. 22–23).

Jakże prorocze okazały się te słowa, i to w tak krótkim czasie! NATO zostało w międzyczasie sparaliżowane przez anglosaski unilateralizm. Ale reszta prognozy-ostrzeżenia brzmi zadziwiająco aktualnie. Rozpad polityki globalnej stał się już faktem, i to właśnie na skutek poczynań koalicji pod wodzą Stanów Zjednoczonych zmierzających do narzucania ich systemu wartości. Cierpi na tym gospodarka światowa. Dziś inwestorzy oglądają się nie tylko na gospodarkę Stanów Zjednoczonych – dawniej koła zamachowego gospodarki światowej – lecz także na polityczno-militarne poczynania ich rządu, od których zależą perspektywy koniunktury gospodarczej.

Już Johna M. Keynesa zaniepokoiła wzrastająca rola giełdy i kapitału spekulacyjnego. Pisał on, że na tę chorobę (nadmiernej roli giełdy) narażeni są przede wszystkim Amerykanie. Obawiał się jednak jej upowszechnienia. Prognostyczna siła jego słów zasługuje, by je tu przytoczyć in extenso. Po zdefiniowaniu spekulacji jako działalności polegającej na skupianiu uwagi na przewidywaniu „psychiki” rynku Keynes pisał: „W miarę ulepszania organizacji rynków występuje istotnie niebezpieczeństwo, że spekulacja weźmie górę nad przedsiębiorczością. Na jednym z największych rynków walorów, a mianowicie na giełdzie nowojorskiej, wpływ spekulacji […] jest olbrzymi. Nawet poza dziedziną finansów mają Amerykanie nadmierny pociąg do dociekania, co się przeciętnie uważa za przeciętne zdanie ogółu. I tak ich słabostka znajduje swą Nemezis na giełdzie […]. Amerykanin, nabywając walor, przywiązuje nie tyle wagę do przewidywanej rentowności, ile do korzystnych zmian konwencjonalnej podstawy wartościowania, tzn. jest on według naszej definicji spekulantem. Spekulanci mogą być nieszkodliwi, gdy są niczym piana na równym strumieniu przedsiębiorczości. Ale sytuacja staje się poważna, gdy przedsiębiorczość poczyna być pianą na wirze spekulacji. Gdy akumulacja kapitału jakiegoś kraju staje się ubocznym produktem gry hazardowej, wyniki zawsze będą opłakane. Powodzenie Wall Street w roli instytucji, której właściwy cel społeczny polega na kierowaniu inwestycji na tory najwyższej przyszłej rentowności, nie może zaprawdę być uważane za jedno z wybitnych osiągnięć liberalnego kapitalizmu. Nic w tym zresztą dziwnego, gdyż, jak mi się wydaje, najlepsze głowy Wall Street interesują się zgoła czym innym” (1956, s. 202–203).

Mniejsze wady giełdy londyńskiej niż nowojorskiej Keynes przypisywał nie tyle różnicom w narodowym charakterze Anglików i Amerykanów (choć nie lekceważył ich „giełdziarskiej mentalności”) (1956, s. 409), ile znacznie trudniejszemu dostępowi do giełdy londyńskiej. Barierę stanowiły wysokie opłaty dla maklerów oraz „pokaźny podatek od transakcji giełdowych”. Keynes sugerował więc, iż wprowadzenie w Stanach Zjednoczonych „znacznego podatku państwowego od transakcji giełdowych” ukróciłoby „przewagę spekulacji nad przedsiębiorczością”. Keynes głosił powyższy pogląd w połowie lat 30. XX wieku, gdy ówczesny rynek papierów wartościowych był lilipuci w porównaniu do współczesnego, zglobalizowanego rynku finansowego. Już jednak pod koniec drugiej wojny światowej dostrzegał niebezpieczeństwo rozpowszechniania się giełdowej mentalności i giełdowych instytucji na cały świat, a wraz z tym, groźbę permanentnej destabilizacji gospodarki światowej. By zapobiec temu, stoczył prawdziwą walkę o reorganizację światowego rynku finansowego. To on był inicjatorem, autorem koncepcji i głównym rozgrywającym w procesie tworzenia systemu regulacji kursów walutowych, zwanego w skrócie systemem z Bretton Woods. Znaczenie jego walki, sukcesów i porażek widać dopiero teraz, gdy obserwujemy długi okres działania tego systemu w pierwszym ćwierćwieczu powojennym i opłakane skutki odejścia odeń w drugim ćwierćwieczu. Keynes wydawał się doskonale rozumieć, że toczy walkę o charakter kapitalizmu powojennego. Zwycięstwo polegało na tym, że mimo wszystkich ograniczeń i kompromisów system ten powstał i był przez długie lata przestrzegany jako jeden z ważnych czynników współkształtujących „złoty wiek kapitalizmu”. Warto natomiast przyjrzeć się porażkom, gdyż ostatecznie one zadecydowały o odejściu od tego systemu.

Problemem, który wywołał ostry spór, była propozycja Keynesa, żeby nakładać finansowe sankcje na kraje osiągające nadwyżkę eksportu nad importem, a nie na te, które mają deficyt handlowy. Liczył, że takie rozwiązanie skłaniałoby kraje ukarane do zwiększania popytu krajowego i wchłaniania dodatkowego importu. Tymczasem jednak dłużnicy mieliby dostęp do międzynarodowej unii clearingowej, dysponującej możliwością emisji specjalnej międzynarodowej waluty rezerwowej (zwanej „the bancor”). Ideałem Amerykanów był jednak wówczas leseferyzm wykluczający tak daleko idącą ingerencję polityczną w gospodarkę4.

Jeszcze ostrzejszą walkę Keynes stoczył o lokalizację Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego – jego dzieci, gdyż on je zaprojektował i o ich powstanie walczył. Zaraz jednak na początku drogi znalazły one znacznie potężniejszego kuratora. Wydane tomy dzieł Keynesa (zwłaszcza 24. i 26.) ujawniają kulisy konfliktu. Oto jak Keynes relacjonował brytyjskiemu ministrowi skarbu swą rozmowę z szefem amerykańskiego Ministerstwa Skarbu, Fredem Vinsonem w przeddzień pierwszej konferencji gubernatorów w Savannah (1946): „Już przy pożegnaniu i z wyraźnym zażenowaniem Vinson zakomunikował mi, że Amerykanie zaproponują, by siedzibą obu tych instytucji był Waszyngton, a nie Nowy Jork, jak dotąd zakładaliśmy. Zareagowałem z oburzeniem, mówiąc, że w takim przypadku instytucje te nie będą traktowane jako organizacje rzeczywiście międzynarodowe, lecz jako apanaże administracji amerykańskiej, a więc będą dokładnie tym, czym mają być w oczach krytyków […]. Vinson odpowiedział, iż to ostateczna decyzja Amerykanów, którzy zdecydowani są użyć swoich wpływów dla jej przeforsowania” (Keynes 1980, t. 24, s. 213). Kilka dni później Keynes pisał do Richarda Kahna o samych obradach: „Amerykańscy liderzy nie mają absolutnie żadnej koncepcji współpracy międzynarodowej. Ponieważ jednak są najpotężniejszym partnerem, sądzą, że mają prawo nadawać ton w każdej sprawie. Byłoby pół biedy, gdyby byli muzykalni, ale niestety nie są” (Keynes 1980, t. 26, s. 217)5.

Przeczucia Keynesa okazały się o tyle nazbyt pesymistyczne, że po wojnie międzynarodowe stosunki polityczne i gospodarcze ukształtowane zostały przez bardzo specyficzną równowagę sił o doniosłych konsekwencjach zarówno negatywnych (zbrojny pokój), jak i pozytywnych. Rywalizacja dwóch wielkich bloków ustrojowych wymusiła niejako nie tylko polityczną i militarną, lecz także gospodarczą współpracę państw świata zachodniego. System z Bretton Woods tworzył dla niej korzystne ramy. Dopiero po wejściu świata komunistycznego w okres stagnacji, a następnie upadku, ziściły się najgorsze przeczucia Keynesa. Stany Zjednoczone zastąpiły politykę współpracy polityką dyktatu, co stworzyło nowe ramy dla rozwoju kapitalizmu.

Na charakter współczesnej fazy kapitalizmu w coraz większym stopniu wpływa spektakularny wzrost kapitału spekulacyjnego, dlatego często pada określenie „kapitalizm kasyna”. Taki tytuł, zresztą w duchu Keynesa, nosi książka Susan Strange „Casino capitalism” (1986). W podobnym znaczeniu Ronald Dore (2000) używa (również w tytule książki) terminu „stock market capitalism”, co należałoby tłumaczyć jako „kapitalizm giełdowy”. Z kolei George Soros (2002) uważa ekspansję i dominację rynku finansowego w świecie współczesnym za najważniejszą cechę globalizacji. Jak kalambur brzmi fraza Jana Toporowskiego (2003): „W epoce finansów finanse finansują przede wszystkim finanse”. Trafia ona jednak w sedno procesów, które zmieniły oblicze współczesnego kapitalizmu. Wypada się zatrzymać nad tym fenomenem nieco dłużej.

Prawdziwa eksplozja operacji giełdowych oraz towarzyszący temu szybki wzrost sektora finansowego, liczby osób zatrudnionych w nim oraz żyjących z tych operacji były w dużej mierze rezultatem porzucenia na początku lat 70. XX wieku walutowego systemu z Bretton Woods. Oznaczało to odejście od utrzymywania w miarę sztywnych kursów wymiennych na rzecz płynnych. W wielu krajach zaraz za tym szła deregulacja szeroko pojętego rynku finansowego, sprzyjająca wzrostowi spekulacji. Obecnie dzienne (!) transakcje na rynkach finansowych sięgają trudno wyobrażalnej kwoty biliona (tysiąca miliardów) dolarów, czyli kilkakrotnej wartości rocznego PKB Polski.

Wielu ekonomistów amerykańskich od dawna zwraca uwagę na różnorakie negatywne cechy tej ekspansji. Robert B. Reich nazwał to w 1983 r. (jeszcze przed objęciem funkcji ministra pracy w gabinecie Billa Clintona) „papierową przedsiębiorczością”, która polega na „generowaniu zysku poprzez inteligentne manipulowanie zasadami i liczbami, co tylko w teorii reprezentuje zasoby i produkty” (cyt. za: Wachtel 1986, s. 154). To w niej tkwi główna przyczyna krótkiego horyzontu działania firm amerykańskich, skupiających uwagę na operacjach i rachunku bieżącym („short-termizm”). Noblista James Tobin wielokrotnie zwracał uwagę, że sektor finansowy, którego przeważająca część jest bezproduktywna, odciąga sporo talentów od pożyteczniejszej działalności6. Wahania kapryśnej giełdy są często źródłem błędnej oceny pozycji firm na rynku, skłaniając je do irracjonalnych decyzji. Walt Rostow nazwał to, co się wydarzyło w latach 80. XX wieku, „barbarzyńską kontrrewolucją” (cyt. za: Galbraith 2003). Polega ona, zdaniem Galbraitha, na tym że „finanse doprowadziły do załamania całego systemu rozwoju, powodując w krajach rozwijających się fale spekulacyjnej niestabilności i kryzysu zadłużeniowego”.

Dla zmieniającej się atmosfery wokół globalizacji i jej perspektyw bardzo znamienna jest historia książki Johna Micklethwaita i Adriana Wooldridge’a, „Czas przyszły doskonały. Wyzwania i ukryte obietnice globalizacji” (2003). To dzieło dwóch publicystów londyńskiego „The Economist” ukazało się pierwotnie w 2000 r. Było więc owocem pracy w drugiej połowie lat 90. XX wieku. Ale już wiosną 2001 r, w przedmowie do kolejnego wydania, autorzy tłumaczą się z nader optymistycznego tytułu wobec zasadniczo zmienionej aury. Piszą: „Czas przyszły doskonały powstał w chwili, gdy wśród zwolenników globalizmu panowały wielce optymistyczne nastroje […]. Mędrcy z Waszyngtonu twierdzili, że demokracja i wolność idą ze sobą ręka w rękę, że wszystko, czego potrzeba, to więcej prywatyzacji. Technologia zdawała się łączyć świat: globalizacja była równie nieunikniona jak zmiana świateł w Palo Alto. A teraz, po załamaniu nowej gospodarki…”7.

Autorzy bronią resztek optymizmu w sposób wysoce defensywny, by nie powiedzieć – pesymistyczny: „Gdyby politycy chcieli bronić globalizacji, posługując się raczej językiem zwykłych ludzi, a nie wyszukanym językiem ekonomii: gdyby zechcieli ponieść swoje przesłanie na ulice, zamiast zaszywać się w strzeżonych bacznie centrach konferencyjnych, i gdyby wreszcie mieli ochotę argumentować, że globalizacja polega na postępie indywidualnej wolności oraz kulturowych możliwościach, a także na materialnym dobrobycie, być może zdołaliby wyrwać żądło, którym kłuje ruch antyglobalistów. Jednak gdy piszemy te słowa, wygląda na to, że ruch antyglobalistyczny zdobędzie przewagę” (2003, s. 19 i 28).

Wbrew autorom, nie wydaje mi się prawdopodobne, by antyglobaliści czy nawet zwolennicy globalizacji alternatywnej (z ludzką twarzą) rzeczywiście zdobyli przewagę. Jednak stało się coś nieodwracalnego. Nie można już dziś pojmować neoliberalnej globalizacji jako zapowiedzi dość rychłego powstania wolnorynkowego kapitalizmu bez granic i bez państw narodowych. Dalszy pochód liberalizacji i deregulacji nie może już być przyjmowany jako coś oczywistego. Więcej, nawet tak elementarnych wyznaczników globalizacji gospodarczej, jak przyspieszenie tempa wzrostu handlu światowego oraz ekspansji zagranicznych inwestycji, a nawet zunifikowanych wzorów konsumpcji nie można już uważać za tendencję niezachwianą i nieodwracalną.

Wprawdzie zawsze można tak zdefiniować pojęcie globalizacji, aby nadal widzieć w niej nieuchronny pochód nowej technologii i koniecznych do niej adaptacji. Niewiele ma to jednak wspólnego z pierwotnym pojęciem globalizacji, tak mocno podkreślającym ustrojową zależność od postępu nauki i techniki.

Z odmiennych analiz czy poglądów na globalizację wynikają różne propozycje programowe. Liczni autorzy zastanawiają się nad środkami zaradczymi, które zapobiegłyby jej negatywnym skutkom lub je zminimalizowały. Protesty, demonstracje, blokady pobudziły rozważania reformatorskie. Proponowane środki różnią się co do zakresu i głębokości ingerencji instytucji ponadnarodowych. Zatrzymam się tu nad dwiema propozycjami, które są obecne w publicystyce polskiej, a same się określają jako kosmopolityczne.

Jak to skrótowo ujął politolog brytyjski David Held, „na podwójnej demokratyzacji”, czyli na pogłębianiu „demokracji w obrębie wspólnoty narodowej […] połączonej z ekspansją demokratycznych form i procesów ponad granice terytorialne” (2002, s. 239). Tutaj interesuje nas tylko ten drugi teren demokratyzacji. Odnotowując postępy w działaniu lub tworzeniu ponadnarodowych instytucji globalnych i regionalnych (np. ONZ, UE) oraz niektóre postulaty cząstkowe, takie jak „podatek Tobina” czy międzynarodowe fundusze ubezpieczające kredyty (propozycje Sorosa), Held zgłasza dalej idące propozycje. Są to:

– jakaś agencja zajmująca się koordynacją działań Banku Światowego, MFW, WTO i G-7,

– stworzenie drugiej, społeczno-ekonomicznej, izby ONZ.

Z kolei u Anthony’ego Giddensa (1999) znajdujemy dwie inne propozycje:

– rozszerzenie G-8 przez włączenie Chin, Indii, Brazylii, Korei Południowej, Afryki Południowej,

– powołanie w dalszej perspektywie Światowego Banku Centralnego8.

Obaj autorzy kładą nacisk na potrzebę rozszerzania kontroli nad gospodarką światową jako całością. Wyraźnie włączają w ten proces metodę prób i błędów, podkreślając, że ważny jest kierunek zmian. Nie można im więc zarzucić całkowitego braku realizmu. Wydaje się jednak, że coś bardzo ważnego znika z ich pola widzenia, czyniąc ich program nieprzystającym do rzeczywistości. Jest to właśnie problem głęboko sprzecznych interesów politycznych, które sprawiają, że ich program ma charakter życzeniowy. Chyba że potraktujemy ich propozycję jako obliczoną na wychowywanie społeczeństw w duchu współpracy i solidarności, nawet jeśli aktualnie mamy do czynienia z paroksyzmem imperializmu, wykluczającym ową współpracę w skali światowej.

Obecnie nie tylko powołanie drugiej izby ONZ jest mało realne, ale gdyby nawet to się stało, to taka izba nie mogłaby odegrać większej roli. ONZ bowiem stała się organizacją coraz wyraźniej lekceważoną, jeśli nie paraliżowaną przez supermocarstwo amerykańskie. Zresztą nie tylko ONZ, ale i NATO, a po części także Unia Europejska jako podmioty działań międzynarodowych są mocno osłabione i podzielone. Również domaganie się „nowego Bretton Woods” wydaje się nierealne, choć pożądane.

Propozycje Helda są bardziej interesujące niż wielu innych autorów, bowiem odrzuca on pogląd, że zarówno dotychczasowa globalizacja, jak i proponowane przez nią środki nie muszą, a nawet nie powinny, iść w parze z osłabianiem państw narodowych. Held trafnie zauważa, że „państwa, przynajmniej te należące do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, są równie silne, jeśli nie silniejsze niż dawniej”. Chodzi raczej o zmianę ich funkcji, dlatego „lepiej jest mówić o transformacji, a nie osłabianiu władzy państwowej” (2002, s. 233).

Na przykładzie tych dwóch politologów (bo i socjolog Giddens jest politologiem) można jednak łatwo ukazać zawodność przesłanek programowego optymizmu, które życie już w dużym stopniu negatywnie zweryfikowało.

Założeniem ciągle dość powszechnym, także w rozumowaniu Giddensa i Helda, było przekonanie o „marszu” globalizacji w jednoznacznie określonym kierunku. Alternatywą miało być co najwyżej mniej lub bardziej skuteczne poddanie tych procesów kontroli ponadnarodowej. Tymczasem globalizacja została nagle zatrzymana „u bram” islamsko-arabskich. Nie jest przecież wykluczone, że w tamtym świecie upowszechni się i umocni system zwany przez Johna B. Rossera i Marinę V. Rosser (1996) jako „the new traditional economy” albo po prostu „gospodarka islamska”. Może to znaleźć wyraz w ograniczeniu ekspansji handlu zagranicznego i migracji kapitału, przypominając losy pierwszej fazy globalizacji, którą na kilkadziesiąt lat zatrzymała pierwsza wojna światowa i jej skutki. Już teraz staje się jasne, że obecna faza czy mutacja globalizacji również przejdzie do historii, jako zjawisko historyczne mające swój czas powstania, rozkwitu, stagnacji i (lub) cofania się, tak jak to się stało z imperializmem początków ubiegłego stulecia. Zwraca na to uwagę George Soros. Zaniepokojony odpływem kapitału z krajów ubogich oraz światową recesją, wyraża przekonanie, że jeśli nie znajdziemy sposobów znacznego ożywienia gospodarki światowej, nie poradzimy sobie z nabrzmiałymi kwestiami socjalnymi, to procesy globalizacji się nie utrzymają (2002)9.

Kolejną błędną przesłanką rozumowania Helda i Giddensa jest przekonanie, że wolny rynek przynosi korzyści całemu światu. Nie sprawdza się to ani w stosunku do Stanów Zjednoczonych, ani do reszty świata. Od czasów Friedricha Lista wiadomo, że wolny rynek z reguły najlepiej służy najsilniejszym. Najsilniejsza w świecie współczesnym gospodarka amerykańska korzysta z ekspansji wolnego rynku. Nawet umowy zabezpieczające przed takim obrotem rzeczy przekształcają się w praktyce w swoje przeciwieństwo10.

Przy bliższym wejrzeniu w gospodarkę i politykę amerykańską łatwo o potwierdzenie znanego poglądu Johna K. Galbraitha, że Amerykanie zalecają światu system, jakiego sami nigdy nie praktykowali. Nigdy nie polegali wyłącznie na wolnym rynku. Potwierdzają to oba ostatnie przypadki względnie wysokiej koniunktury – tej z lat 80. i tej z lat 90. Przypomnijmy, że skrajnie wolnorynkowej retoryce Ronalda Reagana towarzyszyła prawdziwie keynesowska polityka nakręcania koniunktury za pomocą, wyjątkowo wysokiego w czasie pokoju, deficytu budżetowego i gigantycznego zadłużenia państwa, a także jaskrawo protekcjonistyczna walka przeciwko importowi japońskiemu.

Podobnie ma się sprawa z wysoką koniunkturą lat 90. XX wieku. Nie wynikała ona głównie z liberalizacji rynków czy elastyczności rynku pracy, jak np. przedstawia to Witold Gadomski (2002). Za kadencji Billa Clintona oszczędności prywatne spadły z ponad +5% do mniej niż –5% PKB USA. W sumie te dezoszczędności wyniosły około biliona stu miliardów USD! Jest to wielkość wielokrotnie przekraczająca polski PKB. Stało się to możliwe tylko z uwagi na chroniczny i bardzo wysoki deficyt obrotów z zagranicą, co Soros uważa za sytuację (dla świata) „niezdrową, nieuczciwą i nie do utrzymania na dłuższą metę”. Oznacza to, że inwestycje i wzmożone zakupy konsumentów zostały sfinansowane za pomocą bezprecedensowego zadłużenia zagranicznego, wpompowania w gospodarkę pieniądza kredytowego, czemu sprzyjał irracjonalny boom giełdowy.

Jest jeszcze jeden ważny, z reguły pomijany w publicystyce polskiej, aspekt wysokiej koniunktury lat 90. XX wieku. Alan Greenspan przypisał wolnemu rynkowi takie osiągnięcia gospodarki amerykańskiej, jak przodownictwo w tranzystorach, komputerach, Internecie, przetwarzaniu danych, laserach, satelitach. Noam Chomsky opatrzył tę wypowiedź następującym, pełnym ironii, komentarzem: „To interesująca lista podręcznikowych wręcz przykładów kreatywności i wytwórczości w sektorze publicznym. Internet w ciągu trzydziestu lat projektowano, rozwijano, finansowano w sektorze publicznym, początkowo głównie w Pentagonie, a następnie w Krajowej Fundacji Nauki […]. Wybór konsumenta był tu bliski zeru. Odnosi się to również w decydujących stadiach rozwoju do komputerów, przetwarzania danych i całej reszty, chyba że przez konsumenta rozumie się rząd” (1999)11. U podstaw „wolnorynkowego” rozkwitu Doliny Krzemowej – okna wystawowego systemu amerykańskiego oraz całego sektora tzw. nowej gospodarki – leżą ogromne nakłady i wysiłki agend rządowych. Zwłaszcza Pentagon często odgrywa w Stanach Zjednoczonych podobną rolę do japońskiego MITI.

Milczącym założeniem koncepcji Helda i Giddensa było przekonanie, że świat jest mniej lub bardziej ustabilizowany, w przeważającej mierze demokratyczny w sferze politycznej, ma się natomiast zająć ustabilizowaniem procesów gospodarczych. Tymczasem sytuacja uległa radykalnej zmianie. Prawdopodobnie na długo scena polityczna stała się jeszcze bardziej niestabilna niż gospodarka światowa. Nawet lewicowo-centrowi politolodzy, którzy do niedawna opowiadali się za Pax Americana w mało stabilnym świecie, teraz chcieliby powstrzymać imperialne apetyty Stanów Zjednoczonych. Nowa doktryna prewencyjnych interwencji militarnych w wybranych przez rząd amerykański państwach jako siedliskach terroryzmu przeraża wielu niedawnych amerykanofilów. Również mnożące się ostatnio wewnętrzne zmiany w Stanach Zjednoczonych napawają niepokojem o zachowanie elementarnych praw obywatelskich. Kreatywna księgowość, w którą zostały zamieszane osoby z najwyższego świecznika, mocno zaś nadwerężyła mit modelu anglosaskiego. W tym samym kierunku działa światowa recesja, będąca skutkiem pęknięcia sztucznie nadmuchanej amerykańskiej bańki giełdowej. Ponadto militaryzm staje w sprzeczności z pokojową ekspansją tego modelu.

„Schodząc na ziemię” i licząc się ze zmienioną sytuacją międzynarodową, należałoby ograniczyć postulaty do takich, które nie wykraczają poza granice realizmu, chociaż i one mogą doczekać się spełnienia tylko dzięki korzystnemu zbiegowi okoliczności. Oprócz ciągle aktualnego postulatu reorganizacji i rozszerzenia pomocy dla krajów Trzeciego Świata w granicach możliwości pozostają, jak sądzę: postulat „podatku Tobina” (od kapitałowych operacji międzynarodowych) oraz o propozycje Sorosa stworzenia specjalnego funduszu (z emisji „specjalnych praw ciągnienia”) zapewniającego tani kredyt dla znajdujących się w potrzebie krajów ubogich. Dalej idące propozycje mają obecnie charakter heurystyczny.

Kształt tej części globalizacji, która znajduje wyraz w polityce społeczno-gospodarczej oraz w zmianach systemowych w świecie współczesnym, jest przedmiotem ostrej walki politycznej i społecznej. Walki nierównej, gdyż tak mocno podkreślany przez Karla Polanyiego podwójny ruch (double movement) – proces żywiołowego urynkowienia rodzi ruch samoobrony społecznej przed jego negatywnymi skutkami, powoli przenosi się ze sceny narodowej na międzynarodową. Społeczna samoobrona przed demontażem państwa opiekuńczego w poszczególnych krajach okazała się dość skuteczna. Mimo że od trwającego od lat 80. ataku na nie, zostało ono wprawdzie ograniczone, a niekiedy „pokaleczone”, ale się zachowało. Gorzej jest z przeciwdziałaniem destabilizującej roli korporacji międzynarodowych. Ciągle uderza słabość międzynarodowych form współdziałania związków zawodowych.

Antyglobalizm jako ruch społeczny może blokować pewne decyzje, „wymuszać” na ośrodkach decyzyjnych większą wrażliwość. Dobrym tego przykładem jest oświadczenie szefa Banku Światowego, Jamesa Wolfensona, że „na poziomie ludzi [obecny – przyp. T.K.] system nie działa” (1999), i podobnie brzmiąca „samokrytyka” szefa MFW Michela Camdessusa, który na zgromadzeniu UNCTAD w 2001 r. w Bangkoku powiedział, że obecnie rozumie, iż „sposób podziału jest równie ważny jak dynamika rozwoju”. Pod niewątpliwym wpływem ruchów społecznych zwłaszcza pierwsza z tych instytucji mocno zmieniła co najmniej swe deklaracje oraz kierunki badawcze, uwypuklając problem ubóstwa, nierówności i roli państwa.

W działaniach praktycznych jednak wspomniany wyżej nowy kompleks władzy opiera się na trzech kanonach: liberalizacji, deregulacji i prywatyzacji. A jeśli zmiany się pojawiają, to z reguły mają charakter marginalny. Jeśli siły działające na rzecz trzech powyższych wartości są tak przemożne, to powstaje pytanie, czy istniał w ciągu ostatnich 15–20 lat margines swobody wyboru kształtowania przez państwa narodowe własnego ustroju społeczno-gospodarczego i bieżącej polityki gospodarczej.

Myślę, że należy tu wyróżnić dwa typy krajów. Sytuacja państw, które dążą do zachowania swych odrębności, jest łatwiejsza niż krajów postkomunistycznych. Państwa skandynawskie (Dania, Finlandia i Szwecja), które przystąpiły do Unii Europejskiej, nie utraciły zbyt wiele ze swych odrębności ustrojowych. Można także wskazać wiele nadal utrzymujących się różnic w polityce gospodarczej. Irlandia potrafiła w ramach Unii Europejskiej prowadzić u progu swego wielkiego sukcesu niesłychanie selektywną politykę wobec kapitału zagranicznego, uprzywilejowując branże uważane za nośniki nowoczesności12. Holandia dzięki ugodzie z Wassenaar (1983) potrafiła zmniejszyć stopę bezrobocia z kilkunastu do paru procent. Na podobną drogę weszła dziesięć lat później Dania. Jak wynika z raportu brytyjskiego Ministerstwa Skarbu (H.M. Treasury 1999) oraz ze studium Anthony’ego B. Atkinsona (1999), wiele krajów zarówno w klubie najbogatszych, jak i w Trzecim Świecie potrafiło się wyłamać z tendencji do wzrostu nierówności dochodowych.

Kraje postkomunistyczne są w trudniejszej sytuacji, gdyż weszły na drogę wielkich i zasadniczych przemian systemowych; przechodzą od megasystemu realnego socjalizmu do megasystemu kapitalistycznego. Łączą zaś tę wielką zmianę z wysiłkami na rzecz modernizacji przemysłowej. Potrzebują więc kapitału, pomocy logistycznej, pochodzącej z zewnątrz wiedzy. Często są mocno zadłużone (debt trap). Są więc podatne na wszelkiego rodzaju „conditionalities”, czyli na pomoc uwarunkowaną zmianami systemowymi.

Jednak i tu były możliwe wyjątki. Wielkie Chiny, a przy ich boku także Wietnam, mogły sobie pozwolić na odmienny model transformacji i modernizacji. Nadal uważam, że również Polska Anno Domini 1989 znajdowała się w sytuacji, której nie umiała wykorzystać. Inaczej niż pozostałe kraje postkomunistyczne, rozpoczynała transformację systemową mając ukształtowaną opozycję demokratyczną, program Okrągłego Stołu oraz potencjalnie potężny ruch związkowy, który mógł się stać społeczną bazą wielkich reform, tak jak to się działo w swoim czasie w Szwecji czy Austrii. Mogła więc podjąć pionierską próbę przekształcenia będącego w agonii systemu realnego socjalizmu w coś zbliżonego do modelu skandynawskiego, społecznej gospodarki rynkowej, ukształtowanej w zachodnich Niemczech, czy partnerskiego modelu austriackiego.

Wszelako dla „chcących” i ze Stanów Zjednoczonych płynęły wówczas sygnały niejednoznaczne. Nurt neoliberalny rzeczywiście przeżywał okres wielkiego triumfu. Istniał tam jednak przyciszony, ale intelektualnie ciekawy nurt socjalliberalny czy socjaldemokratyczny. W styczniu 1990 r. wpływowy dziennik „Washington Post” już w samym tytule artykułu: „Dlaczego George Orwell miał rację. W Europie Wschodniej wygrywa nie kapitalizm ‘1984’ lecz socjaldemokracja” wydawał się wieścić, że lata 90. będą dekadą socjaldemokracji. Ekonomista z Ann Arbor, Thomas Weisskopf stworzył nawet zespół doradców, którzy gotowi byliby zaangażować się w Polsce w tym duchu. Pojawiały się nowe koncepcje liberalnego socjalizmu.

Ponieważ ostatnio padają opinie, że Joseph Stiglitz stał się stronniczo polityczny, przytoczę tu jedną z jego wypowiedzi pochodzącą z początków ustrojowej transformacji krajów postkomunistycznych. W wykładach wicksellowskich, wygłoszonych w Sztokholmie na przełomie kwietnia i maja 1990 r., skierował do tych państw następujące przesłanie:

„Odpowiedzi, jakie dawał socjalizm na ciągle powracające pytania […] okazały się błędne. Opierały się na błędnych lub przynajmniej niekompletnych teoriach, które szybko przechodzą do historii. Wszelako przyświecały im ideały i wartości, z których wiele ma charakter trwały. Wyrażają bowiem odwieczne dążenie do bardziej ludzkiego i bardziej egalitarnego społeczeństwa. Wielki poeta amerykański Robert Frost zaczyna jeden z wierszy tymi słowami:

W lesie rozchodziły się dwie drogi

Wybrałem mniej uczęszczaną

I to właśnie oznaczało ogromną różnicę

(And that has made all the difference).

Byłe kraje socjalistyczne rozpoczęły wędrówkę, mając przed sobą wiele dróg. Nie ma tylko dwóch dróg. Jest ich wiele, także mało uczęszczanych – a nikt nie może wiedzieć, dokąd one prowadzą. Jednym z największych kosztów trwającego siedemdziesiąt lat eksperymentu socjalistycznego było to, iż zamykał on możliwość zbadania wielu możliwych dróg. U początków podróży byłych krajów socjalistycznych można wyrazić nadzieję, że będą one kierowały się nie tylko wąskimi kwestiami ekonomicznymi, które analizowałem w mych wykładach, ale także szerszym zespołem ideałów, które motywowały wielu twórców tradycji socjalistycznej. Może niektóre z tych krajów wejdą na drogę mniej uczęszczaną, co może odmienić życie nie tylko ich, ale nas wszystkich” (Stiglitz 1994, s. 279).

Słowa te Stiglitz powtórzył pięć lat później, w książce poświęconej konstruktywnej krytyce socjalizmu rynkowego, opublikowanej, gdy był już szefem doradców Billa Clintona. Polskie elity władzy pozostawały jednak głuche na tego typu niekonwencjonalne głosy, nawet jeśli pochodziły one z kręgów waszyngtońskiego establishmentu.

Znacznie łatwiej było bowiem z duchem czasu podążać po linii najmniejszego oporu, zmierzając w kierunku modelu anglosaskiego. W dodatku, opierając swoją politykę społeczno-gospodarczą na epigońskim przekonaniu, że Polska znajduje się w fazie pierwotnej akumulacji kapitału.

Bibliografia

Atkinson Anthony B., (1999), Isrising income inequality inevitable?. A critique of the transatlantic consensus, UNU World Institute for Development Economic Research (UNU/WIDER), tekst dostępny na stronie internetowej: http://www.wider.unu.edu.

Boyer Robert, (1996), The convergence hypothesis revisited. Globalization but still the century of nation w: National diversity and global capitalism, ed. by Suzanne Berger, Ronald Dore, Ithaca, New York.

Chomsky Noam, (1999), Power in the global arena, „The New Left Review”, nr 230.

Dore Ronald, (2000), Stock market capitalism. Welfare capitalism. Japan and Germany versus the Anglo-Saxons, London, New York.

Gadomski Witold, (2002), Uczmy się w ruchu (społecznym), rozmowa z Jackiem Kuroniem, „Gazeta Wyborcza”, 5 października.

Galbraith James K., (2003), Don’t turn the world over to the bankers, tekst dostępny na stronie internetowej brytyjskiej edycji „Le monde diplomatique”.

Giddens Anthony, (1998), The third way. The renewal of social democracy, Cambridge, Malden.

Giddens Anthony, (1999), Trzecia droga. Odnowa socjaldemokracji, Warszawa.

Gray John, (1998), False dawn. The delusions of global capitalism, New York.

Harrod Roy, (1982), The Life of John Maynard Keynes, New York.

H. M. Treasury, (1999), The modernization in Britain’s tax and benefit system, London.

Held David, (2002), Czy można regulować globalizację?, „Krytyka Polityczna”, nr 2.

Hobson John, (1902), Imperialism. A study, New York.

Keynes John M., (1956), Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza, Warszawa.

Keynes John M., (1980), Collected Writings, Vol. 24, Activities 1944–1946: The Transition to Peace, London–Basingstocke.

Keynes John M., (1980), Collected Writings, Vol. 26, Activities 1941–1946: Shaping the Post-War World: Bretton Woods and Reparations, London–Basingstocke.

Lenin Włodzimierz, (1919), Imperializm jako najnowszy etap w rozwoju kapitalizmu, Warszawa–Lublin.

Luksemburg Róża, (1963), Akumulacja kapitału. Przyczynek do ekonomicznego wyjaśnienia imperializmu, Warszawa.

Luttwak Edward, (2000), Turbokapitalizm. Zwycięzcy i przegrani światowej gospodarki, Wrocław.

Mencinger Jože, (2003), Slowenia: alternative economic policies in action, „Der Öffentliche Sektor Forschungsmemoranden”, Heft 3–4, Februar.

Micklethwait John, Wooldridge Adrian, (2003), Czas przyszły doskonały. Wyzwania i ukryte obietnice globalizacji, Poznań.

Morawski Witold, (2002), Globalizacja jako wyzwanie teoretyczne, w: Polskie przemiany. Uwarunkowania i spory. Refleksje z okazji jubileuszu profesora Tadeusza Kowalika, red. Ryszard Bugaj, Józef Halbersztadt, Warszawa.

Naisbitt John, (1995), Global paradox. The bigger the world economy, the more powerful its smallest players, New York.

Naisbitt John, (1997), Megatrendy. Dziesięć nowych kierunków zmieniających nasze życie, Poznań.

Ohmae Kenichi, (1990), The borderless world. Power and strategy in the interlinked economy, New York.

Ohmae Kenichi, (1995), The end of the nation state. The rise of the regional economies, New York.

Reich Robert B., (1983), The next American frontier, „Atlantic monthly”, March.

Rosser John B., Rosser Marina V., (1996), Comparative economics in a transforming economy, Chicago.

Skidelsky Robert, (2000), Economic freedom and peace, Wiedeński Instytut Nauki o Człowieku, „Newsletter”, nr 67.

Soros George, (2002), George Soros on globalization, New York.

Stiglitz Joseph E., (1994), Whither Socialism?, Cambridge.

Sutcliffe Bob, Glyn Andrew, (1999), Still underwhelmed. Indicators of globalization and their misinterpretation, ksero.

Toporowski Jan, (2003), Hobson’s imperialism and the politics of global finance. Lecture to the south place ethical society, maszynopis.

Wachtel Howard, (1986), The money mandarins. The making of supranational economic order, New York.

Wade Robert, (1996), Globalization and its limits: reports of the death of national economy are greatly exaggerated w: National diversity and global capitalism, ed. by Suzanne Berger, Ronald Dore, Ithaca, New York.

1 Tekst opublikowany w 2004 roku, w: „Globalizacja od A do Z”, koordynacja nauk. Elżbieta Czerny, NBP, Warszawa (przyp. red.).

2 W książce tej autor przypomina, że do Ligi Narodów Zjednoczonych należało zaledwie ponad trzydzieści państw, obecnie do ONZ należy blisko dwieście krajów. Taka tendencja mogłaby sprawić, że rychło mielibyśmy w świecie około tysiąca państw.

3 Robert Boyer, jak zresztą wielu autorów, używa pojęcia konwergencji (i dywergencji) w odniesieniu do części procesu globalizacji, dotyczącej instytucjonalno-organizacyjnego upodobniania się lub różnicowania współczesnych gospodarek.

4 Przypominając ten spór, James K. Galbraith pisze, że „dla Wall Street pomysł stworzenia międzynarodowej instytucji finansowej reprezentującej interesy dłużników był tak obcy jak pomysł, by więźniowie zarządzali więzieniami” (2003).

5 Biograf Keynesa sugeruje, że jego bohater ciężko przeżył konflikt z Amerykanami. Pisał: „Już na pierwszym zgromadzeniu gubernatorów MFW i BŚ w Savannah (Georgia) w 1946 r. doszło do ostrego konfliktu z Fredem Vinsonem, sekretarzem skarbu USA. Niektóre podjęte tam decyzje rozwiały nadzieje Keynesa wiązane z tymi instytucjami, w powstanie których włożył tyle pracy. Stres był wielki. Keynes zmarł po powrocie do swego domu w Sussex w Niedzielę Wielkanocną 1946 roku” (Harrod 1982). Sugerowany tu związek przyczynowy jest nader przejrzysty.

6 James Tobin przestrzegał kraje postkomunistyczne przed naśladowaniem wzorów amerykańskich w tej dziedzinie (1990).

7 Poprawiłem błędne tłumaczenie „new economy” jako nowa ekonomia, gdyż chodzi o nową gospodarkę (przyp. T.K.).

8 Wbrew temu, co sugeruje polskie tłumaczenie (1999), nie pisze on o „światowym rządzie”, lecz o czymś znacznie łagodniejszym: „towards greater global governance” (Giddens 1998, s. 153), co można byłoby przetłumaczyć: zmierzanie w kierunku skuteczniejszego sterowania globalnego. Inna sprawa, że propozycja Centralnego Banku Światowego bez światowego rządu wygląda na absurd.

9 Przestrogi Sorosa są bliskie apokalipsy: „Staliśmy się świadomi, że nasza cywilizacja jest w niebezpieczeństwie. Traci sens staranie się o poprawianie pozycji naszego systemu społecznego, jeśli sam system dryfuje w kierunku klęski” (2002, s. 178).

10 Polskie doświadczenie z umową stowarzyszeniową z UE wskazały na to, że początkowa asymetria na rzecz Polski via facti zmieniła się w praktyce w asymetrię na korzyść silniejszego, czyli Unii Europejskiej.

11 Noam Chomsky oparł swój wywód na raportach i publikacjach instytucji rządowych. Na podobne zjawisko dwoistości wolnorynkowej retoryki i polityki ekonomicznej rządu amerykańskiego zwraca uwagę Edward Luttwak (2000).

12 To doświadczenie irlandzkie mogłoby być bardzo ważną lekcją dla krajów postkomunistycznych. Badanie Jože Mencingera (2003) wskazuje, że w ośmiu krajach środkowej Europy istnieje wyraźnie negatywna korelacja między wielkością skumulowanych bezpośrednich inwestycji zagranicznych (FDI) do PKB oraz stopą wzrostu PKB. Im wyższy udział FDI, tym niższa stopa wzrostu PKB i odwrotnie. Wytłumaczenie tego zaskakującego rezultatu tkwi prawdopodobnie w tym, że kapitał zagraniczny napływał głównie w celu opanowania rynków oraz lokował się przeważnie nie w branżach określanych jako nośniki wzrostu, lecz w handlu, finansach, transporcie.

2. Amerykański system gospodarczy w ewolucji1

Uwagi wstępne

Stany Zjednoczone Ameryki Północnej są najpotężniejszym i najbogatszym krajem świata, który ciągle odgrywa kluczową rolę w gospodarce, polityce światowej, a także w kształtowaniu wzorców ustrojowych w świecie współczesnym. Ekonomiczną rolę Stanów Zjednoczonych można mierzyć różnorako. Być może najbardziej przemawia do wyobraźni znaczenie dolara amerykańskiego: poza granicami kraju znajduje się w obiegu około dwóch trzecich jego ogólnej wartości.

Oprócz własnej potęgi gospodarczej i politycznej, Stany zapewniły sobie wielki wpływ na świat poprzez dwie najpotężniejsze międzynarodowe organizacje finansowe: Bank Światowy (BŚ) wraz z instytucjami przyległymi oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW), poprzez dwóch potężnych pożyczkodawców, a zarazem „dyktatorów mody ekonomicznej”. Popularność zyskało określenie „konsensus waszyngtoński” (Washington Consensus), co właśnie oznacza zgodę tych dwóch instytucji oraz rządu amerykańskiego w sprawie polityki gospodarczej przyjaznej rynkowi (market friendly policy), także jako polityki promowania, a nawet, jak się dzisiaj przyznaje, narzucania zmian ustrojowych w świecie.

Istnieją powody, by system społeczno-ekonomiczny USA traktować jako punkt odniesienia dla innych systemów, gdyż stanowi największe przybliżenie do klasycznego modelu teoretycznego kapitalizmu. Prawie sto lat temu niemiecki ekonomista i historyk gospodarczy pisał: „Stany Zjednoczone są dla kapitalizmu biblijną krainą Kanaan – ziemią obiecaną. Tutaj bowiem po raz pierwszy zostały spełnione wszystkie warunki potrzebne mu dla pełnego i niezakłóconego rozwoju. Tam, jak nigdzie indziej, kraj i ludzie byli stworzeni do tego, by rozwój kapitalizmu doprowadzić do najbardziej zaawansowanej postaci” (Sombart 2004, s. 190). Niemiecki ekonomista dodaje: „Nie ma na świecie takiego drugiego kraju, w którym masy byłyby tak bardzo wciągnięte w tryby spekulacji, jak w Stanach Zjednoczonych, nie ma takiego drugiego kraju, w którym ludność tak powszechnie chciałaby korzystać z kapitalizmu […]. Jedyny w swoim rodzaju ‘duch Ameryki’ rodzi się wciąż na nowo jakby sam z siebie i jest coraz lepiej oczyszczony, zaiste spiritus capitalisticus purus rectificatus, (2004, s. 39). Od tamtego czasu system gospodarczy ulegał dość istotnym zmianom, ale Amerykanie chcą wierzyć, że ich kapitalizm jest w najczystszej postaci.

Omówię krótko powstanie potęgi gospodarczej Stanów, następnie ustrojowe skutki najgłębszego w dziejach kapitalizmu kryzysu lat 30. XX wieku. Bardziej szczegółowo zatrzymam się na ewolucji ustrojowej tego potężnego kraju w okresie powojennym.

Powstanie kapitalizmu amerykańskiego

Stany Zjednoczone, liczące obecnie ok. 265 milionów ludzi, już w drugiej połowie XIX wieku stały się potęgą gospodarczą (ilustruje to poniższa tabela).

Tabela 1. Udział USA w światowej produkcji lub w PKB

a) w produkcji przemysłowej

1881–1885

28%

1906–1910

35%

b) w PKB

1945

50%

1961

36,2%

(udział EWG – 26%, Japonii 7,3%)

1991

26%

(udział EWG – 29,4%, Japonii 15,5%)

c) dochód per capita (w USA większy niż)

1861

1913

w Wielkiej Brytanii

1,4 razy

1,8

w Niemczech

2,6

2,8

we Francji

3,0

3,4

w Rosji

6,3

8,7

w Japonii (1868)

20

X

d) tempo wzrostu PKB USA po II wojnie światowej (per capita)

1948–1973

2,3%

1974–1994

1,4%

Liczby powyższe wskazują, że aż do czasu Wielkiej Depresji lat 30. XX wieku USA poprawiały wskaźniki wzrostu w stosunku do wszystkich wymienionych tu krajów europejskich. Pozycja pierwszej potęgi w świecie wyrażała się także w znaczącym udziale w globalnej produkcji świata. Drugie miejsce zajmowała początkowo Wielka Brytania, by później miejsca ustąpić Niemcom. Zniszczenia Europy podczas drugiej wojny światowej przyczyniły się do dalszego wzrostu udziału Stanów w produkcji światowej (aż do około 50% w 1945 r.). W 1991 r. udział ten spadł do około 26%, m.in. na rzecz Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (poprzedniczki Unii Europejskiej), która wytwarzała już w tym czasie prawie 30% światowej produkcji. Spadek udziału Stanów Zjednoczonych w produkcji światowej był wynikiem wolniejszego ich rozwoju w porównaniu do krajów Europy Zachodniej, Japonii i oczywiście „najmłodszych tygrysów azjatyckich”. Gospodarki Niemiec, a zwłaszcza Japonii, rozwijały się w obu tych okresach znacznie (ta druga – parokrotnie) szybciej. Nie należy jednak zapominać, że wszystkie te kraje korzystały w okresie bezpośrednio powojennym z tzw. renty doganiania. W drugiej połowie lat 90. XX wieku Stany ponownie wyprzedziły Unię Europejską.

Wysokiej dynamice wzrostu gospodarczego towarzyszyło równie szybkie tempo koncentracji produkcji, a zwłaszcza centralizacji kapitału. Wielkie korporacje pojawiły się w znacznej liczbie na przełomie XIX i XX wieku. W ciągu dziesięciu zaledwie lat zniknęło kilkaset i tak już sporych firm, z których połączenia powstało kilkadziesiąt gigantów. Wśród nich jest wiele do dziś znanych, takich jak Morgan, General Electric, AT&T, International Harvester, Eastman Kodak, U.S. Steel Corporation (ostatnia powstała ze 180 samodzielnych wcześniej firm). Tylko częściowo narodziny tych gigantów wynikały z potrzeb korzyści skali. U.S. Steel jest często podawanym przykładem firmy nieefektywnej, źle zarządzanej, biurokratyczno-hierarchicznej, nadmiernie scentralizowanej. O połączeniach decydowała przede wszystkim chęć dominacji (często zdobycia monopolistycznej pozycji) na rynkach towarów i finansowym. Tendencja do tworzenia gigantów przetrwała do dzisiaj. Do rangi symbolu mogą aspirować trzy największe firmy samochodowe – General Motors, Ford i Chrysler, które wytwarzają około 95% krajowej produkcji samochodów, a ich udział w sprzedaży na rynku amerykańskim wynosi około 70%. Wymienione giganty są z reguły większe niż japońskie czołowe firmy samochodowe, ale samochody japońskie są wytwarzane w większych fabrykach niż w Stanach, oznacza to, że w Japonii przywiązuje się większą wagę do korzyści skali niż do centralizacji kapitału.

Co zadecydowało o bardzo szybkim wzroście gospodarczym USA przed Wielką Depresją lat 30. XX wieku, a następnie co sprawiało, że aż do lat 90. cofały się one w stosunku do głównych krajów europejskich i Japonii? Wśród historyków gospodarczych i ekonomistów panuje raczej zgoda co do tego, że we wczesnym stadium o wysokiej dynamice gospodarki amerykańskiej2 decydowały głównie trzy czynniki: obfitość ziemi (i bogactw naturalnych), systematyczny przypływ relatywnie wysoko kwalifikowanej, bardziej przedsiębiorczej, pochodzącej głównie z Europy siły roboczej i wreszcie – duża swoboda gospodarcza, brak biurokratycznych barier, w Europie ukształtowanych jeszcze w epoce feudalizmu.

Wielka Depresja i klęska Herberta Hoovera

Współcześni rzadko zdają sobie sprawę z rozmiarów klęski, jaką był kryzys lat 1929–1933, zwłaszcza w tych krajach, które dotknął najsilniej, to znaczy w Niemczech i w Stanach Zjednoczonych. W szczytowym okresie kryzysu dochód narodowy w USA spadł niemal do połowy, a liczba bezrobotnych sięgnęła jednej trzeciej siły roboczej. Stało się to w warunkach, gdy nie było systemu zasiłków dla bezrobotnych. Zbankrutowała ogromna liczba firm, w tym tysiące banków. Nauczycielom płacono zaświadczeniami. Nawet sądy zawieszały działalność z braku finansów. Na wielu obrazach, fotografiach, filmach uwieczniono długie kolejki wynędzniałych robotników do publicznych „garkuchni”. Jeszcze obecnie we wspomnieniach najstarszych Amerykanów lata te są czasem wielkiej apokalipsy. Z punktu widzenia kształtowania systemu gospodarczego, nie tylko Stanów Zjednoczonych, ważne jest to, że wyjątkowo głęboki kryzys zmusił rządzących do szukania dróg wyjścia z zapaści, środków zaradczych, których znaczna część wykroczyła swym znaczeniem poza samo ożywienie gospodarki w ramach jednego cyklu. Działania te wiążą się z prezydenturą Franklina Delano Roosevelta, a zmiany, jakie wtedy wprowadzono otrzymały nazwę New Dealu (Nowego Ładu).

Przypomnijmy, że poprzednik Roosevelta, prezydent Herbert Hoover (1929–1933), później jeden z najostrzejszych krytyków Nowego Ładu, był autorem interesującej koncepcji, w pewnym sensie prekursorskiej w stosunku do Keynesa. Ściślej – dzielił on to prekursorstwo z Henrym Fordem, twórcą przemysłu samochodowego w Ameryce. Obaj dostrzegli, że masowa produkcja kapitalistyczna wymaga masowej konsumpcji, a więc także dostatecznie wysokich płac pracowniczych. Ford ideę tę wcielił w życie we własnym imperium samochodowym. Radykalnie podnosząc płace, stworzył pracownikom warunki do kupowania (przynajmniej na raty) swoich samochodów. Podzielający tę opinię Hoover, jako minister handlu, działał w tym duchu już w latach 20. XX wieku. Podejmował nawet bezpośrednie kroki zmierzające do redukcji bezrobocia. Główna idea Hoovera opierała się jednak na przekonaniu, iż biznesmeni, podobnie jak Ford, zrozumieją, że wysokie płace leżą również w ich interesie, gdyż pracownicy są głównymi nabywcami masowej produkcji. Na tym miał polegać – według określenia czołowego pisma biznesu „Fortune” – „nowy kapitalizm”. Zdaniem pisma, koncepcja ta miała być równie rewolucyjna jak idea planowania Józefa Stalina (!).

Wielka Depresja negatywnie zweryfikowała tę koncepcję. Gdy w 1929 r. nastąpiło nagłe załamanie gospodarki, Hoover, już jako prezydent, apelował do szefów wielkich korporacji, by nie obniżali płac i unikali zwalniania pracowników. W pierwszej chwili ci najwięksi i może najświatlejsi posłuchali prezydenta. Na przykład, jeszcze na początku 1931 r. U.S. Steel utrzymywała 94% zatrudnienia, chociaż jej produkcja spadła do połowy. Podobnie postąpił Ford. Ta wspaniałomyślność biznesmenów nie stała się jednak zjawiskiem na tyle powszechnym, by mogła rozwiązać sprzeczność między siłą nabywczą społeczeństwa i znacznie większą zdolnością gospodarki do produkcji. Potrzebna była przeciwważna siła wobec biznesu, siła pracowników domagających się wyższych płac, siła związków zawodowych. Zrozumiał to później Roosevelt, który doprowadził do ostatecznej legalizacji ruchu zawodowego i wzrostu jego znaczenia, do czegoś w rodzaju (niekoniecznie pisanej) umowy społecznej partnerów. Do tego jednak Hoover wówczas nie dojrzał. Sprzeciwiał się kategorycznie bezpośredniej ingerencji państwa w gospodarkę. Takie było źródło konfliktu tych wielkich postaci i ich ostatecznego zerwania3.

Nowy Ład

Nazwa New Deal może sugerować, że Roosevelt zrealizował jakąś wcześniej wypracowaną i klarownie zarysowaną koncepcję. Takiej jednak nie było. Ani jemu, ani jego współpracownikom nie przyświecała żadna wyraźna koncepcja programowa. Wybornie oddaje to następująca wypowiedź Johna K. Galbraitha: „Obecnie jest już oczywiste, że prezydent Roosevelt nie był przywiązany do żadnego dogmatu poza tym, że wierzył w szeroko pojmowany liberalny kapitalizm. To zaś ułatwiało mu akceptację każdej dobrze uzasadnionej idei, co świetnie wykorzystano. Pierwsze lata New Dealu przypominają holenderskie ciasto zawierające mały prezent dla każdego – ortodoksję budżetową dla wierzących w doktrynę zdrowych finansów, manipulacje pieniężne i kursowe dla entuzjastów monetaryzmu, regulowanie cen dla tych, którzy mocno ucierpieli od deflacji, sporo wątpliwej wartości planowania dla tych, którzy za wiele uczęszczali na seminaria z nauk politycznych” (1957, s. 115).

Niebawem jednak wyłoniło się kilka myśli i działań wzajemnie się uzupełniających. Pierwszy to prekeynesowska (bo „Ogólna teoria zatrudnienia…” Keynesa ukaże się dopiero w 1936 r. i nie od razu zostanie przyswojona przez Amerykanów) koncepcja polityki nakręcania koniunktury przez zwiększanie popytu krajowego. Rząd Roosevelta poszedł w tym kierunku bardzo daleko, chociaż miał przeciwko sobie prawie wszystkie autorytety4. Pierwszy krok został uczyniony jeszcze przez Hoovera, który w celu wspomagania podupadających firm powołał rządową agencję kredytową pod nazwą „Reconstruction Finance Corporation” oraz wyposażył ją w znaczne środki z budżetu państwa. Już to oznaczało zerwanie z dotychczasową wiarą Amerykanów, że rząd nie powinien ingerować w samoregulujący się mechanizm rynkowy.

Roosevelt znacznie rozszerzył front walki z kryzysem. Natychmiast po inauguracji swej prezydentury – wykorzystując ustawę o stanie wyjątkowym z okresu pierwszej wojny światowej – zawiesił wszelkie operacje bankowe w całym kraju, co ostudziło panikę. Do przedsięwzięć bardziej długofalowych należało powołanie, na podstawie ustawy „National Industry Recovery Act”, agencji o tej nazwie, NRA. Największym przedsięwzięciem inwestycyjnym NRA była realizacja programu „Tennessee Valley Authority” (TVA), czyli instytucji, która stworzyła i zarządzała całym kompleksem inwestycji z elektrowniami wodnymi na czele, w dorzeczu Tennessee5. Doświadczenia z NRA nie były tylko pozytywne. Instytucja ta przejawiała, niestety, nadmierne apetyty biurokratyczne. Ułatwiło to zmasowany atak kół biznesu, który okazał się skuteczny. W 1935 r. Sąd Najwyższy (o podobnych kompetencjach jak nasz Trybunał Konstytucyjny) zawiesił jej działalność, uznając ją (podobnie jak pięć innych ustaw) za niezgodną z konstytucją.

Uchwalając ustawę o „Agricultural Adjustment”, władze przewidziały środki zmierzające do złagodzenia skutków recesji (deflacji) dla rolników, kompensując straty wynikłe z ograniczenia produkcji. Zapoczątkowało to jednak wysoce kosztowne, systematyczne subsydiowanie rolnictwa, które dotrwało do dzisiaj.

W świetle późniejszych doświadczeń polityki antycyklicznej, posługującej się znacznie subtelniejszymi narzędziami monetarno-finansowymi, New Deal, choć pionierski, może się dziś wydawać nazbyt „dyryżystowski”. Wszelako w połowie lat 30. nie było jeszcze dobrych doświadczeń w posługiwaniu się instrumentarium oddziaływania pośredniego. Również w teorii koncepcja tzw. finansów funkcjonalnych została sformułowana przez Abbę Lernera dopiero w latach 40. XX wieku. Ale i w odniesieniu do tego, co później nazwano automatycznymi stabilizatorami, New Deal miał pewne osiągnięcia, chociaż wówczas kierowano się zapewne celami czysto pragmatycznymi. Wprowadzone w 1935 r. ustawą o zabezpieczeniu społecznym („Social Security Act”) zasiłki dla ubogich i bezrobotnych, system emerytalny oraz pomoc matkom samotnie wychowującym dzieci usztywniały (uniezależniały od wahań cyklicznych) sporą część siły nabywczej społeczeństwa, a w formie zasiłków dla bezrobotnych stworzono instytucję działającą w odwrotnym kierunku niż recesja (spadek funduszu płac był częściowo rekompensowany wzrostem funduszu dla bezrobotnych).

Trzecim istotnym składnikiem Nowego Ładu było wprowadzenie wielu przepisów przeciwdziałających monopolizacji gospodarki oraz regulujących giełdę. W latach 30. XX wieku panowało przekonanie, iż z uwagi na swą ogólnikowość stara ustawa Shermana (1890), nieco tylko poprawiona ćwierć wieku później, nie zdawała egzaminu. Poprawka z 1936 r. wprowadzała zakaz różnicowania cen niemających źródeł w zróżnicowaniu kosztów produkcji. Zakazywała też uczestnictwa dyrektorów w organach firm konkurencyjnych, i co ważniejsze, stworzono Federalną Komisję Handlu, której zadaniem miała być kontrola biznesu skierowana przeciw nieuczciwym praktykom. Zwiększała również jawność działania korporacji. Jak dotąd jednak ani ustawy antymonopolowe, ani działania stojących na ich straży instytucji – jak wspomniana Komisja Handlu czy Wydział Antymonopolowego Ministerstwa Sprawiedliwości – nie cieszą się opinią skutecznych. Poddanie więc wielkich korporacji kontroli społecznej wobec niewystarczającej siły kontroli administracyjnej pozostało nadal poważnym i żywo dyskutowanym, czekającym na rozwiązanie problemem.

Zasługą Roosevelta jest również stworzenie, pionierskiej na owe czasy, Komisji Papierów Wartościowych (Securities and Exchange Commission