29,79 zł
O elegancji i obciachu Polek i Polaków. Od stóp do głów
Niemożliwie zabawna, pełna anegdot i praktycznych wskazówek gawęda o modzie, współczesnym świecie i o Tomaszu Jacykowie jakiego nie znacie. Czytelnicy szukający świetnej rozrywki będą zachwyceni.
W swojej pierwszej, bardzo osobistej książce, Tomasz Jacyków pokazuje się nam nie tylko jako profesjonalista w dziedzinie, którą kocha od dziecka, ale także, a może przede wszystkim, jako bystry obserwator otaczającej nas rzeczywistości, człowiek niezwykłej wrażliwości, kochający ludzi i życie. „O elegancji i obciachu Polek i Polaków” to lektura napisana żywym językiem przeznaczona dla każdego, kto lubi, i kto chce dobrze wyglądać. A po lekturze, pozostanie tylko założyć kurtkę typu „hej przygodo w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej”, podciągnąć spodnie na pawełka, założyć sandały sznurowane po samego bobra i nie panikować, gdy bożena wciąga szorty…
„Być modnym, to wyglądać na tyle znakomicie, aby dobrze żyć, idiotyzmem jest żyć po to, aby świetnie wyglądać.”
Do pisania, a myślałem o tym od kilku lat, namówił mnie psycholog Jacek Santorski. I oto jest, moja pierwsza w życiu książka! Starałem się zachować w niej jak najwięcej siebie, mojego języka, nie zawsze grzecznego. W tym miejscu przepraszam wszystkie dzieci i konsekwentnych konserwatystów – nie bierzcie mnie za przykład, nie nadaję się. Ale kocham to co robię, swoją pracę i ludzi. Nie lubię półśrodków, lubię mówić to co myślę. I biorę za własne słowa odpowiedzialność.
Tomasz Jacyków
Świeżo po lekturze jestem pod wrażeniem nie tylko trafności Twoich obserwacji psychologicznych, ale także syntezy spojrzenia na zjawiska z pogranicza mody i designu w naszej części świata na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci… Jestem pewien, że Twoja książka może być dla nas wszystkich urealniającym, chociaż przez bezpośredniość narracji czasem okrutnym zwierciadłem. No ale w końcu nie będziesz z nim biegał, mam nadzieję, po ulicy i przystawiał go ludziom, którzy tego nie chcą, tylko dawał się przejrzeć tym, co sami po nie sięgną, z własnej woli.
Jacek Santorski
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 444
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Myślę, że przyszedłem na świat, żeby umilać ludziom życie i żeby udowadniać ludziom, jacy są fantastyczni, szczęśliwi, bogaci, nawet jeśli nie są, zdrowi, nawet jeśli nie są, i piękni, nawet jeśli nie są. Absolutnie kwintesencja próżności. Znaczy: zaspokój wszelkie potrzeby, jakie masz, a potem wynajmij mnie, a ja cię po prostu wylukruję do końca. Do napisania książki, o której myślałem od kilku lat, namówił mnie psycholog Jacek Santorski.
Nie jestem pisarzem, nie aspiruję nawet. Nagrałem to, co chciałem przekazać (no, może nie wszystko), przepisałem, a następnie poskładałem, korzystając z pomocy redakcyjnej.
I oto jest, moja pierwsza w życiu książka!
Kto mnie zna, wie, że jestem gawędziarzem.
Lubię dużo gadać i w istocie gadam dużo, często za dużo. Starałem się zachować w książce jak najwięcej siebie, mojego języka, nie zawsze grzecznego. W tym miejscu przepraszam wszystkie dzieci i konsekwentnych konserwatystów – nie bierzcie mnie za przykład, nie nadaję się.
Ale kocham to, co robię, swoją pracę, ludzi.
Nie lubię półśrodków, lubię mówić to, co myślę.
I biorę za własne słowa odpowiedzialność.
Bo naprawdę bycie stylistą i ubieranie innych ludzi to jest gigantyczna odpowiedzialność.
Można drugiemu człowiekowi w głowie tak namieszać i narobić takiej krzywdy, że taki człowiek nie dość że nie może sobie poradzić z własnym życiem, to jeszcze ma sieczkę ubraniową w głowie i zaburzone absolutnie priorytety. I nagle zaczyna odnajdować przyjemność w kupowaniu coraz to nowej bielizny, coraz to nowych butów, a ponieważ zabija tym swoje wewnętrzne problemy – popada w zakupoholizm, doprowadzając siebie i rodzinę do ruiny. Więc z tym leczeniem duszy ubraniami to bardzo ostrożnie. Ja myślę, że to jest tak, że jeżeli tej naszej duszy jest dosyć dobrze ze sobą i jeśli ona potrzebuje jakichś kolorowych historii, to proszę bardzo, zabawmy się ubraniami, sprawmy sobie radość, sprawmy sobie przyjemność. Jeżeli jest nam troszkę smutno, ale mamy świadomość siebie, możemy się troszkę pobawić strojami. Jeżeli zaś mamy problemy i to je chcemy zarzucić ubraniami, to to jest nie do końca właściwa droga. Kto jest dziś modny? Modnym być to znaczy być w masie ludzkiej jednostką, być zauważalnym, czuć się fantastycznie ze sobą, korzystać z dobrodziejstw świata.
To jest modne. Na tym to polega. Modne jest dbać o siebie na tyle i na tyle dobrze wyglądać, żeby przez całe życie w pełni korzystać z uroków świata, ale idiotyzmem jest żyć po to, żeby znakomicie wyglądać. Uważam, że dobrze mieć poczucie swego własnego gwiazdorstwa, żeby czerpać z pracy satysfakcję i dawać radość.
I skupmy się tylko na radości, bo ja nie mam aspiracji do dawania czegokolwiek innego. Jestem kwintesencją próżności dla próżności. Jestem po to, żeby cieszyć ludzi za ich pieniądze. Po to zarabiają pieniądze, żeby sobie wynająć takiego pajaca, który umili im dzień, dwa, trzy, a przy okazji pokaże im różne drogi korzystania z życia i cieszenia się swoim wizerunkiem.
Jeśli więc kupiliście moją książkę, życzę Wam dobrej zabawy i wiele radości z lektury!
Tomasz Jacyków
Wkroczyliśmy w nowe milenium i moda jako zjawisko przestała istnieć. Stała się swego rodzaju subkulturą, która ogarnęła właściwie cały świat. Trudno przewidzieć, w którą stronę pójdzie, ale wiadomo, że tak jak cały rynek sztuki, tak i rynek mody jest uzależniony ściśle od marketingu. Dziś oblicza się matematycznie kolekcje, stosunek awangardy do klasyki, stosunek spódnic do spodni, żakietów do bluzek itd., a w takiej rzeczywistości tylko marka ma szanse na sukces. Projektant musi łączyć kila rzeczy, żeby odnieść sukces: umiejętność naginania się, inteligencję, troszkę sprytu, odrobinę szczęścia do ludzi. No a wszystko to musi być okraszone talentem. Reszta to pieniądze, które robią pieniądze, i oczywiście marketing.
Właściwie odkąd zaczęto demonizować modę (czyli w XX wieku, bo wtedy razem z rozwojem mieszczaństwa nastąpił jej dynamiczny rozwój), zaczęły się też rozwijać historie towarzyszące modzie, czyli kinematograf, film, zdjęcia – to wszystko zaczęło nakręcać koniunkturę nie tylko na modę dla wybranych, ale również dla całych społeczeństw. Od tamtego czasu możemy mówić o belle epoque, latach dwudziestych, trzydziestych, czterdziestych… mówiąc o modzie, operujemy więc dziesięcioleciami.
Belle epoque to są gorsety i dekolty, muśliny, falbanki, lata dwudzieste to czas, kiedy kobiety pozbywają się gorsetów, wprowadza się nowe tkaniny, lata trzydzieste to totalna emancypacja, garnitur męski zaczynający funkcjonować jako damski (co później Yves Saint Laurent przypisał sobie. Jeśli możemy mówić o tym, kto jest twórcą męskiego wizerunku w modzie damskiej, to dzięki temu, że kino nam w tym pomaga, bo mamy Marlenę Dietrich, od której się zaczęło, a Yves to po prostu przerobił na tak zwaną modę popularną w latach siedemdziesiątych). W latach trzydziestych kobiety zaczynają się emancypować. Zaczynają się liczyć talenty kreatorów. I mamy tu fantastyczną postać bardziej stylistki niż projektantki, bo ona wiele nie zaprojektowała, ale wymyśliła pewien styl: to Coco Chanel, twórczyni małej czarnej, twórczyni słynnego stylizowanego na męski swetra w paski (zapożyczył go później Jean Paul Gaultier), twórczyni tweedów i stylu kobieta-dandys.
Musimy pamiętać o całym bagażu życia Coco Chanel, mającym realny wpływ na jej twórczość. Gdyby stworzyła to wszystko Pipsztycka, nikt by pewnie nie zwrócił na nią uwagi. Bo wielcy twórcy mody, poza tym, że byli wielkimi twórcami czy też są wielkimi twórcami, są niezwykłymi, nietuzinkowymi osobowościami. Zwykle z niekoniecznie satysfakcjonującym życiem osobistym. Podobnie było z Chanel. Jej determinacja, jej chęć posiadania, jej mocno rozluźnione morale stworzyło współczesną kobietę.
I mamy lata czterdzieste, kiedy moda surowieje ze względu na wojnę, a pewne rozwiązania wymuszane są przez przemysł. Nie ma wełen sukienkowych, tylko tkaniny robione dla wojska, a więc kostiumy na mocnych ramionach itd., skracanie długości ze względów praktycznych. Po wojnie, kiedy jest potrzebny oddech, znowu wraca talia, eksponowanie biustu, lekkie sukienki.
Podczas gdy cały świat dźwiga się z kryzysu i wpada w następne kryzysy i wojny, u nas się nic nie działo, tkwiliśmy sobie w dupie szarej nad zimnym Bałtykiem i nic się nie rozwijało. Pewne procesy, jak gradacja marek, tworzenie całego współczesnego rynku mody, nas zupełnie ominęły. Po drugiej wojnie światowej zostały z okresu przedwojennego wielkie nazwiska, wielkie domy mody, Chanel, Dior, Givenvchy, stary dom mody Balenciaga, domy haute couture, stowarzyszenie francuskich krawców – niezwykle elitarny klub, do którego mogli należeć tylko nieliczni (korzystały z niego panie, które miały niebotyczne pieniądze, ale musiały przyjechać osobiście, żeby kupić sukienkę u projektanta). Cała reszta ubierała się w rzeczy konfekcyjne. Ludzie mogli się ubierać wyłącznie w sklepach, ewentualnie uszyć coś tam u krawca. Ale po dwóch wojnach okazało się, że za dużą wodą jest jeszcze Ameryka ze swoim gigantycznym potencjałem, gdzie też żyją ludzie, którzy tworzą. Tworzą sztukę i modę.
Końcówka lat czterdziestych to suknie odcinane w talii, szerokie, do tego określone fryzury, długość za kolana, określone szerokości. Lata czterdzieste to w ogóle było szycie z tego, co zostało po wojnie. Mamy wełniane szynele, lodeny, resztki jedwabiu spadochronowego. Dopiero w końcu lat pięćdziesiątych ludzie mają wreszcie dosyć ciężkich tkanin, następuje powrót do tiulu, do muślinu, do cienkich tkanin. Ale mamy też Europę, więc chłody i zimy, no więc i futra, lodenowe płaszcze. Ciężkie potwornie. Gruba tkanina, wełna z włosem, często w kratę, upiorna historia. Europa już zdążyła się zachwycić miękką norką i lisem, a tu, za żelazną kurtyną, mamy barany i nutrie. Pamiętam, moja mama miała futro z baranów węgierskich, krótko strzyżonych, ciężkie jak diabli, ale bardzo miłe. Barany były wybarwiane na różne kolory i panie nosiły barany zrobione na tygrysa czy panterę. W latach siedemdziesiątych pojawiły się u nas nutrie. Czegoś równie ohydnego świat nie widział…
Moda ewoluuje dalej, w lata pięćdziesiąte. Najpierw spódnice w kształcie litery A, które dochodzą do pełnego klosza i nabierają halek (amerykańskie lata pięćdziesiąte, czyli spódnice na halkach, dopasowane góry itd.). Na terenie Europy taka spódnica na halkach zaczyna się przeobrażać w tak zwaną bombkę, czyli spódnicę łapaną w dole. Od sukni balowych, bardzo szerokich, przechodzimy do dziennych, zaczyna się pojawiać charakterystyczna linia ołówka.
Musimy też pamiętać o tym, że równolegle z rozwojem tzw. mody rozwija się bardzo mocno przemysł bieliźniarski. Modne stają się biustonosze. W ogóle lata pięćdziesiąte uważam za najkorzystniejszy okres dla urody kobiecej. Co prawda była to uroda bardzo nienaturalna, ale za to każda pani była piękna. Ponieważ obowiązywał pewien kanon, którego trzeba się było trzymać. I wszystko jedno, czy kobieta miała burzę włosów na głowie, czy trzy włosy w siedem rzędów, wzięła to na piwo nakręciła na wałki, natapirowała widelcem, zlała cukrem, a potem i przez tydzień tak chodziła. Czy miała oczy niczym jeziora Wiktorii, czy miała dwie szparki jak dwa węgielki, to sobie dżdżownicę walnęła nad okiem, rzęsisko przyczepiła i miała wielkie oko. Czy miała wiszące ogrody Semiramidy, czy jajka sadzone na boczku, to założyła sztywny stanik niczym półkę i miała biust. Czy miała talię, czy też talii nie miała, to ta talia się przez taki biust sama robiła. Czy miała tak zwane nadpiździe (w języku modowym obszar nad wzgórkiem łonowym – przyp. red.), czy też tego nadpiździa nie miała, no to się paskiem ścisnęła i wyglądała. Jedna szła w stronę Babe, świnki z klasą, inna w stronę patyka.
Choć patyków wówczas praktycznie w ogóle nie było. Zauważmy, że od lat sześćdziesiątych do tej pory człowiek jest wyższy średnio o 12 centymetrów. Słynny wzorzec chyba z 1967 roku: 90-60-90 cm – dotyczył wzrostu 158–164. W tej chwili ten wzorzec przykłada się do wzrostu 178–180, czyli do patyczaka. A skąd się to bierze? A stąd, że od zarania dziejów człowiek gdzieś w swej podświadomości tęskni za kosmosem. Nie wiadomo dlaczego i z jakiej przyczyny kosmitów zwykle wyobrażamy sobie jako coś bardzo smukłego, właściwie nitkę z wielkim baniakiem. Niezwykle rzadko w science fiction przedstawia się kosmitów jako grube kulki: Szulkin w „Ga ga, chwała bohaterom” pokazywał kosmitów jako grubasów. Myślę, że w człowieku, w podświadomości ludzkiej jest chęć jednoczenia się z kosmosem w taki czy inny sposób, dlatego tak zwany high fashion przekracza normę chudości. I dlatego tak bardzo potrzebni są we współczesnym świecie ludzie tacy jak ja, którzy są w stanie przetłumaczyć to high fashion, czyli historię absolutnie selektywną, wymyśloną od rozmiaru o do rozmiaru 38 (bo w rozmiarze 40 wygląda to już przeciętnie) na rozmiar ulicy, czyli tak zwany rozmiar średni – między 38 a 42.
Mamy lata sześćdziesiąte. Wszystko zaczęło się zwężać i skracać. Jest żelazna kurtyna i jest wielka Rosja, którą my mamy tak bardzo w pogardzie, no bo zawsze mamy w pogardzie nie tych, co trzeba. W Rosji pojawia się młodziutki projektant Zajcew. Wysyła szkice do swojego największego guru, Yvesa Saint Laurenta (słynne płaszcze w kształcie litery A, sukienka mondrianka itd.), a ten odsyła je Zajcewowi mówiąc, że to wszystko do dupy i w ogóle się nie sprawdzi. Sezon później YSL wypuszcza słynną kolekcję w kształcie litery A: sukienkę mondriankę i kolorowe płaszczyki. Zaczyna się era mini.
W międzyczasie (tuż przed śmiercią Diora) dyskusja Chanel z Diorem: Dior jest prekursorem skracania, choć sam nie podniósł długości powyżej kolana, Chanel mówi, że długość przed kolano nigdy się nie przyjmie, ponieważ zgięcie kolanowe jest najbrzydszym miejscem na ciele kobiety. No ale jak widać Dior miał więcej wyczucia, ponieważ mini funkcjonuje właściwie do tej pory. Z przerwami.
Po tych latach pięćdziesiątych, niezwykle kobiecych, niezwykle subtelnych, następuje epoka zafascynowania kosmosem i futuryzmem, powstają nowe kierunki w sztuce, dynamicznie rozwija się technologia. Bardzo duży wpływ na modę miał wówczas pop-art. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych świat oszalał na punkcie non iron i bistoru (inaczej kremplina – tkanina z włókna poliestrowego, nierozciągliwa, nieprzewiewna i niegniotąca się). Bardzo proste formy, krótkie, futurystyczne. Po raz pierwszy pojawiają się tak zwane luźne szyje i obniżona pacha, czyli mamy stójki na sztywno wykańczane, mamy sztywne tkaniny, mamy tak zwane popie rękawy, też sztywno wykańczane, i sukienki-dzwonki. Do tego oczywiście obuwie: obcas zdecydowanie stał się grubszy, wygodniejszy, bardziej stabilny, no bo wciąż chodzi o to, żeby było kosmicznie. Pojawia się platforma, słupek i klocek, plus wysokie kozaki. A ponieważ świat oszalał na punkcie plastiku, to oczywiście derma, skaj, non iron, bistory i krempliny. I te kobity, pocące się dramatycznie w swoich plastikowych butach za kolana, w bistorowych sukienkach, w Polsce wciąż jeszcze niestety z tymi łbami raz na tydzień tapirowanymi widelcem i na stałe zalakierowanymi…
Kończą się lata sześćdziesiąte i pojawiają się potężne ruchy subkulturowe. Wybucha w międzyczasie rewolucja seksualna, wszystko się zmienia, świat zaczyna oddychać po globalnej wojnie. Jednym z najmocniejszych nurtów mody lat siedemdziesiątych staje się nurt hippie, czyli niby kontestujący, ale jednak bardzo kolorowy, używający symboli, czyli sznurka zamiast złota, wysuszonej kromki chleba zamiast kosztownego kamienia, choć tkaniny są cały czas bardzo kosztowne. Zwrócenie się w stronę Afryki, afrykańskie wzory, afrykańskie kolory, długość maksi. Używa się dużych ilości tkanin. Poza tym zaczyna się tworzyć współczesny rynek mody. W Europie pojawia się amerykański przemysł modowy. Ten transfer amerykański miał kolosalne znaczenie dla całego rynku mody. Rynek amerykański rozwijał się jak wszystko w Ameryce w sposób bardzo kolorowy, no i w porównaniu z Europą w sposób bardzo nowatorski. Tutaj cały czas krojono i cięto. Jeżeli projektant chciał uzyskać sprężystość i elastyczność tkaniny, to trzy czwarte musiał zniszczyć, bo kroił ze skosów, potem te skosy musiały wisieć, żeby się odwiesić. W roku 1975 świetny projektant i wielki mecenas sztuki, jedna z osób najbardziej zasłużonych dla świata mody, Pierre Cardin, jako pierwszy wychodzi z inicjatywą i tworzy targi wielkich projektantów, którzy zaczynają wypuszczać nie tylko kolekcje szyte na miarę, ale i krótkie serie ubrań dla tak zwanej wyższej klasy średniej, dla ludzi, których nie stać na miarowych krawców, ale którzy chcą się wyróżnić na tle reszty. Cardin tworzy rynek pret a porter, czyli ubrań gotowych do noszenia. Już nie trzeba chodzić do projektanta, dać się obmierzać, czekać kwartał i płacić fortunę, można pójść i kupić gotowe ubrania, fakt, za bardzo duże pieniądze, ale już nie za fortunę. Na tym właśnie polega pret a porter. Wielkie nazwiska dziubią ubranka, szyją miarowo, wypuszczają krótkie serie dla ludzi, których nie stać na to, żeby pójść je sobie obstalować, ale którzy nie chcą chodzić w rzeczach zwykłych, konfekcyjnych.
Rok później z Ameryki przyjechał Halston, projektant, nieustosunkowany, zaczynał swoją karierę w klubie 54. Andy Warhol podarował Halstona nie pamiętam komu, ale ten, komu go podarował, zrobił tak, że Halston zaczął szerzej funkcjonować. Projektował dla Goodmana, stworzył słynną sukienkę lejbę. To jedna z najsłynniejszych sukienek. Zabiła krawiectwo na dwadzieścia lat. Sukienka stworzona z jedwabnej dzianiny, tak wymyślona, że można ją różnie zaplatać i tworzyć różne warianty. Potwornie droga, można było zawinąć sobie z niej trzy sukienki. W takiej lejbie życie spędziła Elizabeth Taylor. Halston, w Polsce nieznany zupełnie, to też twórca toczka Jackie Kennedy, która miała wielki łeb, gigantyczny sagan, tak że w żadnym kapeluszu nie wyglądała dobrze. Ten rondel, słynny toczek, ją uratował, wreszcie miała jakieś nakrycie głowy. Lejba Halstona, z jedwabnej dzianiny, najpierw była czymś niezwykle wytwornym, wyrafinowanym… jedwabna dzianina, która się ciągnęła we wszystkie strony, ważyła bardzo dużo, pięknie się układała. Ale on sprzedał ten wzór wielkiej sieci Woolmart, a ci zrobili tę sukienkę z nylonów i poliestrów, i w Stanach do tej pory ją w Woolmarcie sprzedają. Halston umarł na AIDS, bo jak był darowywany od jednego do drugiego, to w końcu ktoś mu podarował tę zarazę. Nazwisko potem troszeczkę zapomniane, w tej chwili wznowione, reaktywowana marka – dziś Halston to w Stanach wielkie nazwisko, wielka firma i wielka sława. Tam w Ameryce się działy rewolucje, a myśmy o tym prawie nic nie wiedzieli.
Musimy też pamiętać, że lata siedemdziesiąte to także rozwój Hollywood. A więc glamour, glamrock, czyli cała historia raz że muzyki, która zatacza coraz szersze kręgi, staje się bardziej globalna, a z drugiej strony kinematografia hollywoodzka, te gwiazdy wszystkie, co to nie chciały nosić kromek chleba na rzemieniu, bo miały w nosie kontestowanie. Właśnie zarobiły pierwsze swoje miliony i chciały się tym cieszyć. Moda wychodzi im naprzeciw, i z jednej strony mamy sandały rzymianki i powłóczyste spódnice z tetry, z drugiej – malowane selektywnie batiki, spódnice ze skosów w zęby. Zamiast sandałów rzymianek sandały na dość cienkiej szpilce, bardzo wysokie obcasy, koturny i platformy złote, wiązane do kolan, suknie z rozcięciami, wielkie okulary, gigantyczne złote koła w uszach, złote łańcuchy.
Pod koniec tego dziesięciolecia Ameryka oddycha po swoich wojnach, kończą się demonstracje, ucichają masowe sprzeciwy. Wchodzimy płynnie, delikatnie w szalone lata osiemdziesiąte, obłędne. Mówi się o nich, że niezwykle tandetne, choć ja bym się bał używać tego określenia. W każdym okresie jest jakaś moc. Lata osiemdziesiąte, zachłyśnięcie streczem… okazuje się, że po cholerę w ogóle szyć, dziubdziać, robić francuskie cięcia wyszczuplające, dbać o linię, że sukienka szyta, dziubana przez miesiąc przez krawcową, jak się przytyje półtora kilo, pęka w szwach, a jak się schudnie dwa kilo, wisi jak na psie frak. Okazuje się, że jest dzianina, w związku z tym w ogóle po co kroić, niech się ciągnie. No i się zaczyna era obciśniętych baleronów. Panie zwariowały na temat dzianiny, powyrzucały lustra, każda naciąga na siebie kondom, i wszystko jedno, co tam się dzieje pod spodem, po prostu wygoda ponad wszystko. To są właśnie lata osiemdziesiąte.
Ale tak naprawdę zaczyna się czuć modę. Na świecie rozwijają się nowe technologie, zaczyna królować plastik. No i nagle mamy kobietę-bażanta, kobietę-bejsbolistkę, rajskiego ptaka, i mamy w XX wieku właściwie historię troszkę rokoko, mamy wszystko. W latach osiemdziesiątych zaczynają się nawiązania do lat dwudziestych i trzydziestych, czyli jakby historia mokasyna i białej skarpety.
Tak dochodzimy do lat dziewięćdziesiątych, które są już totalną eksplozją kiczu. Tu jest wszystko. Kobiety mają po dwa metry w ramionach, chodzą na wysokich szpilkach, łączy się rzeczy niepołączalne, wielki sukces Emanuela Ungaro, włoskiego kreatora, który zaczął łączyć ze sobą abstrakcyjne desenie, maki z różami, kratą i pasami, i okazało się, że to jest fantastyczne. I mamy styl glamour. Znowu pojawia się złota biżuteria. Właściwie wydaje się, że w modzie było już wszystko. I nagle niektórzy mówią „DOŚĆ!” Nagle pośród tej ekspansji kolorów i szalejącego blichtru, tego plastiku malowanego na złoto zaczyna się tak zwana moda off. Pojawiają się Japończycy. Watanabe tworzy w absolutnej opozycji do kolorowej mody, i o dziwo jego ubrania, które są żartem na temat ubrań, bo zniszczone i sprane, kosztują fortuny. Ludzie mody, sami tworzący bardzo kolorowe rzeczy, zaczynają nosić się w opozycji do tej mody, czyli minimalistycznie. Minimalizm zaczyna wchodzić do mainstreamu. Ważna staje się absolutnie, totalnie oszczędna forma. Szczytem ekstrawagancji staje się sukienka tuba na cieniusieńkich ramiączkach.
Odziera się kobietę z makijażu i to jest czas, kiedy na wybiegi zaczynają wchodzić dziewczynki trzynasto-, czternastoletnie. Dlaczego? A dlatego, że nagle mamy minimalizm skrajny, czyli makeup no i no makeup. Każda niedoskonałość ludzka na wybiegu, kiedy dostaje się światło w twarz z góry, wyłazi, i żadna normalna kobieta, która ma lat ponad dwadzieścia, wysmarowana oliwką nie wygląda dobrze. Wygląda źle i choro. W związku z tym bierze się bardzo młode dziewczynki. Zaczyna się era modelek androgynów, czyli im gorzej, tym lepiej, im dziwniej, tym lepiej.
W tym skrajnym minimalizmie pojawia się ostatni z nurtów mody jako takich, czyli grunge, połączenie rzeczy niezwykle drogich, niezwykle wyrafinowanych, z rzeczami starymi, zużytymi. Wszystko, co nastąpiło w modzie później, to już tylko powtórki.
W latach dziewięćdziesiątych mężczyźni się potwornie wywalają, rok 1996 i 1997 to lata największej przenikalności mody damskiej do mody męskiej: próba wprowadzenia wysokich obcasów przez Jeana Paula Gaultiera, Kenzo i Armani do swych kolekcji dołączają kilty, Armani wypuszcza smoking z długą spódnicą do kostek, Kenzo robi długie spódnice letnie. Koniec minimalizmu to jest takie odwrócenie się w stronę lat sześćdziesiątych, ale troszeńkę, bo gdzieś tam powrót do futuryzmu, do sportu. I tutaj mamy Pradę, firmę, która wyskakuje jak diabeł z pudełka i właściwie oszałamia cały rynek mody, szybko stając się wiodącą marką wyznaczającą trendy. Sama końcówka lat dziewięćdziesiątych to powrót glamour. Kolejne sezony to kolejne powtórki, trudno doszukać się czegoś nowego.
I tak nastał czas, kiedy moda nie istnieje. Istnieje fun, istnieje człowiek. W globalizacji zawsze jest tak, że im ona większa, tym większy nacisk trzeba stawiać na jednostkę jako taką. Biorąc pod uwagę dzisiejsze możliwości, właściwie każdy może wydobyć swój własny indywidualizm. Ale jak się okazuje, nie jest to wcale takie proste. Bo im więcej możliwości, tym bezmierniej rozlewa się ludzka głupota. Nagle okazuje się, że ludzie chcą mieć konkretne historie, chcą się bawić, że są takie długości, a nie inne, bo jeżeli można wszystko, to trudniej się w takiej rzeczywistości poruszać. W związku z tym zaczynają się pojawiać grupy ludzi podobnie ubranych. Weźmy ruch szafiarsko-blogerski. Szafiarki, rzecz fenomenalna, poprzebierane dziwnie dziewczynki, bawiące się ubraniami. Ale mam niestety jeden zarzut, jedno pytanie: dlaczego one wszystkie się bawią tak samo?! Przecież kawałek szmaty, wszystko jedno, czy on kosztuje pięć tysięcy euro, czy pięć euro, to jest tylko pretekst do wyrażenia siebie. A tu, choć naprawdę możliwości jest milion, ludzie nie chcą być indywidualni, tylko chcą się grupować. Szafiarki chcą być bardzo oryginalne, ale pod warunkiem że będą wyglądały tak jak wszystkie inne szafiarki. Hipsterzy niezwykle są kontestujący, chcą wyglądać hipstersko, ale nie chcą pokazywać, że są indywidualnymi bytami, tylko chcą wyglądać dokładnie tak jak wszyscy inni hipsterzy.
W całej tej modzie mamy nurt główny, czyli bardzo bogatą historię, która totalnie napędza koniunkturę, i mamy historie subkulturowe. I nagle okazuje się, że moda jako szaleństwo stanowi subkulturę i mainstream, bo jest jakąś płaszczyzną porozumienia. We współczesnym świecie ludzie często komunikują się wizualnie, mało ze sobą rozmawiają, zaniedbują język, nie dbają nie tylko o rozwój języka, ale i o zachowanie tego, co mają, nie używają archaizmów.
Rozmowę zastępują krótkie komunikaty, często esemsowe. Ważnym komunikatem staje się nasz wygląd, stąd cała wielka księga dreskodu. Jest dreskod pisany, niepisany, kto, z kim i za ile. Mówimy o tym wszystkim bardzo ogólnie i globalnie, ale pamiętajmy, że każda z grup społecznych ma troszeczkę inną swoją historię.
Kto jest dziś modny? Modnie wyglądać to jest tak, że widzisz człowieka, który… totalnie niemodna Bakuła jest modną laską. Modnym być to znaczy być w masie ludzkiej jednostką, o to chodzi, być zauważalnym, czuć się fantastycznie ze sobą, korzystać z dobrodziejstw świata, a nie dążyć do zaszeregowania. To jest modne. Na tym to polega. Modne jest dbać o siebie na tyle i na tyle dobrze wyglądać, żeby przez całe życie w pełni korzystać ze świata, a idiotyzmem jest żyć po to, żeby znakomicie wyglądać.
Ten, kto chce być modny, pragnie modnie wyglądać, musi poukładać sobie w głowie, a nie pójść do sklepu i kupić modne ciuchy. Bo my nie jesteśmy wieszakami na ubrania, my jesteśmy żywi! Właśnie dlatego wszelkie amerykańskie szkoły gestów, srestów, analizy kolorystyczne, dlatego wszelkie filozofie są cudowne, dopóki się o nich czyta. Filozofie dzieją się w próżni, a człowiek jest żywy, ma emocje, unikalną wrażliwość, zróżnicowane potrzeby. Dlatego nie można przyłożyć jednej miary, nie można powiedzieć, że jeżeli chcesz być sexy, to się obciśnij jak baleron i wtedy każdy na ciebie poleci. Bycie sexy to żadna norma, bo po prostu każdy jest inny i każdego coś innego jara. W związku z tym nie każdy mężczyzna musi mieć klatkę piersiową niczym klatka schodowa i być jak jedna wielka żyła, bo są kobiety piękne, niezwykle zgrabne, dbające o siebie do przesady, które kochają misiów. Śmiem twierdzić, że pięć kilogramów to jest seksowna nadwaga, która zawsze doda kobiecie uroku, natomiast niedowaga pięciu kilogramów może potwornie oszpecić. Choć jako stylita i człowiek od tak zwanej mody oczywiście uwielbiam na wybiegu modelki za chude, ponieważ to są dziewczyny wyselekcjonowane z tysięcy po to, żeby uprawiać ten jeden zawód. I koniec. Cała reszta jest do życia i jeszcze raz powtórzę: pięciokilogramowa nadwaga zawsze będzie sexy, pięć kilogramów minus może zrobić wielką krzywdę. Oczywiście te pięć kilogramów seksownej nadwagi, jeżeli pracuje się w mediach czy przed obiektywem, zawsze będzie wyglądało na dziesięć i zawsze to będzie wyglądało gorzej, no ale nie każdy człowiek żyje po to, żeby występować.
Moda lepiej lub gorzej wykorzystuje stale rozwijające się technologie. I trzeba pamiętać, że jest z nią jak ze wszystkim na świecie. Są na przykład dobrzy architekci, ale nie tylko dobrzy architekci projektują domy, są też badziewiaki. I później inni ludzie muszą w tym mieszkać, muszą w tym żyć, funkcjonować, chodzić do źle urządzonych knajp. No i są kucharze, którzy mają taki dar, że zrobi takie jajko sadzone, że będzie się to jajko pamiętało do końca życia, a są tacy, którzy używają do wszystkiego glutaminianu sodu. I to też się zje, bo to draństwo czasem tak smakuje, że można zeżreć z patelnią. Na świecie funkcjonują różni ludzie, różni odbiorcy. Wrócę jednak do mody, no bo w projektowaniu to nie jest tak, że projektuje się jedną rzecz, dajmy na to marynarkę – ocena projektanta to jest ocena jego myśli, przekroju prac, idei. Jak się chodzi na pokazy, to nie po to, żeby zobaczyć sukienki, tylko żeby zobaczyć myśl. I jeśli ta myśl jest jasna, to można się odżegnać od swojej estetyki i powiedzieć: „ja tego nie czuję, ale jest w tym jakaś znakomitość”, a jeśli jest najebane jak u cyganki w tobołku i nie wiadomo, o co chodzi, to znaczy, że ktoś bredzi. I może bredzić ładnie, może bredzić nieładnie, ale myśli w tym nie ma.
No to się pani przebrała za nierządnicę! Spodnie mają dziesięć lat, był moment, że w nie nie wchodziła. Schudła, ale niewystarczająco. Myśli sobie: a wcisnę się, Jacyków mówił, że modne są dzwony, to założę. Owszem modne, ale nie takie. Bo to są dzwony sprzed dziesięciu lat, które są biodrówkami. Jak znam życie, pani ma też różowe stringi, a jak ta świecąca pupka podejdzie nam do góry, to ukaże się znaczek mercedesa. Oczywiście do tych dzwonów ma buty na klocu i platformie, też z epoki. Przykrótka kurtka też z epoki, czyli prawie modnie, tyle że dziesięć lat temu. Pewne tendencje, pewne grepsy w modzie owszem, wracają, ale nigdy nie identycznie. Więc wykorzystanie jednego elementu z epoki, jeżeli jest w dobrym stanie i gatunku, jak najbardziej, ale żeby wszystko wyrośnięte i z pradziejów, to już raczej nie.
Tutaj biedna pani różowe rajstopy założyła i zapomniała reszty ogarnąć, ale i tak wygląda sympatycznie, bo jest młoda, ale młodość trwa krótko.
O historii mody w Polsce możemy mówić tak naprawdę dopiero od lat dziewięćdziesiątych. Bo wcześniej to ona się toczyła gdzieś tam własnym torem. Wiele lat dostawaliśmy przefiltrowane przed Modę Polską i Telimenę odpryski. Za to w latach dziewięćdziesiątych staliśmy się największym śmietnikiem Europy. Wtedy odebrało ludziom rozum i był taki moment, że staliśmy się potwornie, naprawdę strasznie źle ubrani. Dlatego, że te bardzo zadbane i wymyślone, uciemiężone ciągłym odpruwaniem, przyszywaniem i zmienianiem Polki nagle spostrzegły, że już nie trzeba nic przerabiać. Nie trzeba chodzić do Praktycznej Pani, nie trzeba w ogóle pani Krysi krawcowej prosić, tylko idzie się do sklepu i się kupuje. I zaczynały kupować te okropne tanie łachy za bardzo duże pieniądze. I rzeczywiście przez pewien moment zaczął funkcjonować w modzie nad Wisłą dosyć poważny bałagan.
Czas PRL, smutny, globalnie smutny i straszny czas, to jednak tak naprawdę był czas kreatywności przechodzącej wszelkie możliwe oczekiwania. Ponieważ w sklepach był bardzo ograniczony asortyment (np. zimą połowa ludności miała na nogach relaksy, a druga połowa sofiksy), kobiety kupowały sukienki i robiły sobie z tego bluzki i spódnice. Odpruwały falbany z góry, przyszywały do dołu, używały tkanin obiciowych, zasłon, tysiąca różnych rzeczy. Komuniści dbali o tzw. zajęcia praktyczno-techniczne w szkołach i trzeba było to umieć. Każda dziewczynka, która miała trochę oleju w głowie, nawet jak nie chciała, to się tego prawo-lewo nauczyła. W tych latach siermiężnych kobiety sobie bardzo dobrze radziły. Te, którym udało się wyjechać za granicę, uchodziły za świetnie ubrane, bo były ubrane zupełnie inaczej, niż nakazywała światowa moda. To było oryginalne, fajne i w pewien sposób urocze.
A później zmieniły się realia i nagle okazało się, że już nie trzeba kombinować. Do dziś atakują nas historie typu: wyglądaj jak gwiazda filmowa za 150 zł! czy można się ubrać za 200 zł i czy to jest dobrze? Odpowiadam: wszystko można tak naprawdę. Rzeczywiście można dziś wszystko. Można się ubrać za 200 zł, tylko czasami należy sobie zadać pytanie: po co? Dlatego, że ubieranie się, moda, poza tym że służy temu, żebyśmy byli przykryci, żebyśmy wyrażali siebie, jest również oznaką prestiżu. I często jest tak, że dążymy właśnie do tego, żeby nie robić sobie zestawu za 200 zł, tylko za 3000, a w marzeniach z 30 tysięcy. Czy można wyglądać świetnie za 300 złotych? Można, ale wśród ludzi, którzy będą ubrani za 300 do 3 tysięcy złotych. Bo na przykład jeśli świetnie wyglądająca osoba za 300 pojawi się między ubranymi za 30 i 70 tysięcy, to nawet jeżeli ona będzie ubrana dużo bardziej estetycznie, będzie te 300 złotych widać. Właśnie o to chodzi, że każdy człowiek musi znaleźć swoją grupę docelową. W tej całej globalizacji nie ma globalizacji. Kastowość istniała, istnieje i istnieć będzie. I można się wspinać po drabinie społecznej, każdy ma prawo i powinien próbować, ale udaje się to naprawdę nielicznym.
W tzw. szerokiej średniej półce można czasami parę rzeczy udać, tylko znowu trzeba zapytać: po co? Dlatego rynek mody, czyli rynek high fashion, rynek tego najdroższego krawiectwa i najdroższej galanterii, wcale nie walczy jakoś szczególnie intensywnie z podróbkami. Bo rynek odzieży podrabianej to jest tzw. niższa średnia półka, niższa klasa aspirująca. To jest ten rynek, który ubiera się w sieciówkach, słyszał o prestiżowych markach, ale nie leżą one w jego zasięgu. Mentalność w świecie jest nieco inna niż nasza, polska. Jeżeli włoska fryzjerka marzy o torebce Vuittona i zarabia 900 euro, pierwszą kupuje podróbę, ale ponieważ marzy dalej, nie odłoży jak Polka na kafelki, na nowego mopa, nową lampę czy uchwyt do łazienki, tylko po paru miesiącach uzbiera i kupi oryginalną torebkę. Bo to dla niej treść życia. A w mentalności Polki uciemiężonej to się nie mieści. Zawsze wszystko było na jej głowie, bo chłopy w tej Polsce to albo siedziały po więzieniach, albo walczyły gdzieś w polu, więc jeżeli ona ma sobie teraz kupić za 4000 złotych torebkę albo położyć panele podłogowe, to niestety wybierze panele. A to głupie, bo przecież do paneli nie włoży chusteczki do nosa ani szminki, no i nie pokaże się w nich przed innymi, nikt jej ich nie będzie zazdrościł.
Stopa jest najważniejsza, to przecież podstawa. Ona jest najważniejsza z wielu powodów. Raz, że znajdują się tam wszelkie receptory… no i tutaj konflikt z obcasami. Ale pomijając to, stopa jest niezwykle ważna. Trzeba o nią dbać, ponieważ chodzimy na niej całe życie. Często stopa kojarzy nam się z czymś wstydliwym, czasem stanowi fetysz. Między innymi dlatego powinna być niezwykle zadbana. Inaczej dba się o stopy w Azji, inaczej w Europie. Cała zabawa polega na tym, że wszystko, co robimy, ma nas cieszyć, więc to nie jest tak, że robimy sobie stopy, bo chodzimy w sandałach, tylko robimy sobie stopy, żeby na przykład jak leżymy w łóżku i zadzieramy nogi do góry, patrzeć na nasze cudne stópki z pomalowanymi pazurkami, gładziutką piętą, bez nagniotków. Możemy mieć haluks, ponieważ to jest niezależne od nas. Można z tym walczyć, operować itd., ale nie trzeba. Ale na miłość boską, nagniotki, odciski, zrogowaciała pięta, krogulcze pazury, niepowycinane skórki, które zarosły pół pazura – na to mamy przecież wpływ! I tak myślę, że największym obciachem, jaki można sobie wyobrazić, jest kosztowny but na wysokim obcasie, często na tyle ekscentryczny czy awangardowy, że bardzo przyciągający wzrok, a do tego pomalowany na czerwono pazur i szarożółta, zrogowaciała, spękana pięta. Ja wiem i rozumiem, że różne historie chodzą po ludziach, ale jeżeli mamy taką piętę, a do tego idzie np. szyfonowa sukienka i karminowe usta… to miejmy tego świadomość. Jeśli coś się nam dzieje z piętą i jest to niezależne od nas, to należy ją po prostu przykryć. A paznokcie pokazujemy też wyłącznie zadbane, obcięte i pomalowane.
Jako że stopa służy nam całe życie, to się w naturalny sposób zużywa. Z wiekiem często zaczynają się palce rozchodzić, robią się takie rozczapierzone. Widuję dojrzałe kobiety w sandałach z jednym paskiem w połowie stopy, a dalej z rozczapierzonymi palcami, i to wygląda bardzo źle. Nośmy wtedy takie letnie buty, które odsłaniają tylko kawałek palców, a nie od razu całe to spustoszenie.
Trzeba też pamiętać, że jeżeli w ogóle decydujemy się na sandały, to lepiej być konsekwentnym i nie zakładać pończochy czy rajstopy, bo wygląda to nie najlepiej. A jeżeli już trzeba, jeżeli już musimy, a wystaje nam odrobina dużego palca, to trzeba zadbać, żeby pończocha była możliwie jak najcieńsza i żeby nie było wyrobienia na palcach (pończocha z wyrobionymi palcami i piętą nadaje się tylko do pełnych butów!). Widać tu pewnego rodzaju rozejście się mody i ścisłego dreskodu: w modzie funkcjonują sandały, odkryte palce i sobie dyskutujemy, czy nosić rajstopę, czy nie nosić, a w dreskodzie w ogóle nie ma takiej dyskusji, ponieważ tam nie ma odkrytego palca, normą jest zasłonięta noga i nie ma od tego odstępstw.
I tu należałoby sobie zadać jeszcze jedno pytanie. Ja wiem, że to skrajności, bo jakiż odsetek narodu mego bywa na rautach w ambasadach i na garden parties? Niemniej historia ogrodowych przyjęć też jest istotna dla stóp. Dla jednego będzie to ogrodowe przyjęcie z szampanem i sorbetem, dla drugiego kaszanka z grilla, dla trzeciego ognisko z kiełbaskami. Na grilla każdy ubiera się tak, żeby mu było wygodnie, i chodzi boso po trawie. Wiadomo, że trudno chodzić w obcasach po trawie, dlatego na przyjęcia proponuję zawsze koturny. Jeśli zaś chodzi o te przyjęcia bardzo oficjalne, zwłaszcza w ambasadach, to często znajome pytają: idę na przyjęcie letnie do ambasady, czy muszę być w pończochach? Odpowiadam: wprawdzie z modowego punktu widzenia dreskod się dosyć poważnie rozluźnił, ale to zawsze zapraszający wyznaczają standardy. Jeżeli żona pana domu ma gołą nogę, reszta pań może zrzucić nylony. Jeśli jednak występuje w nodze osłoniętej, reszta pań obowiązana jest zostać w pończochach.
To bardzo miłe, że ten bardzo ścisły dreskod troszeńkę się rozluźnia. Jest nieco inny w biznesie, nieco inny w dyplomacji, niemniej i jeden, i drugi zaczyna troszeczkę puszczać. Nie za bardzo, i to też dobrze, dlatego że musi być widać horyzont. Bo jak nie widzimy horyzontu, to nie wiadomo, jak daleko odchodzimy i czy przypadkiem nie przekroczyliśmy granicy. Na całym świecie dyplomacja jest jedną z gorzej ubranych grup społecznych, bo tam obowiązuje ścisły dreskod, czyli pewnego rodzaju unifikacja. A w człowieku jest chęć i dążenie do indywidualizmu, więc przy tak silnie zaciśniętym gardle bardzo łatwo o dziwne wykwity.
Tyle dygresji, a jeśli chodzi o stopę męską, to jest tak, że ona teoretycznie wymaga zdecydowanie mniej zabiegów od damskiej. Bo wystarczy przetrzeć irchową szmatką paznokietki, żeby były błyszczące, od czasu do czasu w kąpieli czy po usunąć skórki, obciąć paznokieć i przetrzeć pietę. Tymczasem okazuje się, że to proste zadanie mężczyzn przerasta, a rozwiązanie na lato widzą jedno: założyć na krogulcze nieobcięte pazury i zrogowaciałą piętę szarą skarpetę do brązowych sandałów, najlepiej na plastikowej zelówce, i z tak przyodzianą nogą zdobywać świat: Szarm-el-szeik, Hurghada, Tunezja, Kołobrzeg – zamiast obciąć pazury i wyszorować piętę, zakładamy szarą skarpetę. W sieciowych wielkich marketach sandał za 7,99 i do tego dwie pary skarpet w promocji. Szarych, bo niebrudzące. Ważne, żeby do tych sandałów była szara skarpeta, bo białą to trzeba nawet czasami dwa razy w ciągu dnia zmieniać, a szarą się ze trzy dni ponosi. Niestety tak przyodziane stopy zdarzają się też w innych europejskich krajach. Nie wiadomo dlaczego, ale to Dunaj jest rzeką, która oddziela tę część Europy, gdzie sandał ze skarpetą jak najbardziej, od tej części, gdzie mężczyzna z nogą w skarpecie niekoniecznie jest trendy, fashion, metroseksualnym koleżką, który wie, co w trawie piszczy, tylko tzw. badziewiakiem z niezrobioną nogą.
Męska stopa latem różnie może wyglądać. Jeżeli już jest ogarnięta, można ją nosić odkrytą. Oczywiście jeżeli mówimy o dreskodach, to żadna odkryta stopa u mężczyzn nie jest w ogóle brana pod uwagę, ale w modzie jak najbardziej. Można sobie pozwolić na modowy zestaw nawet z sandałami i odkrytą stopą, pod warunkiem że jak się patrzy na taką jednostkę ludzką, to w obłędzie stylizacji widać związek przyczynowo-skutkowy. Czasami mężczyzna w letnim ubraniu i w eleganckich pantoflach wygląda niezwykle seksownie i frapująco, a inny w takim samym wydaniu – na osobę niechlujną i zaniedbaną. To są absolutnie indywidualne cechy i nie ma na to recepty. Każdy człowiek powinien iść ze sobą, a nie przeciw sobie.
Dlatego też zawód stylisty to jest taki zawód, który wymaga w zasadzie lekkiego odżegnania się od własnego gustu. Stylista powinien wczuć się w drugą osobę i wydobyć z niej wszystko to, co najlepsze. Każda estetyka doprowadzona do perfekcji jest znakomita, zwłaszcza przy takiej mnogości różnych estetyk i w czasach globalizacji. Ubierając kogoś, najpierw go słucham, a potem się zastanawiam, czy ten ktoś wytrzyma historię pantofla założonego na gołą nogę, czy też nie. I czy na przykład wytrzyma historię różowych skarpet i złotych sandałów, czy jest to w jego przypadku absolutnie niemożliwe.
Jeżeli już mamy stopę ogarnięta, jeżeli już wiemy, czy lubimy nosić skarpety, czy nie, to warto wiedzieć, kiedy i jak. Nawet jeżeli nie lubimy nosić skarpet i jesteśmy osobami bardzo awangardowymi, to pójście z bosą stopą na premierę do opery będzie sporym faux pas. Mamy tysiące innych miejsc, gdzie możemy świecić bosą stópką, łysą kostką czy czymkolwiek chcemy poświecić.
Jeśli decydujemy się na skarpetę elegancką i chcemy iść w stronę klasyki, to na miły bóg pamiętajmy, żeby ta skarpeta była jednak ciemna i żeby jak zakładamy nogę na nogę, nie było widać łydki. Jeżeli zaś mamy ochotę na awangardę, to ta skarpetka może być kolorowa, może być tylko do kostki, może być specjalnie za krótka. Są to indywidualne wybory i nie można doradzić jednoznacznie, że tak się nosi albo że tak się nie nosi. Wszystko zależy od sytuacji, miejsca i osoby noszącej.
Pamiętajcie, że stopy są fetyszem w wielu kulturach, ale różne są standardy ich piękna. W Europie czymś niezwykle zmysłowym jest stopa szczupła, smukła, dość wysoka, bez haluksów. Chirurgia plastyczna idzie tu w sukurs modzie i proponuje usuwanie piątego palca, tego małego, żeby stopa lepiej wyglądała w bucie.
Na początku naszego wieku zapanowała moda na tipsy na paznokcie u nóg. Widziałem osobiście ciemnoskórą kobietę, która miała sandały na platformie i stopa w nich leżała, a paznokcie wystawały na zewnątrz. Wyglądało to dość makabrycznie. Ale czarnym smukłym dziewczynom dużo więcej uchodzi. One są tak pięknie skonstruowane, że nawet jak się je widzi w zupełnie odlecianych rzeczach, to się im wybacza.
Rasy ludzkie różnią się nie tylko kolorem skóry, to jasne. Wśród samych tylko Europejczyków obserwuje się przeróżne typy budowy. Mamy kościec romański, przepiękny, obłędnie piękny kościec romański, z prostymi ramionami, wąskimi biodrami, ładnie wysklepioną czaszką, wydatnym nosem. On się zmieniał, widać w nim wpływy arabskie. I mamy kościec słowiański, czyli wąskie ramiona, niewielką klatkę piersiowa, dupę jak szafa gdańska z lustrem, toaletką i wyjściem na ogródek, z potężnymi udami i stosunkowo krótkimi nogami. Taka budowa bardzo jest pożądana, Słowianki mają branie niemal na całym świecie. Okrągła twarz, morda jak patelnia, że przez tydzień jej nie zasrasz, okrągłe oczy, zdziwione jak u idioty – to wyróżnia Słowianki na tle innych ras. One są bardzo apetyczne i do wzięcia, bo ta wielka dupa i durne oczy, blondynka, i do tego jeszcze dość luźna – jak ją klepniesz w tyłek, to tak pójdzie falą w górę, aż jej się loki skręcą – zapowiada, że narodzi dużo dzieci.
Natomiast co do chłopów Słowian to generalnie dramat. Wąskie ramionka, mała klatka, wielkie poślady, żadnych rysów, nos jak kartofel. A brzuszysko to już wynik zaniedbania, niedołęstwa umysłowego i apatii. I to przekonanie, że mężczyzną być to puszczać kroplę ostatnią w spodnie i że to czyni lepszym od reszty…
Współczesność pozwala nam aktywnie myśleć o naszym wyglądzie. Do niedawna byliśmy tacy, jacy się urodziliśmy, i musieliśmy z tym żyć. Dziś możemy zmieniać pewne rzeczy. Jeżeli mamy na przykład stopę hobbity, no to nie możemy sobie jej co prawda skrócić, ale możemy ją zwęzić. Możemy usunąć ostatni palec i wtedy będzie smuklejsza. Możemy, jeżeli mamy zniszczoną płytkę paznokciową, uzupełnić ją tipsem i będziemy mieli piękny paznokieć. Kwestia nagniotków, odcisków i zrogowaciałej pięty to jest kwestia dbania o siebie i estetyki. Ale na przykład jeśli mamy tendencję do podginania palców u stóp, to usuwa się tam jakieś kosteczki i te palce wydają się smuklejsze i mija tendencja do tworzenia się uciążliwych odcisków. Do niedawna łydka szampanka czy gruba łydka były problemem, no bo mięśni się nie operuje. W tej chwili okazuje się, że nie tylko można sobie odessać tłuszcz z nóg, ale można sobie też wyciąć kawałek mięśnia, żeby noga była smuklejsza. Chirurgia plastyczna oferuje mnóstwo możliwości. Jeżeli komuś na przykład walą nogi, bo taką ma osobowość – no ma osobowość śmierdzącej stopy, i nic na to nie pomaga, choćby je moczył w soli i we wszystkim, one wymoczone cudnie, po dziesięciu minutach i tak walą i już – kiedyś w zasadzie miał jedno wyjście: pełne buty, częste mycie nóg, zdejmowanie butów na balkonie albo w sieni i generalnie nieświecenie stopą śmierdzącą. W tej chwili problem śmierdzącej stopy załatwia się botoksem. Ostrzykujemy sobie śmierdzącą stopę botoksem i ona po prostu przestaje walić. Tak się też robi z gruczołami pachowymi. Teraz już nie musi nam walić spod skrzydła.
Buty są cudownym tematem. W historii mody nigdy nie było aż tak wysokich obcasów jak teraz. Obcasy dochodzą nawet do 17-18 centymetrów. Oczywiście, że one często nie służą zdrowiu, ale bezwzględnie służą seksapilowi. Ja w ogóle twierdzę, że to obcas robi kobietę. Nawet najprzystojniejszy mężczyzna na wysokim obcasie wygląda aseksualnie i idiotycznie. Wysoki obcas powoduje, że kręgosłup się układa zupełnie inaczej, że biust leży zupełnie inaczej, że cała sylwetka trzyma się inaczej. Przede wszystkim łydka, nie zawsze przecież do końca zgrabna, na wysokim obcasie wygląda zdecydowanie lepiej.
Mamy erę wysokich obcasów. Większość kobiet nosi wysokie obcasy, choć nie wszystkie i nie wszędzie. Gdzie w takim razie można nosić te wysokie obcasy? W zasadzie funkcjonują one we wszystkich dziedzinach życia poza sportem, bo produkuje się nawet ranne pantofle na szpilce. Próbuje się robić wariacje na temat sportowych butów na wysokich obcasach, ale jest to coś tak ohydnego, że nie będziemy o tym mówić. Właściwie takim najseksowniejszym modelem buta, który też wraca do mód, a właściwie trzyma się cały czas, jest klasyczna szpilka wymyślona w latach pięćdziesiątych, czyli tzw. klasyczne czółenko, wydłużony lekko czubek i bardzo cienki obcas. W latach sześćdziesiątych mieliśmy cieniutkie szpilki i bardzo przerysowany długi czubek. Później te wydłużone czubki i cienkie obcasy pojawiły się ponownie w latach osiemdziesiątych, no i w zasadzie ten klasyczny model czółenka trzyma się bez względu na to, czy modne są bardzo niskie obcasy, czy wysokie, czy cienkie, czy grube. W klasycznym czółenku dobrze skrojonym każda damska noga będzie wyglądać znakomicie.
W gminnej modzie męskiej od lat dziewięćdziesiątych królują borsuki, zainspirowane chyba wojną z Turkami, stąd te bardzo wydłużone czubki z obciętym nosem. Weszły pod strzechy, nie chcą wyjść, i to jest po prostu straszne.
Dziś tak jak w modzie odzieżowej w modzie obuwniczej panuje dość duża dowolność. W nieodległej przeszłości ubrania i buty można było podzielić na dzienne i wieczorowe. A w tej chwili np. można założyć najbardziej klasyczne operowe lakierki na bosą stopę do podartych dżinsów, pójść do klubu i wyglądać fantastycznie. Można założyć klasycznie modny garnitur, a do tego trampki, i w zależności od sytuacji też wyglądać znakomicie. Dość nowym zjawiskiem jest funkcjonujący w modzie tak zwany mężczyzna koktajlowy, czyli ubrany modnie, niekoniecznie zgodnie z dreskodem. Kiedyś tacy mężczyźni wykraczający poza kanon, a jednak należący do elit, byli nazywani dandysami. W tej chwili określenie „dandys” straciło właściwie kompletnie zastosowanie. Nie ma dandysów, są za to hipsterzy.
A trampek do garnituru? To jest historia bardzo rockowa, wzięta z glamrocka, gdzie artyści zakładali spodnie od garnituru, trampki na bose stopy i obwieszali się biżuterią, a szyję owijali boa. Lubili też sobie podmalować oko. W latach osiemdziesiątych mieliśmy całą rzeszę umalowanych zespołów rockowych. To byli supersamcy i ich makijaż nie miał nic wspólnego z orientacjami seksualnymi, to były twarze malowane w dziwne wzory, podkreślone oko, długie włosy itd. Michał Szpak pojawił się w polskich mediach jako totalny oryginał, tymczasem nic w nim oryginalnego, to wszystko już było. No może ma lepszy słuch od innych, tego nie wiem.
Kolorowe skarpetki do butów funkcjonują dosyć mocno w modzie męskiej, w tej ulicznej, casual, na co dzień, ale zdarzają się też w tzw. dreskodzie swobodnym. Uwielbiam patrzeć na młodych wilczków, czyli młodych bankowców, w idealnie skrojonych garniturach, w koszulach szytych na miarę, z niewidocznym monogramem, w cudownych jedwabnych krawatach, genialnych butach i właśnie kolorowych skarpetkach. Jest to pewne puszczenie oka. Przy takim dreskodzie kolorowa skarpetka wygląda świetnie. Natomiast wzorzysta skarpetka już nie będzie wyglądała świetnie. Jestem wielkim miłośnikiem kiczu, bo uważam, że kicz jest balansowaniem po najcieńszej linii pomiędzy czymś, co można nazwać sztuką, a bezmiarem tandety. Takie balanse są najbardziej niebezpieczne, ale i najbardziej satysfakcjonujące.
Uwielbiam eklektyzm, fascynuje mnie nabudowywanie świata, warstwowość. Uważam, że nie wolno niczego niszczyć, tylko trzeba nabudowywać. Na wielkich wartościach budować i robić z nich jeszcze większe. No niestety można z małych zrobić jeszcze mniejsze, ale to już… cały świat jest podzielony tak, że albo ktoś to umi, albo nie umi.
Dziś style się bardzo mieszają (myśląc o stylu, myślimy o pierwszej połowie XX wieku), bo tak naprawdę to wszystko się miesza, wszystko się przenika.
Również historie z Kanady, Nowej Zelandii, Australii, tam też żyją ludzie, tam też powstaje współczesna moda. Poza głównym nurtem bardzo rozwinięty jest w modzie konceptualizm. Mam na myśli projektantów, którzy dają ci bazę, podrzucają pomysł, a ty możesz wziąć nożyczki i wyciąć dziurę na głowę tam, gdzie chcesz. Rękawem możesz się zawinąć w pasie, a drugi mieć na ręce. To są ubrania, które żyją z tobą, którymi sam się bawisz i pracujesz. To jest właśnie założenie mody konceptualnej. Że jeżeli np. spódnica jest niewykończona, to nie dlatego, że projektantowi nie chciało się jej wykańczać, tylko dlatego, że tak ma być. Że zostawiamy miejsce i pole manewru dla użytkownika. To jest ten nurt mody wygodnej, kiedy kobieta nie chce być na baczność, tylko chce mieć wygodnie. Później trochę ma problem, bo jest niezauważana i generalnie umiera… Są wprawdzie momenty w życiu, kiedy się człowiek chce zupełnie roztopić, chce być niezauważalny, to prawda. Tylko że tacy ludzie nie potrzebują moich rad.
To się zaczęło od comme de garcons i to jest opozycja, alternatywa do tzw. głównego nurtu, gdzie mamy idealnie skrojone rzeczy, perfekcyjnie wyfarbowane wełny i jedwabie, gdzie mamy brokat, sztrasy, kryształy Swarovskiego. Cała historia mody konceptualnej, czyli mody właściwie wywodzącej się z ulicy, z naturalnego biegu rzeczy, czyli z tego, że czerń z podkoszulków się spiera bardzo szybko i nierówno, powstają plamy, odpruwają się listwy… już nie trzeba kupować taniej odzieży i czekać, aż ona się sama zużyje, można kupić sobie bardzo drogą rzecz, która jest od nowości starannie zużyta. Szkoła belgijska służy wygodzie. Tam prawie nie ma kolorów, są szarości, czernie, kamienne beże. Ubrania żyją, spierają się nierówno, trochę się prują i to jest dla niektórych fajne.
No i jest minimalizm, np. Driesa van Notena, bardzo kolorowy. Jest w tym myśl i jest filozofia. On na początku lat dziewięćdziesiątych zrobił dosyć dużą rewolucję. Przy bardzo nowoczesnej formie używa klasycznego wzornictwa, czyli na przykład takie starociotowskie zestawy kwiatowe, ale upięte w piękną suknię.
Mówienie o markach jest jednak ograniczające, bo dla każdego marka oznacza co innego. Dla kogoś, kto ma coś z H&M, może to być marka, ponieważ ubiera się na bazarku i H&M jawi mu się jako totalny dom mody z totalnie niesamowitymi, awangardowymi rzeczami. A dla drugiego, oscylującego stylem i aspiracjami między premium i high fashion, taka sieciówka jest czymś, co ma w pogardzie, zresztą najzupełniej moim zdaniem niesłusznie. Dobrze nie popaść w obłęd. Ludzie, którzy ubierają się w sieciówkach (mam na myśli H&M i Zarę, bo to są dwie największe), powinni pamiętać, że poza sieciówkami są secondhandy i że czasami warto zajrzeć do marek premium na przeceny, no i że nie należy kupować rzeczy podrabianych. Bo kupując rzeczy podrabiane, robimy wała z siebie, a nie z innych, i to jest głupie, bez sensu, niezasadne, zawsze oszpeci, nigdy nie ozdobi. Poza tym świadomość chodzenia w czymś, co jest fakiem, jest chyba największym obciachem, jaki można sobie w ogóle wyobrazić.
Na naszym rynku często jest tak, że ludzie widzą pewien wzór, ale w ogóle nie znają jego historii. Sam byłem świadkiem, jak pani w sklepie pytała o torbę w literki, bo widziała na ulicy, że takie się nosi i takie są modne. I sprzedawczyni wyciągnęła jakąś tam chińską podróbkę Vuittona za 300 zł i pani powiedziała: „Ojej, to te literki, ale to bardzo drogo jest i nie kupię tych literek za 300”. A oryginał tej torebki kosztuje coś z tysiąc euro. Tak wygląda świadomość mody u nas w kraju.
o butach do pracy
Do pracy kupujemy buty na obcasie 5-8-centymetrowym, z zakrytym palcem i piętą. Najlepiej czółenka. Pamiętajmy, że edytoriale w gazetach to tylko opowieści modowe, sugerujące kolory, długości i tkaniny. Mają stanowić inspirację, nie wzór.
A tu idzie kobieta, która sobie wszystko zepsuła butem. Miało być tak pięknie, a tu niestety dyby, los sandalos pedrylos. Do widzenia państwu. Tak to już jest, że często ludzie jakoś bardzo niefortunnie dobierają obuwie do swojego stroju, a to niestety rzutuje na całość. I to też wyniosłem z domu, i to jest prawda nie stylistyczna, a życiowa: że głowa i nogi, czyli podstawa i to, czym myślimy, są najważniejsze. Że naprawdę dobrze zrobiony włos i znakomite buty w dobrej formie ogarniają nam temat. Można się wtedy okręcić prześcieradłem, założyć męską koszulę czy cokolwiek i będzie fantastycznie.
Buty są potwornie ważne, a często jest tak, że ludzie zakładają buty zupełnie przypadkowe albo decydują się na obuwie wygodne. Jeżeli chce się obrazić but, to trzeba powiedzieć, że wygląda na wygodny. I to już wszystko wyjaśnia. Zwykle są to łapcie, które przesądzają o sylwetce. Zwłaszcza jeżeli jest to mężczyzna w świetnie skrojonym garniturze i ma wygodne buty na gumowej lub plastikowej podeszwie, rozchodzące się, bardzo szerokie, żeby można było sobie paluchami przebierać.
Tak można chodzić, kiedy żyjemy sobie w głuszy (wszystko jedno, czy żywimy się tam korzonkami, czy mamy pałac). Ale jeżeli wchodzimy w społeczeństwo i chcemy jakoś w tym społeczeństwie funkcjonować, to dobrze powściągnąć trochę swoje wygodnictwo, poświęcić je na rzecz elegancji, stylowości. Półśrodków nie zalecam. Uważam, że największą pomyłką mody było obuwie sportowe, ale troszkę eleganckie. To potworne. Pantofel męski zapinany na rzepy albo góra to pantofel męski, a dół but sportowy. Taka wariacja na temat nie przystoi klasycznemu mężczyźnie.
Za najpiękniejszy but, jaki w ogóle wymyślono w historii obuwnictwa i dziejów mody, uważam najbardziej klasyczną szpilkę czółenko. Czółenko na szpilce to jest majstersztyk kobiecego buta. Lekko wydłużony czubek, dość mocno wycięte czółenko i stosunkowo wysoki obcas, nie za wysoki. Każda kobieca noga w takim bucie wygląda dobrze. Wszystko jedno, czy to jest noga kołek, czy kolumna, czy szampanka, każda będzie wyglądała dobrze. Oczywiście, że lepiej jeżeli kobieta ma naturalnie wysokie podbicie, ale jeżeli nie ma, też w takim bucie się obroni. Trzeba po prostu wymanewrować odpowiednio wycięcie czółenka. Ja osobiście uwielbiam, jak czółenko jest głęboko wycięte i uważam, że to wygląda niezwykle zmysłowo i apetycznie, jak widać początek palców. Niezwykle zmysłowo. I jeszcze jak do tego kobieta ma nylonowe pończochy, no to wtedy w ogóle jest uratowana.
Przemysł pończosznicy i wymyślenie rajstop było absolutnym błogosławieństwem dla kobiet. Takie rozciągliwe rajstopy to wygoda i komfort. Ale czar nylonowej pończochy jest nie do przecenienia. Bo musimy pamiętać, że nylonowa pończocha to jest pończocha, która się nie rozciąga, tylko jest krojona w damską nogę, w idealną damską nogę, w związku z tym jakakolwiek ta noga jest, sporo zyska. Splot nylonowych pończoch jest zupełnie inny niż splot rajstop, tak że nawet słaba noga w nylonowej pończosze nabiera kształtu zbliżonego do ideału, bo ta pończocha jest tak utkana. Więc klasyczne czółenko i nylonowa pończocha zawsze zrobi lepiej niż gorzej. Są firmy pończosznicze, które specjalizują się w pończochach nylonowych.
Jakoś tak jest, że kobiety białej rasy o mlecznej skórze uwielbiają nogę Murzynki. I to jest jeden z większych obciachów, kiedy mamy mlecznobiałą kobietę o jasnych dłoniach, jasnym dekolcie i o jasnej twarzy, ale o czekoladowobrązowych nogach. Wygląda to tak przeidiotycznie, że już głupiej nie można. Że co, że nagle biała kobieta pożyczyła nogi od Mulatki, wpadła do czekolady, coś się stało? No co się stało tej pani?
Białe rajstopy kobieta zakłada dwa razy w życiu. Raz do pierwszej komunii świętej, drugi raz ewentualnie do ślubu. I to są dwie sytuacje, kiedy biała rajstopa ma rację bytu. Zdarzają się sezony w modzie, że ona się pojawia na chwilę, ale to jest tzw. strzał w fashion, to może nosić jedna osoba na tysiąc i będzie wyglądała w tym fantastycznie, ale cała reszta w białych rajstopach wygląda, jakby miała bandaże na nogach. Dramat. Biała rajstopa jest trudna, ponieważ w zależności od odcienia skóry idzie w różowe, w szare, w fiolet. Najgorzej jak idzie w fiolet, bo to ma cechy rozkładu. W związku z tym białym rajstopom mówimy stanowczo nie! Pamiętajmy, dwie okazje: pierwsza komunia i ślub, potem dziękujemy i do widzenia!
Natomiast kabaretka umiejętnie użyta rozpala zmysły mężczyzn w każdych czasach. W kabaretkach jest coś magicznego, oczywiście one czasami stają się bardzo wulgarne, kiedy oczka przypominają rybie sieci, a grubość tej kabaretki przypomina siatkę na motyle – wtedy to wygląda agresywnie, ewentualnie w zależności od czasów – po prostu modnie.
Każda duża moda schodząca na dół, do mas, zaczyna się robić agresywna, wulgarna i w końcu tandetna. Natomiast drobna, cieniusieńka kabaretka, wszystko jedno, czy w kolorze ciała, czy czarna, zawsze będzie dodawała kobiecie pewnej wampowatości. A jeszcze bardziej będzie zmysłowa i wampowata, jeśli założy do niej ołówkową spódnicę tuż do kolan i piękną szpilkę, a nie krótkie podarte szorty. I jak pojawi się na przykład w okolicach porcelanowej twarzy i delikatnie wytuszowanej rzęsy kolor na ustach. To już wystarczy. I świeży włos, bez oznak dwugodzinnego siedzenia u fryzjera. Wtedy mamy świadomość, wtedy mamy zmysłowość. I będąc świadomym mocnym samcem alfa, możemy startować do takiej kobiety, a jak jesteśmy trokami od kaleson i kompletnie niepewnym żuczkiem, to wtedy uciekamy na drzewo. Taka kobieta zniewala i fascynuje, więc niepewny żuczek podkula ogon mrucząc: „Boże, nie, taka laska, nie dam rady, uciekam”. Wielkim problemem mężczyzn w Polsce jest ich z jednej strony totalna fanfaronada z powodu samczości, a z drugiej strony poczucie, że nie dadzą rady takiej lasce. To się bardzo często zdarza. Dużo łatwiej jest wyrwać laskę, która jest podana do konsumpcji z dość obfitym garnie, niż kobietę, po której widać klasę i świadomość. Bo jednak ubraniem daje się znać o tej świadomości. Bo widać kobiety świadome, widać kobiety, które błądzą, i widać też na przykład kurwy czy idiotki.
Właśnie taka pani przeszła, a za nią taka w bandażach na nogach. Biała rajstopa! No ile można mówić, że biała rajstopa do komunii i na ślub tylko!