O elegancji i obciachu Polek i Polaków. Od stóp do głów - Tomasz Jacyków - ebook

O elegancji i obciachu Polek i Polaków. Od stóp do głów ebook

Tomasz Jacyków

4,0
29,79 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

 

 

O elegancji i obciachu Polek i Polaków. Od stóp do głów

Niemożliwie zabawna, pełna anegdot i praktycznych wskazówek gawęda o modzie, współczesnym świecie i o Tomaszu Jacykowie jakiego nie znacie. Czytelnicy szukający świetnej rozrywki będą zachwyceni.

W swojej pierwszej, bardzo osobistej książce, Tomasz Jacyków pokazuje się nam nie tylko jako profesjonalista w dziedzinie, którą kocha od dziecka, ale także, a może przede wszystkim, jako bystry obserwator otaczającej nas rzeczywistości, człowiek niezwykłej wrażliwości, kochający ludzi i życie. „O elegancji i obciachu Polek i Polaków” to lektura napisana żywym językiem przeznaczona dla każdego, kto lubi, i kto chce dobrze wyglądać. A po lekturze, pozostanie tylko założyć kurtkę typu „hej przygodo w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej”, podciągnąć spodnie na pawełka, założyć sandały sznurowane po samego bobra i nie panikować, gdy bożena wciąga szorty…

 

„Być modnym, to wyglądać na tyle znakomicie, aby dobrze żyć, idiotyzmem jest żyć po to, aby świetnie wyglądać.”

 

Do pisania, a myślałem o tym od kilku lat, namówił mnie psycholog Jacek Santorski. I oto jest, moja pierwsza w życiu książka! Starałem się zachować w niej jak najwięcej siebie, mojego języka, nie zawsze grzecznego. W tym miejscu przepraszam wszystkie dzieci i konsekwentnych konserwatystów – nie bierzcie mnie za przykład, nie nadaję się. Ale kocham to co robię, swoją pracę i ludzi. Nie lubię półśrodków, lubię mówić to co myślę. I biorę za własne słowa odpowiedzialność.

Tomasz Jacyków

Świeżo po lekturze jestem pod wrażeniem nie tylko trafności Twoich obserwacji psychologicznych, ale także syntezy spojrzenia na zjawiska z pogranicza mody i designu w naszej części świata na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci… Jestem pewien, że Twoja książka może być dla nas wszystkich urealniającym, chociaż przez bezpośredniość narracji czasem okrutnym zwierciadłem. No ale w końcu nie będziesz z nim biegał, mam nadzieję, po ulicy i przystawiał go ludziom, którzy tego nie chcą, tylko dawał się przejrzeć tym, co sami po nie sięgną, z własnej woli.

Jacek Santorski

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 444

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

gawęda o elegancji i obciachu,czyli jak sobie radzićmiędzy modą a dreskodempo co to wszystko,na co i dlaczego?

Myślę, że przyszedłem na świat, żeby umilać ludziom życie i żeby udowadniać ludziom, jacy są fantastyczni, szczęśliwi, bogaci, nawet jeśli nie są, zdrowi, nawet jeśli nie są, i piękni, nawet jeśli nie są. Absolutnie kwintesencja próżności. Znaczy: zaspokój wszelkie potrzeby, jakie masz, a potem wynajmij mnie, a ja cię po prostu wylukruję do końca. Do napisania książki, o której myślałem od kilku lat, namówił mnie psycholog Jacek Santorski.

Nie jestem pisarzem, nie aspiruję nawet. Nagrałem to, co chciałem przekazać (no, może nie wszystko), przepisałem, a następnie poskładałem, korzystając z pomocy redakcyjnej.

I oto jest, moja pierwsza w życiu książka!

Kto mnie zna, wie, że jestem gawędziarzem.

Lubię dużo gadać i w istocie gadam dużo, często za dużo. Starałem się zachować w książce jak najwięcej siebie, mojego języka, nie zawsze grzecznego. W tym miejscu przepraszam wszystkie dzieci i konsekwentnych konserwatystów – nie bierzcie mnie za przykład, nie nadaję się.

Ale kocham to, co robię, swoją pracę, ludzi.

Nie lubię półśrodków, lubię mówić to, co myślę.

I biorę za własne słowa odpowiedzialność.

Bo naprawdę bycie stylistą i ubieranie innych ludzi to jest gigantyczna odpowiedzialność.

Można drugiemu człowiekowi w głowie tak namieszać i narobić takiej krzywdy, że taki człowiek nie dość że nie może sobie poradzić z własnym życiem, to jeszcze ma sieczkę ubraniową w głowie i zaburzone absolutnie priorytety. I nagle zaczyna odnajdować przyjemność w kupowaniu coraz to nowej bielizny, coraz to nowych butów, a ponieważ zabija tym swoje wewnętrzne problemy – popada w zakupoholizm, doprowadzając siebie i rodzinę do ruiny. Więc z tym leczeniem duszy ubraniami to bardzo ostrożnie. Ja myślę, że to jest tak, że jeżeli tej naszej duszy jest dosyć dobrze ze sobą i jeśli ona potrzebuje jakichś kolorowych historii, to proszę bardzo, zabawmy się ubraniami, sprawmy sobie radość, sprawmy sobie przyjemność. Jeżeli jest nam troszkę smutno, ale mamy świadomość siebie, możemy się troszkę pobawić strojami. Jeżeli zaś mamy problemy i to je chcemy zarzucić ubraniami, to to jest nie do końca właściwa droga. Kto jest dziś modny? Modnym być to znaczy być w masie ludzkiej jednostką, być zauważalnym, czuć się fantastycznie ze sobą, korzystać z dobrodziejstw świata.

To jest modne. Na tym to polega. Modne jest dbać o siebie na tyle i na tyle dobrze wyglądać, żeby przez całe życie w pełni korzystać z uroków świata, ale idiotyzmem jest żyć po to, żeby znakomicie wyglądać. Uważam, że dobrze mieć poczucie swego własnego gwiazdorstwa, żeby czerpać z pracy satysfakcję i dawać radość.

I skupmy się tylko na radości, bo ja nie mam aspiracji do dawania czegokolwiek innego. Jestem kwintesencją próżności dla próżności. Jestem po to, żeby cieszyć ludzi za ich pieniądze. Po to zarabiają pieniądze, żeby sobie wynająć takiego pajaca, który umili im dzień, dwa, trzy, a przy okazji pokaże im różne drogi korzystania z życia i cieszenia się swoim wizerunkiem.

Jeśli więc kupiliście moją książkę, życzę Wam dobrej zabawy i wiele radości z lektury!

Tomasz Jacyków

trochę o historii modyna świecie

Wkro­czy­li­śmy w nowe mi­le­nium i moda jako zja­wi­sko prze­sta­ła ist­nieć. Sta­ła się swe­go ro­dza­ju sub­kul­tu­rą, któ­ra ogar­nę­ła wła­ści­wie cały świat. Trud­no prze­wi­dzieć, w któ­rą stro­nę pój­dzie, ale wia­do­mo, że tak jak cały ry­nek sztu­ki, tak i ry­nek mody jest uza­leż­nio­ny ści­śle od mar­ke­tin­gu. Dziś ob­li­cza się ma­te­ma­tycz­nie ko­lek­cje, sto­su­nek awan­gar­dy do kla­sy­ki, sto­su­nek spód­nic do spodni, ża­kie­tów do blu­zek itd., a w ta­kiej rze­czy­wi­sto­ści tyl­ko mar­ka ma szan­se na suk­ces. Pro­jek­tant musi łą­czyć kila rze­czy, żeby od­nieść suk­ces: umie­jęt­ność na­gi­na­nia się, in­te­li­gen­cję, trosz­kę spry­tu, odro­bi­nę szczę­ścia do lu­dzi. No a wszyst­ko to musi być okra­szo­ne ta­len­tem. Resz­ta to pie­nią­dze, któ­re ro­bią pie­nią­dze, i oczy­wi­ście mar­ke­ting.

Wła­ści­wie od­kąd za­czę­to de­mo­ni­zo­wać modę (czy­li w XX wie­ku, bo wte­dy ra­zem z roz­wo­jem miesz­czań­stwa na­stą­pił jej dy­na­micz­ny roz­wój), za­czę­ły się też roz­wi­jać hi­sto­rie to­wa­rzy­szą­ce mo­dzie, czy­li ki­ne­ma­to­graf, film, zdję­cia – to wszyst­ko za­czę­ło na­krę­cać ko­niunk­tu­rę nie tyl­ko na modę dla wy­bra­nych, ale rów­nież dla ca­łych spo­łe­czeństw. Od tam­te­go cza­su mo­że­my mó­wić o bel­le epo­que, la­tach dwu­dzie­stych, trzy­dzie­stych, czter­dzie­stych… mó­wiąc o mo­dzie, ope­ru­je­my więc dzie­się­cio­le­cia­mi.

Bel­le epo­que to są gor­se­ty i de­kol­ty, mu­śli­ny, fal­ban­ki, lata dwu­dzie­ste to czas, kie­dy ko­bie­ty po­zby­wa­ją się gor­se­tów, wpro­wa­dza się nowe tka­ni­ny, lata trzy­dzie­ste to to­tal­na eman­cy­pa­cja, gar­ni­tur mę­ski za­czy­na­ją­cy funk­cjo­no­wać jako dam­ski (co póź­niej Yves Sa­int Lau­rent przy­pi­sał so­bie. Je­śli mo­że­my mó­wić o tym, kto jest twór­cą mę­skie­go wi­ze­run­ku w mo­dzie dam­skiej, to dzię­ki temu, że kino nam w tym po­ma­ga, bo mamy Mar­le­nę Die­trich, od któ­rej się za­czę­ło, a Yves to po pro­stu prze­ro­bił na tak zwa­ną modę po­pu­lar­ną w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych). W la­tach trzy­dzie­stych ko­bie­ty za­czy­na­ją się eman­cy­po­wać. Za­czy­na­ją się li­czyć ta­len­ty kre­ato­rów. I mamy tu fan­ta­stycz­ną po­stać bar­dziej sty­list­ki niż pro­jek­tant­ki, bo ona wie­le nie za­pro­jek­to­wa­ła, ale wy­my­śli­ła pe­wien styl: to Coco Cha­nel, twór­czy­ni ma­łej czar­nej, twór­czy­ni słyn­ne­go sty­li­zo­wa­ne­go na mę­ski swe­tra w pa­ski (za­po­ży­czył go póź­niej Jean Paul Gaul­tier), twór­czy­ni twe­edów i sty­lu ko­bie­ta-dan­dys.

Mu­si­my pa­mię­tać o ca­łym ba­ga­żu ży­cia Coco Cha­nel, ma­ją­cym re­al­ny wpływ na jej twór­czość. Gdy­by stwo­rzy­ła to wszyst­ko Pipsz­tyc­ka, nikt by pew­nie nie zwró­cił na nią uwa­gi. Bo wiel­cy twór­cy mody, poza tym, że byli wiel­ki­mi twór­ca­mi czy też są wiel­ki­mi twór­ca­mi, są nie­zwy­kły­mi, nie­tu­zin­ko­wy­mi oso­bo­wo­ścia­mi. Zwy­kle z nie­ko­niecz­nie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cym ży­ciem oso­bi­stym. Po­dob­nie było z Cha­nel. Jej de­ter­mi­na­cja, jej chęć po­sia­da­nia, jej moc­no roz­luź­nio­ne mo­ra­le stwo­rzy­ło współ­cze­sną ko­bie­tę.

I mamy lata czter­dzie­ste, kie­dy moda su­ro­wie­je ze wzglę­du na woj­nę, a pew­ne roz­wią­za­nia wy­mu­sza­ne są przez prze­mysł. Nie ma we­łen su­kien­ko­wych, tyl­ko tka­ni­ny ro­bio­ne dla woj­ska, a więc ko­stiu­my na moc­nych ra­mio­nach itd., skra­ca­nie dłu­go­ści ze wzglę­dów prak­tycz­nych. Po woj­nie, kie­dy jest po­trzeb­ny od­dech, zno­wu wra­ca ta­lia, eks­po­no­wa­nie biu­stu, lek­kie su­kien­ki.

Pod­czas gdy cały świat dźwi­ga się z kry­zy­su i wpa­da w na­stęp­ne kry­zy­sy i woj­ny, u nas się nic nie dzia­ło, tkwi­li­śmy so­bie w du­pie sza­rej nad zim­nym Bał­ty­kiem i nic się nie roz­wi­ja­ło. Pew­ne pro­ce­sy, jak gra­da­cja ma­rek, two­rze­nie ca­łe­go współ­cze­sne­go ryn­ku mody, nas zu­peł­nie omi­nę­ły. Po dru­giej woj­nie świa­to­wej zo­sta­ły z okre­su przed­wo­jen­ne­go wiel­kie na­zwi­ska, wiel­kie domy mody, Cha­nel, Dior, Gi­ve­nvchy, sta­ry dom mody Ba­len­cia­ga, domy hau­te co­utu­re, sto­wa­rzy­sze­nie fran­cu­skich kraw­ców – nie­zwy­kle eli­tar­ny klub, do któ­re­go mo­gli na­le­żeć tyl­ko nie­licz­ni (ko­rzy­sta­ły z nie­go pa­nie, któ­re mia­ły nie­bo­tycz­ne pie­nią­dze, ale mu­sia­ły przy­je­chać oso­bi­ście, żeby ku­pić su­kien­kę u pro­jek­tan­ta). Cała resz­ta ubie­ra­ła się w rze­czy kon­fek­cyj­ne. Lu­dzie mo­gli się ubie­rać wy­łącz­nie w skle­pach, ewen­tu­al­nie uszyć coś tam u kraw­ca. Ale po dwóch woj­nach oka­za­ło się, że za dużą wodą jest jesz­cze Ame­ry­ka ze swo­im gi­gan­tycz­nym po­ten­cja­łem, gdzie też żyją lu­dzie, któ­rzy two­rzą. Two­rzą sztu­kę i modę.

Koń­ców­ka lat czter­dzie­stych to suk­nie od­ci­na­ne w ta­lii, sze­ro­kie, do tego okre­ślo­ne fry­zu­ry, dłu­gość za ko­la­na, okre­ślo­ne sze­ro­ko­ści. Lata czter­dzie­ste to w ogó­le było szy­cie z tego, co zo­sta­ło po woj­nie. Mamy weł­nia­ne szy­ne­le, lo­de­ny, reszt­ki je­dwa­biu spa­do­chro­no­we­go. Do­pie­ro w koń­cu lat pięć­dzie­sią­tych lu­dzie mają wresz­cie do­syć cięż­kich tka­nin, na­stę­pu­je po­wrót do tiu­lu, do mu­śli­nu, do cien­kich tka­nin. Ale mamy też Eu­ro­pę, więc chło­dy i zimy, no więc i fu­tra, lo­de­no­we płasz­cze. Cięż­kie po­twor­nie. Gru­ba tka­ni­na, weł­na z wło­sem, czę­sto w kra­tę, upior­na hi­sto­ria. Eu­ro­pa już zdą­ży­ła się za­chwy­cić mięk­ką nor­ką i li­sem, a tu, za że­la­zną kur­ty­ną, mamy ba­ra­ny i nu­trie. Pa­mię­tam, moja mama mia­ła fu­tro z ba­ra­nów wę­gier­skich, krót­ko strzy­żo­nych, cięż­kie jak dia­bli, ale bar­dzo miłe. Ba­ra­ny były wy­bar­wia­ne na róż­ne ko­lo­ry i pa­nie no­si­ły ba­ra­ny zro­bio­ne na ty­gry­sa czy pan­te­rę. W la­tach sie­dem­dzie­sią­tych po­ja­wi­ły się u nas nu­trie. Cze­goś rów­nie ohyd­ne­go świat nie wi­dział…

Moda ewo­lu­uje da­lej, w lata pięć­dzie­sią­te. Naj­pierw spód­ni­ce w kształ­cie li­te­ry A, któ­re do­cho­dzą do peł­ne­go klo­sza i na­bie­ra­ją ha­lek (ame­ry­kań­skie lata pięć­dzie­sią­te, czy­li spód­ni­ce na hal­kach, do­pa­so­wa­ne góry itd.). Na te­re­nie Eu­ro­py taka spód­ni­ca na hal­kach za­czy­na się prze­obra­żać w tak zwa­ną bomb­kę, czy­li spód­ni­cę ła­pa­ną w dole. Od suk­ni ba­lo­wych, bar­dzo sze­ro­kich, prze­cho­dzi­my do dzien­nych, za­czy­na się po­ja­wiać cha­rak­te­ry­stycz­na li­nia ołów­ka.

Mu­si­my też pa­mię­tać o tym, że rów­no­le­gle z roz­wo­jem tzw. mody roz­wi­ja się bar­dzo moc­no prze­mysł bie­liź­niar­ski. Mod­ne sta­ją się biu­sto­no­sze. W ogó­le lata pięć­dzie­sią­te uwa­żam za naj­ko­rzyst­niej­szy okres dla uro­dy ko­bie­cej. Co praw­da była to uro­da bar­dzo nie­na­tu­ral­na, ale za to każ­da pani była pięk­na. Po­nie­waż obo­wią­zy­wał pe­wien ka­non, któ­re­go trze­ba się było trzy­mać. I wszyst­ko jed­no, czy ko­bie­ta mia­ła bu­rzę wło­sów na gło­wie, czy trzy wło­sy w sie­dem rzę­dów, wzię­ła to na piwo na­krę­ci­ła na wał­ki, na­ta­pi­ro­wa­ła wi­del­cem, zla­ła cu­krem, a po­tem i przez ty­dzień tak cho­dzi­ła. Czy mia­ła oczy ni­czym je­zio­ra Wik­to­rii, czy mia­ła dwie szpar­ki jak dwa wę­giel­ki, to so­bie dżdżow­ni­cę wal­nę­ła nad okiem, rzę­si­sko przy­cze­pi­ła i mia­ła wiel­kie oko. Czy mia­ła wi­szą­ce ogro­dy Se­mi­ra­mi­dy, czy jaj­ka sa­dzo­ne na bocz­ku, to za­ło­ży­ła sztyw­ny sta­nik ni­czym pół­kę i mia­ła biust. Czy mia­ła ta­lię, czy też ta­lii nie mia­ła, to ta ta­lia się przez taki biust sama ro­bi­ła. Czy mia­ła tak zwa­ne nad­piź­dzie (w ję­zy­ku mo­do­wym ob­szar nad wzgór­kiem ło­no­wym – przyp. red.), czy też tego nad­piź­dzia nie mia­ła, no to się pa­skiem ści­snę­ła i wy­glą­da­ła. Jed­na szła w stro­nę Babe, świn­ki z kla­są, inna w stro­nę pa­ty­ka.

Choć pa­ty­ków wów­czas prak­tycz­nie w ogó­le nie było. Za­uważ­my, że od lat sześć­dzie­sią­tych do tej pory czło­wiek jest wyż­szy śred­nio o 12 cen­ty­me­trów. Słyn­ny wzo­rzec chy­ba z 1967 roku: 90-60-90 cm – do­ty­czył wzro­stu 158–164. W tej chwi­li ten wzo­rzec przy­kła­da się do wzro­stu 178–180, czy­li do pa­ty­cza­ka. A skąd się to bie­rze? A stąd, że od za­ra­nia dzie­jów czło­wiek gdzieś w swej pod­świa­do­mo­ści tę­sk­ni za ko­smo­sem. Nie wia­do­mo dla­cze­go i z ja­kiej przy­czy­ny ko­smi­tów zwy­kle wy­obra­ża­my so­bie jako coś bar­dzo smu­kłe­go, wła­ści­wie nit­kę z wiel­kim ba­nia­kiem. Nie­zwy­kle rzad­ko w scien­ce fic­tion przed­sta­wia się ko­smi­tów jako gru­be kul­ki: Szul­kin w „Ga ga, chwa­ła bo­ha­te­rom” po­ka­zy­wał ko­smi­tów jako gru­ba­sów. My­ślę, że w czło­wie­ku, w pod­świa­do­mo­ści ludz­kiej jest chęć jed­no­cze­nia się z ko­smo­sem w taki czy inny spo­sób, dla­te­go tak zwa­ny high fa­shion prze­kra­cza nor­mę chu­do­ści. I dla­te­go tak bar­dzo po­trzeb­ni są we współ­cze­snym świe­cie lu­dzie tacy jak ja, któ­rzy są w sta­nie prze­tłu­ma­czyć to high fa­shion, czy­li hi­sto­rię ab­so­lut­nie se­lek­tyw­ną, wy­my­ślo­ną od roz­mia­ru o do roz­mia­ru 38 (bo w roz­mia­rze 40 wy­glą­da to już prze­cięt­nie) na roz­miar uli­cy, czy­li tak zwa­ny roz­miar śred­ni – mię­dzy 38 a 42.

Mamy lata sześć­dzie­sią­te. Wszyst­ko za­czę­ło się zwę­żać i skra­cać. Jest że­la­zna kur­ty­na i jest wiel­ka Ro­sja, któ­rą my mamy tak bar­dzo w po­gar­dzie, no bo za­wsze mamy w po­gar­dzie nie tych, co trze­ba. W Ro­sji po­ja­wia się mło­dziut­ki pro­jek­tant Zaj­cew. Wy­sy­ła szki­ce do swo­je­go naj­więk­sze­go guru, Yve­sa Sa­int Lau­ren­ta (słyn­ne płasz­cze w kształ­cie li­te­ry A, su­kien­ka mon­drian­ka itd.), a ten od­sy­ła je Zaj­ce­wo­wi mó­wiąc, że to wszyst­ko do dupy i w ogó­le się nie spraw­dzi. Se­zon póź­niej YSL wy­pusz­cza słyn­ną ko­lek­cję w kształ­cie li­te­ry A: su­kien­kę mon­drian­kę i ko­lo­ro­we płasz­czy­ki. Za­czy­na się era mini.

W mię­dzy­cza­sie (tuż przed śmier­cią Dio­ra) dys­ku­sja Cha­nel z Dio­rem: Dior jest pre­kur­so­rem skra­ca­nia, choć sam nie pod­niósł dłu­go­ści po­wy­żej ko­la­na, Cha­nel mówi, że dłu­gość przed ko­la­no nig­dy się nie przyj­mie, po­nie­waż zgię­cie ko­la­no­we jest naj­brzyd­szym miej­scem na cie­le ko­bie­ty. No ale jak wi­dać Dior miał wię­cej wy­czu­cia, po­nie­waż mini funk­cjo­nu­je wła­ści­wie do tej pory. Z prze­rwa­mi.

Po tych la­tach pięć­dzie­sią­tych, nie­zwy­kle ko­bie­cych, nie­zwy­kle sub­tel­nych, na­stę­pu­je epo­ka za­fa­scy­no­wa­nia ko­smo­sem i fu­tu­ry­zmem, po­wsta­ją nowe kie­run­ki w sztu­ce, dy­na­micz­nie roz­wi­ja się tech­no­lo­gia. Bar­dzo duży wpływ na modę miał wów­czas pop-art. W dru­giej po­ło­wie lat sześć­dzie­sią­tych świat osza­lał na punk­cie non iron i bi­sto­ru (in­a­czej krem­pli­na – tka­ni­na z włók­na po­lie­stro­we­go, nie­roz­cią­gli­wa, nie­prze­wiew­na i nie­gnio­tą­ca się). Bar­dzo pro­ste for­my, krót­kie, fu­tu­ry­stycz­ne. Po raz pierw­szy po­ja­wia­ją się tak zwa­ne luź­ne szy­je i ob­ni­żo­na pa­cha, czy­li mamy stój­ki na sztyw­no wy­kań­cza­ne, mamy sztyw­ne tka­ni­ny, mamy tak zwa­ne po­pie rę­ka­wy, też sztyw­no wy­kań­cza­ne, i su­kien­ki-dzwon­ki. Do tego oczy­wi­ście obu­wie: ob­cas zde­cy­do­wa­nie stał się grub­szy, wy­god­niej­szy, bar­dziej sta­bil­ny, no bo wciąż cho­dzi o to, żeby było ko­smicz­nie. Po­ja­wia się plat­for­ma, słu­pek i klo­cek, plus wy­so­kie ko­za­ki. A po­nie­waż świat osza­lał na punk­cie pla­sti­ku, to oczy­wi­ście der­ma, skaj, non iron, bi­sto­ry i krem­pli­ny. I te ko­bi­ty, po­cą­ce się dra­ma­tycz­nie w swo­ich pla­sti­ko­wych bu­tach za ko­la­na, w bi­sto­ro­wych su­kien­kach, w Pol­sce wciąż jesz­cze nie­ste­ty z tymi łba­mi raz na ty­dzień ta­pi­ro­wa­ny­mi wi­del­cem i na sta­łe za­la­kie­ro­wa­ny­mi…

Koń­czą się lata sześć­dzie­sią­te i po­ja­wia­ją się po­tęż­ne ru­chy sub­kul­tu­ro­we. Wy­bu­cha w mię­dzy­cza­sie re­wo­lu­cja sek­su­al­na, wszyst­ko się zmie­nia, świat za­czy­na od­dy­chać po glo­bal­nej woj­nie. Jed­nym z naj­moc­niej­szych nur­tów mody lat sie­dem­dzie­sią­tych sta­je się nurt hip­pie, czy­li niby kon­te­stu­ją­cy, ale jed­nak bar­dzo ko­lo­ro­wy, uży­wa­ją­cy sym­bo­li, czy­li sznur­ka za­miast zło­ta, wy­su­szo­nej krom­ki chle­ba za­miast kosz­tow­ne­go ka­mie­nia, choć tka­ni­ny są cały czas bar­dzo kosz­tow­ne. Zwró­ce­nie się w stro­nę Afry­ki, afry­kań­skie wzo­ry, afry­kań­skie ko­lo­ry, dłu­gość mak­si. Uży­wa się du­żych ilo­ści tka­nin. Poza tym za­czy­na się two­rzyć współ­cze­sny ry­nek mody. W Eu­ro­pie po­ja­wia się ame­ry­kań­ski prze­mysł mo­do­wy. Ten trans­fer ame­ry­kań­ski miał ko­lo­sal­ne zna­cze­nie dla ca­łe­go ryn­ku mody. Ry­nek ame­ry­kań­ski roz­wi­jał się jak wszyst­ko w Ame­ry­ce w spo­sób bar­dzo ko­lo­ro­wy, no i w po­rów­na­niu z Eu­ro­pą w spo­sób bar­dzo no­wa­tor­ski. Tu­taj cały czas kro­jo­no i cię­to. Je­że­li pro­jek­tant chciał uzy­skać sprę­ży­stość i ela­stycz­ność tka­ni­ny, to trzy czwar­te mu­siał znisz­czyć, bo kro­ił ze sko­sów, po­tem te sko­sy mu­sia­ły wi­sieć, żeby się od­wie­sić. W roku 1975 świet­ny pro­jek­tant i wiel­ki me­ce­nas sztu­ki, jed­na z osób naj­bar­dziej za­słu­żo­nych dla świa­ta mody, Pier­re Car­din, jako pierw­szy wy­cho­dzi z ini­cja­ty­wą i two­rzy tar­gi wiel­kich pro­jek­tan­tów, któ­rzy za­czy­na­ją wy­pusz­czać nie tyl­ko ko­lek­cje szy­te na mia­rę, ale i krót­kie se­rie ubrań dla tak zwa­nej wyż­szej kla­sy śred­niej, dla lu­dzi, któ­rych nie stać na mia­ro­wych kraw­ców, ale któ­rzy chcą się wy­róż­nić na tle resz­ty. Car­din two­rzy ry­nek pret a por­ter, czy­li ubrań go­to­wych do no­sze­nia. Już nie trze­ba cho­dzić do pro­jek­tan­ta, dać się ob­mie­rzać, cze­kać kwar­tał i pła­cić for­tu­nę, moż­na pójść i ku­pić go­to­we ubra­nia, fakt, za bar­dzo duże pie­nią­dze, ale już nie za for­tu­nę. Na tym wła­śnie po­le­ga pret a por­ter. Wiel­kie na­zwi­ska dziu­bią ubran­ka, szy­ją mia­ro­wo, wy­pusz­cza­ją krót­kie se­rie dla lu­dzi, któ­rych nie stać na to, żeby pójść je so­bie ob­sta­lo­wać, ale któ­rzy nie chcą cho­dzić w rze­czach zwy­kłych, kon­fek­cyj­nych.

Rok póź­niej z Ame­ry­ki przy­je­chał Hal­ston, pro­jek­tant, nie­usto­sun­ko­wa­ny, za­czy­nał swo­ją ka­rie­rę w klu­bie 54. Andy War­hol po­da­ro­wał Hal­sto­na nie pa­mię­tam komu, ale ten, komu go po­da­ro­wał, zro­bił tak, że Hal­ston za­czął sze­rzej funk­cjo­no­wać. Pro­jek­to­wał dla Go­od­ma­na, stwo­rzył słyn­ną su­kien­kę lej­bę. To jed­na z naj­słyn­niej­szych su­kie­nek. Za­bi­ła kra­wiec­two na dwa­dzie­ścia lat. Su­kien­ka stwo­rzo­na z je­dwab­nej dzia­ni­ny, tak wy­my­ślo­na, że moż­na ją róż­nie za­pla­tać i two­rzyć róż­ne wa­rian­ty. Po­twor­nie dro­ga, moż­na było za­wi­nąć so­bie z niej trzy su­kien­ki. W ta­kiej lej­bie ży­cie spę­dzi­ła Eli­za­beth Tay­lor. Hal­ston, w Pol­sce nie­zna­ny zu­peł­nie, to też twór­ca tocz­ka Jac­kie Ken­ne­dy, któ­ra mia­ła wiel­ki łeb, gi­gan­tycz­ny sa­gan, tak że w żad­nym ka­pe­lu­szu nie wy­glą­da­ła do­brze. Ten ron­del, słyn­ny to­czek, ją ura­to­wał, wresz­cie mia­ła ja­kieś na­kry­cie gło­wy. Lej­ba Hal­sto­na, z je­dwab­nej dzia­ni­ny, naj­pierw była czymś nie­zwy­kle wy­twor­nym, wy­ra­fi­no­wa­nym… je­dwab­na dzia­ni­na, któ­ra się cią­gnę­ła we wszyst­kie stro­ny, wa­ży­ła bar­dzo dużo, pięk­nie się ukła­da­ła. Ale on sprze­dał ten wzór wiel­kiej sie­ci Wo­ol­mart, a ci zro­bi­li tę su­kien­kę z ny­lo­nów i po­lie­strów, i w Sta­nach do tej pory ją w Wo­ol­mar­cie sprze­da­ją. Hal­ston umarł na AIDS, bo jak był da­ro­wy­wa­ny od jed­ne­go do dru­gie­go, to w koń­cu ktoś mu po­da­ro­wał tę za­ra­zę. Na­zwi­sko po­tem tro­szecz­kę za­po­mnia­ne, w tej chwi­li wzno­wio­ne, re­ak­ty­wo­wa­na mar­ka – dziś Hal­ston to w Sta­nach wiel­kie na­zwi­sko, wiel­ka fir­ma i wiel­ka sła­wa. Tam w Ame­ry­ce się dzia­ły re­wo­lu­cje, a my­śmy o tym pra­wie nic nie wie­dzie­li.

Mu­si­my też pa­mię­tać, że lata sie­dem­dzie­sią­te to tak­że roz­wój Hol­ly­wo­od. A więc gla­mo­ur, glam­rock, czy­li cała hi­sto­ria raz że mu­zy­ki, któ­ra za­ta­cza co­raz szer­sze krę­gi, sta­je się bar­dziej glo­bal­na, a z dru­giej stro­ny ki­ne­ma­to­gra­fia hol­ly­wo­odz­ka, te gwiaz­dy wszyst­kie, co to nie chcia­ły no­sić kro­mek chle­ba na rze­mie­niu, bo mia­ły w no­sie kon­te­sto­wa­nie. Wła­śnie za­ro­bi­ły pierw­sze swo­je mi­lio­ny i chcia­ły się tym cie­szyć. Moda wy­cho­dzi im na­prze­ciw, i z jed­nej stro­ny mamy san­da­ły rzy­mian­ki i po­włó­czy­ste spód­ni­ce z te­try, z dru­giej – ma­lo­wa­ne se­lek­tyw­nie ba­ti­ki, spód­ni­ce ze sko­sów w zęby. Za­miast san­da­łów rzy­mia­nek san­da­ły na dość cien­kiej szpil­ce, bar­dzo wy­so­kie ob­ca­sy, ko­tur­ny i plat­for­my zło­te, wią­za­ne do ko­lan, suk­nie z roz­cię­cia­mi, wiel­kie oku­la­ry, gi­gan­tycz­ne zło­te koła w uszach, zło­te łań­cu­chy.

Pod ko­niec tego dzie­się­cio­le­cia Ame­ry­ka od­dy­cha po swo­ich woj­nach, koń­czą się de­mon­stra­cje, uci­cha­ją ma­so­we sprze­ci­wy. Wcho­dzi­my płyn­nie, de­li­kat­nie w sza­lo­ne lata osiem­dzie­sią­te, obłęd­ne. Mówi się o nich, że nie­zwy­kle tan­det­ne, choć ja bym się bał uży­wać tego okre­śle­nia. W każ­dym okre­sie jest ja­kaś moc. Lata osiem­dzie­sią­te, za­chły­śnię­cie stre­czem… oka­zu­je się, że po cho­le­rę w ogó­le szyć, dziub­dziać, ro­bić fran­cu­skie cię­cia wy­szczu­pla­ją­ce, dbać o li­nię, że su­kien­ka szy­ta, dziu­ba­na przez mie­siąc przez kraw­co­wą, jak się przy­ty­je pół­to­ra kilo, pęka w szwach, a jak się schud­nie dwa kilo, wisi jak na psie frak. Oka­zu­je się, że jest dzia­ni­na, w związ­ku z tym w ogó­le po co kro­ić, niech się cią­gnie. No i się za­czy­na era ob­ci­śnię­tych ba­le­ro­nów. Pa­nie zwa­rio­wa­ły na te­mat dzia­ni­ny, po­wy­rzu­ca­ły lu­stra, każ­da na­cią­ga na sie­bie kon­dom, i wszyst­ko jed­no, co tam się dzie­je pod spodem, po pro­stu wy­go­da po­nad wszyst­ko. To są wła­śnie lata osiem­dzie­sią­te.

Ale tak na­praw­dę za­czy­na się czuć modę. Na świe­cie roz­wi­ja­ją się nowe tech­no­lo­gie, za­czy­na kró­lo­wać pla­stik. No i na­gle mamy ko­bie­tę-ba­żan­ta, ko­bie­tę-bejs­bo­list­kę, raj­skie­go pta­ka, i mamy w XX wie­ku wła­ści­wie hi­sto­rię trosz­kę ro­ko­ko, mamy wszyst­ko. W la­tach osiem­dzie­sią­tych za­czy­na­ją się na­wią­za­nia do lat dwu­dzie­stych i trzy­dzie­stych, czy­li jak­by hi­sto­ria mo­ka­sy­na i bia­łej skar­pe­ty.

Tak do­cho­dzi­my do lat dzie­więć­dzie­sią­tych, któ­re są już to­tal­ną eks­plo­zją ki­czu. Tu jest wszyst­ko. Ko­bie­ty mają po dwa me­try w ra­mio­nach, cho­dzą na wy­so­kich szpil­kach, łą­czy się rze­czy nie­po­łą­czal­ne, wiel­ki suk­ces Ema­nu­ela Unga­ro, wło­skie­go kre­ato­ra, któ­ry za­czął łą­czyć ze sobą abs­trak­cyj­ne de­se­nie, maki z ró­ża­mi, kra­tą i pa­sa­mi, i oka­za­ło się, że to jest fan­ta­stycz­ne. I mamy styl gla­mo­ur. Zno­wu po­ja­wia się zło­ta bi­żu­te­ria. Wła­ści­wie wy­da­je się, że w mo­dzie było już wszyst­ko. I na­gle nie­któ­rzy mó­wią „DOŚĆ!” Na­gle po­śród tej eks­pan­sji ko­lo­rów i sza­le­ją­ce­go blich­tru, tego pla­sti­ku ma­lo­wa­ne­go na zło­to za­czy­na się tak zwa­na moda off. Po­ja­wia­ją się Ja­poń­czy­cy. Wa­ta­na­be two­rzy w ab­so­lut­nej opo­zy­cji do ko­lo­ro­wej mody, i o dzi­wo jego ubra­nia, któ­re są żar­tem na te­mat ubrań, bo znisz­czo­ne i spra­ne, kosz­tu­ją for­tu­ny. Lu­dzie mody, sami two­rzą­cy bar­dzo ko­lo­ro­we rze­czy, za­czy­na­ją no­sić się w opo­zy­cji do tej mody, czy­li mi­ni­ma­li­stycz­nie. Mi­ni­ma­lizm za­czy­na wcho­dzić do ma­in­stre­amu. Waż­na sta­je się ab­so­lut­nie, to­tal­nie oszczęd­na for­ma. Szczy­tem eks­tra­wa­gan­cji sta­je się su­kien­ka tuba na cie­niu­sień­kich ra­miącz­kach.

Odzie­ra się ko­bie­tę z ma­ki­ja­żu i to jest czas, kie­dy na wy­bie­gi za­czy­na­ją wcho­dzić dziew­czyn­ki trzy­na­sto-, czter­na­sto­let­nie. Dla­cze­go? A dla­te­go, że na­gle mamy mi­ni­ma­lizm skraj­ny, czy­li ma­keup no i no ma­keup. Każ­da nie­do­sko­na­łość ludz­ka na wy­bie­gu, kie­dy do­sta­je się świa­tło w twarz z góry, wy­ła­zi, i żad­na nor­mal­na ko­bie­ta, któ­ra ma lat po­nad dwa­dzie­ścia, wy­sma­ro­wa­na oliw­ką nie wy­glą­da do­brze. Wy­glą­da źle i cho­ro. W związ­ku z tym bie­rze się bar­dzo mło­de dziew­czyn­ki. Za­czy­na się era mo­de­lek an­dro­gy­nów, czy­li im go­rzej, tym le­piej, im dziw­niej, tym le­piej.

W tym skraj­nym mi­ni­ma­li­zmie po­ja­wia się ostat­ni z nur­tów mody jako ta­kich, czy­li grun­ge, po­łą­cze­nie rze­czy nie­zwy­kle dro­gich, nie­zwy­kle wy­ra­fi­no­wa­nych, z rze­cza­mi sta­ry­mi, zu­ży­ty­mi. Wszyst­ko, co na­stą­pi­ło w mo­dzie póź­niej, to już tyl­ko po­wtór­ki.

W la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych męż­czyź­ni się po­twor­nie wy­wa­la­ją, rok 1996 i 1997 to lata naj­więk­szej prze­ni­kal­no­ści mody dam­skiej do mody mę­skiej: pró­ba wpro­wa­dze­nia wy­so­kich ob­ca­sów przez Je­ana Pau­la Gaul­tie­ra, Ken­zo i Ar­ma­ni do swych ko­lek­cji do­łą­cza­ją kil­ty, Ar­ma­ni wy­pusz­cza smo­king z dłu­gą spód­ni­cą do ko­stek, Ken­zo robi dłu­gie spód­ni­ce let­nie. Ko­niec mi­ni­ma­li­zmu to jest ta­kie od­wró­ce­nie się w stro­nę lat sześć­dzie­sią­tych, ale tro­szeń­kę, bo gdzieś tam po­wrót do fu­tu­ry­zmu, do spor­tu. I tu­taj mamy Pra­dę, fir­mę, któ­ra wy­ska­ku­je jak dia­beł z pu­deł­ka i wła­ści­wie osza­ła­mia cały ry­nek mody, szyb­ko sta­jąc się wio­dą­cą mar­ką wy­zna­cza­ją­cą tren­dy. Sama koń­ców­ka lat dzie­więć­dzie­sią­tych to po­wrót gla­mo­ur. Ko­lej­ne se­zo­ny to ko­lej­ne po­wtór­ki, trud­no do­szu­kać się cze­goś no­we­go.

I tak na­stał czas, kie­dy moda nie ist­nie­je. Ist­nie­je fun, ist­nie­je czło­wiek. W glo­ba­li­za­cji za­wsze jest tak, że im ona więk­sza, tym więk­szy na­cisk trze­ba sta­wiać na jed­nost­kę jako taką. Bio­rąc pod uwa­gę dzi­siej­sze moż­li­wo­ści, wła­ści­wie każ­dy może wy­do­być swój wła­sny in­dy­wi­du­alizm. Ale jak się oka­zu­je, nie jest to wca­le ta­kie pro­ste. Bo im wię­cej moż­li­wo­ści, tym bez­mier­niej roz­le­wa się ludz­ka głu­po­ta. Na­gle oka­zu­je się, że lu­dzie chcą mieć kon­kret­ne hi­sto­rie, chcą się ba­wić, że są ta­kie dłu­go­ści, a nie inne, bo je­że­li moż­na wszyst­ko, to trud­niej się w ta­kiej rze­czy­wi­sto­ści po­ru­szać. W związ­ku z tym za­czy­na­ją się po­ja­wiać gru­py lu­dzi po­dob­nie ubra­nych. Weź­my ruch sza­fiar­sko-blo­ger­ski. Sza­fiar­ki, rzecz fe­no­me­nal­na, po­prze­bie­ra­ne dziw­nie dziew­czyn­ki, ba­wią­ce się ubra­nia­mi. Ale mam nie­ste­ty je­den za­rzut, jed­no py­ta­nie: dla­cze­go one wszyst­kie się ba­wią tak samo?! Prze­cież ka­wa­łek szma­ty, wszyst­ko jed­no, czy on kosz­tu­je pięć ty­się­cy euro, czy pięć euro, to jest tyl­ko pre­tekst do wy­ra­że­nia sie­bie. A tu, choć na­praw­dę moż­li­wo­ści jest mi­lion, lu­dzie nie chcą być in­dy­wi­du­al­ni, tyl­ko chcą się gru­po­wać. Sza­fiar­ki chcą być bar­dzo ory­gi­nal­ne, ale pod wa­run­kiem że będą wy­glą­da­ły tak jak wszyst­kie inne sza­fiar­ki. Hip­ste­rzy nie­zwy­kle są kon­te­stu­ją­cy, chcą wy­glą­dać hip­ster­sko, ale nie chcą po­ka­zy­wać, że są in­dy­wi­du­al­ny­mi by­ta­mi, tyl­ko chcą wy­glą­dać do­kład­nie tak jak wszy­scy inni hip­ste­rzy.

W ca­łej tej mo­dzie mamy nurt głów­ny, czy­li bar­dzo bo­ga­tą hi­sto­rię, któ­ra to­tal­nie na­pę­dza ko­niunk­tu­rę, i mamy hi­sto­rie sub­kul­tu­ro­we. I na­gle oka­zu­je się, że moda jako sza­leń­stwo sta­no­wi sub­kul­tu­rę i ma­in­stre­am, bo jest ja­kąś płasz­czy­zną po­ro­zu­mie­nia. We współ­cze­snym świe­cie lu­dzie czę­sto ko­mu­ni­ku­ją się wi­zu­al­nie, mało ze sobą roz­ma­wia­ją, za­nie­dbu­ją ję­zyk, nie dba­ją nie tyl­ko o roz­wój ję­zy­ka, ale i o za­cho­wa­nie tego, co mają, nie uży­wa­ją ar­cha­izmów.

Roz­mo­wę za­stę­pu­ją krót­kie ko­mu­ni­ka­ty, czę­sto esem­so­we. Waż­nym ko­mu­ni­ka­tem sta­je się nasz wy­gląd, stąd cała wiel­ka księ­ga dre­sko­du. Jest dre­skod pi­sa­ny, nie­pi­sa­ny, kto, z kim i za ile. Mó­wi­my o tym wszyst­kim bar­dzo ogól­nie i glo­bal­nie, ale pa­mię­taj­my, że każ­da z grup spo­łecz­nych ma tro­szecz­kę inną swo­ją hi­sto­rię.

Kto jest dziś mod­ny? Mod­nie wy­glą­dać to jest tak, że wi­dzisz czło­wie­ka, któ­ry… to­tal­nie nie­mod­na Ba­ku­ła jest mod­ną la­ską. Mod­nym być to zna­czy być w ma­sie ludz­kiej jed­nost­ką, o to cho­dzi, być za­uwa­żal­nym, czuć się fan­ta­stycz­nie ze sobą, ko­rzy­stać z do­bro­dziejstw świa­ta, a nie dą­żyć do za­sze­re­go­wa­nia. To jest mod­ne. Na tym to po­le­ga. Mod­ne jest dbać o sie­bie na tyle i na tyle do­brze wy­glą­dać, żeby przez całe ży­cie w peł­ni ko­rzy­stać ze świa­ta, a idio­ty­zmem jest żyć po to, żeby zna­ko­mi­cie wy­glą­dać.

Ten, kto chce być mod­ny, pra­gnie mod­nie wy­glą­dać, musi po­ukła­dać so­bie w gło­wie, a nie pójść do skle­pu i ku­pić mod­ne ciu­chy. Bo my nie je­ste­śmy wie­sza­ka­mi na ubra­nia, my je­ste­śmy żywi! Wła­śnie dla­te­go wszel­kie ame­ry­kań­skie szko­ły ge­stów, sre­stów, ana­li­zy ko­lo­ry­stycz­ne, dla­te­go wszel­kie fi­lo­zo­fie są cu­dow­ne, do­pó­ki się o nich czy­ta. Fi­lo­zo­fie dzie­ją się w próż­ni, a czło­wiek jest żywy, ma emo­cje, uni­kal­ną wraż­li­wość, zróż­ni­co­wa­ne po­trze­by. Dla­te­go nie moż­na przy­ło­żyć jed­nej mia­ry, nie moż­na po­wie­dzieć, że je­że­li chcesz być sexy, to się ob­ci­śnij jak ba­le­ron i wte­dy każ­dy na cie­bie po­le­ci. By­cie sexy to żad­na nor­ma, bo po pro­stu każ­dy jest inny i każ­de­go coś in­ne­go jara. W związ­ku z tym nie każ­dy męż­czy­zna musi mieć klat­kę pier­sio­wą ni­czym klat­ka scho­do­wa i być jak jed­na wiel­ka żyła, bo są ko­bie­ty pięk­ne, nie­zwy­kle zgrab­ne, dba­ją­ce o sie­bie do prze­sa­dy, któ­re ko­cha­ją mi­siów. Śmiem twier­dzić, że pięć ki­lo­gra­mów to jest sek­sow­na nad­wa­ga, któ­ra za­wsze doda ko­bie­cie uro­ku, na­to­miast nie­do­wa­ga pię­ciu ki­lo­gra­mów może po­twor­nie oszpe­cić. Choć jako sty­li­ta i czło­wiek od tak zwa­nej mody oczy­wi­ście uwiel­biam na wy­bie­gu mo­del­ki za chu­de, po­nie­waż to są dziew­czy­ny wy­se­lek­cjo­no­wa­ne z ty­się­cy po to, żeby upra­wiać ten je­den za­wód. I ko­niec. Cała resz­ta jest do ży­cia i jesz­cze raz po­wtó­rzę: pię­cio­ki­lo­gra­mo­wa nad­wa­ga za­wsze bę­dzie sexy, pięć ki­lo­gra­mów mi­nus może zro­bić wiel­ką krzyw­dę. Oczy­wi­ście te pięć ki­lo­gra­mów sek­sow­nej nad­wa­gi, je­że­li pra­cu­je się w me­diach czy przed obiek­ty­wem, za­wsze bę­dzie wy­glą­da­ło na dzie­sięć i za­wsze to bę­dzie wy­glą­da­ło go­rzej, no ale nie każ­dy czło­wiek żyje po to, żeby wy­stę­po­wać.

Moda le­piej lub go­rzej wy­ko­rzy­stu­je sta­le roz­wi­ja­ją­ce się tech­no­lo­gie. I trze­ba pa­mię­tać, że jest z nią jak ze wszyst­kim na świe­cie. Są na przy­kład do­brzy ar­chi­tek­ci, ale nie tyl­ko do­brzy ar­chi­tek­ci pro­jek­tu­ją domy, są też ba­dzie­wia­ki. I póź­niej inni lu­dzie mu­szą w tym miesz­kać, mu­szą w tym żyć, funk­cjo­no­wać, cho­dzić do źle urzą­dzo­nych knajp. No i są ku­cha­rze, któ­rzy mają taki dar, że zro­bi ta­kie jaj­ko sa­dzo­ne, że bę­dzie się to jaj­ko pa­mię­ta­ło do koń­ca ży­cia, a są tacy, któ­rzy uży­wa­ją do wszyst­kie­go glu­ta­mi­nia­nu sodu. I to też się zje, bo to drań­stwo cza­sem tak sma­ku­je, że moż­na ze­żreć z pa­tel­nią. Na świe­cie funk­cjo­nu­ją róż­ni lu­dzie, róż­ni od­bior­cy. Wró­cę jed­nak do mody, no bo w pro­jek­to­wa­niu to nie jest tak, że pro­jek­tu­je się jed­ną rzecz, daj­my na to ma­ry­nar­kę – oce­na pro­jek­tan­ta to jest oce­na jego my­śli, prze­kro­ju prac, idei. Jak się cho­dzi na po­ka­zy, to nie po to, żeby zo­ba­czyć su­kien­ki, tyl­ko żeby zo­ba­czyć myśl. I je­śli ta myśl jest ja­sna, to moż­na się od­że­gnać od swo­jej es­te­ty­ki i po­wie­dzieć: „ja tego nie czu­ję, ale jest w tym ja­kaś zna­ko­mi­tość”, a je­śli jest na­je­ba­ne jak u cy­gan­ki w to­boł­ku i nie wia­do­mo, o co cho­dzi, to zna­czy, że ktoś bre­dzi. I może bre­dzić ład­nie, może bre­dzić nie­ład­nie, ale my­śli w tym nie ma.

No to się pani prze­bra­ła za nie­rząd­ni­cę! Spodnie mają dzie­sięć lat, był mo­ment, że w nie nie wcho­dzi­ła. Schu­dła, ale nie­wy­star­cza­ją­co. My­śli so­bie: a wci­snę się, Ja­cy­ków mó­wił, że mod­ne są dzwo­ny, to za­ło­żę. Owszem mod­ne, ale nie ta­kie. Bo to są dzwo­ny sprzed dzie­się­ciu lat, któ­re są bio­drów­ka­mi. Jak znam ży­cie, pani ma też ró­żo­we strin­gi, a jak ta świe­cą­ca pup­ka po­dej­dzie nam do góry, to uka­że się zna­czek mer­ce­de­sa. Oczy­wi­ście do tych dzwo­nów ma buty na klo­cu i plat­for­mie, też z epo­ki. Przy­krót­ka kurt­ka też z epo­ki, czy­li pra­wie mod­nie, tyle że dzie­sięć lat temu. Pew­ne ten­den­cje, pew­ne grep­sy w mo­dzie owszem, wra­ca­ją, ale nig­dy nie iden­tycz­nie. Więc wy­ko­rzy­sta­nie jed­ne­go ele­men­tu z epo­ki, je­że­li jest w do­brym sta­nie i ga­tun­ku, jak naj­bar­dziej, ale żeby wszyst­ko wy­ro­śnię­te i z pra­dzie­jów, to już ra­czej nie.

Tu­taj bied­na pani ró­żo­we raj­sto­py za­ło­ży­ła i za­po­mnia­ła resz­ty ogar­nąć, ale i tak wy­glą­da sym­pa­tycz­nie, bo jest mło­da, ale mło­dość trwa krót­ko.

tymczasem w Polsce…

O hi­sto­rii mody w Pol­sce mo­że­my mó­wić tak na­praw­dę do­pie­ro od lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Bo wcze­śniej to ona się to­czy­ła gdzieś tam wła­snym to­rem. Wie­le lat do­sta­wa­li­śmy prze­fil­tro­wa­ne przed Modę Pol­ską i Te­li­me­nę od­pry­ski. Za to w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych sta­li­śmy się naj­więk­szym śmiet­ni­kiem Eu­ro­py. Wte­dy ode­bra­ło lu­dziom ro­zum i był taki mo­ment, że sta­li­śmy się po­twor­nie, na­praw­dę strasz­nie źle ubra­ni. Dla­te­go, że te bar­dzo za­dba­ne i wy­my­ślo­ne, ucie­mię­żo­ne cią­głym od­pru­wa­niem, przy­szy­wa­niem i zmie­nia­niem Po­lki na­gle spo­strze­gły, że już nie trze­ba nic prze­ra­biać. Nie trze­ba cho­dzić do Prak­tycz­nej Pani, nie trze­ba w ogó­le pani Kry­si kraw­co­wej pro­sić, tyl­ko idzie się do skle­pu i się ku­pu­je. I za­czy­na­ły ku­po­wać te okrop­ne ta­nie ła­chy za bar­dzo duże pie­nią­dze. I rze­czy­wi­ście przez pe­wien mo­ment za­czął funk­cjo­no­wać w mo­dzie nad Wi­słą do­syć po­waż­ny ba­ła­gan.

Czas PRL, smut­ny, glo­bal­nie smut­ny i strasz­ny czas, to jed­nak tak na­praw­dę był czas kre­atyw­no­ści prze­cho­dzą­cej wszel­kie moż­li­we ocze­ki­wa­nia. Po­nie­waż w skle­pach był bar­dzo ogra­ni­czo­ny asor­ty­ment (np. zimą po­ło­wa lud­no­ści mia­ła na no­gach re­lak­sy, a dru­ga po­ło­wa so­fik­sy), ko­bie­ty ku­po­wa­ły su­kien­ki i ro­bi­ły so­bie z tego bluz­ki i spód­ni­ce. Od­pru­wa­ły fal­ba­ny z góry, przy­szy­wa­ły do dołu, uży­wa­ły tka­nin obi­cio­wych, za­słon, ty­sią­ca róż­nych rze­czy. Ko­mu­ni­ści dba­li o tzw. za­ję­cia prak­tycz­no-tech­nicz­ne w szko­łach i trze­ba było to umieć. Każ­da dziew­czyn­ka, któ­ra mia­ła tro­chę ole­ju w gło­wie, na­wet jak nie chcia­ła, to się tego pra­wo-lewo na­uczy­ła. W tych la­tach sier­mięż­nych ko­bie­ty so­bie bar­dzo do­brze ra­dzi­ły. Te, któ­rym uda­ło się wy­je­chać za gra­ni­cę, ucho­dzi­ły za świet­nie ubra­ne, bo były ubra­ne zu­peł­nie in­a­czej, niż na­ka­zy­wa­ła świa­to­wa moda. To było ory­gi­nal­ne, faj­ne i w pe­wien spo­sób uro­cze.

A póź­niej zmie­ni­ły się re­alia i na­gle oka­za­ło się, że już nie trze­ba kom­bi­no­wać. Do dziś ata­ku­ją nas hi­sto­rie typu: wy­glą­daj jak gwiaz­da fil­mo­wa za 150 zł! czy moż­na się ubrać za 200 zł i czy to jest do­brze? Od­po­wia­dam: wszyst­ko moż­na tak na­praw­dę. Rze­czy­wi­ście moż­na dziś wszyst­ko. Moż­na się ubrać za 200 zł, tyl­ko cza­sa­mi na­le­ży so­bie za­dać py­ta­nie: po co? Dla­te­go, że ubie­ra­nie się, moda, poza tym że słu­ży temu, że­by­śmy byli przy­kry­ci, że­by­śmy wy­ra­ża­li sie­bie, jest rów­nież ozna­ką pre­sti­żu. I czę­sto jest tak, że dą­ży­my wła­śnie do tego, żeby nie ro­bić so­bie ze­sta­wu za 200 zł, tyl­ko za 3000, a w ma­rze­niach z 30 ty­się­cy. Czy moż­na wy­glą­dać świet­nie za 300 zło­tych? Moż­na, ale wśród lu­dzi, któ­rzy będą ubra­ni za 300 do 3 ty­się­cy zło­tych. Bo na przy­kład je­śli świet­nie wy­glą­da­ją­ca oso­ba za 300 po­ja­wi się mię­dzy ubra­ny­mi za 30 i 70 ty­się­cy, to na­wet je­że­li ona bę­dzie ubra­na dużo bar­dziej es­te­tycz­nie, bę­dzie te 300 zło­tych wi­dać. Wła­śnie o to cho­dzi, że każ­dy czło­wiek musi zna­leźć swo­ją gru­pę do­ce­lo­wą. W tej ca­łej glo­ba­li­za­cji nie ma glo­ba­li­za­cji. Ka­sto­wość ist­nia­ła, ist­nie­je i ist­nieć bę­dzie. I moż­na się wspi­nać po dra­bi­nie spo­łecz­nej, każ­dy ma pra­wo i po­wi­nien pró­bo­wać, ale uda­je się to na­praw­dę nie­licz­nym.

W tzw. sze­ro­kiej śred­niej pół­ce moż­na cza­sa­mi parę rze­czy udać, tyl­ko zno­wu trze­ba za­py­tać: po co? Dla­te­go ry­nek mody, czy­li ry­nek high fa­shion, ry­nek tego naj­droż­sze­go kra­wiec­twa i naj­droż­szej ga­lan­te­rii, wca­le nie wal­czy ja­koś szcze­gól­nie in­ten­syw­nie z pod­rób­ka­mi. Bo ry­nek odzie­ży pod­ra­bia­nej to jest tzw. niż­sza śred­nia pół­ka, niż­sza kla­sa aspi­ru­ją­ca. To jest ten ry­nek, któ­ry ubie­ra się w sie­ciów­kach, sły­szał o pre­sti­żo­wych mar­kach, ale nie leżą one w jego za­się­gu. Men­tal­ność w świe­cie jest nie­co inna niż na­sza, pol­ska. Je­że­li wło­ska fry­zjer­ka ma­rzy o to­reb­ce Vu­it­to­na i za­ra­bia 900 euro, pierw­szą ku­pu­je pod­ró­bę, ale po­nie­waż ma­rzy da­lej, nie odło­ży jak Po­lka na ka­fel­ki, na no­we­go mopa, nową lam­pę czy uchwyt do ła­zien­ki, tyl­ko po paru mie­sią­cach uzbie­ra i kupi ory­gi­nal­ną to­reb­kę. Bo to dla niej treść ży­cia. A w men­tal­no­ści Po­lki ucie­mię­żo­nej to się nie mie­ści. Za­wsze wszyst­ko było na jej gło­wie, bo chło­py w tej Pol­sce to albo sie­dzia­ły po wię­zie­niach, albo wal­czy­ły gdzieś w polu, więc je­że­li ona ma so­bie te­raz ku­pić za 4000 zło­tych to­reb­kę albo po­ło­żyć pa­ne­le pod­ło­go­we, to nie­ste­ty wy­bie­rze pa­ne­le. A to głu­pie, bo prze­cież do pa­ne­li nie wło­ży chu­s­tecz­ki do nosa ani szmin­ki, no i nie po­ka­że się w nich przed in­ny­mi, nikt jej ich nie bę­dzie za­zdro­ścił.

od stóp do głów,czyli pobieżny przegląd zasadi najurągliwszych od nich odstępstw

stopa

Sto­pa jest naj­waż­niej­sza, to prze­cież pod­sta­wa. Ona jest naj­waż­niej­sza z wie­lu po­wo­dów. Raz, że znaj­du­ją się tam wszel­kie re­cep­to­ry… no i tu­taj kon­flikt z ob­ca­sa­mi. Ale po­mi­ja­jąc to, sto­pa jest nie­zwy­kle waż­na. Trze­ba o nią dbać, po­nie­waż cho­dzi­my na niej całe ży­cie. Czę­sto sto­pa ko­ja­rzy nam się z czymś wsty­dli­wym, cza­sem sta­no­wi fe­tysz. Mię­dzy in­ny­mi dla­te­go po­win­na być nie­zwy­kle za­dba­na. In­a­czej dba się o sto­py w Azji, in­a­czej w Eu­ro­pie. Cała za­ba­wa po­le­ga na tym, że wszyst­ko, co ro­bi­my, ma nas cie­szyć, więc to nie jest tak, że ro­bi­my so­bie sto­py, bo cho­dzi­my w san­da­łach, tyl­ko ro­bi­my so­bie sto­py, żeby na przy­kład jak le­ży­my w łóż­ku i za­dzie­ra­my nogi do góry, pa­trzeć na na­sze cud­ne stóp­ki z po­ma­lo­wa­ny­mi pa­zur­ka­mi, gła­dziut­ką pię­tą, bez na­gniot­ków. Mo­że­my mieć ha­luks, po­nie­waż to jest nie­za­leż­ne od nas. Moż­na z tym wal­czyć, ope­ro­wać itd., ale nie trze­ba. Ale na mi­łość bo­ską, na­gniot­ki, od­ci­ski, zro­go­wa­cia­ła pię­ta, kro­gul­cze pa­zu­ry, nie­po­wy­ci­na­ne skór­ki, któ­re za­ro­sły pół pa­zu­ra – na to mamy prze­cież wpływ! I tak my­ślę, że naj­więk­szym ob­cia­chem, jaki moż­na so­bie wy­obra­zić, jest kosz­tow­ny but na wy­so­kim ob­ca­sie, czę­sto na tyle eks­cen­trycz­ny czy awan­gar­do­wy, że bar­dzo przy­cią­ga­ją­cy wzrok, a do tego po­ma­lo­wa­ny na czer­wo­no pa­zur i sza­ro­żół­ta, zro­go­wa­cia­ła, spę­ka­na pię­ta. Ja wiem i ro­zu­miem, że róż­ne hi­sto­rie cho­dzą po lu­dziach, ale je­że­li mamy taką pię­tę, a do tego idzie np. szy­fo­no­wa su­kien­ka i kar­mi­no­we usta… to miej­my tego świa­do­mość. Je­śli coś się nam dzie­je z pię­tą i jest to nie­za­leż­ne od nas, to na­le­ży ją po pro­stu przy­kryć. A pa­znok­cie po­ka­zu­je­my też wy­łącz­nie za­dba­ne, ob­cię­te i po­ma­lo­wa­ne.

Jako że sto­pa słu­ży nam całe ży­cie, to się w na­tu­ral­ny spo­sób zu­ży­wa. Z wie­kiem czę­sto za­czy­na­ją się pal­ce roz­cho­dzić, ro­bią się ta­kie roz­cza­pie­rzo­ne. Wi­du­ję doj­rza­łe ko­bie­ty w san­da­łach z jed­nym pa­skiem w po­ło­wie sto­py, a da­lej z roz­cza­pie­rzo­ny­mi pal­ca­mi, i to wy­glą­da bar­dzo źle. No­śmy wte­dy ta­kie let­nie buty, któ­re od­sła­nia­ją tyl­ko ka­wa­łek pal­ców, a nie od razu całe to spu­sto­sze­nie.

Trze­ba też pa­mię­tać, że je­że­li w ogó­le de­cy­du­je­my się na san­da­ły, to le­piej być kon­se­kwent­nym i nie za­kła­dać poń­czo­chy czy raj­sto­py, bo wy­glą­da to nie naj­le­piej. A je­że­li już trze­ba, je­że­li już mu­si­my, a wy­sta­je nam odro­bi­na du­że­go pal­ca, to trze­ba za­dbać, żeby poń­czo­cha była moż­li­wie jak naj­cień­sza i żeby nie było wy­ro­bie­nia na pal­cach (poń­czo­cha z wy­ro­bio­ny­mi pal­ca­mi i pię­tą na­da­je się tyl­ko do peł­nych bu­tów!). Wi­dać tu pew­ne­go ro­dza­ju ro­zej­ście się mody i ści­słe­go dre­sko­du: w mo­dzie funk­cjo­nu­ją san­da­ły, od­kry­te pal­ce i so­bie dys­ku­tu­je­my, czy no­sić raj­sto­pę, czy nie no­sić, a w dre­sko­dzie w ogó­le nie ma ta­kiej dys­ku­sji, po­nie­waż tam nie ma od­kry­te­go pal­ca, nor­mą jest za­sło­nię­ta noga i nie ma od tego od­stępstw.

I tu na­le­ża­ło­by so­bie za­dać jesz­cze jed­no py­ta­nie. Ja wiem, że to skraj­no­ści, bo ja­kiż od­se­tek na­ro­du mego bywa na rau­tach w am­ba­sa­dach i na gar­den par­ties? Nie­mniej hi­sto­ria ogro­do­wych przy­jęć też jest istot­na dla stóp. Dla jed­ne­go bę­dzie to ogro­do­we przy­ję­cie z szam­pa­nem i sor­be­tem, dla dru­gie­go ka­szan­ka z gril­la, dla trze­cie­go ogni­sko z kieł­ba­ska­mi. Na gril­la każ­dy ubie­ra się tak, żeby mu było wy­god­nie, i cho­dzi boso po tra­wie. Wia­do­mo, że trud­no cho­dzić w ob­ca­sach po tra­wie, dla­te­go na przy­ję­cia pro­po­nu­ję za­wsze ko­tur­ny. Je­śli zaś cho­dzi o te przy­ję­cia bar­dzo ofi­cjal­ne, zwłasz­cza w am­ba­sa­dach, to czę­sto zna­jo­me py­ta­ją: idę na przy­ję­cie let­nie do am­ba­sa­dy, czy mu­szę być w poń­czo­chach? Od­po­wia­dam: wpraw­dzie z mo­do­we­go punk­tu wi­dze­nia dre­skod się do­syć po­waż­nie roz­luź­nił, ale to za­wsze za­pra­sza­ją­cy wy­zna­cza­ją stan­dar­dy. Je­że­li żona pana domu ma gołą nogę, resz­ta pań może zrzu­cić ny­lo­ny. Je­śli jed­nak wy­stę­pu­je w no­dze osło­nię­tej, resz­ta pań obo­wią­za­na jest zo­stać w poń­czo­chach.

To bar­dzo miłe, że ten bar­dzo ści­sły dre­skod tro­szeń­kę się roz­luź­nia. Jest nie­co inny w biz­ne­sie, nie­co inny w dy­plo­ma­cji, nie­mniej i je­den, i dru­gi za­czy­na tro­szecz­kę pusz­czać. Nie za bar­dzo, i to też do­brze, dla­te­go że musi być wi­dać ho­ry­zont. Bo jak nie wi­dzi­my ho­ry­zon­tu, to nie wia­do­mo, jak da­le­ko od­cho­dzi­my i czy przy­pad­kiem nie prze­kro­czy­li­śmy gra­ni­cy. Na ca­łym świe­cie dy­plo­ma­cja jest jed­ną z go­rzej ubra­nych grup spo­łecz­nych, bo tam obo­wią­zu­je ści­sły dre­skod, czy­li pew­ne­go ro­dza­ju uni­fi­ka­cja. A w czło­wie­ku jest chęć i dą­że­nie do in­dy­wi­du­ali­zmu, więc przy tak sil­nie za­ci­śnię­tym gar­dle bar­dzo ła­two o dziw­ne wy­kwi­ty.

Tyle dy­gre­sji, a je­śli cho­dzi o sto­pę mę­ską, to jest tak, że ona teo­re­tycz­nie wy­ma­ga zde­cy­do­wa­nie mniej za­bie­gów od dam­skiej. Bo wy­star­czy prze­trzeć ir­cho­wą szmat­ką pa­zno­kiet­ki, żeby były błysz­czą­ce, od cza­su do cza­su w ką­pie­li czy po usu­nąć skór­ki, ob­ciąć pa­zno­kieć i prze­trzeć pie­tę. Tym­cza­sem oka­zu­je się, że to pro­ste za­da­nie męż­czyzn prze­ra­sta, a roz­wią­za­nie na lato wi­dzą jed­no: za­ło­żyć na kro­gul­cze nie­ob­cię­te pa­zu­ry i zro­go­wa­cia­łą pię­tę sza­rą skar­pe­tę do brą­zo­wych san­da­łów, naj­le­piej na pla­sti­ko­wej ze­lów­ce, i z tak przy­odzia­ną nogą zdo­by­wać świat: Szarm-el-sze­ik, Hur­gha­da, Tu­ne­zja, Ko­ło­brzeg – za­miast ob­ciąć pa­zu­ry i wy­szo­ro­wać pię­tę, za­kła­da­my sza­rą skar­pe­tę. W sie­cio­wych wiel­kich mar­ke­tach san­dał za 7,99 i do tego dwie pary skar­pet w pro­mo­cji. Sza­rych, bo nie­bru­dzą­ce. Waż­ne, żeby do tych san­da­łów była sza­ra skar­pe­ta, bo bia­łą to trze­ba na­wet cza­sa­mi dwa razy w cią­gu dnia zmie­niać, a sza­rą się ze trzy dni po­no­si. Nie­ste­ty tak przy­odzia­ne sto­py zda­rza­ją się też w in­nych eu­ro­pej­skich kra­jach. Nie wia­do­mo dla­cze­go, ale to Du­naj jest rze­ką, któ­ra od­dzie­la tę część Eu­ro­py, gdzie san­dał ze skar­pe­tą jak naj­bar­dziej, od tej czę­ści, gdzie męż­czy­zna z nogą w skar­pe­cie nie­ko­niecz­nie jest tren­dy, fa­shion, me­tro­sek­su­al­nym ko­leż­ką, któ­ry wie, co w tra­wie pisz­czy, tyl­ko tzw. ba­dzie­wia­kiem z nie­zro­bio­ną nogą.

Mę­ska sto­pa la­tem róż­nie może wy­glą­dać. Je­że­li już jest ogar­nię­ta, moż­na ją no­sić od­kry­tą. Oczy­wi­ście je­że­li mó­wi­my o dre­sko­dach, to żad­na od­kry­ta sto­pa u męż­czyzn nie jest w ogó­le bra­na pod uwa­gę, ale w mo­dzie jak naj­bar­dziej. Moż­na so­bie po­zwo­lić na mo­do­wy ze­staw na­wet z san­da­ła­mi i od­kry­tą sto­pą, pod wa­run­kiem że jak się pa­trzy na taką jed­nost­kę ludz­ką, to w obłę­dzie sty­li­za­cji wi­dać zwią­zek przy­czy­no­wo-skut­ko­wy. Cza­sa­mi męż­czy­zna w let­nim ubra­niu i w ele­ganc­kich pan­to­flach wy­glą­da nie­zwy­kle sek­sow­nie i fra­pu­ją­co, a inny w ta­kim sa­mym wy­da­niu – na oso­bę nie­chluj­ną i za­nie­dba­ną. To są ab­so­lut­nie in­dy­wi­du­al­ne ce­chy i nie ma na to re­cep­ty. Każ­dy czło­wiek po­wi­nien iść ze sobą, a nie prze­ciw so­bie.

Dla­te­go też za­wód sty­li­sty to jest taki za­wód, któ­ry wy­ma­ga w za­sa­dzie lek­kie­go od­że­gna­nia się od wła­sne­go gu­stu. Sty­li­sta po­wi­nien wczuć się w dru­gą oso­bę i wy­do­być z niej wszyst­ko to, co naj­lep­sze. Każ­da es­te­ty­ka do­pro­wa­dzo­na do per­fek­cji jest zna­ko­mi­ta, zwłasz­cza przy ta­kiej mno­go­ści róż­nych es­te­tyk i w cza­sach glo­ba­li­za­cji. Ubie­ra­jąc ko­goś, naj­pierw go słu­cham, a po­tem się za­sta­na­wiam, czy ten ktoś wy­trzy­ma hi­sto­rię pan­to­fla za­ło­żo­ne­go na gołą nogę, czy też nie. I czy na przy­kład wy­trzy­ma hi­sto­rię ró­żo­wych skar­pet i zło­tych san­da­łów, czy jest to w jego przy­pad­ku ab­so­lut­nie nie­moż­li­we.

Je­że­li już mamy sto­pę ogar­nię­ta, je­że­li już wie­my, czy lu­bi­my no­sić skar­pe­ty, czy nie, to war­to wie­dzieć, kie­dy i jak. Na­wet je­że­li nie lu­bi­my no­sić skar­pet i je­ste­śmy oso­ba­mi bar­dzo awan­gar­do­wy­mi, to pój­ście z bosą sto­pą na pre­mie­rę do ope­ry bę­dzie spo­rym faux pas. Mamy ty­sią­ce in­nych miejsc, gdzie mo­że­my świe­cić bosą stóp­ką, łysą kost­ką czy czym­kol­wiek chce­my po­świe­cić.

Je­śli de­cy­du­je­my się na skar­pe­tę ele­ganc­ką i chce­my iść w stro­nę kla­sy­ki, to na miły bóg pa­mię­taj­my, żeby ta skar­pe­ta była jed­nak ciem­na i żeby jak za­kła­da­my nogę na nogę, nie było wi­dać łyd­ki. Je­że­li zaś mamy ocho­tę na awan­gar­dę, to ta skar­pet­ka może być ko­lo­ro­wa, może być tyl­ko do kost­ki, może być spe­cjal­nie za krót­ka. Są to in­dy­wi­du­al­ne wy­bo­ry i nie moż­na do­ra­dzić jed­no­znacz­nie, że tak się nosi albo że tak się nie nosi. Wszyst­ko za­le­ży od sy­tu­acji, miej­sca i oso­by no­szą­cej.

Pa­mię­taj­cie, że sto­py są fe­ty­szem w wie­lu kul­tu­rach, ale róż­ne są stan­dar­dy ich pięk­na. W Eu­ro­pie czymś nie­zwy­kle zmy­sło­wym jest sto­pa szczu­pła, smu­kła, dość wy­so­ka, bez ha­luk­sów. Chi­rur­gia pla­stycz­na idzie tu w su­kurs mo­dzie i pro­po­nu­je usu­wa­nie pią­te­go pal­ca, tego ma­łe­go, żeby sto­pa le­piej wy­glą­da­ła w bu­cie.

Na po­cząt­ku na­sze­go wie­ku za­pa­no­wa­ła moda na tip­sy na pa­znok­cie u nóg. Wi­dzia­łem oso­bi­ście ciem­no­skó­rą ko­bie­tę, któ­ra mia­ła san­da­ły na plat­for­mie i sto­pa w nich le­ża­ła, a pa­znok­cie wy­sta­wa­ły na ze­wnątrz. Wy­glą­da­ło to dość ma­ka­brycz­nie. Ale czar­nym smu­kłym dziew­czy­nom dużo wię­cej ucho­dzi. One są tak pięk­nie skon­stru­owa­ne, że na­wet jak się je wi­dzi w zu­peł­nie od­le­cia­nych rze­czach, to się im wy­ba­cza.

Rasy ludz­kie róż­nią się nie tyl­ko ko­lo­rem skó­ry, to ja­sne. Wśród sa­mych tyl­ko Eu­ro­pej­czy­ków ob­ser­wu­je się prze­róż­ne typy bu­do­wy. Mamy ko­ściec ro­mań­ski, prze­pięk­ny, obłęd­nie pięk­ny ko­ściec ro­mań­ski, z pro­sty­mi ra­mio­na­mi, wą­ski­mi bio­dra­mi, ład­nie wy­skle­pio­ną czasz­ką, wy­dat­nym no­sem. On się zmie­niał, wi­dać w nim wpły­wy arab­skie. I mamy ko­ściec sło­wiań­ski, czy­li wą­skie ra­mio­na, nie­wiel­ką klat­kę pier­sio­wa, dupę jak sza­fa gdań­ska z lu­strem, to­a­let­ką i wyj­ściem na ogró­dek, z po­tęż­ny­mi uda­mi i sto­sun­ko­wo krót­ki­mi no­ga­mi. Taka bu­do­wa bar­dzo jest po­żą­da­na, Sło­wian­ki mają bra­nie nie­mal na ca­łym świe­cie. Okrą­gła twarz, mor­da jak pa­tel­nia, że przez ty­dzień jej nie za­srasz, okrą­głe oczy, zdzi­wio­ne jak u idio­ty – to wy­róż­nia Sło­wian­ki na tle in­nych ras. One są bar­dzo ape­tycz­ne i do wzię­cia, bo ta wiel­ka dupa i dur­ne oczy, blon­dyn­ka, i do tego jesz­cze dość luź­na – jak ją klep­niesz w ty­łek, to tak pój­dzie falą w górę, aż jej się loki skrę­cą – za­po­wia­da, że na­ro­dzi dużo dzie­ci.

Na­to­miast co do chło­pów Sło­wian to ge­ne­ral­nie dra­mat. Wą­skie ra­mion­ka, mała klat­ka, wiel­kie po­śla­dy, żad­nych ry­sów, nos jak kar­to­fel. A brzu­szy­sko to już wy­nik za­nie­dba­nia, nie­do­łę­stwa umy­sło­we­go i apa­tii. I to prze­ko­na­nie, że męż­czy­zną być to pusz­czać kro­plę ostat­nią w spodnie i że to czy­ni lep­szym od resz­ty…

Współ­cze­sność po­zwa­la nam ak­tyw­nie my­śleć o na­szym wy­glą­dzie. Do nie­daw­na by­li­śmy tacy, jacy się uro­dzi­li­śmy, i mu­sie­li­śmy z tym żyć. Dziś mo­że­my zmie­niać pew­ne rze­czy. Je­że­li mamy na przy­kład sto­pę hob­bi­ty, no to nie mo­że­my so­bie jej co praw­da skró­cić, ale mo­że­my ją zwę­zić. Mo­że­my usu­nąć ostat­ni pa­lec i wte­dy bę­dzie smu­klej­sza. Mo­że­my, je­że­li mamy znisz­czo­ną płyt­kę pa­znok­cio­wą, uzu­peł­nić ją tip­sem i bę­dzie­my mie­li pięk­ny pa­zno­kieć. Kwe­stia na­gniot­ków, od­ci­sków i zro­go­wa­cia­łej pię­ty to jest kwe­stia dba­nia o sie­bie i es­te­ty­ki. Ale na przy­kład je­śli mamy ten­den­cję do pod­gi­na­nia pal­ców u stóp, to usu­wa się tam ja­kieś ko­stecz­ki i te pal­ce wy­da­ją się smu­klej­sze i mija ten­den­cja do two­rze­nia się uciąż­li­wych od­ci­sków. Do nie­daw­na łyd­ka szam­pan­ka czy gru­ba łyd­ka były pro­ble­mem, no bo mię­śni się nie ope­ru­je. W tej chwi­li oka­zu­je się, że nie tyl­ko moż­na so­bie ode­ssać tłuszcz z nóg, ale moż­na so­bie też wy­ciąć ka­wa­łek mię­śnia, żeby noga była smu­klej­sza. Chi­rur­gia pla­stycz­na ofe­ru­je mnó­stwo moż­li­wo­ści. Je­że­li ko­muś na przy­kład walą nogi, bo taką ma oso­bo­wość – no ma oso­bo­wość śmier­dzą­cej sto­py, i nic na to nie po­ma­ga, choć­by je mo­czył w soli i we wszyst­kim, one wy­mo­czo­ne cud­nie, po dzie­się­ciu mi­nu­tach i tak walą i już – kie­dyś w za­sa­dzie miał jed­no wyj­ście: peł­ne buty, czę­ste my­cie nóg, zdej­mo­wa­nie bu­tów na bal­ko­nie albo w sie­ni i ge­ne­ral­nie nie­świe­ce­nie sto­pą śmier­dzą­cą. W tej chwi­li pro­blem śmier­dzą­cej sto­py za­ła­twia się bo­tok­sem. Ostrzy­ku­je­my so­bie śmier­dzą­cą sto­pę bo­tok­sem i ona po pro­stu prze­sta­je wa­lić. Tak się też robi z gru­czo­ła­mi pa­cho­wy­mi. Te­raz już nie musi nam wa­lić spod skrzy­dła.

buty

Buty są cu­dow­nym te­ma­tem. W hi­sto­rii mody nig­dy nie było aż tak wy­so­kich ob­ca­sów jak te­raz. Ob­ca­sy do­cho­dzą na­wet do 17-18 cen­ty­me­trów. Oczy­wi­ście, że one czę­sto nie słu­żą zdro­wiu, ale bez­względ­nie słu­żą sek­sa­pi­lo­wi. Ja w ogó­le twier­dzę, że to ob­cas robi ko­bie­tę. Na­wet naj­przy­stoj­niej­szy męż­czy­zna na wy­so­kim ob­ca­sie wy­glą­da asek­su­al­nie i idio­tycz­nie. Wy­so­ki ob­cas po­wo­du­je, że krę­go­słup się ukła­da zu­peł­nie in­a­czej, że biust leży zu­peł­nie in­a­czej, że cała syl­wet­ka trzy­ma się in­a­czej. Przede wszyst­kim łyd­ka, nie za­wsze prze­cież do koń­ca zgrab­na, na wy­so­kim ob­ca­sie wy­glą­da zde­cy­do­wa­nie le­piej.

Mamy erę wy­so­kich ob­ca­sów. Więk­szość ko­biet nosi wy­so­kie ob­ca­sy, choć nie wszyst­kie i nie wszę­dzie. Gdzie w ta­kim ra­zie moż­na no­sić te wy­so­kie ob­ca­sy? W za­sa­dzie funk­cjo­nu­ją one we wszyst­kich dzie­dzi­nach ży­cia poza spor­tem, bo pro­du­ku­je się na­wet ran­ne pan­to­fle na szpil­ce. Pró­bu­je się ro­bić wa­ria­cje na te­mat spor­to­wych bu­tów na wy­so­kich ob­ca­sach, ale jest to coś tak ohyd­ne­go, że nie bę­dzie­my o tym mó­wić. Wła­ści­wie ta­kim naj­sek­sow­niej­szym mo­de­lem buta, któ­ry też wra­ca do mód, a wła­ści­wie trzy­ma się cały czas, jest kla­sycz­na szpil­ka wy­my­ślo­na w la­tach pięć­dzie­sią­tych, czy­li tzw. kla­sycz­ne czó­łen­ko, wy­dłu­żo­ny lek­ko czu­bek i bar­dzo cien­ki ob­cas. W la­tach sześć­dzie­sią­tych mie­li­śmy cie­niut­kie szpil­ki i bar­dzo prze­ry­so­wa­ny dłu­gi czu­bek. Póź­niej te wy­dłu­żo­ne czub­ki i cien­kie ob­ca­sy po­ja­wi­ły się po­now­nie w la­tach osiem­dzie­sią­tych, no i w za­sa­dzie ten kla­sycz­ny mo­del czó­łen­ka trzy­ma się bez wzglę­du na to, czy mod­ne są bar­dzo ni­skie ob­ca­sy, czy wy­so­kie, czy cien­kie, czy gru­be. W kla­sycz­nym czó­łen­ku do­brze skro­jo­nym każ­da dam­ska noga bę­dzie wy­glą­dać zna­ko­mi­cie.

W gmin­nej mo­dzie mę­skiej od lat dzie­więć­dzie­sią­tych kró­lu­ją bor­su­ki, za­in­spi­ro­wa­ne chy­ba woj­ną z Tur­ka­mi, stąd te bar­dzo wy­dłu­żo­ne czub­ki z ob­cię­tym no­sem. We­szły pod strze­chy, nie chcą wyjść, i to jest po pro­stu strasz­ne.

Dziś tak jak w mo­dzie odzie­żo­wej w mo­dzie obuw­ni­czej pa­nu­je dość duża do­wol­ność. W nie­od­le­głej prze­szło­ści ubra­nia i buty moż­na było po­dzie­lić na dzien­ne i wie­czo­ro­we. A w tej chwi­li np. moż­na za­ło­żyć naj­bar­dziej kla­sycz­ne ope­ro­we la­kier­ki na bosą sto­pę do po­dar­tych dżin­sów, pójść do klu­bu i wy­glą­dać fan­ta­stycz­nie. Moż­na za­ło­żyć kla­sycz­nie mod­ny gar­ni­tur, a do tego tramp­ki, i w za­leż­no­ści od sy­tu­acji też wy­glą­dać zna­ko­mi­cie. Dość no­wym zja­wi­skiem jest funk­cjo­nu­ją­cy w mo­dzie tak zwa­ny męż­czy­zna kok­taj­lo­wy, czy­li ubra­ny mod­nie, nie­ko­niecz­nie zgod­nie z dre­sko­dem. Kie­dyś tacy męż­czyź­ni wy­kra­cza­ją­cy poza ka­non, a jed­nak na­le­żą­cy do elit, byli na­zy­wa­ni dan­dy­sa­mi. W tej chwi­li okre­śle­nie „dan­dys” stra­ci­ło wła­ści­wie kom­plet­nie za­sto­so­wa­nie. Nie ma dan­dy­sów, są za to hip­ste­rzy.

A tram­pek do gar­ni­tu­ru? To jest hi­sto­ria bar­dzo roc­ko­wa, wzię­ta z glam­roc­ka, gdzie ar­ty­ści za­kła­da­li spodnie od gar­ni­tu­ru, tramp­ki na bose sto­py i ob­wie­sza­li się bi­żu­te­rią, a szy­ję owi­ja­li boa. Lu­bi­li też so­bie pod­ma­lo­wać oko. W la­tach osiem­dzie­sią­tych mie­li­śmy całą rze­szę uma­lo­wa­nych ze­spo­łów roc­ko­wych. To byli su­per­sam­cy i ich ma­ki­jaż nie miał nic wspól­ne­go z orien­ta­cja­mi sek­su­al­ny­mi, to były twa­rze ma­lo­wa­ne w dziw­ne wzo­ry, pod­kre­ślo­ne oko, dłu­gie wło­sy itd. Mi­chał Szpak po­ja­wił się w pol­skich me­diach jako to­tal­ny ory­gi­nał, tym­cza­sem nic w nim ory­gi­nal­ne­go, to wszyst­ko już było. No może ma lep­szy słuch od in­nych, tego nie wiem.

Ko­lo­ro­we skar­pet­ki do bu­tów funk­cjo­nu­ją do­syć moc­no w mo­dzie mę­skiej, w tej ulicz­nej, ca­su­al, na co dzień, ale zda­rza­ją się też w tzw. dre­sko­dzie swo­bod­nym. Uwiel­biam pa­trzeć na mło­dych wilcz­ków, czy­li mło­dych ban­kow­ców, w ide­al­nie skro­jo­nych gar­ni­tu­rach, w ko­szu­lach szy­tych na mia­rę, z nie­wi­docz­nym mo­no­gra­mem, w cu­dow­nych je­dwab­nych kra­wa­tach, ge­nial­nych bu­tach i wła­śnie ko­lo­ro­wych skar­pet­kach. Jest to pew­ne pusz­cze­nie oka. Przy ta­kim dre­sko­dzie ko­lo­ro­wa skar­pet­ka wy­glą­da świet­nie. Na­to­miast wzo­rzy­sta skar­pet­ka już nie bę­dzie wy­glą­da­ła świet­nie. Je­stem wiel­kim mi­ło­śni­kiem ki­czu, bo uwa­żam, że kicz jest ba­lan­so­wa­niem po naj­cień­szej li­nii po­mię­dzy czymś, co moż­na na­zwać sztu­ką, a bez­mia­rem tan­de­ty. Ta­kie ba­lan­se są naj­bar­dziej nie­bez­piecz­ne, ale i naj­bar­dziej sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce.

Uwiel­biam eklek­tyzm, fa­scy­nu­je mnie na­bu­do­wy­wa­nie świa­ta, war­stwo­wość. Uwa­żam, że nie wol­no ni­cze­go nisz­czyć, tyl­ko trze­ba na­bu­do­wy­wać. Na wiel­kich war­to­ściach bu­do­wać i ro­bić z nich jesz­cze więk­sze. No nie­ste­ty moż­na z ma­łych zro­bić jesz­cze mniej­sze, ale to już… cały świat jest po­dzie­lo­ny tak, że albo ktoś to umi, albo nie umi.

Dziś sty­le się bar­dzo mie­sza­ją (my­śląc o sty­lu, my­śli­my o pierw­szej po­ło­wie XX wie­ku), bo tak na­praw­dę to wszyst­ko się mie­sza, wszyst­ko się prze­ni­ka.

Rów­nież hi­sto­rie z Ka­na­dy, No­wej Ze­lan­dii, Au­stra­lii, tam też żyją lu­dzie, tam też po­wsta­je współ­cze­sna moda. Poza głów­nym nur­tem bar­dzo roz­wi­nię­ty jest w mo­dzie kon­cep­tu­alizm. Mam na my­śli pro­jek­tan­tów, któ­rzy dają ci bazę, pod­rzu­ca­ją po­mysł, a ty mo­żesz wziąć no­życz­ki i wy­ciąć dziu­rę na gło­wę tam, gdzie chcesz. Rę­ka­wem mo­żesz się za­wi­nąć w pa­sie, a dru­gi mieć na ręce. To są ubra­nia, któ­re żyją z tobą, któ­ry­mi sam się ba­wisz i pra­cu­jesz. To jest wła­śnie za­ło­że­nie mody kon­cep­tu­al­nej. Że je­że­li np. spód­ni­ca jest nie­wy­koń­czo­na, to nie dla­te­go, że pro­jek­tan­to­wi nie chcia­ło się jej wy­kań­czać, tyl­ko dla­te­go, że tak ma być. Że zo­sta­wia­my miej­sce i pole ma­new­ru dla użyt­kow­ni­ka. To jest ten nurt mody wy­god­nej, kie­dy ko­bie­ta nie chce być na bacz­ność, tyl­ko chce mieć wy­god­nie. Póź­niej tro­chę ma pro­blem, bo jest nie­zau­wa­ża­na i ge­ne­ral­nie umie­ra… Są wpraw­dzie mo­men­ty w ży­ciu, kie­dy się czło­wiek chce zu­peł­nie roz­to­pić, chce być nie­zau­wa­żal­ny, to praw­da. Tyl­ko że tacy lu­dzie nie po­trze­bu­ją mo­ich rad.

To się za­czę­ło od com­me de gar­cons i to jest opo­zy­cja, al­ter­na­ty­wa do tzw. głów­ne­go nur­tu, gdzie mamy ide­al­nie skro­jo­ne rze­czy, per­fek­cyj­nie wy­far­bo­wa­ne weł­ny i je­dwa­bie, gdzie mamy bro­kat, sztra­sy, krysz­ta­ły Swa­ro­vskie­go. Cała hi­sto­ria mody kon­cep­tu­al­nej, czy­li mody wła­ści­wie wy­wo­dzą­cej się z uli­cy, z na­tu­ral­ne­go bie­gu rze­czy, czy­li z tego, że czerń z pod­ko­szul­ków się spie­ra bar­dzo szyb­ko i nie­rów­no, po­wsta­ją pla­my, od­pru­wa­ją się li­stwy… już nie trze­ba ku­po­wać ta­niej odzie­ży i cze­kać, aż ona się sama zu­ży­je, moż­na ku­pić so­bie bar­dzo dro­gą rzecz, któ­ra jest od no­wo­ści sta­ran­nie zu­ży­ta. Szko­ła bel­gij­ska słu­ży wy­go­dzie. Tam pra­wie nie ma ko­lo­rów, są sza­ro­ści, czer­nie, ka­mien­ne beże. Ubra­nia żyją, spie­ra­ją się nie­rów­no, tro­chę się pru­ją i to jest dla nie­któ­rych faj­ne.

No i jest mi­ni­ma­lizm, np. Drie­sa van No­te­na, bar­dzo ko­lo­ro­wy. Jest w tym myśl i jest fi­lo­zo­fia. On na po­cząt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych zro­bił do­syć dużą re­wo­lu­cję. Przy bar­dzo no­wo­cze­snej for­mie uży­wa kla­sycz­ne­go wzor­nic­twa, czy­li na przy­kład ta­kie sta­ro­cio­tow­skie ze­sta­wy kwia­to­we, ale upię­te w pięk­ną suk­nię.

Mó­wie­nie o mar­kach jest jed­nak ogra­ni­cza­ją­ce, bo dla każ­de­go mar­ka ozna­cza co in­ne­go. Dla ko­goś, kto ma coś z H&M, może to być mar­ka, po­nie­waż ubie­ra się na ba­zar­ku i H&M jawi mu się jako to­tal­ny dom mody z to­tal­nie nie­sa­mo­wi­ty­mi, awan­gar­do­wy­mi rze­cza­mi. A dla dru­gie­go, oscy­lu­ją­ce­go sty­lem i aspi­ra­cja­mi mię­dzy pre­mium i high fa­shion, taka sie­ciów­ka jest czymś, co ma w po­gar­dzie, zresz­tą naj­zu­peł­niej moim zda­niem nie­słusz­nie. Do­brze nie po­paść w obłęd. Lu­dzie, któ­rzy ubie­ra­ją się w sie­ciów­kach (mam na my­śli H&M i Zarę, bo to są dwie naj­więk­sze), po­win­ni pa­mię­tać, że poza sie­ciów­ka­mi są se­con­dhan­dy i że cza­sa­mi war­to zaj­rzeć do ma­rek pre­mium na prze­ce­ny, no i że nie na­le­ży ku­po­wać rze­czy pod­ra­bia­nych. Bo ku­pu­jąc rze­czy pod­ra­bia­ne, ro­bi­my wała z sie­bie, a nie z in­nych, i to jest głu­pie, bez sen­su, nie­za­sad­ne, za­wsze oszpe­ci, nig­dy nie ozdo­bi. Poza tym świa­do­mość cho­dze­nia w czymś, co jest fa­kiem, jest chy­ba naj­więk­szym ob­cia­chem, jaki moż­na so­bie w ogó­le wy­obra­zić.

Na na­szym ryn­ku czę­sto jest tak, że lu­dzie wi­dzą pe­wien wzór, ale w ogó­le nie zna­ją jego hi­sto­rii. Sam by­łem świad­kiem, jak pani w skle­pie py­ta­ła o tor­bę w li­ter­ki, bo wi­dzia­ła na uli­cy, że ta­kie się nosi i ta­kie są mod­ne. I sprze­daw­czy­ni wy­cią­gnę­ła ja­kąś tam chiń­ską pod­rób­kę Vu­it­to­na za 300 zł i pani po­wie­dzia­ła: „Ojej, to te li­ter­ki, ale to bar­dzo dro­go jest i nie ku­pię tych li­te­rek za 300”. A ory­gi­nał tej to­reb­ki kosz­tu­je coś z ty­siąc euro. Tak wy­glą­da świa­do­mość mody u nas w kra­ju.

o butach do pracy

Do pracy kupujemy buty na obcasie 5-8-centymetrowym, z zakrytym palcem i piętą. Najlepiej czółenka. Pamiętajmy, że edytoriale w gazetach to tylko opowieści modowe, sugerujące kolory, długości i tkaniny. Mają stanowić inspirację, nie wzór.

A tu idzie ko­bie­ta, któ­ra so­bie wszyst­ko ze­psu­ła bu­tem. Mia­ło być tak pięk­nie, a tu nie­ste­ty dyby, los san­da­los pe­dry­los. Do wi­dze­nia pań­stwu. Tak to już jest, że czę­sto lu­dzie ja­koś bar­dzo nie­for­tun­nie do­bie­ra­ją obu­wie do swo­je­go stro­ju, a to nie­ste­ty rzu­tu­je na ca­łość. I to też wy­nio­słem z domu, i to jest praw­da nie sty­li­stycz­na, a ży­cio­wa: że gło­wa i nogi, czy­li pod­sta­wa i to, czym my­śli­my, są naj­waż­niej­sze. Że na­praw­dę do­brze zro­bio­ny włos i zna­ko­mi­te buty w do­brej for­mie ogar­nia­ją nam te­mat. Moż­na się wte­dy okrę­cić prze­ście­ra­dłem, za­ło­żyć mę­ską ko­szu­lę czy co­kol­wiek i bę­dzie fan­ta­stycz­nie.

Buty są po­twor­nie waż­ne, a czę­sto jest tak, że lu­dzie za­kła­da­ją buty zu­peł­nie przy­pad­ko­we albo de­cy­du­ją się na obu­wie wy­god­ne. Je­że­li chce się ob­ra­zić but, to trze­ba po­wie­dzieć, że wy­glą­da na wy­god­ny. I to już wszyst­ko wy­ja­śnia. Zwy­kle są to łap­cie, któ­re prze­są­dza­ją o syl­wet­ce. Zwłasz­cza je­że­li jest to męż­czy­zna w świet­nie skro­jo­nym gar­ni­tu­rze i ma wy­god­ne buty na gu­mo­wej lub pla­sti­ko­wej po­de­szwie, roz­cho­dzą­ce się, bar­dzo sze­ro­kie, żeby moż­na było so­bie pa­lu­cha­mi prze­bie­rać.

Tak moż­na cho­dzić, kie­dy ży­je­my so­bie w głu­szy (wszyst­ko jed­no, czy ży­wi­my się tam ko­rzon­ka­mi, czy mamy pa­łac). Ale je­że­li wcho­dzi­my w spo­łe­czeń­stwo i chce­my ja­koś w tym spo­łe­czeń­stwie funk­cjo­no­wać, to do­brze po­wścią­gnąć tro­chę swo­je wy­god­nic­two, po­świę­cić je na rzecz ele­gan­cji, sty­lo­wo­ści. Pół­środ­ków nie za­le­cam. Uwa­żam, że naj­więk­szą po­mył­ką mody było obu­wie spor­to­we, ale trosz­kę ele­ganc­kie. To po­twor­ne. Pan­to­fel mę­ski za­pi­na­ny na rze­py albo góra to pan­to­fel mę­ski, a dół but spor­to­wy. Taka wa­ria­cja na te­mat nie przy­stoi kla­sycz­ne­mu męż­czyź­nie.

Za naj­pięk­niej­szy but, jaki w ogó­le wy­my­ślo­no w hi­sto­rii obuw­nic­twa i dzie­jów mody, uwa­żam naj­bar­dziej kla­sycz­ną szpil­kę czó­łen­ko. Czó­łen­ko na szpil­ce to jest maj­stersz­tyk ko­bie­ce­go buta. Lek­ko wy­dłu­żo­ny czu­bek, dość moc­no wy­cię­te czó­łen­ko i sto­sun­ko­wo wy­so­ki ob­cas, nie za wy­so­ki. Każ­da ko­bie­ca noga w ta­kim bu­cie wy­glą­da do­brze. Wszyst­ko jed­no, czy to jest noga ko­łek, czy ko­lum­na, czy szam­pan­ka, każ­da bę­dzie wy­glą­da­ła do­brze. Oczy­wi­ście, że le­piej je­że­li ko­bie­ta ma na­tu­ral­nie wy­so­kie pod­bi­cie, ale je­że­li nie ma, też w ta­kim bu­cie się obro­ni. Trze­ba po pro­stu wy­ma­new­ro­wać od­po­wied­nio wy­cię­cie czó­łen­ka. Ja oso­bi­ście uwiel­biam, jak czó­łen­ko jest głę­bo­ko wy­cię­te i uwa­żam, że to wy­glą­da nie­zwy­kle zmy­sło­wo i ape­tycz­nie, jak wi­dać po­czą­tek pal­ców. Nie­zwy­kle zmy­sło­wo. I jesz­cze jak do tego ko­bie­ta ma ny­lo­no­we poń­czo­chy, no to wte­dy w ogó­le jest ura­to­wa­na.

Prze­mysł poń­czosz­ni­cy i wy­my­śle­nie raj­stop było ab­so­lut­nym bło­go­sła­wień­stwem dla ko­biet. Ta­kie roz­cią­gli­we raj­sto­py to wy­go­da i kom­fort. Ale czar ny­lo­no­wej poń­czo­chy jest nie do prze­ce­nie­nia. Bo mu­si­my pa­mię­tać, że ny­lo­no­wa poń­czo­cha to jest poń­czo­cha, któ­ra się nie roz­cią­ga, tyl­ko jest kro­jo­na w dam­ską nogę, w ide­al­ną dam­ską nogę, w związ­ku z tym ja­ka­kol­wiek ta noga jest, spo­ro zy­ska. Splot ny­lo­no­wych poń­czoch jest zu­peł­nie inny niż splot raj­stop, tak że na­wet sła­ba noga w ny­lo­no­wej poń­czo­sze na­bie­ra kształ­tu zbli­żo­ne­go do ide­ału, bo ta poń­czo­cha jest tak utka­na. Więc kla­sycz­ne czó­łen­ko i ny­lo­no­wa poń­czo­cha za­wsze zro­bi le­piej niż go­rzej. Są fir­my poń­czosz­ni­cze, któ­re spe­cja­li­zu­ją się w poń­czo­chach ny­lo­no­wych.

Ja­koś tak jest, że ko­bie­ty bia­łej rasy o mlecz­nej skó­rze uwiel­bia­ją nogę Mu­rzyn­ki. I to jest je­den z więk­szych ob­cia­chów, kie­dy mamy mlecz­no­bia­łą ko­bie­tę o ja­snych dło­niach, ja­snym de­kol­cie i o ja­snej twa­rzy, ale o cze­ko­la­do­wo­brą­zo­wych no­gach. Wy­glą­da to tak prze­idio­tycz­nie, że już głu­piej nie moż­na. Że co, że na­gle bia­ła ko­bie­ta po­ży­czy­ła nogi od Mu­lat­ki, wpa­dła do cze­ko­la­dy, coś się sta­ło? No co się sta­ło tej pani?

Bia­łe raj­sto­py ko­bie­ta za­kła­da dwa razy w ży­ciu. Raz do pierw­szej ko­mu­nii świę­tej, dru­gi raz ewen­tu­al­nie do ślu­bu. I to są dwie sy­tu­acje, kie­dy bia­ła raj­sto­pa ma ra­cję bytu. Zda­rza­ją się se­zo­ny w mo­dzie, że ona się po­ja­wia na chwi­lę, ale to jest tzw. strzał w fa­shion, to może no­sić jed­na oso­ba na ty­siąc i bę­dzie wy­glą­da­ła w tym fan­ta­stycz­nie, ale cała resz­ta w bia­łych raj­sto­pach wy­glą­da, jak­by mia­ła ban­da­że na no­gach. Dra­mat. Bia­ła raj­sto­pa jest trud­na, po­nie­waż w za­leż­no­ści od od­cie­nia skó­ry idzie w ró­żo­we, w sza­re, w fio­let. Naj­go­rzej jak idzie w fio­let, bo to ma ce­chy roz­kła­du. W związ­ku z tym bia­łym raj­sto­pom mó­wi­my sta­now­czo nie! Pa­mię­taj­my, dwie oka­zje: pierw­sza ko­mu­nia i ślub, po­tem dzię­ku­je­my i do wi­dze­nia!

Na­to­miast ka­ba­ret­ka umie­jęt­nie uży­ta roz­pa­la zmy­sły męż­czyzn w każ­dych cza­sach. W ka­ba­ret­kach jest coś ma­gicz­ne­go, oczy­wi­ście one cza­sa­mi sta­ją się bar­dzo wul­gar­ne, kie­dy oczka przy­po­mi­na­ją ry­bie sie­ci, a gru­bość tej ka­ba­ret­ki przy­po­mi­na siat­kę na mo­ty­le – wte­dy to wy­glą­da agre­syw­nie, ewen­tu­al­nie w za­leż­no­ści od cza­sów – po pro­stu mod­nie.

Każ­da duża moda scho­dzą­ca na dół, do mas, za­czy­na się ro­bić agre­syw­na, wul­gar­na i w koń­cu tan­det­na. Na­to­miast drob­na, cie­niu­sień­ka ka­ba­ret­ka, wszyst­ko jed­no, czy w ko­lo­rze cia­ła, czy czar­na, za­wsze bę­dzie do­da­wa­ła ko­bie­cie pew­nej wam­po­wa­to­ści. A jesz­cze bar­dziej bę­dzie zmy­sło­wa i wam­po­wa­ta, je­śli za­ło­ży do niej ołów­ko­wą spód­ni­cę tuż do ko­lan i pięk­ną szpil­kę, a nie krót­kie po­dar­te szor­ty. I jak po­ja­wi się na przy­kład w oko­li­cach por­ce­la­no­wej twa­rzy i de­li­kat­nie wy­tu­szo­wa­nej rzę­sy ko­lor na ustach. To już wy­star­czy. I świe­ży włos, bez oznak dwu­go­dzin­ne­go sie­dze­nia u fry­zje­ra. Wte­dy mamy świa­do­mość, wte­dy mamy zmy­sło­wość. I bę­dąc świa­do­mym moc­nym sam­cem alfa, mo­że­my star­to­wać do ta­kiej ko­bie­ty, a jak je­ste­śmy tro­ka­mi od ka­le­son i kom­plet­nie nie­pew­nym żucz­kiem, to wte­dy ucie­ka­my na drze­wo. Taka ko­bie­ta znie­wa­la i fa­scy­nu­je, więc nie­pew­ny żu­czek pod­ku­la ogon mru­cząc: „Boże, nie, taka la­ska, nie dam rady, ucie­kam”. Wiel­kim pro­ble­mem męż­czyzn w Pol­sce jest ich z jed­nej stro­ny to­tal­na fan­fa­ro­na­da z po­wo­du sam­czo­ści, a z dru­giej stro­ny po­czu­cie, że nie da­dzą rady ta­kiej la­sce. To się bar­dzo czę­sto zda­rza. Dużo ła­twiej jest wy­rwać la­skę, któ­ra jest po­da­na do kon­sump­cji z dość ob­fi­tym gar­nie, niż ko­bie­tę, po któ­rej wi­dać kla­sę i świa­do­mość. Bo jed­nak ubra­niem daje się znać o tej świa­do­mo­ści. Bo wi­dać ko­bie­ty świa­do­me, wi­dać ko­bie­ty, któ­re błą­dzą, i wi­dać też na przy­kład kur­wy czy idiot­ki.

Wła­śnie taka pani prze­szła, a za nią taka w ban­da­żach na no­gach. Bia­ła raj­sto­pa! No ile moż­na mó­wić, że bia­ła raj­sto­pa do ko­mu­nii i na ślub tyl­ko!